Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Wszyscy kochamy Mikołaja. Część 2 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
4 lipca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wszyscy kochamy Mikołaja. Część 2 - ebook

Bartek nadal jest zakochany w Mikołaju, ale ten trzyma go na dystans. Pokusa zbliżenia się z demonicznym Rufusem jest więc tym silniejsza... Bartek ma z nim zagrać w szkolnej etiudzie filmowej scenę namiętnego pocałunku. Gdy przygotowuje się do roli, nie zdaje sobie jeszcze sprawy z tego, że czekają go przełomowe i śmiertelnie niebezpieczne chwile.

„Ru wstał i rzucił się Bartkowi na szyję. Spleceni ciasno ramionami, przywarli do siebie jak zagubione dzieciaki. Bratnie dusze, które w końcu się odnalazły. Ciała spragnione wzajemnej bliskości. Bartek poczuł na policzku gorące krople łez... Czuł tylko, że równie gorąca jak łzy przyjaciela jest krew tętniąca w ich młodych ciałach. Kiedy zetknęły się wreszcie usta, a języki splotły jak kłębiące się węże, obaj się stali jednością. Rudowłosy zapomniał o całym świecie. Nic dla niego już nie istniało poza tą czystą, głodną, nagą rozkoszą".

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-8091-6
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

_Fanfik nr 2_

– Spo­koj­nie, koniku, spo­koj­nie – mówił Andaj, zbli­ża­jąc się ostroż­nie do myszo­wa­tego kucyka. W dłoni trzy­mał garść zerwa­nych chwilę wcze­śniej ziół. – Pojedz tro­chę dobrej zie­le­ninki, a na pewno się zaprzy­jaź­nimy – szep­tał, sta­ra­jąc się, aby wypa­dło to jak naj­bar­dziej prze­ko­nu­jąco.

Pamię­tał nauki mistrza Kri­wego: jeśli chcesz okieł­znać dzi­kiego konia i zdo­być jego przy­chyl­ność, ofia­ruj mu dar i cały czas do niego mów jak do uwo­dzo­nej kobiety.

Zwie­rzę stało spo­koj­nie, z pochy­lo­nym łbem, grze­biąc kopyt­kiem w ziemi, spo­glą­da­jąc jed­nak czuj­nie na zbli­ża­ją­cego się krok za kro­kiem Bora­nina, a po karku prze­bie­gały mu lek­kie dresz­cze. Gdy wresz­cie młody łowca sta­nął przy nim i pod­su­nął pod pysk poczę­stu­nek, koń obwą­chał go, jakby od nie­chce­nia, ale nie skub­nął pode­tknię­tej mu wiązki, jak­kol­wiek nie­które jej skład­niki mogły być cał­kiem sma­ko­wite.

– Jedz, jedz, koniku – mam­ro­tał dalej łowca, z nadzieją, że jego kojący szept i przy­ja­zne gesty odniosą wresz­cie pożą­dany sku­tek. – Nic tak nie zbliża do sie­bie przy­ja­ciół jak wspólne jedze­nie…

Jed­no­cze­śnie drugą dło­nią gła­dził siwą grzywę, a nawet deli­kat­nie pokle­pał przy­gar­biony grzbiet, licząc, że wkrótce go dosią­dzie. Konik par­sk­nął, uniósł łeb i spoj­rzał na chło­paka z wyż­szo­ścią.

– _Sam sobie to jedz_ – odparł w koń­skiej mowie, którą znał każdy Bora­nin. – _Myślisz, że prze­ku­pisz mnie byle ziel­skiem? To tro­chę za mało, żeby mnie ujeź­dzić. Jeśli mam być twoim dru­hem ruma­kiem, musisz się bar­dziej posta­rać_.

To powie­dziaw­szy, bryk­nął na skraj łąki paroma dłu­gimi sko­kami i w oka­mgnie­niu zna­lazł się w bez­piecz­nej odle­gło­ści od jasno­wło­sego chło­paka. Zwró­ciw­szy po raz ostatni łeb w jego stronę, dodał:

– _Nazy­wam się Pukis. Gdy­byś jesz­cze chciał mnie kie­dyś zoba­czyć, zagwiżdż, a przyjdę na wezwa­nie, jeśli naprawdę będziesz na mnie gotowy, chłop­ta­siu_.

Po czym odwró­cił się zadem, mach­nął poże­gnal­nie ogo­nem i znik­nął w leśnej gęstwi­nie. Tylko koły­szące się w ślad za nim gałązki malin i liście paproci świad­czyły o tym, że przed chwilą tutaj był.

– _Manga_! – syk­nął Bora­nin, przy­gry­za­jąc dolną wargę.

W zło­ści rzu­cił naj­cięż­sze prze­kleń­stwo Jadź­win­gów, ozna­cza­jące jędzę lub sprze­dajną dziewkę. Wśród Bora­nek nie było wpraw­dzie takich kobiet, sły­szał jed­nak od Kri­wego, że bywały u Pru­sów, zwłasz­cza w sła­wet­nym por­cie Truso.

Był tak zagnie­wany, zwłasz­cza na samego sie­bie z powodu wła­snej nie­udol­no­ści, że dopiero po dłuż­szej chwili zdał sobie sprawę, że z pobli­skich nad­je­zior­nych szu­wa­rów jego uszu dobiega zja­dliwy chi­chot.

Spoj­rzał w tamtą stronę. Łodygi ocze­re­tów i tata­raku chwiały się mia­rowo, łagod­nie, jakby poru­szane lek­kim wie­trzy­kiem, ale prze­śmiewca pozo­sta­wał nie­wi­doczny, nawet dla bystrych oczu Bora­nina.

– Pokaż się – pro­wo­ko­wał Andaj, się­ga­jąc po łuk na ramie­niu – zamiast się chi­chrać w sito­wiu. Obyś miał przy­ja­zne zamiary, bo ina­czej zapo­znam cię z moją strzałą. Nie widzę cię, ale dobrze sły­szę. To mi wystar­czy.

Wtedy spo­mię­dzy wyso­kich łodyg wypry­snął zie­lono-czer­wony kształt, ludzki i nie­ludzki zara­zem. Naj­pierw poja­wiła się wielka, zie­lona głowa zwień­czona rubi­no­wym czu­bem. Nie­zna­jomy miał skórę barwy ota­cza­ją­cej go roślin­no­ści i kry­ją­cej go zwy­kle wod­nej toni jeziora, dzięki czemu dobrze wta­piał się w oto­cze­nie. Zdra­dzały go tylko widoczne z daleka włosy poca­ło­wane przez ogień. Zda­wał się dziw­nym połą­cze­niem ognia z wodą, biesa z wod­ni­kiem.

Nie miał róż­ków, ale w jego oczach jawiła się mie­szanka dwóch demo­nicz­nych natur: tęczówki miał szma­rag­dowe, jak więk­szość wod­ni­ków, ale źre­nice świe­ciły krwi­stą pur­purą, przy­wo­dzącą na myśl ogni­ste otchła­nie Nawii. Ich spoj­rze­nie zda­wało się prze­ni­kać wszystko na wskroś i roz­pa­lać posokę w żyłach każ­dej napo­tka­nej istoty. Andaj także poczuł na karku dresz­czyk pod­nie­ce­nia i krew zaczęła żywiej krą­żyć w całym jego sie­dem­na­sto­let­nim ciele. Wodny czart był więc bez wąt­pie­nia uwo­dzi­cie­lem, kusi­cie­lem, a nie wojow­ni­kiem. Chciał uwieść Bora­nina, a nie zra­nić, choć w isto­cie u takich stwo­rów jedno nie wyklu­czało dru­giego, jak go swego czasu prze­strze­gał Kriwe. Bora­nin zdjął dłoń z łuku i roz­luź­nił się, obser­wu­jąc z cie­ka­wo­ścią wyła­nia­jąca się z sito­wia postać.

