- W empik go
Wspomnienia z nieistnienia - ebook
Wspomnienia z nieistnienia - ebook
Amerykańska eseistka, autorka kultowej książki „Mężczyźni objaśniają mi świat”, wraca tu wspomnieniami do młodości w San Francisco lat osiemdziesiątych. Opowiada o tym, jak rozpierały ją wtedy ciekawość i apetyt na życie, i jak deprymował i przerażał świat, w którym nie tylko nie było dla niej miejsca, ale gdzie na każdym rogu czyhała na nią przemoc. Opisuje trudny okres dorastania i budowania siebie – jako kobiety i niezależnej intelektualistki. Tytułowe nieistnienie niesie tu wiele znaczeń. Jest lirycznym namysłem nad młodzieńczą potencjalnością i wspomnieniem kogoś, kogo już nie ma, bo wraz z upływem czasu zmieniamy się w inną osobę. Jest gniewnym wezwaniem do tego, by zwrócić kobietom władzę nad ich ciałami, oddać im głos i godność. Jest upomnieniem się o prawo kobiet do życia wolnego od lęku. Jest pełnym buntu manifestem w obronie miejsca kobiet w języku, historii, kulturze, przestrzeni publicznej.
Solnit szuka w tej książce źródeł swojego pisarstwa i odnajduje je przy biurku podarowanym jej przez przyjaciółkę, która była ofiarą przemocy. To ono kazało jej odnaleźć własny głos. Zastanawia się też nad własnymi strategiami przetrwania we wrogim świecie: „Stałam się specjalistką od usuwania się w cień, od wymykania się i wycofywania, od wysmykiwania się z niewygodnych sytuacji, od unikania niechcianych uścisków, pocałunków i dłoni, od zajmowania coraz mniej miejsca w autobusie, gdy kolejny mężczyzna zawłaszczał ciałem moją przestrzeń, od stopniowego dystansowania się i nagłej nieobecności. Od sztuki nieistnienia, ponieważ istnienie było jednym wielkim zagrożeniem”.
Osobista książka o mocnym politycznym wydźwięku.
Kategoria: | Socjologia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67016-11-7 |
Rozmiar pliku: | 910 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1
Pewnego dnia w 2011 roku dostałam na Facebooku zaproszenie do znajomych od kolegi z college’u. Poznałam go, mając siedemnaście lat, i przez kilka lat mieliśmy ze sobą kontakt; ceniłam go wtedy jako godnego zaufania człowieka, z którym mogłam rozmawiać, może ze względu na to, kim był, czy na to, kim był w moich wyobrażeniach, albo dlatego, że luki w tym, co o nim wiedziałam, wypełniałam tym, czego potrzebowałam. Z entuzjazmem dodałam go do znajomych i byłam ciekawa, co działo się w jego życiu przez te lata, kiedy nie mieliśmy kontaktu, i kim jest dzisiaj. Napisał, że moje poglądy polityczne go odstręczają, ale chciałby przesłać mi kopie listów, które do niego pisałam. Gdy dzięki tej wiadomości zrozumiałam, że jest konserwatystą, to, co w młodości wydawało mi się w nim tajemnicze czy egzotyczne, momentalnie stało się zrozumiałe. Nie dowiedziałam się już niczego więcej o nim, za to dowiedziałam się czegoś o sobie.
Kilka tygodni później przyszła pocztą brązowa koperta. Trochę się obawiałam spotkania oko w oko z nastolatką, która była autorką listów, dlatego z otwarciem koperty zwlekałam kilka lat. Kserokopie listów pisanych na żółtych kartkach w linie drobnym, starannym pismem, już nie moim, pokazały mi osobę, która nie umie mówić. To stwierdzenie ma kilka znaczeń. Młoda pisarka, której słowa czytałam, nie potrafiła pisać z serca, choć stać ją było na czułość. Była zlepkiem cytatów i aluzji, obcojęzycznych zwrotów i peryfraz, wyniosłości i pretensjonalności, uników i pomieszania – próbowała używać języka, na którego formę zwracała tak baczną uwagę, że prawie niczego nie udawało jej się przekazać lub też ważne wydarzenia opisywane były mimochodem, w zdaniach, które całą energię traciły na coś, co nie miało znaczenia. Nagromadziła mnóstwo słów, fraz, sposobów budowania zdania i tonów wypowiedzi i wypróbowywała je po kolei, jak ktoś, kto dopiero zaczyna się uczyć gry na instrumencie i w jego wprawkach pojawiają się piski i zgrzyty. Mówiła różnymi głosami, bo nie wiedziała, jak brzmi jej głos, a właściwie jeszcze go nie odkryła.
W tym zalewie słów znalazł się fragment, który mnie zaskoczył. Opisywałam osiemnaste urodziny, które wyprawiłam młodszemu bratu niecały rok po tym, jak wprowadziłam się do mieszkania przy Lyon Street. Mnóstwo ludzi zostało pomazanych polewą czekoladową, sprzęt grający obsypany był talkiem, a w wannie leżały ręczniki przesiąknięte szampanem – pisałam z dumą. Potem przeszłam do tematyki moich przyszłych esejów, choć miało upłynąć jeszcze kilka lat, zanim opublikowałam pierwszy tekst.
Wspomniałam o „długim eseju, w którym chcę dojść do tego, co to znaczy – to moje zamiłowanie do odbywania nocą długich samotnych spacerów, wiążące się z tym niebezpieczeństwa (dałam sobie z nimi spokój; kilka tygodni temu o mało nie zostałam napadnięta), i jak to wpływa na moją postawę wobec feminizmu – co warte są postępy ostatnich dekad, skoro wolność przemieszczania się zaczęła wiązać się z tak wielkim niebezpieczeństwem. Większość kobiet mieszkających w miastach żyje jak w strefie działań wojennych. Tak czy inaczej, to kosztuje – półtora roku życia w ciągłym napięciu i lęku przed atakiem wypaczyło mi mózg. Ten esej będzie gigantycznym poematem prozą, analizą (a przynajmniej hymnem na cześć) natury nocy”.
Ten esej właściwie nie powstał, choć potem często pisałam apologie ciemności, usiłowałam czasem odwrócić metaforyczny porządek, według którego dobro to jasność czy biel, a czerń i ciemność to zło, z nieodłącznymi konotacjami rasistowskimi, a nawet wydałam książkę pod tytułem Nadzieja w mroku. Wiele lat po napisaniu tego listu pobyt na pustyni nauczył mnie miłości do cienia i do nocy jako ulgi od wycieńczającego skwaru i światła dnia. Cztery lata po sformułowaniu tego ambitnego zamiaru napisania o płci i nocy po raz pierwszy podjęłam temat przemocy wobec kobiet, jak również naszego ograniczonego dostępu do przestrzeni publicznej, okrojonej wolności przemieszczania się i braku równości na każdym polu; później jeszcze wielokrotnie wracałam do tych tematów.
Gdy prawie dwadzieścia lat potem pisałam książkę o pieszych wędrówkach, zacytowałam Sylvię Plath, która jako dziewiętnastolatka oznajmiła: „To, że urodziłam się kobietą, jest dla mnie straszliwą tragedią. Właśnie, trawiąca mnie chęć wmieszania się w towarzystwo kolejarzy, marynarzy, żołnierzy lub pijaków – by być częścią grupy, anonimowo, słuchając, zapamiętując – wszystko to jest niemożliwe przez fakt, że jestem dziewczyną, kobietą, zawsze narażoną na natręctwo i gwałt. Moje nieodparte zainteresowanie mężczyznami i ich życiem często bywa źle zrozumiane jako chęć uwiedzenia ich, jako zaproszenie do flirtu. A ja, na Boga, chcę z każdym rozmawiać, tak szczerze jak to możliwe. Chcę móc spać pod gołym niebem, swobodnie wędrować w nocy”1. Czytając ten urywek długo po tym, jak umieściłam go w książce, zastanawiałam się, kim mogłaby być, gdyby mogła, jak to się mówi, pójść, gdzie ją nogi poniosą, gdyby mogła korzystać z wolności, jaką dają miasto, natura i noc, i o tym, że samobójstwo popełnione w kuchni w wieku trzydziestu lat na pewno częściowo było skutkiem uwięzienia kobiet w przestrzeniach domowych i w domowych definicjach.
Dzieci to zwierzęta dzienne. Życie nocne z perspektywy osoby, która dopiero weszła w dorosłość, stanowiło niemal synonim nowego życia zmysłowości i seksualności, wolności poruszania się i próbowania nowych doświadczeń, dawało niejasne poczucie, że zasady nieco się zacierają po zachodzie słońca. Życie nocne. Kluby nocne. Koszmary nocne. Pierwszy hit Patti Smith, Because the Night, nagrany ledwie kilka lat wcześniej, mówił o tym, że noc należy do kochanków i do miłości. Miłość uprawia się przeważnie w półmroku czy w ciemności, a ciemność – niedziałanie wzroku, naszego najbardziej racjonalnego zmysłu, przebudzenie innych zmysłów, nierealność, jakiej nabiera świat, gdy odwraca się od słońca i otwiera na galaktykę – sama potrafi być erotycznym uściskiem.
Gdy miałam osiemnaście lat, od ciotki o ciągotach artystycznych dostałam Ostępy nocy Djuny Barnes i zakochałam się w tym, co ta powieść wyczynia ze słowami, z romantycznym rozbuchaniem cierpienia i utraty. Dziś pamięta się o niej przeważnie jako o powieści lesbijskiej, ponieważ kośćcem fabuły, osadzonej głównie w Paryżu, jest miłość Nory Flood do nieuchwytnej Robin Vote. W powieści dominują jednak zbudowane jak ody monologi wygłaszane przez zamieszkującego strychy transwestytę i gadułę doktora Matthew O’Connora, „Irlandczyka z dzielnicy Barbary Coast (Pacific Street, San Francisco), któremu zainteresowania ginekologiczne kazały przemierzyć już pół świata”2. Doktor świetnie zna się na nocy, nocy rozumianej jako tajemnice ludzkiego serca i płynność tego, kim jesteśmy, i głupota samookreślania się i przekonania, że wiemy, co powinno być nam drogie. „Dzień jest obmyślany i podsumowywany, ale nocy zaplanować nie sposób – takie słowa kieruje do Nory Flood. – Po jednej stronie leży Biblia, koszula nocna po drugiej. Noc – »Strzeż się tych ciemnych drzwi«”3.
Doktor O’Connor jest wróżbitą, jak hermafrodyta Tejrezjasz z Króla Edypa – kimś, kto rozumie i mężczyzn, i kobiety, ich pragnienia, ich wyobrażenia oraz to, co robią, razem i osobno. Noc to przestrzeń, w której rządzi poetycka intuicja, nie logika, przestrzeń, w której wyczuwa się to, czego się nie widzi. Może doktor O’Connor jest nocą, a przynajmniej jej wyrocznią i kapłanem. W tamtym liście do znajomego, który napisałam jako nastolatka, stwierdziłam, że chcę zastosować drapieżny liryzm Djuny Barnes do własnego doświadczenia, zespolić poetykę tego, czego pragnę, z polityką stanowiącą o powodach, dla których trudno mi to osiągnąć. Do kogo należy noc? Miałam poczucie, że nie do mnie.
2
Za to przynajmniej należały do mnie książki. Zamknięta książka ma kształt prostokąta, jest cienka jak list lub gruba jak szkatuła czy cegła. Otwarta wygląda jak dwa skrzydła z papieru i, jeśli spojrzeć na nią pod pewnym kątem, przypomina szeroki klucz ptaków w locie. Myślę o tym, a potem o kobietach, które zmieniają się w ptaki, a potem o Filomeli, która w greckim micie zostaje zmieniona w słowika po tym, jak mąż siostry ją zgwałcił, a potem ścigał, chcąc zabić.
W języku angielskim nightingale, słowik, to słowo stare, sklecone ze słów, które oznaczają noc i śpiewaka. Ciekawe, czy Keats miał na myśli Filomelę, gdy pisał Odę do słowika, i czy ja o niej pamiętałam, gdy w jednym z moich snów wystąpiło i latanie, i Keats. Autor Ody wyobraża sobie, że „Poezja na skrzydłach zabierze mnie z sobą / Niewidzialnych” do ciemnego lasu – „nikt tutaj światłem nie oddycha” i „Noc jest cicha”4. Te ostatnie słowa, tender is the night, z przyjemnością ujrzałam ponownie w tytule powieści F. Scotta Fitzgeralda Czuła jest noc, która również mówi o kazirodztwie i gwałcie, o spowijającym je milczeniu i o tym, jak doznana krzywda zatacza coraz szersze kręgi. Zarówno poezja Keatsa, jak i powieść Fitzgeralda pojawiły się w moim życiu, gdy miałam siedemnaście lat i wreszcie nauczyłam się, jak czytać bardziej wnikliwie, tak by widzieć w każdej opowieści warstwy, z których się składa, echa, odniesienia do innych dzieł, metafory.
Przemiany Owidiusza, w tym historię Filomeli i innych zgwałconych bogiń, nimf i śmiertelniczek, poznałam dużo wcześniej. W tych mitach kobiety zawsze ostatecznie zmieniały się w coś innego, ponieważ bycie kobietą jest zbyt trudne, zbyt niebezpieczne. Uciekająca przed Apollinem Dafne zostaje przemieniona w wawrzyn – wiedziałam to, zanim jeszcze nauczyłam się na pamięć wiersza Andrew Marvella Ogród, między innymi wersów:
Podobni bogom, którzy pościg
Za ziemskim kształtem namiętności
Kończyli zwykle w cieniu drzewa5.
Omawiałam ten wiersz na tych samych zajęciach ze wstępu do literatury, na których czytaliśmy Ledę i łabędzia Yeatsa; utwór, który, jak to widzę dzisiaj, niepokojąco szczegółowo opisuje gwałt na kobiecie dokonany przez boga pod postacią łabędzia: „Jakże mogą odepchnąć przerażone palce / Pyszność pierzastą od ud rozluźnionych?”6. Z ust osoby prowadzącej zajęcia nie padło stwierdzenie, że wiele mitów greckich mówi o gwałcie i kobietach, które próbują go uniknąć. Nie dlatego, jak sądzę, że jako młodzież byliśmy zbyt delikatni, by narażać nas na wiedzę, której wszędzie było pełno, nie tylko w sonetach i literaturze starożytnej, lecz także w piosenkach pop – po prostu o realności, wszechobecności i długofalowych skutkach gwałtu dziwnie się nie mówiło, ani w sztuce, ani w życiu. Nam również obcięto języki.
Owidiusz pisze, że pozbawiona języka Filomela przedstawia historię dokonanego na niej gwałtu na utkanym przez siebie gobelinie i na migi przekazuje życzenie, by gobelin dostarczono jej siostrze, żonie sprawcy. Gdy prawdy nie można wyrazić słowami, komunikuje się ją nie wprost; gdy mowa zostaje odebrana, przemawia coś innego – czasami samo ciało, za pomocą tików, paroksyzmów, odrętwienia lub paraliżu, które symbolizują to, co zaszło. W micie o Filomeli dochodzi do kolejnych makabrycznych zdarzeń, wreszcie na koniec obie siostry zostają przemienione w ptaki. W niektórych wersjach nocną śpiewaczką, słowikiem, zostaje siostra Filomeli. W Śnie nocy letniej wróżki, śpiewając swojej królowej do snu, przywołują Filomelę – może urodę jej głosu, a może to, jak została zwiedziona i oszukana jako kobieta.
Keatsowski słowik nie jest ofiarą z krwi i kości, lecz figurą transcendentną, której nie dotyczy ludzkie cierpienie. „Nie dla śmierci stworzonyś, nieśmiertelny ptaku! – zwraca się do niego. – Ciebie zdeptać nie śmiały głodne pokolenia”7. Nauczyłam się tych wersów, gdy przeczytałam odę po raz pierwszy, a może po prostu zapadły mi one w pamięć, jak wiele innych wersów, które wówczas czytałam, tak jakby były cegłami, z których budowałam fundament. Keats myśli o słowiczym śpiewie słyszanym dawno temu, o słowach, które trwają przez niezliczone stulecia. Słowik jest poezją lub tym, do czego prowadzi nas poezja – trwałe skrzydła słów i ulotność snutej przez nie narracji – schronieniem, miejscem istniejącym poza czasem. Miejscem istniejącym niezależnie od ciała. Przemiana w słowika nie zdążyła ocalić Filomeli przed gwałtem, okaleczeniem, uciszeniem i uwięzieniem, ocala ją jednak przed śmiercią z ręki zabójcy. Pytanie, czy zmianę w coś innego można nazwać przetrwaniem.
Książka – ptak, który jest równocześnie cegłą. Swoją zaczytaną kolekcję w broszurowych oprawach umieściłam w poustawianych jedna na drugiej plastikowych skrzynkach po piwie, które pojedynczo podkradałam sprzed sklepów monopolowych, w nocy, gdy były zamknięte; później, kiedy udało mi się zdobyć drewniane regały, odniosłam skrzynki tam, skąd je zabrałam. Moje stado się powiększało, aż wreszcie długi rząd regałów zwęził przejście w korytarzu, książki wypełniły połowę salonu i piętrzyły się w chwiejnych stosach na biurku i innych powierzchniach.
Umysł wypełnia się lekturami poniekąd tak, jak dom książkami, a raczej książki, przedmioty materialne, zajmują miejsce w pamięci i stają się częścią wyposażenia wyobraźni. Czytając, tworzyłam swoją literacką podbudowę, ustawiałam punkty odniesienia na mapie świata, gromadziłam narzędzia do rozumienia tego świata oraz siebie w nim. Po świecie książek poruszałam się przeważnie bez przewodników albo czytałam to, co dostałam. Byłam wtedy niegardzącym niczym wszystkożercą, jakimi często bywają młodzi, również w stosunku do ludzi – niepewni własnych kryteriów, co ich karmi, a co odbiera im siły. Czytałam zatem wszystko, co wpadło mi w ręce, a potem nauczyłam się wytyczać ścieżki w lesie książek, identyfikować punkty orientacyjne, rozpoznawać pokrewieństwa.
Kochałam książki również jako przedmioty i kocham do dzisiaj. Codex, szkatuła, która jest ptakiem, drzwi do świata, wciąż wydają mi się magiczne i wciąż, gdy wchodzę do księgarni czy biblioteki, mam przekonanie, że być może stoję na progu i zaraz otworzą się drzwi do tego, czego najbardziej potrzebuję czy pragnę, i czasami drzwi rzeczywiście się otwierają. Gdy to się zdarza, pojawiają się zachwyt i epifania towarzyszące nowemu widzeniu świata, odkrywaniu wzorów, których istnienia się nie podejrzewało, wejściu w posiadanie niewyobrażalnego do niedawna instrumentarium do opisania tego, co się odkryło, oraz urodzie i mocy słów.
Czysta przyjemność poznawania nowych głosów, myśli i możliwości, pełniejsze spojrzenie na świat, czy to w jakimś subtelnym aspekcie, czy na ogromną skalę, rozbudowanie mapy wszechświata lub wypełnianie jej luk – to wszystko za mało się sławi, podobnie jak szczęście odkrywania prawidłowości i znaczeń. Niemniej takie przebudzenia co pewien czas się zdarzają i za każdym razem budzą radość.