- promocja
- W empik go
Wszyscy kochamy Mikołaja. Część 2 - ebook
Wszyscy kochamy Mikołaja. Część 2 - ebook
Bartek nadal jest zakochany w Mikołaju, ale ten trzyma go na dystans. Pokusa zbliżenia się z demonicznym Rufusem jest więc tym silniejsza... Bartek ma z nim zagrać w szkolnej etiudzie filmowej scenę namiętnego pocałunku. Gdy przygotowuje się do roli, nie zdaje sobie jeszcze sprawy z tego, że czekają go przełomowe i śmiertelnie niebezpieczne chwile.
„Ru wstał i rzucił się Bartkowi na szyję. Spleceni ciasno ramionami, przywarli do siebie jak zagubione dzieciaki. Bratnie dusze, które w końcu się odnalazły. Ciała spragnione wzajemnej bliskości. Bartek poczuł na policzku gorące krople łez... Czuł tylko, że równie gorąca jak łzy przyjaciela jest krew tętniąca w ich młodych ciałach. Kiedy zetknęły się wreszcie usta, a języki splotły jak kłębiące się węże, obaj się stali jednością. Rudowłosy zapomniał o całym świecie. Nic dla niego już nie istniało poza tą czystą, głodną, nagą rozkoszą".
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-8091-6 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Spokojnie, koniku, spokojnie – mówił Andaj, zbliżając się ostrożnie do myszowatego kucyka. W dłoni trzymał garść zerwanych chwilę wcześniej ziół. – Pojedz trochę dobrej zieleninki, a na pewno się zaprzyjaźnimy – szeptał, starając się, aby wypadło to jak najbardziej przekonująco.
Pamiętał nauki mistrza Kriwego: jeśli chcesz okiełznać dzikiego konia i zdobyć jego przychylność, ofiaruj mu dar i cały czas do niego mów jak do uwodzonej kobiety.
Zwierzę stało spokojnie, z pochylonym łbem, grzebiąc kopytkiem w ziemi, spoglądając jednak czujnie na zbliżającego się krok za krokiem Boranina, a po karku przebiegały mu lekkie dreszcze. Gdy wreszcie młody łowca stanął przy nim i podsunął pod pysk poczęstunek, koń obwąchał go, jakby od niechcenia, ale nie skubnął podetkniętej mu wiązki, jakkolwiek niektóre jej składniki mogły być całkiem smakowite.
– Jedz, jedz, koniku – mamrotał dalej łowca, z nadzieją, że jego kojący szept i przyjazne gesty odniosą wreszcie pożądany skutek. – Nic tak nie zbliża do siebie przyjaciół jak wspólne jedzenie…
Jednocześnie drugą dłonią gładził siwą grzywę, a nawet delikatnie poklepał przygarbiony grzbiet, licząc, że wkrótce go dosiądzie. Konik parsknął, uniósł łeb i spojrzał na chłopaka z wyższością.
– _Sam sobie to jedz_ – odparł w końskiej mowie, którą znał każdy Boranin. – _Myślisz, że przekupisz mnie byle zielskiem? To trochę za mało, żeby mnie ujeździć. Jeśli mam być twoim druhem rumakiem, musisz się bardziej postarać_.
To powiedziawszy, bryknął na skraj łąki paroma długimi skokami i w okamgnieniu znalazł się w bezpiecznej odległości od jasnowłosego chłopaka. Zwróciwszy po raz ostatni łeb w jego stronę, dodał:
– _Nazywam się Pukis. Gdybyś jeszcze chciał mnie kiedyś zobaczyć, zagwiżdż, a przyjdę na wezwanie, jeśli naprawdę będziesz na mnie gotowy, chłoptasiu_.
Po czym odwrócił się zadem, machnął pożegnalnie ogonem i zniknął w leśnej gęstwinie. Tylko kołyszące się w ślad za nim gałązki malin i liście paproci świadczyły o tym, że przed chwilą tutaj był.
– _Manga_! – syknął Boranin, przygryzając dolną wargę.
W złości rzucił najcięższe przekleństwo Jadźwingów, oznaczające jędzę lub sprzedajną dziewkę. Wśród Boranek nie było wprawdzie takich kobiet, słyszał jednak od Kriwego, że bywały u Prusów, zwłaszcza w sławetnym porcie Truso.
Był tak zagniewany, zwłaszcza na samego siebie z powodu własnej nieudolności, że dopiero po dłuższej chwili zdał sobie sprawę, że z pobliskich nadjeziornych szuwarów jego uszu dobiega zjadliwy chichot.
Spojrzał w tamtą stronę. Łodygi oczeretów i tataraku chwiały się miarowo, łagodnie, jakby poruszane lekkim wietrzykiem, ale prześmiewca pozostawał niewidoczny, nawet dla bystrych oczu Boranina.
– Pokaż się – prowokował Andaj, sięgając po łuk na ramieniu – zamiast się chichrać w sitowiu. Obyś miał przyjazne zamiary, bo inaczej zapoznam cię z moją strzałą. Nie widzę cię, ale dobrze słyszę. To mi wystarczy.
Wtedy spomiędzy wysokich łodyg wyprysnął zielono-czerwony kształt, ludzki i nieludzki zarazem. Najpierw pojawiła się wielka, zielona głowa zwieńczona rubinowym czubem. Nieznajomy miał skórę barwy otaczającej go roślinności i kryjącej go zwykle wodnej toni jeziora, dzięki czemu dobrze wtapiał się w otoczenie. Zdradzały go tylko widoczne z daleka włosy pocałowane przez ogień. Zdawał się dziwnym połączeniem ognia z wodą, biesa z wodnikiem.
Nie miał różków, ale w jego oczach jawiła się mieszanka dwóch demonicznych natur: tęczówki miał szmaragdowe, jak większość wodników, ale źrenice świeciły krwistą purpurą, przywodzącą na myśl ogniste otchłanie Nawii. Ich spojrzenie zdawało się przenikać wszystko na wskroś i rozpalać posokę w żyłach każdej napotkanej istoty. Andaj także poczuł na karku dreszczyk podniecenia i krew zaczęła żywiej krążyć w całym jego siedemnastoletnim ciele. Wodny czart był więc bez wątpienia uwodzicielem, kusicielem, a nie wojownikiem. Chciał uwieść Boranina, a nie zranić, choć w istocie u takich stworów jedno nie wykluczało drugiego, jak go swego czasu przestrzegał Kriwe. Boranin zdjął dłoń z łuku i rozluźnił się, obserwując z ciekawością wyłaniająca się z sitowia postać.
Twarz wodnika przypominała ludzką, ale rysy były niezwykle ostre, jak wyrzezane dłutem. Miał wystające kości policzkowe i ponętny dołek w mocno odznaczającym się podbródku. Szyja była długa i giętka, niczym u wodnego ptactwa, tors szczupły, lecz ładnie umięśniony, a długie, pazurzaste palce dłoni połączone były błonami pławnymi. Płaski brzuch i długie, silne nogi dopełniały całości. Bies był w zasadzie nagi, jeśli nie liczyć przepaski z wodorostów na biodrach, noszonej chyba nie z przyzwoitości, lecz dla wygody, i skrywającej to, co najciekawsze u wszystkich samców dowolnego gatunku. Andaj stwierdził w duchu, że nieznany stwór był dość urodziwy, a nawet pociągający. Wyglądał jak czerwony kwiat na giętkiej, zielonej łodydze.
– Wyjaw swe imię – zażądał Andaj, podchodząc już bez obawy do wodnego biesa, chociaż zachowywał czujność. – Nie zwykłem rozmawiać z obcymi. W naszym języku słowo „obcy” i „wróg” znaczą to samo. Mnie zowią…
– Nie musisz się przedstawiać, Andaju – przerwał mu wodnik syczącym szeptem, przy czym niemal każde słowo kończył mlaśnięciem języka. – Wszyscy tu znają najlepszego łowcę i zwiadowcę Boran. Od dawna cię obserwuję i chciałem cię bliżej poznać. Nie ja jeden… Zwę się Atwar, a moją matką jest Królowa Jezior. Ojca nie znam, ale wiem, że spłodziła mnie z najgorętszym biesem Nawii, podsuniętym jej przez samego Welesa. Jako że kocha się w tobie wiele rusałek i wodników, Królowa już o tobie słyszała i chętnie ugościłaby cię na naszym dworze. Kazała mi cię zaprosić…
– Wielki to dla mnie zaszczyt – przerwał mu Boranin grzecznie, ale stanowczo – lecz nie ciekawią mnie podwodne dziedziny, w których mógłbym na zawsze utonąć. Jestem człowiekiem lasu, Synem Drzew, i niech tak pozostanie – zakończył dosyć oschle.
– A może się jeszcze namyślisz – podjął wcale niezrażony Atwar. – Moja matka może ci wiele zaoferować, a nawet ja mogę ci być pomocny…
– Tak? Niby w czym? – zaciekawił się Andaj.
– A choćby w okiełznaniu twego druha-rumaka, tego niesfornego Pukisa, który zakpił z ciebie bezczelnie…
– I to cię tak rozbawiło?
– Rozbawiło, ale także zmartwiło, jak każda porażka ładnego i młodego chłopaka. Stary Kriwe mógł lepiej cię przygotować, ale widocznie uznał, że musisz się z tym zmierzyć sam, jak większość twych współplemieńców. Od czego jednak mamy przyjaciół! Znam ulubione zioło konika, któremu nie potrafi on się oprzeć, i zaklęcie poddające go bez reszty czyjejś woli – zaoferował kusząco.
– Mienisz się mym przyjacielem? – odparł nieufnie jasnowłosy łowca. – Chcesz być moim _gine_, a może nawet _mile_? Mój stary mistrz mówił, że istoty takie jak ty nigdy niczego nie dają za darmo. Zawsze chcą czegoś w zamian.
– Istoty takie jak ja? – powtórzył Atwar z wyraźną urazą. – Co to niby ma znaczyć? Jestem synem Królowej…
– Która też, o ile wiem, zawsze czegoś żąda – podchwycił Andaj. – Powiedz wprost, czego ode mnie oczekujesz?
– To zależy, co możesz mi dać – odparł rudy bies z przewrotnym błyskiem w czerwonych źrenicach.
– Och, ale z ciebie _pimpas_ – rzucił zniecierpliwiony tym droczeniem się łowca i odwrócił się, by odejść.
– Żaden _pimpas_, jeszcze nawet go nie widziałeś! – zawołał za nim wodnik z udanym oburzeniem. – Co powiesz na małe… lizanko?
– Lizanko? – podjął zaskoczony Andaj, odwracając się znowu w jego stronę. – Aha, tak nazywacie całowanie? Ale ja nie całuję się… ot tak… z pierwszym lepszym – mruknął.
Nie ruszył jednak dalej. Obietnica poznania sekretu gadającego konika trzymała go przy przewrotnym wodniku jak niewidzialne więzy.
– Dobrze, że nie powiedziałeś: z byle kim – odparł Atwar z przewrotnym grymasem na zielonym licu. – Onegdaj skryty w szuwarach, widziałem twoje pieszczoty z parą boskich bliźniąt i wiem, że całowanie drugiego chłopaka to dla ciebie nie pierwszyzna…
– Wara od bliźniąt! – warknął gniewnie łowca, odruchowo sięgając do toporka za pasem.
– Spokojnie, nie zrobię im nic złego. Mówię tylko, co widziałem – zastrzegł rudy bies, unosząc błoniaste dłonie w geście poddania. – Widać, że to dla ciebie drażliwy temat. A więc dalej, masz niepowtarzalną okazję przelizać się z synem Królowej Jezior! – zachęcił, po czym wysunął z ust niesamowicie długi i giętki jęzor, który był tak samo zielony jak reszta jego ciała i przypominał jadowitą żmiję.
– Skoro czegoś naprawdę pragniesz, po prostu to weź – oznajmił twardo Andaj, patrząc prosto w szmaragdowo-purpurowe ślepia. – Zrób to, zamiast o tym gadać. Jeśli ci starczy odwagi…
– O, tej mi na pewno nie brak! – obruszył się wodny czart i wysunął jęzor jeszcze dalej, aż dotknął jego czubkiem policzka Boranina.
Przesunął w górę i w dół po gładkiej chłopięcej skórze, co okazało się osobliwie przyjemne, jak polizanie przez psa, gdyż jego język był nieco szorstki. Żadne zwierzę jednak nie zrobiłoby tego, co zrobił po chwili wodnik.
Bies przeniósł jęzor na usta chłopaka i delikatnie, acz skutecznie wniknął między nieco spierzchnięte wargi wojownika i zagłębił się, pomimo oporu, jaki stawiał Andaj, by wreszcie pobudzić jego język do współdziałania. Jednocześnie długie, błoniaste łapska wodnika i silne nogi oplotły ciało chłopca niczym sprężyste macki. W bliskim dotyku ciało rudego biesa nie okazało się wcale oślizgłe ani zimne, jak początkowo obawiał się Andaj. Było co prawda śliskie, ale też gładkie i ciepłe, jak łuski węża, co się wygrzał na słońcu.
Łowca zatracił się na długą chwilę w niesamowitej rozkoszy, jaką sprawił mu ten pocałunek, jednak poczucie obowiązku sprawiło, że z nagła oprzytomniał. Oderwał się z trudem od wąskich, jakby bezkrwistych warg tamtego, wypchnął z ust jego język i rzekł, dysząc ciężko:
– Masz, czego chciałeś… Czy nie pora na spełnienie obietnicy?
– A czy ja coś ci obiecałem? – droczył się bies, przewracając oczami i międląc ozorem z głośnym mlaskaniem. – Ach tak, chodzi o ulubioną roślinkę Pukisa? – udał, że sobie przypomniał. – Jest taka, o widlastych łodygach i wąskich listkach. Rośnie w cienistych lasach na zboczach skał. Słyszałem, że Lud Słowa używa jej do czarów, boi się więc wymawiać prawdziwą nazwę i mówi na nią „nietota”.
– Znam tę roślinę – przyznał z zadowoleniem Andaj. – Dla nas to po prostu widłak i nie boimy się go i nie używamy w żadnych zdrożnych celach. Wiemy jednak, że jest ulubiony przez wiły.
– Daj konikowi to ziele, a będzie cały twój – podsumował wodny czart i wykonał ruch, jakby chciał wrócić do całowania.
– Zaraz, to jeszcze nie wszystko – przypomniał mu Andaj. – A zaklęcie?
– Zaklęcie? Jakie zaklęcie? – pytał głupkowato Atwar, ale zaraz spoważniał pod groźnym spojrzeniem łowcy. Zamyślił się i po chwili jego usta wykrzywił szyderczy grymas. – O zaklęcie będziesz musiał się bardziej postarać, chłoptasiu, jak zwykł cię nazywać twój niedościgły konik.
– Co mam zrobić? – spytał niecierpliwie Andaj, czując lekki zawrót głowy od śliny biesa, która najwyraźniej przeniknęła do jego krwi.
– Dosiądź mojego _pimpasa_ – oznajmił wodnik bez ogródek.
Jednym ruchem zdarł przepaskę z wodorostów i oczom Boranina ukazał się rzeczony _pimpas_, coraz bardziej rosnący i prężący się pomiędzy udami biesa. Wyglądał jak wzrastająca nadnaturalnie szybko gruba, szmaragdowa łodyga nieznanego kwiatu z rubinowym pąkiem na czubku. Andaj poczuł, że ten widok niezmiernie go podnieca i że nie jest to jedynie wpływ oszołomienia czartowską śliną. W tej chwili chciał poznać właściwości i wszelkie zalety tego dziwnego kwiatu, nawet bardziej niż zaklęcie zniewalające Pukisa.
Atwar chwycił jego wąskie biodra błoniastymi, lepkimi łapami i nadział na swój męski narząd, jednocześnie całując namiętnie. Ich języki znowu się splotły jak głodne węże, a dłonie pieściły wzajemnie swoje ciała. Gdy _pimpas_ wodnika wdarł się do wnętrza Andaja niczym rozpalone żądło, rozpoczęła się szalona jazda. Młody Jadźwing czuł, że tonie wraz z tamtym w jakiejś mrocznej głębi, że rudy bies ściąga go na swoje dno, z którego chłopak może już nie powrócić do świata ludzi ani do swego plemienia, ale w danej chwili stało się mu to obojętne. Nic bowiem teraz się dla niego nie liczyło poza tą niebywałą rozkoszą dawania i brania…Między scenami
– Kameraaa! Poszła!
– _Szkolna miłość_, scena dwunasta, ujęcie drugie.
– Akcja!
Do takich komend Bartek przyzwyczaił się w ciągu ostatnich trzech tygodni, gdy kręcili etiudę Filipa Zygiera. Klapserkami były na zmianę Ewa Ciepła i Dorota Sztabka, a druga zawsze pełniła funkcję sekretarki planu. Rudy nigdy nie wiedział, która akurat co robi, bo chociaż współpracowali już jakiś czas, nadal miał kłopoty, by je od siebie odróżnić. Były niczym siostry syjamskie. Wyglądały i ubierały się podobnie, mówiły i zapewne myślały tak samo, bo często odzywały się jednocześnie tym samym tekstem. A poza tym cały czas były nierozłączne.
Film miał być niemy, tylko ze ścieżką muzyczną w tle, więc w zasadzie cała ceremonia z klapsem nie była konieczna, jednak reżyser upierał się, by wszystko robić profesjonalnie, zgodnie ze sztuką filmową. Obraz miał być do tego czarno-biały, co zdaniem reżysera podnosiło walory estetyczne i uszlachetniało dosyć banalny temat. Nikt oczywiście nie miał odwagi dyskutować ze szkolnym filmowcem o jego koncepcji artystycznej. Jego naturalna charyzma sprawiała, że wszyscy wierzyli, iż Filip wie, co robi, i że lada moment otrzyma festiwalowe laury.
Na początku zdjęć Rufus namówił Bartka, by dołączył do ekipy, na co rudowłosy przystał chętnie z dwóch powodów. Pierwszym była potrzeba pozostawania w pobliżu Ru, z którym bardzo się ostatnio zbliżyli, jakkolwiek na razie wyłącznie na gruncie przyjacielskim. Dzięki temu Bartek mógł go mieć stale na oku, jak zasugerował Mikołaj. Drugi powód był prosty: przyjaźń z Ru stanowiła doskonały pretekst, by trzymać się z daleka od jasnowłosego druha, do którego Bartek miał żal. Rozumiał, dlaczego Mikołaj jest wobec niego zdystansowany, ale nie potrafił tego przepracować. Z kolei Mikołaj z anielską cierpliwością i wyrozumiałością przyjmował jego wymawianie się od kolejnych zbiórek w schronisku, co jeszcze bardziej rozdrażniało rudego. Wolałby, żeby w takiej sytuacji tamten zwyczajnie się na niego wkurzył, bo przynajmniej pokazałby, że mu zależy, i ujawnił chociaż odrobinę ludzkiego uczucia. W tej kwestii jednak rozum Bartka pozostawał w konflikcie z jego sercem.
By stłumić targające nim zawiedzione uczucia, czyli stracone zachody miłości – o czym Zygier mógłby nakręcić osobny film – rudowłosy rzucił się w wir prac na planie. Głównie pełnił funkcję rekwizytora, pilnował też scenopisu i zbierał od kolegów zgody na sfilmowanie czyichś twarzy, kiedy kręcili ujęcia zbiorowe na korytarzach – w czasach RODO było to absolutnie niezbędne, a Zygier wolał się zabezpieczyć, skoro miał do czynienia z dzieciakami znanych ludzi. Początkowo Ciepła i Sztabka traktowały go nieufnie, jak intruza, który wkradł się podstępnie w łaski ich mistrza, ale w końcu go zaakceptowały, przyznając, że bardzo im pomaga, bo same nie były w stanie ogarnąć tak dużej produkcji. Z czasem nawet go polubiły, bo był przyjazny i uczynny.
Fabuła filmu była raczej prosta, a zdaniem Bartka niemal mangowa. Para młodych ludzi z liceum chodzi ze sobą, spotyka się w szkolnym barku, spaceruje po korytarzach lub przesiaduje na „kultowych” schodach przed szkołą, jak jeszcze całkiem niedawno Lu z Kajetanem. Przez jakiś czas trwa idylla; w pewnym momencie jednak między bohaterami dochodzi do spięcia, a raczej gwałtownej kłótni. Przyczyną jest niewierność partnera; związek kończy się zerwaniem. Słowem, historia, jakich wiele, lecz w sumie bliska ludziom i zrobiona z dbałością o formę przekazu: czarno-białe zdjęcia, surowa prostota i subtelny erotyzm pierwszej miłości, ładne kadry i dobry montaż oraz odpowiednio nastrojowa muzyka.
Podczas kręcenia pierwszych ujęć obsadzona w jednej z dwóch głównych ról Barbie była spięta, stremowana, a przez to trochę drewniana, jednak pod wpływem delikatnych sugestii Filipa oswoiła się w końcu z obiektywem i otworzyła na ekranowe uczucia, dzięki czemu zaczęła grać lepiej. „Co nie dogra, to dowygląda”, stwierdził w myślach rudy, bo kamera Barbie po prostu kochała i już na zdjęciach próbnych Basia wychodziła prześlicznie. Zygier chwalił także Rufusa za emocjonalne zaangażowanie w scenach miłosnych i naturalny luz w epizodach plenerowych; powiedział nawet, że chłopak jest wprawdzie nieoszlifowanym diamentem, lecz na bank urodzonym aktorem (a przy okazji, ze względu na swoją biseksualność, ze szczególnym uwzględnieniem chłopców, bezpiecznym partnerem dla Basi). Bartek podzielał zdanie Filipa; od dawna obserwował, z jaką łatwością młody Cerer kłamie i udaje różne uczucia. W sumie był chyba lepszym aktorem w życiu niż na ekranie.
Kręcenie etiudy szło całkiem gładko, bez wewnętrznych zgrzytów, i reżyser wraz z całą ekipą byli bardzo zadowoleni ze swojej pracy. Wszystko wychodziło im do tego stopnia bezproblemowo i jak z płatka, że Bartek, największy pesymista w grupie, wspominając słowa Mikołaja o naturalnym prawie równowagi, zaczął się obawiać, że w końcu musi się pojawić jakaś przeszkoda. Nie wyrażał jednak głośno swych lęków, by nie wyjść na czarnowidza i nie zapeszyć, ale w głębi duszy miał złe przeczucia. I rzeczywiście: katastrofa ich w końcu dopadła, niczym mściwa Nemezis, która nienawidziła, gdy ludziom wiodło się nazbyt dobrze.
Tego dnia od rana zostali formalnie zwolnieni z lekcji przez wychowawczynie klas czwartej A i czwartej B, by kręcić finałową scenę w bibliotece szkolnej. Zebrali się w niej wszyscy punktualnie, oprócz Barbie i Zygiera. W końcu zjawił się Filip, sam i ponury jak chmura gradowa.
– Co się stało? – spytała jedna z dziewczyn, przewidując złe wieści.
– Gdzie Barbie? – dodała druga.
– Tragedia – wysapał załamany i poirytowany reżyser. – Barbie nie przyjdzie.
– Co? Znowu ze sobą zerwaliście? – wtrącił Bartek, przypomniawszy sobie historię z bluzką.
– Nic z tych rzeczy – zaprzeczył żywo Filip. – Basia zachorowała.
– Rety! Na co?!
– Ma grypę. Posłuchajcie, co mówi na swoim vlogu…
Wyciągnął smartfon i przesłał wszystkim link. Zebrani jak na komendę uruchomili smartfony.
Na Instagramie i na YouTubie można było zobaczyć zdjęcie Basi Gadalskiej sprzed paru tygodni. Z offu popłynął jej głos: zmieniony, drżący i zachrypnięty, przerywany atakami kaszlu.
– Wybaczcie mi, _dears_… W najbliższym czasie nie będzie porad modowych, _because I’m terribly sick_ – wyjaśniała zdenerwowana, plącząc częściej niż zwykle wyrażenia polskie z angielskimi. – Dopadła mnie paskudna _flu_. Słyszycie, jak mówię, a nie chcecie nawet wiedzieć, jak wyglądam… – Wypowiedź przerwał jej kaszel. – Dlatego wyłączyłam kamerę w lapku i wrzuciłam fotki, na których jestem taka, jaka zawsze byłam, zanim spotkało mnie… _unhappiness_. Biorę antybiotyk, ale lekarz mówi, że wyjdę z tego najwcześniej za tydzień… – Znów atak kaszlu. – Mam nadzieję, że nikogo nie zaraziłam, zwłaszcza Filipa. Bardzo cię przepraszam, Filip, bo wiem, że sprawiam ci _trouble with your movie_. Przepraszam też całą ekipę, Rufusa, Bartka, dziewczyny…
– Miło, że o nas pamięta – szepnęła Ciepła Sztabka, to znaczy jedna z nich, ale nikt nie zwrócił na nie uwagi.
– Żegnajcie! Spotkamy się, _when I feel better._ – Basie zakończyła nagranie słabym głosem.
– Bogowie – skomentował Bartek. – Przez tę gorączkę zaczęła zapominać polskich słów…
– Zaczął się sezon grypowy – mruknął Rufus. – Więc Barbie jak zwykle na czasie.
– Zamknij się, Ru – warknął Zygier, który miał bardzo dobry słuch. – Ten problem dotyczy nas wszystkich. Jak teraz skończymy film?
– Wiem i żałuję tak jak ty – podjął Ru z namysłem – że nie możemy nakręcić ostatniej sceny pojednania. Tylko że teraz pocałunek z nią mógłby mi mocno zaszkodzić. Dobrze, że nie ćwiczyliśmy go wczoraj – dorzucił z kwaśnym uśmieszkiem. – Wtedy stracilibyście także głównego aktora. Ale skoro to scena końcowa, może znajdziemy jakąś dublerkę? – zastanowił się. – Najlepsza byłaby Lu, ale nie będę przecież całował własnej siostry… Wystarczy nam już jedna dwuznaczna scenka „słowiańska”, przez którą nazbieraliśmy sporo głupich komentarzy – zauważył, zezując na Bartka, który trochę się zmieszał. – A może któraś z naszych dziewczyn się nada? – zasugerował, wskazując na Ciepłą Sztabkę. – Wystarczy ubrać ją odpowiednio, założyć blond perukę i jeśli będzie cały czas tyłem do kamery, może widzowie się nie zorientują…
– Nie wystarczy – zaprzeczył Filip z rozpaczą. – Skoro w ostatnim ujęciu się z nią całujesz, będzie widoczna również jej twarz.
– Hm… A może zastosujemy jakiś filmowy trick?
– Nie mamy na to czasu. Jeśli nie zmontuję filmu do końca tygodnia, nie zdążę go zgłosić na konkurs.
– Czyli nie mamy też czasu, żeby w kolejnych dniach nakręcić nowe sceny z jakąś inną dziewczyną?
– Dokładnie. Musimy to zrobić dziś albo nas nie dopuszczą.
– Więc pozostaje dublerka – zastanawiał się na głos Rufus. – Może bez pocałunku? Mój bohater siedzi załamany przy stoliku w czytelni, ona podchodzi do niego, głaszcze po ramieniu, a wtedy on wstaje, wtula się w nią i… cięcie!
– Pocałunek jest ważny – upierał się reżyser. – Mocny akcent kończący fabułę, taka kropka nad „i”.
– No to jesteśmy w czarnej… dziurze – westchnął Bartek.
– Zresztą w ogóle nie wyobrażam sobie tej sceny bez Barbie – stwierdził stanowczo Filip, wsuwając palce we włosy i mierzwiąc efektowną fryzurę.
– Reżyser zabujany w swojej gwieździe – stwierdził półgłosem Ru, przewracając oczami. – Strasznie starta klisza… Kompletny banał – powiedział to wszystko do Bartka, ale inni oczywiście usłyszeli, z reżyserem na czele.
– Nie jestem głuchy – poinformował groźnie Filip.
– I dobrze – syknął Rufus. – To fatalne, gdy artysta nie może się wyzwolić z własnych ograniczeń. A ja właśnie wpadłem na pomysł, jak rozwiązać nasz problem.
– Tak? Na jaki?
– Na taki – oznajmił Ru, sięgając do plecaka.
Po chwili wydobył z niego mangę i pomachał nią Filipowi przed nosem. Okładka przedstawiała parę namiętnie w siebie wtulonych nastolatków w szkolnych mundurkach, przy czym jeden był drobniejszy i długowłosy, a jego twarz pozostawała niewidoczna. Rudy wiedział z góry, że chodzi o dwóch chłopaków, ale odbiorca hetero mógłby się nabrać. I tak się właśnie stało.
– Co to niby ma być? – zapytał zdezorientowany Filip, mrugając. – Jakaś japońska dziewczyna? Znasz taką? Chcesz ją zaprosić na plan?
– Wszystko, co ładne, musi być dla ciebie dziewczyną? – zripostował bystro Rufus, krzywiąc się. – To czysty seksizm.
– Dużo masz jeszcze takich tekstów? – odparł zniechęcony Zygier, przekonany, że jego główny aktor po prostu z niego kpi.
– Owszem, mogę tak długo – zapewnił arogancko Ru z psotnymi ognikami w brązowych tęczówkach. – To japońska manga z serii _Boys Love_. Nosi tytuł _Rozmyty kadr_. Przyniosłem ją, bo opowiada historię podobną do tej z twojego filmu. Dwóch chłopaków kręci film o szkolnej miłości i zakochują się w sobie na planie. W finale jest scena pocałunku w bibliotece…
– Rzeczywiście podobna historia – przyznał zaskoczony reżyser. – Ale dwóch chłopaków… Tego jeszcze u nas nie grali! Nie wiedziałem, że takie rzeczy wydają także w Polsce – zdziwił się.
– Wyobraź sobie, że tak – odparł nonszalancko Ru. – To mimo wszystko wolny kraj. A my możemy chodzić do tej samej szkoły, czasem do jednej klasy, nawet siedzieć we wspólnej ławce, ale każde z nas tkwi we własnej bańce informacyjnej – podsumował filozoficznie. – A nowoczesna technika miała podobno łączyć ludzi…
– Nadal nie rozumiem, co w związku z tym proponujesz pokazać w naszym filmie – przerwał jego wywody reżyser, wyraźnie skołowany.
– Chłopaka.
Ciepła i Sztabka jęknęły równocześnie, nie wiadomo – z zachwytu czy z wrażenia, a Filip wybałuszył oczy.
– Całkiem ci odbiło?! – wyjąkał osłupiały.
– Dlaczego zaraz „odbiło”? – zareagował błyskawicznie Ru. – Tematyka LGBT jest teraz bardzo na czasie. W dodatku to temat ważny społecznie. Mniejszości seksualne domagają się reprezentacji w filmach, tak samo jak mniejszości rasowe…
– Jak w serialach Netfliksa? – podchwycił sceptycznie Zygier. – Może to się sprawdza w USA, ale Polska to nie Ameryka i wprowadzenie takiego motywu nie zwiększy popularności mojego filmu… Wręcz przeciwnie, może mu zaszkodzić.
– A to niby czemu?
– Mogą nas zdyskwalifikować za nieregulaminową tematykę – odparł z niekłamaną obawą Filip.
– Myślałem o tym wczoraj i przestudiowałem dokładnie regulamin konkursu – oznajmił Rufus. – Nigdzie nie jest powiedziane, że musi to być męsko-damski romans, a nie na przykład miłość dwóch chłopców. Więc o regulamin nie musisz się martwić…
– Nie ma takiego punktu, bo organizatorom nie przyszło do głowy, że ktoś się na to odważy – zareplikował Filip. – I to nie znaczy, że jury spodoba się coś takiego. Jurorzy mogą w zasadzie wszystko: odrzucić nasz film albo po prostu nie przyznać żadnej nagrody.
– Jeśli publicznie popiszą się homofobią, dyskwalifikując film, tym gorzej dla nich. Wtedy będziesz prześladowanym artystą, a dla ciebie to tylko lepiej – przekonywał Rufus. – Film stanie się głośny jako „zakazane dzieło” i wywoła zainteresowanie mediów, które w większości staną po twojej stronie. Dzięki temu, że ten film będzie niekonwencjonalny, ma szansę na nagrodę specjalną za odważną tematykę. Poza tym… Ufundowanie takiej nagrody to głupstwo dla mego ojca… Zrobi to choćby dlatego, że zagrałem główną rolę.
– Wolałbym, żeby film doceniono ze względu na walory artystyczne. I żeby to nie było ustawione – oświadczył sucho Filip.
– Nie chodzi o ustawianie czegokolwiek – odezwała się niespodziewanie Ciepła, a może Sztabka, Bartek nie był do końca pewien. Chłopcy skierowali na nią zaskoczone spojrzenia. – Chodzi o ludzi, którzy są różni. Realistyczna sztuka powinna to ukazywać. W imię życiowej prawdy.
– Kto tak twierdzi? – spytał zdumiony reżyser.
– Tak twierdzę ja, Dorota Sztabka – odpowiedziała dobitnie. – I miliony pogubionych dziewczyn oraz chłopaków na całym świecie, krzywdzonych przez heteronormatywny patriarchat.
– Zgadzam się z Dorotą – poparła ją Ewa, ujmując dłoń tamtej. – Uważam, że Rufus ma rację. Temat LGBT jest obecnie na topie, a wprowadzenie takiej sceny podniesie wartość filmu.
– Yhm, yhm, ach tak… – wydukał Filip. – Myślałem… Myślałem, że będziecie po mojej stronie. Nie spodziewałem się tego po was…
– Bo nic o nas nie wiesz, Jonie Snow – odpowiedziała z ironią Ciepła.
– Jeszcze niejeden raz cię zaskoczymy, kochany – dorzuciła Sztabka.
– Wow, jaki _coming out_! – stwierdził z uznaniem Rufus. – Takiego wyjścia z szafy jeszcze nie widziałem. Brawo, dziewczyny! Coraz bardziej was lubię…
– My ciebie też – odpowiedziały jedna przez drugą, chichocząc. – Tylko ty nie zawsze dajesz się lubić.
– Poprawię się, obiecuję – zapewnił Ru, przykładając teatralnie dłoń do serca i mrugając do nich oraz do Bartka.
– No, dobra, dobra, cieszę się, że ekipa się lubi, bo to pozytywnie wpływa na atmosferę pracy, ale jaka z tego korzyść dla naszego filmu? – podjął nieprzekonany Filip, który poczuł się chyba przytłoczony tą nagłą falą informacji.
Nie to, żeby zawalił mu się świat, był bowiem wystarczająco inteligentny, by różne rzeczy przyjąć do wiadomości, a jednak chwilowo trochę go to przerosło i potrzebował więcej czasu, by wszystko sobie poukładać w głowie.
– Taka, że wykroczysz poza skostniałe szablony – wyjaśnił Ru. – Artysta powinien czasem nagiąć zasady, jeśli chce stworzyć coś świeżego i oryginalnego. A ty jesteś prawdziwym artystą. Wolisz energię niż brak energii. Dobrze doprawione od mdłego. Wyraziste od nijakiego – kusił z czarującym uśmiechem. – Dzięki tobie film na oklepany temat stanie się mocny w przekazie, ostry i nowatorski. Dla wielu może się okazać nawet przełomowy.
– Powiedzmy, że jest coś w tym, co mówisz – odparł Zygier z namysłem. – Ale jak zamierzasz fabularnie uzasadnić, że nasz bohater nagle całuje chłopaka? Jak? Rozczarował się dziewczyną i zmienił orientację? Czy żeby życie miało smaczek? – rzucił ironicznie. – To będzie mało wiarygodne… – narzekał, jednak już sam fakt, że podjął temat, świadczył, że powoli zaczyna docierać do niego siła cudzych argumentów.
– On nie zmienił swojej orientacji – odpowiedział spokojnie Ru. – Po prostu odkrył ją w sobie i ujawnił w określonej sytuacji, kiedy wierny kumpel go pociesza… Wiesz dobrze, że w naszym wieku orientacja jest płynna, więc dwóm chłopakom mogło się to przytrafić.
– Teoretycznie tak – przyznał nieufnie Filip. – Tylko że wcześniej nie pokazywaliśmy przy nim żadnego chłopaka, kolegi ani przyjaciela.
– Ale nie wyjaśniamy też, o co pokłócił się z dziewczyną – zripostował Ru. – Może właśnie to było powodem rozstania?
– Trochę naciągane. I gdzie teraz znajdziesz chłopaka, który się odważy zagrać, i to w takiej scenie? – zapytał niemal triumfalnie Filip, pewny, że przygwoździ tym adwersarza.
– Nie trzeba daleko szukać – zapewnił Rufus z szelmowskim błyskiem w oku. – Bartek parę razy niechcący wszedł nam w kadr w scenach zbiorowych na korytarzu i teraz możemy to wykorzystać.
Bartek drgnął jak porażony. Poczuł się niekomfortowo pod obstrzałem spojrzeń reszty ekipy, więc spuścił wzrok i wbił go w swoje trampki.
– Co ty na to, Bartek? – zapytał w końcu Filip, przerywając ciszę. – Zgadzasz się? Zrozumiem, jeśli odmówisz – zastrzegł od razu.
– Ale ja nie zrozumiem – syknął Rufus, zerkając spod oka na przyjaciela.
Rudy zastanawiał się przez chwilę. Dopiero co Ewa i Dorota dokonały szczerego _coming outu_. Dlaczego jemu miałoby zabraknąć do tego odwagi? Kogo się bał? Rodziców, kolegów, Jeremiego? Wiśniowski oraz jego łysole mieli o nim i tak już określone zdanie, i wyzywali go od „pedałka”, więc niczego to w gruncie rzeczy nie zmieni… Pomyślał, że los w osobie Rufusa podsuwa mu właśnie okazję dość komfortowego wyautowania się, bez dramatycznych wystąpień i patetycznych gestów. Życzliwa większość, w tym zapewne rodzice, uzna po prostu, że poświęcił się dla filmu, dzięki czemu zyska dobrą opinię. A nieprzekonanych niech trafi szlag, jak mówi tata!
– Zgadzam się – odpowiedział w końcu, jak zdołał najspokojniej. – To przecież tylko film.
– To nie jakiś zwykły amatorski filmik, lecz etiuda konkursowa – podjął natychmiast Zygier. – Masz chyba świadomość, że zobaczą to dziesiątki, a może setki obcych ludzi? Może pojawić się wiele złośliwych komentarzy w necie, nawet fala hejtu… Nie zapominajmy, w jakim kraju żyjemy – dorzucił, zerkając mimowolnie na Ru, który wzruszył ramionami. – Jesteś gotów na takie ryzyko?
– Jestem gotów – oświadczył Bartek, unosząc głowę i spoglądając mu prosto w oczy. – Zróbmy to i niech się dzieje, co chce!
– Super! – zawołał Rufus, podrywając się z krzesła i ściskając go za ramiona. – Jestem z ciebie dumny! Miło, że nie boisz się ze mną publicznie całować – zaszeptał mu nad uchem, oblizując się niczym wampir złakniony świeżej krwi.
– Tylko w filmie – podkreślił Bartek. – I czego tu się bać? Twoje usta nie są mi obce – zauważył z nutką ironii. – Poznałem ich smak w Hajnówce – przypomniał, na co Ru się oczywiście wyszczerzył.
– Pamiętam, to było bardzo przyjemne – zamruczał z rozmarzeniem. – Musimy to dzisiaj powtórzyć.
Dziewczyny zrobiły głośne: „Ooo!”, a Filip zdumioną minę. Rzeczywistość okazała się tego dnia naprawdę pełna niespodzianek. Reżyser szybko się jednak ogarnął i rozejrzał po bibliotecznym wnętrzu.
– Akurat mamy doskonałe światło. Cudowna, złota polska jesień – stwierdził z zadowoleniem, wskazując na jasne okno, po czym zaklaskał w dłonie. – Dobra, ustawiamy plan, a dziewczyny niech przygotują chłopaków – polecił, na co Ciepła i Sztabka zerwały się i zaraz złapały za sprzęt do charakteryzacji. – Traktuję to jako eksperyment artystyczny – dorzucił Filip chyba zupełnie niepotrzebnie. – Jeśli scena dobrze nam pójdzie, zmontuję ją z całością i niech nas wszystkie Muzy mają w opiece – zakończył, wzdychając i wznosząc oczy ku niebu.
– Niech Moc będzie z nami! – podchwycił żartobliwie Bartek.
– I duch Barbie – syknął przekornie Ru, za co Zygier spiorunował go wzrokiem.
Filip przywołał dwóch „fizycznych” pomocników, ćmiących papierosy w krzakach pod biblioteką, i wspólnie zaczęli aranżować wnętrze, ustawiać stolik, przy którym miał siedzieć Ru, przesuwać regały, żeby mieć więcej miejsca i odpowiednio nastawiać jedyny reflektor, jakim dysponowali. Po głębokim namyśle reżyser uznał, że tak kluczowa scena powinna być nakręcona w jednym długim ujęciu nieruchomą kamerą na statywie i dopiero na końcu nastąpi szybkie zbliżenie na twarze całujących się.
Podczas gdy dziewczyny pacykowały Bartka i Rufusa, a Dorota zachwycała się gładką cerą rudego, a nawet piegami, których on sam szczerze nienawidził, Bartek skupił się na czekającym go zadaniu aktorskim. Pozornie było łatwe: miał tylko podejść do załamanego kolegi, cały czas zwrócony tyłem do kamery, pogładzić go po ramieniu, potem objąć i pocałować… To ostatnie sprawiało mu największy problem; nie dlatego, by wstydził się zrobić coś takiego publicznie, lecz zdawał sobie sprawę, że ta krótka scenka może być przełomowa nie tylko w samym filmie, ale też w jego życiu. Wbrew temu, co mówił wcześniej, była dla niego równie ważnym wyzwaniem życiowym, jak dla Filipa artystycznym. Ostatnie zdarzenia zmusiły Bartka do przełamania różnych wewnętrznych barier. A skoro sprostał poprzednim wyzwaniom, uznał, że i temu powinien sprostać.
Skoncentrował się, by wprowadzić się w taki sam stan, w jakim działał podczas szalonej sierpniowej nocy i wtedy, gdy zabrał przeklętą fiolkę z torby Lu… Musiał przestać główkować i zaufać uczuciom. Zdać się na dziki, pierwotny instynkt. W jego pierwszym fanfiku stary Kriwe tak radził Andajowi: „Po prostu to zrób. Wycisz się wewnętrznie i pomyśl o kimś lub o czymś, co jest ci najbliższe”. Oczywiście, łatwiej komuś doradzać, niż samemu to zrobić. Po sekundzie Bartek przypomniał sobie jednak jeszcze jedną sytuację. To była niezwykła chwila, gdy Mikołaj w srebrnej zbroi, piękny jak archanioł z witraża, śpiewał hymn liceum Sępa. Ten żywy obraz kompletnie go wtedy oszołomił, sprawił, że niemal bez udziału świadomości Bartek poszedł w stronę sceny, żeby być jak najbliżej uwielbianego idola…
Usłyszawszy okrzyk: „Akcja!”, jak w amoku ruszył w stronę Rufusa, zapominając w jednej chwili o pracującej kamerze i ekipie znajdującej się za jego plecami.
Ru siedział przy stoliku w czytelni, wsparty łokciami o blat, z twarzą ukrytą w dłoniach. Pochylonym ciałem wstrząsały drgawki, jakby od tłumionego łkania. Bartek musiał przyznać, że wyglądało to całkiem wiarygodnie.
Zbliżył się do Ru powolnym, ale zdecydowanym krokiem, położył dłoń na ramieniu rozpaczającego kolegi i pogładził go delikatnie, tak jak gładził Mikołaja podczas rozmowy na tarasie schroniska. Tyle że teraz spodziewał się całkiem innej reakcji, bo reżyser świadomie zadbał o właściwy scenariusz sytuacji, bardziej sensowny niż w prawdziwym życiu.
Rufus poniósł głowę i wtedy Bartek mógł w pełni docenić wrodzony talent aktorski przyjaciela. Piwne oczy były pełne łez i emanowały bezdennym smutkiem. „Albo naprawdę wczuł się w rolę, albo potrafi płakać na zawołanie jak Barbie” – skonstatował w myślach. Ru z tymi błyszczącymi, mokrymi oczami wyglądał przeuroczo. Aż chciało się go od razu objąć, przytulić…
I tak się właśnie stało, gdy Ru wstał i rzucił się Bartkowi na szyję. Spleceni ciasno ramionami przywarli do siebie jak zagubione dzieciaki. Bratnie dusze, które w końcu się odnalazły. Ciała spragnione wzajemnej bliskości.
Bartek poczuł na policzku gorące krople łez, a gdy Ru wtulił się w niego jak na okładce _Rozmytego kadru_, w jego głowie także się wszystko rozmyło. Czuł tylko, że równie gorąca jak łzy przyjaciela jest krew tętniąca w ich młodych ciałach. Kiedy zetknęły się wreszcie usta, a języki splotły jak kłębiące się węże, obaj się stali jednością. Rudowłosy zapomniał o całym świecie. Nic dla niego już nie istniało poza tą czystą, głodną, nagą rozkoszą.
– Cięcie!
– Hej! Skończyliśmy!
– Możecie przestać! Ujęcie zakończone!
– Chyba im się spodobało…
– O ja cię sunę!
Tak wołała do nich cała ekipa, a oni dalej się całowali. Większość patrzyła na to z mieszanymi uczuciami: zdumieniem, niedowierzaniem, wzburzeniem, lekką odrazą w przypadku „fizycznych”, ale też swego rodzaju zazdrosną fascynacją, która zmusiła ich do obserwowania sytuacji szeroko otwartymi oczami. Dziewczyny zaczęły w końcu oklaskiwać aktorów, którzy najwyraźniej całkowicie się utożsamili z granymi przez siebie postaciami. Po chwili dołączyła do nich reszta obserwujących, z reżyserem na czele. Oklaski odbiły się głośnym echem od wysokiego sufitu czytelni, aż nagle Bartek i Ru się ocknęli.
Odsunęli się od siebie, nieco zmieszani. Przynajmniej Bartek, dosyć skonfundowany tym, co między nimi zaszło, obciągnął starannie blezer, by ukryć erekcję. Rufus przeciwnie, niczego nie zamierzał ukrywać.
– Och, ale mi było dobrze! – zamruczał, przeciągając się bezwstydnie, jak marcowy kocur, prezentując przy tym bez żenady napęczniały w spodniach skutek ich namiętnych pieszczot.
– Cieszę się, że jesteś zadowolony – stwierdził nieuważnie reżyser, spoglądając w okienko podglądu. – Ale w zasadzie ja także jestem. Scena wyszła zajebiście! – ocenił po chwili rozradowany. – Niczego nie musimy poprawiać!
– To nie będzie dubli? – spytał wyraźnie zawiedziony Ru.
– Nie ma potrzeby. Poszło idealnie za pierwszym razem! Nie musicie się znowu całować.
– Szkoda…
– Gratuluję wam, chłopaki, i dziękuję za prawdziwe… zaangażowanie.
– Cała przyjemność po mojej stronie – zapewnił Rufus, szczerząc się w uśmiechu.
Bartek tymczasem odetchnął, uspokoił się, wyluzował i pozwolił, by jego emocje, skumulowane w różnych częściach ciała, opadły… Zamierzał właśnie poprosić Dorotę, by pomogła mu zmyć z twarzy filmowy makijaż, lecz nagle zastygł w pół gestu, dostrzegłszy, że w drzwiach pomieszczenia stoi Mikołaj i obserwuje wszystko z chłodnym zainteresowaniem. Jego twarz była jak zwykle niewzruszona, ale w kącikach bladych warg igrał cień rozbawienia.
Filip właśnie wyłączył kamerę i zauważył niespodziewanego gościa.
– O, siema! – przywitał go przyjaźnie. – Co tu robisz?
– Szukałem Bartka – wyjaśnił Mikołaj. – Chciałem mu o czymś powiedzieć.
– Bartek jest już wolny – oznajmił reżyser, zanim rudy zdążył otworzyć usta. – Skończyliśmy dzisiaj kręcić ostatnią scenę – pochwalił się.
– Widziałem – mruknął chłopak.
– Dużo widziałeś? – zainteresował się Filip, niby od niechcenia, ale ciekawy opinii przypadkowego widza.
– Chyba wystarczająco dużo – odparł jasnowłosy druh – żeby poznać zakończenie twojego filmu jeszcze przed premierą.
– I co sądzisz? – nalegał Zygier, jak każdy artysta spragniony komplementów.
Mikołaj zastanawiał się przez chwilę.
– Na pewno ciekawa scena – wycedził w końcu, wciąż z dwuznacznym uśmieszkiem. – Odważna… Na swój sposób ważna i całkiem estetyczna.
– Uff! – odetchnął z wyraźną ulgą Filip. – Wiedziałem, że jesteś inteligentnym widzem. Myślisz, że będzie z tego skandal? Zaszkodzi to nam?
– Skandal nigdy nie zaszkodził prawdziwej sztuce – stwierdził refleksyjnie Mikołaj. – Tak czy owak przejdziesz do historii konkursu.
– To samo mówił Rufus – zauważył podekscytowany Zygier.
– Przynajmniej w tym jednym się zgadzamy – odparł beznamiętnie Mikołaj, zerkając z ukosa na Ru, który chyba lekko się zmieszał pod lodowatym spojrzeniem blondyna. To było nietypowe jak na niego.
– Możemy zaraz porozmawiać – zadeklarował Bartek. – Tylko Dorota zmyje mi charakteryzację – poinformował, poddając się zabiegom dziewczyny.
– Nie ma pośpiechu – odparł szorstko Mikołaj. – Sprawa nie jest pilna i może zaczekać. Widzę, żeś teraz zajęty, więc nie będę zawracał ci głowy. Przyślę wiadomość – obiecał i swoim zwyczajem odszedł bez pożegnania.
Po jego wyjściu zapanowało niezręczne milczenie.
– Ostro, jak na byłego harcerza – mruknęła w końcu Sztabka, ścierając Bartkowi z twarzy resztki makijażu.
– Chyba mu się jednak nie podobało – podjął zasępiony reżyser – i pochwalił nas tylko przez grzeczność. „Ciekawa scena”? To nie brzmiało jak komplement. Teraz rozgada w całej szkole, że nakręciliśmy jakiś gejowski szajs…
– Na pewno tego nie zrobi – zaprzeczył żywo Bartek, chociaż był równie jak inni speszony dziwnym zachowaniem swego idola. – To nie w jego stylu.
– Ale co to w ogóle było? – wtrącił zirytowany Ru. – Strzelił focha i poszedł? „Przyślę wiadomość”? Zabrzmiało jak: _Kiss my ass and good bye_!
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki