- W empik go
Wstęp i pogląd ogólny na filozofią pozytywną - ebook
Wstęp i pogląd ogólny na filozofią pozytywną - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 249 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Z początku, o ile sam punkt wyjścia był materyjalistyczny, o tyle i odpowiedzi na to pytanie brzmiały czysto materyjalistycznie. Zaczynając do najgrubszych przejawów otoczenia, przypisywano je jednemu z nich, temu mianowicie, który więcej od innych uderzał w oczy i więcej przemawiał do fantazyi filozofa. Napytanie: "z czego świat powstał" Tales odpowiadał: "z wody." Anaksymenes i Parmenides: "z powietrza." Heraklit i Leucyp: "z ognia." Ale w szeregu tych odpowiedzi na owo zasadnicze pytanie, możemy już zauważyć pewien rozwój, pewien postęp. Z najdawniejszej szkoły filozoficznej, jaką znamy, tj. ze starożytnej szkoły jońskiej, której założycielem był wyżej wspomniany Tales, wyszła już myśl płodna w następstwa. Zamiast powoływać się na to lub owo pojedyńcze zjawisko, na to lub owo pojedyńcze ciało i jemu przypisywać rodzicielstwo wszystkich innych, Anaksymenes uogólnił ten pogląd, przypisując początek wszechrzeczy jakiejś nieoznaczonej pierwotnej materyi, i nie mieszając jej już z żadnym ciałem drugorzędnym.
Szkoła Pitagorejczyków posunęła dalej uogólnienie. Dla nich prawa natury, które usiłowali wyrazić w liczbach, stały się ową metafizyczną wszechrzeczy przyczyną. Cyfry miały być już nie uogólnieniem zjawisk, nie ich symbolem, jak to dziś się pojmuje, lecz wzorem, albo raczej pierwowzorem mistycznym, z którego wszystko powstało.
Z abstrakcyi przechodzono w abstrakcyją. Rozwijając w dalszym ciągu uogólniający proces myśli, Eleaci, wielość cyfr pitagoresowych sprowadzili do jedności. Dla nich przyczyną wszystkiego jest jedność i wszystko jest jednością. Ale w pojęciach ich zrazu pozostał jeszcze grunt realistyczny. W dalszym zaś rozwoju abstrakcyjna jedność wyosobnia się stopniowo i przybiera postać czysto rozumową, od świata rzeczywistego niezależną, prostą i niezmienną. Idea rozumowej zasady zostaje oderwaną od świata zjawisk, co więcej, rzeczywistość tych zjawisk zostaje podaną w wątpliwość.
Nareszcie u Anaksagorasaowa rozumowa zasada staje się świadomą siebie pozaświatową inteligencyją. Jeden prąd myśli ludzkiej dosięgnął swego zenitu.
Gdy taka chwila wybije na zegarze dziejowym, podnosi się zawsze nowa fala idei i wyzywa poprzednią do walki. Ale nowa taka fala wprost przeciwna poprzedniej, nie może powstać odrazu – powstaje ona zwolna, niemal równolegle z poprzednią, rosnąc stopniowo. Pogląd krańcowy wywołuje inny pogląd krańcowy, idea przeciwna, dorasta, mężnieje i następuje starcie.
Naprzeciw idealizmu Anaksagorasa staje do walki materyjalizm Demokryta.
Po starciu dwu przeciwnych prądów, następuje zawsze zamieszanie – po walce dwu poglądów krańcowych następuje eldektyzm – po Anaksagorasie i Demokrycie Sofiści. Każdy eklektyzm musi nosić na sobie charakter dyjalektyczny – subtelność wymowy zastępuje jednolitość treści – sprzeczności bowiem nie dają się zjednoczyć, można je tylko zasłonić. Ale i tu rola eklektyzmu ma swoje granice. Sofiści, nadużywszy kombinacyj wyrazowych, znużyli umysł badawczy, nie dając mu zaspokojenia. Ta okoliczność wywołała reakcyją na rzecz praktyczności. Subtylizowanie oderwanych poglądów przejadło się, i filozofija świata zmuszoną jest ustąpić przed filozofija życia. Ha widowni dziejowej zjawia się wielki mędrzec: Sokrates. Tamci mówili o żywiołach, o bycie i niebycie – on mówi o kowalach, szewcach i garbarzach; życie i cel życia są dla niego wyłącznym przedmiotem zajęcia. Cała filozofija Sokratesa jest nauką życia – dochodzi w tym swoim kierunku do zupełnej jednostronności: rozważanie zjawisk natury, uważa za rzecz niegodną człowieka – znać siebie i miarkować swe namiętności, oto według niego cała mądrość.
Ta jego jednostronność wyrodziła stopniowe powstawanie nowej przeciwstawności. Już tak zwani: "niezupełni sokratycy" usiłowali nadać subjektywnej i czysto praktycznej jego, filozofii więcej objektywny, ogólniejszy charakter. Teoryją cnoty uzupełniali teoryją poznania; ale całkowite rozwinięcie sokratesowego idealizmu, oderwanie go od zjawisk powszedniego życia i wogóle całkiem nowy polot abstrakcyjnej myśli ku niedościgłym sferom pozaświatowej metafizyki – jednym słowem nowa reakcyja krańcowo idealistyczna znalazła najwyższy swój wyraz dopiero w systemie wielkiego Hegla starożytności, Homera filozofów, jak go nazywał Panetius – w Platonie.
W nim to po raz pierwszy filozofija występuje pod postacią skończonego systemu. Jakkolwiek systemu tego nie podzielił on sam na ściśle oznaczone działy – trzy jednak główne: dyjalektykę (logikę), fizykę i etykę, stanowczo odróżnić możemy. Zajmowała go więc i sztuka rozumowania wogóle i świat zewnętrzny i zasady moralne. Ale wszystko to tak dalece odskakuje od rzeczywistości, tak dalece nosi na sobie cechę subjektywnej dowolności i fantazyi, że nawet w dziale fizyki napróżnoby kto dopatrywał najmniejszej doświadczalnej zasady, najmniejszego choćby uwzględnienia czysto naukowej, spostrzegawczej strony zjawisk. Wszystko rozstrzyga się w głowie filozofa przy zamkniętych oczach; – co odpowiada jego umysłowym upodobaniom, jego przywidzeniom, co wydaje się miłym wyobraźni – wszystko to uważa się za prawdę, za odkrycie filozoficzne. Dla niego fizyka, czyli to, co dzią nosi nazwę filozofii natury, – to tylko pewien rodzaj dyjalektyki. A przytym nie ma kwestyi, którejby rozwiązać nie potrafił. Świat, wszechświat, siła twórcza, jej widoki i marzenia, ostateczny cel i koniec wszechrzeczy, wszystko to tak ma być, jak się wielkiemu marzycielowi przywidziało. Co ciekawsze jeszcze, to ta okoliczność, że nie poczuwa się on do obowiązku dowodzenie najdziwaczniejszych twierdzeń – magister dixit – i rzecz skończona. Wszechświat dzieli się na dwa działy: gwiazd stałych i planet. Istnieje siedem dróg planetarnych. Cały świat ma kształt kulisty, a pomimo to jest nieskończony. Jest zaś kulisty, ponieważ jest doskonały, a doskonałą może być tylko forma kulista. Planety dzielą się według skali muzycznych tonów i t… d.
Sądziłby kto, że przynajmniej w sferze duchowych objawów, mędrzec idealizmu ściślej się wyraża. Oto przykład: "Każda dusza ludzka, mówi Platon, już z natury swojej oglądała pierwowzory wszechrzeczy, bez tego bowiem nie mogłaby Wstąpić do tego świata. Ale trudno przychodzi każdej przypomnieć sobie te pierwowzory tutaj na ziemi, szczególniej zaś tym duszom, które je dawniej przez krótki tylko czas oglądały; lub też tym które upadszy na ziemię, zostały uszkodzone, albo też wreszcie tym, które, z niesprawiedliwością, się łącząc, zatraciły pamięć o świętościach, jakie wówczas oglądały" (1).
Co o tym wszystkim myśleć? Zdawałoby się, że sam sposób opowiadania tych niedorzeczności, brak wszelkiej krytycznej ścisłości, brak wszelkiego poczucia potrzeby dowodów, wszystko to powinno było skłonić trzeźwe umysły do uznania Platońskiej ideologii, pomimo całego uroku wymowy, za majaczenia chorej fantazyi; a jednak teoryja idej wrodzonych do dziś dnia jeszcze kołace się po świecie, mącąc głowy – (1) Phoedrus, str. 250.
i krępując postęp pozytywnej wiedzy. Tak zwana fizyka platońska, jak zresztą i mnóstwo innych jej podobnych, znacznie późniejszej epoki – to poprostu gorzka ironija prawdziwej nauki, szyderstwo z najprostszych zasad zdrowego rozsądku; żadnego zbliżenia do faktów, do empirycznych danych właściwej wiedzy spostrzegawczej. I nie mogło być inaczej, dopóki pomiędzy filozofiją a empiryją nie nastąpiło, nie już zbliżenie, ale rzeczywiste zjednoczenie. Na takie zaś zjednoczenie musiano czekać jeszcze 20 kilka wieków. Jakże mógł trzeźwo patrzeć na rzeczy filozof, który jak Platon sądził, że "poznanie nie może się opierać ani na wrażeniach zmysłowych, ani na sądach wyprowadzonych z zapatrywania się na rzeczy zewnętrzne, bo to wszystko niema żadnej stałej i niezmiennej podstawy, jak cały świat zmysłowy, który ulega wiecznej zmianie – lecz wyłącznie na wniknięciu rozumu w samego siebie i odkryciu w sobie owych idej, czyli pierwowzorów wszechrzeczy" (1).
Prąd idealistyczny, ze szkoły sofistów wysnuty, znów osiągnął najwyższy swój wyraz możliwy w danej epoce.
Zjawisko przeciwstawności powinno było wyjść na jaw. Przeciw pierwszemu olbrzymowi ideologii podnosi się pierwszy gienijusz realizmu – Arystoteles. Każdy system nowy jest zawsze z jednej strony przeciwstawnością, poprzedniego, z drugiej dalszym jego ciągiem. Pierwszy warunek daje nam poznać wyżej wspomniane już zjawisko przeciwstawności, – drugi: zjawisko ciągłości. Widzieliśmy już (o ile to w tak bardzo pobieżnym zarysie jak nasz widzieć można), że jeden pogląd niejako wysnuwa się z drugiego i dopiero gdy jeden z nich rozwinie się do pewnego najwyższego kresu, na jaki mu ogólny stan oświaty w danej epoce pozwala, wówczas przygotowany już przez historyją, również mocą, ciągłości, wprost przeciwny mu prąd idei występuje do walki.
–- (1). Theaetetus str. 182 – 185. Obacz bliższe szczegóły w Logice D-ra Profes. Struvego. Warszawa 1869.
Tak więc Arystoteles jest z jednej strony dalszym ciągiem – z drugiej przeciwieństwem Platona. I u niego filozofja rozpada się na trzy główne działy: logikę, fizykę i etykę, i u niego jeszcze tu i owdzie gorszy nas owa dowolność i fantazyjność poglądów – ale cóż za różnica w samym punkcie wyjścia, w samej metodzie! O ile tamten kształtował wszechświat według własnej idei, o tyle ten ideę owę z uważania wszechświata wywieść pragnie. Zwalcza stanowczo i z całą siłą teoryją wrodzonych idej, niezależnie od bytu zewnętrznego istniejących; a w fizyce swej staje znacznie bliżej nauk spostrzegawczych. O ile zaś przez taki realistyczny kierunek całość jego filozofii zyskała na ścisłości, tego najlepiej dowodzi jego logika. Arystoteles jest ojcem logiki; tego zaszczytu nikt mu nie odmawia. Logika Platona, o ile dorywcze jego uwagi w tym przedmiocie logiką nazwać można, jest więcej poematem, niż nauką. Ale łudziłby się, ktoby sądził, że wielki Arystoteles, którego potężny umysł wiekom całym jak pochodnia mądrości przyświeca, wolnym był od dowolnego fantazyjowania na przeróżne tematy. Najwybitniej takie niedostatki występują tam, gdzie je najłatwiej poddać krytyce empirycznej, a więc w poglądach dotyczących natury. I dla Arystotelesa fizyka jest drugą częścią filozofii, następującą po dyjaleklyce; i on ów nieszczęśliwy byt sam w sobie rozbiera pierwej, zanim doszedł do zjawisk empirycznych. Jak zaś nieraz jeszcze, pomimo całego realizmu, pomimo całej gienijalności, jedynie dla swych platońskich nałogów nie mógł wyjść z zaklętego kółka dyjalektyki na pole pozytywnego rozumowania, dowiedzie następujący wyjątek z jego fizycznych teoryj:
"Ze wszystkich ruchów ruch kulisty jest najdoskonalszym; świat więc tak jak w głowie Platona, ma kształt kuli i odbywa ruch kulisty. Ale świat ten dzieli się na różne sfery; im która bliższa krańcowej jego powierzchni, tym lepsza, bo więcej ulega kulistemu ruchowi. Najgorsza zaś ta, która w samym środku się mieści, a więc ziemia." Postęp w powyższej teoryi polega na tym, że Arystoteles nie uważa już gwiazd, na wzór Platona, za istoty żywe i czułe, lecz za martwą materyją, chociaż pomimo to dalsze sfery świata nazywa półboskiemi, ponieważ bliżej boskości krążą.
Z tym wszystkim w zasadzie swej, w metodzie, w ścisłości, filozofija Arystotelesa o całą przepaść odskakuje od swej poprzedniczki. Czytając głębokie jego poglądy na sprawy tego świata, na ludzką naturę, nie podobna nie uwielbiać człowieka, który sam jeden dźwignął filozofija z odmętu platońskiej poezyi, który sam jeden tylu naukom wskazał jedyną drogę do prawdy.
I znów po owym olbrzymim starciu przeciwnych sobie prądów idej następuje zamieszanie – zlewanie się jednych prądów z drugiemi; to jeden to drugi z nich wychodzi na jaw, dopóki w starciu tym nie zużyją się wszystkie ich siły, dopóki nowa fala idej nie podrośnie.. Tworzą, się przytym w tym eklektycznym procesie pojedyńcze przeciwstawności. Przeciw teoretycznym poglądom Platona i Arystotelesa występuje znów reakcyja na rzecz praktyczności w szkole Stoików i Epikurejczyków. Ci zaś ostatni ze swej strony są reakcyja zmysłów przeciw surowości pierwszych skierowaną; jednym słowem, fakt ciągłości, jakkolwiek przejawia się wybitniej, wytwarzając epokę eklektyzmu, nie przeszkadza jednak wytwarzać się pojedynczym przeciwstawnościom. Reakcyja praktyczna, o której mówimy, zwrócona przeciw niepraktyczności poprzednich systemów osiąga najwyższy swój wyraz w tak zwanej szkole sceptyków, będącej dalszym konsekwentnym rozwinięciem stoickiej i epikurejskiej. Ale szczegółowa przeciwstawność pojedyńczych eklektycznych usiłowań zaczyna już sprowadzać wyczerpanie dwu prądów myśli (Platona i Arystotelesa), których walka wyrodziła epokę eklektyczną. Po wyczerpaniu wszelkich środków dyjalektycznej walki obudza się uczucie bezsilności, niewiary we wszelkie w ogóle poznanie. Kierunek ten przejawiający się już w Pyrronie z Elidy współczesnym Arystotelesowi – w Sekstusie Empiryku występuje wybitnie, jako ów głos zniechęcenia, niewiary, zwątpienia. Prąd ten przeciwstawia się całej dotychczasowej filozofii – Sekstus widzi w niej tylko czczą dyjalekfyke, choć na mocy tradycji, czyli owego faktu ciągłości sani ze swej strony daje liczne jeszcze dowody, że zupełne otrząśnięcie się z dyjalektycznych więzów leżało poza granicami rozwoju ówczesnej epoki.
Niemniej jednak ów prąd sceptyczny, wychylający nieśmiało głowę spośród śmiałych orzeczeń dyjaktyki, – w owym czasie osiągnął najwyższy swój rozwój na jaki tylko ogólny stan wiedzy pozwalał.
Fakt przeciwstawności powinien się był jaśniej objawić. Jakoż naprzeciw zimnej niewiary sceptyków występuje uczuciowy, wierzący nowoplatonizm.
Pomimo całej różnicy dwu wspomnianych systemów nowoplatonizm jest pod pewnym względem dalszym ciągiem sccptyzmu. Sceptyzm zwątpił w nieomylność rozumu; tak samo wątpi, nowoplatonizm; ale w nim ta właściwie niewiara, staje się źródłem wiary, tylko już nie na rozumie lecz na uczuciu opartej. Nowoplatonizm, poznawszy, że drogą dyjalektycznyeh wycieczek nie możemy dosięgnąć najwyższej istoty, którą Plotyn jednością nazywał, postanawia zdobyć ją, zbliżyć do siebie, objąć ją promieniami uczucia. Ekstaza czyli zjednoczenie z Bogiem staje się dla nich jedynym celem filozofii. Zadaniem Chrześcijanizmu w jego nagym wzroście było zaciśnięcie tych węzłów niebiańskich. Tam, gdzie nowoplatonizmowi brakło podstawy, gdzie usiłowanie zjednoczenia się z Bogiem było tylko rozpaczliwym wysiłkiem, tam Chrześcianizm przynosi zasadę, która takie połączenie z Bogiem możliwym czyni, zasadę boskości naszego ducha i człowieczeństwa boskiego. Człowiek jest stworzony na obraz i podobieństwo boskie, a Bóg na jego obraz i podobieństwo, staje się człowiekiem, aby świat odkupić.
Tak tedy naprzeciw sceptycznego prądu myśli, staje prąd wiary.
Starcie ich wyradza nową walkę, i nową epokę eklekktyzmu.
Ponieważ prądy były silne, walka trwa długo, bardzo długo. Następuje olbrzymia epoka scholastycyzmu.
Szczegółowe przeciwstawności wysuwają się jedne podrugich – wszystkie zaś noszą na sobie cechę epoki przejściowej, eklektycznej, w której zawsze, jak już wspomnieliśmy, słowo góruje nad myślą, forma nad treścią, dyjalektyka nad filozofiją. Z cząstkowych objawów przeciwstawności najwybitniej występuje opozycyja nominalistów i realistów – walka wierzących w realne istnienie pojęć ogólnych, z temi, którzy uważali je tylko za słowa (nomen) bez odpowiedniej realnej istności.
Walka ta, jak każda przeciwstawność wytwarza w odpowiednim zakresie eklektyzm, prąd wypadkowy pośredni. Prąd ten przejawia się bez wszelkiej oryginalnej żywotności przez całe dwa wieki od Abelarda do Okkama. Po wyczerpaniu się eklektyzmu następuje zawsze bezwładność, znużenie, sceptycyzm (Montaigne) i wyosobnienie się prądów krańcowych. Jednym z nich jest prąd, realistyczny który znaczą imiona Vaniniego i Giordana Bruno. Vaniniego opozycyja dogmatyczna skazała na wyrwanie mu języka, ale język ten "przemawiał później przez cały wiek XVIII" – mówi Edgard Quinet. Obaj… zginęli na stosie. Reformacjya rozszerza się na pole religii. Tymczasem i z innego pola przybywają, posiłki. Nauki przyrodnicze po raz pierwszy przeciwstawiają się całej dotychczasowej filozofii. Taka przeciwność musi stanowić epokę.
Naprzeciw całej dyjalektycznej filozofii od Pytagoresa aż do św. Anzelma, rozwijał się zwolna nieznacznie prąd empiryczny, który zbliżył się do filozofii w Arystotelesie, a poźniej szedł całkiem w inną stronę. Prąd ten w epoce, o której mowa, znajduje najwyższy swój wyraz w Bakonie Werulamskim. Potępia on całą filozofiją, jej dyjalektyzm, mistycyzm i dogmatyzm, zalecając metodę indukcyjną i wogóle zwrócenie się do źródła wszelkiej wiedzy, do spostrzeżeń i doświadczeń.
Śmiały ten pogląd przeciwstawia się tradycyi mistycznej, uosobionej w pracach Jakóba Böhma. Pierwiastek idealny, uczuciowy, marzycielski podnosi głowę przeciw krańcowej reformie Vaninich, Brunonów i Bakonów. Powstający ze starcia prąd wypadkowy nosi na sobie cechę reformy, nie tracąc jednak cech idealistycznych. Przedstawicielem jego jest Kartezyjusz (Descartes),
Sposób, w jaki pojmujemy dzieje filozofii nie pozwala nam uważać go za reformatora. Reformatorem jest Bakon, i od niego rozpoczynać należy epokę, gdyż on to pierwszy sformułował całkiem odrębną od dotychczasowej metody filozoficznej, empiryczną metodę badania.
Kartezyjusz przeciwnie jest tylko wyrazem wypadkowym owej walki, jaką Bakon stoczył z ideologiją przeszłości, odżywającą w pismach Böhma. Przeciwstawność dwu prądów (których symbolami są Bakon i Böhme), wydała w jednej osobie karlezyjafiski dualizm Dualizm ten, jako prąd wypadkowy, przetrwał wieki całe, unosząc w sobie i Bakonów i Bohmów. Dla tego to dalszy rozwój filozofii ma w znacznej części cechę kartazyjańską i dla tego to ogół historyków poczytuje go za reformatora. Pojmowanie takie ma swoje usprawiedliwienia, ale nie jest ścisłym. Reformatorskim słusznie jest nazywać taki prąd idei, który wznosi się krańcowo naprzeciw dotychczasowych poglądów, i wytwarza starcie, z którego mocą ciągłości wysnuwa się dalszy wypadkowy rozwój.
Przekonawszy się o bezowocności całej dyjalektycznej filozofii, Descartes usiłuje z nią zerwać, ale mimowolnie ulega nałogom.
Wątpi o własnym nawet istnieniu, ale dowodzi go dyjalektycznie, nie poprzestając na poczuciu oczywistości, które zalecał Bakon. Chce niby zerwać z subjektywizmem, a jednak wszystkie prawdy wywodzi z subjektycznej formułki: myślę, więc jestem, mając oczy równie zamknięte na rzeczywistość zjawisk tego świata, jak niegdyś Platon i jego komentatorowie. Usiłuje zerwać ze czczą frazeologiją scholastyki, a jednak w dowodach istnienia Boga posługuje się dyjalektyką nie wytrzymującą ścisłej krytyki. Realizm Bakona nie pozwala mu popaść w obłęd zaświatowych spekulacyi, ale trądy cyje platoniczne w Böhmie uosobione, nie pozwalają mu porzucić idej wrodzonych i wszystkich idealistycznych słabostek, zawartych w jego dualizmie. Przeciwstawność dwu prądów: empirycznego i idealnego, skupiona niejako w jego osobie, składa się właśnie na wytworzenie owego dualizmu. W umyśle Dekarta po jednej stronie usadowił się realizm, po drugiej idealizm – oba oddzielone przepaścią. Jeżeli pierwszy był dość silnym, ażeby wytworzyć reformę w znaczeniu kartezyjskim to drugi był dość silnym ażeby niepozwolić na reformę w znaczeniu bakońskim, – rozpoczął się więc szereg wahań – rozpoczęła się epoka eklektyzmu, która, jak zawsze, skończyć się musiała zniechęceniem, sceptycyzmem i wyosobnieniem się prądów krańcowych, pomieszanych zrazu w sztucznym aglomeracie. Dekart nie mógł zakończyć walki dwu prądów, gdyż zbliżył je tylko w sobie nie dopuszczając właściwego starcia; prawo ciągłości utrzymuje – więc walkę – jeden prąd chwilowo pochłania drugi, – ale pozornie tylko Daremnie idealizm Spinozy usiłuje zamaskować ukryty w nim materyjalistyczny realizm, napróżno empiryzm Hobbesa maskuje zaklęte w nim metafizyczne nałogi. Monizm spirytualistyczny Spinozy i monizm materyalistyczny Hobbesa rozwijają się czas jakiś oddzielnie, nie sprowadzając ani stanowczego zwycięstwa, ani stanowczego zjednoczenia.