- W empik go
Współlokator - ebook
Współlokator - ebook
Piotr wiedzie życie zwykłego, dobrego człowieka, trzymającego się z dala od kłopotów. Wszystko jednak ulega zmianie, gdy w wyniku feralnego wyścigu, ginie syn miejscowego, brutalnego biznesmena. Dla bojaźliwego i bezbronnego dwudziestopięciolatka nie byłoby już ratunku, gdyby nie pomoc przypadkiem spotkanego Adama. Nieobliczalny rówieśnik jest jego zupełnym przeciwieństwem i nie tylko broni go przed napastnikami, ale i sprawia, że Piotr zaczyna postrzegać życie z zupełnie innej strony.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8384-739-9 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Piotr Zdunek na koniec swojego urlopu postanowił wybrać się do swoich rodziców mieszkających na południu kraju. Właśnie wrócił z wycieczki objazdowej po Włoszech, gdzie mimo braku specjalnych starań, zdołał się opalić w okazały sposób. W Polsce w tym roku, lato nie rozpieszczało wysokimi temperaturami, przez co, gdy tylko wysiadł z samochodu, przykuwał uwagę większości przechodniów. Nigdy nie lubił zwracać na siebie uwagi i czuł ich wzrok na sobie, ale starał się tym nie przejmować. Wszedł do miejscowej kwiaciarni, gdzie sprzedawczyni, od razu podniosła wzrok i uśmiechnęła się do przystojnego i opalonego dwudziestopięciolatka.
— Dzień dobry — powitał ją grzecznie.
— Dzień dobry. Pan jak widzę, już po urlopie za granicą?
— Właśnie mi się kończy, niestety.
— Ale widać, że dobrze został on przez pana wykorzystany. Mogę zapytać, gdzie można się tak ładnie opalić? W tym roku na pewno nie u nas w Polsce.
— We Włoszech — odpowiedział krótko i szybko dodał, by zakończyć temat. — Ale, chciałbym kupić ładny bukiet dla mojej mamy.
— Oczywiście, wybierze pan coś z gotowych propozycji, czy może coś skomponować?
Piotr przyglądał się jej gotowej ofercie. Nie znał się na kwiatach, ale musiał przyznać, że wszystkie były wyjątkowo ładne dla oka. Pamiętaj jednak, że jego matka uwielbiała czerwone róże i przez to głównie na nich skoncentrował swoją uwagę.
— Ten wezmę.
— Piękne, czerwone róże. Bardzo dobry wybór — potwierdziła, od razu zabierając go do swojego warsztatu. — Zapakuję go panu, proszę dać mi chwilę.
Odwrócił się w stronę ulicy i spoglądał na przejeżdżające samochody oraz przechodzących wzdłuż kwiaciarni ludzi. Każdy z nich miał swoje zajęcia, miał co innego na głowie. Młodzi zadowoleni z życia, śmiejąc się i opowiadając swoje historie, podskakiwali i przebijali sobie „piątki”. Ci samotni z kolei przechodzili obok nich ze słuchawkami na uszach, nie zwracając na nich uwagi, zamknięci na innych. Starsi ludzie ciągnęli swoje wózki na kółkach z zakupami. Dzieci siedzące w wózkach bawiły się swoimi wiszącymi zabawkami. Każdy przechodził obok kwiaciarni na inny sposób.
— Gotowe — oznajmiła kwiaciarka. — Mama z pewnością się ucieszy.
— Ile płacę?
— Pan taki ładny, to jak dla pana stówka wystarczy.
— A, dziękuję.
— Proszę pozdrowić swoją mamę.
— Tak zrobię. Do widzenia.
— Do widzenia.
Piotr wyszedł z bukietem na ulicę i już chciał wejść do samochodu, gdy zatrzymał się przed małą cukiernią, która zapraszała do siebie, kusząc swoimi wypiekami. Nie mógł przejść obok niej obojętnie. Wszedł do środka i widząc, że wewnątrz jest kilku klientów przed kasą, zaczął przyglądać się ladzie pełnej ciast. Kolejka się zmniejszała, a on na spokojnie wybierał przyszłe zakupy.
— Co panu podać? — zapytała w końcu sprzedawczyni, gdy obsłużyła już wszystkich.
Piotr nie zdążył się odezwać, gdy do środka wpadł zdyszany mężczyzna i powiedział do sprzedawczyni:
— Ja po odbiór torta.
— Proszę zaczekać w kolejce, zaraz panu go wydam — uspokoiła jego zapędy sprzedawczyni.
— Ale ja nie mam czasu. — Spojrzał na Piotra i pewnym siebie tonem rzekł: — Poczeka pan, prawda? — Nie czekał na odpowiedź i wyłożył pieniądze na ladę i znów powiedział do sprzedawczyni: — Płacę i znikam.
Zakłopotana sprzedawczyni spojrzała na Piotra, który tylko wzruszył ramionami, zgadzając się poczekać.
— Szybko, szybko, bo nie mam czasu.
Kobieta otworzyła swój zeszyt zamówień i zapytała go o nazwisko, później skreśliła je i zabierając pieniądze z lady, sięgnęła po zamówiony tort.
— Zaraz mi wlepią mandat przez nią. Szybciej — pospieszył ją mężczyzna, spoglądając na stojący na chodniku samochód.
Zabrał ze sobą ciasto i wyszedł.
— Przepraszam pana.
— Spokojnie, ja mam czas — oznajmił jej Piotr.
— To, co podać.
— Poproszę, mniej więcej takiej wielkości kawałki z tego i tego — rzekł, wskazując na wybrane wypieki. — I bezy wezmę.
Sprzedawczyni zapakowała mu wszystko i gdy zapłacił, podziękował grzecznie, by zaraz wyjść na ulicę.
Teraz już mógł pojechać do swoich rodziców. Rzadko do nich zaglądał, więc źle by wyglądało, gdyby podjechał do nich z pustymi rękoma. Mieszkali oni w niskim, czteropiętrowym bloku, na jednym z tutejszych osiedli.
Zatrzymał się na parkingu swoim sportowym samochodem, czym natychmiast wzbudził zainteresowanie dzieciaków bawiących się nieopodal. Wypakował wszystko i korzystając z otwartych drzwi, wszedł do klatki. Gdy zapukał do drzwi mieszkania, jego matka, Marta, widząc go, aż przystanęła na chwilę zaskoczona.
— Dzień dobry, mamo.
— Piotrek? Co ty tutaj robisz? — zdumiona stała w progu drzwi i patrząc na niego z szerokim uśmiechem, dodał: — Mogłeś napisać, że przyjedziesz. Zrobiłabym ciasto, kupiłabym coś na obiad.
— Nic nie trzeba, mam wszystko ze sobą. Mogę wejść?
— Jasne syneczku. Wejdź. Stefan! Zobacz, kto do nas przyjechał!
— To dla ciebie, mamo.
Wręczył jej bukiet róż, czym uszczęśliwił ją jeszcze bardziej i wszedł do środka. Od razu powitał go jego młodszy brat — Sebastian. Był od niego o dziesięć lat młodszy, ale uwielbiał go i z radością przybił mu z całej siły „piątkę”.
— Cześć braciszku. Warszawka ci się znudziła?
— Kończy mi się urlop, więc wypadałoby się pokazać.
— A gdzieś się tak opalił? — zapytała mama.
— Jeździ pewnie po całym świecie — od razu odpowiedział za niego Sebastian.
— Zabierzesz to ode mnie? — zapytał, podając mu ciasto.
— Miło cię widzieć synek — przytulił go tata Stefan i zaprosił do pokoju gościnnego, by usiadł przy stole.
Tam już siedziała bliska sąsiadka rodziców — Bernadka Pichaczowa, która z ich rodziną jest związana od lat. Mieszka pod nimi, od kiedy sięga pamięcią i zawsze z chęcią przychodziła do nich w odwiedziny.
— Dzień dobry — przywitał się grzecznie.
— Witaj chłopcze, dawno cię nie widziałam — powiedziała, uśmiechając się do niego.
— Trochę zapracowany byłem ostatnio.
— Ale widać, że ci praca odpowiada. Opalony i wypoczęty. Tylko pozazdrościć.
— Gdzieś ty się tak opalił synek? — zapytał go ojciec.
— Zrobiłem sobie małą objazdówkę po Półwyspie Apenińskim.
— Włochy? Zawsze tam chciałam pojechać — wtrąciła sąsiadka.
— Nic nie stoi pani na przeszkodzie. Ofert wycieczek jest mnóstwo w internecie.
— Pieniądze, młody człowieku, to one stanowią jedyny problem. Inaczej już bym dawno zwiedziła cały świat.
— Poodkłada pani trochę i pojedzie. Wbrew pozorom, to nie jest takie drogie.
— To nie takie proste, syneczku — odezwała się mama.
— Właśnie! Rodzice mi nawet ograniczyli kompa, bo prąd podrożał — dodał Sebastian niezbyt zadowolony z tego faktu.
— Wiesz ile on na nim przesiadywał? — od razu uruchomił się ojciec.
— Domyślam się.
— Nie przesadzajcie. Aż tak długo nie grałem.
— Rano nie szło cię dobudzić — włączyła się do rozmowy matka. — Bóg jeden wie, o której szedłeś spać.
Sebastian tylko uśmiechnął się i pokiwał głową, na co sąsiadka zareagowała:
— Zepsujesz sobie oczy, chłopcze.
— Wy zaś ciągle siedzicie przed tymi waszymi serialami. To wcale nie jest lepsze.
— Dwa seriale, toż to prawie nic — oburzyła się Bernadka.
— Dwa ogląda pani u nas, a kto wie ile pani włącza u siebie.
— Seba — uruchomiła się Marta, próbując uspokoić młodszego synka.
— No, co? Nie mam racji?
— Czyli widzę, że się dobrze tu bawicie — odezwał się Piotr, próbując załagodzić sytuację.
— Czego się napijesz? — zapytała go matka.
— Kawę tylko poproszę.
— Może coś mocniejszego? — zapytał ojciec, na co od razu zareagowała jego żona niezbyt zadowolona z jego propozycji. — No, co? Z synem mam się nie napić?
— Ty wiesz, że nie możesz. Musisz uważać na serce.
— Od jednego kieliszka nikt nie umarł.
— Dzięki tato, ale jestem samochodem. Kawa wystarczy.
— A czym teraz jeździsz? — zapytał go od razu Sebastian.
— Jaguarem, ale za niedługo zmieniam.
— F-type? — zapytał podniecony, na samą myśl o tym modelu.
Piotr tylko przytaknął głową, przez co młodzieniec szybko doskoczył do okna i zaczął wypatrywać samochód na parkingu przed blokiem.
— Widzę go, ale super. Nie chcesz mi go dać?
— Nie masz jeszcze prawa jazdy.
— Już za niedługo będę mógł zadawać.
— To wtedy pomyślimy.
— Trzymam cię za słowo, braciak.
— Przestańcie już o samochodach mówić — przerwała im matka i podała na stół ciasto, które przyniósł. — To od Piotra, częstujcie się.
— Z Warszawy przywiozłeś? — zapytała go sąsiadka.
— Nie, u was kupiłem. Macie fajną, cukiernię na mieście.
— To pewnie od „Anioła”. Oni mają smaczne ciasta — potwierdziła jego słowa mama. — Woda się zagotowała, zaraz przyniosę kawę.
— Może ja przyniosę.
— Siedź!
— A wiesz, że ja mam swoje mieszkanie? — zapytał go dumnym głosem Sebastian.
— Swoje?
— No, rodziców jeszcze, ale już tam mieszkam. Jedno piętro wyżej, chcesz zobaczyć?
— Kupiliście mieszkanie? — zapytał ojca zdumiony.
— Była okazja. Sąsiadka się wyprowadzała i spłacamy ją.
— To jak? Chcesz zobaczyć, jak się urządziłem?
— Sebastian, daj mu trochę posiedzieć. Dopiero, co przyjechał. Później pójdziecie — uspokoiła jego zapędy mama. — Powiedz nam lepiej, co u ciebie słychać?
— Dalej mieszkasz w Warszawie? — zapytała Bernadka.
— Mieszkam, to ciężko powiedzieć. Tam mam tylko mieszkanie. Więcej jestem w rozjazdach niż na miejscu.
— Nie myślałeś o zmianie pracy? — wtrącił się ojciec. — Może czas się ustatkować?
— Ja mam dopiero dwadzieścia sześć lat. Jeszcze mam czas.
— W twoim wieku…
— Wiemy, wiemy. Opowiadałeś nam już to sto razy, tato — przerwał mu Sebastian rozbawiając wszystkich wokół.
— Nieprawda. Bernadko, słyszałaś żebym o tym kiedyś opowiadał?
— Tak — odpowiedziała szybko i zdecydowanie, czym jeszcze bardziej rozbawiła pozostałych.
— To ja już nic nie będę mówił.
— Oj nie gniewaj się. — Przyszła Marta z kawą dla syna. — Piotr zrobi ze swoim życiem, co będzie uważał za słuszne. Prawda syneczku?
— Dokładnie, matko.
— A masz już jakąś dziewczynę?
Piotr tylko pokręcił głową i popatrzył na nią z politowaniem.
— Dobrze, już dobrze. Musiałam zapytać. Opowiadaj, co u ciebie słychać?
Cały wieczór, do późnych godzin nocnych minął im na rozmowach i wspominaniu starych, dobrych czasów. Piotr cieszył się z przyjazdu do swoich rodziców i żałował, że nie mógł ich częściej odwiedzać. Tu się wychował i tu właśnie czuł się najlepiej. Dom, za którym czasami tęsknił, tętnił życiem i radością, co bardzo mu się podobało i co zawsze go do niego przyciągało.
W okolicach drugiej nad ranem musiał jednak opuścić ich i wracać do Warszawy. Urlop mu kończył, a chciał jeszcze odpocząć w domowym zaciszu, zanim wróci do pracy. Zostały mu ostatnie dni, a już wiedział, że po weekendzie czeka go długa droga do stolicy Polski. Pożegnał się ze swoją rodziną, uściskał wszystkich czule i zadowolony ze spotkania ruszył w drogę. O tej porze ruch na drogach był skromny, przez co szybko udało mu się dostać na autostradę. Wcisnął pedał gazu, by jak najszybciej dostać się do domu i szybko oddalał się od domu rodziców.
Nie zjeżdżając z lewego pasa, mijał kolejne samochody, ale w pewnym momencie w lusterku bocznym zobaczył migające światła. Zjechał szybko na prawy pas, by kierowca zbliżającego się do niego samochodu mógł go minąć. Sam szybko jechał, ale gdy zobaczył przejeżdżający obok sportowy samochód, nie był w stanie określić jego prędkości. Szaleniec był tak rozpędzony, że z trudnością mógł dostrzec markę i kolor jego auta. Piotr siedząc w swoim sportowym Jaguarze poczuł chęć pognania za nim i zmierzenia się z jego maszyną. Przyspieszył i zaczął zmniejszać dzielący ich dystans. Wtedy zobaczył znajdujący się na tablicy świetlnej napis:
„Jedź ostrożnie”
Mijał już podobne napisy przy autostradzie, ale nigdy sobie z nich nic nie robił. Tym razem też nie miał zamiaru reagować. Przyspieszył jeszcze bardziej i już widział cel swojego pościgu. Prócz nich nie było nikogo na ulicy, przez co czuli się panami dwóch otwartych dla nich pasów. Piotr zbliżając się do niego, mrugnął mu długimi światłami, dając znać, by zjechał na prawy pas, pozwalając wyprzedzić się szybszemu kierowcy. Ten jednak ani myślał zjeżdżać. Przyspieszył jeszcze bardziej, ale Piotr nie odpuszczał. Jego Jaguar był szybszy. Podjechał mu pod tylny zderzak, chcąc wymusić na nim reakcję, ale bez rezultatu. W końcu widząc, że nie doczeka się na przepuszczenie, zjechał na prawy pas i zrównał się ze swoim przeciwnikiem. Czuł się jak na wyścigach. Z przyjemnością chciał popatrzeć w oczy swojemu rywalowi. Uwielbiał rywalizację, a rzadko kiedy mógł tak poszaleć na ulicy swoim szybkim samochodem. Dopasowując swoją prędkość do niego, popatrzył na niego bezczelnie. Młody kierowca sportowego wozu nie krył swojej wściekłości. Chciał mu uciec, przyspieszył, ale jego samochód nie miał na tyle mocy, by pokonać Jaguara Piotra. W końcu nie wytrzymując upokorzenia, zdenerwowany spojrzał na swojego rywala i wystawił w jego kierunku środkowy palec, wyrażając swoje rozgoryczenie. Piotr tylko uśmiechnął się zadowolony z osiągniętego celu i już miał wcisnąć pedał gazu, by odjechać, gdy na kolejnej tablicy zobaczył ostrzeżenie przed koleinami i ograniczenie prędkości. Delikatnie zwolnił pedał gazu, ale wtedy poczuł na sobie spojrzenie młodego kierowcy. Ten ani myśląc zwalniać, zaczął wysuwać się do przodu. Zadowolony z siebie, wcisnął pedał gazu i machając ręką, zaczął coś krzyczeć. Piotr nie był w stanie usłyszeć jego słów, gdyż jego muzyka zagłuszała wszystkie słowa, ale domyślał się, że były to słowa triumfu młodego kierowcy.
Piotr poczuł pod samochodem dość spore koleiny i chwycił mocno kierownicę, ale równocześnie widział coraz bardziej oddalający się samochód przed sobą.
— Nie dam ci tej przyjemności — powiedział sam do siebie i znów przyspieszył.
Znów odległość między nimi zaczęła się zmniejszać. Młody kierowca nie miał zamiaru pozwolić mu się znów ośmieszyć. Zjechał na prawo, blokując swojego rywala. Piotr przyhamował i spróbował go minąć lewym pasem. Wtedy znów został zablokowany. Minęli jeden z nielicznych samochodów i znów zaczęli się gonić. Młody kierowca blokował go przez kolejne kilometry, co drażniło coraz bardziej Piotra. Po kilku następnych kilometrach raz jeszcze spróbował go wyminąć. Zjechał na drugi pas i widząc, że jego przeciwnik znów chce go zablokować, szybko zmieniał pas. Wtedy to pojawiły się pod ich kołami kolejne nierówności w asfalcie. Młody kierowca nie zapanował nad swoim samochodem. Podbiło jego auto i przy szaleńczej prędkości nie utrzymał kierownicy. Koła skręciły nagle w prawo, lewo i obróciło całym samochodem. Piotr widząc to, tylko wcisnął hamulec i patrzył, jak auto przed nim koziołkuje po całej szerokości autostrady. Odbijało się od ziemi jak piłka rzucona bezwładnie z uwięzionym w jej środku młodym kierowcom. Twardy asfalt niszczy doszczętnie szybki i wydawałoby się niezniszczalny pojazd. Już po chwili wypadał on z autostrady, przeleciał ponad barierką i wpadł do rowu z całym impetem.
Piotr zatrzymał swój samochód. Siedząc w nim bezpiecznie, nie wiedział, co ma zrobić. Czuł jak serce bije mu jak szalone. Włosy na całym ciele stoją mu dęba, a on sam oddychał tak szybko, jakby właśnie przebiegł całodniowy maraton. Spojrzał na swoje roztrzęsione dłonie i znów skierował wzrok w miejsce, za którym w rowie leżało auto młodego kierowcy. Na obu pasach autostrady znajdowały się szczątki samochodu. Nagle z rowu zaczął wydobywać się dym, co od razu zmusiło do działania Piotra. Nie mógł tak siedzieć. Odpiął pas i wyszedł z samochodu, by jak najszybciej pobiec do drugiego kierowcy. Wtedy znikąd pojawił się tuż obok niego inny samochód. Jego kierowca przejeżdżał autostradą z dużą szybkością i tylko cudem nie uderzył w samochód Piotra oraz w niego samego. Trąbiąc na niego wściekle, przejechał dalej nie zatrzymując się ani na chwilę. To trochę ocuciło Piotra. Wrócił do auta i włączył światła awaryjne, nie chcąc spowodować kolejnego wypadku. Potem przebiegł na drugą stronę, by sprawdzić, czy jego nie tak dawny przeciwnik w wyścigu szaleńców jeszcze żyje. Zdążył jednak tylko dobiec do barierki, gdy samochód wybuchł i ogień pochłonął wszystko w promieniu kilku metrów. Siła eksplozji była tak wielka, że odepchnęła ciało Piotra na kilka metrów do tyłu. Kawałki szkła powbijały mu się w ciało, a głowa uderzyła w zderzak samochodu i stracił przytomność.2. Piwnica
Gdy przebudził się w łóżku szpitalnym, ubrany w piżamę, był środek nocy. Nie wiedział jak tu trafił, ani gdzie dokładnie się znajdował. Podniósł się na łóżku i rozejrzał się po sali. Tuż obok niego stały dwa łóżka oraz małe, identycznie stoliki. Jedno było puste, a na drugim leżał wytatuowany na całym ciele i ogolony na łyso mężczyzna. Był mniej więcej w jego wieku. Spod piżamy było widać zaledwie część jego trwałych ozdób na ciele, ale szczególną uwagę Piotra przykuł tatuaż znajdujący się na jego odkrytej do połowy ręce. Czarna róża zajmowała całą zewnętrzną część jego dłoni. Od niej natomiast wyrastały pnącze z cierniami, które wiły się w górę ręki. Dodatkowo między nimi można było dostrzec małe, czarne pistolety i noże rozsiane w różnych miejscach. Nie był w stanie dostrzec, jak daleko one sięgają, ale domyślał się, że jego współlokator wolnego miejsca na skórze już za wiele nie miał. Posiadał bardzo podobną sylwetkę ciała do niego, ale na pierwszy rzut oka, było wiadomo, że nie należał on do potulnych ludzi. Miał twarz skierowaną w jego kierunku, ale oczy zamknięte. Piotr w kącie sali dostrzegł swoje ubrania złożone na krześle. Chciał cicho podejść do nich, ale gdy tylko postawił nogi na ziemi, zachwiał się i usiadł, ratując się przed upadkiem. Nogi mu kompletnie zdrętwiały. Nie wiedział, jak długo tu się znajdował, ale musiał chwilę odczekać. Poruszał palcami u nóg, później sprawdził palce u rąk, aż w końcu ponowił próbę i wstał, podtrzymując się o stolik. Już było o wiele lepiej. Doszedł z trudem do okna, by wyjrzeć na zewnątrz, ale jedyne co dostrzegł, to dach niższego budynku szpitalnego i ciemność, która ogarniała całą okolicę o tej porze.
— Noc jest jeszcze. Śpij — odezwał się współlokator.
— Obudziłem cię? — zapytał Piotr przestraszony. — Przepraszam.
— Nie. Na tych łóżkach nie da się spać.
— To fakt, a wiesz, jak się tu znalazłem? Albo jak długo tu jestem?
— Przywieźli cię wczoraj w nocy. Myślałem, że w śpiączce jesteś.
Piotr zamilkł. Nie chciał mu wyjawić prawdziwego powodu pobytu w tej sali.
— Nie wiem kim jesteś albo co zrobiłeś, ale przywieźli cię w asyście policji — dodał współlokator.
Piotr znów nie odpowiedział. Zrobił tylko wielkie oczy i zdziwiony popatrzył na niego.
— Może zawsze tak jest, jeśli chodzi o wypadki śmiertelne na drodze — pomyślał z przerażeniem. — Mam nadzieję, że nie posądzą mnie o spowodowanie wypadku.
— Z wyrazu twojej twarzy widzę, że to drugie — nie odpuszczał współlokator. — Przyznaj się, coś zrobił?
— Nie, to… to był wypadek.
— Ktoś zginął?
— Tak.
— To wszystko tłumaczy.
— Ale to nie była moja wina — od razu Piotr zaczął się tłumaczyć. — To on przesadził z prędkością. Ja mu nic nie zrobiłem.
— Pewnie będą prowadzić śledztwo w tej sprawie. Nie zdziwię się, jak za drzwiami będzie stał jakiś policjant.
— Myślisz, że… pilnuje mnie ktoś?
— Wyjrzyj, to się przekonasz.
Piotr popatrzył na niego niepewny kolejnego ruchu. Nie znał go, ale czuł, że może mówić prawdę. Musiał to sprawdzić, więc wstał z trudem i zaczął iść w kierunku drzwi.
— Jeśli ktoś tam będzie, niech przyniesie trochę wody. Słabo tu dbają o nawodnienie pacjentów.
Piotr ciągnąc ze sobą stojak z kroplówką, podszedł do drzwi, by otworzyć je ostrożnie. Wtedy zobaczył go siedzący na korytarzu młody policjant.
— A ty dokąd? — od razu zareagował wstając z miejsca.
— Ja? Ja po picie — odpowiedział zaskoczony.
— Powinieneś leżeć. Wracaj do sali.
— A kim ty jesteś?
— Posterunkowy Jacek Dębowski.
— Policja? W szpitalu?
— Też mi to nie pasuje, ale nie miałem tu nic do gadania. Wracaj do sali.
— Pójdę tylko po wodę — powiedział, widząc na końcu korytarza dystrybutor wody.
— Wracaj do sali. Naleję ci. I tak nie mam co robić.
— To weź dwa kubki, proszę.
Policjant poczekał aż Piotr zawróci i ruszył w kierunku dystrybutora. W sali współlokator tylko patrzył na niego i nie mogąc doczekać się odpowiedzi, zapytał:
— I co?
— Zaraz będziemy mieli wodę.
— I był tam glina?
— Tak — odpowiedział, z trudem pakując się na łóżko.
— Adam jestem — podszedł do niego i wysunął przed siebie wytatuowaną rękę.
— Piotr — uścisnął mu dłoń, z trudem odrywając wzrok od tatuaży. — Miło mi.
— Nie wyglądasz mi na przestępcę.
— Bo nim nie jestem — od razu oburzył się jego słowami Piotr. — To był wypadek.
— Dobra, tak tylko mówię.
— A ty… czemu tu się znalazłeś?
— Wyrostek robaczkowy.
— Już po?
— Tak. Już dawno bym wyszedł, gdyby nie jakieś tam ich cholerne wyniki. Coś im się nie zgodziło w tabelkach i tak mnie przetrzymują kolejne dni.
— Najgorsze już za tobą, na szczęście.
— Podobno tak. Znów moje życie, zależy tylko ode mnie — odpowiedział wyraźnie zadowolony i zawrócił do swojego łóżka, by kładąc się, zaraz dodać: — Gdzie ta nasza cholerna woda? On po nią do innego miasta poszedł?
Piotr uśmiechnął się delikatnie, ciesząc się w duchu, że jego pierwsze wrażenie odnośnie współlokatora było tak bardzo mylne. Przyglądał mu się, jak odwija swoją rękę z kroplówki, która zaplątała mu się. Spojrzał jeszcze raz w okno, za którym było zupełnie ciemno i poczuł się śpiący. Nie wiedział dokładnie, która jest godzina, ale zdawał sobie sprawę, że łatwiej mu będzie zasnąć w środku nocy, niż za dnia, gdy na korytarzach będzie głośniej. Położył więc głowę na poduszce i nawet nie myśląc już o wodzie, zamknął oczy. Wtedy to usłyszał dziwny dźwięk dobiegający z korytarza. Od razu podniósł głowę i spojrzał na współlokatora. Ten odwzajemnił jego wzrok, co świadczyło o tym, że również to go zaniepokoiło. Nie był to typowy dźwięk słyszany w szpitalu, czy chociażby w normalnym, codziennym życiu. Raczej kojarzył im się z dwukrotnym wystrzałem z broni z tłumikiem, który znali z filmów sensacyjnych. Zbagatelizowaliby go, gdyby nie to, że następny dźwięk idealnie pasował do odgłosu upadającego na ziemię ciała. Piotr zamarł, a Adam natychmiast doskoczył do drzwi. Wściekając się na kroplówkę, która kolejny raz zawinęła mu się wokół ręki, przystawił ucho i nasłuchiwał.
Na zewnątrz coraz głośniej było słychać zbliżające się kroki ciężkiego mężczyzny. Adam otwarł drzwi łazienki i wchodząc do niej, powiedział:
— Wskakuj.
Piotr ze strachu nie mógł się ruszyć. Siedział na łóżku i tylko patrzył na niego, jak ten ruchem ręki, pogania go, by do niego dołączył. W końcu Piotr uspokoił na tyle nerwy, by odłączyć się od kroplówki i ruszyć do łazienki. Wtedy jednak do sali wszedł potężny, szeroki w barach, mężczyzna w czarnej, skórzanej kurtce. Pochwycił go za ramię i rzucił nim na łóżko, jakby był kukłą. Drugą ręką trzasnął drzwiami z łazienki i stanął na środku sali. Zaraz za nim wszedł jego kompan. O wiele mniejszej postury, o rudych, długich włosach i diabelskim uśmieszku. W ręce miał broń z tłumikiem, którą z pewnością wcześniej słyszeli na korytarzu.
— Obudził się nasz nieboszczyk — powiedział zaskoczony, ale i zadowolony z tego faktu. — To jeszcze lepiej. Idziesz z nami.
— Ale, co ja wam zrobiłem?
Mięśniak uderzył Piotra w twarz, tak że z wargi od razu poleciała krew, a w głowie zakręciło się tak mocno, jakby właśnie uderzył głową o ścianę. Następnie chwycił go za szyję i podniósł z łóżka, rzucając na ziemię, tuż pod nogi swojego kolegi z bronią. Ten od razu skierował broń w jego stronę i już chciał pociągnąć za spust, gdy usłyszał głos mięśniaka.
— Pablo, szef chce go żywego.
Zawiedziony faktem, że nie może wystrzelić, przełożył broń do lewej ręki i z całej siły przyłożył Piotrowi z prawej pięści. Cios nie był tak silny, jak jego kompana, ale posiadał na tyle mocy, że głowa poleciała w dół i znów pojawiły się mroczki przed oczami.
— Bierz go, Bolec — rzekł do swojego kompana. — Ja wezmę jego rzeczy.
Piotr tylko poczuł jak mięśniak szarpie go za piżamę i wlecze po ziemi, jakby niósł walizkę na kółkach. Piotr próbował wstać. Podeprzeć się rękami.
— Hej! — zdołał w końcu krzyknąć. — Dokąd wy mnie…
Nie zdążył dokończyć. Wypuszczony z rąk mięśniaka, zdążył tylko zobaczyć wielką pięść zbliżającą się do jego twarzy. Po tym uderzeniu, stracił przytomność.
***
Gdy obudził się, siedział zakneblowany i przywiązany do krzesła w piwnicy. Za jedynym oknem, po jego prawej stronie było jeszcze ciemno, co znaczyło, że wiele godzin nie minęło od czasu opuszczenia szpitala. Rozglądając się dalej, ujrzał jeszcze krzesła ustawione przy ścianie. Na jednym z nich leżały jego ubrania oraz dokumenty. Obok stały kartony różnej wielkości, z których wychodziły zabawki i pluszaki. Dalej znalazł się jeszcze rower dziecięcy i fotelik do przewożenia dziecka w samochodzie. Zdziwił się, nie bardzo rozumiejąc co robi przywiązany w taki miejscu. Wtedy to otworzyły się drzwi i zszedł do piwnicy Pablo. Gdy tylko zorientował się, że jego więzień się przebudził, na jego twarzy pojawił się znów ten sam diabelski uśmieszek i zadowolony z siebie, zamknął za sobą drzwi, by zejść do niego.
— Cześć nieboszczyku. Jak się czujesz? A, no przecież nie możesz mówić. Jakże mi przykro. — Zaśmiał się sam z siebie i uderzył go z pięści w twarz, ciesząc się przy tym jak dziecko. Jednak zabolały go kostki dłoni, przez co od razu chwycił się za nią i dodał: — Bicie zostawię Bolcowi. Ja jednak wolę inne zabawki — i wyciągnął swój pistolet, by przyłożyć ją do skroni Piotra.
Przyciskał ją tak mocno, że prawie przewrócił krzesło, na którym siedział jego więzień. W końcu oddalił ją i schował. Podniósł za to portfel Piotra z półki i przyglądając się jego dowodowi osobistemu, powiedział:
— Powiedz mi Piotrze Zdunek, jak to jest być największym idiotą w Polsce? Coś ty sobie myślał, zabijając syna naszego szefa? Wyrzuciłeś go z autostrady i pozwoliłeś mu się spalić żywcem. Co z ciebie za człowiek? I to o nas mówią, że to my jesteśmy złymi ludźmi. Chyba coś tu nie pasuje, co nie?
Piotr dopiero teraz zaczął rozumieć swoją sytuację i próbował coś powiedzieć, krzyczeć, ale taśma na ustach skutecznie to uniemożliwiała.
— I po tym wszystkim co zrobiłeś, myślałeś, że ci to ujdzie płazem? Że cię nie znajdziemy? Ohujałeś?
Strach ogarniał go coraz bardziej, co nakręcało jego porywacza.
— Zasłużyłeś na śmierć i to nie byle jaką. Z chęcią bym cię tu teraz wypatroszył, ale… zrobi to osobiście szef. Ja zajmę się twoją rodzinką. Wiemy, że mieszkają na jakimś zapchlonym osiedlu, więc trzeba będzie się tam przejechać? Myślisz, że twój młodszy braciszek będzie błagał o litość?
Na te słowa Piotr aż zamarł. Popatrzył na niego zaskoczony i przerażony, a on ciesząc się jego reakcją zaśmiał się głośno, ale szybko uspokoił się i uciszył pokazując na górę i mówiąc:
— Nie możemy być za głośno. U góry są jeszcze goście szefa. Nie mogą cię usłyszeć, ale… powiedz mi, czemu nie masz dziewczyny, ani siostry? Nawet żadna kobieta cię nie chciała, imbecylu. Z przyjemnością bym się z nią zabawił. Bolec też by nie pogardził. A może ty wolisz chłopców, co? Masz gdzieś jakiegoś?
Piotr próbował coś powiedzieć, ale tylko spojrzał na niego błagalnym wzrokiem, co jeszcze bardziej go rozbawiło.
— Wybacz mi, ale muszę iść do naszych gości. — Odłożył jego portfel na półkę i ruszył z powrotem na górę. — Może uda nam się w końcu ich wyprosić. Poczekaj tu na nas… a zapomniałem, nie możesz się ruszać.
Znów zaśmiał się i uspokajając się, ruszył w górę, zamykając za sobą drzwi. Piotr nie mógł zwlekać. Zaczął się wiercić. Próbował uwolnić ręce związane za plecami, ale nie był w stanie tego zrobić. Zaczął się rozglądać, szukać innej drogi ucieczki, ale nic wokół niego nie nadawało się do pomocy, przy ucieczce. Wściekły na siebie, chciał krzyczeć, ale ani tego nie mógł zrobić. Ci, co go uwięzili z pewnością nie robili to pierwszy raz, przez co szybko stracił nadzieję na ratunek. Powinien teraz opuścił głowę zrezygnowany i czekać na swój koniec, na który z pewnością nie zasłużył. Na śmierć, którą mu obiecano. Jednak nie tylko o jego życie tu chodziło. Zaczął raz jeszcze szukać po całym pomieszczeniu rzeczy, nadającej się do ucieczki i już po chwili jego wzrok zatrzymał się na żebrowanym grzejniku, z którego wychodziły grube, gwintowane śruby. Szybko zaczął przesuwać się w ich kierunku. Nie było to łatwe z uwiązanymi nogami do krzesła, ale starał się robić to wyjątkowo cicho. Odwrócił się plecami do kaloryfera i zaczął trzeć uwiązanymi rękami o wystającą śrubę. Ranił dłonie, ale nie było innego sposobu. Sznur był gruby i nie tak łatwo się poddawał, ale w końcu udało mu się uwolnić ręce. Zadowolony z siebie, już uwolnił nogi, gdy usłyszał u góry rozmowę. Właściciel domu żegnał właśnie gości, co oznaczało, że zostało mu już zaledwie kilka sekund na uwolnienie się z piwnicy. Wstał zdenerwowany i od razu ruszył do okna. Otwarł je i już chciał przez nie wyjść, gdy drzwi się otwarły i weszło przez nie trzech mężczyzn.
— Myślałem, że nigdy nie pójdą — odezwał się najgrubszy z nich, właściciel domu, Jan Kasztelan.
— Trzeba było zrobić, to co zawsze się robi z nieproszonymi gośćmi — poradził mu Bolec idący z tyłu.
— Przecież to rodzina żony szefa, oszalałeś Bolec? — od razu zareagował Pablo.
— Co z tego? Ja bym nie miał skrupułów.
— Ty w ogóle ich nie masz.
Wzruszył tylko ramionami i po chwili cała trójka zamarła, widząc puste krzesło, sznur leżący na ziemi i otwarte okno.
— Gdzie on jest?
— Bolec? Jak ty go przywiązałeś?
— Tak jak zawsze.
— Gońcie go! — wydał im polecenie Kasztelan i ruszyli do okna.
Mężczyzna z bronią w ręku wyskoczył przez okno, ale Bolec był za duży by się tam zmieścić i stanął nie bardzo wiedząc, co ma zrobić.
— Wyjdź drzwiami — wycedził przez zęby wściekły na niego szef.
Ten skinął głową i pobiegł na górę. Jan Kasztelan zaciskając z całych sił pięści stał w miejscu i z trudem powstrzymywał swoje nerwy. Podszedł do przerwanego sznura i podniósł go z ziemi. Później wyjrzał przez okno, rozglądając się w ciemności za ich uciekinierem, ale jedyne co było słychać, to przeklinanie Pablo gdzieś w oddali. Stał tak przez dłuższą chwilę, wpatrzony w mrok nocy, gdy nagle skierować wzrok na skrzynie w rogu piwnicy. Zajmowały sporo przestrzeni i mogły ukryć za sobą zbiega. Wyciągnął swój mały pistolet, z którym się nigdy nie rozstawał i zrobił krok w ich stronę, gdy usłyszał wołanie dziecka:
— Tato, tato. Jesteś tam?
Mały, sześcioletni chłopczyk stanął na schodach i ze smutną miną popatrzył na niego.
— Myślałem, że już śpisz, Oskarku?
— Dawid mi się przyśnił — odpowiedział mu sześciolatek ze łzami w oczach. — Powiedział, że do nas wróci.
— To niemożliwe syneczku. On już nie wróci. Tłumaczyłem ci to z mamusią.
— Ale ja chcę.
— Wiem, że chcesz. Spróbuj zasnąć. Zaraz do ciebie przyjdę.
— Już nie usnę.
— Idź do mamusi. Ona cię przytuli.
— Mama płacze.
Kasztelan westchnął ciężko. Schował broń i podszedł do swojego synka, by go czule przytulić.
— Chodź, położę cię spać.
Zabrał go na górę i zamknął za sobą drzwi na klucz. Wtedy Piotr w końcu mógł odetchnąć z ulgą. Wyskoczył zza kartonów i roztrzęsiony od razu pognał do okna. Zaczął się rozglądać wokół. Przed nim znajdował się sporej wielkości ogród, prowadzący do lasu. Mogłaby to być idealna droga ucieczki, gdyby nie obecność Pabla i Bolca, którzy wciąż przeczesywali tamtejszą okolicę z bronią w ręce. Po drugiej strony ulicy, mimo ciemności, Piotr dostrzegł pole kukurydzy. Nie miał zbyt wielkiego wyboru, musiał się do niego dostać. W piżamie ze szpitala nie miał zbyt wiele szans na ucieczkę, przez to przebrał się szybko w swoje ubranie i zabrał ze sobą portfel. Wyszedł przez okno i pomału zaczął iść wzdłuż domu. Przed nim znajdował się kawałek terenu oświetlony przez lampę umieszczoną nad głównym wejściem. Chciał go obejść, gdy za sobą usłyszał nagle głos Pablo:
— Tu jest! Bolec!
Piotr przerażony przyspieszył. Wskoczył na płot i w momencie znalazł się na jego drugiej stronie. Nagle padły strzały w jego kierunku. Nie odwracał się. Nie zwalniał. Jedynym jego pragnieniem teraz było, dotarcie do pola. Przebiegł na drugą stronę ulicy. Znów wystrzelono kilka pocisków. W końcu udało mu się wbiec między wysoką kukurydzę. Pod wpływem adrenaliny gnał do przodu, ile miał tylko sił w nogach. Dwaj ludzie Kasztelana krzyczeli w jego kierunku, przeklinali go, ale nie byli w stanie go dogonić. Stanęli tylko przed polem i ciężko dyszeli.
— Daliście mu uciec, idioci — usłyszeli słowa swojego szefa, który przystanął obok nich.
— Znajdziemy go szefie, obiecuję — odparł Pablo.
— Mam nadzieję.4. Śledczy
Na komisariacie policji, do Piotra i Kasi zszedł wezwany przez dyżurkę śledczy. Sprawiał wrażenie doświadczonego policjanta. Nie tylko ze względu na swój wiek, ale i swobodę, którą było widać w nim zarówno przy powitaniu z policjantami w dyżurce, jak i zwróceniu się do ludzi.
— Witam, nazywam się śledczy Tomasz Warny. Zapraszam do mnie.
Kasia zadowolona z reakcji policji od razu ruszyła za nim. Piotr nieśmiało podążał na końcu, aż wąskimi korytarzami doszli do skromnego pokoju.
— Usiądźcie, proszę — zaprosił ich do siebie i zamknął za sobą drzwi.
Sam zasiadł za swoim biurkiem i przyglądając im się uważnie, zapytał:
— Podobno chcecie zgłosić przestępstwo?
— Tak i to nie jedno — odpowiedziała mu Kasia.
Tomasz Warny złączył swoje dłonie i nie odrywając od nich wzroku, rzekł:
— To słucham.
— Chcieliśmy zgłosić porwanie i morderstwo — odpowiedziała mu i zwróciła się do Piotra: — Opowiadaj.
Piotr bojąc się o siebie i o to, jak jego słowa będą odebrane, nie bardzo wiedział, jak ma to wyjaśnić. Szukał dobrych słów w głowie, gdy śledczy go uprzedził:
— Kto pana porwał?
— Nie wiem jak się nazywa, ale ma niedaleko stąd dom. Mogę wskazać.
— A dlaczego miałby pana porwać?
Piotr znów zamilkł.
— Ponieważ właściciel tego domu sądzi, że jest on odpowiedzialny za śmierć jego syna. Ale to był wypadek.
Nagle śledczy wyprostował się w swoim fotelu i odchylił do tyłu, nie kryjąc swojego zaskoczenia.
— Czyli to pan jest tym kierowcą, który zabił syna Kasztelana
— Kogo? — zapytała od razu Kasia.
— Miejscowego biznesmena.
— Chyba gangstera. Widziałam jego ludzi. To na pewno nie byli maklerzy.
— Mamy kilka podejrzeń co do niego, ale wszystko na razie jest w toku.
— To lepiej zacznijcie działać szybciej. On musiał uciekać przez pół miasta, by nie dać się złapać jego zbirom.