Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wszystkie nasze maski - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 grudnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wszystkie nasze maski - ebook

Możesz uciec przed wszystkim… lecz nie przed sobą.

Latynoamerykańskie inspiracje oraz klimat znany wielbicielom prozy mistrzów takich jak Cortázar, Fuentes czy Onetti!

Aby poznać świat, najpierw trzeba stanąć w prawdzie – pytanie tylko, czy efekt będzie zadowalający. Bohaterowie tego zbioru opowiadań starają się sprostać temu wyzwaniu. Próbują przejrzeć maski, które przywdziewają ludzie, by uporać się z rzeczywistością i sami robią sobie rachunek sumienia. To, co odkryją, może w równym stopniu wzbudzić w nich nadzieję, jak ją stłamsić…

Czym tak naprawdę jest ambicja, przyjaźń, miłość czy zemsta? Co te pojęcia znaczą? Odpowiedzi szukajcie w opowiadaniach Bartosza Świekatowskiego. Przedstawione w nich historie mogą przytrafić się każdemu z nas.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8373-347-0
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

– Ach tak, pamiętam, jak mi to mówił. W sumie nie musiał mówić wiele. Z tym swoim akcentem _baiano_, jakby wcale nie chciał się uciszyć. Ale mówił i mówił. Dał mi nawet płytę Bebel Gilberto.

– O, właśnie to. Bebel, Bebel, znajdujemy w niej ukojenie, choć śpiewa do nas z Nowego Jorku. Czy może wciąż powiedzieć _eu carioco, pois sou carioca_?

– Być może, _talvez_… – odpowiedział Junior, nie mogąc sobie przypomnieć tego, co chciał powiedzieć wcześniej, a co stanowiłoby ciekawy wstęp do dzisiejszej rozmowy.

Junior wstał, poprawił niebieską koszulę, jej podwinięte rękawy, po czym włożył ręce w kieszenie i wyszedł na balkon. Spojrzał na plażę, którą miał w zasadzie pod nosem, istny cud świata, wielu tak mu zazdrościło tego widoku, choć karnawałowy gwar stawał się powoli przekleństwem. Paulo wciąż siedział wygodnie na kanapie i dopalał papierosa. Myślał jeszcze o wczorajszej sprzeczce z Natashą, nie gniewał się, w sumie to on trochę przesadził.

– Wsłuchaj się po prostu w ludzki gwar, szelest mrowiska i jego muzykę, daj się ponieść jego chaosowi i poplątaniu. Bez niego nie powinno istnieć żadne życie – powiedział cicho Junior, wciąż wpatrzony w horyzont. Bryza muskała jego twarz z ciemnym dwudniowym zarostem i lekko siwiejące włosy.

– Co tam mówisz? – dobiegł z pokoju głos Paula. Junior nie odpowiedział i wrócił zamyślony do pokoju.

– Zostajesz jeszcze? Jak chcesz, to zostań. Ja wyjdę. Wracam za jakąś godzinę – rzekł jednak po chwili Junior.

– Dobra jest, _mr._ Maia – rzucił Paulo, któremu niespecjalnie spieszyło się do domu, szukał więc wszelkich możliwości przedłużenia dzisiejszego popołudnia, może nawet do nocy. Natasha pewnie wyspowiadała się już koleżankom. One są trochę jak papugi, ubierają się tak kolorowo, że aż razi w oczy. Gdy dodamy do tego słońce, można wręcz oślepnąć. Czasem mówiły szybko, chaotycznie, kobiety, których stałym celem było dać pstryczek w nos mężczyznom, ale bez których nie potrafiły funkcjonować. Te jej koleżanki miały jednak w sobie coś, co go pociągało. Nigdy nie był w stanie tego sformułować, dookreślić, ale chodziło o jakąś formę na wpół przemyślanej tylko kokieterii, która go rozkładała. Widział w ich gestach i ruchach kłamstwo, nawet nieźle zakamuflowane, obliczone na zwabienie mężczyzny. Zwłaszcza Catarina. Tyle razy zastanawiał się nad pochodzeniem jej imienia, które i tak często wypadało mu z głowy. Wówczas, aby skojarzyć tę koleżankę Natashy, myślał: „wysoka _parda_ z kręconymi włosami” i wszystko było jasne. Potrafił o niej myśleć godzinami, choć nigdy fantazje nie były fizyczne, stanowczo odrzucał perwersję w jej kontekście. Może inaczej, perwersja nigdy nie przychodziła sama, nie było jej nawet czuć. To z kolei było zastanawiające i zadawał sobie pytanie o konkretną formę tego, co do niej żywił. Czasem jednak niepokoił go ten brak pociągu. Natasha chyba nigdy nie zdała sobie sprawy z tej jego fascynacji Catariną, zresztą była to, jeżeli już, pieśń przyszłości. Czyżby nigdy tego nie zauważyła? No, ale zostawmy to…

Paulo wstał i poszedł do kuchni, miał ochotę na kawę. Gdy jeszcze pracował w dzienniku, kiedy zaczynał dzień o czwartej rano, ta południowa kawa była chyba już piątą. W redakcji zawsze był ruch, a jego to męczyło. Został dziennikarzem, choć nigdy go to specjalnie nie pociągało, był to wybór chwili, może trochę przez szacunek do słowa, którym lubił się bawić w młodości. Koleżanki ze studiów widziały w nim drugiego Wilde’a, choć on sam nie lubił tego pisarza. Był podziwiany, choć wcale tego nie chciał, nie umiał oswoić się ze sztuczną sławą uniwersyteckich korytarzy, spojrzeniami dziewczyn, dla których, przez dekadę lub dwie, mógł być twórczym bohaterem, rozbawiać je lub wprowadzać do penclubów i na salony. Za pisarzami ciągnie się zawsze swego rodzaju zła sława – multum kobiet, niezdrowy tryb życia, sen w ciągu dnia, czasem jakieś ciągoty do polityki lub innej formy władzy, które przysparzają im wrogów, zaś konsternują czytelników. Moralność jest tworzona, najpierw w głowie artysty, potem na papierze, światy realny i literacki nierzadko zaczynają się przenikać, w końcu życie wtrynia się z prostackim pouczaniem co wolno, a czego nie, i co od czego należy oddzielić. Czy jednak te światy są zdolne zmieszać się naprawdę i rozmyć perspektywę? Pytał się często, co jest pierwotne, a co wtórne, czy jego bohater literacki jest jego archetypem, kto kogo wymyśla bądź naśladuje. Jakąś odpowiedzią mogły być sny, choć w nie nie wierzył ani ich nie pamiętał.

Zrobił kawę, wrócił do pokoju i zaczął przeglądać płyty Juniora. Ciągle myślał o Catarinie, chciał mieć odwagę i umieć ujrzeć w niej przyszły kompromis, ale horyzont uczuć był zbyt wąski, wciąż za mało pojemny. Gdy słyszał jej głos, przypominała mu się nuta Bebel, któraś z tych początkowych, ale nastrajała go wspaniale. _Saudade não tem fim, felicidade sim_? Chyba weselej. W każdym razie od dawna chciał porozmawiać o tym z Juniorem. Ten jednak ciągle gdzieś gnał, no cóż, nie każdy musi słuchać o jego problemach. Facet jednak ma gust, Paulo przeglądał jego płyty, ale nie mógł się nadziwić, że nie ma tu Jobima i innych, przecież to podstawa dobrego smaku. Tak mu się wtedy wydawało. Catarina znała się na muzyce, chyba nawet pobierała lekcje skrzypiec i fortepianu u jakiegoś Moraesa z Botafogo. Jej palce zdawały się idealne, by bawić się struną lub klawiszem, jej śniade dłonie zlewałyby się z drewnem skrzypiec, zaś uzupełniałyby estetycznie przestrzeń klawiatury, pomiędzy czernią a bielą.

Dziwne, kiedyś Natasha wyzwalała w nim wulkan, który trudno było okiełznać, jeszcze trudniej ugasić, ale nie czuł zazdrości o jej innych amatorów, czy jak ich nazywają. Z drugiej strony, jakże trudno rozpalić coś, co wygasło sto lat temu i budzi się tylko okazjonalnie, zapowiadając jedynie kolejne uniesienie i jego możliwy zawód, upadek.

– Jestem, _meu velho_, ale gorąco, zapomniałem kupić piwa. – Junior wrócił niespodziewanie i padł na kanapę. – Wiesz, widziałem tę twoją Catarinę, szła sama i miała taką smutną, przybitą twarz. W zasadzie bym jej nie poznał, gdyby nie te okulary, nosi takie fikuśne w zielonych oprawkach, ale chyba ma ładne oczy.

– Może, stary. Jasne, mogę pójść. Dobrze mi zrobi. I spacer… i piwo – powiedział Paulo.

Schodził po schodach i intensywnie myślał o Natashy. Gdzie jest i co robi? Czy te „papugi” jeszcze tam przesiadują? A może knują jakąś nową intrygę, bez której nie mogą przeżyć tygodnia? Myślał o tym z sympatią, przemykały mu przez głowę niczym klatki filmowe okładki _„_Vogue_”_, które oglądał regularnie, gdy studiował w Paryżu. Na nich piękne kobiety, zawsze pomiędzy naturalnością a aktorstwem, ale niezmiennie o szeroko rozwartych źrenicach. W sumie nigdy nie rozumiał tego zabiegu fotografów, jako że przecież przymrużone oczy są jakieś takie bardziej zmysłowe, mają w sobie tajemnicę, kilka dróg zamiarów patrzącej i interpretacji oglądającego. Teraz pomyślał o słowach Juniora o Catarinie: A jakie były jej oczy? Smutne? To znaczy jakie?

Sny? Czym były w tamtych czasach? Nie znajdowałem nawet desygnatów na marzenia, które kotłowały mi się co noc w głowie. Wychodziłem czasem na papierosa, przebudzony jakimś okazjonalnym koszmarem, którymś z tych, które nie dają zasnąć przed chłodem poranka. A ona spała, spała tak spokojnie, że niejedno niemowlę mogłoby jej pozazdrościć tego pogodnego oblicza. Obserwowałem ją z werandy, zastanawiając się, jak jej powiedzieć, że wszystko skończone, przynajmniej na teraz. A na kiedy? Zadałbym sobie trud tłumaczeń, wyjaśnień, że czas goi rany i bajki w stylu Dickensa lub Rity Amargo, ale jakie miało to znaczenie. Bebel dawała usnąć, pozwalała się bawić, ale nie nadawała się do aury rozstań, zawsze bolesnych. Wyprane z marzeń życie, tak jakby jazz grać trzeba było bez trąbki.

Tak, przecież z tego ostatniego roku dało się wysnuć ciąg dalszy, w tę albo drugą stronę, szczęśliwy lub nie. Pobyć przez chwilę wróżką i taplać się w przewidywaniach, grach, które tylko w teorii poddają się schematom. Nasza miłość była kiedyś aksjomatem, a ja niedouczonym profesorem. Ty mogłaś być uczennicą, którą dało się uwieść na lekcji całkowania. Cierpliwości nam nigdy nie brakowało, ale w końcu to ja urywam ten film, a może to po prostu reżyseria się sypie. Grunt to dobra rola miłosna, która potęguje dramat.

Później Paulo stał na tarasie i obserwował przypływ, zdawało mu się, że ktoś mówi, a w zasadzie był to głos zlewający się harmonijnie z szumem dostojnego Atlantyku.

Słyszał? I choćby słyszał, nie umiałby tego nazwać. Tak ulotny głos, niczym bystry ptak na polowaniu lub świst listopadowej nocy. Choćby zrozumiał, nie wiedziałby, w którą stronę wiedzie go ów głos, na ostatnim sądzie zeznałby, że był to głos wybawcy, choć czuło się w nim nutę pokuszenia. Powiedziałby tamte trzy słowa, które zapisał w notesie po jednej z tych nocy, które zdawały mu się najpiękniejsze na świecie – beztroskie i z finałem pod wygodną kołdrą, choćby samotnym. A gdyby to wszystko okazało się bajką, czy byłby dzieckiem, wierząc w nią? Bo byłby, byłby z pewnością chłopcem, wracając do niej swoim infantylnym, lecz ujmującym wspomnieniem.

Znałeś mnie nie od dziś, Junior. Dobrze wiedziałeś, że prawa ręka jest jak zaufanie, a lewa nie daje gwarancji, lub daje ją z rzadka. Obejmowałem ją raz jedną, raz drugą, choć chyba nie wyczuwała różnicy. Wiedziała, że dziś to tylko hipoteza jutra, a ja w jej przygryzionej wardze widziałem odbicie mojej ostatecznie zmarnowanej szansy. Był czas na flirt, był czas na wszystko, a ja domagałem się wyjaśnień, wskazówek, legend, bez których droga była zamglona i gdzie, tak naprawdę, kryła się dłoń, która potem, moja w jej, musnęłaby jej policzek, kark, plecy. Byłaś przewodnikiem ślepych, by w dniach pomiędzy majaczeniem poranka a emocją nocy prowadzić mnie za rękę, prowadzić tak, bym zawsze pragnął tu wracać.

2013Bez ciebie niebo bywało piekłem, a piekło wciąż mi uciekało. Dalej i dalej, bez spisu treści możliwych pochmurnych dni. Gdy niemal na mnie wpadłaś na wąskich, drewnianych schodach kamienicy, gdy ów przypadek zdefiniował nam profil rozmowy, tamten wieczór był jak pomysł na to, co później, a do czego nigdy nie doszło. Chciałem nam zerwać pomarańcze z drzewka, które rosło pod twoim domem. Nauczyłem się czytać twoje sygnały. Tembr twojego głosu zdradzał oczekiwanie. Uśmiech słońca pocieszał i karmił nadzieją.

Ale przecież to wszystko nie musiało się wcale wydarzyć. Gra ma reguły, o ile ją wymyślimy, partyturę spisujemy dopiero, gdy stworzymy melodię. Dopasowujemy się do liryki jak światło do koloru nieba. Wysławiamy się dopiero po miłosnej rozgrywce, definiujemy udeptane emocjami ścieżki. Skąd ta konieczność dookreślania i następczej analizy, czy płynie tylko z ludzkiej potrzeby usprawiedliwienia?

Nie nazywam się Alberto Caeiro i lubię filozofować: Czy zielone drzwi tych kamienic symbolizują intymne krainy nadziei, obietnicę uniesień pod sufitami uroczych mieszkanek o zapachu drewna i zamyślenia? Z twojej werandy nie widziałem morza, ale majaczące na zboczach Lizbony palmy. Wielką wygraną jest kolejny dzień, loterią zaś zawahanie przed podróżą. Śnisz o szansach, bez których da się żyć.

Droga prawie zawsze wiedzie ku rozczarowaniom, jest gawędą momentu. Odnajdujemy się na niej, ukrywamy i tak w kółko, na pół gwizdka, w zasadzie z rzadka grając na sto procent. Kiedyś byłaś bezpośrednia, może kiedyś jeszcze będziesz, po wyrównanych rachunkach z przeszłością, zgodnie z wyliczonym prawdopodobieństwem. Moja karta powinna wrócić, gdy odwrócisz talię.

Bez dna z beznadziei, bez sufitu z marzeń, lewitowaliśmy pomiędzy tym, co przyzwoite, a tym, czego pragniemy – w zamkniętym nawiasie normalności. W przestrzeni pokoju gubiło się echo twego głosu, zamazywał się błysk proszącego wzroku. Na tych kilku metrach spotkaliśmy się i żyliśmy przez kilka dni w historii. Kamienica była bajkowa – jakby pomalowana żółtą pastelą. Twój bieg po schodach jak podmuch wiatru, zdecydowanie krótkiego i ostrego akordu gitary, podpowiedź suflera na ciszę sceny. W domu dla lalek, schowanym w kieszeni miasta. Mogłaś być odpowiedzią na ledwo pomyślane pytanie, aprobatą i entuzjazmem, które laicy tłumaczą ze słownikami.

I morał, że czar pryska, o ile coś istniało, rodziło się w wybuchach śmiechu i przekomarzaniach. Nie można negować czegoś, czego nie ma, jeśli zaś w jakichś nerwach popełniamy kropkę po wykrzykniku, coś nas przecież porusza. Potem piszemy. Brak uśmiechu i piękny formalizm, jakbyśmy byli dwoma profesorami prowadzącymi naukową korespondencję. Jakbyśmy omawiali projekt badawczy nowej satelity. Tylko że gwiazdy z nas zakpią, tak jak może z nas zakpić życie.

Tak, możliwe, że pamiętała. Ogólnie pamiętała wiele, powtarzała moje słowa, zwroty, ulubione powiedzonka. Chyba ciągle jest w niej to wspomnienie. Każdym zaprzeczeniem jedynie potwierdza to, czego się wypiera. Ma kilka ulubionych książek, lubi się pochwalić egzotyczną podróżą, ma dumę trzystu dzielnych żołnierzy, ale obserwuje cię niczym jaguar na brzegu rzeki, uważnie lustruje. Pewne rzeczy przemilczy, nie odniesie się do nich już nigdy, ale nie jest obojętna. Życie powinno nas jeszcze spotkać. Nikt nie powinien mieć żalu, choć jej żal jest mym perwersyjnym triumfem moralnym.

Nasze historie nigdy nie miały końca, a jedynie początek – nadziei, frustracji, emocjonalnych zygzaków. Wszyscy bohaterowie naszych przyszłych chwil zredukowani zostali do kurzu na okładkach opowiadań, które istniały jedynie w literackich planach. Ta noc, kiedy po pijanemu upadłem, potykając się o pianino, gdy zawalił się cały świat, a ty patrzyłaś na mnie jak na wyrzut sumienia – ta noc kończyła się różowym świtem, powstającym jak życie, które znowu wygrywa. Lubiłem zachody słońca w tej zatoczce, a czas odmierzał mi stukot pociągu jadącego nabrzeżem. Znowu dzwoni nie ten, na którego telefon czekam. Żyję uważnie, w skupieniu i poszukiwaniu twoich potrzeb, o których nigdy mi nie opowiedziałaś. Nasze spojrzenia były zielono-żółte, wypalone i markotne. Zgasiłem światło i poszedłem znów w stronę portu, w stronę życia, które tliło się jak własna antyteza. Po drodze kilka papierosów, kilka myśli o twoich pretensjach, jakby rachunek sumienia i nowe rozdanie. Przechodziłem przez Rua Gaivotas, w dół, w stronę rzeki, która jest płynnym pragnieniem.

W końcu Brazylijczycy mówią w takich sytuacjach _bola pra frente_!. Czas płynął bezdusznie. Jedna myśl była w stanie wywrócić świat.

2013–2014
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: