Było mi bardzo źle na świecie i pomimo wbijania sobie w pamięć chłopskiego przysłowia: „Jak się człowiek przyłoży, to mu i w piekle niezgorzej“, przyłożyć się do nędzy, jaka mnie żarła, nie potrafiłem. A sprawowałem wówczas na kolei wiedeńskiej urząd tak znaczny, że pensja starczyła mi akuratnie na herbatę i papierosy. Resztę zaspokajał kredyt w bufecie stacyjnym i pożyczki. Posadka była podła, warunki okropne, nędza nie do wytrzymania i żadnej nadziei poprawienia losu. Rezydowałem na linii pomiędzy stacjami, we wsi przylegającej do plantu. I od świtu do nocy musiałem dozorować robót kolejowych. Na przerwy miałem w chłopskiej chałupie izdebkę obok chlewika i pod oknem najpiękniejszą gnojówkę w Rzeczypospolitej; miałem zawsze dziurawe buty, ubranka – pożal się Boże, i nigdy nie nasycony apetyt. Ale przy tym wszystkim miałem lat dwadzieścia, żelazne zdrowie i niezachwianą wiarę w ideały. Do tego nawet stopnia, że niekiedy pozwalałem sobie zuchwale marzyć o podwyżce pensji lub o przeniesieniu się z linii do biura dystansu. Kończyło się jednak na marzeniu, bowiem mój naczelnik i dystansowi dygnitarze traktowali mnie bardzo nieżyczliwie, prawie wrogo. Jakże! ciążyło na mnie podejrzenie pisywania poezji, a co najgorsze, nawet złośliwych korespondencji o stosunkach kolejowych do pisma postępowego. Na domiar złego zapuściłem sobie wspaniałą grzywę, nosiłem binokle i prenumerowałem „Prawdę“ Swiętochowskiego. Wystarczało, żeby mnie wytykano palcami. Byłem zgubiony w opinii, a moja posadka wisiała na włosku pananaczelnikowej łaski. Nie miałem przyjaciół ni protektorów. Było mi bardzo źle, więc uciekałem z rzeczywistości ohydnej w cudne ostępy marzeń zaciekłych, upajających, maniackich – marzeń o sławie i zdobyciu świata. Naturalnie nikt o tym nie wiedział. Byłem bardzo nieśmiały. Bałem się nade wszystko drwin i spojrzeń politowania. Zwłaszcza bałem się kobiet. Wolałem o nich marzyć z daleka. Drwiły też sobie ze mnie. Wszak miałem nędzną posadę i pisywałem poezje. Zaiste, godzien byłem śmiechu i wzgardy. Może właśnie dlatego nie zapraszano mnie nigdzie. Koledzy trzymali się ode mnie z daleka.
– Ostrożnie z nim – usłyszałem kiedyś – zbiera wzorki, jeszcze was kiedy opisze!
Prawda, pisywałem poezje, popełniałem dramaty, bazgrałem powieścidła, lecz żebym mógł i chciał zbierać wzorki! Nikczemna insynuacja! Ja, który gardziłem światem i ludźmi, a rzeczywistość miałem za głupi, nędzny koszmar nie godzien uwagi! Ja miałbym się zniżać do opisywania brudnej kałuży życia! A przy tym, mówię szczerze, nigdy i nic nie potrafiłem zaobserwować i zawsze wśród ludzi chodziłem po omacku, jak ślepy.