Wstrząsy. Głupota i wiedza w XXI wieku - ebook
Wstrząsy. Głupota i wiedza w XXI wieku - ebook
Jeśli wierzyć Stieglerowi, a po lekturze tej książki nie sposób postąpić inaczej, cyfryzacja prowadzi do radykalnego przewrotu w polu wytwarzania, przekazywania i odbioru wiedzy, a jej nieredukowalnie farmakologiczny charakter stanowi główną stawkę polityczną naszych czasów. Wstrząsy. Głupota i wiedza w XXI wieku to pierwsza przetłumaczona na język polski książka francuskiego filozofa, która jest doniosłą próbą filozoficznej krytyki ekonomii politycznej w warunkach świata zaawansowanych technologii i w obliczu panowania bezmyślności na skalę planetarną. To swoista „mapa drogowa”, która precyzyjnie kreśli scenariusz pokojowej walki z głupotą prowadzonej za pomocą narzędzi cyfrowych oraz przy wykorzystaniu na nowo odczytanej francuskiej i niemieckiej filozofii.
Wiodącą rolę w tej walce odgrywa uniwersytet, który musi jednakowoż na nowo się określić względem techne, a także tego, co do uniwersytetu nie przynależy. Ów uniwersytet nie jest, jak u Derridy, uniwersytetem bezwarunkowym, lecz uniwersytetem uwarunkowanym, co oznacza, że musi on nie tylko rozpoznać głupotę jako coś, co mu nieustannie zagraża z zewnątrz, lecz przede wszystkim uznać swoją własną głupotę jako warunek wszelkiej wiedzy. „Jeżeli filozofia zawsze przychodzi za późno, to mimo tego nigdy nie jest za późno” – czytamy we Wstrząsach. Doprawdy trudno wyobrazić sobie lepszy moment na uważną lekturę tej książki.
Stiegler przywraca wiarę w czasach upowszechnionej dyskredytacji wiedzy wywołanej przez nieszczęsny splot konserwatywnej rewolucji, rujnującej wszelką ekonomię finansjeryzacji i popędowego konsumpcjonizmu, które doprowadziły do utraty wszelkiego kredytu zaufania. Pokazuje alternatywę tym, którzy twierdzą, że jej nie ma, a także tym, którzy wiedzą, że jest, ale nie potrafią powiedzieć na czym miałaby ona polegać.
Kategoria: | Filozofia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-01-19585-4 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pojęciem organizującym myśl Stieglera jest farmakon. Przypomnijmy znaną opowieść z historii filozofii: wynalazłszy liczby, rachunek, geometrię, a nade wszystko pismo, ich twórca Teut udał się do egipskiego króla, aby przekonać go, że należy te wynalazki rozpowszechnić wśród wszystkich Egipcjan. Próbując uzasadnić konieczność upowszechnienia pisma, Teut dowodził, że jest ono farmakonem na pamięć i że dzięki niemu Egipcjanie będą mądrzejsi. Gdyby w tej opowieści Sokratesa, przytoczonej przez Platona, a następnie zdekonstruowanej przez Derridę, w roli króla został obsadzony Bernard Stiegler, historia metafizyki wyglądałaby inaczej. Stiegler nie odrzuciłby farmakonu, lecz przyjąłby go z całym dobrodziejstwem inwentarza i starał się zrobić z niego użytek w ramach tego, co nazywa „farmakologią pozytywną” w epoce cyfrowej, w której – jak twierdzi – doświadczamy ostatniego stadium rozwoju pisma. To z pewnością najlepiej rozpoznany dotychczas aspekt myśli Stieglera, który dzięki swojej pierwszej, wydanej już ponad dwadzieścia lat temu, książce, będącej jednakowoż jedynie pierwszą częścią trylogii Technika i czas, dał się zapamiętać, głównie w świecie anglo-amerykańskim, jako filozof techniki.
Lektura Wstrząsów – pierwszej książki Stieglera przetłumaczonej na polski – pokazuje, że takich etykietek można by mu przykleić co najmniej kilka, co zresztą świadczyłoby najlepiej o wieloaspektowości jego dzieła i uderzającej aktualności jego filozofii. I tak Stiegler mógłby z powodzeniem uchodzić za filozofa, który chce przywrócić jednostce pragnienie i który właśnie od ponownego namysłu nad jednostką kreśli swój projekt „farmakologii pozytywnej”; mógłby też być utożsamiany z myślicielem, który kieruje swoją troskę i uwagę ku konieczności zbudowania na nowo relacji międzypokoleniowej w ucyfrowionej rzeczywistości; mógłby być zapamiętany jako jeden z niewielu filozofów, którzy przyszłość Europy czynią przedmiotem koniecznej refleksji filozoficznej; wreszcie można by go wziąć za znakomitego komentatora „francuskiej filozofii”, którą poznał w latach 1978–1983, gdy odsiadywał karę pozbawienia wolności za napady z bronią w ręku. Tę nieprawdopodobną wręcz drogę do filozofii Stiegler w wzruszający sposób opisuje w swojej ostatniej książce. Jest to droga przestępcy , który zdaje w więzieniu maturę, a następnie egzaminy wstępne na studia filozoficzne w trybie korespondencyjnym, by dziewięć lat po wyjściu z aresztu obronić rozprawę doktorską napisaną pod opieką promotorską Jacques’a Derridy. Wszystkie te wątki, zasygnalizowane we Wstrząsach w mniejszym lub większym stopniu, składają się na wielopłaszczyznowy i opisany w kilku powiązanych ze sobą książkach spójny projekt krytyki ekonomii politycznej na miarę XXI wieku.
Doniosłość myśli filozoficznej objawia się wówczas, gdy po zapoznaniu się z nią nie sposób już patrzeć na świat tak jak wcześniej. Filozoficzny projekt Bernarda Stieglera jest doniosły nie tylko dlatego, że pisze on rewolucyjne książki, które jednakowoż nie nawołują do przewrotu, lecz „jasno i wyraźnie”, niczym u Kartezjusza, pokazują, że inna przyszłość jest możliwa, o ile nie konieczna; że trzeba ją wymyślić na nowo. Doniosłość bierze się tu również i przede wszystkim stąd, że książki Stieglera są performatywne – ich lektura jest działaniem. Po pierwsze dlatego, że zmieniają – transindywiduują – osobę, która po nie sięga, a po drugie dlatego, że nakazują podjęcie działań.
„Ale nie zadowalajcie się lekturą. Zróbcie coś” – pisał niedawno Jean-Luc Nancy w Małej preambule aktywistycznej do książki o znamiennym tytule: Co robić?. Po jej przeczytaniu wypadałoby jednak zapytać: „No dobrze, ale co właściwie mamy zrobić?”. Stieglera od innych filozofów różni to, że daje odpowiedź. Podczas gdy inni mówią: „Nie wiem”, on wskazuje pola do zagospodarowania, których inni nie zdążyli jeszcze dostrzec. „Niestety, od kilku dekad wzrost demokratycznej głupoty ma charakter gwałtowny i powszechny. Dotyczy zarówno społeczeństw, jak i władz demokratycznych. Czyżby nastąpiła zmiana genetyczna, czy Orwell miał rację, kiedy pisał Folwark zwierzęcy, czy moi znajomi i sąsiedzi podlegli karze boskiej polegającej na tym, że Bóg im rozumu odmówił? Nie wiem. Znamy tylko objawy głupoty i ich konsekwencje” – pisał niedawno, bezradnie uderzając w znany ton, Marcin Król. Dzięki Stieglerowi znamy odtąd przyczyny tej głupoty. A jeżeli przeczytamy Głupotę i wiedzę w XXI wieku i zechcemy z tej lektury wyciągnąć wnioski, to zrozumiemy również, że trzeba zmienić ton, aby nadać ton zmianie.
Owa zmiana tonu – co najważniejsze – nie dotyczy wyłącznie pokolenia, które głosem wspomnianego Marcina Króla wyznało nieco wcześniej: „Byliśmy głupi”. Błędem byłoby odczytanie Wstrząsów jedynie jako krytyki neoliberalnego kapitalizmu, nawet jeśli Stiegler prowadzi ją na polach, o które owa krytyka do tej pory należycie się nie zatroszczyła, pokazując tym samym rozmiar naszego nieszczęścia. Sens tej książki objawi się bowiem dopiero wtedy, gdy dostrzeżemy w niej krytykę narzędzi konceptualnych i odruchów myśli, które są obecne w dyskursach krytycznych wobec systemowego (i systemicznego) kapitalizmu w XXI wieku.
Innymi słowy, Wstrząsy winny uruchomić nowe procesy indywiduacji u tych, którzy i które odczytają je z wysłużonymi lewicowymi okularami na nosie. Przypominając za Deleuzem, że głupota przydarza się „jako transcendentalna struktura myśli”, Stiegler – za Marksem i przeciw Marksowi oraz „w imię Marksa” – wyraźnie pokazuje, że proletariatu nie należy utożsamiać z klasą, a proletaryzacja, której najbardziej bolesnym objawem jest panowanie głupoty na skalę planetarną, „rekrutuje się ze wszystkich klas ludności”. Tak właśnie według Stieglera przedstawia się dzisiaj stopień zero polityki, która – w sojuszu z konsumpcjonizmem, pod uświadomiony albo i nieuświadomiony dyktat „rynków” i przy użyciu marketingu (również politycznego) – może tę proletaryzację bezwstydnie eksploatować i przyczyniać się do panowania głupoty lub postawić sobie za cel deproletaryzację społeczeństwa.
Rewolucyjność Stieglera polega na tym, że najpierw przeprowadza on analizę epoki, której symboliczne i wstrząsające domknięcie nastąpiło wraz z kryzysem finansowym w 2008 roku, a następnie po zdiagnozowaniu choroby zaleca terapię pourazową. Rewolucja już się dokonała, a porewolucyjny czas, w którym żyjemy, jest stanem zawieszenia. Jak powiada Stiegler za Husserlem, ów stan zawieszenia jest momentem epoché, który jednakowoż nie tworzy nowej epoki, nowego świata. Z semantycznego punktu widzenia francuska révolution to nie tylko przewrót, lecz także, a może przede wszystkim, obrót – obrót, który (już) się dokonał, cykl, który (już) się zakończył, czas, w którym o poprzedniej epoce, której już tu nie ma, możemy powiedzieć, że jest epoką minioną . Rewolucja to ponowna ewolucja . Stiegler jest zatem rewolucyjny w tym sensie, że uzmysławia nam, na czym ten obrót polegał, a także, jak, gdzie i za pomocą jakich narzędzi należy działać, aby towarzysząca temu obrotowi katastrophe nie doprowadziła do bezpośrednio rzeczywistej katastrofy.
Gdyby po książkę Stieglera zechcieli sięgnąć polscy zwolennicy bardzo szerokiego, choć w dużej mierze nieuświadomionego i zamaskowanego przez zmediatyzowany spór, porozumienia, które ideowo ukształtowało się w latach dziewięćdziesiątych wraz z nastaniem w Polsce ery wolnorynkowego kapitalizmu, oczywiste stałoby się dla nich, że to, co zaczęto wówczas określać jako „transformacja”, w istotnej mierze nie było przemianą, lecz wstrząsem. Dlaczego siła i rozmiar tego wstrząsu docierają do nas dopiero teraz? Użyteczną kategorią mogłoby tutaj być Freudowskie naznaczenie wsteczne, które Stiegler umieszcza w sercu swojego projektu krytyki ekonomii politycznej: doświadczenie wstrząsu zapisuje się w pamięci, lecz uaktywnia się dopiero po jakimś czasie pod wpływem pracy pamięci i na skutek innych doświadczeń, które nadają wstrząsowi nowy sens i pozwalają go właściwie rozpoznać. Takim nowym doświadczeniem jest wszechobecna na niespotykaną dotąd skalę głupota, która – tutaj znów niezastąpiony Deleuze – zawsze idzie w parze z nikczemnością, myślą niską. Stiegler doskonale pokazuje, że owa głupota – jako bezmyślność i nierozum – ma zasięg planetarny: jest dziecięciem wykarmionym przez autodestrukcyjny, niemający narodowości system, który Naomi Klein określiła jako „kataklizmowy kapitalizm”.
Należy więc postawiać kolejne pytania: dlaczego tak wielu publicystów nadających ton polskiej debacie publicznej nie potrafi dostrzec rażąco widocznego związku pomiędzy obecnym kryzysem demokracji a kapitalistyczną „rewolucją konserwatywną” charakterystyczną dla epoki, której już tu nie ma? Dlaczego w formujących „opinię publiczną” ocenach wyrażanych przez wiodących komentatorów brak miejsca na krytyczną refleksję nad polską „transformacją” po 1989 roku w relacji do globalizującego się wówczas systemu, którego polskie doświadczenie było jedynie lokalnym wariantem? Dlaczego ta szersza perspektywa – która pozwoliłaby wreszcie wyjść poza ślepy spór na temat tego, czy polska „transformacja” była udana, a także postawiać nowe pytania na miarę nowej, gdyż techno-logicznie przekształconej rzeczywistości – pozostaje wciąż niedostępna dla tak wielu światłych uczestników i uczestniczek życia publicznego? I wreszcie dlaczego w obliczu tego zastoju myśli – myśli, która sięgnęła dna, gdy podporządkowała się fałszywemu przekonaniu o nazwie TINA: there is no alternative – jedyną dostępną formą krytyki pozostaje lewicowy ekumenizm i trafiające w próżnię apele o społeczną sprawiedliwość lub usłyszenie głosu „ludu”?
Odpowiedź Stieglera jest następująca: dzieje się tak, dlatego że myśl filozoficzna drugiej połowy dwudziestego wieku – poniewczasie rozpoznana w Polsce jako myśl poststrukturalistyczna, przy czym owo rozpoznanie nastąpiło wewnątrz dokonującej się „transformacji” i zbiegło się z rozpoznaniem tak zwanej ponowoczesności – zupełnie zlekceważyła kwestię ekonomii, w związku z czym nie wypracowała ona żadnego projektu krytyki ekonomii politycznej, który byłby w stanie skutecznie przeciwstawić się postępującej finansjeryzacji, a nade wszystko dostarczyć pokojowej broni konceptualnej, a więc nowych pojęć opisujących całkowicie nową rzeczywistość.