- W empik go
Wszechświat krok po kroku - ebook
Wszechświat krok po kroku - ebook
Cytat z Norwida „odpowiednie dać rzeczy słowo” był wielokrotnie nadużywany do różnych celów. W odniesieniu do tej książki jest na swoim miejscu: „Rzeczą” jest piękno Wszechświata i wszystkich jego części. Tej „rzeczy” autor dał odpowiednie – naprawdę piękne – słowo. MICHAŁ HELLER
Wszechświat krok po kroku to pierwsza na polskim rynku książka, która tak szczegółowo, a jednocześnie tak przystępnie opisuję historię Wszechświata: od skali kosmicznej, przez planetarną, po świat istot żywych. Każdy kilkudziesięciu krótkich, bogato ilustrowanych rozdziałów prowadzi czytelnika jeden krok dalej, budując na rozdziałach wcześniejszych. W ten sposób opisana zostaje "architektura" ewoluującego świata: złożona, piękna, niemal artystyczna, a przy tym głęboko logiczna i zrozumiała - każdy kolejny proces i obiekt powstaje na bazie tego, co go poprzedza.
Książka wprowadza czytelników w poziom wiedzy o świecie, który zwykle nie jest osiągany w tekstach popularnonaukowych. Opisane są tu więc - i starannie zilustrowane - między innymi mechanizm generowania pola magnetycznego Słońca, "anatomia" ziarenka pyłu galaktycznego, kolejne etapy powstawania krateru uderzeniowego, a także 28 głównych grup pierwotniaków.
Autor przekonuje, że są to w istocie rzeczy łatwe do zrozumienia i warte poznania, choć często zakryte przed nami przez żargon naukowy. Mają jednak sens - i ujawniają swoje wewnętrzne piękno - jeśli się je ujrzy jako epizody jednej Wielkiej Opowieści.
Łukasz Lamża - doktor filozofii, specjalizujący się w filozofii przyrody. Zajmuje się kosmologią i astrofizyką, filozoficznymi aspektami tych dyscyplin oraz ich powiązaniami z pozostałymi gałęziami nauki. Autor wielu artykułów naukowych i popularnonaukowych oraz książek Przekrój przez Wszechświat (CCPress 2014) i Granice kosmosu - granice kosmologii (CCPress 2015).
Kategoria: | Nauki przyrodnicze |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7886-240-6 |
Rozmiar pliku: | 11 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Piszę ten wstęp chyba już dziesiąty raz. Myślę, że nie ma co kombinować, trzeba po prostu wyłożyć karty na stół.
O czym jest ta książka? O tym, w jaki sposób z jednorodnego, gęstego, gorącego gazu powstały galaktyki, i w nich gwiazdy, i na nich plamy, i w nich takie piękne tańczące włókienka; a wokół tych gwiazd planety, na nich kratery proste i złożone, i na pokruszonej skale pył, i kałuże, i gleby, i ożywione tłuszczowe bąbelki, a z nich bakterie, ameby i anakondy. Krótko mówiąc, jest to książka o ewolucji form i procesów we Wszechświecie.
Czy jest trudna? I tak, i nie. Przypuszczam, że przy pierwszym kontakcie z natłokiem zjawisk, które tu opisuję, może się zacząć kręcić w głowie nawet wyrobionym koneserom świata. Zdaję sobie sprawę, że kłopotliwy może być język. Postanowiłem bowiem odważnie „odpowiednie dać rzeczy słowo” i korzystać – wszędzie tam, gdzie jest to naturalne i pożyteczne – po prostu z właściwej terminologii naukowej. Stąd po otwarciu tej książki na chybił trafił można natrafić na dysk akrecyjny, wielopierścieniowy basen uderzeniowy, albo i na acylotransferazę. Utrzymuję jednak uparcie, że sam świat wcale nie jest trudny, jeżeli przyjrzeć mu się spokojnie i poznać jego styl, jego „metodę”.
Ba! Okazuje się, że najtrudniejsze do zrozumienia są pojęcia tak swojskie i powszechnie znane, że ich znaczenie może wydawać się oczywiste: życie, informacja, energia, cząstka...Kłopotliwe są zawsze pojęcia abstrakcyjne. Konkretne pojęcia – jak trzy podane w poprzednim akapicie przykłady – to przy nich pestka! Dysk akrecyjny to po prostu cienki talerzyk gazu, którym materia kosmiczna spływa, po spiralnych trajektoriach, ku jakiemuś centralnemu obiektowi – np. młodemu Słońcu. Wielopierścieniowy basen uderzeniowy to olbrzymia płytka miska wybita w powierzchni planety wskutek uderzenia jakiegoś wielkiego kamienia. Acylotransferaza to mała żelkowata kluseczka, która w komórkach żywych pomaga w produkowaniu cząsteczek lipidów. To wszystko konkretne, namacalne obiekty, a moją wielką nadzieją jest, że po lekturze tej książki stanie się choć trochę jasne, nie tylko czym one są, ale dlaczego one są – co robią światu, jaka jest ich funkcja, jak wpisują się w szerszą architektonikę ewoluującego Kosmosu.
Jak ją czytać? Proponuję metodę „trzech przybliżeń”:
• Przybliżenie pierwsze:
◦ Wstęp do świata (s. 11);
◦ Wprowadzenie w Kosmos (s. 13);
◦ Wprowadzenie na planety (s. 111);
◦ Wprowadzenie do życia (s. 209);
◦ Epilog (s. 288).
Łącznie jest to ok. 10 stron tekstu, które stanowią chyba najkrótsze wyobrażalne streszczenie tej książki. Dość „gęste”, przyznam, ale co zrobić. Mam nadzieję, że po lekturze tych 10 stron zacznie być powoli jasne, co mam na myśli, gdy mówię o „architektonice ewoluującego Kosmosu”.
• Przybliżenie drugie: to samo, co wyżej, plus początek każdego z 30 rozdziałów tej książki, a więc za każdym razem: całostronicowa ilustracja otwierająca, podpis do niej oraz wyróżnione punkty otwierające rozdział.
Łącznie jest to ok. 60 stron tekstu, na których powinny pojawić się już wszystkie główne tematy, które poruszam w całej książce. Wciąż jest to bardzo silnie skondensowany przekaz – w „wyróżnionych punktach” nie ma miejsca na spokojne, systematyczne posuwanie się krok po kroku, na przykłady, na anegdotki, na chwilę oddechu.
• Przybliżenie trzecie: cała książka, po kolei.
Pisząc tę książkę, chciałem pozostawić Czytelnikom „furtki” pozwalające im iść jeszcze dalej („przybliżenie czwarte”?), jeśli dany temat ich zainteresuje. Stąd dużo przypisów, które zawierają dodatkowe informacje, terminy i inne uwagi „niekonieczne”. W całej książce jest też sporo odniesień do artykułów i książek, głównie naukowych; mam nadzieję, że nie jest to odstraszające. Tu i ówdzie podaję też tłumaczenia niektórych kluczowych terminów na język angielski, co powinno pomóc w szukaniu dalszych informacji w internecie. Cóż, angielski jest dziś językiem nauki i kolejne kroki ku coraz dokładniejszemu obrazowi świata prędzej czy później będą musiały odbyć się na barkach tekstów anglojęzycznych.
Dlaczego napisałem tę książkę? Z dwóch powodów. Po pierwsze, ponieważ świat jest piękny, niewyobrażalnie piękny. Jestem zachwycony światem i chciałbym podzielić się z Wami moim zachwytem. Po drugie, ponieważ uważam, że za tym pięknem kryje się pewnego rodzaju styl, pewna logika; pewna globalna estetyka, i bardzo bym chciał namówić Was do jej wspólnego poszukiwania.
Myślę, że powinienem w tym miejscu wyjaśnić, jaki jest mój prywatny „kąt natarcia” na kwestię piękna świata.
Z jednej strony jest ten oczywisty aspekt czysto zmysłowego piękna, jakim cechuje się gałązka świerka, chmura gazu galaktycznego albo sznur na wpół zastygłej lawy – piękno kształtu, barwy i faktury; piękno harmonijnej, logicznej konstrukcji, secesyjnej lekkości i surrealistycznej pomysłowości, jaką mają wytwory Natury. Jestem wielkim zwolennikiem zatrzymania się w miejscu i po prostu patrzenia na świat. Książka nie nadaje się jednak szczególnie dobrze jako wehikuł dla tego typu podziwu estetycznego. Ponadto wiele szczególnie pięknych aspektów świata jest dziś cudownie dostępnych – każdy z nas widział chyba wykonane w wysokiej rozdzielczości barwne zdjęcie galaktyki spiralnej albo któregoś ze szczególnie kolorowych mieszkańców mórz i oceanów. Nie sądzę, abym mógł konkurować z albumami przyrodniczymi i internetem.
