Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wspomnienia z Paryża - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
9 grudnia 2022
Ebook
19,90 zł
Audiobook
19,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wspomnienia z Paryża - ebook

Przed laty Dunka o imieniu Julie przeżyła w Paryżu burzliwy romans, który zakończył się bolesnym rozstaniem. Od tamtej pory unikała tego miasta jak ognia. Nie od razu jednak wyjechała z Francji: sporo podróżowała po jej malowniczych zakątkach, postanowiła nawet rozpocząć studia na uniwersytecie w Awinionie, lecz jednocześnie szerokim łukiem omijała miejsce, w którym wracały do niej nieprzyjemne wspomnienia.

Obecnie kobieta mieszka w Danii i pracuje jako nauczycielka w liceum. Los sprawia, że Julie przyjeżdża do Paryża pierwszy raz od ponad dziesięciu lat. Bohaterka spaceruje po dobrze znanych sobie ulicach i wraca pamięcią do czasów, gdy dała się ponieść młodzieńczej miłości. François – były kochanek Julie – jest teraz właścicielem antykwariatu w Dzielnicy Łacińskiej i nawiązuje wyłącznie niezobowiązujące relacje.

W przeszłości oboje pragnęli różnych rzeczy oraz mieli odmienne priorytety. Ale teraz, kiedy ich drogi ponownie przecinają się w mieście miłości, dostają od życia drugą szansę, aby naprawić dawne błędy.

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-0236-988-5
Rozmiar pliku: 590 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

JU­LIE

CAFÉ DE FLORE, BO­ULE­VARD SA­INT-GER­MAIN

10 LIPCA 2021

_Droga Isa­bello,_

_Pa­ryż jest do­kład­nie tak cu­downy jak dzie­sięć lat temu, kiedy by­ły­śmy tu ra­zem. Świeżo upie­czone stu­dentki i świat u na­szych stóp. By­ły­śmy nie­ustra­szone, nie­po­ko­nane i wie­dzia­ły­śmy, czego chcemy. Pa­mię­tasz? Szkoda, że te­raz Cię tu nie ma, że nie mo­żemy wspól­nie stać się czę­ścią rytmu mia­sta, prze­mie­rzać jego alej i sen­nych bocz­nych uli­czek, w któ­rych skle­pi­ka­rze trwo­nią czas, plot­ku­jąc mię­dzy sobą na chod­ni­kach. Trudno, może na­stęp­nym ra­zem._

_Kiedy mia­łam osiem­na­ście lat, nie wy­obra­ża­łam so­bie, że mo­gła­bym po­dró­żo­wać sa­mot­nie. Wy­da­wało mi się to zbyt ra­dy­kal­nym prze­kro­cze­niem gra­nicy kom­fortu. Te­raz mam w so­bie inny, doj­rzal­szy spo­kój. Cho­ciaż z Tobą by­łoby cu­dow­nie, gdy je­stem tu sama, od­bie­ram wszystko cał­kiem ina­czej. We dwie cały czas ze sobą roz­ma­wiamy. Gdy je­stem tu sama, zwra­cam uwagę na każdy de­tal._

_Pi­szę do Cie­bie ze słyn­nej Café de Flore, ulu­bio­nego miej­sca fi­lo­zo­fów i po­etów. Po­dobno by­wał tu Pi­casso. Nie­któ­rzy mylą Café de Flore z Les Deux Ma­gots, znaną przede wszyst­kim stąd, że w la­tach po­wo­jen­nych prze­sia­dy­wali tam Si­mone de Be­au­voir, Jean-Paul Sar­tre i Al­bert Ca­mus._

_Gdy­byś sie­działa na wprost mnie, za­py­ta­ła­byś pew­nie: „A jak ci idzie praca nad książką o współ­cze­snym eg­zy­sten­cja­li­zmie?”. A ja mu­sia­ła­bym od­po­wie­dzieć: „Da­lej zbie­ram ma­te­riały”. Co ozna­cza, że nie na­pi­sa­łam jesz­cze ani słowa, za to chłonę in­spi­ra­cje i wra­że­nia._

_Pa­mię­tasz Fra­nçois i jego ko­legę Lau­renta? Oczy­wi­ście, że pa­mię­tasz. Nie mó­wili na mnie Ju­lie, tylko Ju­liette. Cóż to było za lato! Nie da­łaś rady przy­wieźć mnie z po­wro­tem do domu. Mam wra­że­nie, że to była inna epoka, ży­cie na­le­żące do in­nej osoby. A nie flirt, z któ­rego zro­bił się rok spę­dzony w Pa­ryżu, do­póki nie mu­sia­łam wra­cać na stu­dia. Czy na­dal by­li­by­śmy ra­zem, gdy­bym wtedy zo­stała? I gdzie on dziś jest? Mó­wi­łam ci, że nie pró­bo­wa­łam go od­szu­kać w me­diach spo­łecz­no­ścio­wych, ale może… Może po­win­nam, skoro już tu je­stem._

_Na­pi­szę póź­niej._

_Twoja Ju­liette_

Zło­ży­łam list i prze­su­nę­łam wzro­kiem po lu­dziach, któ­rzy przy­szli tu na lancz. Było po pierw­szej i mnie sa­mej z głodu za­bur­czało w brzu­chu. Z ho­telu wy­szłam ład­nych kilka go­dzin temu i od tam­tego czasu wy­pi­łam tylko kawę i wodę ga­zo­waną. Ho­tel, w któ­rym się za­trzy­ma­łam, jest uro­kliwy i po­ło­żony wprost ide­al­nie – tuż obok Ogrodu Luk­sem­bur­skiego oraz cał­kiem nie­da­leko Sor­bony, Se­kwany i No­tre Dame. Moja przy­ja­ciółka Isa­bella nie­dawno uro­dziła pierw­sze dziecko i była na urlo­pie ma­cie­rzyń­skim. Bar­dzo jej jed­nak za­le­żało, że­bym pi­sała do niej te sta­ro­świec­kie li­sty i wy­sy­łała je zwy­kłą pocztą. To dziś rze­czy­wi­ście nie­spo­ty­kane. Wszystko od­bywa się przez ese­mesy, Snapa, Mes­sen­gera albo Fa­ce­Time’a. Tym­cza­sem opi­sy­wa­nie swo­ich prze­żyć w ten spo­sób oka­zało się te­ra­peu­tyczne. Po­sta­no­wi­łam rów­nież, że Mia­sto Mi­ło­ści znów będę od­kry­wać na pie­chotę, tak jak za pierw­szym ra­zem, kiedy mia­ły­śmy po osiem­na­ście lat. Wtedy by­ły­śmy bied­nymi stu­dent­kami na In­ter­ra­ilu i spa­ły­śmy w ho­stelu. Oszczę­dza­ły­śmy na ko­mu­ni­ka­cji miej­skiej, żeby mieć na drinki i ko­la­cje. Nie po­trze­bo­wa­ły­śmy wy­god­nego ho­telu ani ele­ganc­kich re­stau­ra­cji, żeby się do­brze ba­wić. Ogar­nęły mnie smu­tek i no­stal­gia.

– Utra­cona mło­dość… – Wes­tchnę­łam. – _La jeu­nesse per­due_ – po­wtó­rzy­łam po fran­cu­sku. To w su­mie do­bry ty­tuł na książkę. Za­no­to­wa­łam go po fran­cu­sku i po duń­sku. W ciągu tam­tego roku, gdy tu miesz­ka­łam, na­uczy­łam się bie­gle wła­dać ję­zy­kiem, ale do­piero na uni­wer­sy­te­cie tak na­prawę za­głę­bi­łam się i w ję­zyk, i w kul­turę tego kraju.

FRA­NÇOIS

– Dzień do­bry_, ma­dame_. – Uchy­li­łem nie­wi­dzial­nego ka­pe­lu­sza, a ma­dame Yvette na po­wi­ta­nie wrę­czyła mi ogromny bu­kiet za­pa­ko­wany w brą­zowy pa­pier.

– Na­wet bar­dzo do­bry, niech Bóg cię bło­go­sławi – od­po­wie­działa, jak co dzień.

Nie by­łem szcze­gól­nie wie­rzący, ale to prze­cież Yvette – za­wsze udzie­lała mi bło­go­sła­wień­stwa na drogę. Sprze­da­wała kwiaty w ro­dzin­nej kwia­ciarni już od kilku de­kad. „Kiedy się pra­cuje na swoim, to nie ma cze­goś ta­kiego jak eme­ry­tura”, od­po­wia­dała, gdy lu­dzie py­tali, czy nie po­winna ra­czej cie­szyć się je­sie­nią ży­cia. Dziś w moim bu­kie­cie zna­la­zły się aż cztery mi­strzow­skie wią­zanki. Mie­li­śmy umowę, że ona za darmo do­star­cza do mo­jego an­ty­kwa­riatu kom­po­zy­cje kwia­towe, a ja w za­mian od­sy­łam do niej klien­tów za­chwy­co­nych prze­pięk­nymi wią­zan­kami, które u mnie zo­ba­czyli.

– Ży­czę pani dużo siły – od­wdzię­czy­łem się i wzią­łem kwiaty. Bu­kiet był tak duży, że nie mo­głem jej po­ca­ło­wać w po­li­czek, jak mam w zwy­czaju.

– Mój drogi Fra­nçois, zła­ma­łeś serce ja­kiejś no­wej dziew­czy­nie? – Za­miast dać mi bu­ziaka, po­kle­pała mnie do­bro­tli­wie po po­liczku.

– Nie, od­kąd się ostat­nio wi­dzie­li­śmy… – Pu­ści­łem do niej oko i spoj­rza­łem na swój za­byt­kowy ro­lex. – Czyli od dwu­na­stu go­dzin – uści­śli­łem.

Wszystko, co mia­łem, było z dru­giej ręki. Ubra­nia, me­ble i mój sklep. Dziś na przy­kład mia­łem na so­bie sprane dżinsy z lat osiem­dzie­sią­tych i ko­szulkę polo w stylu re­tro ze­sta­wioną z bor­dową sztruk­sową ma­ry­narką. Do tego ja­sno­brą­zowe buty z wło­skiej skóry, fe­no­me­nalna zdo­bycz z lat sie­dem­dzie­sią­tych. Lu­bi­łem da­wać dru­gie ży­cie uży­wa­nym przed­mio­tom, zwłasz­cza że wiele z nich nie było wcale zu­ży­tych na tyle, żeby je wy­rzu­cać. To była moja pa­sja, a przy tym źró­dło utrzy­ma­nia. Ży­łem z wy­ce­nia­nia, ku­po­wa­nia i sprze­da­wa­nia an­tycz­nych me­bli.

– _Un bon jour, mon ami._ – „Któ­re­goś pięk­nego dnia”. Po­wta­rzała to jak man­trę. Uwa­żała, że kie­dyś wpadnę w si­dła tej jed­nej je­dy­nej i skoń­czą się moje sta­ro­ka­wa­ler­skie wy­bryki.

– Kto wie, może to już dziś? Obie­cuję, że do­wiesz się jako pierw­sza – do­da­łem za­lot­nie i znów uchy­li­łem ka­pe­lu­sza, któ­rego nie mia­łem.

– Cze­kam nie­cier­pli­wie.

Ostat­nią dziew­czyną, z którą miesz­ka­łem, była Ju­lie z Da­nii, czy Ju­liette, jak ją na­zy­wa­łem. To było dzie­sięć lat temu i od tam­tej pory jej nie wi­dzia­łem. Wró­ciła na stu­dia do Da­nii. Cho­ciaż na­le­ża­łoby ra­czej po­wie­dzieć, że ucie­kła po wiel­kiej kłótni.

Pra­gnęła zdo­być wy­kształ­ce­nie i kon­takt nam się urwał. Ja z ko­lei dość długo się obi­ja­łem, nie wie­dząc, czego chcę. Pra­co­wa­łem na przy­kład w McDo­nal­dzie. To tam się po­zna­li­śmy. Ra­zem z moim kum­plem Lau­ren­tem ży­li­śmy od im­prezy do im­prezy, nie my­śląc o przy­szło­ści.

Cza­sem pod­glą­da­łem ją na Fa­ce­bo­oku. Uczyła w li­ceum duń­skiego i fran­cu­skiego. Kiedy się po­zna­li­śmy, po­słu­gi­wa­łem się tylko ła­ma­nym an­giel­skim. Jej fran­cu­ski był zde­cy­do­wa­nie lep­szy i szybko stał się płynny. Mowa nie była jed­nak na­szą główną formą ko­mu­ni­ka­cji. Uśmiech­ną­łem się i po­czu­łem przy­jem­nie pod­nie­ce­nie, choć by­łem na ulicy w tłu­mie lu­dzi. Wiele razy mia­łem ochotę skon­tak­to­wać się z Ju­lie, ale za­wsze coś mnie po­wstrzy­my­wało.

JU­LIE

HO­TEL RIVE GAU­CHE

11 LIPCA 2021

_Droga Isa­bello,_

_wczo­raj, wra­ca­jąc z jed­nego z mo­ich dłu­gich spa­ce­rów – wy­obraź so­bie, że prze­szłam całą drogę od wieży Eif­fla i Pól Mar­so­wych wzdłuż Se­kwany – zo­ba­czy­łam po dro­dze taką praw­dziwą sta­ro­świecką kwia­ciar­nię. Gdy­bym miesz­kała w Pa­ryżu, co ty­dzień ku­po­wa­ła­bym świeże kwiaty. Tu czło­wiek po pro­stu ina­czej ko­rzy­sta z ży­cia._

_Dziś ro­bię so­bie tro­chę luź­niej­szy dzień. Chcę po­eks­plo­ro­wać Dziel­nicę Ła­ciń­ską. Jest tam mnó­stwo ma­łych księ­garni i an­ty­kwa­ria­tów. Może po­sie­dzę na ławce w Ogro­dzie Luk­sem­bur­skim i po­pa­trzę na lu­dzi. Wszę­dzie stoją dłu­gie ko­lejki tu­ry­stów. Mimo to obie­ca­łam so­bie, że ju­tro pójdę do Luwru. Trzeba przyjść przed otwar­ciem i po pro­stu sta­nąć w ko­lejce. Wtedy nie czeka się aż tak długo. Pa­mię­tasz, jak tam by­ły­śmy? Je­den z ku­sto­szy pra­wie nas wy­rzu­cił za gło­śne chi­choty w sali z Mona Lizą. To był ten sam wie­czór, kiedy po mu­zeum spo­tka­ły­śmy się z Fra­nçois i Lau­ren­tem i je­dli­śmy ba­gietki i pasz­tet, po­pi­ja­jąc ta­nim czer­wo­nym wi­nem. Cie­kawe, co on dziś robi. Oboje mó­wi­li­ście, że Fra­nçois się dla mnie nie na­daje, a my­śmy byli tylko mło­dymi ludźmi bez pla­nów, któ­rzy po pro­stu ko­rzy­stali z ży­cia. Fra­nçois ma­rzył o stu­diach, ale nie miał żad­nego wspar­cia z domu i mu­siałby rów­no­cze­śnie pra­co­wać. Pod ko­niec czę­sto się kłó­ci­li­śmy, prze­cież to wiesz. Mia­łam dość im­prez, mia­łam dość tego, że trwo­nił pie­nią­dze, za­miast my­śleć o przy­szło­ści. On z ko­lei uwa­żał, że je­stem zimna i kon­tro­lu­jąca. By­łam w nim sza­leń­czo za­ko­chana, a mimo to nie wi­dzia­łam dla nas przy­szło­ści. Wy­bacz, zro­bi­łam się sen­ty­men­talna. W Pa­ryżu od­żyły dawne wspo­mnie­nia. Nie spo­dzie­wa­łam się tego, gdy się tu wy­bie­ra­łam, ale może prze­pra­co­wa­nie tych emo­cji bę­dzie zdrowe, abym mo­gła ru­szyć z miej­sca._

_Te­raz idę od­kry­wać Pa­ryż, na­pi­szę póź­niej._

_Twoja Ju­liette_

Była do­piero dzie­siąta, a ulice już ro­iły się od lu­dzi. To jed­nak nic w po­rów­na­niu z tym, co się tu bę­dzie działo za kilka go­dzin, kiedy wstaną rów­nież tu­ry­ści. Sama je­stem ran­nym ptasz­kiem, za­wsze by­łam. Ko­lejna rzecz, która nas róż­niła. Kiedy wy­cho­dzi­li­śmy albo gdy on sam wy­cho­dził wie­czo­rem, na­stęp­nego dnia od­sy­piał do je­de­na­stej lub na­wet dłu­żej. Ja z ko­lei wo­la­łam wstać wcze­śnie i nie tra­cić dnia. Tylko po­tem z ko­lei wcze­śniej ro­bi­łam się senna. Nie pa­so­wa­li­śmy do sie­bie pod wie­loma wzglę­dami, ale by­li­śmy bar­dzo mło­dzi i bar­dzo w so­bie za­ko­chani.

Kwia­ciarka – star­sza ko­bieta – wła­śnie otwie­rała swój sklep. Wy­sta­wiła przed wej­ściem wia­derka z naj­róż­niej­szymi ko­lo­ro­wymi bu­kie­tami. Miała róże, ger­bery, goź­dziki, mar­ge­rytki i mnó­stwo in­nych ro­ślin, któ­rych nazw nie zna­łam. Ku­siły wią­zanki duże i małe.

– Czy szuka pani cze­goś? __ – Do­piero po chwili zo­rien­to­wa­łam się, że mówi do mnie.

– Nie, dzię­kuję. Ni­czego nie szu­kam, ale wi­dzia­łam pani kwiaty wczo­raj i uwa­żam, że są piękne. Ża­łuję, że nie miesz­kam w Pa­ryżu i nie mogę ich ku­po­wać. – Uśmiech­nę­łam się i z po­dzi­wem oglą­da­łam letni bu­kiet z po­lnych kwia­tów.

– Świet­nie pani mówi po fran­cu­sku. Nie roz­po­znaję, skąd jest pani ak­cent. – Te­raz roz­sta­wiała ta­bliczki z ceną.

– Da­nia. Ale miesz­ka­łam tu, w Pa­ryżu, przed wie­loma laty. Po­tem stu­dio­wa­łam fran­cu­ski, a te­raz uczę go w szkole.

– Miło mi to sły­szeć. – Ko­bieta uśmiech­nęła się i wrę­czyła mi bu­kiet po­lnych kwia­tów po­dobny do tego, który oglą­da­łam. – To dla pani.

– Ojej, pięk­nie dzię­kuję. Ale to za dużo. Pro­szę, niech mi pani po­zwoli za­pła­cić. – Prze­cież nie mo­gła tak po pro­stu roz­da­wać kwia­tów.

– Mowy nie ma. To pre­zent. Je­stem Yvette Beu­re­gard, ale wszy­scy mó­wią na mnie Ma­dame Yvette.

– Ja je­stem Ju­liette. – Nie wiem, dla­czego nie po­wie­dzia­łam po pro­stu Ju­lie. Fran­cuzi bez pro­blemu wy­ma­wiali moje imię. Chyba chcia­łam znów stać się Ju­liette, nie tylko w moim śnie na ja­wie.

– Niech Bóg cię bło­go­sławi, moja droga __ – ży­czyła mi.

– I pa­nią rów­nież – od­wza­jem­ni­łam bło­go­sła­wień­stwo. – I bar­dzo dzię­kuję za piękne kwiaty. – Będę co­dzien­nie cie­szyć nimi oko w ostat­nim ty­go­dniu tych mo­ich pa­ry­skich wa­ka­cji.

FRA­NÇOIS

Był czter­na­sty lipca, Pa­ryż zmie­nił się w je­den wielki fe­styn. Święto na­ro­dowe uczczono pa­radą woj­skową na Po­lach Eli­zej­skich, za­bawą na uli­cach i fa­jer­wer­kami. Na pa­ra­dzie mi nie za­le­żało. Za­miast tego umó­wi­łem się z Lau­ren­tem i grupą zna­jo­mych w na­szej sta­łej knajpce. Au­rélie, moja przy­ja­ciółka bę­dąca do­raź­nie sek­sprzy­ja­ciółką, też tam bę­dzie. Żadne z nas nie chciało sta­łego związku i wie­dzia­łem, że ona spo­tyka się z in­nymi. Dla mnie to był układ ide­alny. Od­kąd trzy lata temu za­czą­łem pro­wa­dzić sklep, wkła­da­łem w niego całą swoją ener­gię.

Już na stu­diach za­czą­łem do­ra­biać, han­dlu­jąc an­ty­kami. I od­kła­da­łem wszystko, co za­ro­bi­łem. Ju­liette mnie rzu­ciła, bo by­łem nie dość po­ważny. To za­dzia­łało na mnie jak ku­beł zim­nej wody, cho­ciaż po roz­sta­niu się z nią nie kon­tak­to­wa­łem. Chcia­łem, ale pod ko­niec kłó­ci­li­śmy się już bez prze­rwy i tak na­prawdę przez ja­kiś czas po jej wy­jeź­dzie czu­łem wręcz ulgę. Mo­głem bez prze­szkód ba­lo­wać do rana i prze­sy­piać cały dzień. Ale to trwało tylko chwilę. Dla­czego cią­gle o niej my­śla­łem?

Trzy lata temu odło­ży­łem wy­star­cza­jąco dużo, żeby prze­nieść mój sklep do mod­nej lo­ka­li­za­cji, pod­no­sząc tym sa­mym stan­dard. Od tam­tej pory szło mi na­prawdę do­brze. Wła­śnie ja­kaś para z Ja­po­nii oglą­dała ko­modę z cza­sów Lu­dwika XVI. Ma­ho­niową, z uchwy­tami z brązu i kwia­to­wym or­na­men­tem. Mój sklep znaj­do­wał się w Dziel­nicy Ła­ciń­skiej, więc czę­sto za­glą­dali tu tu­ry­ści zmie­rza­jący do No­tre Dane i nad Se­kwanę albo w kie­runku prze­ciw­nym, do Ogrodu Luk­sem­bur­skiego. Tu­ry­ści pła­cili nie tylko za to­war, lecz także za trans­port drogą mor­ską. To był do­bry biz­nes. Opo­wie­dzia­łem Ja­poń­czy­kom hi­sto­rię prze­pięk­nego me­bla, który przy­kuł ich uwagę, i te­raz na­ra­dzali się ści­szo­nymi gło­sami. Ko­moda kosz­to­wała cztery ty­siące euro. To nie była wy­gó­ro­wana cena, ale i tak oczy­wi­ście sporo gro­sza.

– Zde­cy­do­wa­li­śmy się – oznaj­mił męż­czy­zna po an­giel­sku.

– Świet­nie. Nie będą pań­stwo ża­ło­wać. – Uśmiech­ną­łem się i pod­sze­dłem do nich. Sto­jąc przy ko­mo­dzie, swoim for­mal­nym szkol­nym an­giel­skim jesz­cze raz ich za­pew­ni­łem: – To na­prawdę ładny me­bel i w do­brym sta­nie. Kiedy będą pań­stwo go­towi, za­pra­szam do kasy, gdzie zaj­miemy się for­mal­no­ściami.

Po roz­sta­niu z Ju­liette za­pi­sa­łem się na kurs an­giel­skiego. W dzień stu­dio­wa­łem hi­sto­rię sztuki. Wie­czo­rami, poza tym jed­nym wie­czo­rem w ty­go­dniu, gdy mia­łem an­giel­ski, pra­co­wa­łem. Za­wsze wie­dzia­łem, że je­śli nie chcę do końca ży­cia prze­cho­dzić z jed­nej przy­pad­ko­wej pracy za gro­sze do dru­giej, mu­szę iść na stu­dia. I że stu­diu­jąc, będę mu­siał so­bie ra­dzić sam. Wiele nie­po­ro­zu­mień w na­szym związku brało się stąd, że nie my­śla­łem o przy­szło­ści. By­li­śmy mło­dzi. Mło­dzi i nie­doj­rzali, ale na­mięt­no­ści w na­szym związku ni­gdy nie bra­ko­wało, zwłasz­cza po ostrej kłótni.

Przy­ją­łem za­płatę od Ja­poń­czy­ków i ra­zem wy­peł­ni­li­śmy do­ku­menty. Kiedy wy­szli, do­cho­dziła dzie­więt­na­sta. Zwy­kle za­my­ka­łem o osiem­na­stej, ale la­tem czę­sto mia­łem otwarte dłu­żej, bo tu­ry­ści za­glą­dali do sklepu mi­mo­cho­dem, idąc na ko­la­cję. Cho­ciaż dziś cie­szy­łem się, że nikt wię­cej się nie po­ja­wił, bo prze­cież by­łem umó­wiony.

Kiedy wsze­dłem do knajpy, wszy­scy już byli. Wy­mie­ni­li­śmy uści­ski i cmok­nię­cia w po­li­czek. Au­rélie od­ci­snęła mi na po­liczku długi po­ca­łu­nek i przy­warła do mnie cia­łem.

– Wi­taj, ko­cha­nie – wy­szep­tała przy­mil­nie i po­ca­ło­wała mnie w usta.

Od­wza­jem­ni­łem po­ca­łu­nek i przy­trzy­ma­łem ją bli­sko sie­bie. Za na­szymi ple­cami roz­le­gły się okla­ski i gwizdy.

– Ko­niec przed­sta­wie­nia – ro­ze­śmia­łem się i po­sze­dłem za Au­rélie, która po­sa­dziła mnie na wol­nym krze­śle obok sie­bie.

– Sprze­da­łeś wię­cej swo­ich skar­bów tu­ry­stom? – Lau­rent prze­su­nął po stole piwo w moją stronę.

– Skoro już py­tasz, to sprze­da­łem cał­kiem sporo w mi­nio­nym ty­go­dniu. – Wy­pi­łem duży łyk zim­nego piwa i opo­wie­dzia­łem o swo­ich naj­lep­szych trans­ak­cjach.

Lau­rent był świet­nym ma­kle­rem w Eu­ro­next, pa­ry­skiej gieł­dzie. Chyba ni­komu by to nie przy­szło do głowy, gdyby nas po­znał, kiedy mie­li­śmy po dwa­dzie­ścia lat.

– A ja do­sta­łam fu­chę od „Pa­ris Match” – po­chwa­liła się Au­rélie, fo­to­grafka fre­elan­cerka, która żyła od zle­ce­nia do zle­ce­nia.

– O pro­szę, gra­tu­la­cje. Sta­wiam ko­lejkę i po­tem może za­mó­wimy je­dze­nie, co wy na to? – Po­chy­li­łem się i po­ca­ło­wa­łem ją w po­li­czek. A kiedy pod­nio­słem głowę, za­trzy­ma­łem wzrok na sie­dzą­cej przy ba­rze ko­bie­cie.

Chyba nam się przy­glą­dała, ale czę­ściowo za­sła­niał ją sie­dzący obok męż­czy­zna. Mimo to nie wy­da­wało się, że byli ra­zem. Ani że za­uwa­żyła, że ją do­strze­głem. Fale dłu­gich ja­snych wło­sów opa­dały jej miękko na ra­miona. Miała na so­bie żółtą bluzkę, która od­ci­nała się od tła, kie­li­szek czer­wo­nego wina w ręce i wy­glą­dała, jakby czuła się tu naj­zu­peł­niej swo­bod­nie. Miała w so­bie coś zna­jo­mego, nor­dycką urodę. A gdyby wstała, to bez wąt­pie­nia oka­za­łaby się wyż­sza od Au­rélie i in­nych zna­nych mi Fran­cu­zek. Ju­liette była wy­soka, cho­ciaż nie tak wy­soka jak ja. W końcu prze­sta­łem się ga­pić na nie­zna­jomą przy ba­rze, bo czu­łem, że tracę ro­zum. Wszę­dzie wi­dzia­łem ją.

– Pójdę do baru. Co chce­cie?

Sto­jąc przy ba­rze, będę mógł ją so­bie le­piej obej­rzeć. Wsta­łem i pró­bu­jąc za­pa­mię­tać za­mó­wie­nia zna­jo­mych, za­czą­łem się prze­ci­skać przez za­tło­czony lo­kal. Ale gdy do­tar­łem do baru, jej już nie było.

JU­LIE

Z wa­lą­cym ser­cem wpa­dłam do to­a­lety, za­mknę­łam się w ka­bi­nie i usia­dłam. On tu był. Na wy­cią­gnię­cie ręki. Ale był z ko­bietą, dziew­czyną, może na­wet żoną. Kłuło mnie w piersi, za­mru­ga­łam kilka razy, żeby po­wstrzy­mać łzy. Prze­cież nie było o co pła­kać. Mimo to nie po­tra­fi­łam się uspo­koić. Je­śli­bym te­raz na niego wpa­dła, to co mia­ła­bym po­wie­dzieć? Czy mo­głam tak po pro­stu wró­cić do baru, uda­wać, że to czy­sty przy­pa­dek i po­wie­dzieć: „Ojej, to ty? Co za nie­spo­dzianka!”. Ale prze­cież ja na­prawdę zo­ba­czy­łam go przy­pad­kiem, cho­ciaż on się nie zo­rien­to­wał, że to ja. Za­krę­ciło mi się w gło­wie. Opar­łam czoło o kwie­ci­stą ta­petę i za­mknę­łam oczy. Usły­sza­łam w my­ślach jego głos. Tak na­prawdę za­wsze po­brzmie­wał mi na obrze­żach świa­do­mo­ści.

_Je t’aime… Je suis fou d’amour. C’est toi… que toi. Amour de ma vie._

Ko­cham cię… Je­stem w to­bie sza­leń­czo za­ko­chany. Ty… i tylko ty. Mi­ło­ści mo­jego ży­cia.

„Ko­cha­łam Cię tak bar­dzo”, wy­szep­ta­łam. Bo ko­cha­łam go tak, jak tylko moje młode serce umiało ko­chać, ale to nie wy­star­czyło. A te­raz on ma dziew­czynę. Wy­daje się sym­pa­tyczna i jest ładna, z tą bu­rzą ciem­nych wło­sów. Długo się ca­ło­wali, a przy stole sie­dzieli bli­sko sie­bie. Oczy­wi­ście, że taki przy­stojny męż­czy­zna nie mógł być sin­glem. Wy­glą­dał na­prawdę do­brze, a kiedy się uśmie­chał do zna­jo­mych, po­ka­zały się te jego do­łeczki w po­licz­kach. Wi­dzia­łam je na­wet z da­leka. Roz­po­zna­łam w nim wszystko. On i jego zna­jomi sie­dzieli przy do­brze oświe­tlo­nym sto­liku na środku sali, za to ja mo­głam się ukryć w za­cie­nio­nym rogu baru. Do­piero kiedy wstał, ucie­kłam do to­a­lety. Zdjął ma­ry­narkę i po­wie­sił ją na opar­ciu krze­sła. Przez tych dzie­sięć lat, które mi­nęły, stał się bar­dziej wy­ra­zi­sty. Było go wię­cej, wię­cej męż­czy­zny, wię­cej mię­śni, wię­cej… Wes­tchnę­łam. Mu­sia­łam wziąć się w garść. Bo prze­cież to ja go zo­sta­wi­łam.

On nie może się zo­rien­to­wać, że tu je­stem. Wy­mknę­łam się z to­a­lety i ro­zej­rza­łam, żeby spraw­dzić, czy nie stoi przy ba­rze. Bar był bli­żej wyj­ścia niż ich stół. Ostatni rzut oka. Czy nie wolno mi po raz ostatni spoj­rzeć na swoją mło­dzień­czą mi­łość? To­rebkę mia­łam przy so­bie, a cienki letni kar­di­gan prze­wie­szony przez ra­mię. Mo­głam uciec tak, jak sta­łam. Omio­tłam wzro­kiem tłum wy­peł­nia­jący lo­kal i mi­mo­wol­nie wes­tchnę­łam zre­zy­gno­wana. Nie było go.

– Szuka pani ko­goś? – Zza mo­ich ple­ców do­tarł głos, który roz­po­zna­ła­bym w każ­dym miej­scu i o każ­dym cza­sie, na­wet gdy­bym miała sto lat. Od­wró­ci­łam się i do­piero so­bie uświa­do­mi­łam, że za­ta­ra­so­wa­łam przej­ście do to­a­lety.

_–_ Prze­pra­szam, nie wie­dzia­łam. – Uśmiech­nę­łam się nie­znacz­nie i szybko wy­szłam na ulicę. Chwilę się na­my­śla­łam, w którą stronę ru­szyć, po czym za­czę­łam biec. Do­brze, że by­łam w pła­skich san­da­łach.

– Ju­lie!!! – za­wo­łał za mną, ale się nie za­trzy­ma­łam, tylko pę­dzi­łam przed sie­bie. – Ju­lie… Ju­liette... – Jego głos co­raz bar­dziej się od­da­lał.

A ja gna­łam na oślep, aż do­tar­łam pod zna­jomy ad­res. Ten sprzed dzie­się­ciu lat. Na­sze wspólne miesz­ka­nie w su­te­re­nie. Tym ra­zem nie udało mi się po­wstrzy­mać łez. Dy­sza­łam ciężko nie tylko dla­tego, że sporo prze­bie­głam, ale rów­nież dla­tego, że wszyst­kie wspo­mnie­nia wró­ciły na­gle z ogromną siłą. Fra­nçois. Gdzie po­peł­ni­li­śmy błąd?

I dla­czego ucie­kłam? Mo­gli­śmy prze­cież wszystko so­bie wy­ja­śnić, za­koń­czyć to tak, jak na­le­żało. Tak, jak ni­gdy tego nie zro­bi­li­śmy. „Idiotka!”, wy­pa­ro­wa­łam i ude­rzy­łam się w czoło. Parę razy po­cią­gnę­łam no­sem i ru­szy­łam w stronę ho­telu. Ulice za­lał roz­ba­wiony tłum, lu­dzie ce­le­bro­wali święto na­ro­dowe. Mnó­stwo za­ko­cha­nych przy­tu­lo­nych do sie­bie. Nie­któ­rzy ca­ło­wali się wprost na ulicy. Inni par­skali śmie­chem i trą­cali się w boki. A ja tę­sk­ni­łam za swoją pa­ry­ską mło­do­ścią i mi­ło­ścią.

FRA­NÇOIS

Nie po­bie­głem za nią, ale wie­dzia­łem, że to była Ju­lie, albo Ju­liette, jak ją na­zy­wa­łem. Mu­sia­łem ją prze­stra­szyć, tylko dla­czego? Mi­nęło prze­cież dzie­sięć lat. Kiedy wró­ci­łem do sto­lika, je­dze­nie już cze­kało. Rzu­ci­łem się na swój stek z fryt­kami. Roz­mowa to­czyła się gładko i chyba nikt nie za­uwa­żył mo­jego znik­nię­cia. Za to Lau­rent bez prze­rwy po­sy­łał mi wy­mowne spoj­rze­nia i uno­sił brwi. Dys­kret­nie spraw­dzi­łem pod sto­łem te­le­fon. Za­wsze mo­głem się wy­łgać pracą. Firma An­ti­qu­ités Fra­nçois Mar­tin miała swoją stronę, przez którą klienci z ca­łego świata przy­sy­łali za­py­ta­nia i ro­bili za­kupy. Otwo­rzy­łem Fa­ce­bo­oka i wpi­sa­łem „Ju­lie Kjær”. Po­wie­działa mi kie­dyś, że jej na­zwi­sko ozna­cza rów­nież „drogi”. Jej pro­fil był pry­watny, dało się zo­ba­czyć tylko kilka zdjęć. To jed­nak wy­star­czyło, żeby się upew­nić, że osoba, którą oglą­da­łem na ekra­nie te­le­fonu, była tą samą, którą przed chwilą wi­dzia­łem na żywo. Wy­sła­łem jej za­pro­sze­nie do grona zna­jo­mych i trzy­ma­łem kciuki, żeby je po­twier­dziła. Tak bar­dzo chciał­bym się z nią spo­tkać, do­wie­dzieć się, co u niej sły­chać.

– Co ro­bisz?

Po­śpiesz­nie zga­si­łem ekran, kiedy Au­rélie po­ło­żyła dłoń na moim udzie.

– Nic ta­kiego. Praca.

– Okej, ale od te­raz na resztę wie­czoru masz wolne, ja­sne? To bę­dzie długa noc. – Prze­su­nęła dłoń w górę mo­jego uda i za­trzy­mała ją kilka cen­ty­me­trów od mo­jego roz­porka.

Ja jed­nak zu­peł­nie nic nie po­czu­łem. Nor­mal­nie taki wie­czór za­koń­czyłby się go­rą­cym sek­sem do bia­łego rana, ale tym ra­zem czu­łem, że nie dam rady. Choć nie wie­dzia­łem, czy Ju­lie w ogóle mi od­po­wie, mu­sia­łem za­cze­kać. Czu­łem, że Lau­rent bacz­nie nam się przy­gląda. Sam od za­wsze wiódł ży­cie sin­gla bez ja­kich­kol­wiek zo­bo­wią­zań i bar­dzo to so­bie chwa­lił.

– Czuję, że nad­cho­dzi mi­grena. Chyba będę mu­siał iść do domu się po­ło­żyć. – Mu­sia­łem skła­mać, nie wi­dzia­łem in­nej moż­li­wo­ści.

– Cie­bie ni­gdy nie boli głowa. – W jej gło­sie sły­chać było nie­pew­ność, ale i za­sko­cze­nie.

– Wiem, ale ten upał mnie do­bija. I mia­łem mnó­stwo pracy. – Zo­sta­wi­łem jej sto euro. Wy­star­cza­jąco, żeby za­pła­cić za jej po­si­łek i mój, i jesz­cze po­winno coś zo­stać. – Wy­bacz, naj­droż­sza, na­prawdę fa­tal­nie się czuję.

– Słu­chaj­cie. Kto ma ochotę na week­end w Sa­int-Tro­pez? Wy­na­ją­łem willę z wi­do­kiem na mo­rze. – Lau­rent po­ka­zał zdję­cia na swoim te­le­fo­nie.

– Brzmi fan­ta­stycz­nie. Nie chcesz je­chać? – Au­rélie po­pa­trzyła na mnie.

– Nie tym ra­zem. Nie mogę w szczy­cie se­zonu wy­je­chać z Pa­ryża i stra­cić klien­tów. – Po­chy­li­łem się ku niej i po­ca­ło­wa­łem ją w po­li­czek. – Je­ste­śmy w kon­tak­cie. – Po­zo­sta­łym po­ma­cha­łem, a oni prze­słali mi bu­ziaki.

Gdy wy­sze­dłem z knajpy, za­częło pa­dać. Był to przy­jemny letni deszcz, cho­ciaż nie wró­żył do­brze wie­czor­nym fa­jer­wer­kom. Za­wi­bro­wał mi te­le­fon w kie­szeni. Przy­sta­ną­łem, żeby spraw­dzić, czy to ona. „Ju­lie Kjær za­ak­cep­to­wała twoje za­pro­sze­nie do grona zna­jo­mych”. Moje serce przy­śpie­szyło. Ile razy ga­pi­łem się w te­le­fon i mia­łem ochotę do niej na­pi­sać? Te­raz mo­głem to zro­bić. Mo­głem jej wy­słać wia­do­mość. Mi­ną­łem windę i wsze­dłem na czwarte, ostat­nie pię­tro, po­ko­nu­jąc po dwa stop­nie na­raz. Moje miesz­ka­nie nie było duże, ale miało wi­dok na Se­kwanę. Miesz­ka­łem sam, więc lo­ka­li­za­cja była dla mnie prio­ry­te­tem. Za­le­żało mi na tym, żeby zna­leźć coś w Dziel­nicy Ła­ciń­skiej, bli­sko an­ty­kwa­riatu. Otwo­rzy­łem po­dwójne drzwi bal­ko­nowe i wpu­ści­łem do środka pa­ry­ski wie­czór. Po­wie­trze było przy­jemne, cie­płe i wil­gotne od desz­czu. Po nim przez ja­kiś czas czuć było lekką, świeżą bryzę – chwila wy­tchnie­nia przed ko­lejną falą upa­łów. Miesz­ka­łem na pod­da­szu, więc z ulicy nie było mnie wi­dać. Zdją­łem ubra­nie, o wiele za cie­płe. Otwo­rzy­łem piwo i usia­dłem w fo­telu z wi­do­kiem na mia­sto, żeby na­pi­sać do swo­jej utra­co­nej mi­ło­ści z cza­sów mło­dzień­czych.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: