- W empik go
Wszyscy jesteśmy dziwni - ebook
Wszyscy jesteśmy dziwni - ebook
„Wszyscy jesteśmy dziwni” to reporterska opowieść o Coney Island od początku XX wieku, kiedy powstały parki rozrywki, przez upadek w latach 60., gdy dzielnica opustoszała, aż po ponowne odrodzenie pod koniec lat 2000. Tak jak Ellis Island było "wyspą klucz" dla emigrantów, tak Coney Island stało się "wyspą rajem" - i kluczem do szczęścia dla tych, którzy chcieli odetchnąć od norm codzienności. Coney – miejsce pełne iluzji – pokazuje, że największą iluzją jest pozorna prawda tego, co poza lunaparkiem. Normalność zaś nie istnieje.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65970-22-0 |
Rozmiar pliku: | 6,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zanim założy koszulę, spodnie, słomkowy kapelusz i muszkę, jest po prostu Patrickiem Salazarem. Ale gdy tylko kilka razy machnie elegancką laseczką – oto stoi już przed wami Pan Dziwny, Mr. Strange – gospodarz sideshow na Coney Island. Jedynego w swoim rodzaju, niepowtarzalnego sideshow! Tutaj! Teraz!
Sideshow, spytacie – a cóż to takiego?
To cyrk – ale nie taki, jaki właśnie przyszedł wam do głowy, z monumentalnym namiotem, akrobatami, szkolonymi zwierzętami. Wielkie cyrki są bombastyczne, z rozmachem, ogromną widownią, scenografią, rekwizytami. A sideshow jest bardziej kameralny, niskobudżetowy. Sideshow – bo to show na boku. Nazwa narodziła się w Stanach Zjednoczonych około 1830 roku, kiedy do cyrków i jarmarków zaczęto dołączać dodatkowe atrakcje.
A przede wszystkim sideshow to wolnoamerykanka.
Za całą rozrywkę robi tam człowiek na scenie. Człowiek, który wygląda szczególnie albo ma szczególne umiejętności. Trafia tam więc ten, kto nie obawia się być dziwny i chce jeszcze na tym zarobić.
Sideshow szybko zyskał synonim – freak show : pokaz dziwolągów. Pokazy na boku wiązały się z wystawianiem na widok publiczności tego, co niecodzienne. Czasem osobliwych przedmiotów, ale w szczególności – ludzi o wyjątkowym wyglądzie lub umiejętnościach.
Mr. Strange unika dziś tego terminu. Zawsze lepiej mówić „cyrk”, żeby ludzie nie wyobrażali sobie niewolników w klatkach. Mr. Strange powtarza też często zwrot family friendly – familijny. Sideshow, żeby zarabiać, musi wkupywać się w łaski najmłodszych i ich opiekunów.
Sideshow na Coney Island sąsiaduje z parkami rozrywki. To również kwestia tradycji – przyjęło się, że tam, gdzie cyrk, tam – wesołe miasteczko.
Patrick Salazar ubiera się jak konferansjerzy w przeszłości – trochę jak treser, trochę jak kelner. Oczy ma lekko podmalowane, rękawy podciągnięte, uśmiecha się tak szeroko, jakby zaraz miała mu pęknąć twarz. Jest w nieustannym ruchu. Nawet gdy stoi, nie stoi, ale truchta w miejscu jak atleta w trakcie rozgrzewki.
Lubi, kiedy się na niego patrzy.
Lubi, kiedy się go słucha.
Od maja do września w samo południe staje na podeście przed wejściem obok budki z biletami i rozpoczyna swoją nawijkę, czyli ballyhoo. I tak aż do wieczora. Cyrk musi zarabiać.
Tradycyjnie występów jest dziesięć. Wystarczy na nie jeden bilet – stąd nazwa: 10 in one sideshow. Dziesięć w jednym.
– Zobaczcie na własne oczy, jak nasza zaklinaczka wykonuje taniec śmierci z zabójczym pytonem albinosem! Zobaczcie, jak połykaczka mieczy połyka nie jedną, nie dwie, nie trzy, ale aż cztery stopy żelaza! Wszyscy tu są! Są prawdziwi! Są tylko dla was! Tu, w środku!
I tak przez pięć–osiem minut, kilka razy w ciągu godziny.
Słowo ballyhoo, w skrócie bally, pierwszy raz wykrzyczano w 1893 roku podczas wystawy światowej w Chicago w pawilonie zwanym Ulicą Kairu. Fakirzy i tancerki z Bliskiego Wschodu nie mówili po angielsku. Cyrkowi konferansjerzy naganiali publiczność, krzycząc: ballyhoo! – bo tak usłyszeli jeden ze zwrotów, najprawdopodobniej brzmiący po arabsku ta’ala huna – co oznacza w wolnym tłumaczeniu „chodźcie tutaj”.
Według innej historii ballyhoo wzięło się z powodu zachowania menedżera pawilonu W.O. Taylora, który wołał performerów, żeby pokazywali się na zewnątrz pomiędzy występami, kiedy oni chcieli trochę odpocząć. Podobno mruczeli wtedy pod nosem: „D’Allah hun!”. „Och, na miłość boską!”. Taylor to słyszał i zaczął ich przedrzeźniać, krzycząc w odpowiedzi: ballyhoo!
Po pierwsze, trzeba się zaanonsować, czyli zrobić otwarcie – make an opening:
– Ludzie, ludzie, nadstawcie uszu! Jestem Mr. Strange i opowiem wam zaraz o niesamowitościach, jakich w życiu nie widzieliście!
Potem następuje tak zwane building the tip – przywoływanie tłumu, a dosłownie: formowanie wierzchołka (kolejki):
– Zbliżcie się tutaj, nie przegapcie okazji, mamy dziś dla was wyjątkowych gości!
Przydają się też sugestywne ruchy dłoni i teatralna mowa ciała.
Kiedy tłum już drepcze przed wejściem, trzeba mu dać pitch – przesadzony opis wspaniałości, które czekają w środku. Pitch występuje często razem z hook (hakiem) – obietnicą czegoś nie z tej ziemi:
– Widziałem, jak się tam w szatni przygotowują do występu. Ta połykaczka mieczy, mówię wam, co za dziewczyna! Uhhh!
Kolejnym krokiem jest turning the tip (odwracanie wierzchołka), czyli moment, w którym należy zasugerować ludziom, żeby natychmiast kupili bilety. Wtedy czasem wodzirej oddaje mikrofon naganiaczowi, który nazywany jest także grindmanem. Jego zadanie to nieustanne mielenie tego samego:
– Kup bilet na show teraz! Kup teraz! Zaraz będzie za późno!
No i trzeba jak najczęściej pokazywać węża. Wąż zawsze działa. Ludzie chcą koniecznie sprawdzić, czy jest prawdziwy.
Patrick pracował kiedyś w budce z biletami na Times Square. To wtedy wpadł na pomysł, żeby zwracać się do klientów nie tylko po angielsku. Nauczył się swoich kwestii po japońsku, francusku, niemiecku. Sprzedawał najwięcej.
– Żeby dobrze sprzedawać, nie musisz rozumieć, co sprzedajesz. Musisz wierzyć, że to sprzedasz, i użyć odpowiednich słów. Na tym polega Ameryka!
Tłum go nie przeraża. Jest jak wampir – im więcej ludzi dookoła, tym więcej ma energii do pracy. Wyławia ich wzrokiem już z daleka. Ma swoje sposoby – inaczej mówi się do pary na randce, inaczej do grupy kumpli, a inaczej do rodziny z dziećmi. Jest jak policyjny profiler. Najlepiej dogaduje się z dzieciakami. Dorośli podchodzą do Strange’a sceptycznie. Wydaje im się niepokojąco wesoły i zadowolony.
Ale on jest dumny ze swojego stylu.
W latach pięćdziesiątych konferansjerzy robili, co mogli, żeby być jak najbardziej złowieszczy. W rozrywce głównego nurtu wszystko musiało być nieskazitelne. A ludzie szukali w cyrku odreagowania – czyli jawnej brzydoty.
– Dzisiaj rozrywka to przemoc, lęk i wszelkie obrzydliwości. Ludzie szukają w cyrku czegoś, czego na co dzień nie dostaną w telewizji. Radosnego podniecenia, szczęścia. A ja jestem ciągle szczęśliwy! – Mr. Strange rozciąga usta w uśmiech tak szeroki, że prawie oplata mu głowę.
Nawet jeśli nikogo nie ma w pobliżu, to i tak wkłada w przemowę całą swoją energię. Przybiera odpowiednią postawę i zaczyna.
Bo zawsze ktoś patrzy.Panie, panowie i wszyscy inni!
Patrzcie, patrzcie, patrzcie! Podejdźcie, zbliżcie się, witam was w naszym cyrku! Pokażę wam rzeczy, o jakich wam się nie śniło.
Ale najpierw kilka faktów. Czy wy w ogóle wiecie, gdzie jesteście?
To Coney Island! Plac zabaw świata! Sodoma nad morzem! Elektryczny eden! Raj dla biedaków!
Od ponad stu lat na tym skrawku brooklińskiego piachu przy ostatniej stacji metra powstają kolejne parki rozrywki, kolejne cyrkowe atrakcje. Steeplechase Park! Luna Park! Dreamland! Astroland! Deno’s Wonder Wheel Amusement Park! Zrodziły się tu wynalazki, bez których nie byłoby dziś kina, telewizji ani rozrywki! Manhattan to ucieleśnienie marzeń o doskonałym społeczeństwie i jego eleganckich potrzebach. Coney Island jest wszystkim tym, co wulgarne, kiczowate, podniecające, podświadome.
Manhattan to superego. Coney Island to id.
Po co jeździć nad Niagarę, nad Wielki Kanion? Po co oglądać wieżowce czy autostrady?
Kto nie widział Coney Island – nie widział Ameryki!
Coney Island to światowy rezerwuar marzeń i lęków. To z nich utkane są popkultura i nasze człowieczeństwo.
Kto nie widział Coney Island – nie poznał samego siebie!
Tak, tak – dobrze słyszycie!
To miejsce przypomina nam, że nasze życie to widowisko.
Pokazuje, że największą iluzją jest pozorna prawda tego, co poza lunaparkiem.
Normalność nie istnieje! To po prostu nawijka, którą wam na co dzień sprzedają. My opowiemy wam inną historię.
Wszyscy jesteśmy dziwni!
Dziesięć występów i tylko jeden bilet!
To co, zaczynamy zabawę?