Wszechświat jako nadmiar - ebook
Wszechświat jako nadmiar - ebook
Książka składa się z „małych opowieści o wielkim kosmosie”, a także z tekstów o końcu świata, o naszych wyobrażeniach na temat kosmitów oraz o udanych i chybionych próbach przewidywania przyszłości. Przy okazji 50-lecia lądowania na Księżycu autor zastanawia się, jak wyglądałaby ziemska astronautyka bez tego ciała niebieskiego, jak przedstawiano Księżyc w literaturze SF i czy dojdzie wkrótce do nowego wyścigu na Srebrny Glob. Nie obawia się dywagować o sensie Wszechświata oraz o pomyśle, że jest to gigantyczny komputer, który coś oblicza. Tytułowy tekst stawia tezę, że potrzeba było tak ogromnego nadmiaru masy, energii i przestrzeni, by w jednym miejscu kosmosu powstała cywilizacja istot rozumnych.
Nawet gdy autor bierze się za tematy podejmowane wcześniej w literaturze popularnonaukowej, czyni to w sposób odmienny od tradycyjnych ujęć. Wielokrotnie jego sądy idą pod prąd ustalonych poglądów. Dodatkową atrakcją jest odwoływanie się do literatury SF, która w ten sposób staje się tłem i kontrapunktem tych wywodów. Erudycja, kompetencja i szerokie spojrzenie na spektrum tematów związanych z miejscem ludzkości w kosmosie – oto zalety wyróżniające „Wszechświat jako nadmiar” z grona podobnych opracowań.
Czas Księżyca * Ogród planet * Wszechświat jako nadmiar * Piękne umysły * Koniec świata o dziewiątej * Obcy naszych marzeń * Nędza futurologii
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8116-722-2 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Moja komitywa z literaturą popularnonaukową datuje się od połowy lat 60. XX wieku, czyli od ostatnich lat podstawówki, wówczas siedmioklasowej. Do dziś zostały mi w pamięci Małe opowiadania o wielkim kosmosie, a pochodzący sprzed półwiecza tytuł mógłby posłużyć za zwięzłe podsumowanie Wszechświata jako nadmiaru. To wtedy, w epoce Gagarina, dowiedziałem się, że światło wywiera ciśnienie, a więc mogłoby w przyszłości napędzać kosmiczne żaglowce. Była to wizja zapierająca dech w piersiach; zostałem przy tej literaturze w nadziei na podobne zauroczenia.
Jak wtedy, tak i dziś prym w popularyzacji wiodą naukowcy, którzy chętnie opowiadają o swych badaniach i dyscyplinach. Niestety, rzadko mamy do czynienia z autorami polskimi: słabe zainteresowanie nauką wśród Polaków powoduje, że zalewa nas produkcja ze strefy anglojęzycznej, gdzie skłonności do popularyzacji mają zdrowe podłoże finansowe. Każdy znaczniejszy fizyk czy astrofizyk zachodni stara się opublikować parę książek o swoich przemyśleniach i koncepcjach, stało się to poniekąd miarą naukowego prestiżu.
Co w takim towarzystwie noblistów i tych, co się o Nobla ocierają, robi amator, którym nigdy nie przestałem być pomimo kibicowania nauce przez całe dorosłe życie? Otóż naukowcy to ludzie ostrożni, roztropnie wypowiadający się o kosmosie i jego fenomenach, o rozpatrywanych hipotezach itp. Pewnych tematów nie podejmują z zasady: żaden szanujący się astrofizyk ani kosmolog nie będzie się wypowiadał serio o sensie Wszechświata albo przesądzał, czy jest to gigantyczny komputer i co oblicza swoimi obrotami. Kwestie te leżą poza obszarem ortodoksyjnie pojmowanej nauki. Podobnie traktują zagadnienie Obcych, czyli naszych braci w rozumie, jak się mówiło dawniej, w czasach entuzjazmu, a także futurologię wszelkiej maści. Ta ostatnia pod każdym względem urąga metodologii naukowej, a produkowane przez nią słabo weryfikowalne scenariusze są z naukowego punktu widzenia pozbawione wartości.
Dystansując się od tych podejrzanych pól tematycznych, naukowcy rzadko ujawniają, co im w duszy gra. W prasie trudno spotkać artykuły prominentnych uczonych, bo gazety „poważne” bardziej gustują w przepychankach polityków, natomiast nieliczne tytuły popularnonaukowe drukują byle co. W takim krajobrazie tworzy się miejsce dla amatora, który te traktowane niechętnie tematy podejmie. W książce Wszechświat jako nadmiar staram się zatem wchodzić na pole niczyje, zagospodarować szeroką dziedzinę „filozofii kosmosu”, bazując na ogólnie dostępnych informacjach. O tyle było mi łatwiej, iż jako autor utworów science fiction nie robię właściwie nic innego.
Od dawna planowałem więc książkę, która by odzwierciedlała moje fascynacje nauką, zwłaszcza zaś fizyką, astronomią, astrofizyką i kosmologią, a także — last but not least — astronautyką. Tu odkrycie goni odkrycie, ledwo człowiek zdąży ochłonąć, już szykuje się albo pojawia coś nowego. Żyjemy w szczególnej epoce, mogąc oglądać powierzchnie dalekich ciał niebieskich i dowiadywać się o fenomenach, jakie w czasach mojej młodości uznano by za fantazję. W swoich opiniach często odwołuję się do fantastyki, która stanowi dla mnie obszar odniesienia wobec dzisiejszych cudeniek, a także pole możliwych rozwiązań wielu kwestii, o których wspominam. To nie znaczy, że autorzy SF mają na podorędziu lekarstwa na dzisiejsze problemy i dość sięgnąć do ich utworów, by je tam znaleźć; raczej pokazuję je na zasadzie, że o pewnych rzeczach można myśleć z rozmachem i niekonwencjonalnie.
Planując Wszechświat jako nadmiar, znajdowałem się w o tyle uprzywilejowanej sytuacji, że dzięki współpracy z „Plusem-Minusem”, sobotnim dodatkiem do „Rzeczpospolitej”, mogłem regularnie publikować artykuły o sprawach, które mnie ciekawiły, i z biegiem czasu nazbierało się ich kilkadziesiąt. Impuls do ułożenia książki dała mi przypadająca na lipiec 2019 roku 50. rocznica lądowania Amerykanów na Księżycu. Wyobrażam sobie, że ta okazja spowoduje wzrost zainteresowania nie tylko samym Księżycem, ale astronautyką, planetologią i szeroko rozumianym kosmosem. Wystąpienie wiceprezydenta USA Mike’a Pence’a pod koniec marca 2019 roku zapowiada powrót Amerykanów na Księżyc w ciągu najbliższych pięciu lat. Wokół Księżyca zacznie się znowu ruch i być może światowa opinia publiczna będzie miała okazję docenić wagę tego, co się zdarzyło przed półwieczem, w surowych z dzisiejszego punktu widzenia latach 60.
W kwestii Księżyca wciąż pozostają do rozstrzygnięcia dwie tajemnice. Po pierwsze: dlaczego program księżycowy nie był kontynuowany. Odpowiedź, że wyczerpało się paliwo polityczne, zadowala tylko częściowo. Wszak nie brakowało środków, skoro niedługo potem NASA wpakowała się w promy kosmiczne, drogie i stanowiące ślepy zaułek w rozwoju astronautyki. Drugie zaskoczenie dotyczy faktu, że cud lądowania na Księżycu spłynął po ludzkości jak woda po kaczce. Zasypywani codziennie mrowiem sensacyjnych wiadomości, utraciliśmy zdolność dziwienia się, odnotowania, że na naszych oczach dokonuje się cywilizacyjny przełom. To, jak zmienił się świat od pamiętnego 19 lipca 1969 roku, każe przypuszczać, że niedługo sprawy związane z Księżycem i kosmosem staną się dla nas równie palące jak raporty o narastaniu efektu cieplarnianego.
Duży blok księżycowy ma przybliżyć czytelnikowi kwestie związane nie tylko z podróżowaniem na Księżyc, ale unaocznić fakt, że blady satelita Ziemi przyczynił się do tego, że nasz świat wygląda jak wygląda, a ludzie zostali uformowani w takiej, a nie innej postaci. Starałem się ukazać wpływ tysięcznych czynników, które formowały kosmos i nasz układ planetarny. Posunąłem się do przypuszczenia, że specyficzne warunki, którym zawdzięczamy nasze istnienie, nie powtórzyły się nigdzie indziej, co odzwierciedla tytuł tej książki.
Zaletą pisania do prasy jest swoboda w wyborze tematów, wadą — że powstałe w dłuższym okresie teksty z trudem składają się na wywód, będąc w głównej mierze obrazkami, migawkami, impresjami. Odwołując się do literatury — jest to bardziej zbiór opowiadań niż powieść. Nie udało się wyeliminować wszystkich powtórek, świadczących o obsesyjnym powracaniu autora do pewnych tematów, oglądania ich od innej strony, dziwowaniu się i jakby nie dowierzaniu widokom, jakie rozpościerają się przed oczami. Pod tym względem przypominam nieco bywalca muzeum, który z głową nabitą wrażeniami śni o nich w nocy, a rano zrywa się z zamiarem ponownego kontaktu z ekspozycją, bo to silniejsze od niego.
O tym wszystkim staram się pisać w książce Wszechświat jako nadmiar. Musimy bardziej interesować się przyszłością; musimy więcej uwagi poświęcać możliwości napotkania przejawów życia biologicznego w naszym własnym układzie planetarnym, a także być gotowi do zetknięcia się z Obcymi, niezależnie od tego, co sądzimy o ich istnieniu albo nieistnieniu. Musimy liczyć się serio z możliwością łupnięcia w nas skały z kosmosu i przygotować się na odparcie takiego ataku. Świat wokół nas przestał być miejscem co się zowie sielskim i przyjaznym; im więcej o nim się dowiadujemy, tym bardziej rośnie katalog przeraźliwych rzeczy i zjawisk, z którymi dane nam będzie się zmierzyć. Wiedząc o nich, nie możemy dłużej odgrywać naiwnych nieboraków, którym zdaje się, że gdy przycupną pod miedzą, to jakoś im się upiecze.
Z takiego myślenia wynika tematyka eschatologiczna, również obecna w książce. Przewaliły się i zostały za nami daty wielkich spodziewanych kataklizmów — rok 2000, rok 2012 — a chwilowo nie pojawiły się na ich miejsce nowe. To nie świadczy, że widmo końca świata przestało nas nękać, jest pod dostatkiem symptomów, które można uznać za niepokojące. Cywilizacja może polec zarówno w jednorazowej katastrofie, jak i w procesach bardziej długotrwałych. Choć więc daty nowych końców świata dopiero się tworzą i choć zapewne wydadzą się nam równie mało wiarygodne jak te z przeszłości, to coraz bardziej przekonująco brzmi teza, że gospodarowanie ludzi na planecie obciążają tysięczne wady i błędy, które w skumulowaniu dadzą smętny finał. W tym sensie zajmowanie się nimi nie jest czynnością abstrakcyjną bądź stratą czasu, ani dla autora, ani — mam nadzieję — dla czytelnika.
kwiecień 2019
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki