- W empik go
Wszystkie nasze chwile. Tom 2: Zagubieni w kłamstwie - ebook
Wszystkie nasze chwile. Tom 2: Zagubieni w kłamstwie - ebook
Próba odzyskania rodzinnej firmy wiąże się z kolejnymi dramatycznymi wydarzeniami. Skarbiesz nie jest już bezpiecznym miejscem i nawet obecność komisarza Adamczewskiego nie może tego zmienić. Opuszczając rodzinne strony, Weronika trafia do Łeby, która jednak nie okaże się oczekiwaną oazą spokoju. Gangsterskie porachunki dosięgną dziedziczkę Skarbierskich, gdziekolwiek się skryje, a rozwścieczeni przestępcy nie będą mieli dla niej litości. Jest tylko jedna osoba, która może jej teraz pomóc. Jednak czy zdąży?
Czy Weronika zapomni o Jusufie i znajdzie nową miłość? Co wydarzy się w opuszczonym pensjonacie w Łebie? Czy chwila zapomnienia może zaważyć na dalszym życiu dziewczyny? Jaką tajemnicę skrywał dziadek? Do czego dla miłości jest zdolny człowiek? Na te i inne pytania znajdziecie odpowiedź w drugim tomie serii Wszystkie nasze chwile.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7835-801-5 |
Rozmiar pliku: | 682 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Słońce już dawno zaszło za horyzont, w ostatnich chwilach swego panowania złocąc i czerwieniąc bezkresne połacie nieba, które obecnie zaczęło nabierać barwy ciemnego granatu. Gdzieniegdzie widać było jeszcze jaśniejsze smugi, powoli pochłaniane przez coraz szybciej postępującą ciemność. Mrok ogarniał ziemię, lecz moje serce już dawno się w nim zatopiło.
Z chwilą śmierci dziadka świat, który znałam, przestał istnieć. Nagle okazało się, że osoba, co do której miałam pełne zaufanie, na której ramieniu się wypłakiwałam, tak naprawdę przez cały czas myślała tylko o tym, jak przejąć mój majątek. Prawdopodobnie to właśnie Milena, wraz ze swoim tajemniczym wspólnikiem, doprowadziła do śmierci mojego dziadka. Gdybym wtedy nie zwymiotowała tych cholernych tabletek, pewnie też byłabym dziś martwa albo w najlepszym wypadku zamknięta w jakimś pilnie strzeżonym szpitalu psychiatrycznym.
Szczęście uśmiechnęło się do mnie i dzięki temu mogłam wyrwać się z łap pazernej, przebiegłej Mileny. Dodatkowo na mojej drodze pojawił się zabójczo przystojny syryjski uchodźca, którego jakiś czas temu dziadek zatrudnił w przetwórni.
Nauczona doświadczeniem z Mileną, powinnam być ostrożniejsza. Niestety, mój umysł walczący ze skutkami podawanych mi podstępnie psychotropów, nadal nie działał w pełni sprawnie i dał się zwieść. Oszołomiona, a przede wszystkim spragniona bliskości drugiego człowieka, kolejny raz zaufałam komuś, kto na to nie zasługiwał. Ba, ja zrobiłam coś jeszcze głupszego! Poślubiłam Jusufa w obrządku muzułmańskim, a chociaż nasz związek miał być tylko fikcją, wkrótce naprawdę zakochałam się w moim mężu na niby. Co więcej, byłam pewna, że on odwzajemniał to uczucie. Był taki czuły, delikatny, wyjątkowy. Opiekował się mną, jak nikt inny. Przy nim zrozumiałam, co znaczy miłość. Dla niego byłam gotowa na wszystko. Aby go chronić, zdecydowałam się nawet oddać w ręce policji.
Podejrzana o morderstwo Mileny, która niezbyt długo cieszyła się zagrabionymi mi pieniędzmi, trafiłam do aresztu. Choć byłam tam krótko, przeszłam prawdziwe piekło. Pierwsze starcie z Becią o mało nie zakończyło się dla mnie tragicznie i gdyby nie wsparcie mojego byłego chłopaka, znanego łódzkiego adwokata Krzysztofa Złotnickiego, pewnie nie zdołałabym zbyt długo przetrwać za kratkami.
Odzyskawszy wolność, mogłam wreszcie odetchnąć, znajdując schronienie w bezpiecznym mieszkaniu koleżanki ze studiów. Przy okazji przypadkowo stałam się swatką, zapoznając ze sobą Ankę i Jacka – mojego wieloletniego przyjaciela. Patrząc na rozkwitającą pomiędzy nimi miłość, z utęsknieniem wyczekiwałam kontaktu ze strony Jusufa i odliczałam dni do naszego kolejnego spotkania.
Artur Adamczewski – komisarz policji, który zajmował się moją sprawą – okazał się tym samym chłopcem, którego w dzieciństwie, towarzysząc dziadkowi podczas wyprawy do Radomia, spotkałam w korytarzu kancelarii notarialnej. Co więcej, wyszło na jaw, że mój dziadek niedługo przed śmiercią odwiedził dziadka Artura i przekazał mu pewną informację. Niestety, nadal nie poznałam tego sekretu, bo stan zdrowia starego notariusza uniemożliwiał mu kontakty z kimkolwiek.
Tajemniczy list od dziadka, w którym wspominał o bliżej niesprecyzowanym grzechu z przeszłości, również nie wyjaśniał niczego, tylko jeszcze bardziej gmatwał sprawę. Dziadek prosił mnie w nim, abym dla własnego bezpieczeństwa jak najszybciej sprzedała przetwórnię i uciekła ze Skarbiesza. Czyż to nie czysty paradoks? Do tej pory to ja robiłam wszystko, aby trzymać się jak najdalej od rodzinnych stron i tej przeklętej przetwórni, a kiedy wreszcie naprawdę mogłam się stąd wyrwać, nagle uświadomiłam sobie przywiązanie do tego miejsca, które pchało mnie w sam środek bardzo niebezpiecznych wydarzeń. W końcu morderca dziadka i Mileny nadal pozostawał na wolności. Dodatkowo, jeśli wierzyć w domysły Adamczewskiego, przetwórnia stała się centrum dystrybucyjnym narkotyków docierających do Polski z Turcji i Maroka.
Pociechą mógł być fakt, iż w tym całym zamieszaniu mogłam liczyć na wsparcie Artura. Komisarz bardzo zaangażował się w moją sprawę i choć jego zwierzchnicy zabronili mu kontynuowania śledztwa, wziął tydzień urlopu, aby towarzyszyć mi podczas pobytu w Skarbieszu.
A Jusuf? Największe rozczarowanie mego życia! Dopiero co zapewniał o bezgranicznej miłości do mnie, by za chwilę niczym zbędnego śmiecia wyrzucić za drzwi. Gdy ja snułam wizję naszej wspólnej przyszłości, on bezdusznie, z prawdziwą perfidią wypowiedział formułkę rozwodową, tym samym wedle prawa muzułmańskiego przestając być moim mężem.
Gdyby tylko to! Jeszcze w Łodzi, gdzie po operacji Tahiry spędziliśmy pierwszą wspólną noc, dostrzegłam na jego szyi niewielkie zadrapanie. Na moje pytanie, co mu się stało, uraczył mnie opowieścią o bezdomnym kocie. Uwierzyłam mu, bo nie miałam powodów, by wątpić. Następnego dnia jednak dowiedziałam się o śmierci Mileny, a trochę później komisarz Adamczewski przekazał mi wiadomość, iż pod paznokciami mojej koleżanki znaleziono naskórek mordercy. Milena broniła się i podrapała sprawcę!
Nie od razu powiązałam Jusufa z tym faktem. Za bardzo go kochałam, żeby zdobyć się na takie podejrzenia. Byłam zaślepiona i ciągle chciałam wierzyć, iż mimo wszystko odwzajemniał moje uczucie. Nawet gdy potraktował mnie tak okrutnie, nadal próbowałam znaleźć dla niego jakieś wytłumaczenie. Ale nic nie było w stanie go usprawiedliwić. Wtedy powoli zaczęła docierać do mnie bolesna prawda. A dziś w przetwórni, przed gabinetem mojego dziadka… Gdy zobaczyłam ślad pomadki na kołnierzyku jego koszuli… Tej samej pomadki, którą używała Agnes. Ziemia usunęła mi się spod nóg, a poszczególne puzzle ułożyły w sensowny obraz.
Jusuf od początku miał wszystko zaplanowane! Nasze spotkanie nie było wcale przypadkowe! Ten podły drań śledził mnie, obserwował, więc wiedział, kiedy uciekłam z domu Mileny! Wykorzystując fakt, że byłam skołowana, przekonał mnie, iż tylko on jeden jest w stanie mi pomóc, i dość łatwo namówił na fikcyjny ślub. Prawdopodobnie nie współpracował z Mileną, tylko był członkiem grupy konkurencyjnej. Milena i jej wspólnik planowali przejąć majątek mojego dziadka – być może związane to było z tym grzechem, o którym wspominał dziadek. Jusuf zaś musiał należeć do szajki zajmującej się handlem narkotykami. Podejrzewałam, że zabili Milenę dlatego, iż posiadając wszelkie pełnomocnictwa do dysponowania pieniędzmi, zarówno z kont prywatnych, jak i tych firmowych, stawała się dla nich niewygodna. Co więcej, swoim postępowaniem niepotrzebnie zwracała uwagę policji na przetwórnię, mogąc w ten sposób pokrzyżować ich plany.
Według moich przypuszczeń Jusuf zabił Milenę i na drodze do pełnej kontroli nad przetwórnią pozostałam mu tylko ja. Byłam wprawdzie jego żoną, ale według prawa polskiego nasze muzułmańskie małżeństwo nie miało żadnego znaczenia. Bardziej wykorzystał je jako przynętę, aby mnie rozkochać w sobie i uzależnić od siebie. Kiedy to mu się udało, zaczął spiskować z Anką, aby ta trzymała mnie daleko od Skarbiesza. Tymczasem uwiódł też Agnes, czyli osobę numer dwa w przetwórni. Może nawet od dawna byli kochankami i wspólnikami w nielegalnym przestępczym interesie, a ja pełniłam tylko rolę pionka przestawianego po polach szachownicy.
Świadomość, że może właśnie odkryłam prawdę, nie okazała się dla mnie zbyt pocieszająca. Nawet jeśli miałam rację, to co powinnam z tym zrobić? Przekazać wszystko policji? To było najprostsze wyjście, jednak Adamczewski już wcześniej mówił, że jego przełożeni wyraźnie zakazali jakichkolwiek akcji skierowanych przeciwko uchodźcom zatrudnionym w przetwórni. Dlatego właśnie zabronili mu kontynuowania śledztwa. Artur podejrzewał nawet, że materiały dowodowe związane ze śmiercią Mileny zostały spreparowane przez kogoś wysoko postawionego w policji. A jeśli ten ktoś był zamieszany w przestępczy proceder na terenie przetwórni? Czy mówiąc o moich domysłach, nie wydałabym na siebie wyroku?
Wprawdzie mogłam zwierzyć się Adamczewskiemu, jednak nie odważyłam się na ten krok. Bałam się, że gdyby tylko Artur dowiedział się, jak wygląda sytuacja, niechybnie od razu wysłałby mnie do Łodzi. Jestem pewna, iż błyskawicznie coś by wymyślił, aby tylko się mnie stąd pozbyć. Jego zainteresowanie i troska o moją osobę były aż nadto widoczne. Ja jednak nie zamierzałam uciekać. Obiecałam sobie, że dopilnuję, aby winni śmierci dziadka odpowiedzieli za swój czyn. Nie miałam zamiaru pozwolić się wyrzucić z własnego domu! Co to, to nie!
Och, gdybym tylko mogła zapanować nad moimi uczuciami. Gdybym mogła rozkazać sercu, by przestało kochać…
Ten dzień był dla mnie bardzo trudny. Stawienie czoła Jusufowi okazało się dla mnie bardziej wyczerpujące, niż myślałam. Jego widok w przetwórni, gdy opuszczał gabinet dziadka… I to spojrzenie Agnes… Boże, nie myślałam, że aż tak mnie to zaboli. Przecież Jusuf był przestępcą! Miał na rękach krew Mileny i nie wiadomo kogo jeszcze. Jeśli zabił raz, z pewnością był w stanie zrobić to ponownie.
Patrzył na mnie z taką nienawiścią. Gdyby mógł, zapewne rozerwałby mnie na strzępy. Chyba tylko obecność Artura, Agnes i pani Olgi powstrzymywała go przed wyrządzeniem mi krzywdy. Chociaż jego spojrzenie było bardzo wymowne, potrafił zachować pozory, ukrywając przed innymi targające nim emocje. Niczym zawodowy aktor odegrał scenkę, w której dokonano naszej pierwszej prezentacji. Bezbłędnie udawał, iż jestem dla niego zupełnie obcą osobą. Mnie było zdecydowanie trudniej, jednak także postanowiłam wziąć udział w tym przedstawieniu. Chwilowo nie wiedziałam, co zrobić ze swoim odkryciem, uznałam więc, że będę odgrywać rolę pierwszej naiwnej. Starałam się ignorować obecność Jusufa, koncentrując uwagę na Arturze, którego ramienia się uczepiłam. Ostentacyjnie unikałam kontaktu wzrokowego z moim byłym małżonkiem, udając bezwarunkowo zapatrzoną w komisarza.
Agnes, chcąc pokazać, że doskonale radzi sobie z zarządzaniem przetwórnią, zaproponowała, że pokaże nam halę produkcyjną, abyśmy mogli zobaczyć, jak sprawnie przebiega cały proces wytwórczy. Zgodziłam się, licząc, że w tym spacerze nie będzie towarzyszył nam Jusuf, jednak ku mojemu niezadowoleniu Syryjczyk niczym cień podążył w ślad za nami. Chociaż nie mógł zrozumieć, o czym mówimy, gdyż rozmowa toczyła się po polsku, nie zamierzał wracać do swoich obowiązków.
Przez całą wycieczkę po poszczególnych działach produkcji jakoś trzymałam nerwy na wodzy, jednak kiedy znaleźliśmy się w pakowalni i Rodriguez zaczęła pokazywać nowe rodzaje opakowań z charakterystycznym logo przetwórni – koszem owoców umieszczonym na tle trzech drzewek opasanych wstęgą z napisem „Skarby wsi” – posyłając przy tym Jusufowi wielce znaczące uśmieszki, wreszcie nie wytrzymałam. Odwróciłam się w jego stronę i dość sarkastycznym tonem zapytałam, czy ma w ogóle coś do roboty, bo jak na razie to tylko widzę, że snuje się bez celu po przetwórni.
Myślałam, że sprowokuję go do jakiejś reakcji, jednak natknęłam się tylko na mur milczenia. Za to Agnes natychmiast stanęła w obronie Jusufa, tłumacząc, iż oceniam go bardzo niesprawiedliwie, gdyż jest on odpowiedzialny za cały segment kontraktów zagranicznych, które w ostatnim czasie bardzo znacząco się powiększyły, co zaowocowało wzrostem eksportu naszych wyrobów poza granice Polski, a nawet Unii Europejskiej.
Artur wykorzystał sytuację i od razu zaczął wypytywać o kontrole celne i inne rzeczy związane z bezpieczeństwem transportu międzynarodowego. Agnes jego ciekawość chyba się nie spodobała, bo chociaż nadal starała się uśmiechać, to jednak ton jej głosu stał się wyraźnie bardziej oschły.
– Proszę pana, jeśli tak bardzo interesują pana te kwestie, to mogę zaprowadzić pana do osoby, która zajmuje się nadzorem nad przygotowywaną wysyłką i jest za nią odpowiedzialna.
– Oczywiście. Z chęcią – przytaknął Adamczewski.
– No cóż… – Agnes odwróciła się do mnie, wykrzywiając usta w sztucznym uśmiechu. – Sprawy celne nie będą dla pani zbyt zajmującym tematem, proponuję więc, aby dokończyła pani zwiedzanie przetwórni pod opieką naszego menedżera. Spotkamy się później w biurze.
Nie spodobał mi się jej pomysł. Wolałabym iść razem z Arturem, jednak ten nachylił się do mnie i szepnął mi na ucho:
– Zostań z nim, a ja postaram się podebrać trochę tę laskę.
Dość niechętnie puściłam ramię Adamczewskiego, pocieszając się myślą, że chyba przy tylu świadkach nic nie może mi grozić ze strony byłego męża.
– Jusufie, proszę, zajmij się panią Skarbierską! – poleciła Agnes, przechodząc na angielski i zwracając się do mężczyzny stojącego dwa kroki dalej.
Odprowadziłam wzrokiem Rodriguez i Artura.
– Dlaczego nie wyjechałaś? – zapytał Jusuf, gdy tylko tamta dwójka zniknęła w innym pomieszczeniu.
Błyskawicznie znalazł się przy mnie. Już nie udawał, że jestem dla niego zupełnie obcą osobą. Staliśmy pośrodku hali pełnej maszyn i ludzi, uwijających się przy taśmie, na której transportowane były zamknięte słoiczki z dżemem, gotowe do spakowania w kartony. Dookoła panował gwar i ruch, jednak dla mnie czas jakby się zatrzymał. Nie słyszałam nic innego, tylko głos Jusufa. Nie widziałam niczego oprócz jego zagniewanej twarzy. Mój wzrok zatrzymał się na odciśniętym śladzie czerwonych ust, widocznym na kołnierzyku rozpiętej pod szyją koszuli.
– Czyż nie powiedziałeś, że teraz mogę żyć, tak jak chcę? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
– Miałaś wyjechać!
– Zmieniłam zdanie. – Trudno mi było zachować spokój. Bałam się Jusufa, ale nie chciałam tego okazać.
– Przecież ci mówiłem!
– Za kogo się uważasz, że chcesz mi narzucać swoją wolę? Może przypomnę ci, że to ja jestem właścicielką przetwórni, nie ty! Mogę cię nawet zwolnić, jeśli uznam to za stosowne! Właściwie może powinnam zrobić to już teraz?
– Dlaczego mnie nie słuchasz? – Gwałtownym ruchem schwycił mnie za ramię, z całej siły zaciskając na nim swoje palce. – Po prostu wyjedź stąd! Zrób tak, jak mówię, głupia kobieto!
– Puść mnie! – Szarpnęłam się. – To boli! – jęknęłam.
Zreflektował się i wypuścił moją rękę. Nerwowo rozejrzał się dookoła, jednak pracownicy, zajęci swoimi obowiązkami, nie zwracali na nas uwagi.
– Proszę, wyjedź stąd – powtórzył spokojniej. – Naprawdę nie możesz tu zostać. Nie teraz.
– Dlaczego?
– Wyjedź! Weź sobie tego swojego komisarza i spieprzaj stąd!
– Zazdrosny? Przecież już nie jesteśmy małżeństwem! – zaczęłam się z nim droczyć. – W końcu sam mnie wyrzuciłeś. No, popatrz, a on od razu był chętny. Może żałujesz, że postąpiłeś tak pochopnie?
– Niczego nie żałuję – burknął gniewnie. – Jeśli musisz zostać w Skarbieszu, to chociaż trzymaj się z daleka od przetwórni. Nie znasz się na tym i…
– Poszłam na zarządzanie właśnie po to, aby w przyszłości przejąć rodzinną firmę – przypomniałam. – Mam zamiar jak najszybciej wdrożyć się w obowiązki, które obecnie spoczywają na Rodriguez. A ty, jeśli nadal zależy ci na tej pracy, powinieneś przywyknąć do mojego widoku, bo często będziemy się teraz spotykali.
– Jesteś pewna, że właśnie tego chcesz?
– Bez dwóch zdań – przyznałam. – A, i jeszcze jedno! Tak na marginesie miałabym dla ciebie małą radę. – Uniosłam dłoń i wskazałam palcem na kołnierzyk Jusufa. – Twoja nowa kobieta używa zbyt intensywnej pomadki. Bardzo rzuca się w oczy, może więc niech lepiej uważa, gdzie cię całuje.
Wyraźnie się zmieszał i uciekł wzrokiem w bok, a ja poczułam, że w tym starciu jestem górą.
– No co? Nie zaprzeczysz? Nie będziesz mi wciskał kitu?
– Nie ma takiej potrzeby. – Wzruszył ramionami, nadal na mnie nie patrząc.
– Czyli ty i Agnes… Przyznajesz, że wy jesteście… – Urwałam w pół zdania, nie potrafiąc wymówić tego słowa na głos.
– Jesteśmy kochankami. – Gniewnie odwrócił się i spojrzał mi prosto w oczy. – To chciałaś usłyszeć? Przecież już i tak o tym wiesz. Zobaczyłaś ślad szminki na koszuli, ale zapewniam cię, że tych śladów było więcej, dużo więcej. Są na mojej skórze w różnych miejscach – dodał, ściszając głos i mrużąc oczy. – Możesz to sobie wyobrazić… I co? Boli cię to? Czujesz się zraniona? Zazdrosna?
– Ty draniu! Nienawidzę cię! Jesteś mi całkiem obojętny!
– Zdecyduj się, kobieto. Skoro mnie nienawidzisz, to jednak nie jestem ci obojętny, bo żywisz do mnie jakieś uczucie! – zadrwił, patrząc na mnie z widoczną kpiną. Teraz to on wygrywał. – Uprzedzam lojalnie, lepiej przestań o mnie śnić, bo takich jak ty mogę mieć na pęczki. Dla własnego dobra zniknij stąd i nigdy, przenigdy nie wracaj!
***
– Masz zamiar nocować na tarasie?
Z zamyślenia wyrwał mnie głos Adamczewskiego. Na tle oświetlonego wejścia wyraźnie odcinała się jego sylwetka. Pochłonięta wspomnieniami dzisiejszej wizyty w przetwórni, nawet nie zauważyłam, że zrobiło się już tak późno. Dookoła mnie panował mrok rozpraszany jedynie smugami światła z wnętrza domu.
– Odkąd zjedliśmy kolację, cały czas siedzisz na tej huśtawce.
– Jest bardzo wygodna – zapewniłam. – Lubię na niej siedzieć. Kołysanie wiatru mnie uspokaja. – Klepnęłam kilkakrotnie dłonią w siedzisko. – Chodź sam sprawdzić. Siadaj koło mnie, co tak będziesz stał w drzwiach.
Podszedł niespiesznym krokiem i zajął miejsce obok.
– Zdenerwowałaś się dzisiejszą wizytą w przetwórni?
– Nie, skąd! – zaprzeczyłam szybko.
– Nie kłam. Było to po tobie widać. Chyba nie za bardzo lubisz Arabów. – Roześmiał się. – Wyraźnie denerwowała cię obecność tego Syryjczyka. Wyglądałaś tak, jakbyś chciała go udusić.
– Przesadzasz.
– Wybacz, że o to pytam, ale czy wtedy, gdy zostałaś z nim sama w pakowalni, doszło pomiędzy wami do jakiejś scysji?
– Dlaczego tak myślisz? – Dziękowałam w duchu, że jest ciemno i Artur nie może zobaczyć, że się zaczerwieniłam ze zdenerwowania.
– Gdy spotkaliśmy się ponownie w biurze, wyczułem między wami jakieś dziwne napięcie.
– Po prostu nie zyskał mojej sympatii. Dziwny człowiek i tyle. Taki pewny siebie, milczący typ, który uważa się za ósmy cud świata.
– Fajnie to ujęłaś. – Ponownie się roześmiał. – A jak twoje wrażenia związane z szanowną panią Rodriguez?
– Mieszane – przyznałam. – Ta cała Agnes również nie przypadła mi do gustu. Oczywiście posiada ogromne doświadczenie i doskonale radzi sobie z zarządzaniem przetwórnią, ale… No ma w sobie coś odpychającego, takiego nieprzyjemnego.
– Czyli doskonale pasuje do tego Syryjczyka – podsumował. – W ogóle zauważyłaś to samo, co ja?
– Co takiego?
– Ta cała Agnes i ten facet… Jak mu tam było? Jusuf?
– Chyba Jusuf – odpowiedziałam po chwili namysłu, udając że staram się przypomnieć sobie imię Syryjczyka. – Co z nimi?
– Oni kręcą ze sobą. Widziałaś jego kołnierzyk? Musieliśmy im przeszkodzić w małej naradzie! – Parsknął śmiechem. – Małej naradzie! Dobre! Naradzali się na całego! Zresztą wszyscy w przetwórni od dawna już o tym plotkują. Gdy prowadziłem śledztwo w sprawie śmierci twego dziadka, wiele osób wspominało o ich związku.
– Naprawdę? – Miałam wrażenie, że serce za chwilę wyskoczy mi z piersi.
– Tak. Ponoć często robią sobie takie małe i większe narady. O różnych porach dnia. Raz nawet przyłapano ich w magazynie. Wyobrażasz sobie? Tych dwoje na stercie rozłożonych kartonów…
– Och, skończmy już z tym tematem! – Demonstracyjnie zatkałam uszy dłońmi. – Nie chcę tego słuchać! Ludzie lubią plotkować, ale często mija się to z prawdą.
– Być może – zgodził się ze mną. – Ale akurat w tym przypadku…
– Dowiedziałeś się czegoś o transportach zagranicznych? – Postanowiłam zmienić temat. Na dziś dość miałam wszystkiego, co dotyczyło Jusufa. – Trafiłeś na jakiś trop?
– Niestety, niczego się nie dowiedziałem. – Westchnął, zawiedziony. – Tu byłaby potrzebna porządna kontrola, ale góra nie wyrazi zgody.
– Ciekawe dlaczego?
– Kogoś kryją.
– Kogo? Myślisz, że ktoś z dowództwa jest w to zamieszany? – zaryzykowałam pytanie, które nurtowało mnie od jakiegoś czasu.
– No wiesz, różnie to bywa, chociaż… – Zamyślił się, po czym zdecydowanie potrząsnął głową. – Nie sądzę, aby ktoś z góry robił lewe interesy. Bardziej wygląda mi to na coś innego.
– Na co?
– Żebym to wiedział. Jestem za nisko, aby zostać wtajemniczonym. Podejrzewam jednak, że to jakaś grubsza operacja. Top secret.
– Grubsza operacja? Co przez to rozumiesz?
– Tajny agent pod przykrywką…
– James Bond? – Zaśmiałam się.
– Bond. James Bond – poprawił mnie, naśladując ton głosu najpopularniejszego agenta wszech czasów. – Nie, ale podejrzewam, że służby specjalne rozpracowują grupę przestępczą. Mają tu kogoś i dlatego nie chcą, żeby ktokolwiek węszył koło przetwórni, aby nie spalić akcji.
– A podejrzewasz, kto jest tym agentem? – zainteresowałam się.
– Niestety nie. Chociaż… – Ponownie się zamyślił.
– Chociaż?
– Cóż, ty się nawet dobrze wpasowujesz w tę rolę. Wiesz, taki agent musi być poza wszelkimi podejrzeniami. A ty jesteś nieporadną kobietą, która dała się wmanewrować w intrygę swojej koleżanki. Niby uciekłaś i ukrywałaś się w sadzie, ale nikt cię nie widział. Po śmierci Mileny nie miałaś alibi i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pojawiły się materiały dowodowe, które stawiają cię poza wszelkimi podejrzeniami. Dodam, że przy pierwszych oględzinach miejsca zbrodni ich nie było. Ciekawe, prawda? Tak jakby tym z góry zależało, abyś została oczyszczona z zarzutów.
– Super scenariusz! Mógłbyś zająć się kręceniem filmów. – Zaklaskałam. – Nikt by tego lepiej nie wymyślił.
– Prawda? No więc ty jako agent…
– Dlatego się mną zainteresowałeś? – przerwałam mu.
– Poniekąd. Jednak przy bliższym poznaniu zmieniłem zdanie. Nie nadajesz się na agenta.
– Powinnam się cieszyć? Czy może raczej smucić? Przestałam być dla ciebie interesująca. – Zrobiłam zasmuconą minę.
– Nie interesujesz mnie jako agentka, ale jako kobieta.
Ujął moją dłoń, ale wyszarpnęłam ją gwałtownie.
– Co robisz?! – krzyknęłam.
– Przepraszam – szepnął. – Chyba źle odebrałem twoje sygnały.
Poczułam się niezręcznie.
– Faktycznie źle to odebrałeś – przyznałam. – Jestem ci wdzięczna za pomoc i w ogóle cieszę się, że mogę na ciebie liczyć, ale… – próbowałam nieporadnie się tłumaczyć.
– A tam, w przetwórni? Miałem wrażenie, że ty i ja…
– To była tylko gra. Chciałam, aby to wszystko dobrze wyglądało. Żeby nie wzbudzać podejrzeń tej całej Agnes i… no tak jakoś… Wybacz, Arturze, nie chciałam cię zwodzić. Bardzo cię lubię i szanuję. No, rozumiesz… Po prostu traktuję cię jak przyjaciela – wypaliłam.
– Tak, jasne… – W jego głosie wyczułam zawód.
Przez dłuższą chwilę trwaliśmy w pełnym napięcia milczeniu, które przesycone było niedomówieniami i pewnego rodzaju pretensjami.
– Lepiej wejdźmy już do środka – zaproponowałam, podnosząc się z huśtawki. Nagle obecność Adamczewskiego stała się dla mnie trudna do wytrzymania – Komary zaczynają ciąć.
– Idź. Teraz ja tu trochę posiedzę. – On także wydawał się zakłopotany. W końcu swoim zachowaniem dałam mu powody, by sądzić, że jestem nim zainteresowana. Miałam dar pakowania się w kłopoty!
Pomyślałam, że właściwie wszystko byłoby prostsze, gdybym zakochała się w Arturze. Szkoda, że tak się nie stało. Znałam siebie i wiedziałam, iż mimo zdrady Jusufa będzie musiało upłynąć sporo czasu, zanim ponownie zdecyduję się komuś oddać swe serce.2.
Sama się sobie dziwiłam, że tak długo odwlekałam wizytę na cmentarzu. Już dawno powinnam tu przyjechać, a jednak zawsze coś stawało mi na przeszkodzie. W głębi duszy bałam się. Niby zdawałam sobie sprawę, że dziadek nie żyje, jednak dopóki nie widziałam jego grobu, było mi nieco łatwiej. Sam moment pogrzebu w moich myślach był tak rozmyty i niewyraźny, że właściwie miałam wrażenie, że wcale w nim nie uczestniczyłam. Otumaniona przez Milenę, myliłam sen z jawą, nie do końca wiedząc, co było prawdą, a co tylko urojeniem. Jednak teraz, powróciwszy do Skarbiesza, czułam nieodpartą potrzebę udania się na cmentarz. Było to dla mnie niesamowicie ważne, gdyż nadal nie pożegnałam się z dziadkiem.
Moje plany samotnej wyprawy na cmentarz pokrzyżował Adamczewski, który z uporem maniaka obstawał przy tym, że nie powinnam nigdzie chodzić sama. Obrazowo roztoczył przede mną wizję wszelkich możliwych niebezpieczeństw, w których oczywiście główną rolę grał zarówno tajemniczy wspólnik Mileny, nadal czyhający na moje życie, jak i cała wataha przestępców, mających w planach przejęcie firmy i wykorzystanie jej do swych niecnych celów. Chcąc nie chcąc, musiałam przystać więc na towarzystwo Artura, który – chyba żeby jeszcze bardziej mnie przerazić – zabrał ze sobą pistolet.
– To dla bezpieczeństwa – wyjaśnił, gdy spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
Wybraliśmy się na cmentarz z samego rana, kiedy upał jeszcze nie dawał się tak we znaki. Do Iłży dojechaliśmy samochodem i zaparkowaliśmy tuż przed głównym wejściem. Pamiętałam drogę do rodzinnego grobowca, więc to ja prowadziłam Artura przez wąskie alejki.
Zatrzymałam się przed pokrytym zwiędłymi kwiatami pomnikiem. Wypalone znicze smętnie tkwiły pomiędzy wysuszonymi wiązankami. Zakurzone wstęgi rozwiewał wiatr. Przykucnęłam i odgarnęłam jedną z wiązanek, odsłaniając napis na nagrobku. Przesunęłam wzrokiem się po wyrytych literach, odczytując je powoli. Wzdrygnęłam się, uzmysławiając sobie prawdę, która jakoś do tej pory do mnie nie docierała. Teraz jednak, patrząc na wyryte daty, zrozumiałam, jak bardzo tragiczna była historia mojej rodziny. Prawie wszyscy jej członkowie zmarli w bardzo młodym wieku, w momencie gdy dopiero zaczynali poznawać smak życia. Wyjątkiem był mój dziadek, Florian Skarbierski, który przeżył ponad sześćdziesiąt lat. Jego żona, Klara, umarła w wieku osiemnastu lat, wydając na świat jedynego syna, Andrzeja, który w chwili swojej śmierci miał dwadzieścia jeden lat. Agnieszka Skarbierska, moja matka, zginęła w wypadku razem z ojcem, przeżywszy zaledwie dziewiętnaście wiosen.
– Dziadku… – szepnęłam, dotykając tablicy nagrobnej. – Tak bardzo mi ciebie brakuje. Czego nie zdążyłeś mi powiedzieć?
Rozejrzałam się dookoła. Cmentarz wyglądał na opuszczony, po drodze na nikogo się nie natknęliśmy i gdyby nie obecność Adamczewskiego, czułabym się trochę nieswojo. Ta dziwna aura otaczała mnie z każdej strony, sprawiając niesamowite wrażenie oderwania od rzeczywistości. To było tak, jakbym nagle znalazła się w zupełnie innym świecie. Świecie, którego nie da rady dotknąć ani zobaczyć. Trzeba go po prostu poczuć.
– Weroniko, wszystko w porządku?
Artur stał dwa kroki z tyłu, pozwalając mi na odrobinę intymności.
– Nic nie jest w porządku. Zupełnie nic! To nie powinno się stać! Nie powinno! – Zaniosłam się płaczem, osuwając na kolana.
Artur podszedł do mnie i dźwignął do góry. Przez chwilę szarpałam się z nim, ale w końcu poddałam się i z ufnością wtuliłam w jego ramiona. Potrzebowałam teraz wsparcia, a tylko on mógł mi go udzielić.
– Dlaczego? – pytałam przez łzy. – Dlaczego go zabili? Czego od niego chcieli? Przecież on nigdy nikomu nic złego nie zrobił! Wszystkim pomagał! Mój dziadek…
– Wiem i rozumiem twój ból. Nie zmienisz jednak tego, co się już stało. Nie możesz stale rozpamiętywać przeszłości – przemawiał do mnie łagodnie, jednocześnie głaszcząc mnie po plecach.
– Nawet nie zdążyłam go pożegnać. Nie widziałam go… Milena… Ona nie dała mi tej szansy. Faszerowała mnie lekami, po których nie zdawałam sobie sprawy z tego, co się działo.
– Poniosła za to karę…
– Śmierć nie jest karą! Ktoś pozbawił jej życia i przestała istnieć. Gdzie w tym kara?
– Sama śmierć, czyli odebranie tego, co najważniejsze, życia, jest karą.
– Jeśli śmierć jest karą, to czym jest życie? Śmierć wyzwala z życia, które niesie cierpienie. Kara powinna nieść cierpienie, nie zaś wyzwalać od niego.
– Nika, proszę, uspokój się. Chyba nie powinnaś jeszcze tu przychodzić. Po tym, co przeszłaś…
– Myślisz, że kiedyś będzie na to lepszy moment?
– Nigdy nie będzie odpowiedniego momentu, ale z czasem ból, który odczuwasz, zacznie słabnąć. Wtedy będzie ci łatwiej…
– Ale to nie tak! Przecież staram się normalnie żyć. I żyję. Jakoś daję radę. Nie myślę o tym wszystkim… Przynajmniej próbuję nie myśleć. Czasem jednak, tak jak dziś, odczuwam żal. Coś dławi mnie i odbiera oddech. Jestem zupełnie bezsilna, zdając sobie sprawę, że nie cofnę czasu. Ciągle zostawiałam coś na później. Miałam wrażenie, że jeszcze zdążę pogodzić się z dziadkiem i wszystko sobie z nim wyjaśnić. Odkładałam z dnia na dzień mój powrót do Skarbiesza. Właściwie gdyby nie jego śmierć, pewnie znowu bym coś wymyśliła, aby tu nie przyjeżdżać. A teraz widzę tę moją głupotę z całą wyrazistością. I nie mogę tego odwrócić. Już nie…
– Chodźmy stąd – zaproponował, nadal mnie przytulając.
– Jeszcze chwila – poprosiłam.
Odsunęłam się od niego, otarłam łzy i ponownie pochyliłam się nad mogiłą.
– Przepraszam, dziadku. Z głębi serca cię przepraszam. Jeśli mnie słyszysz… Zostawiłeś mnie całkiem samą, a ja tak bardzo się boję.
– Nie jesteś sama – odezwał się Artur. – Nie znałem twojego dziadka, ale mogę go zapewnić, że dobrze się tobą zaopiekuję. Panie Skarbierski… – Również się pochylił i dotknął nagrobka. – …gdziekolwiek pan jest, może być pan zupełnie spokojny. Weronika otrzyma to wszystko, na co zasłużyła. Obiecuję to panu.
Spojrzałam na Adamczewskiego. Miał nad wyraz poważną, pełną skupienia twarz. Nawet jego zawsze uśmiechnięte usta wydawały się teraz ściągnięte, niepodobne do siebie.
– Nie musisz nic obiecywać…
– Ale chcę – przerwał mi. – Twój dziadek będzie spokojniejszy, wiedząc, że jest ktoś, kto zajmie się jego wnuczką. Panie Skarbierski, obiecuję, że nie spuszczę Weroniki z oczu. Ma pan na to moje słowo.
Postaliśmy przy mogile dłuższą chwilę. W myślach odmówiłam modlitwy, których słowa już prawie zatarły się w mojej pamięci. Będąc dzieckiem, uczyłam się ich wszystkich, ale później moja wiara znacznie osłabła. Przestałam chodzić do kościoła i odmawiać nakazane pacierze. Bez tego łatwiej było mi żyć. Po co marnować czas na coś tak niepotrzebnego? Uważałam, że religia ogłupia i odbiera prawdziwą radość życia. Teraz jednak, stojąc na tym starym cmentarzu, pośród grobów skrywających szczątki minionych pokoleń, zrozumiałam, że wiara daje nadzieję tym, którzy odeszli, i pozwala przetrwać tym, którzy pozostali. Jest opoką wobec świadomości nieuchronności losu każdego z nas.
***
Kiedy siedzieliśmy już w samochodzie, Artur podał mi paczkę chusteczek.
– Proszę.
– Dziękuję, ale nie powinieneś mi dawać chusteczek.
– Dlaczego? – zdziwił się. – Przecież ich potrzebujesz.
– Tak, ale jest taki przesąd, który mówi, że gdy się daje komuś chusteczki, to ten ktoś będzie później przez nas płakał.
– Nie wierzę w takie brednie. – Roześmiał się. – To stare zabobony.
– No cóż, zobaczymy.
Tak czy inaczej, przynajmniej mogłam przestać pociągać nosem, co było bardzo uciążliwe i mało kulturalne. Dopiero kiedy zapinałam swój pas, zauważyłam, że Adamczewski tego nie zrobił, choć samochód głośno dopominał się o to.
– Nie możesz się zapiąć? – zapytałam w końcu. – Ten dźwięk mnie wykończy!
– Od czegoś trzeba umrzeć. – Zaśmiał się nienaturalnie, jednak posłusznie sięgnął po zapięcie.
– Przestań tak żartować – upomniałam go. – Jesteś gliną i powinieneś świecić przykładem.
– Jak żarówka? – znowu zażartował, ale momentalnie spoważniał. – Przepraszam, Nika, wiem, że gadam głupoty. Chciałem tylko rozładować atmosferę. Nie lubię cmentarzy. Działają na mnie tak… – Przez chwilę szukał właściwego słowa. – …przygnębiająco.
– Chyba na każdego tak działają – przyznałam.
– Moi rodzice… Oni też nie żyją – wyznał, ściszając głos.
– Nie wiedziałam. Pytałam cię o nich kilkukrotnie, ale nigdy mi nie odpowiedziałeś.
– Bo to zbyt bolesne. Z nikim o tym nie rozmawiałem. Nigdy…
Milczałam, nie wiedząc, co mogłabym powiedzieć.
– Jak wiesz, mnie też wychowywał tylko dziadek. Właściwie dziadek i ciotka Marta. Nie wiem, które z nich było gorsze. Ciotka jest surową osobą, a dziadek… On nigdy nie miał dla mnie czasu. A może nie chciał mieć. Może ciągle mnie obwiniał… Traktował mnie jak prawdziwy ciężar. Zawsze byłem za mało inteligentny, za słaby. Uważał, że marnie skończę, najpewniej jako jakiś drobny przestępca. – Znowu się zaśmiał i spojrzał na mnie. – Myślisz, że mógłbym być przestępcą?
– Przecież jesteś policjantem.
– Jestem policjantem – powtórzył.
Umilkł i skoncentrował się na prowadzeniu samochodu. Byłam ciekawa, co stało się z jego rodzicami i za co dziadek go obwiniał, ale nie miałam odwagi spytać. Zresztą nie byłam z nim aż tak blisko, aby to z niego wyciągać. Jeśli kiedyś zechce, sam mi to powie. Jednego byłam pewna – Artur przeżył jakąś tragedię, która odcisnęła na nim piętno.
Dojechaliśmy do przetwórni, nie odzywając się już ani słowem, dopiero gdy wysiadałam z samochodu, Artur przerwał milczenie.
– Pozwolisz, że nie będę ci towarzyszył? Wśród tylu ludzi nic ci nie grozi. Spróbuję podpytać w okolicy o przetwórnię i osoby z nią związane. Może ktoś coś widział albo słyszał. Tego tropu nie poruszaliśmy, a myślę, że warto.
– Jasne. Nie ma problemu. Wiesz najlepiej, co robić.
– Gdy będziesz chciała wracać, po prostu zadzwoń.
– Mogę wrócić pieszo. To niedaleko.
– W żadnym wypadku – zaprotestował. – Wśród ludzi jesteś bezpieczna, ale sama… Bezwzględnie zadzwoń do mnie.
– Tak jest, panie komisarzu. – Zasalutowałam mu.
Czekał, aż wejdę do przetwórni i dopiero wtedy odjechał z parkingu.
Dziś na portierni był inny mężczyzna, zdecydowanie młodszy od pana Tadeusza i posiadający bujne wąsy, które upodabniały go trochę do Piłsudskiego.
– Pani w jakiej sprawie? – zapytał na mój widok, nie wstając jednak z krzesła.
– Panie Wiesiu, to wnuczka pana Skarbierskiego! – Z wyjaśnieniami pospieszyła Iza, wychodząc zza kontuaru recepcji.
– Dzień dobry – przywitałam się, starając się zamaskować w swoim głosie nutę strachu, który cały czas mi towarzyszył.
– Proszę na górę. – Iza wskazała na schody. – Pani Rodriguez Toro już czeka.
– W gabinecie dziadka? – upewniłam się.
– Tak.
No pięknie, Agnes nadal nie opuściła biura, chociaż ją o to prosiłam! Przecież wiedziała, że przyjdę i przejmę obowiązki dziadka! Jak ta kobieta śmie odbierać mi należne miejsce? Oj, nie podoba mi się to, nie podoba!
Wchodząc po schodach, pomyślałam, że nie chodziło mi tylko o gabinet. Agnes bezczelnie przejęła wszystko, co miało dla mnie jakieś znaczenie. A przede wszystkim odebrała mi Jusufa!
– Weroniczko, już jesteś? – Olga rozpromieniła się na mój widok. – Zaraz poinformuję panią Rodri…
Nim jednak zdążyła nacisnąć przycisk interkomu, bez słowa powitania i wyjaśnienia podeszłam do drzwi gabinetu. Mając gdzieś zasady dobrego wychowania, w końcu byłam u siebie, bez pukania nacisnęłam klamkę. Olga nie zdążyła zaprotestować. Weszłam do środka i mocno trzasnęłam drzwiami. Czego się spodziewałam? Może liczyłam, że przyłapię Agnes z Jusufem? Sama nie wiem… Po prostu działając pod wpływem impulsu, postanowiłam pokazać tej wypacykowanej laluni, że nie czuję się od niej gorsza. Ba, przerastam ją, gdyż to ja jestem właścicielką przetwórni, a ona tylko tu pracuje.
– Jest pani wcześniej, niż myślałam.
Agnes wstała ze skórzanego fotela stojącego za biurkiem i wyszła mi na spotkanie. Dziś ubrana była w żółtą, dopasowaną sukienkę przed kolano. Duży dekolt podkreślał jej atuty. Pomyślałam, że ten strój jest zbyt wyzywający jak dla osoby reprezentującej firmę, jednak to spostrzeżenie postanowiłam pozostawić tylko dla siebie.
– A mnie wydaje się, że już dawno powinnam się tu zjawić. – Taksowałam ją chłodnym spojrzeniem.
Uśmiech na twarzy Agnes wyglądał jak przyklejony, być może wpływ na to miały nienaturalnie wygładzone rysy twarzy, przez co jej mimika została znacząco ograniczona. Jak też kobiety mogą same robić sobie taką krzywdę? Podążając za ułudą wiecznej młodości i urody, przekształcają swoje twarze w sztuczne maski.
– Cóż, jak to mówią, lepiej późno niż wcale.
– Chociaż pewnie niektórzy woleliby jednak, aby wygrało „wcale” – zauważyłam z przekąsem.
– Nie rozumiem… – Potrząsnęła głową.
– Tak właśnie patrzę i widzę, że nadal nie spakowała pani swoich rzeczy. A przecież mówiłam, że przejmuję gabinet dziadka. – Rozejrzałam się.
– Pani Weroniko, nie ma powodu do obaw. Właściwie nie mam czego pakować. – Nadal się uśmiechała, co irytowało mnie coraz bardziej. – To nigdy nie był mój gabinet. Po prostu przeniosłam się tu chwilowo. Działałam w interesie firmy. Niech pani nie odczytuje tego jako personalny atak na pani osobę.
– Nie traktuję tego w ten sposób, co nie zmienia faktu, iż nie podoba mi się to, że ktoś obcy zasiada w fotelu mojego dziadka. Ta firma jest własnością Skarbierskich.
– Ależ oczywiście, to zrozumiałe. Nigdy nie twierdziłam inaczej. A fotel… czeka na panią. To pani miejsce.
– Tak właśnie…
Trochę zaskoczył mnie jej ugodowy ton. Wyminęłam Agnes i podeszłam do biurka. Przejechałam dłonią po blacie, przy okazji zauważając na nim moją fotografię, oprawioną w misternie rzeźbioną ramkę. To chyba o tym zdjęciu mówił wcześniej Jusuf… Na to wspomnienie poczułam ukłucie w sercu. Wredny typ! Zapewne to nie dziadek pokazał mu moje zdjęcie, tylko sam je zobaczył, gdy przychodził tu na schadzki z Agnes. Cofnęłam rękę od blatu, tknięta nagłą myślą, że być może na tym biurku Jusuf i Agnes…
– Śmiało – zachęciła pani Rodriguez Toro, odsuwając fotel od biurka, tak abym mogła na nim swobodnie usiąść. – Proszę siadać.
Zignorowałam ten gest. Skupiłam wzrok na oknie, za którym widać było rozłożyste gałęzie drzewa, i usilnie starałam się przypomnieć sobie jego nazwę. W ten sposób próbowałam pozbyć się z umysłu gorących scen z Jusufem i Agnes w roli głównej.
– Czy coś się stało? – zainteresowała się. – Proszę siadać – zachęciła ponownie. – Czyż nie na to pani czekała?
Wreszcie zdecydowałam się zająć wskazane miejsce. Usiadłam, zapadając się w obrotowym fotelu. Przypomniały mi się chwile, gdy będąc małą dziewczynką, przychodziłam z dziadkiem do biura. Siadałam wtedy na podobnym fotelu, dziadek obracał nim, a ja piszczałam z zachwytu, bawiąc się jak na karuzeli.
Gwałtownie zamrugałam, aby pozbyć się łez, które zaczęły niebezpiecznie zbierać się pod powiekami. Nie chciałam okazać słabości w obecności Agnes. Odchrząknęłam i obróciłam fotel w bok. Dyskretnie otarłam dłonią łzę, która spłynęła po policzku. Miałam nadzieję, że pani Rodriguez tego nie zauważyła.
– Jeśli dziadek obdarzył panią zaufaniem i przekazał firmę w pani ręce, to i ja… chwilowo zdam się na panią. Mam nadzieję, że mnie pani nie zawiedzie.
– Proszę mi wierzyć, że dołożę wszelkich starań…
– Co panią łączy z tym Syryjczykiem? – przerwałam jej, gwałtownie obracając się w jej stronę.
– Z… – zająknęła się, a na jej twarzy pojawił się rumieniec zażenowania. Nie spodziewała się takiego pytania.
– Z tym Syryjczykiem – powtórzyłam. – Jusufem jakoś tam…
Udałam, że nie zapamiętałam jego nazwiska. Przecież wszyscy byli pewni, że poznałam go zaledwie wczoraj.
– Odniosłam wrażenie, że jesteście ze sobą dosyć blisko. Zresztą w przetwórni plotkują na wasz temat – ciągnęłam.
– Och, to tylko takie ludzkie gadanie.
Odruchowo poprawiła włosy, nerwowo zaczesując je za ucho.
– Wczoraj sama widziałam ślad pani szminki na jego kołnierzyku. Czy tak powinny wyglądać firmowe narady?
– Jestem dorosłą kobietą i nie muszę się z niczego tłumaczyć! – Otrząsnęła się, a w jej spojrzeniu pojawiły się gniewne błyski.
Wkurzało mnie, że Agnes nie zaprzeczyła, gdy zapytałam ją o kontakty z Jusufem. Z każdą chwilą lubiłam ją coraz mniej, jednak nagle natchnęła mnie myśl, że to Agnes może być agentem odpowiedzialnym za rozpracowanie grupy przestępczej. Nie mogłam jej o to zapytać, więc musiały mi pozostać tylko domysły. Rodriguez Toro dość emocjonalnie zareagowała, gdy wspomniałam o Jusufie. Czy jako agentka nie powinna panować nad emocjami? A może właśnie zachowała się w ten sposób dlatego, aby odsunąć od siebie wszelkie podejrzenia?
– W interesie firmy leży, aby kontrahenci dobrze ją postrzegali. Czy będzie tak, jeśli dojdzie do nich informacja o schadzkach pomiędzy zastępcą dyrektora a syryjskim uchodźcą?
– Jest pani jeszcze bardzo młodą osobą. – Agnes przestała się uśmiechać. Już nie wyglądała na taką miłą. – Nie uważam, abym w jakikolwiek sposób godziła w dobre imię firmy. Proszę spojrzeć na wyniki z ostatniego półrocza! Czy zanotowano jakiś spadek? Czy którykolwiek z kontrahentów się wycofał? Wręcz przeciwnie! Zaledwie kilka dni temu podpisałam kolejny duży kontrakt, z odbiorcą z Węgier! Jeśli więc wszystko gra, to czemu ma pani do mnie jakieś pretensje? Moje życie uczuciowe jest sprawą prywatną i nikomu nic do tego!
– W takim razie proszę to życie uczuciowe trzymać z daleka od firmy – odcięłam się.
– Nie uważam, żeby miała pani prawo mnie pouczać.
Zacisnęła wargi. Jej twarz zdawała się teraz podobna do upiornej maski, jakie zakłada się na Halloween.
– Nie pouczam, tylko zwracam uwagę.
– Wtykając nos w nie swoje sprawy, można go sobie przytrzasnąć – zauważyła z przekąsem. W tonie jej głosu pojawiła się dziwna nutka.
– Czy pani coś sugeruje?
– Teraz to ja zwracam pani uwagę.
Rozpromieniła się, przywołując na usta wymuszony uśmiech. Poczułam powiew chłodu, tak jakby owionęło mnie tchnienie śmierci. Instynktownie skuliłam się w sobie, a Agnes spostrzegła to i odczytała jako mój strach.
– Małe dziewczynki nie powinny mieszać się w sprawy dorosłych – wysyczała przez rozciągnięte w uśmiechu wargi, zbliżając do mnie swoją twarz. – Tak będzie dla nich lepiej. Młodość ma to do siebie, że pozwala na zabawę. Niech więc się pani bawi w najlepsze, póki jeszcze może.
Najchętniej natychmiast wywaliłabym ją z pracy, zapoznałam się już jednak z jej kontraktem i wiedziałam, jakie koszty musiałabym ponieść, gdybym zdecydowała się na ten krok. Chwilowo nie miałam podstaw do zerwania umowy, a moje wszelkie podejrzenia bez poparcia dowodami nie dawały mi żadnego pola manewru. Musiałam odpuścić i pozwolić Agnes na dalsze zarządzanie firmą. Przynajmniej do czasu, aż tajemniczy agent, być może sama Rodriguez, rozwiąże sprawę. Oby stało się to jak najszybciej.