Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wspomnienia z powstania 1831 r. i pierwszych lat emigracji - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wspomnienia z powstania 1831 r. i pierwszych lat emigracji - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 571 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OSTRZE­ŻE­NIE

Wspo­mnie­nia ni­niej­sze, spi­sa­ne we­dług za­cho­wa­nych wła­sno­ręcz­nych no­ta­tek z lat 1830 – 1836 , nie są pa­mięt­ni­ka­mi ani męża sta­nu, ani wo­dza, ani sze­re­giem mniej wię­cej in­te­re­su­ją­cych zda­rzeń Wy­lę­głych w buj­nej ima­gi­na­cji po­wie­ścio­pi­sa­rza. Są one pro­stym opo­wia­da­niem udzia­łu, jaki wzią­łem w po­wsta­niu na­szym i wal­ce 1830 / 31 r. jako uczeń uni­wer­sy­te­tu a na­stęp­nie jako pro­sty żoł­nierz, oraz wę­drów­ki mo­jej do Fran­cji i ży­cia emi­gra­cyj­ne­go w pierw­szych la­tach na­sze­go wy­chodź­stwa.

Na­der ści­śnio­ny ob­ręb mego dzia­ła­nia wy­łą­cza wszel­ką pre­ten­sję za­in­te­re­so­wa­nia czy­tel­ni­ków, któ­rzy w praw­dzi­wych lub zmy­ślo­nych pa­mięt­ni­kach z upodo­ba­niem na­tę­żo­nym śle­dzą ta­jem­nych sprę­żyn wiel­kich wy­pad­ków albo praw­dzi­we­go wi­ze­run­ku lu­dzi zna­ko­mi­tych, zdję­tych z pod­nó­ża po­mni­ko­we­go, na któ­rym ich po­sta­wi­ła hi­sto­ria. Po­mi­mo to, przy­po­mi­na­jąc so­bie, z ja­kim za­ję­ciem sam nie­raz słu­cha­łem sta­re­go wie­śnia­ka, opo­wia­da­ją­ce­go swą wo­jacz­kę w Hisz­pa­nii i wy­pra­wę do Mo­skwy, są­dzę, że i moje opo­wia­da­nie, jak­kol­wiek bez­barw­ne, a cza­sa­mi może i nud­ne, zaj­mie czy­tel­ni­ków mniej wy­ma­ga­ją­cych, zwłasz­cza ta­kich, któ­rzy są cie­ka­wi rzu­cić okiem na ży­cie co­dzien­ne emi­gran­ta w pierw­szym okre­sie piel­grzym­stwa na­sze­go.

Opo­wia­da­nie moje nie ro­ści so­bie też by­najm­niej pra­wa być uwa­ża­nym jako utwór li­te­rac­ki. Ma tyl­ko jed­ną za­le­tę: jest praw­dzi­wym od­zwier­cie­dle­niem tego, cze­go sam by­łem świad­kiem. To mogę za­pew­nić pod sło­wem uczci­we­go czło­wie­ka.

Emi­gra­cja 1831 r. po stra­cie naj­droż­sze­go ide­ału swe­go czu­ła jak nie­gdyś król Fran­cji Fran­ci­szek I po bi­twie pod Pa­vią: że wszyst­ko stra­ci­ła prócz ho­no­ru i tro­skli­wie strze­gła po­zo­sta­ły jej klej­not.

Po­czu­cie do tego obo­wiąz­ku było ze wzglę­du na wy­jąt­ko­we po­ło­że­nie na­sze bar­dzo po­wszech­nym, w tak izwa­nej emi­gra­cji szwaj­car­skiej (czy­li ra­czej w emi­gra­cji pol­skiej w Szwaj­ca­rii) w 1832 / 34 r.; łą­czy­ło nas sil­nym wę­złem mo­ral­nym i trzy­ma­ło wszyst­ko w kar­bach, bo każ­dy wie­dział, że ogół nie prze­pu­ścił­by bez­kar­nie naj­mniej­sze­go zbo­cze­nia mo­gą­ce­go spla­mić imię pol­skie.

