- W empik go
Wszystko w mojej głowie - ebook
Wszystko w mojej głowie - ebook
Życie potrafi zaskakiwać.
Pewnego dnia po prostu otwierasz oczy i nic nie jest takie jak dawniej. Prawdę mówiąc, nie pamiętasz, co było dawniej. Amnezja, zupełnie jak w filmach.
Cudowne ocalenie z katastrofy samolotu, tropikalna wyspa z cudowną plażą, lazurowe niebo i ty. Brzmi jak początek romantycznych wakacji z kinowego hitu?
Pomyłka. W tej produkcji szykuj się na jazdę bez trzymanki. Będziesz uciekać przed wściekłymi psami, tropić mordercę, wchodzić w układy ze śmiercią, a olbrzymi wąż spróbuje pożreć cię na śniadanie.
Wątek uczuciowy również ci się nie spodoba. Znaczącą rolę odgrywa w nim siekiera. Owszem, po drodze pojawia się również książę, ale…
Może lepiej nie psujmy niespodzianki.
***
„Wszystko w mojej głowie” to doskonale skonstruowana historia. Czytając ją, co i raz masz wrażenie, że już wszystko wiesz, ale po chwili nagły zwrot akcji pozbawia cię tej pewności i na nowo zastanawiasz się, co będzie dalej.
To opowieść pobudzająca wyobraźnię, a zarazem zmuszająca do refleksji nad tym, kim jesteśmy i czego tak naprawdę chcemy. Sporo w niej odniesień do znanego nam świata pokazanego w krzywym zwierciadle (choć jeśli się chwilę zastanowisz, dojdziesz do wniosku, że to zwierciadło wcale takie krzywe nie jest).
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8151-390-6 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przybyli tu często z bardzo daleka, aby dostąpić zaszczytu wysłuchania jego wykładu na temat istoty prawdziwego spokoju i wartości nieulegających ani prądowi czasu, ani zmieniającym się modom. Niektórzy z nich liczyli nie tylko na oświecenie umysłu, ale również na uzdrowienie ciała, wiedząc, że czysty umysł jest podstawą również fizycznej równowagi, gdyż świat fizyczny pozostaje zaledwie odbiciem płaszczyzny duchowej. Stąd rady guru, rozjaśniając mroki myśli, uwalniały słuchaczy zarówno od złości, ignorancji i pożądania, jak i również zbawiennie wpływały na wszelkie dręczące ciało dolegliwości. Oczekiwali wiele, ale przecież warto było przyjść tu na tę cichą leśną polanę, zaryzykować zaufanie w możliwość niemożliwości, byleby tylko chociaż na chwilę podnieść się z kolan konsumpcjonizmu i norm społecznych, żeby znów poczuć się wolnym człowiekiem.
Sam guru nie przypominał wcale tych szarlatanów, z którymi tak często mamy do czynienia, których czyny opiewają media, którzy do szczęścia potrzebują nie oświecenia, a jedynie pieniędzy, uznania i bezwarunkowego posłuszeństwa swojej trzódki. W odróżnieniu od nich on znał prawdę, tę jedyną i uwalniającą z okowów złudzeń. Spędzał większość swojego życia w tym lesie, medytując na tym kamieniu, żywiąc się jedynie korzeniami, grzybami oraz energią kosmosu. Nie nosił zbyt wiele ubrań, zimą i latem odziany jedynie w przepaskę na biodra i sploty własnej brody. Strażnicy leśni próbujący przekonać go, żeby podczas siarczystych mrozów schronił się w cieple ich leśniczówki, przysięgali, że na własne oczy widzieli dookoła niego okrąg ziemi wolnej od śniegu, stopionego żarem jego woli. Zwierzęta zostawiały go w spokoju, wilki i niedźwiedzie schodziły mu z drogi posłuszne sile jego spojrzenia. Nie przyjmował pieniędzy ani prezentów, zdarzało się, że kijem przeganiał natrętów ofiarujących mu dobra materialne. Nie pozwalał też mediom zbliżać się do siebie, odmawiał wywiadów i nie zdradzał nigdy swojego prawdziwego imienia. Dla poszukujących oświecenia był po prostu Mistrzem.
Tym razem na jego wykład przybyło około dwudziestu osób. Zazwyczaj nie przyjmował więcej, ceniąc sobie przestrzeń osobistą i samotność. Z wysokości swojego głazu spojrzał na nich krytycznie i westchnął w duchu. Znów trafili mu się ślepcy, niewiedzący nawet, czego naprawdę chcą. Nigdy nie pytał swoich uczniów, po co przybyli. Wystarczał mu rzut oka. Oto mężczyzna w pierwszym rzędzie, desperacko próbujący utrzymać pozycję lotosu, ekskatolik, straciwszy wiarę po śmierci siostry, wciąż próbuje odnaleźć nie tyle Boga, ile siebie. Głupiec niewiedzący, że ani bogowie, ani ludzie nie są prawdziwi, nie mogą być odnalezieni i nie uratują nikogo przed pogrążeniem się w więzieniu bytu. Po prawej student, wegetarianin i buddysta, myśli, że zjadł wszystkie rozumy, ale tak naprawdę jest przerażonym dzieckiem czekającym na interwencję matki, która powie mu, co ma robić w życiu. A tam z tyłu kobieta, której lekarz naprotechnolog doradził uspokoić umysł, żeby ułatwić zajście w ciążę. Nie wierzy ani w boga, ani w duchowość, ceni tylko pieniądze i karierę, ale jest posłuszna, więc pilnie słucha rad wypowiadanych przez autorytety. Głupcy, wszyscy co do jednego. Wolałby żywcem spalić się na tym miejscu, niż zniżać się do przemawiania do nich. Mimo to czyż nie ślubował wyzwolić niezliczone żywota? Czyż i tym pełzającym w błocie bytu ślepcom nie należy się szansa na oświecenie? Zamknął więc oczy, spojrzał w siebie w poszukiwaniu odpowiednich słów i przemówił, cichym, spokojnym, ale stanowczym i nieznoszącym sprzeciwu głosem.
– Przyszliście do mnie niczym ślepcy szukający światła, niezdający sobie sprawy z tego, że słońce dawno wzeszło, a świat dookoła spoczywa w jego promieniach. Nie wiecie, że żeby je ujrzeć, trzeba otworzyć oczy. Oczy, których nie macie, które pozwoliliście sobie wyrwać, usunąć, które sprzedaliście w zamian za coś, czego nie jesteście w stanie zobaczyć ani dotknąć, bo nie istnieje i nie istniało nigdy.
Z ust tłumu wyrwało się żarliwe i smutne westchnienie. Zaiste, to, co słyszeli, brzmiało jak mistyczna mądrość. Guru kontynuował.
– Sprzedaliście możliwość widzenia świata własnymi oczyma za możliwość widzenia siebie oczyma innych. Nie jesteście sobą, ale tym, kim – jak myślicie – widzą was inni ludzie. Wierzycie w kłamstwo, podążacie za złudzeniem. Pływacie w ścieku, ale mówią wam, że to źródło krystalicznie czystej wody życia, a wy wierzycie im, bo myślicie, że to cnota i mądrość komuś tak wierzyć. Czytacie o tym w książkach i oglądacie to w telewizji, pozwalacie pasożytować na sobie cudzym słowom. Wpuszczacie je do swoich głów, gdzie gnieżdżą się one niczym żmije i składają swoje ohydne jaja, z których wyklują się nie kolejne żmije, ale już hydry wielogłowe, jadowite, plujące w wasze serca tym samym ściekiem, w jakim się nurzacie. Mówią wam, że macie podążać za nimi, a wy podążacie, ale nie jak wierni, ale jak żebracy pełzający w kurzu za karocą wielkiego pana, czekający na jałmużnę. Tylko że nie ma pana i nie ma karocy, a ci, co mówią do was, to głosy na wietrze. Nikt nie rzuci wam tej jałmużny i nikt nie podniesie was z błota, nikt nawet nie przejmie się waszym duchowym upadkiem, bo nie ma nikogo wokół was. Jesteście sami i nigdy nikogo obok was nie było. A wy, ślepcy, nie poznajecie się na tym, bo czekacie, żeby ktoś powiedział wam, kim jesteście i co jesteście warci. Kto ma wam to jednak powiedzieć, skoro żyjecie w pustce?
Wiatr zawył ponuro w koronach buków, a zebrani zadrżeli trwożliwie. Tego właśnie oczekiwali, wstrząsu, solidnego kopniaka na zewnątrz swojej strefy komfortu. Szalonego mędrca przemawiającego do nich pośrodku lasu gdzieś w Bieszczadach, otwierającego ich dusze na doznanie prawdziwego świata. W oczach niektórych lśniły łzy wzruszenia.
– Zaiste, świat ten jest iluzją i pułapką na takich jak wy, słabych i nieodpornych. Uganiających się za awansem, pieniędzmi i władzą. Wasze poczucie kontroli jest złudzeniem, możecie zbudować swój świat niczym twierdzę, a jednak przyjdzie czas, kiedy ona runie niczym domek z kart muśnięty oddechem wiatru. Wasze marzenia zabetonowaliście niczym bunkry, a jednak w zetknięciu z rzeczywistością nie są one niczym innym od piasku. Targacie swoje życia niczym worki z cementem, budujecie, układacie, przybijacie i sklejacie, a brutalne życie zamienia wasze starania w ruinę. Nie przyszło wam do głowy, by porzucić tę iluzję? By wyjść z tej pułapki? Boicie się tego, co jest na zewnątrz! Tchórze i ślepcy. Czymże jest brak luksusu, a nawet bieda i głód w porównaniu z potęgą uwolnionego umysłu?! Czymże jest wreszcie w porównaniu z wiecznymi torturami, jakich wasze nieśmiertelne dusze doznają z rąk waszych demonów, które śledzą was na każdym kroku, pełzają za wami niczym węże, żrą was niby robactwo.
Tutaj mędrzec posłał ponure spojrzenie w przestrzeń, a na jego twarzy pojawił się wyraz niewymownego obrzydzenia i odrazy. Ci z wiernych, którzy podążyli oczyma za jego wzrokiem, nie zobaczyli niczego, on jednak, jako obdarzony zdolnością przejrzenia wszelkiego złudzenia, ujrzał ohydne, okrwawione widmo z gębą wykrzywioną udręką, łypiące zaropiałymi ślepiami jak zwykle trzymające się blisko, zawsze gotowe do prób odwiedzenia go od jedynej prawdziwej ścieżki.
– Myślicie, że wasze demony są niematerialne, że niewidzialne sączą jad w wasze dusze i wystarczy pomedytować pod krzakiem, żeby uwolnić się z ich pułapki? O, nieoświeceni! One są nie tylko w was, one są waszą rodziną, waszymi bliskimi, waszymi szefami, lekarzami, prawnikami i sprzedawcami w waszych sklepach. Nie pozwolą wam uciec, jeżeli nie pobiegniecie dość szybko, a nie pobiegniecie, bo dusze wasze są jak bydło rzeźne, wolą się tuczyć w oborze, niż uciec na wolność i zrzucić okowy złudzeń. Myślicie, że kłamię? Mylę się albo może przesadzam? Idźcie więc do swoich rodziców, mężów, żon, do dzieci, do szefów, do przyjaciół. Powiedzcie im, że wasze życie się odmieniło, że rzucacie w diabły ten cały świat gnijących układów i rozkładającej się materii. Zobaczcie, co powiedzą na to, czy nie wyśmieją was, nie zgniotą swoją wyższością, czy nie powiedzą, że zwariowaliście. Zaiste, waląc w gruzy swój świat, trzęsiecie ich światem i oni nie zniosą tego. Prędzej zniszczą was, niż pozwolą wam się zmienić.
Mówiąc to, zadrżał cały ze świętego oburzenia, gdyż demon, powłócząc krwawymi strzępami nóg, zbliżył się do niego i krzyknął rozdzierająco:
– Nie rób mi tego, jak możesz?!
– Myślicie, że jest dla was ratunek w miłości?! – kontynuował guru, ignorując demona. – O maluczcy moi, mylicie się, bo uczucie to jest jedną z najgorszych pułapek. Byłoby dla was lepiej, zaiste, gdybyście zrodzili się jako ślimaki obojnacze albo jako chwasty wiatropylne. Nic nie przywiązywałoby was do ziemi tak mocno, jak czyni to owo fałszywe uczucie. Czymże jest bowiem miłość, jeżeli nie kolejną formą własności? Kochanek wasz posiada was tak, jakby posiadał samochód, psa albo dolary na koncie. Spróbujcie oddalić się ku oświeceniu, a momentalnie poczujecie, jak na waszych szyjach zaciska się obroża, jak skraca wam smycz. Nie ważne, czy uwięziono was przemocą czy szantażem emocjonalnym, nie liczy się, czy krzywda dzieje się wam fizycznie czy psychicznie. Tak czy owak, jesteście w bagnie. A może myślicie, że skoro daliście życie dziecku, to uzyskaliście cel w swojej egzystencji owada na zgniłym owocu? Ha! I to nieprawda! Powołaliście jedynie na świat koleją uwięzioną cierpiącą duszę! Wstyd i przekleństwo na wasze głowy, o egoiści.
Wiatr w gałęziach zawył ponuro i żółknące liście posypały się na głowy zebranych.
– Spójrzcie tylko na to, co wam pokażę. Oto wasze uczucia, oto wasze ambicje, oto wasze pieniądze. Oto co trzyma was w pułapce! Pokażę wam waszego demona. Oto on!
Tu wskazał palcem zakończonym paznokciem tak długim i tak ostrym, że będącym prawie orlim szponem, na czającego się wśród nich demona.
– Patrzcie! – krzyknął, a oni zobaczyli i umknęli z wrzaskiem.* * *
Renata dawno nie czuła się tak źle, a jednocześnie tak dobrze. Jedna decyzja i osiem standardowych wielkopłytowych pięter dzieliło świat, w którym żyła do tej pory, od świata, który miał się dla niej zacząć, i nie było już w nim miejsca na ból, strach i upokorzenia. Oczywiście to był zdecydowanie zły, okropny uczynek, prawdę mówiąc – grzech śmiertelny, ale czy tak naprawdę miała jakiekolwiek inne wyjście? Ostatnie miesiące były dla niej pasmem porażek, na które nie była przygotowana. Wychowana pod kloszem, ładna, bogata, inteligentna, z figurą równie świetną jak praca, a mężem równie bogatym jak i przystojnym, nie spodziewała się zupełnie, że ludzi takich jak ona też dotykają nieszczęścia, ani tym bardziej, że lubią przemieszczać się i atakować stadami, niczym wilki. Stąd zrozumiałe załamanie, jakiego doznała, gniew, ból i rozpacz z powodu niesprawiedliwości, jaką świat jej okazał.
Najpierw przyszło na świat jej długo wyczekiwane dziecko i natychmiast okazało się zawodem dla niej i całej jej rodziny. Zamiast uroczego słodziaka, w kołysce gaworzył sobie wesoło mały mongoloid, na którego nie mogła patrzeć i którym absolutnie nie dało się chwalić przed znajomymi, których dzieci już przed urodzeniem były pozapisywane do przedszkoli dla małych geniuszy. Jedynym wyjściem wydawało się zorganizowanie mu zastępczej opieki w placówce, w której wiedzą, co robić z takimi przypadkami, placówce położonej możliwie daleko. Tu po raz pierwszy zbuntował się mąż.
– Chciałaś mieć dziecko – powiedział – to się nim zajmuj.
Nie mogła uwierzyć, że potrafi być taki skąpy. W porównaniu z tym, co zarabiała jego firma, wydatki na utrzymanie małego w ośrodku byłyby niczym. Zresztą, czyż to nie miało być ich wspólne dziecko? Ich skarb, który miał powiązać ich dusze i serca jeszcze silniej niż ślub z konkordatem? Próbowała negocjacji, ale uparł się i nie było nawet mowy o odesłaniu dziecka. Zacisnęła więc zęby i zamiast zainwestować w placówkę opiekuńczą, poświęciła się jak przystało na matkę Polkę i wynajęła dwie nianie z dyplomami pielęgniarek. Jedna dyżurowała w dzień, druga w nocy. Mimo to urlop macierzyński okazał się bardziej stresujący niż praca i Renata nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie przestanie karmić piersią i wróci do biura, gdzie nie było żadnych płaczów, bekania, rzygania niestrawionym mlekiem ani brudnych pieluch. Zupełnie nie rozumiała, jak Bogdan może znosić ten cały burdel w domu z taką stoicką obojętnością.
Jej życie społeczne też ucierpiało, zapraszanie do domu przyjaciółek nie wchodziło w rachubę, co im miała pokazać? Wizyty rodziców też jakoś zrobiły się rzadsze, matka, która w czasie ciąży była u niej częstym gościem, przynosiła prezenty i smakołyki, masowała jej stopy i podawała poduszki, nagle skrępowana w obecności wnuka zaczynała coś przebąkiwać, że może niepotrzebnie zdecydowali się na tę ciążę, co było absurdem, bo przecież sama wierciła córkom dziury w brzuchu o liczne wnuki.
I jeszcze wyszła na jaw zdrada jej męża. W tej sytuacji naprawdę nie dało się zrobić niczego innego. Nie miała wiele czasu, pochyliła się nad klawiaturą i stworzywszy nowy dokument tekstowy, napisała:
Przepraszam, tak bardzo się starałam, ale już dłużej nie mogę. Nie mam siły, by żyć. Z twoją oziębłością nasz związek od początku był fikcją. Mam nadzieję, że mi wybaczysz.
Kliknęła Print i przez chwilę, z coraz szybciej bijącym sercem, wsłuchiwała się w szum drukarki wypluwającej list samobójczy. Stary atramentowy rzęch potrzebował chwili, żeby przelać na papier ten krótki, ale dramatyczny przekaz. Wreszcie, kiedy drukarka zakończyła pracę, Renata starannie umieściła kartkę na biurku przy komputerze, przyciskając ją porcelanowym słonikiem, żeby nie zdmuchnął jej wiatr, w końcu okno było otwarte. Wyglądało na to, że wszystko było gotowe, wyszła na balkon i spojrzała w dół, do ziemi było naprawdę daleko.