Twarz wod­nika przy­po­mi­nała ludzką, ale rysy były nie­zwy­kle ostre, jak wyrze­zane dłu­tem. Miał wysta­jące kości policz­kowe i ponętny dołek w mocno odzna­cza­ją­cym się pod­bródku. Szyja była długa i giętka, niczym u wod­nego ptac­twa, tors szczu­pły, lecz ład­nie umię­śniony, a dłu­gie, pazu­rza­ste palce dłoni połą­czone były bło­nami pław­nymi. Pła­ski brzuch i dłu­gie, silne nogi dopeł­niały cało­ści. Bies był w zasa­dzie nagi, jeśli nie liczyć prze­pa­ski z wodo­ro­stów na bio­drach, noszo­nej chyba nie z przy­zwo­ito­ści, lecz dla wygody, i skry­wa­ją­cej to, co naj­cie­kaw­sze u wszyst­kich sam­ców dowol­nego gatunku. Andaj stwier­dził w duchu, że nie­znany stwór był dość uro­dziwy, a nawet pocią­ga­jący. Wyglą­dał jak czer­wony kwiat na gięt­kiej, zie­lo­nej łody­dze.

– Wyjaw swe imię – zażą­dał Andaj, pod­cho­dząc już bez obawy do wod­nego biesa, cho­ciaż zacho­wy­wał czuj­ność. – Nie zwy­kłem roz­ma­wiać z obcymi. W naszym języku słowo „obcy” i „wróg” zna­czą to samo. Mnie zowią…

– Nie musisz się przed­sta­wiać, Andaju – prze­rwał mu wod­nik syczą­cym szep­tem, przy czym nie­mal każde słowo koń­czył mla­śnię­ciem języka. – Wszy­scy tu znają naj­lep­szego łowcę i zwia­dowcę Boran. Od dawna cię obser­wuję i chcia­łem cię bli­żej poznać. Nie ja jeden… Zwę się Atwar, a moją matką jest Kró­lowa Jezior. Ojca nie znam, ale wiem, że spło­dziła mnie z naj­go­ręt­szym bie­sem Nawii, pod­su­nię­tym jej przez samego Welesa. Jako że kocha się w tobie wiele rusa­łek i wod­ników, Kró­lowa już o tobie sły­szała i chęt­nie ugo­ści­łaby cię na naszym dwo­rze. Kazała mi cię zapro­sić…

– Wielki to dla mnie zaszczyt – prze­rwał mu Bora­nin grzecz­nie, ale sta­now­czo – lecz nie cie­ka­wią mnie pod­wodne dzie­dziny, w któ­rych mógł­bym na zawsze uto­nąć. Jestem czło­wie­kiem lasu, Synem Drzew, i niech tak pozo­sta­nie – zakoń­czył dosyć oschle.

– A może się jesz­cze namy­ślisz – pod­jął wcale nie­zra­żony Atwar. – Moja matka może ci wiele zaofe­ro­wać, a nawet ja mogę ci być pomocny…

– Tak? Niby w czym? – zacie­ka­wił się Andaj.

– A choćby w okieł­zna­niu twego druha-rumaka, tego nie­sfor­nego Pukisa, który zakpił z cie­bie bez­czel­nie…

– I to cię tak roz­ba­wiło?

– Roz­ba­wiło, ale także zmar­twiło, jak każda porażka ład­nego i mło­dego chło­paka. Stary Kriwe mógł lepiej cię przy­go­to­wać, ale widocz­nie uznał, że musisz się z tym zmie­rzyć sam, jak więk­szość twych współ­ple­mień­ców. Od czego jed­nak mamy przy­ja­ciół! Znam ulu­bione zioło konika, któ­remu nie potrafi on się oprzeć, i zaklę­cie pod­da­jące go bez reszty czy­jejś woli – zaofe­ro­wał kusząco.

– Mie­nisz się mym przy­ja­cie­lem? – odparł nie­uf­nie jasno­włosy łowca. – Chcesz być moim _gine_, a może nawet _mile_? Mój stary mistrz mówił, że istoty takie jak ty ni­gdy niczego nie dają za darmo. Zawsze chcą cze­goś w zamian.

– Istoty takie jak ja? – powtó­rzył Atwar z wyraźną urazą. – Co to niby ma zna­czyć? Jestem synem Kró­lo­wej…

– Która też, o ile wiem, zawsze cze­goś żąda – pod­chwy­cił Andaj. – Powiedz wprost, czego ode mnie ocze­ku­jesz?

– To zależy, co możesz mi dać – odparł rudy bies z prze­wrot­nym bły­skiem w czer­wo­nych źre­ni­cach.

– Och, ale z cie­bie _pim­pas_ – rzu­cił znie­cier­pli­wiony tym dro­cze­niem się łowca i odwró­cił się, by odejść.

– Żaden _pim­pas_, jesz­cze nawet go nie widzia­łeś! – zawo­łał za nim wod­nik z uda­nym obu­rze­niem. – Co powiesz na małe… lizanko?

– Lizanko? – pod­jął zasko­czony Andaj, odwra­ca­jąc się znowu w jego stronę. – Aha, tak nazy­wa­cie cało­wa­nie? Ale ja nie całuję się… ot tak… z pierw­szym lep­szym – mruk­nął.

Nie ruszył jed­nak dalej. Obiet­nica pozna­nia sekretu gada­ją­cego konika trzy­mała go przy prze­wrot­nym wod­niku jak nie­wi­dzialne więzy.

– Dobrze, że nie powie­dzia­łeś: z byle kim – odparł Atwar z prze­wrot­nym gry­ma­sem na zie­lo­nym licu. – Oneg­daj skryty w szu­wa­rach, widzia­łem twoje piesz­czoty z parą boskich bliź­niąt i wiem, że cało­wa­nie dru­giego chło­paka to dla cie­bie nie pierw­szy­zna…

– Wara od bliź­niąt! – wark­nął gniew­nie łowca, odru­chowo się­ga­jąc do toporka za pasem.

– Spo­koj­nie, nie zro­bię im nic złego. Mówię tylko, co widzia­łem – zastrzegł rudy bies, uno­sząc bło­nia­ste dło­nie w geście pod­da­nia. – Widać, że to dla cie­bie draż­liwy temat. A więc dalej, masz nie­po­wta­rzalną oka­zję prze­li­zać się z synem Kró­lo­wej Jezior! – zachę­cił, po czym wysu­nął z ust nie­sa­mo­wi­cie długi i giętki jęzor, który był tak samo zie­lony jak reszta jego ciała i przy­po­mi­nał jado­witą żmiję.

– Skoro cze­goś naprawdę pra­gniesz, po pro­stu to weź – oznaj­mił twardo Andaj, patrząc pro­sto w szma­rag­dowo-pur­pu­rowe śle­pia. – Zrób to, zamiast o tym gadać. Jeśli ci star­czy odwagi…

– O, tej mi na pewno nie brak! – obru­szył się wodny czart i wysu­nął jęzor jesz­cze dalej, aż dotknął jego czub­kiem policzka Bora­nina.

Prze­su­nął w górę i w dół po gład­kiej chło­pię­cej skó­rze, co oka­zało się oso­bli­wie przy­jemne, jak poli­za­nie przez psa, gdyż jego język był nieco szorstki. Żadne zwie­rzę jed­nak nie zro­bi­łoby tego, co zro­bił po chwili wod­nik.

Bies prze­niósł jęzor na usta chło­paka i deli­kat­nie, acz sku­tecz­nie wnik­nął mię­dzy nieco spierzch­nięte wargi wojow­nika i zagłę­bił się, pomimo oporu, jaki sta­wiał Andaj, by wresz­cie pobu­dzić jego język do współ­dzia­ła­nia. Jed­no­cze­śnie dłu­gie, bło­nia­ste łap­ska wod­nika i silne nogi oplo­tły ciało chłopca niczym sprę­ży­ste macki. W bli­skim dotyku ciało rudego biesa nie oka­zało się wcale ośli­zgłe ani zimne, jak począt­kowo oba­wiał się Andaj. Było co prawda śli­skie, ale też gład­kie i cie­płe, jak łuski węża, co się wygrzał na słońcu.

Łowca zatra­cił się na długą chwilę w nie­sa­mo­wi­tej roz­ko­szy, jaką spra­wił mu ten poca­łu­nek, jed­nak poczu­cie obo­wiązku spra­wiło, że z nagła oprzy­tom­niał. Ode­rwał się z tru­dem od wąskich, jakby bez­kr­wi­stych warg tam­tego, wypchnął z ust jego język i rzekł, dysząc ciężko:

– Masz, czego chcia­łeś… Czy nie pora na speł­nie­nie obiet­nicy?

– A czy ja coś ci obie­ca­łem? – dro­czył się bies, prze­wra­ca­jąc oczami i mię­dląc ozo­rem z gło­śnym mla­ska­niem. – Ach tak, cho­dzi o ulu­bioną roślinkę Pukisa? – udał, że sobie przy­po­mniał. – Jest taka, o widla­stych łody­gach i wąskich list­kach. Rośnie w cie­ni­stych lasach na zbo­czach skał. Sły­sza­łem, że Lud Słowa używa jej do cza­rów, boi się więc wyma­wiać praw­dziwą nazwę i mówi na nią „nie­tota”.

– Znam tę roślinę – przy­znał z zado­wo­le­niem Andaj. – Dla nas to po pro­stu widłak i nie boimy się go i nie uży­wamy w żad­nych zdroż­nych celach. Wiemy jed­nak, że jest ulu­biony przez wiły.

– Daj koni­kowi to ziele, a będzie cały twój – pod­su­mo­wał wodny czart i wyko­nał ruch, jakby chciał wró­cić do cało­wa­nia.

– Zaraz, to jesz­cze nie wszystko – przy­po­mniał mu Andaj. – A zaklę­cie?

– Zaklę­cie? Jakie zaklę­cie? – pytał głup­ko­wato Atwar, ale zaraz spo­waż­niał pod groź­nym spoj­rze­niem łowcy. Zamy­ślił się i po chwili jego usta wykrzy­wił szy­der­czy gry­mas. – O zaklę­cie będziesz musiał się bar­dziej posta­rać, chłop­ta­siu, jak zwykł cię nazy­wać twój nie­do­ści­gły konik.

– Co mam zro­bić? – spy­tał nie­cier­pli­wie Andaj, czu­jąc lekki zawrót głowy od śliny biesa, która naj­wy­raź­niej prze­nik­nęła do jego krwi.

– Dosiądź mojego _pim­pasa_ – oznaj­mił wod­nik bez ogró­dek.

Jed­nym ruchem zdarł prze­pa­skę z wodo­ro­stów i oczom Bora­nina uka­zał się rze­czony _pim­pas_, coraz bar­dziej rosnący i prę­żący się pomię­dzy udami biesa. Wyglą­dał jak wzra­sta­jąca nad­na­tu­ral­nie szybko gruba, szma­rag­dowa łodyga nie­zna­nego kwiatu z rubi­no­wym pąkiem na czubku. Andaj poczuł, że ten widok nie­zmier­nie go pod­nieca i że nie jest to jedy­nie wpływ oszo­ło­mie­nia czar­tow­ską śliną. W tej chwili chciał poznać wła­ści­wo­ści i wszel­kie zalety tego dziw­nego kwiatu, nawet bar­dziej niż zaklę­cie znie­wa­la­jące Pukisa.

Atwar chwy­cił jego wąskie bio­dra bło­nia­stymi, lep­kimi łapami i nadział na swój męski narząd, jed­no­cze­śnie cału­jąc namięt­nie. Ich języki znowu się splo­tły jak głodne węże, a dło­nie pie­ściły wza­jem­nie swoje ciała. Gdy _pim­pas_ wod­nika wdarł się do wnę­trza Andaja niczym roz­pa­lone żądło, roz­po­częła się sza­lona jazda. Młody Jadź­wing czuł, że tonie wraz z tam­tym w jakiejś mrocz­nej głębi, że rudy bies ściąga go na swoje dno, z któ­rego chło­pak może już nie powró­cić do świata ludzi ani do swego ple­mie­nia, ale w danej chwili stało się mu to obo­jętne. Nic bowiem teraz się dla niego nie liczyło poza tą nie­by­wałą roz­ko­szą dawa­nia i bra­nia…Między scenami

– Kame­raaa! Poszła!

– _Szkolna miłość_, scena dwu­na­sta, uję­cie dru­gie.

– Akcja!

Do takich komend Bar­tek przy­zwy­czaił się w ciągu ostat­nich trzech tygo­dni, gdy krę­cili etiudę Filipa Zygiera. Klap­ser­kami były na zmianę Ewa Cie­pła i Dorota Sztabka, a druga zawsze peł­niła funk­cję sekre­tarki planu. Rudy ni­gdy nie wie­dział, która aku­rat co robi, bo cho­ciaż współ­pra­co­wali już jakiś czas, na­dal miał kło­poty, by je od sie­bie odróż­nić. Były niczym sio­stry syjam­skie. Wyglą­dały i ubie­rały się podob­nie, mówiły i zapewne myślały tak samo, bo czę­sto odzy­wały się jed­no­cze­śnie tym samym tek­stem. A poza tym cały czas były nie­roz­łączne.

Film miał być niemy, tylko ze ścieżką muzyczną w tle, więc w zasa­dzie cała cere­mo­nia z klap­sem nie była konieczna, jed­nak reży­ser upie­rał się, by wszystko robić pro­fe­sjo­nal­nie, zgod­nie ze sztuką fil­mową. Obraz miał być do tego czarno-biały, co zda­niem reży­sera pod­no­siło walory este­tyczne i uszla­chet­niało dosyć banalny temat. Nikt oczy­wi­ście nie miał odwagi dys­ku­to­wać ze szkol­nym fil­mow­cem o jego kon­cep­cji arty­stycz­nej. Jego natu­ralna cha­ry­zma spra­wiała, że wszy­scy wie­rzyli, iż Filip wie, co robi, i że lada moment otrzyma festi­wa­lowe laury.

Na początku zdjęć Rufus namó­wił Bartka, by dołą­czył do ekipy, na co rudo­włosy przy­stał chęt­nie z dwóch powo­dów. Pierw­szym była potrzeba pozo­sta­wa­nia w pobliżu Ru, z któ­rym bar­dzo się ostat­nio zbli­żyli, jak­kol­wiek na razie wyłącz­nie na grun­cie przy­ja­ciel­skim. Dzięki temu Bar­tek mógł go mieć stale na oku, jak zasu­ge­ro­wał Miko­łaj. Drugi powód był pro­sty: przy­jaźń z Ru sta­no­wiła dosko­nały pre­tekst, by trzy­mać się z daleka od jasno­wło­sego druha, do któ­rego Bar­tek miał żal. Rozu­miał, dla­czego Miko­łaj jest wobec niego zdy­stan­so­wany, ale nie potra­fił tego prze­pra­co­wać. Z kolei Miko­łaj z aniel­ską cier­pli­wo­ścią i wyro­zu­mia­ło­ścią przyj­mo­wał jego wyma­wia­nie się od kolej­nych zbió­rek w schro­ni­sku, co jesz­cze bar­dziej roz­draż­niało rudego. Wolałby, żeby w takiej sytu­acji tam­ten zwy­czaj­nie się na niego wku­rzył, bo przy­naj­mniej poka­załby, że mu zależy, i ujaw­nił cho­ciaż odro­binę ludz­kiego uczu­cia. W tej kwe­stii jed­nak rozum Bartka pozo­sta­wał w kon­flik­cie z jego ser­cem.

By stłu­mić tar­ga­jące nim zawie­dzione uczu­cia, czyli stra­cone zachody miło­ści – o czym Zygier mógłby nakrę­cić osobny film – rudo­włosy rzu­cił się w wir prac na pla­nie. Głów­nie peł­nił funk­cję rekwi­zy­tora, pil­no­wał też sce­no­pisu i zbie­rał od kole­gów zgody na sfil­mo­wa­nie czy­ichś twa­rzy, kiedy krę­cili uję­cia zbio­rowe na kory­ta­rzach – w cza­sach RODO było to abso­lut­nie nie­zbędne, a Zygier wolał się zabez­pie­czyć, skoro miał do czy­nie­nia z dzie­cia­kami zna­nych ludzi. Począt­kowo Cie­pła i Sztabka trak­to­wały go nie­uf­nie, jak intruza, który wkradł się pod­stęp­nie w łaski ich mistrza, ale w końcu go zaak­cep­to­wały, przy­zna­jąc, że bar­dzo im pomaga, bo same nie były w sta­nie ogar­nąć tak dużej pro­duk­cji. Z cza­sem nawet go polu­biły, bo był przy­ja­zny i uczynny.

Fabuła filmu była raczej pro­sta, a zda­niem Bartka nie­mal man­gowa. Para mło­dych ludzi z liceum cho­dzi ze sobą, spo­tyka się w szkol­nym barku, spa­ce­ruje po kory­ta­rzach lub prze­sia­duje na „kul­to­wych” scho­dach przed szkołą, jak jesz­cze cał­kiem nie­dawno Lu z Kaje­ta­nem. Przez jakiś czas trwa idylla; w pew­nym momen­cie jed­nak mię­dzy boha­te­rami docho­dzi do spię­cia, a raczej gwał­tow­nej kłótni. Przy­czyną jest nie­wier­ność part­nera; zwią­zek koń­czy się zerwa­niem. Sło­wem, histo­ria, jakich wiele, lecz w sumie bli­ska ludziom i zro­biona z dba­ło­ścią o formę prze­kazu: czarno-białe zdję­cia, surowa pro­stota i sub­telny ero­tyzm pierw­szej miło­ści, ładne kadry i dobry mon­taż oraz odpo­wied­nio nastro­jowa muzyka.

Pod­czas krę­ce­nia pierw­szych ujęć obsa­dzona w jed­nej z dwóch głów­nych ról Bar­bie była spięta, stre­mo­wana, a przez to tro­chę drew­niana, jed­nak pod wpły­wem deli­kat­nych suge­stii Filipa oswo­iła się w końcu z obiek­ty­wem i otwo­rzyła na ekra­nowe uczu­cia, dzięki czemu zaczęła grać lepiej. „Co nie dogra, to dowy­gląda”, stwier­dził w myślach rudy, bo kamera Bar­bie po pro­stu kochała i już na zdję­ciach prób­nych Basia wycho­dziła prze­ślicz­nie. Zygier chwa­lił także Rufusa za emo­cjo­nalne zaan­ga­żo­wa­nie w sce­nach miło­snych i natu­ralny luz w epi­zo­dach ple­ne­ro­wych; powie­dział nawet, że chło­pak jest wpraw­dzie nie­oszli­fo­wa­nym dia­men­tem, lecz na bank uro­dzo­nym akto­rem (a przy oka­zji, ze względu na swoją bisek­su­al­ność, ze szcze­gól­nym uwzględ­nie­niem chłop­ców, bez­piecz­nym part­ne­rem dla Basi). Bar­tek podzie­lał zda­nie Filipa; od dawna obser­wo­wał, z jaką łatwo­ścią młody Cerer kła­mie i udaje różne uczu­cia. W sumie był chyba lep­szym akto­rem w życiu niż na ekra­nie.

Krę­ce­nie etiudy szło cał­kiem gładko, bez wewnętrz­nych zgrzy­tów, i reży­ser wraz z całą ekipą byli bar­dzo zado­wo­leni ze swo­jej pracy. Wszystko wycho­dziło im do tego stop­nia bez­pro­ble­mowo i jak z płatka, że Bar­tek, naj­więk­szy pesy­mi­sta w gru­pie, wspo­mi­na­jąc słowa Miko­łaja o natu­ral­nym pra­wie rów­no­wagi, zaczął się oba­wiać, że w końcu musi się poja­wić jakaś prze­szkoda. Nie wyra­żał jed­nak gło­śno swych lęków, by nie wyjść na czar­no­wi­dza i nie zape­szyć, ale w głębi duszy miał złe prze­czu­cia. I rze­czy­wi­ście: kata­strofa ich w końcu dopa­dła, niczym mściwa Neme­zis, która nie­na­wi­dziła, gdy ludziom wio­dło się nazbyt dobrze.

Tego dnia od rana zostali for­mal­nie zwol­nieni z lek­cji przez wycho­waw­czy­nie klas czwar­tej A i czwar­tej B, by krę­cić fina­łową scenę w biblio­tece szkol­nej. Zebrali się w niej wszy­scy punk­tu­al­nie, oprócz Bar­bie i Zygiera. W końcu zja­wił się Filip, sam i ponury jak chmura gra­dowa.

– Co się stało? – spy­tała jedna z dziew­czyn, prze­wi­du­jąc złe wie­ści.

– Gdzie Bar­bie? – dodała druga.

– Tra­ge­dia – wysa­pał zała­many i poiry­to­wany reży­ser. – Bar­bie nie przyj­dzie.

– Co? Znowu ze sobą zerwa­li­ście? – wtrą­cił Bar­tek, przy­po­mniaw­szy sobie histo­rię z bluzką.

– Nic z tych rze­czy – zaprze­czył żywo Filip. – Basia zacho­ro­wała.

– Rety! Na co?!

– Ma grypę. Posłu­chaj­cie, co mówi na swoim vlogu…

Wycią­gnął smart­fon i prze­słał wszyst­kim link. Zebrani jak na komendę uru­cho­mili smart­fony.

Na Insta­gra­mie i na YouTu­bie można było zoba­czyć zdję­cie Basi Gadal­skiej sprzed paru tygo­dni. Z offu popły­nął jej głos: zmie­niony, drżący i zachryp­nięty, prze­ry­wany ata­kami kaszlu.

– Wybacz­cie mi, _dears_… W naj­bliż­szym cza­sie nie będzie porad modo­wych, _because I’m ter­ri­bly sick_ – wyja­śniała zde­ner­wo­wana, plą­cząc czę­ściej niż zwy­kle wyra­że­nia pol­skie z angiel­skimi. – Dopa­dła mnie paskudna _flu_. Sły­szy­cie, jak mówię, a nie chce­cie nawet wie­dzieć, jak wyglą­dam… – Wypo­wiedź prze­rwał jej kaszel. – Dla­tego wyłą­czy­łam kamerę w lapku i wrzu­ci­łam fotki, na któ­rych jestem taka, jaka zawsze byłam, zanim spo­tkało mnie… _unhap­pi­ness_. Biorę anty­bio­tyk, ale lekarz mówi, że wyjdę z tego naj­wcze­śniej za tydzień… – Znów atak kaszlu. – Mam nadzieję, że nikogo nie zara­zi­łam, zwłasz­cza Filipa. Bar­dzo cię prze­pra­szam, Filip, bo wiem, że spra­wiam ci _tro­uble with your movie_. Prze­pra­szam też całą ekipę, Rufusa, Bartka, dziew­czyny…

– Miło, że o nas pamięta – szep­nęła Cie­pła Sztabka, to zna­czy jedna z nich, ale nikt nie zwró­cił na nie uwagi.

– Żegnaj­cie! Spo­tkamy się, _when I feel bet­ter._ – Basie zakoń­czyła nagra­nie sła­bym gło­sem.

– Bogo­wie – sko­men­to­wał Bar­tek. – Przez tę gorączkę zaczęła zapo­mi­nać pol­skich słów…

– Zaczął się sezon gry­powy – mruk­nął Rufus. – Więc Bar­bie jak zwy­kle na cza­sie.

– Zamknij się, Ru – wark­nął Zygier, który miał bar­dzo dobry słuch. – Ten pro­blem doty­czy nas wszyst­kich. Jak teraz skoń­czymy film?

– Wiem i żałuję tak jak ty – pod­jął Ru z namy­słem – że nie możemy nakrę­cić ostat­niej sceny pojed­na­nia. Tylko że teraz poca­łu­nek z nią mógłby mi mocno zaszko­dzić. Dobrze, że nie ćwi­czy­li­śmy go wczo­raj – dorzu­cił z kwa­śnym uśmiesz­kiem. – Wtedy stra­ci­li­by­ście także głów­nego aktora. Ale skoro to scena koń­cowa, może znaj­dziemy jakąś dublerkę? – zasta­no­wił się. – Naj­lep­sza byłaby Lu, ale nie będę prze­cież cało­wał wła­snej sio­stry… Wystar­czy nam już jedna dwu­znaczna scenka „sło­wiań­ska”, przez którą nazbie­ra­li­śmy sporo głu­pich komen­ta­rzy – zauwa­żył, zezu­jąc na Bartka, który tro­chę się zmie­szał. – A może któ­raś z naszych dziew­czyn się nada? – zasu­ge­ro­wał, wska­zu­jąc na Cie­płą Sztabkę. – Wystar­czy ubrać ją odpo­wied­nio, zało­żyć blond perukę i jeśli będzie cały czas tyłem do kamery, może widzo­wie się nie zorien­tują…

– Nie wystar­czy – zaprze­czył Filip z roz­pa­czą. – Skoro w ostat­nim uję­ciu się z nią cału­jesz, będzie widoczna rów­nież jej twarz.

– Hm… A może zasto­su­jemy jakiś fil­mowy trick?

– Nie mamy na to czasu. Jeśli nie zmon­tuję filmu do końca tygo­dnia, nie zdążę go zgło­sić na kon­kurs.

– Czyli nie mamy też czasu, żeby w kolej­nych dniach nakrę­cić nowe sceny z jakąś inną dziew­czyną?

– Dokład­nie. Musimy to zro­bić dziś albo nas nie dopusz­czą.

– Więc pozo­staje dublerka – zasta­na­wiał się na głos Rufus. – Może bez poca­łunku? Mój boha­ter sie­dzi zała­many przy sto­liku w czy­telni, ona pod­cho­dzi do niego, głasz­cze po ramie­niu, a wtedy on wstaje, wtula się w nią i… cię­cie!

– Poca­łu­nek jest ważny – upie­rał się reży­ser. – Mocny akcent koń­czący fabułę, taka kropka nad „i”.

– No to jeste­śmy w czar­nej… dziu­rze – wes­tchnął Bar­tek.

– Zresztą w ogóle nie wyobra­żam sobie tej sceny bez Bar­bie – stwier­dził sta­now­czo Filip, wsu­wa­jąc palce we włosy i mierz­wiąc efek­towną fry­zurę.

– Reży­ser zabu­jany w swo­jej gwieź­dzie – stwier­dził pół­gło­sem Ru, prze­wra­ca­jąc oczami. – Strasz­nie starta kli­sza… Kom­pletny banał – powie­dział to wszystko do Bartka, ale inni oczy­wi­ście usły­szeli, z reży­se­rem na czele.

– Nie jestem głu­chy – poin­for­mo­wał groź­nie Filip.

– I dobrze – syk­nął Rufus. – To fatalne, gdy arty­sta nie może się wyzwo­lić z wła­snych ogra­ni­czeń. A ja wła­śnie wpa­dłem na pomysł, jak roz­wią­zać nasz pro­blem.

– Tak? Na jaki?

– Na taki – oznaj­mił Ru, się­ga­jąc do ple­caka.

Po chwili wydo­był z niego mangę i poma­chał nią Fili­powi przed nosem. Okładka przed­sta­wiała parę namięt­nie w sie­bie wtu­lo­nych nasto­lat­ków w szkol­nych mun­dur­kach, przy czym jeden był drob­niej­szy i dłu­go­włosy, a jego twarz pozo­sta­wała nie­wi­doczna. Rudy wie­dział z góry, że cho­dzi o dwóch chło­pa­ków, ale odbiorca hetero mógłby się nabrać. I tak się wła­śnie stało.

– Co to niby ma być? – zapy­tał zdez­o­rien­to­wany Filip, mru­ga­jąc. – Jakaś japoń­ska dziew­czyna? Znasz taką? Chcesz ją zapro­sić na plan?

– Wszystko, co ładne, musi być dla cie­bie dziew­czyną? – zri­po­sto­wał bystro Rufus, krzy­wiąc się. – To czy­sty sek­sizm.

– Dużo masz jesz­cze takich tek­stów? – odparł znie­chę­cony Zygier, prze­ko­nany, że jego główny aktor po pro­stu z niego kpi.

– Ow­szem, mogę tak długo – zapew­nił aro­gancko Ru z psot­nymi ogni­kami w brą­zo­wych tęczów­kach. – To japoń­ska manga z serii _Boys Love_. Nosi tytuł _Roz­myty kadr_. Przy­nio­słem ją, bo opo­wiada histo­rię podobną do tej z two­jego filmu. Dwóch chło­pa­ków kręci film o szkol­nej miło­ści i zako­chują się w sobie na pla­nie. W finale jest scena poca­łunku w biblio­tece…

– Rze­czy­wi­ście podobna histo­ria – przy­znał zasko­czony reży­ser. – Ale dwóch chło­pa­ków… Tego jesz­cze u nas nie grali! Nie wie­dzia­łem, że takie rze­czy wydają także w Pol­sce – zdzi­wił się.

– Wyobraź sobie, że tak – odparł non­sza­lancko Ru. – To mimo wszystko wolny kraj. A my możemy cho­dzić do tej samej szkoły, cza­sem do jed­nej klasy, nawet sie­dzieć we wspól­nej ławce, ale każde z nas tkwi we wła­snej bańce infor­ma­cyj­nej – pod­su­mo­wał filo­zo­ficz­nie. – A nowo­cze­sna tech­nika miała podobno łączyć ludzi…

– Na­dal nie rozu­miem, co w związku z tym pro­po­nu­jesz poka­zać w naszym fil­mie – prze­rwał jego wywody reży­ser, wyraź­nie sko­ło­wany.

– Chło­paka.

Cie­pła i Sztabka jęk­nęły rów­no­cze­śnie, nie wia­domo – z zachwytu czy z wra­że­nia, a Filip wyba­łu­szył oczy.

– Cał­kiem ci odbiło?! – wyją­kał osłu­piały.

– Dla­czego zaraz „odbiło”? – zare­ago­wał bły­ska­wicz­nie Ru. – Tema­tyka LGBT jest teraz bar­dzo na cza­sie. W dodatku to temat ważny spo­łecz­nie. Mniej­szo­ści sek­su­alne doma­gają się repre­zen­ta­cji w fil­mach, tak samo jak mniej­szo­ści rasowe…

– Jak w seria­lach Net­fliksa? – pod­chwy­cił scep­tycz­nie Zygier. – Może to się spraw­dza w USA, ale Pol­ska to nie Ame­ryka i wpro­wa­dze­nie takiego motywu nie zwięk­szy popu­lar­no­ści mojego filmu… Wręcz prze­ciw­nie, może mu zaszko­dzić.

– A to niby czemu?

– Mogą nas zdys­kwa­li­fi­ko­wać za nie­re­gu­la­mi­nową tema­tykę – odparł z nie­kła­maną obawą Filip.

– Myśla­łem o tym wczo­raj i prze­stu­dio­wa­łem dokład­nie regu­la­min kon­kursu – oznaj­mił Rufus. – Ni­gdzie nie jest powie­dziane, że musi to być męsko-dam­ski romans, a nie na przy­kład miłość dwóch chłop­ców. Więc o regu­la­min nie musisz się mar­twić…

– Nie ma takiego punktu, bo orga­ni­za­to­rom nie przy­szło do głowy, że ktoś się na to odważy – zare­pli­ko­wał Filip. – I to nie zna­czy, że jury spodoba się coś takiego. Juro­rzy mogą w zasa­dzie wszystko: odrzu­cić nasz film albo po pro­stu nie przy­znać żad­nej nagrody.

– Jeśli publicz­nie popi­szą się homo­fo­bią, dys­kwa­li­fi­ku­jąc film, tym gorzej dla nich. Wtedy będziesz prze­śla­do­wa­nym arty­stą, a dla cie­bie to tylko lepiej – prze­ko­ny­wał Rufus. – Film sta­nie się gło­śny jako „zaka­zane dzieło” i wywoła zain­te­re­so­wa­nie mediów, które w więk­szo­ści staną po two­jej stro­nie. Dzięki temu, że ten film będzie nie­kon­wen­cjo­nalny, ma szansę na nagrodę spe­cjalną za odważną tema­tykę. Poza tym… Ufun­do­wa­nie takiej nagrody to głup­stwo dla mego ojca… Zrobi to choćby dla­tego, że zagra­łem główną rolę.

– Wolał­bym, żeby film doce­niono ze względu na walory arty­styczne. I żeby to nie było usta­wione – oświad­czył sucho Filip.

– Nie cho­dzi o usta­wia­nie cze­go­kol­wiek – ode­zwała się nie­spo­dzie­wa­nie Cie­pła, a może Sztabka, Bar­tek nie był do końca pewien. Chłopcy skie­ro­wali na nią zasko­czone spoj­rze­nia. – Cho­dzi o ludzi, któ­rzy są różni. Reali­styczna sztuka powinna to uka­zy­wać. W imię życio­wej prawdy.

– Kto tak twier­dzi? – spy­tał zdu­miony reży­ser.

– Tak twier­dzę ja, Dorota Sztabka – odpo­wie­działa dobit­nie. – I miliony pogu­bio­nych dziew­czyn oraz chło­pa­ków na całym świe­cie, krzyw­dzo­nych przez hete­ro­nor­ma­tywny patriar­chat.

– Zga­dzam się z Dorotą – poparła ją Ewa, ujmu­jąc dłoń tam­tej. – Uwa­żam, że Rufus ma rację. Temat LGBT jest obec­nie na topie, a wpro­wa­dze­nie takiej sceny pod­nie­sie war­tość filmu.

– Yhm, yhm, ach tak… – wydu­kał Filip. – Myśla­łem… Myśla­łem, że będzie­cie po mojej stro­nie. Nie spo­dzie­wa­łem się tego po was…

– Bo nic o nas nie wiesz, Jonie Snow – odpo­wie­działa z iro­nią Cie­pła.

– Jesz­cze nie­je­den raz cię zasko­czymy, kochany – dorzu­ciła Sztabka.

– Wow, jaki _coming out_! – stwier­dził z uzna­niem Rufus. – Takiego wyj­ścia z szafy jesz­cze nie widzia­łem. Brawo, dziew­czyny! Coraz bar­dziej was lubię…

– My cie­bie też – odpo­wie­działy jedna przez drugą, chi­cho­cząc. – Tylko ty nie zawsze dajesz się lubić.

– Popra­wię się, obie­cuję – zapew­nił Ru, przy­kła­da­jąc teatral­nie dłoń do serca i mru­ga­jąc do nich oraz do Bartka.

– No, dobra, dobra, cie­szę się, że ekipa się lubi, bo to pozy­tyw­nie wpływa na atmos­ferę pracy, ale jaka z tego korzyść dla naszego filmu? – pod­jął nie­prze­ko­nany Filip, który poczuł się chyba przy­tło­czony tą nagłą falą infor­ma­cji.

Nie to, żeby zawa­lił mu się świat, był bowiem wystar­cza­jąco inte­li­gentny, by różne rze­czy przy­jąć do wia­do­mo­ści, a jed­nak chwi­lowo tro­chę go to prze­ro­sło i potrze­bo­wał wię­cej czasu, by wszystko sobie poukła­dać w gło­wie.

– Taka, że wykro­czysz poza skost­niałe sza­blony – wyja­śnił Ru. – Arty­sta powi­nien cza­sem nagiąć zasady, jeśli chce stwo­rzyć coś świe­żego i ory­gi­nal­nego. A ty jesteś praw­dzi­wym arty­stą. Wolisz ener­gię niż brak ener­gii. Dobrze dopra­wione od mdłego. Wyra­zi­ste od nija­kiego – kusił z cza­ru­ją­cym uśmie­chem. – Dzięki tobie film na okle­pany temat sta­nie się mocny w prze­ka­zie, ostry i nowa­tor­ski. Dla wielu może się oka­zać nawet prze­ło­mowy.

– Powiedzmy, że jest coś w tym, co mówisz – odparł Zygier z namy­słem. – Ale jak zamie­rzasz fabu­lar­nie uza­sad­nić, że nasz boha­ter nagle całuje chło­paka? Jak? Roz­cza­ro­wał się dziew­czyną i zmie­nił orien­ta­cję? Czy żeby życie miało sma­czek? – rzu­cił iro­nicz­nie. – To będzie mało wia­ry­godne… – narze­kał, jed­nak już sam fakt, że pod­jął temat, świad­czył, że powoli zaczyna docie­rać do niego siła cudzych argu­men­tów.

– On nie zmie­nił swo­jej orien­ta­cji – odpo­wie­dział spo­koj­nie Ru. – Po pro­stu odkrył ją w sobie i ujaw­nił w okre­ślo­nej sytu­acji, kiedy wierny kum­pel go pocie­sza… Wiesz dobrze, że w naszym wieku orien­ta­cja jest płynna, więc dwóm chło­pa­kom mogło się to przy­tra­fić.

– Teo­re­tycz­nie tak – przy­znał nie­uf­nie Filip. – Tylko że wcze­śniej nie poka­zy­wa­li­śmy przy nim żad­nego chło­paka, kolegi ani przy­ja­ciela.

– Ale nie wyja­śniamy też, o co pokłó­cił się z dziew­czyną – zri­po­sto­wał Ru. – Może wła­śnie to było powo­dem roz­sta­nia?

– Tro­chę nacią­gane. I gdzie teraz znaj­dziesz chło­paka, który się odważy zagrać, i to w takiej sce­nie? – zapy­tał nie­mal trium­fal­nie Filip, pewny, że przy­gwoź­dzi tym adwer­sa­rza.

– Nie trzeba daleko szu­kać – zapew­nił Rufus z szel­mow­skim bły­skiem w oku. – Bar­tek parę razy nie­chcący wszedł nam w kadr w sce­nach zbio­ro­wych na kory­ta­rzu i teraz możemy to wyko­rzy­stać.

Bar­tek drgnął jak pora­żony. Poczuł się nie­kom­for­towo pod obstrza­łem spoj­rzeń reszty ekipy, więc spu­ścił wzrok i wbił go w swoje trampki.

– Co ty na to, Bar­tek? – zapy­tał w końcu Filip, prze­ry­wa­jąc ciszę. – Zga­dzasz się? Zro­zu­miem, jeśli odmó­wisz – zastrzegł od razu.

– Ale ja nie zro­zu­miem – syk­nął Rufus, zer­ka­jąc spod oka na przy­ja­ciela.

Rudy zasta­na­wiał się przez chwilę. Dopiero co Ewa i Dorota doko­nały szcze­rego _coming outu_. Dla­czego jemu mia­łoby zabrak­nąć do tego odwagi? Kogo się bał? Rodzi­ców, kole­gów, Jere­miego? Wiśniow­ski oraz jego łysole mieli o nim i tak już okre­ślone zda­nie, i wyzy­wali go od „pedałka”, więc niczego to w grun­cie rze­czy nie zmieni… Pomy­ślał, że los w oso­bie Rufusa pod­suwa mu wła­śnie oka­zję dość kom­for­to­wego wyau­to­wa­nia się, bez dra­ma­tycz­nych wystą­pień i pate­tycz­nych gestów. Życz­liwa więk­szość, w tym zapewne rodzice, uzna po pro­stu, że poświę­cił się dla filmu, dzięki czemu zyska dobrą opi­nię. A nie­prze­ko­na­nych niech trafi szlag, jak mówi tata!

– Zga­dzam się – odpo­wie­dział w końcu, jak zdo­łał naj­spo­koj­niej. – To prze­cież tylko film.

– To nie jakiś zwy­kły ama­tor­ski fil­mik, lecz etiuda kon­kur­sowa – pod­jął natych­miast Zygier. – Masz chyba świa­do­mość, że zoba­czą to dzie­siątki, a może setki obcych ludzi? Może poja­wić się wiele zło­śli­wych komen­ta­rzy w necie, nawet fala hejtu… Nie zapo­mi­najmy, w jakim kraju żyjemy – dorzu­cił, zer­ka­jąc mimo­wol­nie na Ru, który wzru­szył ramio­nami. – Jesteś gotów na takie ryzyko?

– Jestem gotów – oświad­czył Bar­tek, uno­sząc głowę i spo­glą­da­jąc mu pro­sto w oczy. – Zróbmy to i niech się dzieje, co chce!

– Super! – zawo­łał Rufus, pod­ry­wa­jąc się z krze­sła i ści­ska­jąc go za ramiona. – Jestem z cie­bie dumny! Miło, że nie boisz się ze mną publicz­nie cało­wać – zaszep­tał mu nad uchem, obli­zu­jąc się niczym wam­pir złak­niony świe­żej krwi.

– Tylko w fil­mie – pod­kre­ślił Bar­tek. – I czego tu się bać? Twoje usta nie są mi obce – zauwa­żył z nutką iro­nii. – Pozna­łem ich smak w Haj­nówce – przy­po­mniał, na co Ru się oczy­wi­ście wyszcze­rzył.

– Pamię­tam, to było bar­dzo przy­jemne – zamru­czał z roz­ma­rze­niem. – Musimy to dzi­siaj powtó­rzyć.

Dziew­czyny zro­biły gło­śne: „Ooo!”, a Filip zdu­mioną minę. Rze­czy­wi­stość oka­zała się tego dnia naprawdę pełna nie­spo­dzia­nek. Reży­ser szybko się jed­nak ogar­nął i rozej­rzał po biblio­tecz­nym wnę­trzu.

– Aku­rat mamy dosko­nałe świa­tło. Cudowna, złota pol­ska jesień – stwier­dził z zado­wo­le­niem, wska­zu­jąc na jasne okno, po czym zakla­skał w dło­nie. – Dobra, usta­wiamy plan, a dziew­czyny niech przy­go­tują chło­pa­ków – pole­cił, na co Cie­pła i Sztabka zerwały się i zaraz zła­pały za sprzęt do cha­rak­te­ry­za­cji. – Trak­tuję to jako eks­pe­ry­ment arty­styczny – dorzu­cił Filip chyba zupeł­nie nie­po­trzeb­nie. – Jeśli scena dobrze nam pój­dzie, zmon­tuję ją z cało­ścią i niech nas wszyst­kie Muzy mają w opiece – zakoń­czył, wzdy­cha­jąc i wzno­sząc oczy ku niebu.

– Niech Moc będzie z nami! – pod­chwy­cił żar­to­bli­wie Bar­tek.

– I duch Bar­bie – syk­nął prze­kor­nie Ru, za co Zygier spio­ru­no­wał go wzro­kiem.

Filip przy­wo­łał dwóch „fizycz­nych” pomoc­ni­ków, ćmią­cych papie­rosy w krza­kach pod biblio­teką, i wspól­nie zaczęli aran­żo­wać wnę­trze, usta­wiać sto­lik, przy któ­rym miał sie­dzieć Ru, prze­su­wać regały, żeby mieć wię­cej miej­sca i odpo­wied­nio nasta­wiać jedyny reflek­tor, jakim dys­po­no­wali. Po głę­bo­kim namy­śle reży­ser uznał, że tak klu­czowa scena powinna być nakrę­cona w jed­nym dłu­gim uję­ciu nie­ru­chomą kamerą na sta­ty­wie i dopiero na końcu nastąpi szyb­kie zbli­że­nie na twa­rze cału­ją­cych się.

Pod­czas gdy dziew­czyny pacy­ko­wały Bartka i Rufusa, a Dorota zachwy­cała się gładką cerą rudego, a nawet pie­gami, któ­rych on sam szcze­rze nie­na­wi­dził, Bar­tek sku­pił się na cze­ka­ją­cym go zada­niu aktor­skim. Pozor­nie było łatwe: miał tylko podejść do zała­ma­nego kolegi, cały czas zwró­cony tyłem do kamery, pogła­dzić go po ramie­niu, potem objąć i poca­ło­wać… To ostat­nie spra­wiało mu naj­więk­szy pro­blem; nie dla­tego, by wsty­dził się zro­bić coś takiego publicz­nie, lecz zda­wał sobie sprawę, że ta krótka scenka może być prze­ło­mowa nie tylko w samym fil­mie, ale też w jego życiu. Wbrew temu, co mówił wcze­śniej, była dla niego rów­nie waż­nym wyzwa­niem życio­wym, jak dla Filipa arty­stycz­nym. Ostat­nie zda­rze­nia zmu­siły Bartka do prze­ła­ma­nia róż­nych wewnętrz­nych barier. A skoro spro­stał poprzed­nim wyzwa­niom, uznał, że i temu powi­nien spro­stać.

Skon­cen­tro­wał się, by wpro­wa­dzić się w taki sam stan, w jakim dzia­łał pod­czas sza­lo­nej sierp­nio­wej nocy i wtedy, gdy zabrał prze­klętą fiolkę z torby Lu… Musiał prze­stać głów­ko­wać i zaufać uczu­ciom. Zdać się na dziki, pier­wotny instynkt. W jego pierw­szym fan­fiku stary Kriwe tak radził Anda­jowi: „Po pro­stu to zrób. Wycisz się wewnętrz­nie i pomyśl o kimś lub o czymś, co jest ci naj­bliż­sze”. Oczy­wi­ście, łatwiej komuś dora­dzać, niż samemu to zro­bić. Po sekun­dzie Bar­tek przy­po­mniał sobie jed­nak jesz­cze jedną sytu­ację. To była nie­zwy­kła chwila, gdy Miko­łaj w srebr­nej zbroi, piękny jak archa­nioł z witraża, śpie­wał hymn liceum Sępa. Ten żywy obraz kom­plet­nie go wtedy oszo­ło­mił, spra­wił, że nie­mal bez udziału świa­do­mo­ści Bar­tek poszedł w stronę sceny, żeby być jak naj­bli­żej uwiel­bia­nego idola…

Usły­szaw­szy okrzyk: „Akcja!”, jak w amoku ruszył w stronę Rufusa, zapo­mi­na­jąc w jed­nej chwili o pra­cu­ją­cej kame­rze i eki­pie znaj­du­ją­cej się za jego ple­cami.

Ru sie­dział przy sto­liku w czy­telni, wsparty łok­ciami o blat, z twa­rzą ukrytą w dło­niach. Pochy­lo­nym cia­łem wstrzą­sały drgawki, jakby od tłu­mio­nego łka­nia. Bar­tek musiał przy­znać, że wyglą­dało to cał­kiem wia­ry­god­nie.

Zbli­żył się do Ru powol­nym, ale zde­cy­do­wa­nym kro­kiem, poło­żył dłoń na ramie­niu roz­pa­cza­ją­cego kolegi i pogła­dził go deli­kat­nie, tak jak gła­dził Miko­łaja pod­czas roz­mowy na tara­sie schro­ni­ska. Tyle że teraz spo­dzie­wał się cał­kiem innej reak­cji, bo reży­ser świa­do­mie zadbał o wła­ściwy sce­na­riusz sytu­acji, bar­dziej sen­sowny niż w praw­dzi­wym życiu.

Rufus poniósł głowę i wtedy Bar­tek mógł w pełni doce­nić wro­dzony talent aktor­ski przy­ja­ciela. Piwne oczy były pełne łez i ema­no­wały bez­den­nym smut­kiem. „Albo naprawdę wczuł się w rolę, albo potrafi pła­kać na zawo­ła­nie jak Bar­bie” – skon­sta­to­wał w myślach. Ru z tymi błysz­czą­cymi, mokrymi oczami wyglą­dał prze­uro­czo. Aż chciało się go od razu objąć, przy­tu­lić…

I tak się wła­śnie stało, gdy Ru wstał i rzu­cił się Bart­kowi na szyję. Sple­ceni cia­sno ramio­nami przy­warli do sie­bie jak zagu­bione dzie­ciaki. Brat­nie dusze, które w końcu się odna­la­zły. Ciała spra­gnione wza­jem­nej bli­sko­ści.

Bar­tek poczuł na policzku gorące kro­ple łez, a gdy Ru wtu­lił się w niego jak na okładce _Roz­my­tego kadru_, w jego gło­wie także się wszystko roz­myło. Czuł tylko, że rów­nie gorąca jak łzy przy­ja­ciela jest krew tęt­niąca w ich mło­dych cia­łach. Kiedy zetknęły się wresz­cie usta, a języki splo­tły jak kłę­biące się węże, obaj się stali jed­no­ścią. Rudo­włosy zapo­mniał o całym świe­cie. Nic dla niego już nie ist­niało poza tą czy­stą, głodną, nagą roz­ko­szą.

– Cię­cie!

– Hej! Skoń­czy­li­śmy!

– Może­cie prze­stać! Uję­cie zakoń­czone!

– Chyba im się spodo­bało…

– O ja cię sunę!

Tak wołała do nich cała ekipa, a oni dalej się cało­wali. Więk­szość patrzyła na to z mie­sza­nymi uczu­ciami: zdu­mie­niem, nie­do­wie­rza­niem, wzbu­rze­niem, lekką odrazą w przy­padku „fizycz­nych”, ale też swego rodzaju zazdro­sną fascy­na­cją, która zmu­siła ich do obser­wo­wa­nia sytu­acji sze­roko otwar­tymi oczami. Dziew­czyny zaczęły w końcu okla­ski­wać akto­rów, któ­rzy naj­wy­raź­niej cał­ko­wi­cie się utoż­sa­mili z gra­nymi przez sie­bie posta­ciami. Po chwili dołą­czyła do nich reszta obser­wu­ją­cych, z reży­se­rem na czele. Okla­ski odbiły się gło­śnym echem od wyso­kiego sufitu czy­telni, aż nagle Bar­tek i Ru się ock­nęli.

Odsu­nęli się od sie­bie, nieco zmie­szani. Przy­naj­mniej Bar­tek, dosyć skon­fun­do­wany tym, co mię­dzy nimi zaszło, obcią­gnął sta­ran­nie ble­zer, by ukryć erek­cję. Rufus prze­ciw­nie, niczego nie zamie­rzał ukry­wać.

– Och, ale mi było dobrze! – zamru­czał, prze­cią­ga­jąc się bez­wstyd­nie, jak mar­cowy kocur, pre­zen­tu­jąc przy tym bez żenady napęcz­niały w spodniach sku­tek ich namięt­nych piesz­czot.

– Cie­szę się, że jesteś zado­wo­lony – stwier­dził nie­uważ­nie reży­ser, spo­glą­da­jąc w okienko pod­glądu. – Ale w zasa­dzie ja także jestem. Scena wyszła zaje­bi­ście! – oce­nił po chwili roz­ra­do­wany. – Niczego nie musimy popra­wiać!

– To nie będzie dubli? – spy­tał wyraź­nie zawie­dziony Ru.

– Nie ma potrzeby. Poszło ide­al­nie za pierw­szym razem! Nie musi­cie się znowu cało­wać.

– Szkoda…

– Gra­tu­luję wam, chło­paki, i dzię­kuję za praw­dziwe… zaan­ga­żo­wa­nie.

– Cała przy­jem­ność po mojej stro­nie – zapew­nił Rufus, szcze­rząc się w uśmie­chu.

Bar­tek tym­cza­sem ode­tchnął, uspo­koił się, wylu­zo­wał i pozwo­lił, by jego emo­cje, sku­mu­lo­wane w róż­nych czę­ściach ciała, opa­dły… Zamie­rzał wła­śnie popro­sić Dorotę, by pomo­gła mu zmyć z twa­rzy fil­mowy maki­jaż, lecz nagle zastygł w pół gestu, dostrze­gł­szy, że w drzwiach pomiesz­cze­nia stoi Miko­łaj i obser­wuje wszystko z chłod­nym zain­te­re­so­wa­niem. Jego twarz była jak zwy­kle nie­wzru­szona, ale w kąci­kach bla­dych warg igrał cień roz­ba­wie­nia.

Filip wła­śnie wyłą­czył kamerę i zauwa­żył nie­spo­dzie­wa­nego gościa.

– O, siema! – przy­wi­tał go przy­jaź­nie. – Co tu robisz?

– Szu­ka­łem Bartka – wyja­śnił Miko­łaj. – Chcia­łem mu o czymś powie­dzieć.

– Bar­tek jest już wolny – oznaj­mił reży­ser, zanim rudy zdą­żył otwo­rzyć usta. – Skoń­czy­li­śmy dzi­siaj krę­cić ostat­nią scenę – pochwa­lił się.

– Widzia­łem – mruk­nął chło­pak.

– Dużo widzia­łeś? – zain­te­re­so­wał się Filip, niby od nie­chce­nia, ale cie­kawy opi­nii przy­pad­ko­wego widza.

– Chyba wystar­cza­jąco dużo – odparł jasno­włosy druh – żeby poznać zakoń­cze­nie two­jego filmu jesz­cze przed pre­mierą.

– I co sądzisz? – nale­gał Zygier, jak każdy arty­sta spra­gniony kom­ple­men­tów.

Miko­łaj zasta­na­wiał się przez chwilę.

– Na pewno cie­kawa scena – wyce­dził w końcu, wciąż z dwu­znacz­nym uśmiesz­kiem. – Odważna… Na swój spo­sób ważna i cał­kiem este­tyczna.

– Uff! – ode­tchnął z wyraźną ulgą Filip. – Wie­dzia­łem, że jesteś inte­li­gent­nym widzem. Myślisz, że będzie z tego skan­dal? Zaszko­dzi to nam?

– Skan­dal ni­gdy nie zaszko­dził praw­dzi­wej sztuce – stwier­dził reflek­syj­nie Miko­łaj. – Tak czy owak przej­dziesz do histo­rii kon­kursu.

– To samo mówił Rufus – zauwa­żył pod­eks­cy­to­wany Zygier.

– Przy­naj­mniej w tym jed­nym się zga­dzamy – odparł bez­na­mięt­nie Miko­łaj, zer­ka­jąc z ukosa na Ru, który chyba lekko się zmie­szał pod lodo­wa­tym spoj­rze­niem blon­dyna. To było nie­ty­powe jak na niego.

– Możemy zaraz poroz­ma­wiać – zade­kla­ro­wał Bar­tek. – Tylko Dorota zmyje mi cha­rak­te­ry­za­cję – poin­for­mo­wał, pod­da­jąc się zabie­gom dziew­czyny.

– Nie ma pośpie­chu – odparł szorstko Miko­łaj. – Sprawa nie jest pilna i może zacze­kać. Widzę, żeś teraz zajęty, więc nie będę zawra­cał ci głowy. Przy­ślę wia­do­mość – obie­cał i swoim zwy­cza­jem odszedł bez poże­gna­nia.

Po jego wyj­ściu zapa­no­wało nie­zręczne mil­cze­nie.

– Ostro, jak na byłego har­ce­rza – mruk­nęła w końcu Sztabka, ście­ra­jąc Bart­kowi z twa­rzy resztki maki­jażu.

– Chyba mu się jed­nak nie podo­bało – pod­jął zasę­piony reży­ser – i pochwa­lił nas tylko przez grzecz­ność. „Cie­kawa scena”? To nie brzmiało jak kom­ple­ment. Teraz roz­gada w całej szkole, że nakrę­ci­li­śmy jakiś gejow­ski szajs…

– Na pewno tego nie zrobi – zaprze­czył żywo Bar­tek, cho­ciaż był rów­nie jak inni spe­szony dziw­nym zacho­wa­niem swego idola. – To nie w jego stylu.

– Ale co to w ogóle było? – wtrą­cił ziry­to­wany Ru. – Strze­lił focha i poszedł? „Przy­ślę wia­do­mość”? Zabrzmiało jak: _Kiss my ass and good bye_!

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: