- W empik go
Wspomnienia z niepamięci - ebook
Wspomnienia z niepamięci - ebook
W tej niezwykłej książce Gustaw Holoubek wraca do czasów dzieciństwa i młodości w rodzinnym Krakowie. Opowiada o swoich bliskich, przyjaciołach, kolegach i nauczycielach, pierwszej miłości i pierwszych krokach w teatrze. Prowadzi nas ulicami ukochanego miasta, którymi chodził codziennie, pozwala odczuć jego klimat, koloryt i magię, z pietyzmem odtwarzając atmosferę lat przedwojennych, czasu okupacji i pierwszych lat po wojnie. Kolejna edycja Wspomnień z niepamięci ukazuje się w piątą rocznicę śmierci Gustawa Holoubka. Została wzbogacona wieloma zdjęciami z archiwów rodzinnych i zbiorów muzealnych oraz po raz pierwszy publikowaną młodzieńczą twórczością aktora. To książka dla miłośników teatru i pięknego słowa, dla tych, którzy podziwiali i kochali Gustawa Holoubka, i dla tych, w których pamięci wciąż żyje.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-63656-59-1 |
Rozmiar pliku: | 8,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pamiętam, że kiedy Ojciec zaczął mówić przed kamerą, wszyscy zamilkli, nie tylko w sensie dosłownym, ale także zamilkli wewnątrz. Widziałem to w twarzach: dźwiękowca, asystenta kamery, kierowników produkcji i innych członków ekipy. Ja także czułem, że mówi coś bardzo ważnego, ale wtedy jeszcze nie do końca rozumiałem, co miał na myśli. Zaczął wywód od dowcipu. To było w Jego stylu. Mówić o rzeczach ważkich lekko, z dystansem, nie nadawać im zbyt patetycznego tonu. Potem padły słowa:
…To jest ciekawe, co powiedział mój syn mi,
że nigdy z moich ust nie słyszał słowa „śmierć”.
Są tacy ludzie, którzy na przykład wykupują miejsca na cmentarzach…
Pomniki sobie szykują już z napisami…
…Celebrują.
Dla mnie to jest nie do pojęcia.
Ja po prostu nie wierzę w śmierć, nie wierzę.
To jest strasznie głupie, co mówię,
ale to jest wynikiem
po pierwsze mojego lęku przed śmiercią,
a po drugie pewnego takiego domniemania,
czy ja wiem, jak to nazwać, jakiegoś przeczucia,
poczucia, że nikt nigdy jeszcze nie umarł.
Wszyscy, którzy odeszli, cały krąg moich przyjaciół,
znajomych, ludzi, których kochałem,
z którymi obcowałem bez przerwy,
łącznie z moimi rodzicami,
którzy odeszli, nie umarli.
Oni wszyscy nie umarli,
w dalszym ciągu żyją w mojej wyobraźni…
Tego dnia kiedy Ojciec zmarł, to, co powiedział dwa lata wcześniej przed kamerą, dotarło do mnie w całej swojej prostocie i mądrości. I wtedy, i teraz czuję się spokojny, bo wiem, że Ojciec tak naprawdę nie umarł i nigdy nie umrze. Żyje w mojej wyobraźni realny i prawdziwy. Wiem, że jest ze mną i przy mnie prawie na wyciągnięcie ręki.
Dla mnie Jego autobiografia Wspomnienia z niepamięci niesie w sobie nie tylko ładunek wspaniałej historii i pięknej literatury, ale także, a może przede wszystkim wielką pochwałę i umiłowanie życia, życia, w którym śmierć jest nieważna.
Jan Holoubek
Warszawa, styczeń 2009
Ojciec Gustawa Holoubka – Gustaw Holoubek, lata trzydzieste XX w.Ojciec
Matka moja była ze wsi. Pochodziła gdzieś ze wschodniej Małopolski i nigdy nie dowiedziałem się, jakim cudem znalazła się w Krakowie, aby wyjść za mąż za magistrackiego urzędnika. Zdążyła z nim mieć trzech synów, kiedy ten cichy, ujmujący człowiek zmarł na serce w wieku trzydziestu sześciu lat. Na fotografii miał ogromne, ciemne oczy, drobną, bladą twarz i czarne, podkręcone do góry wąsy.
Natomiast mój ojciec, Gustaw, mieszkał na tej samej ulicy – naprzeciwko. Miał może czterdzieści trzy albo czterdzieści cztery lata, kiedy umarła jego czeska żona, zostawiając syna i córkę. Matka mówiła, że był piękny, kiedy w letnią, słoneczną niedzielę stawał na balkonie swojego mieszkania, wśród pelargonii i nasturcji, rozglądając się pogodnie i bez powodu. Zwłaszcza jego koszula była olśniewająca, biała aż do niebieskości, dopasowana ściśle do ciała.
Tak więc kiedy się pobierali, mieli już pięcioro dzieci. Matka lubiła opowiadać, jak to kryła się ze mną przez pierwsze parę miesięcy, zanim objawiła ojcu radosną niespodziankę. Nie bardzo mogę sobie wyobrazić, jak to się odbyło w naszym dwupokojowym mieszkaniu. Czy ojciec siedział zamknięty w kuchni z pięciorgiem dzieci, czy wysłano je do sąsiadów, kiedy akuszerka wniosła mnie na dłoni. Ojciec, wściekły, zapytał: „Chłopiec czy dziewczynka?”. „Dziecko” – odpowiedziała basem i zanurzyła mnie w wanience.
Matka Eugenia Holoubek z trzema synami z pierwszego małżeństwa: Janem, Józefem i Zdzisławem, ok. 1920 r.
Pamiętam zapach matki, gdy pochylała się wieczorem nad moim łóżeczkiem, ubrana do wyjścia, wydekoltowana, ze sznurem pereł zwisającym z szyi. Kładła je ciężko na moich piersiach i ustami dziwnie małymi i wilgotnymi dotykała mojej buzi. Był to zapach perfum, słodkich, rozlewających się perfum. Zapach, który utkwił mi w pamięci na zawsze, ponieważ nigdy już takiego nie spotkałem. Łóżeczko było żelazne, z siatką, która zamykała się z trzaskiem, odcinając mnie od bezpiecznego świata, gdzie wszystko było dostępne i pełne przestrzeni. Teraz trzeba było się kulić, wtulać w najdalszy kąt, przykrywać szczelnie aż po czubek głowy, by stać się niewidzialnym dla oczu wszystkich potworów i zmór, które przychodziły do mnie zaraz po zamknięciu oczu. Miały kształt przenikających się nawzajem ramion i rozwartych ust – chciały mnie połknąć, udusić, wchłonąć. Tylko raz jeszcze powróciły do mnie te sny – później, w okresie dojrzewania, inne, ale równie uporczywe. Tym razem prześladowały mnie formy mniej konkretne, obłe, cielesne, ale bez twarzy, w ciągłym ruchu szukania najdogodniejszej pozycji do wzajemnego kontaktu, czułe, tulące się do siebie. Nie budziły grozy, ale męczyły ogromnie tym, że uciekały przed dotknięciem mojej dłoni, że nie dawały się objąć. Od tego czasu opuściły mnie sny albo straciłem umiejętność ich zapamiętywania. Ale te pierwsze, pełne zmór, powodowały, że za każdym razem byłem bliski umierania, i gdyby nie mój krzyk, wydarty ostatnim wysiłkiem woli i rozpaczy, pewnie doszłoby do tego. Płakałem potem cichutko, szczęśliwy z odzyskanej rzeczywistości, czekając na ojca sakramentalne: „Chodź już, chodź”. Biegłem w długiej aż do ziemi różowej koszulce, wślizgiwałem się dokładnie w tym miejscu, gdzie schodziły się dwa łóżka, potem, zagarniany przez matkę, ze szczęścia traciłem zmysły, zapadałem w sen bez snów.
Matka chrzestna Gustawa – Maria Jezerowska. Córka najstarszej siostry Marii Holoubek, Bożeny, i jej męża Augusta. Wyszła za mąż za Antoniego Prokopa, inżyniera z Wiednia. Umarła pod koniec II wojny światowej. Na zdjęciu w ludowym stroju bawarskim
Ojciec Gustaw Holoubek z dziećmi: Sławkiem i Helenką, lata dwudzieste XX w.
Ojciec z córką Helenką i synem Sławomirem, dziećmi z pierwszego małżeństwa, ok. 1910 r.
A ojciec był rzeczywiście cudowny. Widzę go na końcu naszej ulicy, kiedy skręcając z placu Na Stawach, idzie prosto w kierunku domu, coraz bardziej wyrazisty, wsparty na lasce, którą za każdym krokiem wyrzuca wysoko w górę, w kapeluszu na bakier, w szerokim rozpiętym palcie, z pakunkiem zwisającym na sznurku zaczepionym o środkowy guzik kamizelki.
Pięcioletni Gucio na Plantach w Krakowie
Ojciec Gustaw Holoubek na czele pochodu drużyny Sokołów, Kraków, lata dwudzieste XX w.
Płynął jak okręt, kołysząc się lekko na boki, a mnie zamierało serce z lęku i dzikiej ciekawości – co za jego powrotem spadnie na mnie nowego, olśniewającego. Pędziłem jak wariat na górę, krzycząc od progu: „Ojciec idzie!”, i dom w jednej chwili zamieniał się w ul rojny od czynienia porządków, ustawiania wszystkiego na swoim miejscu – jakby złapany na gorącym uczynku chciał zdążyć jeszcze zatrzeć ślady występku. Bo ojciec był wojakiem z temperamentu i powołania.