Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wspomnienia. Druga księga - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 listopada 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wspomnienia. Druga księga - ebook

Jedna z najgłośniejszych i najbardziej kontrowersyjnych książek wspomnieniowych napisanych w czasach ZSRR. W słynnych „Wspomnieniach” Nadieżda Mandelsztam, żona legendarnego poety Osipa Mandelsztama, opowiedziała historię aresztowania, zesłania i śmierci swojego męża. „Druga księga” „Wspomnień” – jak zauważa we wstępie tłumacz Jerzy Czech – jest raczej prequelem niż sequelem dziejów Osipa Mandelsztama. W centrum uwagi znajduje się tu „sojusz trojga”: Nadieżdy, Osipa i zaprzyjaźnionej z nimi poetki Anny Achmatowej, ukazanej nie jako bohaterka, ale osoba raczej bezradna życiowo i pełna wątpliwości. To jednak nie wszystko: autorka nie kryje, że jej małżeństwo opierało się w dużej mierze na fizycznej fascynacji obydwojga. Demaskuje również (na tyle, na ile to możliwe) mit, jakoby czasy rewolucji radzieckiej były epoką swobody twórczej i rozkwitu kultury, któremu kres położył dopiero stalinizm i doktryna socrealizmu. Autorytarna w sądach, surowa w ocenach i cięta w języku „Druga księga” „Wspomnień” staje się zarazem szeroko zakrojoną, przejmującą rozprawą filozoficzną i socjologiczną o niewyobrażalnie trudnym świecie, w jakim przyszło żyć Nadieżdzie i jej współczesnym.
„Wspomnienia” były opowieścią o jej mężu i jego wierszach. „Druga księga” stawia pytanie, jak mogło dojść do tego, że skazywano na śmierć nie tylko poszczególnych ludzi, ale warstwy społeczne, grupy zawodowe czy nawet narody, bez wyboru i bez powodu. Nie chodzi już o losy pojedynczego poety, Mandelsztama czy Achmatowej, uwagą objęta została cała przeżyta przez nich epoka.
„Drugą księgę” pisała nie tylko Wielka Wdowa, jak ją nazwał zaprzyjaźniony dramaturg Aleksandr Gładkow, ale przede wszystkim autorka wybitnej rosyjskiej prozy wspomnieniowej. Nie zdecydowały o tym ani światowy rozgłos, ani pochwały największych choćby znawców, ale pełna świadomość samej autorki, ile warte jest to, czego dokonała. Pierwszy tom napisała skromna, małomówna wdowa po poecie, natomiast autorką „Drugiej księgi” była już „znana wszystkim Nadieżda Jakowlewna Mandelsztam, która napisała słynne „Wspomnienia” o jednym z największych liryków XX wieku.

Książkę dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Kategoria: Wywiad
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-268-1933-9
Rozmiar pliku: 3,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Napisane bez zezwolenia

Bardzo łatwo streścić w kilku zdaniach Wspomnienia Nadieżdy Mandelsztam, które ukazały się przed rokiem.

Wybitny poeta rosyjski Osip Mandelsztam został w 1934 roku aresztowany za napisanie demaskatorskiego wiersza o Stalinie. Dyktator okazał winowajcy łaskę i poprzestał na zesłaniu go na trzy lata do prowincjonalnego Czerdynia. Żona Nadieżda towarzyszyła na zesłaniu Mandelsztamowi, a nawet zdołała uzyskać przeniesienie go do dużego miasta, Woroneża. Poeta napisał tam swoje najlepsze wiersze, tworzące cykl Zeszyty woroneskie. Kiedy upłynął termin kary, małżonkowie tułali się po podmoskiewskich miasteczkach. Próby powrotu do życia literackiego dały tyle, że wysłano ich na krótki pobyt do sanatorium. Okazało się ono pułapką, Mandelsztama aresztowano i zesłano do obozu, gdzie wkrótce zmarł. Wdowa po poecie zdołała jednak nie tylko ocaleć, ale również ocalić jego spuściznę i pamięć o nim.

Nie da się natomiast zrobić tego samego z Drugą księgą, a właściwie książką, tak bowiem zwyczajnie – Wtoraja kniga – nazwała ją autorka, wzorując się na tytule drugiej książki poetyckiej swego męża z roku 1923, jej samej dedykowanej. Nie dość, że drugi tom wspomnień zawiera całe rozprawy literaturoznawcze czy filozoficzne, to jeszcze, wbrew oczekiwaniom niektórych czytelników, nie jest dalszym ciągiem pierwszego. Gdyby użyć języka dzisiejszych Polaków, należałoby mówić raczej o prequelu niż o sequelu dziejów Osipa Mandelsztama.

Inaczej zresztą być nie mogło. Kanwą Wspomnień jest okres między pierwszym aresztowaniem poety a drugim, późniejszym o cztery lata i tym razem ostatecznym. Kończą zaś książkę próby ustalenia, jak wyglądał kres jego ziemskiej wędrówki. O czym więc mógłby traktować ciąg dalszy? Czy byłby to opis ewakuacji po napaści Hitlera na ZSRR, czy długoletniej tułaczki po prowincjonalnych uczelniach, czy prawie tak samo długiej mordęgi z wydaniem tomu wierszy Mandelsztama – pani Nadieżda siłą rzeczy pisałaby przede wszystkim o sobie. Jeśli więc nadal autor Zeszytów woroneskich miałby pozostać w centrum uwagi, musiałaby sięgnąć do lat wcześniejszych. Było z pewnością o czym opowiadać: o tym jak się poznali 1 maja 1919 roku, o strasznych czasach wojny domowej, kiedy Kijów, jej miasto, przechodził z rąk do rąk, o wspólnej podróży na Kaukaz czy wreszcie o ich małżeństwie, które choć bardzo szczęśliwe, nie mogło być i nie było nieustanną sielanką. O tym wszystkim Nadieżda Mandelsztam w końcu napisała, tyle że nie od razu, i nie mąż miał być głównym bohaterem jej następnej książki.

Na razie trzeba było coś zrobić z tą pierwszą, która istniała w kilku egzemplarzach maszynopisu i znana była tylko w wąskim kręgu zaufanych osób. W 1965 roku zainteresowany Mandelsztamem amerykański rusycysta Clarence Brown przyjechał na kilka miesięcy do Moskwy, nawiązał kontakt z panią Nadieżdą i w jej mieszkaniu zapoznał się ze Wspomnieniami. Warto dodać, że adres dostał od polskiego „mandelsztamologa”, zmarłego niedawno Ryszarda Przybylskiego. Szczegół ten dzisiaj wydaje się mało ważny, trudno bowiem komuś, kto nie pamięta owych względnie nawet liberalnych czasów, wyobrazić sobie, jak szczelna była wtedy żelazna kurtyna i jak odizolowane były od siebie światy po obu jej stronach. Dość powiedzieć, że Gleb Struve i Boris Filippow, emigracyjni redaktorzy pierwszych zagranicznych wydań dzieł Osipa Mandelsztama, nie wiedzieli, że miał on jakąś żonę, a co więcej, że żona ta – teraz już wdowa – nadal żyje.

Nadal żyjąca wdowa po poecie obdarzyła Amerykanina zaufaniem i właśnie jemu powierzyła misję wywiezienia Wspomnień z Rosji. W umówiony dzień Brown zjawił się w jej mieszkaniu. Ku swemu wielkiemu zdziwieniu usłyszał, że żadnego rękopisu nie dostanie. Po tym oświadczeniu nastąpił potok iście koszarowych wyzwisk, słowa jednak przeczyły czynom: pani Mandelsztam wręczyła mu paczkę z rękopisem, położyła palec na ustach i wypchnęła za drzwi. Oszołomiony cudzoziemiec nie od razu zrozumiał, że cała ta „oprawa dźwiękowa” przeznaczona była nie dla niego, ale dla podsłuchujących agentów KGB. Dziwić się właściwie nie powinien, skoro dotąd wszystkie istotne sprawy przekazywali sobie na karteczkach. Ostrożność była wskazana, na podwórzu Brown bowiem zauważył aż czterech osobników niby to od niechcenia oglądających budynek przy ulicy Bolszaja Czeriomuszkinskaja. Z duszą na ramieniu dotarł do ambasady; stąd, dzięki poczcie dyplomatycznej, bezcenny pakunek powędrował za ocean i stał się przedmiotem „Badań nad literaturą rosyjską XX wieku”, jak nazwał profesor Brown swoje seminarium na Uniwersytecie Princeton. Poeta o nazwisku Mandelsztam praktycznie jeszcze nie istniał.

Działo się to zimą na przełomie 1965 i 1966 roku. Niedługo potem, 5 marca, umarła Anna Achmatowa. Śmierć wieloletniej przyjaciółki stała się bezpośrednim impulsem, który skłonił panią Mandelsztam do sięgnięcia znowu po pióro, i to już kilka dni po powrocie z pogrzebu w Leningradzie. Następny tom wspomnień chciała poświęcić właśnie Achmatowej. Wszyscy, którzy żegnali wielką poetkę, mieli świadomość, że wraz z jej odejściem skończyła się cała epoka, a niejednemu z tych, którzy Annę Andriejewnę znali osobiście, musiała przyjść do głowy myśl o utrwaleniu pamięci o niej. Nadieżdę Mandelsztam mogła do pisania dodatkowo zachęcić dedykacja od Achmatowej (pewnie na ostatnim wydanym za życia tomie poezji Bieg czasu): „Przyjaciółce Nadi, żeby jeszcze raz wspomniała to, cośmy przeszły”. Od tej dedykacji zaczęła książkę i natychmiast zgłosiła poprawkę: nad wszystkim, „co przeszły”, dominował strach, który nigdy jej nie opuścił, nie musi więc go wspominać. Przekora, widoczna w tej uwadze, wielokrotnie będzie dawała znać o sobie w trakcie dalszej pracy. Temperament popychał autorkę do polemiki, a przynajmniej do zachowania dystansu wobec bohaterki. Możliwe, że właśnie to zdecydowało o niepowodzeniu jej planu. Początkowo pełna zapału, pisała książkę przeszło rok, ale im dłużej nad nią pracowała, tym mniej była zadowolona z rezultatu. W końcu porzuciła pierwotny zamiar, nie zniszczyła jednak maszynopisu – zachowały się trzy jego wersje. Owoce trudu zresztą nie przepadły, bo spore partie zostały użyte przy nowej książce, do której pani Nadieżda zabrała się niemal od razu, jesienią 1967 roku. To właśnie Druga księga, dzieło, które wyrosło z książki o Achmatowej. Praca nad nim trwała około trzech lat.

Żeby zrozumieć wahania autorki, trzeba przypomnieć, kiedy i w jakich okolicznościach pisała swoje kolejne wspomnienia. Pierwsza książka powstawała w latach 1958-1964; były to zarazem ostatnie lata panowania Nikity Chruszczowa, okres umownie zwany „odwilżą”, pomimo najróżniejszych zastrzeżeń budzący nadzieję na lepszą przyszłość. Nadieżda Mandelsztam niejednokrotnie dawała wyraz optymizmowi, chociaż dosyć umiarkowanemu. Nadmiar optymizmu widziała natomiast u Anny Achmatowej, dla której pierwsza połowa lat sześćdziesiątych była okresem triumfu. Przez niemal cały czas istnienia ZSRR ignorowana bądź publicznie lżona, została pod koniec życia uznana za klasyka (co prawda mocno ocenzurowanego), wypuszczona (aż dwa razy!) za granicę, by móc odebrać przyznane jej nagrody, była obiektem uwielbienia, patronowała młodym poetom.

Nadieżdę Mandelsztam drażniła trochę jej postawa. Miała pretensje o uczestnictwo w zjazdach pisarzy, wolała dawną towarzyszkę trudnych czasów; wydawało jej się, że przyjaciółka chce zapomnieć o „tym, co przeszły”. Nawet pisząc o Achmatowej po jej śmierci, nie mogła się powstrzymać od tego, by dać upust irytacji. Na panegiryk się nie zapowiadało, chcąc zaś uniknąć pamfletu, przerwała pisanie. A łudzić się co do przyszłości – przestała. Bez mała rok po obaleniu Chruszczowa rozpoczął się proces Daniela i Siniawskiego, oskarżonych o „antyradziecką propagandę”, czyli zagraniczne publikacje podpisanych pseudonimem utworów. Stało się jasne, że odwilż się kończy.

Wpłynęło to na tonację nowej książki. Miejsce optymizmu zajęły pytania o przyszłość już nie kraju, ale całego świata. Ale zmianie uległa też ogólna koncepcja pisarstwa pani Nadieżdy. Porównując obie książki, jej wieloletni przyjaciel Jurij Friejdin pisze, że o ile Wspomnienia były opowieścią o jej mężu i jego wierszach, o tyle Druga księga stawia pytanie, jak mogło dojść do tego, że skazywano na śmierć nie tylko poszczególnych ludzi, ale warstwy społeczne, grupy zawodowe czy nawet narody, bez wyboru i bez powodu. Nie chodzi już o losy pojedynczego poety, Mandelsztama czy Achmatowej, uwagą objęta została cała przeżyta przez nich epoka. Friejdin podkreśla również zmianę sytuacji samej pisarki. Wspomnienia napisała skromna, małomówna wdowa po poecie, natomiast autorką Drugiej księgi była już „znana wszystkim Nadieżda Jakowlewna Mandelsztam, która napisała słynne Wspomnienia o jednym z największych liryków XX wieku”.

Wnieśmy tutaj pewną poprawkę. Wspomnienia ukazały się w 1970 roku, prawie równocześnie po angielsku (tłumaczył Max Hayward) i po rosyjsku. Nikt już nie potrafi powiedzieć, dlaczego tak zwlekano z ich wydaniem; Brown, który niestety zmarł w zeszłym roku, nigdy tego nie wyjaśnił. Druga księga wyszła w 1972 roku, dwa lata po ukończeniu (wywiózł ją włoski dziennikarz Pietro Sormani), a także po wyjściu pierwszej – w sam raz, żeby zainteresowanie czytelników osobą autorki i bohatera wspomnień nie wygasło. Wydana za granicą książka przenikała do kraju, tu była przepisywana i krążyła wśród czytelników, czyli, mówiąc językiem dysydenckim, z tamizdatu przechodziła do samizdatu. Dla czytelników Drugiej księgi autorka mogła zatem być tą „wdową po Mandelsztamie, która napisała słynne Wspomnienia”. Nie była nią jednak w trakcie pisania następnego dzieła, a Wspomnienia nie były jeszcze słynne! To prawda, że odzyskane wreszcie zameldowanie w Moskwie poprawiło jej samopoczucie – mieszkała odtąd w stolicy i była znacznie częściej niż przedtem odwiedzana. Nazwisko Osipa Mandelsztama przestało być wyklęte (a raczej – „tak bardzo wyklęte”), miesięcznik „Moskwa” opublikował jego wiersze, esej Rozmowa o Dantem wyszedł w odrębnej broszurze. Spośród osób, które poznały Wspomnienia, wiele było wstrząśniętych i zachwyconych, zaś autor Opowiadań kołymskich Warłam Szałamow cenił książkę wyżej od wierszy samego jej bohatera. Wszystko to nie zmienia faktu, że do 1970 roku pani Mandelsztam była uważana za wdowę po poecie, a nie za pisarkę.

Mimo to czuje się, że Drugą księgę pisała nie tylko Wielka Wdowa, jak ją nazwał zaprzyjaźniony dramaturg Aleksandr Gładkow, ale przede wszystkim autorka Wspomnień, wybitnej rosyjskiej prozy wspomnieniowej. Tyle że nie zdecydowały o tym ani światowy rozgłos, ani pochwały największych choćby znawców, ale pełna świadomość samej autorki, ile warte jest to, czego dokonała. Taka świadomość nie zależy w ogóle od zewnętrznego powodzenia i jest echem satysfakcji Stwórcy, który oglądał swoje twory i „widział, że były dobre”. Stąd brała się pewność Nadieżdy Mandelsztam, że powinna pisać dalej, i to właśnie pozwoliło jej mówić o sojuszu trzech osób, który przetrwał wszelkie przeciwności losu: do dwojga wielkich poetów, z których jeden był jej mężem, nie wahała się w Drugiej księdze dodać samej siebie. Wolno się z tym oczywiście nie zgadzać, przypomnieć wszakże warto zdanie Josifa Brodskiego: poetycka spuścizna ich obojga znalazła kontynuację w jej prozie.

^(*) ^(*) ^(*)

Nadieżda Mandelsztam podaje sporo faktów z życia swojego i swojej rodziny. Gdyby je zestawić, można byłoby stosunkowo nieźle odtworzyć jej biografię. Kłopot z tym, że są porozrzucane po obu potężnych tomach (a zaczęła pisać nowe szkice wspomnieniowe, z których zamierzała ułożyć Trzecią księgę) z całkowitym i, dodajmy, świadomym lekceważeniem chronologii. Ma zatem sens przywrócenie owej chronologii i zebranie wszystkich informacji w jedną opowieść.

Nadieżda Jakowlewna Chazin urodziła się 30 października 1899 roku w Saratowie w zamożnej rodzinie żydowskiej. Ojciec, Jakow Arkadiewicz, syn kupca Chaima Arona Chazina z Jampola, ukończył Uniwersytet w Sankt-Petersburgu, gdzie studiował prawo i matematykę. Do tej ostatniej dziedziny miał większe zamiłowanie, ale chleb mogła zapewnić praktyka adwokacka. Musiało mu się w niej wieść nieźle, skoro przenosił się do coraz większych miast: z powiatowego Humania do gubernialnego Saratowa, a w 1902 roku – do Kijowa. Zapewne jeszcze w Petersburgu poznał przyszłą żonę Wierę (Rewwekę), jak to się mówiło, „kursistkę” (słuchaczkę wyższych kursów medycznych, bo na uniwersytety kobiet wówczas nie wpuszczano). Para wolała pobrać się za granicą; oboje, biorąc rzecz formalnie, różnili się wyznaniem – pan młody przyjął prawosławie, narzeczona pozostała przy judaizmie.

Nadia była najmłodszym dzieckiem; siostra Anna urodziła się w roku 1888, a dwaj bracia, Aleksandr i Jewgienij – odpowiednio w 1892 i 1893 roku. Matka rozpuszczała dzieci, a ojciec, łagodny z natury, ulegał matce, więc dzieciństwo Nadi byłoby bliskie sielanki, gdyby nie nadużywający owej łagodności starsi bracia, którzy często się nad nią znęcali, na przykład sadzając na wysokiej szafie, z której nie umiała zejść, a nawet... grali siostrzyczką w piłkę. Nieszczęsna mogła im tylko wymyślać, przy okazji jednak ćwiczyła swój niewyparzony język. W istocie wolała bawić się z chłopcami; na widok córek Mikołaja II przejeżdżających ulicami Kijowa poczuła dla nich litość – musiały podporządkować się etykiecie, podczas gdy jej wolno było robić, co tylko zechce!

Nadieżda Chazin poszła do gimnazjum Adiełaidy Żekuliny. Było to jedyne gimnazjum żeńskie w Kijowie kształcące według programu szkół męskich i przygotowujące dziewczęta do samodzielnego życia. Uczyła się średnio, ciekawe, że późniejsza lingwistka miała z języków ocenę dostateczną. Niemiecki, angielski i francuski poznawała zresztą nie w szkole, ale podczas podróży – w dzieciństwie często chorowała, więc rodzice zabierali ją na leczenie do zagranicznych kurortów. Po ukończeniu gimnazjum wstąpiła na wydział prawa, ale po niecałych dwóch semestrach porzuciła studia. Był to już okres rewolucji, więc prawo wykładane na Uniwersytecie Świętego Włodzimierza nie na wiele jej by się przydało. Do nowej ery bardziej pasowała nauka malarstwa w pracowni Aleksandry Ekster, wybitnej przedstawicielki awangardy.

Nadia Chazin zaczęła się teraz obracać wśród kijowskiej młodzieży literacko-artystycznej, bywalców kawiarni Chłam – w swoim, jak mawiała, „stadku”. Tutaj poznała swoje przyszłe szwagierki – obie żony brata Jewgienija. Pierwszą była Sofia Wiszniewiecka, która po paru latach rozwiodła się z nim i wyszła za poetę Nikołaja Adujewa, by wkrótce znaleźć solidniejsze oparcie w prawomyślnym radzieckim dramaturgu Wsiewołodzie Wiszniewskim; drugą i ostatnią – Jelena Fradkina. Przyjaźniła się też z Lubow Kozincową, późniejszą żoną Ilji Erenburga, z którym też w owym czasie zawarła znajomość. Dziewczyny z pracowni Ekster przygotowywały oprawę artystyczną uroczystości pierwszomajowych w roku 1919. Akurat wtedy przybył do Kijowa Osip Mandelsztam, skierowany przez Ludowy Komisariat Oświaty do pracy w lokalnym wydziale teatru. Oba powyższe fakty zdecydowały o późniejszych losach Osipa i Nadieżdy. Wysłannik bolszewickiego ministerstwa zatrzymał się w hotelu Continental, tym samym w którego suterenie mieścił się Chłam. Tam właśnie wieczorem 1 maja recytował wiersze, a panna Chazin była jedną ze słuchaczek. Po recytacji wyszli, żeby zapalić papierosa, i już do lokalu nie wrócili.

Mogłoby się zdawać: wszystko jasne – czerwony poeta zakochał się z wzajemnością w postępowej malarce. Tymczasem w owych pierwszych latach nic nie było proste, a marksista bez trudu znalazłby przyczynę owej „nieprostoty”: burżuazyjne pochodzenie obojga młodych. Wiersze Mandelsztama były z nowym ustrojem po prostu „niekompatybilne”, podobnie jak on sam. Mógł zapłacić głową choćby za swoje znajomości – jego krewny Leonid Kannegieser zastrzelił szefa piotrogrodzkiej Czeka Urickiego, a najbliższy przyjaciel, wybitny poeta Nikołaj Gumilow wkrótce miał paść ofiarą bolszewickiego terroru. Z kolei dwaj bracia Chazinowie walczyli po stronie białych; starszy, Szura, zginął (przypuszczalnie w 1920 roku), a młodszy, Żenia, do końca życia ukrywał swój udział w wojnie domowej. Nie rewolucyjny zapał, ale najzwyklejsza w świecie ziemska miłość połączyła Nadieżdę i starszego od niej Osipa. Dokładnie dziewiętnaście lat później, również w święto proletariatu, ostatecznie rozłączyło ich NKWD.

Nie od razu zostali małżeństwem. W końcu sierpnia Mandelsztam musiał wyjechać do Charkowa; później wyruszył na Krym, by przeżyć swoją czarnomorską odyseję z dwoma pobytami w więzieniu – w Teodozji i gruzińskim Batumi, a później, po powrocie do Piotrogrodu – krótki romans z aktorką Olgą Arbieniną. Z Nadieżdą natomiast byli umówieni, że spotkają się w Charkowie, ale nastąpiło to dopiero półtora roku później, na początku marca 1921 roku, kiedy O.M. dostał od pani Erenburg nowy adres narzeczonej. Przyjechał wówczas do Kijowa i zabrał Nadieżdę, najpierw do Moskwy i Piotrogrodu, a później – w podróż na południe, tę właśnie, której opis znajdziemy w Drugiej księdze, trasą Rostów – Kisłowodzk – Baku – Tbilisi – Batumi. W tym mieście zatrzymali się do końca 1921 roku, a później przez Suchumi popłynęli do Noworosyjska. Przez Rostów i Charków wrócili do Kijowa, gdzie zarejestrowali swój związek (drużbą był poeta Benedikt Liwszyc), i podążyli do Moskwy; udało im się dostać pokój w oficynie należącego do organizacji pisarskich Domu Hercena (znanego z Mistrza i Małgorzaty jako Dom Gribojedowa). Mandelsztam był jeszcze wtedy uznanym poetą, zaczął przygotowywać do druku Drugą księgę (tymczasem w Berlinie bez jego udziału opublikowano tom Tristia), która ukazała się w następnym, 1923 roku; nieco później pojawiło się kolejne wydanie Kamienia. Wkrótce się to zmieniło: na wydawanie własnych książek nie mógł już liczyć i w praktyce ograniczył się do tłumaczenia, roboty niecierpianej i słabo płatnej. Niestety, musiał się nią zajmować dość intensywnie, chcąc utrzymać siebie i żonę, której nie pozwalał pracować. Dlatego reszta lat dwudziestych upłynie pod znakiem przekładów.

Nie ma sensu wyliczać szczegółowo wszystkich podróży i przeprowadzek małżeństwa Mandelsztamów w owych latach. Mieszkali w wynajętych pokojach lub kątem u jednego z braci. Nigdzie długo miejsca nie zagrzali i trudno dziś orzec, czy bardziej wpłynęły na to okoliczności zewnętrzne, czy niespokojny duch poety. W zasadzie kursowali między Moskwą a Leningradem; podczas jednego z pobytów w tym ostatnim mieście Mandelsztam przedstawił żonę Annie Achmatowej – było to początkiem przyjaźni ich trojga. Niekiedy jechali do jej rodziców, do Kijowa, gdzie na przykład powitali rok 1924. Pobyty w sanatoriach lub domach wypoczynkowych – w kaukaskich, krymskich czy choćby podmoskiewskich uzdrowiskach – były w ich życiu nie tylko urozmaiceniem. Poeta zyskiwał dzięki nim lepsze warunki do pracy, często chodziło też o poprawę zdrowia jego żony, u której lekarze mieli wkrótce stwierdzić gruźlicę. Jeśli zaś się rozstawali, to właśnie z tego ostatniego względu, a życiorys pani Nadieżdy formował się według rzymskiej zasady: Ubi tu Caius, ibi ego Caia.

Początek roku 1925 zbiega się jednak z kryzysem ich związku, wywołanym przez nagłe uczucie Mandelsztama do aktorki Olgi Waksel. Małżeństwo wisiało na włosku, Nadieżda już miała odejść do znanego plastyka Władimira Tatlina, ale ostatecznie do zerwania nie doszło. Pogodzeni małżonkowie przenieśli się z Leningradu do Dietskiego (dawniej Carskiego) Sioła, gdzie przez pewien czas sąsiadowali z Achmatową. W październiku Nadieżda Mandelsztam wyjechała na leczenie do Jałty; prawie cały następny rok spędziła na Krymie. Jej mąż pozostał w Dietskim Siole, pracując nad przekładami. W roku 1928 ukazał się ostatni wydany za jego życia tom, zatytułowany po prostu Wiersze (Stichotworienija), a także proza Znaczek egipski. Na początku 1929 roku znowu oboje pojechali do Kijowa, gdzie Nadieżda musiała przejść operację wyrostka; Osip nie wychodził wtedy ze szpitala, mieszkał kątem u portiera.

Tymczasem trwała awantura rozpętana wokół nowej wersji Dyla Sowizdrzała – Mandelsztam miał sporządzić kompilację dwóch istniejących przekładów, ale wydawnictwo omyłkowo umieściło na okładce jego nazwisko jako tłumacza. Prawdziwy tłumacz Arkadij Gornfeld protestował w prasie, co zawodowemu donosicielowi Dawidowi Zasławskiemu, cieszącemu się względami Stalina, dało pretekst do rozpoczęcia nagonki. Zapewne chodziło o pognębienie w ten sposób Bucharina, który popierał Mandelsztama i pomógł mu opublikować wspomniane wyżej Wiersze. Załatwił mu też kilkumiesięczną podróż do Abchazji, Gruzji i Armenii w 1930 roku; podróż, która przerwała pięcioletnie milczenie poety i zaowocowała cyklem wierszy Armenia. Nadieżda, która w lutym owego roku pochowała w Kijowie ojca, towarzyszyła naturalnie mężowi w podróży.

Po powrocie małżonkowie podjęli ostatnią próbę osiedlenia się w Leningradzie, ale tamtejsza komisja mieszkaniowa literatów wydała decyzję odmowną: „Mandelsztam w Leningradzie mieszkał nie będzie” – zawyrokował Nikołaj Tichonow. W Moskwie Nadieżda zamieszkała początkowo u swojego brata Jewgienija, Osip – u swojego, Aleksandra. Później ponowili wędrówkę po wynajętych pokojach, za które wręcz nie mieli czym płacić. Ku niezadowoleniu męża Nadieżda została jedyną żywicielką rodziny, podejmując pracę w gazecie „Za Kommunisticzeskoje Proswieszczenije”. Kłopoty ze zdrowiem jednak sprawiły, że jesienią 1931 roku znalazła się w szpitalu im. Botkina. Kiedy stamtąd wyszła, znowu trafili do pisarzy, do Domu Hercena.

Na początku lat trzydziestych Mandelsztam jakoś mimo wszystko funkcjonował na literackich peryferiach. W marcu 1932 roku przyznano mu symboliczną emeryturę „za zasługi dla literatury rosyjskiej” w wysokości dwustu rubli. Co życzliwsi krytycy zaliczali go do pisarzy, którym „należy pomóc” w dostosowaniu się do rzeczywistości. Z rzadka urządzano mu wieczory literackie, a czasopisma publikowały jego utwory. Podpisał nawet umowę na wybór wierszy z wydawnictwem GIChL. Wreszcie w sierpniu 1933 roku Mandelsztamowie dostali przydział na dwupokojowe mieszkanie w domu pisarzy przy ulicy Furmanowa, a w listopadzie się tam wprowadzili.

Pozory świadczyłyby więc o poprawie sytuacji, ale Mandelsztam czuł, że „kraj spod nóg się usuwa” i atmosfera się zagęszcza. Terror uderzał w coraz to inne grupy społeczne, a następstwem kolektywizacji był straszliwy głód. Jego ofiary Mandelsztamowie widzieli podczas kolejnej krymskiej podróży, a świadectwem tego jest wiersz Stary Krym. Te właśnie doświadczenia spowodowały, że poeta zdecydował się w listopadzie na krok samobójczy – napisał wiersz wymierzony w Stalina i odczytał go kilkunastu osobom. Nie mogło to się dobrze skończyć. W lutym 1934 roku powiedział do goszczącej w Moskwie Achmatowej: „Jestem przygotowany na śmierć”. Ten sam nastrój oczekiwania najgorszego znajdziemy w zakończeniu powstałego wówczas wiersza „Sztuki spojrzeń skruszonych mistrzyni...”, skierowanego do Marii Pietrowych, obiektu krótkotrwałego zauroczenia poety. W połowie maja Osip Mandelsztam został aresztowany. O tym, jak to się odbyło i co działo się później, wiedzą czytelnicy Wspomnień.

^(*) ^(*) ^(*)

Autor Zeszytów woroneskich zmarł w obozie Wtoraja Rieczka pod koniec grudnia 1938 roku. Ale długi okres życia bez niego zaczął się dla Nadieżdy Mandelsztam w nocy z 1 na 2 maja. Z pułapki, którą okazało się sanatorium w Samatisze, wydostała się dopiero 6 maja i od razu pojechała do Kalinina, żeby zabrać stamtąd mężowskie archiwum. W moskiewskim mieszkaniu, które z dokwaterowanym małżeństwem Kostariewów dzieliła teraz jej matka, zatrzymała się bardzo krótko – nie mogła przebywać ani w stolicy, ani w stuwiorstowej strefie wokół niej. Poza nią też nie była bezpieczna. Po nieudanej próbie znalezienia azylu w Rostowie nad Donem wróciła pod Moskwę i rozpoczęła pracę w fabryce tekstylnej w Struninie, a kiedy „organy” zaczęły się nią interesować, wyjechała aż do Kazachstanu, do osiedla Szortandy, gdzie przebywał przyjaciel męża Boris Kuzin, i spędziła tam około miesiąca. Po powrocie do Moskwy dowiedziała się, że jest wdową.

Następnym etapem tułaczki był Mały Jarosławiec, gdzie jej towarzyszką była Galina von Meck, długoletnia więźniarka, która wspierała ją duchowo i nie pozwoliła popaść w prostrację. Za jej radą pani Nadieżda zamieszkała ponownie w Kalininie i tam wraz z przyjaciółką Jeleną Ahrens podjęła pracę przy wyrobie zabawek, a później uczyła w szkole. Kiedy Hitler napadł na ZSRR, obie z matką musiały się ratować – jako Żydówki pod okupacją nie miałyby szans przeżycia. Ewakuowano je 30 września, dosłownie w ostatniej chwili. Wołgą dopłynęły do Syzrania, a stamtąd pociągiem dotarły do Azji Środkowej. Później znowu płynęły rzeką do Morza Aralskiego, by spędzić miesiąc na wyspie Mujnak, gdzie wówczas znajdowała się kolonia trędowatych. Jakoś zdołały się stamtąd wydostać i odbyć kolejną wędrówkę, tym razem po Kazachstanie; w kołchozie Czerwona Jutrzenka z trudem przetrwały zimę z 1941 na 1942 rok. Nie wiadomo, czy udałoby im się przeżyć następną, gdyby nie wieść, że Jewgienij Chazin, również ewakuowany, przebywa w Taszkencie, a nawet jest sąsiadem Anny Achmatowej, którą Wódz chwilowo przestał prześladować i jako dobro narodowe kazał wywieźć z oblężonego Leningradu. Achmatowa zapewne użyła wszystkich swoich znajomości, żeby Jewgienij mógł sprowadzić do Taszkentu siostrę i matkę. Starsza pani Chazin nie pożyła już zresztą długo – zmarła we wrześniu 1943 roku. W Taszkencie Nadieżda Mandelsztam zaczęła zarabiać jako nauczycielka języków w Domu Pionierów. Odtąd aż do emerytury języki obce staną się jej źródłem utrzymania. Wkrótce miała prowadzić zajęcia z angielskiego na Uniwersytecie Środkowoazjatyckim, a od 1945 roku – studiować sama na katedrze filologii romańskiej i germańskiej. W maju 1946 zdała egzamin końcowy i poszła za ciosem, w następnych latach zdając egzaminy niezbędne do uzyskania stopnia kandydata (czyli naszego doktora). W Taszkencie wykładała do 1949 roku.

Rozprawę zatytułowaną Studia nad językami starogermańskimi skończyła pisać już jako pracownica Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Uljanowsku, rodzinnym mieście Lenina. Mimo pozytywnych ocen luminarzy tej dziedziny sprawa doktoratu okazała się nieprosta. Był początek lat pięćdziesiątych, okres niemal oficjalnego antysemityzmu, co dodatkowo komplikowało sytuację „żony wroga ludu”. Nie tylko więc nie dopuszczono jej do obrony, ale w 1953 roku równie uroczyście, jak groteskowo wyrzucono ją z pracy. Na szczęście działo się to w ostatnich dniach życia Stalina, po śmierci którego przyhamowano kampanię antyżydowską, a pani Mandelsztam wyjechała do stolicy i zdobyła ministerialny przydział do pracy w syberyjskiej Czycie. Miasto jej się podobało, podobnie jak uczelnia, po dwóch wszakże latach wolała przenieść się bliżej Moskwy, do Czeboksarów nad Wołgą, gdzie kierowała później katedrą anglistyki. Dopiero po słynnym XX Zjeździe KPZR, w połowie roku 1956, obroniła pracę, tyle że pod zmienionym tytułem Funkcje biernika w zabytkach poezji anglosaskiej.

Zaczęły się dla niej lepsze czasy. Sekretarz związku pisarzy Aleksiej Surkow obiecał wydać wiersze Osipa Mandelsztama. Na redaktora tomu wdowa po poecie zaproponowała Nikołaja Chardżyjewa, któremu przekazała w tym celu archiwum męża. Powołano komisję do opieki nad spuścizną literacką Mandelsztama. Pod koniec 1958 roku Nadieżda Mandelsztam przeszła na emeryturę i zamieszkała w podmoskiewskiej Tarusie, malowniczej i z tej racji już w XIX wieku odwiedzanej przez rosyjskich artystów miejscowości. Tutaj zaczęła pisać Wspomnienia i tu w 1961 roku debiutowała jako pisarka w almanachu Tarusskije stranicy. Była to manifestacja ówczesnej liberalnej inteligencji, książkę wydano bowiem w Kałudze z pominięciem moskiewskiej cenzury; zawierała m.in. prozę Konstantina Paustowskiego, Bułata Okudżawy i Jurija Kazakowa a także wiersze związanej z Tarusą Mariny Cwietajewej i byłego łagiernika Nauma Korżawina. Pani Mandelsztam swoje trzy szkice podpisała pseudonimem N. Jakowlewa.

Ponieważ jej emerytura była zbyt niska, zatrudniła się w jeszcze jednej uczelni, tym razem w Pskowie, gdzie pracowała przez dwa lata. W lipcu 1964 roku zameldowała ją u siebie moskiewska przyjaciółka Wasilisa Szkłowska. Spowodowało to u Nadieżdy Mandelsztam taki przypływ optymizmu, że napisała rozprawę habilitacyjną, której jednak już nie obroniła – zabrakło jej sił. 19 maja 1965 roku na Wydziale Matematyki i Mechaniki Uniwersytetu Moskiewskiego odbył się pierwszy wieczór poświęcony Osipowi Mandelsztamowi, na który zaproszono wdowę po poecie. Prowadzący Ilja Erenburg przedstawił ją publiczności, która zareagowała stojącą owacją. Późną jesienią pani Mandelsztam wprowadziła się do swojego ostatniego mieszkania – spółdzielczej kawalerki w nowym budownictwie. Tutaj już miała pozostać do śmierci, jedynie latem wyjeżdżając pod Moskwę. W latach siedemdziesiątych, chociaż stan jej zdrowia był nie najlepszy, miała już poczucie spełnionego obowiązku. Uratowała spuściznę męża, którą publikowano na Zachodzie w kolejnych dwu-, a później trzytomowych edycjach. Nawet w ZSRR długo oczekiwany tom, co prawda mocno ocenzurowany i opatrzony zakłamanym wstępem, wyszedł wreszcie (1973) w prestiżowej serii „Biblioteka Poety”. Wydała dwie głośne książki i na koniec przerzuciła resztę archiwum za granicę, do Princeton. W owych latach mogła też być szczodra dla przyjaciół i znajomych, bo dzięki zagranicznym wydaniom wspomnień miała pieniądze, a raczej bony do specjalnych sklepów Bieriozka.

Mała Nadia Chazin została ochrzczona w cerkwi prawosławnej, a jej ojciec, choć ateista, żywił szacunek dla religii i czcił święte księgi. Pod koniec życia Nadieżda Mandelsztam zaczęła swoje wyznanie traktować znacznie poważniej. Siły czerpała z wiary w spotkanie z mężem na tamtym świecie: „Gdyby nie wiara w przyszłe spotkanie, nie zdołałabym przeżyć tych samotnych dziesięcioleci”. Przyszłość kraju widziała w powrocie do chrześcijaństwa, tyle że miało ono dla niej oblicze Aleksandra Mienia, jej ojca duchowego. To właśnie młodzi członkowie skupionej wokół niego wspólnoty pomagali jej w domu, kiedy była już niedołężna, i – obok grona przyjaciół – czuwali przy niej na zmianę podczas ostatniej choroby. Otoczona ludzką miłością pani Nadieżda umarła 29 grudnia 1980 roku.

Czy mogła przewidzieć, że nie tak wiele lat później ojca Mienia zamorduje nieznany sprawca, a Rosyjska Cerkiew Prawosławna, jeden z ideologicznych filarów kraju po upadku Związku Radzieckiego, patronować będzie neostalinizmowi? Ba, o samym Stalinie entuzjaści tych nowych porządków zaczną mówić, że odrodził w Rosji chrześcijaństwo. Autorytaryzm nie potrzebuje logiki, a prawdę formuje jak plastelinę i pod tym względem nie różni się od totalitaryzmu.

Tego Nadieżda Mandelsztam na szczęście nie dożyła.

^(*) ^(*) ^(*)

O ile Wspomnienia zostały przyjęte z entuzjazmem, o tyle Drugą księgę wielu uznało za dzieło kontrowersyjne, wręcz niepotrzebne, a już z pewnością gorsze od poprzedniego. Sporo osób odsunęło się od autorki, sporo też zakwestionowało zarówno fakty przez nią podane, jak jej interpretacje i tezy.

Główne zarzuty wiązały się z jej stosunkiem do postaci Anny Achmatowej, co jest zrozumiałe, skoro to ona pierwotnie miała być główną bohaterką nowego tomu. Oznaką karygodnej pychy wydała się koncepcja „sojuszu trojga” – Achmatowej, Mandelsztama i samej autorki. Lidia Czukowska ze swojej polemiki z autorką Drugiej księgi zrobiła całą książkę Dom poety i wyciągnęła konkluzję druzgocącą: „Żyliśmy w nieludzkich czasach, ale miarą człowieka jest to, do jakiego stopnia opiera się owej nieludzkości. Nadieżda Mandelsztam całkowicie jej uległa”. Czukowska, pisarka o nieposzlakowanej opinii, przyjaźniła się z Achmatową i spisywała prowadzone z nią rozmowy, które opublikowała w samizdacie. Ale przyjaciele naszych przyjaciół nie muszą być naszymi przyjaciółmi, Nadieżda Mandelsztam przyjaźniła się z Achmatową zupełnie inaczej i nie lubiła Czukowskiej, której Notatki o Annie Achmatowej należą do innego gatunku niż jej wspomnienia. Dużo później poeta Anatolij Najman podważał pisarską rangę i prawdomówność autorki Wspomnień i Drugiej księgi, powołując się na swoją obecność przy spotkaniach Achmatowej i Mandelsztam. Najman jednak sekretarzował u poetki w ostatnich latach jej życia, opinie zaś o kontaktach obu pań przenosił na czasy, kiedy go nie było na świecie. W gruncie rzeczy wszystkie pretensje można sprowadzić do jednej, sformułowanej zaraz po ukazaniu się tomu przez Wieniamina Kawierina, osobiście dotkniętego wzmiankami o sobie. Nazwał on autorkę „cieniem Mandelsztama” i strofował ją słowami ze sztuki Jewgienija Szwarca: „Cieniu, znaj swoje miejsce!”. W literaturze radzieckiej miejsce w hierarchii było sprawą zasadniczą i przesądzało, kto i jak o kim może pisać. Nadieżda Mandelsztam zdecydowała o tym sama, a męża i siebie wyłączała z literatury radzieckiej.

Na stosunki z trzecią osobą „sojuszu” też dzisiaj patrzymy spokojniej. Achmatowa nie potrzebuje pomnika, wystawiła go sobie sama w swoich wierszach. Książek o niej jest wiele i dobrze, że mamy taką, w której nie jest pokazana na koturnach. Jej życiowa bezradność i zależność od innych nie są przecież zmyślone. Ton, jakim pani Mandelsztam o niej pisała, można całkiem dobrze zrozumieć, i wcale nie podważa to szczerości jej przyjaźni. Naturalna w końcu jest chęć, by ci, których kochamy, byli idealni, i równie naturalna jest irytacja, że tacy nie są. Drugą księgę Nadieżda Mandelsztam zaczęła pisać po powrocie z procesu spadkowego, w którym zeznawała na rzecz Lwa Gumilowa. Syn poetki walczył o archiwum, zamierzając przekazać je Domowi Puszkinowskiemu w Leningradzie. Sąd oddalił jego roszczenia, a tymczasem córka i wnuczka Nikołaja Punina zdążyły archiwum sprzedać. Interesowność ich obu potwierdzają liczni świadkowie, autorka zaś nieraz złości się w książce na toksyczny związek Achmatowej z rodziną ostatniego męża czy też z Ardowem i Olszewską, jej moskiewskimi gospodarzami, którzy nie dopuścili syna do umierającej matki. Czy siedemdziesięcioletnia kobieta nie miała prawa powiedzieć, co o tym myśli?

Naruszyła zresztą wiele innych tabu. Dzisiejsi czytelnicy pewnie tego nie zauważą, ale w ówczesnym pruderyjnym Sojuzie szokująco brzmiały wzmianki o tym, że podstawą jej związku z Mandelsztamem była strona fizyczna. A już całkiem nie do wybaczenia było to, że rozwiała obowiązujący w czasach odwilży mit swobody twórczej panującej w Rosji po rewolucji i rozkwitu kultury w latach dwudziestych zeszłego wieku, któremu kres miał położyć dopiero zadekretowany przez Stalina socrealizm. Wdowa po Mandelsztamie przypomniała radzieckim liberalnym inteligentom, jak łatwo ich ojcowie ulegli totalitaryzmowi i w jakiej mierze przyczynili się do jego zwycięstwa. Co więcej, głosiła, że zalążki zguby kryły się w poprzedniej dekadzie, w epoce uchodzącej za szczytową dla kultury rosyjskiej, a to już nie podobało się nawet przeciwnikom systemu. Surowa w swoich ocenach, nie wyłączała jednak spod nich samej siebie.

Nadieżda Mandelsztam, choć wierząca, nie była oczywiście święta. Zdecydowana w sympatiach i antypatiach, od dziecka miała, jak wspomniałem, ostry język. Już na starość, kiedy niedomagała i pytała o jad żmii, dobry ponoć na bóle reumatyczne, goszcząca u niej Maria Rozanowa wypaliła: „Po co jad żmii? Proszę wziąć trochę własnej śliny, a zaraz przejdzie”. „Świetnie, tak zrobię!” – bez mrugnięcia okiem odpowiedziała pani Nadieżda. Wiele zarzutów pod jej adresem należy uznać za słuszne. Wydawała często pochopne sądy, na przykład opisując kłótnię Mandelsztama z Wołoszynem, choć przebywała w owym czasie o tysiąc kilometrów od będącego miejscem akcji Koktebla. Nie zapisała natomiast jego bardzo zapewne ciekawych rozmów z Chlebnikowem, których była świadkiem; może ich po prostu nie rozumiała i dopiero później, przy mężu się, jak to mówią, wyrobiła. Niesprawiedliwa jest zwłaszcza wobec dwóch osób: Emmy Giersztejn i Nikołaja Chardżyjewa, oboje bowiem okazali jej pomoc w najtrudniejszych dniach, tuż po śmierci męża. Z Chardżyjewem zerwała w 1967 roku na tle nieporozumień wokół archiwum, ale przyczyniły się do tego długie lata czekania na wyjście tomu, za co przecież, choć był jego redaktorem, nie ponosił winy. Giersztejn pod koniec życia wydała własne wspomnienia, w których prostowała wiele informacji, jak to określiła, „byłej przyjaciółki”. Cóż, system niszczył ludzi, niszczył też ich przyjaźnie. Pamiętajmy, w jakich warunkach ci ludzie żyli. Pani Mandelsztam wypominano manię prześladowczą i rzucanie nieuzasadnionych oskarżeń, ale kiedy się przeżyło pół wieku w strachu przed donosem, łatwo popaść w manię i podejrzewać w każdym donosiciela.

W Czwartej prozie Mandelsztam podzielił wszystkie dzieła literackie na dozwolone i napisane bez zezwolenia. Dzieła jego żony, pisane w ciągłym lęku przed KGB, całkiem dosłownie należą do drugiej kategorii. Są to jednak dzieła literackie, bo każde wspomnienia to literatura, a nie podręcznik historii. Zawarte w nich dzieje poety i jego żony, ich przyjaźń z inną wielką poetką są konstrukcjami literackimi, których autorka słuchała wskazań swojej bardzo niezależnej muzy. Mogła więc czasem błędnie cytować, mylić daty, przekręcać nazwiska, swobodnie traktować fakty, ale w ostatecznym rachunku liczy się talent narratorski, sposób, w jaki się przedstawi „swoją opowieść”. Opowieść zaś o najważniejszych nawet ludziach nabiera wagi, kiedy staje się opowieścią o czasach, w których żyli, a jeszcze większej – kiedy stawia owym czasom trafną diagnozę. Nie tylko im zresztą; jeżeli znowu autorytaryzm wydaje się ludziom atrakcyjny, to znaczy, że wspomnienia Nadieżdy Mandelsztam nabrały aktualności.

Już pierwszy ich tom wystarczyłby, żeby zapewnić autorce miejsce w literaturze. Ale Druga księga, taka jaka jest, ze wszystkimi swoimi brakami, stanowi jego świetne dopełnienie. Cokolwiek powiedzą oponenci, bez „ludzkiego, arcyludzkiego” tonu, jaki wnosi ta książka, dzieło Nadieżdy Mandelsztam byłoby uboższe. Tolle, lege!

Jerzy Czech„Ja”

I

Mam przed sobą nowe zadanie i nie wiem, jak się do niego zabrać. Kiedyś wszystko wydawało się jasne: trzeba ocalić wiersze i opowiedzieć, co się z nami stało. Chodziło o wydarzenia niezależne od naszej woli. Jak wszystkie „katorżniczki, stopiątki, branki”^() myślałam tylko o czasie, w którym żyłam, i razem z sobie podobnymi zadręczałam się jedną jedyną sprawą: jak to się mogło zdarzyć, jak do tego doszliśmy? Myśląc o tym, zapominałam i o sobie, i o swoim losie, zapominałam nawet, że mówię o sobie, nie o kimś innym. Przecież w moich losach nie było nic wyjątkowego. Od takich jak ja wszędzie po prostu się roiło: potulne, zahukane istoty z dziećmi i bez dzieci, gorliwe i lękliwe służbistki, nieustannie podnoszące kwalifikacje, żeby nie stracić pracy, i co roku od nowa w kółkach filozoficznych studiujące „Rozdział czwarty” i historię małpy, która została człowiekiem, ponieważ nauczyła się odróżniać prawą rękę od lewej^().

Pewną rolę w uczłowieczeniu małpy odegrał suto i smacznie zastawiony, obfitujący w witaminy i białka stół, o czym my same nawet marzyć nie mogłyśmy. Za to miałyśmy pracę i tej trzymałyśmy się kurczowo, bo bez pracy byśmy przepadły... Moja współpracownica z SAGU, Uniwersytetu Środkowoazjatyckiego, z mojego punktu widzenia zupełnie dostatnio żyjąca kobieta, mająca własny kąt, zwierzyła mi się, kiedyśmy wracały któregoś wieczoru z seminarium filozoficznego, że każdej jesieni odczuwa pilną potrzebę ponownego przeczytania Krótkiego kursu i Dialektyki przyrody, bo to jej daje siły na cały rok akademicki. Miała sześćdziesiąt lat i drżała, że zostanie zwolniona „za wysługę lat”. Przed epoką Chruszczowa emerytury były zupełnie żałosne, toteż świetnie wiedziałam, skąd bierze się jej entuzjazm. Wszystko to czekało i mnie – starość, filozofia, entuzjazm – oczywiście przy założeniu, że wszystko dobrze pójdzie, że pozwolą mi do końca pracować i zgłębiać mądrość naszych przywódców. Jedyna różnica polegała na tym, że ja pod koniec tego życia wrzuciłabym do morza zakorkowaną butelkę, a ona swoje butelki wolała mieć puste – chowała je na czarną godzinę. Nic nie zapowiadało tego, co się stało później. Żyliśmy przyczajeni, bez żadnej nadziei. Tysiącletnie królestwo dopiero się zaczynało, a człowiek nie może liczyć na tak długie życie.

Mówię o tych, którym się poszczęściło – takich jak ja – bo zostaliśmy na wolności. Wiedziałam, jak się nam żyje na takiej wolności, i pamiętałam o tych, których wpędzono za druty. Dlatego właśnie nie mogłam myśleć o sobie. Mogłam myśleć tylko o ludziach – o wszystkich i o każdym z osobna. O tych, którzy odeszli i wrócili, i o tych, którzy czekają i się nie doczekają. Docierały do mnie słuchy o kolejnych aresztowaniach i każde odzywało się nowym bólem w niezabliźnionej ranie. W tym kotle, w tym warze zniknęło słowo „ja”. Stało się niemal wstydliwym, zakazanym tematem. Kto śmie mówić o swoim losie, skarżyć się na swój los, kiedy jest on wspólnym losem? Kiedyś, już w nowej epoce, usłyszałam w zakazanym do dzisiaj radiu fragment wspomnień człowieka, który był w obozie i wyszedł, zdaje się, że z Polakami. Lejtmotyw jego wspomnień, a raczej tego wycinka, był następujący: jak śmieli jego, takiego a takiego, wyrwać z domowego ogniska – miał dom, miał matkę, miał stół nakryty białym obrusem – i wepchnąć tutaj, do cholernego łagru, na śmierdzące nary... Wściekłam się i wyłączyłam tę żałosną paplaninę. Też mi pretensje, dobre sobie! Nie ma ochoty iść na katorgę! Nawiasem mówiąc, „katorga” to słowo zbyt łagodne na określenie obozów dwudziestego wieku. Czy jest na świecie ktoś, kto chciałby iść na katorgę albo do pieca gazowego? A ten pcha się ze swoim „ja”... Zauważyłam, że ludzie Zachodu strasznie się z nim cackają.

Nawet Achmatowej urządziłam scenę właśnie z powodu tego „ja”. Poprosiła mnie, bym znalazła jakiś wiersz według spisu alfabetycznego, i przypadkiem powiedziała, że dużo jej wierszy zaczyna się od „ja”. Wpadłam w gniew i zaczęłam nagle dowodzić, że najgorsza z jej wad to właśnie „jactwo”. Nie broniła się, chociaż na ogół łatwo stawała okoniem. Moja pewność, że w słowie „ja” zawiera się coś zakazanego, a nawet wstydliwego, wydała jej się przekonująca. Prawdopodobnie też przeszła przez okres wstrętu do „ja”. Wkrótce zresztą się opamiętałam. Po pierwsze, początkowych „ja” Achmatowa miała nie więcej niż inni – liryka jest przecież gatunkiem najbardziej osobistym; po drugie, wcale nie słowo „ja”, ale cała tendencja wierszy wskazuje na obecność albo brak sławetnego „jactwa”. No i wreszcie czyż nie jest prawdziwym wyczynem zachowanie osobowości i własnego „ja” w epoce masowych zgonów i gigantycznych rzezi? Takie epoki rodzą tylko indywidualizm oparty na zasadzie „ratuj się kto może”, ale bynajmniej nie poczucie osobowości.

Przypisy

Cytat z części drugiej Poematu bez bohatera Anny Achmatowej: „Ty sprosi u moich sowriemiennic / Katorżanok, stopiatnic, plennic...”. Przekład polski Adama Pomorskiego: „Pytaj kobiet, moich współczesnych, / Ze »sto piątki« i z katorg leśnych, / A już każda z nas ci objaśni, / Jak się cienia lękać i słowa, / Jak się dzieci rodzi i chowa / Dla szafotu, męki i kaźni”.

Chodzi o rozdział IV tzw. Krótkiego kursu, czyli Historii Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików), oraz Rolę pracy w procesie uczłowieczenia małpy Friedricha Engelsa.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: