- W empik go
Wspomnienia Odessy, Jedyssanu i Budżaku. Tom 3: Dziennik przejazdki w roku 1843 od 22 czerwca do 11 września - ebook
Wspomnienia Odessy, Jedyssanu i Budżaku. Tom 3: Dziennik przejazdki w roku 1843 od 22 czerwca do 11 września - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 354 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
J, I, KRASZEWSKIEGO, członka czynnego Towarzystwa Odesskiego
Historji i Starożytności i Miłośników
Starożytności w Kopenhadze.
Nulla dies abeat, quin linea ducta supersit.
Tom trzeci.
Wilno
Nakład i Druk T. Glucksberga
Księgarza i Typogirafa Szkół Białorus: Naukowego Okręgu
1846
Pozwolono drukować pod warunkiem złożenia po wydrukowaniu exemplarzy prawem przepisanych w Komitecie Cenzury. Wilno, 1845 roku 13 Września.
Cenzor Jan Waszkiewicz.XXVI.
31. Lipca Wyjazd z Odessy. Mołdawanka. Okolice Odessy. Step. Dalny. Libenthal. Mirage. Owidiopol. Limany i Dniestr. Zegluga Dniestrowa. Statek parowy Worońców. Port. Przebycie Limanu. Akkerman. Zamek. Starożytności. Miasto. Nocna wycieczka. Łaźnia paszów. Zamek po nocy. Rozmowa. Teraźniejszy stan Akkermanu. Hi – storja. Wspomnienia.
1. Sierpnia Ruiny Łaźni. Zamek. Ogląd, Baszty, Cerkiew Grecka. Cmentarz. S. Jan nowy. Krynica Ś. Paraskowij. Tureckie miasto. Ulice. Cerkiew Ormiańska. Winnice u Słowian. Winnice tutejsze. Wyjazd do Kisziniewa. Budowy w Stepie. Step. Mogiły. Bessarabja. Historja. Domysły. Wał Trajana. Wspomnienia dawne. Budżak, Tatarowie. Kurhany. Lotosy.31 LIPCA.
O godzinie pół do dziesiątej byliśmy gotowi do drogi. Dzień po kilku chmurnych i wietrznych, pogodny był i jasny, choć wietrzny jeszcze; ale słońce już przypiekało z jednej, gdy wiatr powie – wał z drugiej strony. – Wyjechaliśmy dażąc na Tyraspolską Tamoznię przez przedmieście Mołdawankę, które, jakeśmy wyżej mówili tyle ucierpiało w r. 1837 od Czumy. Powoli miasto przed nami uciekało, rozsuwało się, mieniło i przygotowywało nas już do widoku Stepów i Chutorów popowych. Domy na przedmieściu Mołdawance znacznie niższe, gdzieniegdzie budowy stare i rozbite, czekają blizkiej zawalenia, aby natem miejscu zmartwychwstały nowemi i wspanialszemi. Mnóstwo młynów wietrznych, których Odessa kilkaset liczy, ukazały się nam na wzgórku. Znowu całe ich czarne stado, machające skrzydły, jakby się zrywało do lotu. Mijaliśmy Cerkiew, potem Chutor Razumowskich wyjrzał z drzew dziwaczną budową nareście minąwszy (dawniej) bulwar dzielący miasto od przedmieścia, przebywszy, uliczki zaludnione przybywającymi od Bessarabij furmankami z rozmaitą żywnością, wozami sąsiednich kolonistów bułgarskich i niemieckich – dojechaliśmy do Tyraspolskiej Tamozni, na której najdelikatniejszą wytrzymawszy rewizją, ruszyliśmy dalej w step, zaraz za rogatką rzucili pocztową drogę Tyraspolską, i w Lewo tło Owidiopoła posinieli. Step to jeszcze, nie całkiem na stepu nazwisko zasługuje; ciągle po bałkach dalej, bliżej, gdzie tylko rozdół, ukazują się chutory, kolonje, chatki, domki, topolowe wysady, akacje i basztany zasadzone ogrodowina, warzywem, drzewy owocowemi. Step to, ale ożywiony jeszcze sąsiedztwem miasta ludnego, i choć rozproszonemi plantacjami. To co widać dokoła, należy jeszcze do Odessy, i liczy się w jej okrąg.
Przebywamy dawne czerty obszerniejszego Porto-franco, dziś opuszczone i już na Step wybiegłe; droga sunie się nie zupełnie płaszczyzną równą, ale wzgórkowatym i bałkami przerzynanym krajem. W dali na lewo, widać część suchego Limanu, Cerkiew na Tatarce, drzewa. Na Stepie trawa wyschła, a po niej uwija się, poskakuje mnóstwo różowych koników, nakształt małej szarańczy.
W jednej maleńkiej Bułgarskiej osadzie, nad drogą leżącej, przypatrzyliśmy się, jaka to praca utrzymać Basztan tutejszy, któren potrzeba cały, w czasie posuchy podlewać. Urządzone do lego są studnie, z wiaderkami małemi na sznurach po kole idącemi; z nich wylewa się woda w rynwy roznoszące ją po rówczakach i brózdach dzielących na drobne kwatery, cały ogródek. Koń z zawiązanemi oczyma, obraca koło studni, szeroko ocembrowanej kamieniem. Na chutorach tych wszędzie przy wodocieczy jest trochę drzew, najczęściej topoli i akacij. Brzoskwinie i winograd rosną po polach, jak u nas krzaki tarniny i ostu; do winogradu nawet nie używają ani kołków, ani kratki (treille).
Kolonja zwana Dalny, czyli D alne Chutory będąca jeszcze w obrębie miasta, choć już od niego o werst 15, zapewne tak od oddalenia nazwana; wielka i dosyć porządna z Cerkwią nową, leży w bałce i po stepie rozsypana. Nic szczególnego.
Dojechaliśmy wkrótce do Kolonij Libenlhal, niemieckiej jak się łatwo domyślić z nazwiska, założonej w r. 1804; przy swym cudzoziemskim pozorze, mającej minę starej osady; całej w sadach, styrtach, ogrodach, osławionej porządnemi domkami o dachach wysokich, z szerokiemi akacją sadzonemi ulicami, i murkami zamiast płotów z drobnego tutejszego kamienia. Zowie się ona u mieszkańców Gross Libenthal, a po rusku Bolszaja Wakerża. Pozór ma dostatku i zamożności miłej, porządna, czysta; a razem nacjonalną, odrębną fizys. Wszyslko niemieckie, ubiory mieszkańców, mowa, aż do budowy domków i sposobu uszykowania ich, aż do tego publicznego ogródka w pośrodku, gdzie się zbierają na piwo i fajki. Poźniej może powiemy co Kohl, jako niemiec z niemcami bliżej będący, o tych kolon jach pisze, mogąc je i mając czas poznać od nas dokładniej. Tu o nich tylko wspominamy. Fizjognomja Gross Libenthal, osobliwsza; składa ją mnóstwo żółtych styrt, szarych dachów, zielonych drzew, ze wszystkiego najwięcej podobno slyrt i słomy.
Minęliśmy przejeżdżając młócących w stepie końmi niemców, a po drodze spotykali ciągle, zbożem wysoko ładowne furmanki. Za Libenthal prawdziwszy step się poczyna, nad nim tylko niebo; – na nim tylko daleko od siebie odrzucone, lam i sam leżące mogiły; jastrzębie cicho krążą w powietrzu, po suchych trawach skaczą czerwone koniki – pył, pył – pustynia.
Ciągle od Odessy począwszy zwodziły nas – miraye, które kłamaną wodą oblewały step dokoła. Gdzie spojrzeć, wszędzie widać było porozlewane wody, exyslujące tylko w gorące dnie lala dla oczu podróżnych. Można tu zrobić sobie wyobrażenie, czem jest m irage w stepie gorętszej krainy; gdy tu ten fenomen tak zwodniczy i lak pospolity. Jechaliśmy stepem dziś długo; nie widząc Owidiopola, do którego jednak licząc wersty, widocznie zbliżać się już powinniśmy byli. Pokazał się tylko jasny, promieńmi słońca wyiskrzony Liman Dniestrowy – nie więcej.
Aż – u nóg naszych, nagle wyskoczyła z ziemi wieża Cerkwi, rozsunął się Liman cały, za nim daleko cóś czerniejącego na górze za ogromnym rozlewem, szerokiem jak morze. Ta czarniejąca dal – to stary Tyras i Ofiuza, Moncaslro, Białogród, Akkerman – ta wieżyca z pod nóg naszych wy – rosła, to dawno Nikonion, Tureckie ChadżiDere – Owidiopol dzisiejszy, forleczka, a teraz maleńka mieścina u stóp wzgórza nadmorskiego, u samego brzegu Limanu rozrzucona, uboga, mizerna, bez życia. Jedna w niej Cerkiew murowana, kilkadziesiąt domków, wiele ziemianek, wiele kletek z daszkami wystającemi, zakrywającemi od upału, trochę drzew. I tu postrzeglismy żydów – gdzież bo ich u nas niema?
Szeroką, ogromną, aż nazbyt przestronną, a zupełnie pustą ulica, zakręciliśmy się w lewo po nad samym Limanem, do porządnego pocztowego domu, tuż przy porcie stojącego. Blizko jest i tu Cerkiew, której wieża pierwsza nam oznajmiła Owidiopol, źle nazwany imieniem Owidiusza. – Na wzgórku opodal resztki twierdzy ruskiej dziś opuszczonej, która z zajęciem Bessarabij i Białogrodu, całą swą ważność straciła i zmarła razem z miasteczkiem. Dopóki Dniestr stanowił rossyjską granicę, Owidiopol zabierał się de prawdy zostać miastem i miastem ze swego położenia ważnem, ale to trwało tylko chwilę. Nazwanie miejsca, po zajęciu zaraz, z pośpiechu niewłaściwie zupełnie nadano, lak, jak Odessie, Chersonowi i t… p. P. Nadezdin (1) dowodzi, że Owidjusz zesłany był do Tonu, i że tu nawet nigdy nic był, nie widział nigdy tego brzegu, co teraz imię jego nosi.
Ale nam się zdaje, że w tem troche się myli, a przynajmniej nazbyt absolutnie wyrokuje. Pozwalamy na to, że Owidjusz nie mieszkał tu nigdy, ale rzymski policyjny nadzór nie był tak srogi, żeby mu przejażdżki zabraniał; mógł bardzo znajdować się i tutaj, a że Tyras Dniestr, był mu osobiście znajomy, dowodzi w pieśniach jego, tej rzeki wspomnienie. Nie mieliśmy równie jak P. Nadeżdin ani czasu, ani ochoty iśdź oglądać rozwalmy fortecy; woleliśmy po nieznośnym skwarze odpocząć w domu pocztowym, jedynej tu wcale porządnej budowie, której okna otwarte wychodziły na port Limanu; z nich słuchać szumu fali bijącej tak blizko o brzegi. Ja zająłem się rysowaniem dla pa- – (1) Одесскій Альманахъ на 1840 годъ. Проеул ка по Бессарабій стр. 308 sequ.
miątki widoków nie bardzo wprawdzie malowniczych starego Nikonion, forleczki, portu i rozrzuconej po wzgórzach mieściny. Była tu niegdyś i kwarantanna dziś rozrzucona, ktorą szczęśliwszy od nas P. Kolii, zarówno z fortecą oglądał. Opisuje on to wszystko z ciekawym dodatkiem o złapanej olbrzymiej tarantuli – czegośmy mu nie zazdrościli.
Staliśmy półczwartej godziny w smutnym Owidiopolu, oczekując na skwarze okrutnym przybycia parochodu, mającego nas przez Liman dniestrowy przewieść do Białogrodu. Widać już było dawno czarniejący na Limanie statek, ale jakże wlókł się powoli! Zjedliśmy, wypili co mieli, sto razy wychodzili, spoglądali, nie doczekali, aż bardzo nie prędko.
A gdy jesteśmy u Limanu i u Dniestru, i czekamy na ten nie przybywający jak na złość parochód, który nas trzyma w Owidiopolu, mówmy więc o Limanach i Dniestrze – a naprzód o pierwszych.
Szczególnym fenomenem, wszystkie rzeki wpadające do morza czarnego, mają przy ujściach swych tak zwane od przekręconego wyrazu greckiego limn e (jezioro) Limany. Są te po większej części słone jeziora od morza. Tem nazwiskiem zowią tu także nie tylko szerokie rzek ujścia, ale wszelkie jeziora słone, w pobliżu morza znajdujące się. Tych Limanów i Limaników mnóstwo tu niesłychane (1). Bliższe morza są całkiem słone, i zwykle przedzielone od niego, lak zwanemi peresypaini, to jest wązkiemi lawami piasku; taki jest peresyp pod Odessą i inne. Peresypy widocznie czas nagromadza i tworzy, a jeziora dziś od morza oddzielone niemi" stanowiły dawniej część jego, zatoki, które poźniej za opadnieuiem wód zamknęły się peresypaini. Limany do których dziś już żadne rzeki nie wchodzą, wedle wszelkiego podobieństwa, służyły Iakże rzekom dziś wyschłym za ujścia, ślady ich nawet pozostały w długich suchych halkach, które i dziś napełnia na wiosnę potokami przebiegająca woda. Takie były Aksiak, Ofjuza i inne rze-– (1) Надеждиь Перезулка стр. 322
czułki scytyjskie, których dziś napróżnoby tu szukać, bo wyschły. Dniestrowy Liman podlega tym samym prawom co inne. Teraz przy jego ujściu w morze, które się po turecku zowie Bugas (gardło) znajduje sit! już uformowany Peresyp. Exystowae on dawniej (przynajmniej takim jakim jest) nie mógł: raz, ze o nim żaden z pisarzy starożytnych nie wspomina; powtóre, że Liman i Białogród liczyły się za jeden z nayznakomitszych portów morza czarnego do XV. wieku, a dziś ledwie małe łódki wcisnąć się tu mogą, przez tak zwane gardła.
Z Limanu w morze, upływa Dniestr dwoma otwory, peresyp uformowany przecinającemi. Prawy zowie się stambułskiem gardłem lub właściwym Bugasem, szeroki na 150 sążni, głęboki na 26 stóp; lewy (Oczakowskie gardło) mniejszy, szeroki na 70 sążni, głęboki na 15 do 8 stóp tylko (1)
–- (1) Boyage de la Propontide et du pont Euxin p. J. B. Chevalier T. II. p. 363. Le Niester, qui prend sa source dans la Pologne, coule a Choczim, a Bender et se jette dans la Mer noire a trois lieues au dessous d'Aker-
Między niemi wyrósł peresyp, wysepką piasczysta, na trzy i trzy ćwierci wersty długi, a pół wersty szeroki, zupełna ława piasku. Obok Limanu dniestrowego, jest drugi zwany budżackim, niechybnie dawniej jedną z nim całość składający: dziś także prze-
–-
man situé sur la rive droite, est barré a son embouchure par un banc de sable quine laissc que deux issues á ses eaux. Gelle de la droite se nomme passe de Conttantinopłe, l' autre passę d'Oczakow. La premierę a cent quarante ou cent cinquante toise, et la seconde quatre vingt seulement de largeur. Celle de ce fleuve est de plus de deux lieues au dessus de ce banc, uu il entre et se confond dans Ie lac Ovidovo, que les geographes en ont separé sans raison. Les batimens, lie pouvant remonter á Akerman, jettent l'ancre sur sept á huit pieds d'eau au-dessus dc la premiére de ces bouches. Iis recoivent dans ce mouillagc, par des petitts chaloupes ou bateaux, leurs cbargemens consislant engraines, laines, beurre, cuirs, vins et hois qui descendent le fleuve. Un mouille aussi en dehors de deux passes, quuiqu'on y soit sans abri. Pres de celle de Constantinuple, les tures avaient fait pendant la premierę guerre, un furt ou batterie cn terre dunt il ue reste plus que les ruines. Cest la que les batimeus vienuent faire le ur eau daus une bonne fontaine revetue en maconnerie, –
sypany, który niekiedy tak blizko dotyka dniestrowego, że rybacy łowiący tu rybę Kefal zwaną, przerzynają rówczaki z jednego do drugiego, aby na nich sieci swe zastawiać. Dalej jeszcze jest Liman kimbetski, podobno także dawniej całość jedną z dniestrowym składający – wedle wyrażenia cytowanego podróżnika morską paszczęką, Dniestr pochłonywającą. – Tenże utrzymuje, ie w dawniejszych czasach nie exystowały peresypy w Dniestrze, już to, że nikt o nich nie wspomina, już, iż żegluga, port dawniej sławny (1) białogrodzki, dowodzą innego stanu rzeki. Teraźniejszy Liman dniestrowy, prawie jest słodki, z powodu peresypu i wód rzecznych, (jednakże zależy to i od wiatru). Miejscowi utrzymują, że główny bieg Dniestru w Limanie idzie zachodnim bcssarabskim brzegiem, do którego systemu należy i stambulskie gardło. Tam też i Li- – (1) Scymnus Chius pisze: Dniestr (Tyras) głęboka rybna rzeka, mająca porty wygodne do ładowania statków.
man najgłębszy: we środku mieliśmy gęste, mielizny miejscami nawet puszczać się zaczęła trzcina. Zimą cały len ogromny rozlew zamarza, tak, ze przezeń jeżdżą z brzegu jednego na drugi; ale lód nigdy nie bywa gruby, i nieustannie się rozpada. Gdzie się szeroko roztrzaśnie, odważni miejscowi rzucają deski, i przejeżdżają po takich improwizowanych mostach; lub co najczęściej rozpędziwszy konie, powiada P. Nadeżdin, przeskakują rozpadliny. Poczta naówczas chodzi na Tyraspol i Bender, robiąc zamiast 45, werst 217
Jakim jest wielki Liman dniestrowy, takiemi są wszystkie inne ogólności, na mniejszą skalę, każdy ma wązki swój peresyp, w nim gardło rzeczułki, jeśli go rzeczka przerzyna. Taki jest malenieczki Limanik przy Limanie dniestrowym w Owidiopolu, o którym wspomina Kohl i inne.
Słówko jeszcze teraz o Dniestrze samym. – Herodot wspomina go pod imieniem
Tyres (1) P. Nadeżdin, (2) szrzątkiem nazwy Tyras, Tyres, poczytuje nazwanie miejscowe, turecku – tatarskie Dniestru: Turla; którego dzwięki nie bez przyczyny upatruje w teraźniejszem imieniu i nazwie Dana – stris. O Dniestrze wspomina Owidiusz, który chociaż tu pewnie nie mieszkał, przecięż mul brzegami jego być musiał, bo charakteryzował wody jego, lepiej od Herodota, co podobno wcale nie widział Dniestru, i dla tego krótko się i szczupło o nim wyraża. Owidiusz opisuje go:
Et nullo tardior amne Tyras.
Tyras, zowią go też, Pliniusz, Strabo, Plolomeusz, (3) Scylax karyadeński w Pe- – (1) Melpomene Lib. IV: Ed. Henr. Stephani 1592 ful. 273. Post hunc Tyres, qui ab aquilone means, ortum trahit, ex ingenti palude, quae Scytbicam terram, a Nebride separat, ad ostium hujus incolunt Graeci (qui Tyride vocantur, Meta Toiton Tires os apo Boreo men anemoi ormatai archetar de seon ek Limnes megales e oirixei ten te Ekidiken kai ten Neofida gen, opi de to stomati aitoi Rateikenta, Ellepas, oi Tiritas Kaltontas. (2) L c. 32: "».
(3) Ptol. Ed. Basil… fol. 1542. p 43, Supra autem Tyram fluvium, penes Daciam Carrodunum, Maeho nium Clepidana, Vibantavarium, ete.
ryplu (1), tomie imieniem zowie, mieszcząc tu z przekręconą nazwą – Nikonium – Pod nazwiskiem Danastris, spotyka się dopiero w Ammianie Marcellinie (w. IV. po Chrystusie). – Ten powiada, że gdy pierwszy raz. Hunnowie w padli do Europy, dwaj wodzowie Golów, nazwiskiem Allateus i Safrax, unosząc z sobą małego króla Wideryka, cautius descendentes ad amnem Dunastrum pervenerunt, inter Istrum (Dunaj) et Borysthenem (Dniepr) per camporum ampla spalia diffluentem. O Dunastrze Jornandes w V. w. i Konstanty Porfyrogenita wspominają. (Naruszewicz T. I. str. 8. wyd. lipskie). Dniestr, wedle naszego Długosza wypływa z pod góry Beskid (sie) i doliny zwanej Husta Połonina, blizko Zamku Sobień, w miejscu zwanem Dębowica od wielkiego Dębu, z pod którego ciec miały, wedle tegoż, Dniestr, San i Tysia, idzie przez Halickie, Podole i Bracławskie. – Lewa jego strona, zowie się w części Pobereżem. Rzeka ta, – (1) 370. r. prze. Chryst.
łatwoby być spławną mogła, całą bowiem przeszkodą, są małe Katarakty (porohy) pod Jampołem, które albo ubiedz kanałem, albo zniszczyćby można (1). Za panowania Zygmunta Augusta, Commendoni Kardynał zwiedzał te Katarakty, i pisał projekt handlowy, o którym było wyżej.
Teraz, niedawnemi czasy, czyniono i czynią próby spławu Dniestrem; ale powolnie i cząstkowo – Żegluga po tej rzece, jest jeszcze do wyprohowania, życzenia i dokonania; szczęśliwy co ją swojem imieniem dla dobra powszechnego, coś ważąc – otworzy. Gamba ( 2), wspomina o próbach czynionych przez X. de Nassau – Siegen, który starał się swoim przykładem drugich do lego zachęcić.
W r. 1789 puścił się on Dniestrem, zwiedził go i kazał sondować, w podróży odbytej z X. Gaspari. W latach 1803 i
–-
(1) Swięcki T. II. p. 6 7.
(2) Voyage dans la Russie Meridionale. 1826. p. II . w. 14.
1804 na nowo obejrzano rzekę, zrobiono kartę jej. – Gdy Xże Richelieu został naczelkiem Nowo – Rossji, zachęcał do czynienia prób nowych. Siatek, którego na ten cel myto, miał 120 stóp długości, a 40 szerokości, opatrzony w maszt i żagle, nakształt chodzących po Labie (Elbie). Wyszedłszy d. 25 Kwietnia (z wielką wodą wiosenna) 1804 r. z Rozwadowa, o mil pięć ode Lwowa, odkąd Dniestr poczyna być żeglownym, przybył d. 29 do Zaleszczyk, i tam stał do d. 10 Maja, dla zebrania ładunku drzewa i innych towarów. We dwa dni potem przybył do Isakowca, naprzeciw Chocima (naówczas tureckiego). Wziął tu pasporta i dopełnił ładunku. Przebywając potem Mohilew (Hr. Potockiego), gdzie dość znaczny był handel z Mołdawją, przyszedl bez wypadku do Jampola. Tu wziął Sterników dla Katarakt, między któremi są tylko wązkie przejścia, i bieg rzeki bardzo szybki, przebyto je szczęśliwie; dostał się statek do Czekinówki i Dubossar. W Okolicy Dubossar wspomina Gamba o Winnicach, które wedle podań; sięgały czasów rzymskich.
31 Maja, statek zatrzymał się w Benderze przeszedł przez Słobodzie, skąd krętym biegiem Dniestr ku morzu czarnemu dąży, krajem lesistym i zarosłym. Tu jest zarys naturalnego uproszczającego drogę kanału, który doskonaląc sztuką, łatwoby zrobić żeglownym, i oszczędzić wiele czasu. Statek stanął nareszcie u Majaku (Latarni). Poźniej odpłynął z Odessy 2 7 Czerwca i w pięćdziesiąt dziewięć dni, przebył w górę Dniestr.
Tegoż roku 1804, dziewięćdziesiąt pięć statków różnej wielkości, z ładunkiem, doszły do Majaku. Ale poźniej znów żeglugę na Dniestrze zaniechano,
Nie tak bardzo jeszcze dawno, przestrzeń dziewięcio – werstową szerokości Limanu, dzielącego Owidiopol od Akkermanu, przebywano na łódkach i statkach, co czasem po kilka i kilkanaście godzin, przy wietrze przeciwnym zajmowało; niekiedy wicher napędzał aż ku morzu płynących; teraz statek parowy Hrab. Worońców maleńki, fabryki angielskiej parochód, połącza te dwa brzegi, chodząc nieustannie przez pięć dni w tygodniu, z Owidiopola do Akkermauu i nazad.
Tuż przy domu pocztowym, jest port, do którego chociaż parochód nie przybija, ale przyciągają łodzie i na nie ciężary pakują; przejeżdżający, dostają się na statek małemi Jodkami. Staliśmy i stali w Owidiopolu, oczekując na przybycie statku, sprzeczając się, czy on to, czy nie on, czerniał na Limanie. Nareszcie przekonaliśmy się, że to on był niewątpliwie, i że ku nam zwróciwszy się przybliżał. Pomimo skwaru, który dopiekał w porcie, wybiegłem od okna pocztowego domu, śledzie go z pomostu bliższego, i szukać na pięknym Limanie. W chwilę po przybyciu naszem, zatoczyły się do portu mnóstwo czumacich powózek, wózków z kolonistami i kocz Xiężnej Suzzo (z domu Kallimachi) – Xiężna z córką ze stoicką cierpliwością siadłszy na skwarze słonecznym, czekały Iakże paro-
Ja tym czasem suwałem się sił ostatkiem oglądając port, brzeg, miasteczko puste, które szeroko rozlegało się w dole, od lor – tecy dawnej począwszy, po za Cerkiew. Cerkiew ta z domem pocztowym, są tu jedynemi porządnemi budowami, pozór miasteczka dającemi tureckiemu Chadżi – Dere. Podle Cerkwi jest jeszcze mały porządny domeczek, z czerwonym dachem i białemi ściany, należący do cerkiewnego Ikonopisca (malarza) najbogatszego jak widać, obywatela. – Mój towarzysz podróżny, korzystając także z czasu, wynotował ze swym statystycznym zapałem, z xięgi portowej ruch statku parowego i liczbę osób dnia tego przebywających Liman. Wydanych było 31 biletów (niektóre po kilka osób razem), a przychód dniowy, wynosił całkowicie 44 ruble 18 kop. Włócząc się (gdyż tego inaczej nazwać nie można) to po domu pocztowym, to w porcie, doczekaliśmy nareszcie, że siatek spodziewany, wyraźnie się od Akkermanu pokazał, na jasnem niebie rysując czarnym kominem i wstęgą dymu. Zobaczyliśmy już i maszt, i liny żagiel wiążące, aż w porcie powstał ruch zwiastujący jego przybycie. Wybiegliśmy, stanęli, czekali. Siatek zatrzymał się w pewnem oddaleniu od właściwego portu, a barkasy szybko przybiły do mostów na to przeznaczonych, i zastanowiły się rzucając kotwiczki. Barki te dość wielkie i długie, tak, że na nich staje dwa rzędy wozów, a woły w pośrodku, zowią tu barzami lub szałandami , są wewnątrz próżne, a na pokładzie ich, cały ciężar się mieści. Dla rozróżnienia, dodają do nazwania szałandy płaskodenna: wody biorą bardzo mało. Jest to rodzaj promów. Statek naładowane szałandy ciągnie za sobą a la rcmorque na linach, jedna za drugą poczepiane.
Podróżni z biletami i blaszanemi znaczkami, czekali łódki od parochodu. Na pomoście portem zwanym ruch się począł pośpieszny. Jedni zjeżdżali z barek, drudzy od dawna oczekujący, zataczali wozy tyłem do barki, odprzęgali woły i zaganiali powoli na szałandy. Komenderujący krzyczeli wielkim głosem, woły się opierały i rwały, ludzie jak poparzeni latali.
Tym czasem ze wschodu, od strony Odessy, przepyszna czarna chmura, majaczała groźna na niebie, i lecąc po stepie, garnęła za sobą pył ogromnemi tumany, które kłębiąc się, aż do nas dolatywały. Wiatr był nam prawie przeciwny. – Trudno opisać ładowanie wozów, ruch, krzyk, i pośpiech, z jakim się to wszystko odbywało. Na szałandach stanęły wozy czumackie po czternaście w rząd, a we środek jak w tabór wpędzono woły i ściśnięto je w kupę. Wszystko było gotowe. Nas maleńka łódka, przez , kilku majtków pędzona, zielono malowana, zręczna, leciuchna, niosła po Limanie ku statkowi. – Wszyscyśmy się w niej zabrali, Xżna Suzzo z córką, P. Skałkowski, ja i P. Antonini jeden z dyrygujących kantora parochodu, grzeczny i miły młody człowiek. Inni przejezdni, dyrektor, jakiś P. S….. i reszta, jechali w drugiej. W chwilę, stanęliśmy przebywszy mętne wody Limanu, u wschodków parochodu.
Wyszliśmy nań, gdy z tyłu właśnie przywiązywano doń w rząd szałandy, od strony rudla. Na nich zostały nasze powozy, kupa czumackich zaprzęgów, i tłum ludzi przejeżdżających.
Statek teu Hrab. Worońców maleńki o sile 40 tylko koni, cały żelazny, ślicznie zbudowany, całego ekwipazu, miał tylko pięciu czy sześciu ludzi, licząc w to sternika; a wyjąwszy Kapitana. Ludzie ci, nic zdaje się prawie nie robili, prócz, ze czasem podrzucili węgla, a dwa czy trzy razy przesunęli z jednej strony na drugą contre-poid, gdy się paroebód zbyt w którą stronę przechylił. Stał jeszcze w miejscu statek, gdyśmy go ciekawie oglądać poczęli. Czystość i porządek, zasługiwały na największe pochwały. Na głowie, wyrżnięte było popiersie Hr. Woroucowa, drugi sztyebowany wizerunek, wisiał nad drzwiczkami Kajuty. Cały pomalowany olejno, zbudowany smakownie i prawie wytwornie, począwszy od steru (rudla), którym jeden człowiek paląc cygaro i drzemiąc, niedbale kieruje; zajmują przestrzeń wzdluż, naprzód bussola, pokrowcem przykryta (bo na taką żeglugę prawie nie potrzebna), dalej okno Kajuty kratą osłonione, schodki i drzwi do niej, drugie takież okno, komin machiny i dwa jej otwory; na lewo angielska kuchenka, w ostatku wysoki maszt.
Tutaj gromadził się mały ekwipaż nasz, składający się z kilku zasmolonych łudzi, różnych odrębnych typów, ale wesołych fiziognomji,
Zaszumiało w kolie, zawarczała para, i ruszyliśmy z szumem kół statku – V ogue la galere! – Jesteśmy na Limanie. Xiężna Suzzo siedzi i pogląda spokojnie, córka jej zasłabła biedna, my opatrujem statek. W Kajucie podróżnych, dokoła dywan (sofa) kilka rycin po ścianach, czysto, porządnie,; ile duszno i gorąco, jak na całym statku. Schodki wiodące tu starannie pomalowane, o poręczach brązowych Słowem: pieścidełko maleńkie.
Ruszyliśmy, płyniemy. Owidiopol oddala się od nas, w milczeniu kieruje sternik kołem, majtkowie stoją gwarząc, a Kapitan parę razy tylko pokazał się, rozkazując przesunąć wagę. – Łódka, którąśmy przypłynęli, podniesiona, jak łupinka uczepiła się boku parochodu.
Chmura, która nam groziła w porcie, zbliża się, wiatr odmienia, deszczyk kropić poczyna, tęcza rysuje się na cudnie malowniczem niebie. Nie schowaliśmy się do Kajuty przed deszczem, lepszy deszcz od za – duchy. Owidiopol ginie w oczach; Cerkiew tylko bieleje i twierdza się rozwija na wzgórzu, polem maleje i niknie. Liman w prawo i lewo niedojrzany okiem, ale bez łych świeżych barwą które są właściwością morza. Widać pookrywane brzegi, żółte, gliniaste, których cypel wysuwa się na lewo w Liman. Dublując go, będziemy na połowie naszej drogi. – Niecierpliwie oczekuję chwili rysowania Zamku akkermańskiego, i który coraz wyraźniej czernieje zdala, na fali i niebiosach, pół w wodzie, pół w niebie. Otoż czas, chwytajmy chwilę. Owidiopol prawie zniknął, za to ogromne, długie, ciemne mury Białogrodu zamczyska, co pamięta Greków, Genueńczyków, Turków rozwijają się w prawo; w lewo Kazarmy kozackie jak Zamek z czterma białemi basztami, kopuła nowej Cerkwi i dom pocztowy na wzgórzu nad brzegiem. Minarecik Meczetu dawnego, latarnia, coraz wyraźniej ciemnieją na zachodniem niebie. Akkerman widać rozrzucony na wzgórzach nad Limanem – Zamek wstępuje aż w wody jego, tak, ie skały na których się opiera, opłukuje fala nieustanna. Przepyszny zachód słońca; bogatych barw, oświeca ten obraz rzadkiego wdzięku, i świeci naszemu przybyciu. Oparły o maszt dumam, rysuję, a mój towarzysz podróży, czyta małoruskie powieści, majtkom, którzy się na cale gardło śmieją naiwnie. Kapitan daje rozkazy i w mgnieniu oka spełniane. Szybko przybliżamy się do brzegu, wyraźniej teraz widać szeroko rozsypane miasto, olbrzymi zamek z tutejszego białawego kamienia, z głębokiemi kamieniem także wykładanemi fossy, szkarparni, basztami, blankami, okoluemi mury, minaretem wysokim białym, jedynym już tutaj, z daleka widnym, ale ogołoconym z wierzchy niej balustrady i zakończenia – Zamek milczący, posępny, pusty a poważny i tyle wspomnień u jego murów się ciśnie, tyle pamiątek na tej ziemi, naszych i nie naszych, dawnych i odwiecznych.
Widać różnofarbny tłum zgromadzony, i oczekujący mających na brzegu wylądować gości. Na pochyleniu wzgórza, zasadzone drzewa, formują bulwar, otaczający dawną sułlańską banię-łaźnię, od której podziemne chody, wiodły dawniej do Zamku.
Bulwar mógłby być ozdobą, ale jeszcze zbyt młode drzewa, za lat kilkanaście, ze swemi malowniczeini schodkami, gotycką bramką, murkiem i ruiną łaźni, będzie wcale piękną przechadzką. – Dalej po nad brzegiem wspomniany gmach Kazarmów kozackich, stara Cerkiew grecka maleńka, przytulona do ziemi, i wody już a u ody tylko, na których wzrok ginie.,.
Odjechaliśmy czółenkiem ze statku do mostu – portu, wytoczono powóz, zaprzężono oczekujące już konie pocztowe, i puściliśmy się po szerokim placu pod – zamkowym, ku miastu dalej rozpolożonemu, na prawo rzucając czarniawe mury twierdzy, przepysznie oświecone słońca zachodem.
Ledwieśmy się wdrapali po pochyłości wzgórza na równinę, gdy w tłumie ciekawych, co patrzali z góry na wyładowujących, poslrzegliśmy Pana 15… – u którego zapowiedzianą mieliśmy gościnę. Wysiadamy więc i odprawując konie do jego domu, sami naprzód Pieszym do Zamku.
Prawdziwie olbrzymie to mury, i w takim stanie zachowania, ze choć od lat kilku zupełnie są opuszczone jako forteca, jeszczeby dziś za twierdzę służyć mogły.
W pośrodku murów, stoi kilka nowych małych domków, szkółka, dom lekarza, po – rżarna komenda, magazyny, resztki arsenału, z którego pozostały jedno działo i troche kul. Nad głównemi wrotami przebywszy fossę po moście, którego dziś bronią tylko dwie ogromne kule kamienne, lezące na ziemi, postrzegliśmy na białym marmurze, wyciętą cyfrę Sułlańską. Podobne są takie na dwóch basztach zewnątrz umieszczone.
W ogromnym pierwszym dziedzińcu, na lewo ściany basztami i blankami obronne, ciągną się ponad głęboką murowaną fossą. Gdzieniegdzie wysuwa się w górę wieżyca, a dokoła szeroka po wierzchu murów prowadzi droga. Widok z tej massy murów, na olaczający ją z dwóch stron Liman, przepyszny. Na ścianach wewnętrznych, oddalających to pierwsze podwórze od drugiego, napisy greckie, kule kamienne i spiżowe, sterczą gdzieniegdzie. Na pozostałym wysmukłym ze złamaną głową minareciku, trzy także kule żelazne wbite czernieją.
Za pierwszym dziedzińcem, jest drugi mniejszy, znowu otoczony murami, baszty, fossami, chodnikami szerokiemi, porosłemi darnią zieloną. W głębi jego, jest jeszcze trzeci, ale tego dziś oglądać nie mogliśmy, bo był zamknięty, przebiegliśmy tylko białogrodzkie mury, pasąc niemi ciekawe oczy, i usiłując plan ogólny tej ogromnej massy – pochwycić, utkwić w pamięci. Przy blasku zachodzącego słońca, napróżno oczy utkwiłem w napisach, trudno mi było dla wzniosłości ich greckie od ormiańskich rozpoznać. Odkładam więc na jutro. – W pierwszym dziedzińcu, jakiś herb, w kształcie strzemienia czy Delfy greckiej (może herb Doriów)? upatrzyłem na narożnej wewnętrznej baszcie.
W ogólności charakter budowy, przypomina czasy genueńskie, nie turecka to wcale zdaje się być konstrukcja, a gdzie ręka muzułmanów dolepiła co, poznasz tę świeższą nalepę, po mniej starannem wykonaniu i niedoborze materjału.
Prócz minnrclu oblepionego glinn i imieniem tylko minaretu (bo ściśle biorąc, podobny jest do komina na gruzach spalonej chaty bardziej niż do wysmukłej budowy, z której woła na modlitwę muezzin – prócz cyfr sułtańskicli, nie bardzo tu znać czasy władania tureckiego. W stronie wychodzącej na Liman, a raczej na Dniestr, są jedyne w zamku trzy dość duże okna, gdzie jak mówią: było mieszkanie Baszy. Ztąd on poglądał nieraz spokojnym wieczorem, na gładkie powierzchnie Limanu; z dwóch stron podmywającego zamczysko.
Widok lej starej, ogromnej, dziś całkiem pustej prawie budowy, oblanej wodą i oświetlonej, dla mnie niepamiętnej piękności zachodem słońca, na zawsze pozostanie mi w pamięci. Było to więcej niż piękne, bo nie wyrażenie uroczyste, smutne i mówiące, do duszy. Mówiące – ale słowa murów tych, powtórzyć się nie dadzą – tyle w nich było myśli i języków zmieszanych.
Obszedłszy dokoła zamek, i rzuciwszy okiem na okolicę, o zapadłem już całkiem słońcu, którego czerwone tylko blaski świc – ciły na wódzie, i wyglądały jaskrawo rozpadlinami baszt, zwróciliśmy sio do miasteczka. Mój towarzysz podróży, co krok stawał zdziwiony. Nie poznaje dawnego Akkermanu, od roku, jak gdyby silną ręką popchnięty w nową drogę postępu, począł się szybko budować, znikają kiełki tureckie nieforemne, szopki murki kręte; formujące labyrynt uliczek poplątanych; wyciągają się linje porządnych domów, z kamienia białego podobnego odoskiemu stawionych (nieco twardszego jednak) a stawionych wcale nawet nie złą architekturą. Mijamy stosy materjału, kamieni. Poczęte budowy, kupy gruzu, któremi ulica zasypana, rusztowania, furty niedokończone. Ten kraj, nie jest już, nic jest wcale dzikim stepem potatarskim, W nim pełno życia i ruchu, więcej pewnie, niż gdziekolwiek w naszych z dawna zamieszkałych prowincyach. Dzięki gorliwym staraniom zacnego Gubernatora Fiedorowa, który wzniósł można powiedzieć, Kiszeniew, podnosi się leż silnie i szybko Akkerman, buduje, zaludnia i porządkuje.
Parochody, winnice, handel, ogrody pil – bliczne, budowy prywatne, wszystko tu razem zaprowadza się, wznosi, a panujący handlowo – przemysłowy ruch, daleko przechodzi najożywieńsze prowincje stron naszych.
U Pana B. gościnnie i mile przyjęci, zaledwie odpocząwszy i zaspokoiwszy piekące pragnienie, winem, wodą i konfiturami, gdy się księżyc w pełni pokazał na czystem a ciemnem tle niebios, za moją zachętą" puściliśmy się znowu, na nocną ku Zamkowi wycieczkę.
W ulicach miasta jeszcze trwało życie; ormiańskie golarnie otwarte były i oświecone, słychać śpiewy i muzyczki, Mołdawanie, Ormianie i ćmy żydów, suwały się po ulicach.. Noc była lak piękna! księżyc sypał pełną ręką światło srebrzyste na Liman szeroki.