Z drugiej strony jest to, co wielu filozofów i naukowców określa czasem jako „piękno fizyki” – harmonia, rozumność, symetria i logiczna konieczność kryjąca się w fizycznym opisie świata, zwłaszcza w teoriach obecnie fundamentalnych – kwantowej teorii cząstek i pól oraz relatywistycznej teorii czasu i przestrzeni. Przyznam szczerze i bez bicia, że nie posiadłem najwyraźniej tych teorii w stopniu, który pozwalałby mi na cieszenie się ich pięknem – a cóż to za przyjemność pisać o pięknie, którego się nie doświadczyło. W książce tej nie będę się więc skupiał na mechanice kwantowej i ogólnej teorii względności, a tym bardziej dziurach w czasoprzestrzeni i wszechświatach równoległych. Interesuje mnie przede wszystkim namacalna, dająca się doświadczyć zmysłowo rzeczywistość świata przyrody.
Moja własna perspektywa jest nieco inna. Od lat, gdy myślę o świecie, posługuję się dla własnych potrzeb, mniej czy bardziej świadomie, metaforą literacką. Wyobraźmy sobie, że świat jest Powieścią. Długą, rozlaną, głęboką, mądrą, śmieszną, zaskakującą, harmonijną Powieścią. Badania cząstek elementarnych i struktury czasoprzestrzeni uważam za badania nad najgłębszą tkanką języka. Odpowiednik fonetyki, nauki o logice języka i składni. Owszem – wszystko, co zostało i zostanie napisane, jest skończonej długości ciągiem znaków, tworzących słowa; słowa te muszą być poprawnie odmienione, a zdania twierdzące muszą kończyć się kropkami. Podobnie – wszystko, co widzimy, zbudowane jest z paru cząstek elementarnych, których wzajemnymi relacjami rządzą prawa fizyki.
Mam jednak poczucie, że aby naprawdę docenić Powieść, trzeba po prostu wczytać się w historię, którą ona opowiada. Trzeba spróbować zrozumieć, jaka właściwie opowieść została ulepiona z atomów języka. No więc o czym jest to opowieść? O dwóch galaktykach, które już, już miały się ze sobą zderzyć, ale jednak tego nie zrobiły, i tylko ramię spiralne jednej z nich wyciągnęło się do postaci długiego węża, który potem rozjarzył się od młodych gwiazd, a następnie upstrzyły go bąble gorącego gazu. O skarpie pewnego krateru, która długo wisiała nad kamienistą doliną, ale potem pojawiło się to jedno, niepozorne pęknięcie, które wcięło się promieniście w głąb skały, odczepiając potężny blok skalny, a jęzor rumoszu pokrył dno krateru. O kolonii bakterii, która przetrwała wiele pokoleń na jednym tylko wąsie oceanicznej krewetki, aż nagle wszystko pokryły ciemności i soki trawienne.
I nie chodzi tu wcale o antropomorfizację tych historii! Antropomorfizm zacząłby się wtedy, gdybym twierdził, że inne galaktyki naśmiewały się z tego groteskowo wydłużonego ramienia spiralnego, że nawis skalny oczekiwał z niecierpliwością, a bakterie rzewnie płakały za padłymi towarzyszami. Chodzi o docenienie występujących w przyrodzie naturalnych rytmów i konieczności – pewnego wspólnego wszystkim procesom naturalnym stylu, powtarzających się motywów, kontrastów i nawiązań. Jesteśmy częścią tej samej Powieści, nie powinno nas więc dziwić, że odnajdujemy znajome motywy w innych jej rozdziałach.
I tu wracamy do tego, od czego zacząłem – aby dojść do etapu, na którym możliwe jest smakowanie Powieści, trzeba ją choć trochę przewertować. Nie doprowadzi nas tam niekończąca się, coraz bardziej szczegółowa analiza liter i znaków interpunkcyjnych (odpowiednik fizyki fundamentalnej), a nawet fleksji i słowotwórstwa (może odpowiednik fizyki atomowej?). Musimy pobrudzić ręce glebą, gruzem i glistami.
Oczywisty problem z tym programem polega na tym, że świat nie ma skończonej „rozdzielczości”, jak obraz rastrowy zapisany w pamięci komputera. Każdy temat można by zgłębiać w nieskończoność, wciąż odnajdując w nim nowe klejnociki. Historie składają się z mniejszych historyjek, będąc przy tym epizodami szerszych opowieści. Zderzenia galaktyk (rozdział ) są częścią ogólniejszego procesu skupiania się materii kosmicznej (rozdział ); osuwiska (rozdział ) są częścią ogólniejszego procesu wygładzania się powierzchni planet pod wpływem grawitacji (rozdział ) – i tak dalej.
Stąd idea pracowania metodą kolejnych przybliżeń: zacznijmy od najbardziej mglistego obrazu i stopniowo go wyostrzajmy. Wobec takiego planu można by wysunąć poważne zastrzeżenie: wydaje się on zakładać, że zasadnicza, globalna struktura Wszechświata jest nam znana. Szczerze mówiąc, nie wiem, czy tak jest. Myślę natomiast, że wiemy o Kosmosie znacznie więcej, niż by się nam mogło wydawać. Uważam, że zrozumiała, ale na dłuższą metę szkodliwa, obsesja na punkcie granic nauki, prowadzi do nieuzasadnionego stwierdzenia, że unosimy się jak ślepcy w nieskończonym oceanie tajemnic. W całkowicie najszerszej, filozoficznej perspektywie – jasne. Z perspektywy kogoś, kto jest skoncentrowany na rzeczach najmniejszych i największych – jak najbardziej.
Ja jednak napisałem książkę o tym, co pośrodku – o tym, czym zajmuje się, nawiasem mówiąc, 99% naukowców na świecie. Ci zaś, zaczepieni na korytarzu, chętnie opowiedzą nam dziesiątki niezwykłych, dobrze potwierdzonych historii. Niniejsza książka jest po prostu próbą sklejenia tych historii w pierwszy zarys Powieści. Nic tu nie zmyślam, nic tu nie odkrywam. Czuję się trochę jak kurator wystawy, z dumą i radością pokazujący gościom dzieła, których sam nie stworzył.
Chodźcie, pooglądamy razem.Podziękowania
Wiele osób pomagało mi w trakcie pisania tej książki. W szczegółowych kwestiach merytorycznych radą służyli mi zwłaszcza: Radek Antoniewicz, Bartosz Augustyn, Bartek Benkowski, Alojzy, Martyna i Mirosław Danchowie, Tomek Gełdon, Tomasz Kijewski, Ania Łosiak, Piotr Olejarczyk, Szymon Sawaściuk oraz Bartosz Sebastian. Mam nadzieję, że zrozumiałem wszystkie ich krytyczne uwagi; za wszelkie pozostałe w tekście błędy ponoszę wyłączną odpowiedzialność. Jeśli zapomniałem kogoś wymienić, najserdeczniej przepraszam – ostatnie parę miesięcy to było intelektualne tornado wypełnione dziesiątkami świetnych rozmów i pomocnych maili.
Dziękuję też wszystkim, którzy wspierali mnie na jakimkolwiek etapie powstawania tej książki, zwłaszcza mojej wspaniałej społeczności internetowej. Na szczególne wymienienie zasługuje Marcin Szwebs, który w trakcie internetowej burzy mózgów zaproponował ten tytuł, który teraz widzicie na okładce.
Moja muza Zuza jak zwykle dzielnie przeczytała cały tekst książki, bezlitośnie zaznaczając wszystkie dłużyzny, powtórzenia, niedopowiedzenia i inne przeszkadzajki. Właściwym sobie magicznym sposobem potrafiła też wychwycić wszystkie drobne niekonsekwencje oddzielone o 50 stron tekstu (jak Ty to robisz?!). Moi drodzy Rodzice również podjęli się trudnej pracy, z właściwą im pieczołowitością – dzięki, Tato, zwłaszcza za bezlitosne dążenie do precyzji i sprawdzenie wszystkich obliczeń. Bez czułej uwagi całej trójki byłaby to znacznie brzydsza książka.
Gdyby nie wielka hojność i mądrość Ks. Prof. Michała Hellera, który ufundował Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych w Krakowie i steruje nim, nie powstałaby również i ta książka. Kłaniam się nisko.