Chcąc wy­dać sąd spra­wie­dli­wy o lu­dziach, nie dość jest wziąć pod roz­wa­gę ich in­te­lek­tu­al­ne i mo­ral­ne wy­kształ­ce­nie oraz wpły­wa­ją­ce na nich oto­cze­nie; wy­pa­da tak­że uwzględ­nić wro­dzo­ną sła­bość na­tu­ry ludz­kiej. Sta­no­wi­sko ato­li emi­gran­tów pol­skich jest wy­jąt­ko­wym i nie przy­pusz­cza zgo­ła tego ostat­nie­go uwzględ­nie­nia. Jako przed­sta­wi­cie­le nie­szczę­śli­wej i przez wro­gów ha­nieb­nie spo­twa­rza­nej oj­czy­zny po­win­ni­śmy nie­ska­zi­tel­nym i cno­tli­wym po­stę­po­wa­niem skar­bie jej mię­dzy ob­cy­mi sza­cu­nek i żywe współ­czu­cie. Ci zaś, któ­rzy za­po­mi­na­ją to tym świę­tym obo­wiąz­ku i ka­la­ją do­brą sła­wę na­szą, nie za­słu­gu­ją na naj­mniej­sze po­bła­ża­nie.

Prze­ję­ty tym uczu­ciem, nic dziw­ne­go, że mó­wiąc o nie­któ­rych jed­nost­kach, może już spo­czy­wa­ją­cych w gro­bie, od­kry­łem ich wy­kro­cze­nia. Nie uczy­ni­łem tego przez chęć wy­sta­wie­nia na wi­dok bru­dów i wrzo­dów, ale przez za­mi­ło­wa­nie praw­dy i w na­dziei, że wy­ja­wie­nie jej nie zo­sta­nie bez użyt­ku. Sta­re bo­wiem przy­sło­wie: De mor­tu­is nil nisi bo­num uwa­żam za nie­mo­ral­ne i szko­dli­we. Wca­le prze­ciw­nie, uwa­żam za obo­wią­zek każ­de­go z nas mó­wić o zmar­łych, jak o ży­ją­cych, szcze­rą praw­dę, aby tyl­ko bez na­mięt­no­ści i bez prze­sa­dy. Myśl bo­wiem sama, że prze­kro­cze­nia prze­ciw uczci­wo­ści, choć cza­sa­mi ucho­dzą bez­kar­nie za ży­cia, zo­sta­wia­ją brzyd­ką pla­mę na wi­no­waj­ca­cłi poza gro­bem, obu­dzi noże w nie­jed­nym chwiej­nym umy­śle za­sta­no­wie­nie i wstrzy­ma co od zbo­cze­nia z dro­gi pra­wo­ści.

JAN BART­KOW­SKI

Ge­ne­wa, dnia 8 lu­te­go 1886 r.II WOJ­NA Z MO­SKWĄ 1831 R. KOR­PUS JE­NE­RA­ŁA DWER­NIC­KIE­GO

Nie jest by­najm­niej za­mia­rem moim opi­sać całą wal­ką na­szą prze­ciw Mo­skwie; rzecz ta na­le­ży do hi­sto­ry­ka. Ogra­ni­czę się na opo­wie­dze­nie tego, cze­go sam by­łem świad­kiem na­ocz­nym; i to tyl­ko w ob­rę­bie na­der ści­śnio­ne­go wid­no­krę­gu pro­ste­go żoł­nie­rza.

Siód­me­go lu­te­go do­szła do Góry wieść, że Mo­ska­le szó­ste­go za­czę­li prze­cho­dzić Bug. Na­stęp­ne­go dnia nad­szedł roz­kaz od je­ne­ra­ła Dwer­nic­kie­go, aby wszyst­ko było go­to­we do wy­mar­szu. Przez całą noc by­li­śmy za­ję­ci szy­ciem sakw, la­mo­wa­niem der, któ­re nam roz­da­no w za­stęp­stwie cza­pra­ków, i ostrze­niem pa­ła­szy. Na­za­jutrz oko­ło go­dzi­ny 8 tak z 3 jak i z 1 puł­ku uła­nów było po… dwie­ście koni (tj. pią­ty szwa­dron i pierw­szy plu­ton szó­ste­go) go­to­wych do mar­szu. Ko­nie były osio­dła­ne, a żoł­nie­rze gwa­rzy­li we­so­ło w kup­kach przed staj­nia­mi na pla­cu musz­try albo też za­cho­dzi­li na za­la­nie ro­ba­ka do bli­skich szyn­kow­ni. Tak prze­szedł nie­mal cały dzień, aż na­resz­cie oko­ło 4 go­dzi­ny po po­łu­dniu za­trą­bio­no: „Na koń!” i po­ma­sze­ro­wa­li­śmy ku Ko­zie­ni­com. Nie­mal wszy­scy żoł­nie­rze byli pod­chmie­le­ni, a mój po­przed­nik w mar­szu był tak pi­ja­nym, że się ki­wał na wszyst­kie stro­ny. Raz się tak prze­chy­lił w tył, że lan­ca jego o włos tyl­ko co mi nie wy­łu­pi­ła oka pra­we­go. Mimo to do­szedł­szy, już w zmro­ku, do karcz­my Cu­niew­skiej, ma­jor Ru­sjan (czy też Rus­sy­jan) za­trzy­mał dy­wi­zjon na go­ściń­cu, ka­zał karcz­ma­rzo­wi przy­nieść kil­ka ce­brów wód­ki i roz­dać mię­dzy żoł­nie­rzy, ile kto chciał pić. Po czym po­szli­śmy w dal­szy po­chód ku War­ce i tam nas roz­ło­żo­no po kwa­te­rach.

Na­stęp­ne­go dnia po po­łu­dniu, kie­dy­śmy byli go­to­wi do dal­sze­go mar­szu, ma­jor Ru­sjan sta­nął przed fron­tem i prze­mó­wił do nas w na­stę­pu­ją­cy spo­sób:

– Wczo­raj­szy dzień był dla nas dniem we­sel­nym, po­nie­waż wy­ru­sza­li­śmy do wal­ki za oj­czy­znę.

Dla­te­go też po­zwo­li­łem wam pić, ile się każ­de­mu po­do­ba­ło. Dziś idzie­my na li­nię bo­jo­wą, prze­strze­gam was za­tem, aby­ście się trzy­ma­li na bacz­no­ści. Nie za­bra­niam ni­ko­mu pić, ale uprze­dzam was, że za naj­mniej­szą ozna­kę pi­jań­stwa będę ka­rał prze­stęp­ców jak naj­su­ro­wiej.

Prze­stro­ga ta była nad­zwy­czaj sku­tecz­ną, zwłasz­cza że te­goż sa­me­go dnia do­wódz­ca stwier­dził ją czy­nem. Je­den z żoł­nie­rzy już był pi­ja­nym od rana, a że miał ko­nia bar­dzo czu­łe­go, co chwi­la roz­bi­jał nim ko­lum­nę mar­szo­wą. Wach­mi­strzo­wi zaś na roz­kaz, aby po­stę­po­wał spo­koj­nie, od­po­wie­dział har­do i nie­mal z po­gróż­ką. Wach­mistrz zdał bez­zwłocz­nie ra­port. Wi­no­waj­ca może są­dził, że mu to uj­dzie su­cho, ale przy pierw­szym fol­war­ku za­trzy­ma­no dy­wi­zjon. Ma­jor ka­zał roz­cią­gnąć żoł­nie­rza przed fron­tem na pęku sło­my i wy­sy­pać mu trzy­dzie­ści pod­ogo­ni, po czym za­wo­łał groź­nym gło­sem:

– Won, nie­go­dzi­wy pi­ja­ku! pój­dziesz pie­szo za szwa­dro­nem i dziś jesz­cze każę cię od­sta­wić na­zad do za­kła­du, bo nie je­steś go­dzien wal­czyć za oj­czy­znę.

W sa­mej rze­czy roz­kaz ten wy­ko­na­no jesz­cze te­goż sa­me­go dnia; a choć 18 lu­te­go przy­by­ły nam z za­kła­du trzy plu­to­ny do­peł­nia­ją­ce szó­sty szwa­dron, nie było w nich tego żoł­nie­rza. Przy­kład ten wy­warł bar­dzo zba­wien­ny wpływ; od tej chwi­li bo­wiem raz tyl­ko je­den (pod Bo­rem­lem) wi­dzia­łem żoł­nie­rza z na­sze­go plu­to­nu pod­chmie­lo­ne­go.

Pod Mni­sze­wem spo­tka­li­śmy dy­wi­zjo­ny in­nych puł­ków sta­rej jaz­dy oraz 1 pułk kra­ku­sów z sze­ściu szwa­dro­nów ludu pięk­ne­go i dziar­skiej po­sta­wy. Pułk ten na­le­żał do dy­wi­zji je­ne­ra­ła Sie­raw­skie­go i po­zo­stał na le­wym brze­gu Wi­sły; my zaś prze­szli­śmy ją po lo­dzie jesz­cze te­goż sa­me­go dnia i tej sa­mej nocy za­czę­li­śmy peł­nić służ­bę obo­zo­wą.

O pół­no­cy przy­szła na mnie ko­lej sta­nąć na we­de­cie. Sto­sow­nie do za­le­co­nej mi czuj­no­ści wy­trzesz­cza­łem oczy w na­ka­za­ną mi stro­nę, ale nada­rem­nie: wzrok bo­wiem mia­łem krót­ki, a było ciem­no jak w wor­ku. Wpraw­dzie w ta­kiej ciem­no­ści i nie­przy­ja­ciel nie mógł mnie do­strzec; ale mógł mnie po­dejść nie­po­strze­że­nie, po­nie­waż rże­nie bez­u­stan­ne mego ko­nia za swy­mi po­bocz­ni­ka­mi mo­gło mu słu­żyć za wska­zów­kę, gdzie sto­ję.

Cały kor­pus je­ne­ra­ła Dwer­nic­kie­go skła­dał się z czte­rech ba­ta­lio­nów no­wo­za­cięż­nych: 1, 2, 5 i 6 puł­ku pie­cho­ty; trzech dy­wi­zjo­nów (na­ów­czas jesz­cze nie­kom­plet­nych i li­czą­cych tyl­ko po 180 do 200 koni), czte­rech puł­ków ułań­skich i pię­ciu sza­ser­skich (rów­nież uzbro­jo­nych w lan­ce), ma­łe­go szwa­dro­nu kra­ku­sów Ko­ściusz­ki, po naj­więk­szej czę­ści war­sza­wia­ków, i sze­ściu ma­łych dział po­lo­wych. Ra­zem naj­wię­cej oko­ło 4500 lu­dzi.

14 lu­te­go cały kor­pus ru­szył oko­ło 2 go­dzi­ny z rana w marsz z obo­zu pod Fi­li­pów­ką ku Stocz­ko­wi. Z dniem usły­sze­li­śmy na­gle strza­ły ka­ra­bi­no­we i wkrót­ce po­tem uj­rze­li­śmy pierw­szych ran­nych nie­wol­ni­ków mo­skiew­skich, pro­wa­dzo­nych przez sza­se­rów, któ­rzy znie­śli pla­ców­kę nie­przy­ja­ciel­ską.

Nie­ba­wem za­ję­li­śmy Sto­czek i tam sta­nę­li­śmy w ści­śnię­tej ko­lum­nie na tyn­ku. By­li­śmy wszy­scy głod­ni; to­też za­le­d­wie zsie­dli­śmy z koni, każ­dy z nas rzu­cił się (ku pierw­szej lep­szej cha­łu­pie, aby coś jeść do­stać. Do­strze­gł­szy w tej wrza­wie pie­chu­ra z ma­leń­kim garn­kiem kar­to­fli drob­nych jak orze­chy wło­skie, ofia­ro­wa­łem mu za nie zło­tów­kę.

– Daj mi świę­ty po­kój – wrza­snął gniew­nie – z twą zło­tów­ką, kie­dy ja sam głod­ny jak pies – i znikł mi z oczu.

Ob­ra­cam się ku ciż­bie cią­gną­cej się do jed­ne­go szyn­ku, w któ­rym Mo­ska­le nie wy­chla­li ca­łe­go za­pa­su wód­ki, kie­dy za­trą­bio­no: „Na koń!”. Szwa­dron nasz ru­szył pierw­szy kłu­sem i roz­wi­nął się tuż za mia­stem, na pa­gór­ku przy dro­dze do Se­ro­czy­na, gdy rów­no­cze­śnie inne dy­wi­zjo­ny roz­wi­ja­ły się da­lej na pra­wym skrzy­dle. Przed nami były roz­wi­nię­te dwa łań­cu­chy flan­kie­rów a na pa­gór­kach pod la­sem czer­ni­ły się masy woj­ska.

– To nasi – rzekł do mnie pół­gło­sem mój po­bocz­nik, sta­ry Hisz­pan Ma­jew­ski – tyl­ko w mgle nie po­zna­li się jesz­cze.

Za­le­d­wie do­mó­wił, ryk­nę­ło dzia­ło i pierw­sza kula za­sy­cza­ła nam nad gło­wa­mi. Jak na ko­men­dę skło­ni­li­śmy się wszy­scy i za­ra­zem do­sły­sze­li­śmy koło sie­bie: „Świę­ty Ja­ku­bie”, „Świę­ty Sta­ni­sła­wie”, „Świę­ty An­to­ni, miej nas w swej pie­czy!”. Nie ma­jąc sam żad­ne­go świę­te­go pa­tro­na, wes­tchną­łem wsze­la­koż w du­szy do Boga, aby mi tyl­ko kul­ka gło­wy nie urwa­ła.

W tej sa­mej chwi­li Je­ne­rał Dwer­nic­ki, otu­lo­ny w płaszcz, z spo­koj­nym wej­rze­niem, prze­je­chał stę­po przed fron­tem. Za­szu­mia­ła dru­ga kula i trze­cia, ale już im żad­na gło­wa nie od­da­ła ukło­nu. Je­ne­rał rze­kł­szy kil­ka wy­ra­zów do na­sze­go do­wódz­cy, wska­zał mu pra­we skrzy­dło nie­przy­ja­cie­la, skąd pa­dły pierw­sze wy­strza­ły, i sam po­je­chał da­lej. Ma­jor zaś Ru­sjan za­wo­łał do­no­śnym gło­sem:

– Na­przód, stę­po marsz!

I za­czę­li­śmy scho­dzić z pa­gór­ka, na któ­rym za­stą­pił nas sfor­mo­wa­ny w czwo­ro­bok mło­dy ba­ta­lion 1 puł­ku pie­cho­ty. „Dzię­ki Bogu – po­my­śla­łem so­bie – gło­wa jesz­cze na kar­ku; te­raz na ręcz­ną broń nie dam się prze­cież za­rżnąć jak ba­ran”.

Po przej­ściu ma­łe­go pa­do­łu zwró­ci­li­śmy pra­we skrzy­dło na­przód i za­czę­li­śmy wstę­po­wać na wzgó­rek, na któ­rym sta­li Mo­ska­le. W tym ob­ro­cie front po­krzy­wił się nie­co, kie­dy ma­jor ob­ró­ciw­szy się ku nam za­wo­łał groź­no:

– Mi­lion dia­błów zje­dli­ście! Wol­no! wol­no! Pysk prze­tnę temu, któ­ry się bę­dzie rwał.

Kie­ru­nek się na­pra­wił i te­raz uj­rze­li­śmy trzy szwa­dro­ny dra­go­nów, któ­re się zbli­ża­ły ku nam kłu­sem, ale na­gle wśród hucz­ne­go „Hur­rah!” za­trzy­ma­li się przy schył­ku wzgó­rza. Do­wódz­ca ich pew­no mnie­mał, że rzu­ciw­szy się z tego miej­sca na nas, idą­cych pod górę, łac­no nas roz­bi­je.

– Do flan­ku broń! – za­ko­men­de­ro­wał ma­jor Ru­sjan i w tej­że chwi­li dra­go­ni dali do nas ognia z ka­ra­bin­ków.

Nie zmie­sza­ni by­najm­niej tym wy­strza­łem szli­śmy da­lej stę­po, jak do­tąd. Do­pie­ro na ja­kie dwa­dzie­ścia kro­ków, na ko­men­dę: „Do ata­ku broń! Marsz! marsz!” – ru­szy­li­śmy z ko­py­ta jak pio­run i w dwóch sko­kach star­li­śmy się z Mo­ska­la­mi. Ani ma­jor, ani ża­den z ofi­ce­rów nie opu­ścił swe­go sta­no­wi­ska przed fron­tem i pierw­si wpa­dli na nie­przy­ja­cie­la. Mo­ska­le, ma­jąc front nie­mal trzy razy dłuż­szy od na­sze­go, chcie­li nas oskrzy­dlić w tej szar­ży, ale sta­rzy żoł­nie­rze nasi w dru­gim sze­re­gu bez ko­men­dy ni­czy­jej zwró­ci­li się trze­ma na lewo w tył i nad­sta­wi­li im ostrza lanc. Przez kil­ka se­kund nie było sły­chać, tyl­ko chrzęst drzew­ców i szczęk pa­ła­szy, ale sko­ro po prze­ła­ma­niu fron­tu Mo­ska­le za­czę­li pierz­chać, do­pie­ro wia­ru­sy za­czę­li wo­łać:

– A bij­że, a tnij­że go, szel­mę! – i tak pę­dząc, co tyl­ko ko­nie wy­sko­czyć mo­gły, ści­ga­li­śmy Mo­ska­li ku mły­no­wi, któ­ry stał przy dro­dze, i poza młyn przez las.

Wię­cej ran, choć tyl­ko lek­kich, za­da­li nam ci, któ­rzy chcie­li nas okrą­żyć, ani­że­li ci, któ­rzy przed nami trzy­ma­li lan­ce ko­zac­kie, w któ­re ich uzbro­jo­no, o ło­kieć przed łba­mi koń­ski­mi. Nie ma­jąc in­nej dro­gi do uciecz­ki jak tę, któ­rą zmy­ka­li ich to­wa­rzy­sze prze­ła­ma­ni, po­po­rzu­ca­li po naj­więk­szej czę­ści swe lan­ce i prze­jeż­dża­jąc mię­dzy nami jesz­cze nie­jed­ne­mu z nas pa­ła­sza­mi na od­lew za­da­li rany. Chciał i mnie je­den z tych dra­bów za­ma­lo­wać, ale w od­le­gło­ści prze­ciął mi tyl­ko płaszcz na le­wym ra­mie­niu. Wy­sko­czyw­szy na dłu­gość ko­nia, chciał jed­ne­mu z na­szych z tyłu roz­pła­tać gło­wę, ale w tej sa­mej chwi­li ugo­dzi­łem go tak sil­nie – i praw­dę mó­wiąc – tak nie­zgrab­nie w krzyż, że zła­ma­łem w nim lan­cę i grot mu zo­stał w cie­le. Opa­dło mu ra­mię i sam się zwa­lił na zie­mię. Ja zaś do­byw­szy pa­ła­sza i pę­dząc da­lej rąb­ną­łem w kark dru­gie­go Mo­ska­la, któ­ry się nie­co chy­lił z ko­nia.

Pod mły­nem był ścisk chwi­lo­wy. Mo­ska­le ra­to­wa­li się kon­no i pie­szo na za­mar­z­ła sa­dzaw­kę, ale i tam nie­jed­ne­go z nich śmierć zdy­ba­ła.

Tak ści­ga­li­śmy ich przez pół mili, a kie­dy wra­ca­jąc wol­no przez pole bi­twy, uj­rza­łem co kil­ka kro­ków ran­ne­go lub tru­pa, ści­snę­ło mi się ser­ce na myśl, że ów Mo­skal, któ­re­go cią­łem w kark, kie­dy się chy­lił z ko­nia, może już był ran­nym, a ja go nie­po­trzeb­nie do­bi­łem. To­też uj­rzaw­szy na boku słu­żą­ce­go ofi­cer­skie­go, któ­ry z do­by­tym pa­ła­szem chciał się rzu­cić na Mo­ska­la pro­szą­ce­go na klęcz­kach o par­don, od­pę­dzi­łem go od tego bie­da­ka.

Kie­dy­śmy wró­ci­li pod mia­stecz­ko, cała roz­pra­wa była skoń­czo­ną. Nie trwa­ła na­wet go­dzi­ny. Spro­wa­dzo­no z róż­nych stron do 450 nie­wol­ni­ków, a po­le­głych Mo­ska­li było oko­ło 200. W miej­scu, gdzie dy­wi­zjon nasz ude­rzył na Mo­ska­li, za­bra­li­śmy czte­ry dzia­ła; na le­wym zaś skrzy­dle mo­skiew­skim za­bra­li nasi sie­dem, czy­li ra­zem je­de­na­ście dział, z któ­rych jed­no tyl­ko było za­gwoż­dżo­nym, oraz fur­go­ny z ba­ga­żem szta­bu je­ne­ra­ła Ge­isma­ra. On sam uszedł dzię­ki bie­gło­ści swe­go ko­nia.

Z na­szej stro­ny, jak mnie za­pew­nio­no, po­le­gło tyl­ko dwu­dzie­stu sied­miu lu­dzi, choć lek­ko ran­nych była spo­ra licz­ba. Ma­jor Ru­sjan ode­brał trzy rany, z któ­rych jed­ną w prze­gub u le­wej ręki, i dla­te­go wraz z wach­mi­strzem na­sze­go plu­to­nu, rów­nież ran­nym, zo­stał ode­sła­nym do War­sza­wy. Do­wódz­two nad dy­wi­zjo­nem ob­jął ka­pi­tan Li­siec­ki, po­su­nię­ty na ma­jo­ra.

Kor­pus nie­przy­ja­ciel­ski skła­dał się z 5000 do­bo­ro­wej jaz­dy, któ­ra, jak mó­wio­no, naj­świe­ta­iej się od­zna­czy­ła w Woj­nie tu­rec­kiej, a je­ne­rał Ge­ismar ta­kie miał za­ufa­nie w wa­lecz­no­ści swych żoł­nie­rzy, że w prze­mo­wie do nich przed bi­twą ubo­le­wał, że mu wy­pa­dło pro­wa­dzić swą wa­lecz­ną „ra­bia­tę” na ho­ło­tę, któ­ra pierzch­nie na sam wi­dok za­bał­kań­sńch bo­ha­te­rów. Nie wiem, czy w go­dzi­nę póź­niej zmie­nił swe zda­nie o nas. Prze­trze­bi­li­śmy po­rząd­nie jego dra­go­nów, a wino, kon­fi­tu­ry i inne ła­ko­cie, któ­re wiózł z sobą dla sie­bie i swe­go szta­bu, zo­sta­ły ode­sła­ne do War­sza­wy, aby człon­ko­wie rzą­du na­sze­go skosz­to­wa­li tych przy­sma­ków; do­sko­na­ły zaś Wag­staff, za­pa­ko­wa­ny w kil­ku du­żych pu­dłach jak her­ba­ta, kil­ku pod­ofi­ce­rów z 4 puł­ku uła­nów roz­wo­zi­ło z roz­ka­zu je­ne­ra­ła Dwer­nic­kie­go mię­dzy sze­re­ga­mi, aby każ­dy wia­rus mógł go wziąć garść i ura­czyć się do­brym ty­to­niem mo­skiew­skim.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: