- W empik go
Wspomnienia biskupa Adama Stanisława Krasińskiego. - ebook
Wspomnienia biskupa Adama Stanisława Krasińskiego. - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 299 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Urodziłem się na Wołyniu w r. 1810 dnia 24 grudnia, w powiecie Dubieńskim we wsi Wełniczach nad rzeką Styrem. Ojcem moim był Stefan Krasiński, syn Jana, wnuk Michała, a prawnuk Jakóba starosty Nowomiejskiego, który pochodził z linii Olbrachta Krasińskiego. Matką była Agnieszka z Wiszniewskich Krasińska. Chrzcił mnie przyjaciel ojca, przeor Dominikanów Targowickich, ksiądz Wincenty Balbus. Na dzień urodzenia i razem Wigilii Bożego Narodzenia udało się ojcu rybołostwo, bo złowił ogromnej wielkości sumów 24, tak, że każdy zajmował całe sanie. Matka pieściła mnie nadzwyczaj, tak, że nim się nauczyłem czytać, kilku się guwernerów a jak wówczas nazywano "dyrektorów" zmieniło. Pamiętam, że jeden z nich uczył mnie czuba nacierać, mówiąc: że to wielki rozum oznacza. Od niego też nauczyłem się z pamięci dwóch bajek, jednej "Wrona", a drugiej "Ptaszek i Frak", chociaż niewiedziałem, że to bajki Góreckiego.
W domu u nas był "Kuryer Litewski", "Szlachcic na łopacie" i stara edycya greckim drukiem "Żywotów Skargi". Ojciec uczył mnie arytmetyki i pamiętam, że mi napisał wierszyk na powitanie gości, który się zaczynał od słów:
Ja mały Adam
Z państwem pogadam.
Ojciec mój chrzestny ksiądz kanonik i dziekan unicki, Malewicz, ulubieniec całej arystokracyi wołyńskiej dosyć często moich rodziców odwiedzał. Rad byłem się bawić jego kanoniczym łańcuchem. Był to człowiek nadzwyczajnego, choć często grubego dowcipu. Tłuste jego koncepta śmieszyły panie wołyńskie, u których był totumfackim.
Raz naprzykład w Boremlu, gdzie był cudowny obraz Pana Jezusa, podczas odpustu wszczęła się dysputa między Niemcem – protestantem i Polakiem – katolikiem, który powiedział Niemcowi, że w niebie niema żadnego Niemca. Ksiądz kanonik na to powiada:
"A jako żywo, jest. Ale posłuchajcie, jak to było. Umarł jeden Niemiec, rozumie się bez Sakramentów; ubrali go po niemiecku, to jest, kuso, we fraczku, w pończoszkach, w trzewiczkach. Rusza tedy prosto do nieba i stuk, stuk we drzwi. Święty Piotr pyta się: kto tam? on odpowiada po niemiecku: Ich (ja). Święty Piotr stary, trochę nie dosłyszy, więc myślał, że mnich. Drzwi otworzył i Niemiec wleciał do nieba. Święty Piotr jak zobaczył, że coś kusego wleciało, myślał, że djabeł, więc za dyscyplinę i dalej gonić Niemca. Aż Pan Bóg zapytał: "Pietrze, Pietrze, co robisz?" A święty Piotr na to: "Ach Panie Boże! djabeł wleciał do nieba!" "Nie, nie, – mówi Pan Bóg – to Niemiec, jeszcze żadnego kpa nie było w niebie; niech choć jeden będzie. "
Rozśmieli się wszyscy, a biedny Niemiec księdzu kanonikowi za taką obronę zapewne nie podziękował.
Ojciec mój także mnóstwo anegdot sypał, jak z rękawa i ztąd był bardzo popularny między szlachtą i duchowieństwem a miał tyle zaufania, że się na niego na kompromis bardzo często zapisywano.
Gdym się już czytać nauczył, oddano mnie do szkoły bazyliańskiej w Huszczy, gdzie stałem w konwikcie pod opieką księdza Teodozego Fursewicza, który mnie dokładnie konjugacyi i deklinacyi nauczył. Huszcza, miasteczko Lenkiewiczów, w Dowiecie Ostrogskim, było niegdyś własnością Hojskich. Według tradycyi, tu się miał hodować Dymitr zwany Samozwaniec, nim do Brześcia do szkół Jezuickich oddany został. – W Brześcia pokazywano pokój, w którym miał mieszkać Dymitr, gdy się uczył u Jezuitów. – W czasie prześladowania Unitów za Katarzyny, kościół w Huszczy bardzo piękny, odebrano Bazylianom, i oddano prawosławnemu duchowieństwu na cerkiew, w której ledwie raz w rok odbywało się nabożeństwo.
W sklepach pod tą cerkwią zachowane było w trumnie ciało nienaruszone może od lat sta, bo najstarsi lodzie nic o niem powiedzieć nie mogł. Strój na niem był długi, biały, grodenirowy, a nazywano go "Korsakiem".
Lubiłem od dziecka słuchać opowiadanych bajek, to o jabłka złotem, to o trzech braciach, z których dwaj byli rozumni a trzeci głupi, to o czarownicach, to o podróży na tamten świat, to o bezdusznym Carze, które raz posłyszawszy, pamiętałem dokładnie i kolegom podczas zabawy opowiadałem. Miałem też w pamięci niemało pieśni ludowych równie polskich, jak rusińskich, jak np: "Stała się nam nowina, pani pana zabiła". "Oj tam w polu studnia", "A kto chce rozkoszy użyć, niech idzie do wojska służyć", "Odzieję żupan, odzieję kontusz, szablę przypaszę", "Oj wziąłeś mnie od ojca od matki", "Już miesiąc zeszedł", "Ne chody Hrycin", "Oj w łuzi, w łuzi, maty syna hodowała", "Ej w zełenomu haju" i wiele innych, które za pokarm dla młodej imaginacyi służyły.
U Bazylianów nauczyłem się dobrze deklinacyi i konjugacyi łacińskich, a do tego umiałem na pamięć od deski do deski historję biblijną Fleurego, naukę moralną Popławskiego, gramatykę na pierwszą klasę Kopczyńskiego, geografię Szacfajera i gramatykę rosyjską Magnickiego. Z tym zapasem wiadomości oddany zostałem do Międzyrzecza.II. SZKOŁA W MIĘDZYRZECZU.
Była to szkoła powiatowa na stopnia gimnazyum, utrzymywana przez księży Pijarów. Klas miała sześć, to jest trzy niższe i trzy wyższe i oprócz tego klasę poczynającą, którą zwyczajnie nazywano parwą (parva). – Po wakacyach, które trwały od 4 lipca do 8 września, przywiózł mię ojciec do Międzyrzecza i postawił na stancyi u Hołowińskiej. Prefektem szkoły, do którego należał cały dozór jej i kierunek, był ksiądz Hilaryon Żebrowski. Zaprowadził mnie ojciec do Prefekta, gdzie zostałem zapisany w liczbę uczniów i przyjęty do klasy drogiej. Miasteczko Międzyrzecz-Korecki, majętność i rezydencya Józefa Steckiego, jednego z pierwszych magnatów Wołyńskich, było miejscem na szkołę bardzo dogodnem. Ten Międzyrzecz zwał się Koreckim, bo był o 20 wiorst oddalony od Korca. – Około Ostroga zaś był Międzyrzecz Ostrogski, w którym był klasztor Franciszkanów. Kollegium księży Pijarów w czworobok zbudowane, łączyło się z kościołem. Rektorem był poważny weteran ksiądz Andrzej Grabowski, który lat 23 rządził klasztorem i szkolą. W tem kollegium mieszkało kilkunastu profesorów Pijarów, cywilny profesor niemieckiego i greckiego języka Zajdel i od sześćdziesięciu do siedmdziesięciu konwiktorów, to jest synów bogatszej szlachty, którzy stali u profesorów i byli pod ich szczególnym dozorem. Honorowym Dozorcą czyli Kuratorem szkoły był Marszałek Wacław Borejko.
Klasy zajmowały jeden korytarz dolny, sześć sal mający, a nad nim było mieszkanie Prefekta Żebrowskiego i konwikt. Dwie wielkie pod kątem prostym murowane budowy opasywały kościół, w odległości kilkudziesięciu kroków i nazywały się oficynami. W nich mieszkały gospodynie, które za każdą oficynę płaciły po rubli ośmnaście na rok i w nich utrzymywały uczniów, z czego i same miały sposób do życia i dzieci swoje wychowywać mogły. Tak n… p. Hołowińska, u której stałem na stancyi, trzech synów wychowała., Ode drzwi kościelnych pomiędzy oficynami, przechodziło się przez most murowany na rynek, czyli plac wielki, który ze trzech stron otaczały porządne drewniane dworki, wyłącznie zajmowane przez uczniów. Dworków takich było szesnaście, przed każdym z frontu mały ogródek kwiatowy i dwie topole piramidalne, z tyłu ogród warzywny. Za placem ciągnęło się miasteczko zaludnione żydami, domy zajezdne, ratusz i kramy.
W każdym dworku i oficynie, czyli, jak nazywano na każdej stancyi, stało mniej więcej około dziesięciu uczniów i przy nich dozorca domowy. Taki dozorca domowy, był to uczeń klasy szóstej lub piątej, do którego należało korrepetować uczniom lekcye, prowadzić ich codzień do kościoła na Mszę świętą, do klasy i z klasy, prowadzić na przechadzkę, słuchać uczniów lekcyi w domu, pilnować, żeby rozkład czasu przybity na drzwiach w każdej stancyi był ściśle zachowywany, być nieodstępnym stróżem uczniów pod jego dozorem będących, i co miesiąc o każdym zapisywać zdanie do ogólnej księgi. Uczniowie ci płacili zwyczajnie dozorcy domowemu po dwa lub trzy ruble na kwartał i stanowili, jak nazywano, jego kondycyą. Był to wyraz miejscowy i mówiono zwyczajnie: kondycya takiego dozorcy poszła na przechadzkę lub do kąpieli.
Dwa razy na tydzień ksiądz Prefekt obchodził wszystkie stancye uczniów z dyscypliną za pasem. Dwa też razy obchodzili stancye profesorowie, zaglądając nieraz do kuferków i do łóżeczek studenckich. A tak i uczniowie i dozorcy domowi byli pod ścisłą kontrolą i dozór był ciągły.
Dominika Hołowińska, u której postawiony byłem na stancyi, mieszkała w oficynie rogowej, tuż naprzeciw drzwi kościelnych. U niej w dwóch pokoikach mieściło się nas dziewięciu i z nami dozorca domowy, naprzód Krepiniewicz, a potem Stanisław Zaleski i Tyszecki, późniejszy architekt w Wilnie. Około ścian stało łóżko obok łóżka, a każdego prawie kuferek pod łóżkiem się mieścił. W liczbie tej był Ignacy Hołowiński, syn gospodyni, który po upływie lat 28 od tego czasu został Arcybiskupem Mohylewskim. Utrzymanie w szkołach było tak tanie, że dziś prawie uwierzyć trudno. Dawano gospodyni ordynaryą za stół, a za stancyą po trzy ruble na kwartał, co w ogóle mogło wynosić od 15 do 20 rubli na rok cały. Za to mieliśmy śniadanie gotowane z rana, obiad na cztery potrawy o godzinie 12, podwieczorek o czwartej, i kolacyą na trzy potrawy o siódmej. Herbata i kawa nie była jeszcze w użyciu. Do tego gospodyni dawała jeszcze stół darmo dozorcy domowemu. Za szkoły nic nie płaciliśmy, tylko przy wpisie wnosił uczeń na drwa, światło i doktora rocznie jednego rubla srebrem. Ubodzy uczniowie i tego nie płacili.
Zamożniejszych obywateli synowie mieszkali w konwikcie pijarskim pod dozorem profesorów. Konwiktorowie mieli tę dogodność, że mieszkając w kollegium pijarskiem, przechodzili do kościoła i do klasy nie zamoczywszy nogi. Nadto wprawiani byli do rozmowy francuskiej. Ogólnym nad nimi zwierzchnikiem był Regens Bęczkowski. – Było ich od sześćdziesięciu do siedmdziesięciu za moich czasów, ale razem ze wszystkimi do klas chodzili. Każdy konwiktor płacił na rok po 150
rubli, a że z nich bardzo wielu miało swoich pokojowców, to za pokojowca dopłacano na rok po 30 rubli. Ten pokojowiec był to zwykle syn jakiegoś sługi. Wyczyściwszy suknie i buty swemu paniczowi, chodził z nim razem do szkoły i mógł się nieraz lepiej od panicza uczyć. Kto chciał się uczyć muzyki, konnej jazdy i fechtunku, ten musiał płacić osobno.
W klasie między konwiktorami a resztą uczniów nie robiono różnicy. Ten miał pierwszeństwo, kto się lepiej uczył. – Rózga i dyscyplina była w częstem użyciu za niedbalstwo i swawolę. Miał jej prawo używać prefekt szkoły, profesorowie, a nawet dozorca domowy, ale tylko w niższych klasach. To jednak nie odbierało uczniom poczucia swojej godności. Było bowiem szkolne przysłowie: pieczono, gotowano w smole, nie powiadaj, co się dzieje w szkole. Największą jednak karą było klęczenie pod lampą, która się zawsze w kościele przed wielkim ołtarzem paliła.III. JAK TO DAWNIEJ UCZONO?
Klasy dzieliły się na niższe i wyższe. Niższemi była pierwsza, druga i trzecia, a wyższemi czwarta, piąta i szósta. – Z tej ostatniej można było iść wprost do uniwersytetu. Niższe klasy miały oddzielnych profesorów, a wyższe oddzielnych. – W niższych było trzech nauczycieli, to jest jeden nauczyciel religii, nauki moralnej i geografii; arytmetyki drugi; a nauczyciel polskiego i łacińskiego języka trzeci.
Książki elementarne naznaczał Uniwersytet Wileński, pod którego jurysdykcyą były wszystkie szkoły w Litwie, na Wołyniu, na Podolu i na Białej Rusi, to jest w dziewięciu Guberniach. Żeby zaś te książki były tanie, Uniwersytet zawarł kontrakt z Emanuelem Glüksbergiem, dając mu wyłączny przywilej dostarczania książek szkolnych dla 25. 000 uczniów, wprawdzie na bibule, ale po cenach stale oznaczonych, które dla przykładu przytaczam. I tak: gramatyka Kopczyńskiego na pierwszą klasę kosztowała gr. polskich dwadzieścia, czyli 10 kopiejek; wypisy łacińskie groszy piętnaście czyli siedm i pół kopiejek; nauka moralna pięć kop.; geografia Szacfajera piętnaście groszy czyli siedm kop. i pół; katechizm Fleurego na dwie klasy kop. piętnaście. To były wszystkie książki na klasę pierwszą; pomimo to Glüksberg na nich dobrze wychodził, bo się tysiące egzemplarzy co roku rozchodziły. W wyższych klasach były książki nieco droższe. Geometrya Euklidesa z 25 tablicami kosztowała rubel 20 kop., ale to na trzy klasy i nie każdy uczeń musiał ją kupować.
W roku 1824 zabroniona została gramatyka Kopczyńskiego i kazano ją odebrać od wszystkich uczniów. Zabroniony też został " Wybór mowy wolnej" Szaniawskiego "Prawo przyrodzone" Strojnowskiego, które dotąd były szkolnemi podręcznikami. Wtenczas brano od wszystkich uczniów i od trzynastoletniego jak ja malca podpisy, że nie należymy do masonów.
Rozkład czasu przybity na drzwiach w każdej stancyi za podpisem prefekta był następujący:
O godzinie piątej z rana: wstać, umyć się, ubrać się i zaraz wspólnie z dozorcą domowym odmówić pacierz. Do godziny 7 uczyć się lekcyi i wydać ją przed dozorcą. O 7-mej szliśmy na Mszą św. do kościoła, w którym każda klasa klęczała w ordynku i każda miała z pomiędzy siebie na – znaczonych notatorów, którzy znaczyli w katalogu z wycinanemi ząbkami, jeśli kto na Mszy nie był, rozmawiał, śmiał się, oglądał się lub nie miał książki do nabożeństwa. Notatorowie ci nie byli tajemni, ale publicznie wyznaczeni przez profesora, gospodarza klasy z najlepszych a często i ze starszych uczniów, którzy nawet sami dobry wpływ na kolegów mieć mogli. Po Mszy wracaliśmy na śniadanie, po którem szliśmy do klasy. – Tu od pierwszego dzwonienia do drugiego, to jest: od pól do ósmej, zbierali się uczniowie. Audytororowie słuchali lekcyi i dyktowali Imperatorowi, który do erraty zapisywał sc… to znaczyło umie (scit), ntc… nie całkiem umie (non totum scit), nb… me dobrze (non bene) i sc… podkreślone, co na mocy ukazu znaczyło sub dubin, pod wątpieniem.
Najpierwszy w klasie uczeń naznaczony był przez profesora imperatorem. Ten utrzymywał listę uczniów, zwaną errata, spisaną na arkuszu porygowanym i zapisywał w rubryce każdego ucznia, czy umiał i jak umiał lekcyą Imperator siedział na pierwszem miejscu w klasie, a często stał przy katedrze profesorskiej. Po nim szli dwaj wice-imperatorowie, a za nimi Audytorowie. Imperator słuchał lekcyi wice-imperatorów, ci audytorów, a audytor każdy miał naznaczonych kilku uczniów, których obowiązany był lekcyi wysłuchać i do erraty podyktować. Był też Cenzor, który porządku pilnował.
O godzinie 8ej dzwoniono po raz drugi. Wtenczas wszyscy uczniowie już powinni byli siedzieć na swoich miejscach. Wchodził profesor i zasiadłszy w katedrze przepatrywał naprzód erratę i naznaczał pokutę, to jest: albo kazał klęczeć, albo posyłał do osłowskiej ławki, albo karał dyscypliną tych, którzy lekcyi nie umieli. Następnie sam zarywał kilku uczniów, bo zdarzało się, że który audytor, dostawszy bułkę, lub co podobnego od ucznia, którego słuchał lekcyi, zapisał, że umie lekcyą, chociaż on jej nie umiał. Co zwyczajnie nie uchodziło audytorowi na sucho, jeśli się wykryło. Nakoniec zadawał profesor i objaśniał lekcye następną, którą potem w domu powinien był powtarzać dozorca domowy.
We wtorek i we czwartek po południu lekcyj nie było. Więc uczniowie obowiązkowo szli z dozorcą domowym na przechadzkę po której następowały korrepetycye, i pisanie ćwiczeń. Że zaś dla geografii mapa była tylko jedna u profesora, przeto ją obnoszono od jednej stancyi do drugiej, ażeby wszyscy uczniowie zadanej lekcyi na mapie się nauczyli.
Lekcya była jedna z rana od 8 do 10 godziny. Druga po południu od 2 do 4, nadto od 10 do 12 i od 4 do 6, po godzinie były lekcye języka rosyjskiego, francuskiego, niemieckiego i greckiego, ale na te chodzili tylko ci uczniowie, którzy się z dobrej woli zapisali, – a do promocyi te języki nie należały. Dla zachęcenia pilnych uczniów były nagrody i zachęty. 1 tak nietylko, że lepsi uczniowie zajmowali wyższe miejsca w klasie, nietylko każdy miał prawo wyzwać drugiego o wyższe miejsce, i zająć je, jeżeli się okazał godniejszym; ale nadto pozwalano uczniom celującym nosić wstęgi, uczniom bardzo dobrym kokardy, a dobrym znaczki, to jest kawałki wstążek, które były trzech kolorów. Kolor czerwony oznaczał religią, błękitny łacinę, a żółty arytmetykę. – Nic dziwnego, że to było zachętą dla dzieci. Pamiętam jaka to radość była, kiedym z trzema wstęgami przyjechał na święta Bożego Narodzenia do domu. Egzamina odbywały się co kwartał. Nadto przy końcu roku, oprócz promocyj do wyższej klasy, dawano listy pochwalne;
a jednego, dwóch a czasem i trzech zapisywano do złotej księgi, i to publicznie czytano przy zgromadzeniu kilkuset osób przybyłego obywatelstwa, a nieraz własnych rodziców lub krewnych.
Uniwersytet Wileński, pod którego zwierzchnością były szkoły dziewięciu Gubernij, a w nich 25. 000 uczącej się młodzieży, przeznaczał tak nazwanych Wizytatorów, którzy wizytowali szkołę, prerydowali na egzaminie, podpisywali listy pochwalne i przedstawiali Uniwersytetowi raporta o stanie każdej szkoły. Rektor Uniwersytetu Jan Śniadecki nieraz chwalił publicznie szkolę Międzyrzecką Pijarowie w prowincyi litewskiej mieli dwanaście szkół, a żadna nie kosztowała rządu ani jednego grosza. Szkoła Międzyrzecka stała z nich najwyżej.
Za moich czasów Wizytatorem na trzy Gubernie: Wołyńską, Podolską i Kijowską, był Jan Nepomucen Wyleżyński, którego drobne wierszyki drukowane były w pismach warszawskich.
Wizytator dla szkoły był figurą niezmiernie ważną, a popisy w jego obecności odbywały się z ogromną uroczystością. W ogromnej sali łączącej kollegium z zakrystyą zgromadzała się cała szkoła, Wizytator w mundurze z haftowanym złotem kołnierzem, przy szpadzie w stosowanym kapeluszu wchodził i zasiadał na krześle, przy którem stał stolik dywanem lub czerwonem suknem nakryty. – Obok niego zasiadał Rektor, Prefekt i wszyscy profesorowie, i tak uroczyście odbywały się egzamina.
Z powodu tego opowiem anegdotę. Na Wołyniu w jednym z klasztorów Bazyliańskich, gdzie była szkoła, mieszkało dwóch bazyliańskich Opatów, o których opowiadano, że się z sobą kłócą, nawet nieraz z publicznem zgorszeniem. Przybywa wizytator Wyleżyński na wizytę szkoły. Zbierają się w wielkiej sali uczniowie. Zasiada na paradnem krześle wizytator, obok niego z dwóch stron, dwaj Opaci i cała starszyzna Bazyliańska. Egzamin rozpoczyna się jak zwykle od nauki religii. – Wizytator postrzegłszy między uczniami pierwszej klasy małego bardzo chłopczyka, wzywa go na środek przed siebie, malec niezmięszany, a może i uradowany, że na niego zwrócił uwagę wizytator, wychodzi śmiało, staje przed stolikiem, a wizytator zadaje mu pytanie: powiedz mi moje dziecię, wiele jest Bogów? Malec odpowiada nie zdetonowany: Jeden tylko", wówczas wizytator zapytuje: "a czemuż nie dwóch". Na tu malec nie namyślając się ani chwili, rzecze: Bo gdyby było dwóch Bogów, toby się tak kłócili, jak nasi Opaci. Śmiech napełnił salę, a biedni Opaci mało z krzeseł nie pospadali. Wizytatorowi tak się podobała odpowiedź malca, że mu dal list pochwalny.
Pamiętam co to za radość była, kiedym sam otrzymał list pochwalny z podpisem wizytatora Wyleżyńskiego, w którym było napisano, żem ukazał się uczniem nadziei.
Szkoła powiatowa Międzyrzecka w r. 1826 za staraniem dziedzica Międzyrzecza, Józefa Steckiego, marszałka, przerobiona została na gimnazyum. Przybyło trzech nowych profesorów, X. Leon Szumkowski, literatury polskiej; Antoni Horodecki matematyki i Budkiewicz fizyki. Wszyscy trzej z Uniwersytetu Wileńskiego. – Szumkowski słynny deklamator, wykładał historyę literatury podług Słowackiego i logikę; Horodecki wykładał geometryę analityczną i rachunek różniczkowy a Budkiewicz odznaczający się rzadkim darem tłumaczenia się, wykładał fizykę podług Drzewińskiego i historyą naturalną.
Otwarcie gimnazyum odbyło się bardzo uroczyście na początku roku szkolnego 1826 we wrześniu. Zaproszony był Gubernator Wołyński Andrzejkowicz. Sala egzaminacyjna obok zakrystyi była przybrana wspaniale. Tron Cesarski jaśniał na czele, a nad nim portret Cesarza. Obok tronu po lewej stronie Gubernator w mundurze i ze wstęgą. Po lewej też stronie rzęd krzeseł, na których zasiadał kurator honorowy Marszałek Borejko, Rektor Grabowski i profesorowie. W pośrodku ich katedra dla mówcy. Po prawej stronie zasiadali obywatele, a na ich czele dobroczyńca szkoły Marszałek Józef Stecki. W głębi uczniowie klasami. Po odczytaniu aktu i przemowie p. Borejki wszedł na katedrę X. Leon Szumkowski i czytał rozprawę o wykładzie nauk w Gimnazyum Międzyrzeckiem. Glos jego potężny, deklamacya przeciągła brzmiała w uszach słuchaczów blisko godzinę, ogólnie się podobała, ale nie było jeszcze wówczas we zwyczaju dawać oklaski.
Po nim wszedł na katedrę profesor fizyki X. Budkiewicz. Ten czytał uczoną rozprawę o żyłach kruszcowych.
Po zakończonym obrzędzie przeszli wszyscy do kościoła, gdzie odśpiewano Te Deum, a potem goście i profesorowie byli podejmowani w pałacu u Steckiego.
Pałac Steckiego był wspaniały, dwupiętrowy, na wzgórku, z dużym ogrodem, z widokiem na miasteczko. Budynki gospodarskie, stajnie, wszystko murowane. – Muzyka z 36 artystów złożona, teatr domowy, kuchmistrz wyborny i dwunastu kucharzy. Tu dwa przynajmniej razy na rok cały Wołyń się zbierał, a goście po parę tygodni nieraz bawili. Tu dodam uwagę, że gościnność Steckiego nie była na Wołyniu czemś wyjątkowem, Wołyń był bowiem krainą, w której bardzo wielu magnatów miało wówczas swoje rezydencye. – Wziąwszy naprzykład Międzyrzecz za punkt środkowy, to w czterech milach wokoło mieszkało kilkunastu magnatów, z których każdy miał od dwudziestu do trzydziestu milionów.
Tak o dwie wiorsty od Międzyrzecza Józef Lubomirski w Niewierkowie, około trzydziestu milionów. Książę Sanguszko w Sławucie o mil cztery, kilkadziesiąt milionów; książę Jabłonowski w Krzewinie o mil trzy, książę Jabłonowski w Annopolu, książęta Lubomirscy w Równem i w Ostrogu, książęta Czartoryscy w Korcu i w Klewaniu, książęta Radziwiłłowie w Podłużnem i w Szpanowie, Walewscy w Tuczynie, małoco dalej Chodkiewicz w Młynowie, Iliński w Romanowie, Karwicki w Mizoczu, książęta Czetwertyńscy, Olizarowie, Lenkiewiczowie, nie licząc Pruszyńskich, Jelowickich, Pauszów, Hulewiczów i wielu innycb.
Pałac tedy Steckich był i dla Pijarów nietylko miłem towarzystwem, ale razem szkołą życia salonowego, bo bardzo często zapraszano księży profesorów i starszych konwiktorów.
W roku 1825 przyjechał Pelikan, Rektor Uniwersytetu Wileńskiego niespodziewanie do Międzyrzecza, mając z sobą sekreterza Uniwersytetu, Mierzejewskiego, i wprost wszedłszy do klas, egzaminował uczniów, znalazł wszystko w dobrym porządku i w Krzemieńcu za wzór podawał profesorów Międzyrzeckich. Stecki natychmiast zaprosił go do pałacu, przyjął po pańsku, darował mu pięknego konia i posłał jeszcze dla niego piękny serwis do Wilna. Pelikan, wywdzięczając się, zrobił go honorowym członkiem Uniwersytetu Wileńskiego i wyrobił mu order na szyję z brylantami, z czego Stecki bardzo był uradowany.