Wszystkie odcienie pożądania - ebook
Wszystkie odcienie pożądania - ebook
Na Johannie od dziecka spoczywał obowiązek opieki nad własną rodziną – matką alkoholiczką, a przede wszystkim młodszym bratem Cole’em. To właśnie z myślą o tym, co byłoby dla niego najlepsze, podejmuje wszystkie życiowe decyzje, nawet te o wyborze kolejnych partnerów. Są to dobrze sytuowani, opiekuńczy mężczyźni, którzy zapewniają jej poczucie życiowego bezpieczeństwa. Akceptuje ich i lubi, lecz nie darzy namiętnym uczuciem.
Kiedy Jo poznaje Camerona MacCabe’a, bezrobotnego młodego grafika, pierwszy raz w życiu odczuwa pokusę, aby zrobić coś, na co naprawdę ma ochotę…
Gdy pewnego dnia nieoczekiwanie zostają sąsiadami, ich wzajemna fascynacja przybiera na sile tak bardzo, że zaczynają jej ulegać. Cameron pragnie odkryć wszystkie sekrety Jo, nawet jeśli to oznacza zdejmowanie kawałek po kawałku zbroi, za którą się schroniła.
Samantha Young jest mistrzynią gorących scen miłosnych. - Once Upon a Twilight
Samantha Young to autorka poczytnej serii On Dublin Street, zawierającej m.in. takie powieści jak: W poświacie księżyca, Cofnąć czas, Ostatnia szansa. Jest niedościgłym wzorem w kreowaniu scen miłosnych. Urzekające pary i wciągające historie ich związków sprawiają, że czytelniczki kochają jej książki. Nazwisko Samanthy Young często trafia na listy bestsellerów „New York Timesa” i „USA Today”. Mieszka w Szkocji. Ostatnio w Polsce ukazały się: Żyj szybko, kochaj głęboko, Tylko ty mnie zrozumiesz, Wszystko przed nami, a także pierwsze tomy nowego cyklu: To, co najważniejsze oraz Wszystko, co w Tobie kocham.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7778-580-5 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Edynburg, Szkocja
Spojrzałam na obraz, zachodząc w głowę, na co tak naprawdę, do cholery, patrzę. Dla mnie to były tylko kolorowe, tu i ówdzie cieniowane, linie i kwadraty. Wyglądało znajomo. Przypomniałam sobie, że gdzieś w domu mam schowany obrazek, który narysował dla mnie Cole, gdy miał trzy lata. Podobieństwo było uderzające. Różnica polegała na tym, że pewnie nikt nie zapłaciłby za jego dzieło trzystu siedemdziesięciu pięciu funtów. Podawałam jednak w wątpliwość zdrowie psychiczne każdej osoby gotowej wybulić taką kwotę za obraz, który miałam przed oczami. Wyglądał tak, jakby ktoś ustawił płótno przy torach kolejowych w miejscu, gdzie chwilę później wykoleił się i rozbił pociąg z farbą.
Rozejrzałam się dyskretnie i zauważyłam, że większości obecnym w galerii ludziom podobają się wystawione obrazy. Może byłam za głupia, żeby je zrozumieć i docenić. Ze względu na mojego chłopaka chciałam sprawiać wrażenie osoby wyrafinowanej, więc przybrałam zadumaną minę i podeszłam do kolejnego płótna.
– Hm, no cóż, nie ogarniam tego – powiedział ktoś niskim, lekko ochrypniętym głosem, który poznałabym zawsze i wszędzie. W wypowiadanych słowach mieszał się melodyjny akcent amerykański z ostrzejszym, szkockim, co wynikało z faktu, że właścicielka tego głosu od prawie sześciu lat mieszkała w Szkocji.
Spłynęło na mnie uczucie ulgi. Spuściłam wzrok i napotkałam spojrzenie mojej najlepszej przyjaciółki Joss. Pierwszy raz tego wieczoru na mojej twarzy zagościł uśmiech. Jocelyn Butler była do bólu szczerą i charakterną amerykańską dziewczyną, która pracowała ze mną za barem w całkiem eleganckim lokalu o nazwie Club 39. Urządzony w suterenie lokal znajdował się przy George Street, jednej z najsłynniejszych śródmiejskich ulic. Pracowałyśmy razem od pięciu lat.
Wystrojona w drogą czarną sukienkę i buty od Louboutina moja niewielkiego wzrostu przyjaciółka wyglądała seksownie. Podobnie jak jej chłopak, Braden Carmichael. Stojąc obok Joss z ręką władczo położoną nad jej pośladkami, Braden wprost emanował pewnością siebie. Na jego widok niejednej kobiecie mogła pociec ślinka. Takiego faceta szukałam od lat. Gdybym tak bardzo nie uwielbiała Joss, a on by jej tak nie ubóstwiał, byłabym w stanie ją stratować, żeby tylko go dostać. Braden mierzył prawie dwa metry, idealnie dla kogoś o moim wzroście. Ja liczyłam sobie sto siedemdziesiąt pięć centymetrów, a w butach na obcasach przekraczałam metr osiemdziesiąt. Chłopak Joss był seksowny, bogaty i zabawny. I zakochany w niej po uszy. Byli ze sobą od prawie półtora roku. Czułam, że w powietrzu wiszą zaręczyny.
– Wyglądasz niesamowicie – powiedziałam, przebiegając wzrokiem po jej kobiecych kształtach. W przeciwieństwie do mnie Joss miała duże piersi oraz godne pozazdroszczenia biodra i tyłek. – Wielkie dzięki, że przyszliście.
– Cóż, jesteś moją dłużniczką – zauważyła, z uniesioną brwią spoglądając na resztę malowideł. – Będę musiała nieźle ściemniać, kiedy autorka zapyta mnie, co sądzę o jej dziełach.
Braden objął Joss w talii i uśmiechnął się do niej.
– Jeśli jest tak pretensjonalna, jak jej sztuka, to po co kłamać, skoro możesz być brutalnie szczera?
Joss odwzajemniła jego uśmiech.
– Masz rację.
– Nie! – zaprotestowałam, wiedząc, że nie mogę do tego dopuścić. – Becca jest eksdziewczyną Malcolma, ale ciągle się ze sobą przyjaźnią, więc nie zgrywaj przy niej Roberta Hughesa, bo za wszystko ja oberwę.
Joss zmarszczyła czoło.
– Kim jest Robert Hughes?
Westchnęłam.
– Był słynnym krytykiem sztuki.
– Ach, tak. – Odsłoniła zęby w diabolicznym uśmiechu. – Powiadają, że szczerość zbliża nas do boskości.
– Chyba czystość, skarbie.
– Czystość, oczywiście. Ale szczerość na pewno jest na drugim miejscu, prawda?
Przekorny błysk w oku Joss sprawił, że zaschło mi w gardle. Była żywiołem, którego nie należy lekceważyć – jeśli miała do wygłoszenia jakąś opinię albo cokolwiek do powiedzenia, mało co było w stanie ją powstrzymać. Kiedy się poznałyśmy, była niesamowicie skrytą osobą i wolała nie angażować się w osobiste sprawy przyjaciół. Odkąd spotkała Bradena, bardzo się zmieniła. Nasza przyjaźń się rozwinęła, a Joss była teraz jedyną osobą, która znała całą prawdę o moim życiu. Byłam wdzięczna za tę przyjaźń, ale w chwilach takich jak ta tęskniłam za dawną Joss, która skrywała swoje myśli i emocje.
Od prawie trzech miesięcy spotykałam się z Malcolmem Hendrym. Był dla mnie mężczyzną idealnym. Miły, na luzie, wysoki i bogaty. Malcolm był najstarszym z moich „sponsorów”, jak żartobliwie nazywała ich Joss. Miał trzydzieści dziewięć lat, ale przecież nie był starcem. Był natomiast piętnaście lat starszy ode mnie. To mi nie przeszkadzało. Przekonana, że może być tym jedynym, nie chciałam, aby Joss naraziła na szwank nasz związek przez obrażanie Bekki, jego bliskiej przyjaciółki.
– Jocelyn – Braden przytrzymał ją mocniej, widząc, że jestem coraz bardziej zdenerwowana – myślę, że dziś wieczorem powinnaś jednak poćwiczyć sztukę kłamstwa.
Joss wreszcie dostrzegła moją minę i położyła mi rękę na ramieniu.
– Żartowałam, Jo. Będę się zachowywać najlepiej, jak umiem. Obiecuję.
Skinęłam głową.
– Chodzi o to, że… wszystko dobrze się układa, wiesz?
– Malcom wygląda ma porządnego gościa – zgodził się Braden.
Joss wydała z siebie odgłos, jakby wymiotowała, ale ja i Braden to zignorowaliśmy. Przyjaciółka jasno wyraziła swoją opinię na temat mojego wyboru narzeczonego. Była przekonana, że wykorzystuję Malcolma – tak samo jak on mnie. To prawda, że był hojny, a ja potrzebowałam tej hojności. A jednak ważniejsze było to, że naprawdę mi na nim zależało. Od czasu Johna, mojej „pierwszej miłości”, którego poznałam jako szesnastolatka, miałam słabość do czarujących „żywicieli” oraz poczucia bezpieczeństwa: mojego i Cole’a. John jednak nie mógł się pogodzić z tym, że rodzina zawsze będzie dla mnie ważniejsza niż on, i rzucił mnie po pół roku.
To była dla mnie cenna lekcja.
Zrozumiałam, że od partnera oczekuję jeszcze czegoś: musi mieć dobrą pracę i odpowiednie dochody. Bez względu na to, jak ciężko pracowałam, z powodu zerowych kwalifikacji i braku umiejętności nigdy nie mogłabym zarabiać tyle, aby zagwarantować mojej rodzinie stabilną przyszłość. Byłam jednak na tyle ładna, żeby znaleźć mężczyznę, który ma kwalifikacje, umiejętności oraz pieniądze.
Kilka lat po tym, jak podreperowałam złamane serce po nieudanym związku z Johnem, w moim życiu pojawił się Callum. Trzydziestoletni zamożny adwokat, bosko przystojny, kulturalny, wyrafinowany. Pełna determinacji, aby ten związek przetrwał, stałam się, jak sądziłam, jego idealną dziewczyną. Udawanie kogoś innego weszło mi w nawyk – zwłaszcza że było skuteczne. Przez jakiś czas Callum rzeczywiście uważał, że jestem idealna. Byliśmy parą przez dwa lata, aż w końcu dłużej już nie mógł znieść, że unikam tematów dotyczących mojej rodziny, „nie dopuszczam” go do siebie i stawiam między nami zbyt wysoki mur, więc mnie zostawił.
Po rozstaniu z nim przez wiele miesięcy nie mogłam się pozbierać. Kiedy wreszcie mi się to udało, wpadłam prosto w ramiona Tima. To była kiepska decyzja. Tim pracował w firmie inwestycyjnej. Był tak niewiarygodnie zaabsorbowany własną osobą, że tym razem to ja zakończyłam tę znajomość. A potem był Steven, dyrektor do spraw sprzedaży w jednej z tych znienawidzonych firm akwizytorskich, które każą pracownikom chodzić po domach w poszukiwaniu klientów. Steven często zostawał dłużej w pracy, co, jak sądziłam, okaże się korzystne dla nas, ale tak niestety nie było. Joss była przekonana, że Steven dał mi kosza, bo byłam za mało „elastyczna” z powodu moich obowiązków rodzinnych. Prawda jest taka, że to ja z nim zerwałam. Sprawiał, że czułam się bezwartościowa. Jego komentarze na temat mojej ogólnej bezużyteczności przywoływały zbyt wiele złych wspomnień. Chociaż faktycznie uważałam, że, pomijając urodę, mam niewiele do zaoferowania mężczyźnie, kiedy twój chłopak mówi ci to samo, czujesz się jak panienka do towarzystwa, czas więc zakończyć znajomość.
Ludzie często mną pomiatają, ale mam ograniczoną odporność, a im jestem starsza, tym staję się słabsza.
Malcolm był inny. Przy nim nigdy nie myślałam o sobie źle. Na razie nasze relacje układały się dobrze.
– Gdzie jest twój Pan Lotto?
Zignorowałam sarkastyczną uwagę Joss i rozejrzałam się po sali.
– Nie wiem – mruknęłam.
„Pan Lotto” – to trafne określenie. Malcolm był adwokatem, który trzy lata temu wygrał w EuroMillions i rzucił pracę – a raczej zawiesił swoją karierę – aby cieszyć się życiem milionera. A ponieważ przyzwyczaił się do tego, że jest wiecznie zajęty i zapracowany, postanowił spróbować sił w deweloperstwie i zgromadził ładną kolekcję nieruchomości.
Galeria, w której zorganizowano wernisaż, znajdowała się w starym budynku z czerwonej cegły, który straszył z zewnątrz rzędami brudnych, małych okien, częściej widywanych w magazynach przemysłowych niż galeriach sztuki. W środku było jednak zupełnie inaczej. Wnętrze zostało wyremontowane: podłogi z twardego drewna, niesamowite oświetlenie oraz ścianki działowe do wieszania obrazów. Idealne miejsce na galerię. Malcolm rok przed wygraną rozwiódł się z żoną, ale oczywiście przystojny i zamożny mężczyzna przyciąga do siebie młode kobiety. Wkrótce po rozwodzie spotkał Beccę, bystrą i obrotną dwudziestosześcioletnią artystkę z Irlandii. Spotykali się przez kilka miesięcy, a po rozstaniu pozostali dobrymi przyjaciółmi. Malcolm inwestował pieniądze w jej sztukę, wynajmując galerię oddaloną o kilka ulic od mojego starego mieszkania na Leith Walk.
Musiałam przyznać, że zarówno galeria, jak i wystawa robiły duże wrażenie. Nawet jeśli nie rozumiałam, co ta szuka chce mi przekazać.
Najnowsze obrazy Bekki przemawiały jednak do grupki kolekcjonerów, których Malcolm zaprosił na wernisaż. Niedługo cieszyłam się jego towarzystwem. Od razu przybiegła do nas Becca w metalicznych legginsach i workowatym swetrze, plaskając bosymi stopami o lodowatą, drewnianą podłogę. Obdarzyła mnie stremowanym uśmiechem, a od Malcolma zażądała, aby przedstawił ją wszystkim przybyłym na wystawę gościom. Zaczęłam przechadzać się po galerii, nękana dylematem: nie mam gustu czy może te obrazy są po prostu wyjątkowo paskudne?
– Myślałem o tym, żeby kupić coś do mieszkania, ale… – Braden zagwizdał pod nosem na widok ceny płótna, przed którym staliśmy. – Wyznaję zasadę, aby nie przepłacać przy kupowaniu gówna.
Joss parsknęła śmiechem i kiwnęła głową, zgadzając się w zupełności z partnerem. Uznałam, że najlepiej będzie zmienić temat, zanim zaczną się podjudzać nawzajem do niegrzecznego zachowania.
– Gdzie Ellie i Adam? – zapytałam.
Ellie była kochaną dziewczyną. Posiadła umiejętność widzenia wszystkiego w pozytywnym świetle. Pilnowała też ostrego języka swojej najlepszej przyjaciółki i swojego brata. Właśnie z tego powodu zaprosiłam ją na wernisaż.
– Została w domu z Adamem – odparła Joss poważnym tonem, który mnie zaniepokoił. – Dzisiaj dostała wyniki badań. Wszystko jest oczywiście w porządku, ale znowu najadła się strachu.
Minął już ponad rok, odkąd Ellie przeszła operację usunięcia guzów w mózgu. Wtedy jeszcze tak naprawdę nie znałam Ellie, ale Joss pewnego dnia, w trakcie jej rekonwalescencji, wpadła bez zapowiedzi do mojego starego mieszkania zupełnie załamana i o wszystkim mi opowiedziała. To był dla nich wszystkich bardzo trudny okres. „Postaram się ją odwiedzić” – obiecałam, zastanawiając się, czy znajdę na to czas. Pracowałam wtedy na dwa etaty, zajmowałam się mamą i bratem oraz towarzyszyłam Malcolmowi zawsze, ilekroć chciał mnie gdzieś ze sobą zabrać, więc żyłam w gorączkowym rytmie.
Joss skinęła teraz głową z zatroskaną miną. Martwiła się o Ellie bardziej niż wszyscy inni. No, dobra, może nie wszyscy – pomyślałam, zerkając na Bradena, który też stał z posępną miną, marszcząc brwi.
Braden był prawdopodobnie najbardziej nadopiekuńczym bratem, jakiego w życiu spotkałam, ale sama wiedziałam co nieco o przesadnym chuchaniu na młodsze rodzeństwo, więc wcale nie miałam ochoty z niego żartować.
Chcąc odciągnąć ich uwagę od ponurych myśli, zaczęłam w żartobliwy sposób opowiadać o moim beznadziejnym dniu w pracy. We wtorki, czwartek i piątki w nocy stałam za barem w lokalu Club 39. W poniedziałki, wtorki i środy w dzień pracowałam jako osobista asystenka Thomasa Meikle’a, księgowego w biurze rachunkowym Meikle & Young. Szef był humorzastym bydlakiem, a moje stanowisko „osobista asystentka” było tylko eleganckim określeniem „popychadła”, więc ciągle obrywało mi się z powodu jego wybuchowego temperamentu. Niektóre dni mijały gładko i nie dochodziło między mną a nim do żadnych spięć, ale często, tak jak na przykład dzisiaj, podobno nie potrafiłam, cytuję, „odróżnić swojego zadka od łokcia” i jestem absolutnie nieprzydatna. Ponoć dzisiaj moja bezużyteczność ustanowiła nowy rekord: do kawy szefa nie trafiła odpowiednia ilość cukru, ekspedientka w sklepie z pieczywem zignorowała moją prośbę, aby zdjąć z jego kanapki plastry pomidora, i nie przesłałam listu, którego pan Meikle zapomniał mi dać. Na szczęście jutro miałam mieć dzień przerwy od pana Meikle’a i jego jadowitego jęzora.
Braden znowu usiłował nakłonić mnie do rzucenia tej roboty i zasilenia – na pół etatu – jego agencji nieruchomości, ale odmówiłam, tak jak zawsze odrzucałam pomoc, którą oferowała mi Joss. Mimo że wzruszała mnie uprzejmość Bradena, chciałam dalej żyć według zasady, że sama daję sobie radę. Kiedy zaczynasz polegać na ludziach, którzy nie są ci obojętni, obdarzasz ich tak ogromnym zaufaniem, że oni za każdym razem sprawiają ci zawód. A ja naprawdę nie chciałam rozczarować się Joss i Bradenem.
Dzisiaj jednak z jeszcze większym przekonaniem opowiadał o korzyściach, jakie daje praca w jego firmie. Nagle poczułam, że stają mi włoski na karku. Wszystkie mięśnie mi się napięły. Odwróciłam lekko głowę, a słowa Bradena docierały do mnie jak zza ściany. Chciałam sprawdzić, co lub kto w taki dziwny sposób przyciągnął moją uwagę. Omiotłam wzrokiem salę i moje oczy zatrzymały się na facecie, który wpatrywał się we mnie. Nasze spojrzenia spotkały się i z jakiegoś zupełnie niezrozumiałego powodu ten kontakt wzrokowy odczułam w całym ciele. Stałam w bezruchu, ale moje serce wybijało szybszy rytm, a krew szumiała mi w uszach.
Z tej odległości nie widziałam koloru jego oczu, ale przyglądał mi się badawczo. Nieznajomy zmarszczył brwi, jakby był tak samo jak ja zdumiony niewidzialnym napięciem pomiędzy nami. Dlaczego przyciągnął moją uwagę? Nie był w moim typie. Nie przypominał facetów, którzy zazwyczaj wpadają mi w oko. Owszem, był atrakcyjny. Miał prawdopodobnie trochę ponad metr osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, ale nie więcej. W butach na obcasach, które włożyłam, byłam o kilka centymetrów od niego wyższa. Dostrzegłam jego bicepsy oraz grube żyły na rękach, ponieważ ten idiota miał na sobie T-shirt w środku zimy, ale nie był zbudowany jak faceci, z którymi się spotykałam. Nie był barczysty i napakowany, tylko szczupły i delikatnie umięśniony. Czy wspomniałam o jego tatuażach? Nie widziałam z daleka, co dokładnie przedstawiają, ale spostrzegłam na jego rękach kolorowe obrazki.
Nie byłam fanką facetów z dziarami.
Gdy jego spojrzenie zaczęło wędrować po moim ciele, wciągnęłam gwałtownie powietrze, czując, jak przechodzi mnie silny dreszcz. Poddawana bezwstydnym oględzinom, prawie się skręcałam, choć gdy jakiś facet tak się na mnie gapi, zazwyczaj odpowiadam zalotnym uśmiechem. Jego oczy znowu spoczęły na mojej twarzy, po czym przeszył mnie ostatnim przenikliwym spojrzeniem, które poczułam na całym ciele niczym szorstką pieszczotę, a potem oderwał ode mnie wzrok. Oszołomiona i podniecona, patrzyłam, jak odmaszerowuje za jedną ze ścian dzielących wnętrze galerii.
– Kto to był? – Głos Joss przebił się przez mgiełkę spowijającą mój umysł.
Zamrugałam i odwróciłam się do niej ze zdezorientowaną miną.
– Nie mam pojęcia.
Uśmiechnęła się pod nosem.
– Niezłe z niego ciacho.
Braden chrząknął głośno.
– Cóż to za komentarz?
Jej oczy zamigotały łobuzersko, ale gdy odwróciła się twarzą do swojego naburmuszonego partnera, przybrała niewinny wyraz twarzy.
– Rzecz jasna, oceniłam go z czysto estetycznego punktu widzenia.
Braden mruknął coś pod nosem, ale przyciągnął ją bliżej do siebie. Joss uśmiechnęła się. Ja również nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Braden Carmichael był rzeczowym, szczerym, deprymującym biznesmenem, a jednak jakimś cudem Jocelyn Butler zdołała owinąć go sobie wokół małego palca.
Myślę, że staliśmy tam jeszcze z godzinę, popijając darmowego szampana i przeskakując z tematu na temat. Czasami czułam się nieco onieśmielona, przebywając w towarzystwie tej pary, ponieważ oboje byli inteligentni i wykształceni. Rzadko czułam, że mam coś głębokiego czy błyskotliwego do powiedzenia, więc po prostu śmiałam się i z przyjemnością patrzyłam, jak się ze sobą droczą. Kiedy byłam sama z Joss, zachowywałam się inaczej. Znałam ją lepiej niż Bradena, więc wiedziałam, że przy niej nie muszę udawać kogoś innego, co było miłą odmianą, biorąc pod uwagę resztę mojego życia.
Pogadaliśmy z niektórymi gośćmi, usiłując ukryć fakt, że w zdumienie wprawia nas entuzjazm, z jakim wypowiadają się o wystawionych obrazach, ale po godzinie Joss spojrzała na mnie z przepraszającą miną.
– Musimy już teraz się zbierać, Jo. Wybacz, ale Braden jutro z samego rana ma spotkanie. – Widocznie na mojej twarzy odmalowało się rozczarowanie, ponieważ potrząsnęła głową. – Wiesz co? Zrobimy inaczej. Niech Braden sobie idzie. Ja zostanę.
Nie. Absolutnie nie. Sama nieraz znajdowałam się w identycznej sytuacji.
– Joss, wracaj do domu z Bradenem. Nie martw się o mnie. Umieram z nudów, ale przeżyję.
– Jesteś pewna?
– Absolutnie.
Poklepała mnie serdecznie po ramieniu i wzięła Bradena za rękę. Kiwnął do mnie głową. Odwzajemniłam gest, uśmiechnęłam się i powiedziałam „dobranoc”, a potem patrzyłam, jak przechodzą przez galerię do szatni, gdzie wisiały okrycia wszystkich gości. Jak przystało na prawdziwego dżentelmena, Braden przytrzymał Joss płaszcz i pomógł się jej ubrać. Pocałował ją we włosy, zanim sam się ubrał, a następnie objął ją ramieniem i wyprowadził prosto w zimną lutową noc. Zostałam sama z dziwnym bólem w klatce piersiowej.
Zerknęłam na mój zegarek, złotą omegę, którą Malcolm sprezentował mi na Gwiazdkę, i zawsze, ilekroć sprawdzałam czas, ogarniał mnie żal, że jeszcze nie mogę go sprzedać. To był prawdopodobnie najdroższy prezent, jaki kiedykolwiek otrzymałam, i stanowiłby potężny zastrzyk finansowy dla naszego domowego budżetu. Istniała szansa, że mój związek z Malcolmem przeistoczy się w coś poważniejszego, a wtedy spieniężenie zegarka nie będzie stanowiło problemu. Nie pozwalałam sobie jednak żywić zbyt wielkich nadziei.
Było piętnaście po dziewiątej. Mój puls nieco przyśpieszył, gdy grzebałam w swojej małej podróbce torebki od Gucciego, szukając telefonu. Żadnych wiadomości. Do diabła, Cole.
Ledwie wysłałam SMS-a do Cole’a z przypomnieniem, żeby się do mnie odezwał, jak tylko dotrze do domu, gdy nagle czyjeś ramię objęło mnie w talii, a moje nozdrza wypełnił przyjemny zapach płynu po goleniu, którego używał Malcolm. Włożyłam buty na dwunastocentymetrowych obcasach, więc nie musiałam zadzierać głowy, żeby spojrzeć mu w oczy; odwróciłam się do niego z uśmiechem, nie dając po sobie poznać, że martwię się o Cole’a. Miałam na sobie czerwoną, obcisłą sukienkę z metką Dolce & Gabbana, którą Malcolm sprezentował mi podczas ostatnich wspólnych zakupów. Kiecka doskonale podkreślała moją szczupłą sylwetkę. Uwielbiałam ją. Z ciężkim sercem dorzuciłabym ją do reszty rzeczy, które sprzedawałam na eBayu.
– Tu jesteś – powiedział z uśmiechem. Jego brązowe oczy, obramowane atrakcyjnymi zmarszczkami, rozjaśniły się. Lśniące, ciemne włosy były na skroniach przyprószone seksowną siwizną. Zawsze chodził w garniturach i dzisiaj nie zrobił wyjątku. Miał na sobie przepiękny garnitur od krawców z Savile Row. – Myślałem, że wpadną dzisiaj twoi znajomi. W przeciwnym razie nie zostawiłbym cię ani na chwilę.
Uśmiechnęłam się i położyłam dłoń na jego torsie.
– Nie martw się. Nic mi nie jest. Wpadli, ale musieli wcześniej wyjść. – Zerknęłam na telefon, który ściskałam w dłoni. Gdzie jest Cole? Byłam coraz bardziej zdenerwowana.
– Kupuję jeden z obrazów Bekki. Chodź i udawaj razem ze mną, że jest świetny.
Zaśmiałam się po nosem, ale po chwili przygryzłam wargi, aby stłumić chichot.
– Cieszę się, że nie jestem jedyną osobą, która nie rozumie tej sztuki.
Malcolm rozejrzał się po galerii. Jego usta wykrzywił grymas rozbawienia.
– Cóż, mam nadzieję, że ci ludzie znają się lepiej na sztuce niż my i przynajmniej zwróci mi się moja inwestycja.
Nadal obejmując mnie ramieniem, poprowadził mnie przez galerię i skręcił za ścianę, gdzie Becca stała przed ogromnym, koszmarnym płótnem pochlapanym farbą. Prawie się potknęłam, gdy dostrzegłam, z kim rozmawia. A raczej z kim się kłóci.
Facet z tatuażem.
O cholera!
– Dobrze się czujesz? – zapytał Malcolm, wpatrując się w moją twarz. Widocznie wyczuł, że nagle zesztywniałam.
Uśmiechnęłam się promiennie. Zasada numer jeden: Zawsze bądź przy nim czarująca i tryskająca pozytywną energią.
– Tak, doskonale.
Facet z tatuażami szeroko uśmiechał się do Bekki, a jednocześnie trzymając rękę na jej biodrze, usiłował przyciągnąć ją do siebie. Wstrzymałam oddech na widok jego szelmowskiego, olśniewającego uśmiechu. Becca nadal wyglądała na nieco podminowaną, ale nie zdziwiłam się, gdy nagle uległa i pozwoliła mu się objąć. Pomyślałam, że każda kobieta wszystko wybaczyłaby temu draniowi, gdyby w taki sposób się do niej uśmiechał.
Odrywając wzrok od nieznajomego, ruszyłam dalej za Malcolmem, aż zatrzymał się, a Becca i Tatuaż odwrócili się w naszą stronę. Na policzkach Bekki malował się rumieniec, a oczy lśniły.
– Nie zwracajcie na nas uwagi. Kłócimy się, bo on jest przygłupem.
Nie patrzyłam na niego, ale usłyszałam jego gardłowy śmiech.
– Nieprawda. Kłócimy się, bo mamy odmienne upodobania, jeśli chodzi o sztukę.
– Cam nie trawi mojej twórczości – wyjaśniła Becca z obrażoną miną. – Nie może zachować się jak każdy inny facet i przynajmniej kłamać. Musi być brutalnie szczery. Na szczęście Malcolmowi podobają się moje obrazy. Czy już ci powiedział, że kupi mój obraz, Jo?
Można by pomyśleć, że byłam zazdrosna o wyraźną słabość, jaką Malcolm miał do Bekki, i wiem, że to zabrzmi okropnie, ale dopóki nie zobaczyłam jej twórczości, rzeczywiście byłam trochę zazdrosna. Nie byłam wyjątkowo bystra, nie umiałam rysować, tańczyć ani śpiewać. Tylko w kuchni jako tako sobie radziłam… Na szczęście byłam ładna. Wysoka z nieskończenie długimi nogami. Straciłam rachubę, ile razy słyszałam, że mam świetne ciało i skórę. Dodajmy do tego wielkie zielone oczy, długie i gęste rudoblond włosy, oraz delikatne rysy twarzy, a otrzymamy atrakcyjną całość. Już jako nastolatka przyciągałam spojrzenia facetów, którzy oglądali się za mną. Tak, nie miałam zbyt wiele, ale to, co miałam, wykorzystywałam dla dobra mojej rodziny.
Świadomość, że Becca jest śliczna i utalentowana, rzeczywiście wcześniej trochę mnie niepokoiła. Bałam się, że być może Malcolm znudzi się mną i wróci do niej. Jego mało entuzjastyczne podejście do jej sztuki sprawiło jednak, że poczułam się pewniej, chociaż wiem, że to mało racjonalne rozumowanie.
– Tak, już mi powiedział. Dobrze wybrał. – Uśmiechnęłam się do Malcolma i wyczułam, że ma ochotę parsknąć śmiechem. Jego dłoń przesunęła się z mojej talii na biodro, wtuliłam się w niego, ukradkiem zerkając na telefon. Wciąż żadnej wiadomości od Cole’a.
– Jo, to jest chłopak Bekki, Cameron – powiedział Malcolm. Uniosłam głowę, aby wreszcie przyjrzeć się mężczyźnie, którego przez kilka ostatnich sekund starannie omijałam wzrokiem. Nasze spojrzenia się spotkały i znowu poczułam dreszcz podniecenia.
Jego oczy miały niebieskawą, kobaltową barwę. Gdy teraz po raz drugi zaczął mnie lustrować, odniosłam wrażenie, że rozbiera mnie wzrokiem. Nagle zauważył dłoń Malcolma na moim biodrze. Zesztywniałam, gdy na nas patrzył. Wyciągał jakieś wnioski na nasz temat, a następnie przybrał nieprzeniknioną minę, zaciskając usta w cienką linię.
– Cześć – wydusiłam z siebie.
On prawie niedostrzegalnie skinął głową. Po błysku, który przed kilkoma chwilami widziałam w jego oczach, nie pozostał już ślad.
Becca zaczęła gawędzić z Malcolmem o swoich obrazach, więc wykorzystałam okazję, żeby znowu sprawdzić komórkę. Usłyszałam pogardliwe prychnięcie. Gwałtownie podniosłam głowę. Moje spojrzenie zderzyło się ze wzrokiem Camerona. Nie rozumiałam grymasu niesmaku na jego twarzy ani nie wiedziałam, dlaczego nagle poczułam potrzebę, żeby powiedzieć mu „spieprzaj”. Z reguły, gdy miałam do czynienia z przejawami wrogości czy agresji, raczej unikałam konfrontacji i trzymałam buzię na kłódkę. W tym wypadku potępienie, które wyzierało z oczu tego wytatuowanego idioty, sprawiło, że miałam ochotę uderzyć go pięścią w twarz i złamać jego daleki od doskonałości nos z małym garbkiem na grzbiecie, który powinien wpływać ujemnie na jego atrakcyjność, ale zamiast tego tylko dodawał mu męskiego uroku.
Ugryzłam się w język, aby nie zrobić czegoś, co byłoby wbrew moim zasadom. Spuściłam wzrok i spojrzałam na jego tatuaże. Na prawym przedramieniu widniał piękny czarny napis – dwa słowa, których nie mogłam odczytać, a nie chciałam gapić się tak, żeby to zauważył. Skórę na jego lewej ręce pokrywał jakiś kolorowy, misterny rysunek. Wyglądało mi to na smoka, ale nie mogłam być pewna, ponieważ Becca przysunęła się do Camerona i zasłoniła mi widok.
Przez chwilę zastanawiałam się, jak Becca mogła spotykać się najpierw z trzydziestoparoletnim Malcolmem, ubierającym się w szyte na miarę garnitury, a potem przerzucić się na dwudziestoparoletniego Camerona noszącego zegarek Aviator, skórzane bransoletki, sprany T-shirt Def Leppard i podarte levisy.
– Mal, zapytałeś Jo o pracę?
Zbita z tropu, spojrzałam na mojego chłopaka.
– Jaką pracę?
– Becca, nie trzeba, naprawdę – odezwał się Cameron głębokim głosem, na dźwięk którego moje ciało przebiegł dreszcz oznaczający coś, do czego nie chciałam się sama przed sobą przyznać. Podniosłam wzrok. Patrzył na mnie z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
– Nie ma się co krępować – rzucił pogodnie Malcolm, a potem spojrzał na mnie i zapytał: – Ciągle szukacie barmana, prawda?
Tak, szukaliśmy. Mój przyjaciel i kolega z pracy (a zarazem jedyny chłopak, z którym miałam jednonocną przygodę – po rozstaniu z Callumem byłam w fatalnym stanie), Craig, wyleciał do Australii. Wtorek był jego ostatnim dniem w pracy, i nasza kierowniczka Su już od tygodnia rozmawiała z kandydatami na nowego barmana. Tęskniłam za Craigiem. Czasami jego podrywy działały mi na nerwy, a ja nigdy, w przeciwieństwie do Joss, nie miałam odwagi kazać mu się zamknąć, ale przynajmniej zawsze był w dobrym humorze.
– Tak, a co? – zapytałam.
Becca dotknęła mojego ramienia z niemal błagalną miną. Nagle zdałam sobie sprawę, że chociaż była o dwa lata ode mnie starsza, wyglądała i mówiła jak mała dziewczynka – z tymi swoimi wielkimi niebieskimi oczami, gładką skórą i piskliwym głosikiem. Byłyśmy od siebie tak różne, jak to tylko możliwe.
– Cam jest grafikiem komputerowym. Pracował dla firmy zajmującej się marketingiem i brandingiem znanych w całym kraju marek, ale wprowadzili cięcia budżetowe. Zwalniali tych, których zatrudnili jako ostatnich, a Cam zaczął u nich pracować dopiero rok temu.
Rzuciłam mu nieufne, ale współczujące spojrzenie. Utrata pracy nie jest niczym przyjemnym. Nadal jednak nie wiedziałam, co ja – albo posada barmana – może mieć z tym wszystkim wspólnego.
– Becca – odezwał się Cameron rozdrażnionym tonem – powiedziałem ci, że sam to załatwię.
Zaczerwieniła się nieco pod naporem jego ostrego spojrzenia. Nagle poczułam z nią pewną więź. Jak widać, nie tylko na mnie działał deprymująco. To dobrze.
– Cam, chcę ci tylko pomóc. – Odwróciła się do mnie. – On usiłuje…
– Usiłuję znaleźć pracę jako grafik – przerwał jej, wyraźnie sfrustrowany. Nagle dotarło do mnie, że jego paskudny humor mógł nie mieć nic wspólnego ze mną, tylko z sytuacją, w której się znalazł. – Malcolm powiedział, że szukacie barmana na pełny etat. Pracowałem za barem. Potrzebuję roboty, dzięki której przeżyję, zanim nie znajdę czegoś lepszego. Gdybyś mogła mi załatwić formularz zgłoszeniowy, byłbym wdzięczny.
Dlaczego postanowiłam mu pomóc, zwłaszcza że nie darzyłam go sympatią ani nie podobała mi się jego postawa? To pozostanie zagadką.
– Mam inny pomysł – odparłam. – Porozmawiam z moją kierowniczką i dam jej twój numer.
Przez chwilę gapił się na mnie, a ja nie miałam pojęcia, co o tym sądzi. Wreszcie powoli skinął głową.
– Dobra, dzięki. Mój numer to…
W tej samej chwili zawibrowała moja komórka, którą ściskałam w dłoni. Podniosłam ją i zerknęłam na ekran.
Wróciłem do domu od Jamiego. Przestań panikować. Cole
Poczułam, jak ulatuje ze mnie napięcie. Szybko mu odpisałam.
– Jo?
Uniosłam głowę i zobaczyłam uniesione brwi Malcolma.
Cholera. Numer telefonu Camerona. Oblałam się rumieńcem; zdałam sobie sprawę, że zupełnie się wyłączyłam, gdy otrzymałam wiadomość. Posłałam mu przepraszający uśmiech, który odbił się rykoszetem od jego kamiennej twarzy.
– Wybacz. Twój numer?
Wyrecytował go szybko z pamięci, a ja wstukałam go w komórkę.
– Dam go jutro szefowej.
– Tak, jasne – odparł znudzonym tonem, jakby uważał, że nie dysponuję odpowiednią liczbą szarych komórek, aby o tym pamiętać.
Świadomość, że tak o mnie myśli, zabolała mnie, ale postanowiłam się tym nie przejmować. Przytuliłam się do Malcolma, już spokojniejsza dzięki pewności, że Cole siedzi bezpieczny w naszym mieszkaniu przy London Road.2
Podczas gdy Becca niewątpliwie usiłowała namówić Malcolma, żeby przedłużył umowę najmu lokalu, w którym znajdowała się galeria, ja powędrowałam w stronę szatni. Odwróciłam się plecami do obrazów i zadzwoniłam do Cole’a.
– Co?
Skrzywiłam się, słysząc takie powitanie. Ostatnio zawsze tak się do mnie odzywał, gdy dzwoniłam. Widocznie stawanie się nastolatkiem oznaczało, że maniery, które próbowałam mu starannie wpajać, przestały obowiązywać.
– Cole, jeśli jeszcze raz tak się do mnie odezwiesz, kiedy do ciebie zadzwonię, sprzedam na eBayu twoje Playstation trzy – postraszyłam go. Musiałam sięgnąć po nasze oszczędności, aby kupić mu konsolę na Gwiazdkę. Wtedy uważałam, że było warto. Widocznie jednak stawanie się nastolatkiem oznaczało, że Cole już nie potrafił okazywać emocji. Kiedy był dzieckiem, dokładałam starań, aby Boże Narodzenie było dla niego tak ekscytujące, jak to tylko możliwe. Uwielbiałam patrzeć, jak szaleje ze szczęścia, kiedy przychodził Święty Mikołaj. Tamte dni jednak minęły, a ja za nimi tęskniłam. Ale widok nieśmiałego uśmiechu malującego się na twarzy Cole’a, gdy otwierał pudełko z konsolą, znowu sprawił, że na chwilę powróciło do mnie tamto uczucie. Nawet poklepał mnie po ramieniu i powiedział, że dobrze się spisałam. Protekcjonalny gnojek, pomyślałam z czułością.
Westchnął i powiedział:
– Przepraszam. Przecież napisałem, że jestem w domu. Podrzucił mnie tato Jamiego.
Odetchnęłam z ulgą.
– Odrobiłeś pracę domową?
– Próbuję teraz odrabiać, ale ktoś ciągle mi przeszkadza paranoicznymi SMS-ami i telefonami.
– Cóż, jeśli będziesz się ze mną kontaktował o umówionej porze, nie będę cię dręczyła.
Mruknął coś pod nosem. To była obecnie jego zwyczajowa forma odpowiedzi.
– Co u mamy?
– Śpi.
– Jadłeś kolację?
– Pizzę u Jamiego.
– Zostawiłam ci tosty, na wypadek gdybyś dalej był głodny.
– Dzięki.
– Idziesz niedługo spać?
– Ta.
– Obiecujesz?
Znowu ciężkie westchnienie.
– Obiecuję.
Skinęłam głową, wierzyłam mu na słowo. Cole miał małą paczkę przyjaciół, z którymi grał w gry wideo i nie pakował się w żadne tarapaty. Był pilnym uczniem i czasami nawet pomagał w domu. Jako mały chłopiec był najsłodszą istotą, jaką w życiu widziałam. Wszędzie za mną chodził niczym cień. Dla nastolatka okazywanie uczuć starszej siostrze było obciachem. Próbowałam przywyknąć do tej zmiany. Pilnowałam jednak, żeby każdego dnia wiedział i czuł, jak bardzo jest kochany. Ja dorastałam bez takiej świadomości, więc dbałam o to, żeby Cole ją miał. I nie obchodziło mnie, że jego zdaniem to jest coś głupiego.
– Kocham cię, mały. Do zobaczenia jutro.
Rozłączyłam się, zanim zdążył znowu mruknąć. Odwróciłam się i gwałtownie wciągnęłam powietrze.
Przede mną stał Cameron. Patrzył na mnie, wyciągając telefon Bekki z jej płaszcza wiszącego na wieszaku. Znowu obrzucił wzrokiem moją figurę, po czym wbił spojrzenie w ziemię i powiedział:
– Nie musisz pytać o pracę dla mnie.
Zmrużyłam oczy, zbita z tropu. O co chodziło temu facetowi? Dlaczego tak na niego reagowałam? Przecież miałam gdzieś, co o mnie myśli.
– Potrzebujesz tej pracy, prawda?
Ciemnoniebieskie oczy znowu zderzyły się z moimi. Patrzyłam, jak mięśnie jego szczęk napinają się razem z bicepsami, gdy skrzyżował ramiona na piersi.
Miałam wrażenie, że pod koszulką ten facet składa się z samych mięśni.
Nie udzielił werbalnej odpowiedzi, ale to nie było potrzebne, biorąc pod uwagę jego język ciała.
– W takim razie zapytam.
Odszedł bez słowa podziękowania, nawet nie skinął głową. Poczułam, jak ulatuje ze mnie napięcie. Nagle jednak zatrzymał się i powoli odwrócił do mnie. Napięcie powróciło.
Choć jego usta nie były pełne, górna warga była miękko, ekspresyjnie wygięta, dzięki czemu stale miał na twarzy ten dziwny, seksowny grymas. Znikał on jednak za każdym razem, gdy do mnie przemawiał, a jego usta zamieniały się w cienką linię.
– Malcolm to równy gość.
Mój puls przyśpieszył. Miałam świadomość, co ludzie o mnie myślą, więc wiedziałam, co może oznaczać podobne wprowadzenie. Nie miałam ochoty na taką wymianę zdań z tym facetem.
– Tak, to prawda.
– Czy wie, że spotykasz się z kimś innym za jego plecami?
Dobra, akurat tego nie przewidziałam. Zrobiłam to, co on, czyli skrzyżowałam ramiona na piersi, przybierając obronną pozę.
– Słucham?
Uśmiechnął się ironicznie. Po raz piętnasty zmierzył mnie od stóp do głów. Dostrzegłam w jego oczach błysk zainteresowania, którego nie umiał w pełni ukryć, ale zgadywałam, że wstręt, jaki czuje do mnie, bierze górę nad męską, erotyczną fascynacją moim ciałem.
– Znam takie jak ty. Dorastałem, patrząc, jak takie lalunie pojawiają się i znikają z życia mojego wujka. Brały od niego, co tylko się dało, a potem za jego plecami pieprzyły się z innymi. Nie zasługiwał na coś takiego. Malcolm też nie zasługuje na pustą panienkę, która uważa, że podczas rozmowy z facetem można wysyłać SMS-y albo planować schadzkę z innym, podczas gdy jej chłopak stoi parę metrów za nią. Takie jak ty nawet nie rozumieją, że to są oznaki bycia moralnym i emocjonalnym zerem.
Słowa tego dupka z jakiegoś powodu zraniły mnie, jakby dźgnął mnie nożem. Zamiast jednak obudzić poczucie winy, o którym tylko ja wiedziałam, że we mnie siedzi, jego bezpodstawny atak wywołał oburzenie. Zazwyczaj tłumię irytację i gniew, połykam słowa, które mam na końcu języka, ale teraz usta nie chciały posłuchać mojego mózgu. Chciałam odwdzięczyć mu się tym samym, ale nie jak pusta idiotka, za jaką mnie miał.
Zapytałam więc, marszcząc brwi:
– No i co się stało z twoim wujkiem?
Jego twarz jeszcze bardziej spochmurniała. Przygotowałam się na kolejną porcję obelg.
– Poślubił kogoś takiego jak ty. Oskubała go ze wszystkiego. Teraz jest rozwiedziony i po uszy tonie w długach.
– To dlatego uważasz, że masz prawo mnie osądzać, mimo że mnie nie znasz?
– Nie muszę ciebie znać, skarbie. Jesteś chodzącym stereotypem.
Zagotowało się we mnie ze złości. Opanowałam jednak gniew, który powoli opadł, zrobiłam krok w jego stronę i zaśmiałam się niewesoło. Starałam się, zresztą bezskutecznie, zignorować iskry przeskakujące pomiędzy naszymi ciałami. Poczułam, jak nieoczekiwanie twardnieją mi sutki, i cieszyłam się, że wcześniej skrzyżowałam ramiona na piersiach, dzięki czemu on nie mógł tego zauważyć. Wciągnął gwałtownie powietrze, kiedy stanęłam tuż przed nim. Zatopił we mnie spojrzenie, od którego przebiegł mnie dreszcz, docierając aż pomiędzy uda.
Starając się nie zwracać uwagi na nieoczekiwany pociąg seksualny, zgromiłam Camerona wzrokiem.
– Cóż, w takim razie trafił swój na swojego. Ja jestem bezmózgą, amoralną, pazerną lalunią, a ty znerwicowanym, pretensjonalnym, zgrywającym się na znawcę sztuki i ludzi palantem. – Usiłując zamaskować drżenie ciała, co było reakcją na przypływ adrenaliny spowodowany tym, że wreszcie stanęłam we własnej obronie, zrobiłam krok do tyłu i z satysfakcją dostrzegłam w jego oczach zdziwienie. – Widzisz, ja też potrafię ocenić książkę po okładce.
Nie dając mu szansy na przemądrzałą ripostę, ruszyłam przez galerię, kołysaniem bioder maskując drżenie ciała. Za ścianą znalazłam Malcolma. Becca spędziła z nim zbyt dużo czasu. Podkradłam się do niego, wsunęłam rękę za jego plecy, niebezpiecznie blisko jego rozkosznego tyłka. Natychmiast odwróciłam jego uwagę od Bekki. Spojrzał w moje roziskrzone oczy.
Prowokacyjnie oblizałam usta i powiedziałam:
– Umieram z nudów, kochanie. Spadajmy stąd.
Ignorując rozdrażnione westchnienie Bekki, Malcolm raz jeszcze pogratulował jej świetnej wystawy, a potem wyprowadził mnie na zewnątrz, spragniony tego, co obiecywały mu moje oczy.
Jęknął głośno prosto w moje ucho, napierając biodrami na moje biodra i wreszcie szczytując. Mięśnie na jego plecach rozluźniły się pod moimi dłońmi. Runął na mnie na chwilę, głośno łapiąc oddech. Czule pocałowałam go w szyję. Gdy się podniósł, w jego oczach dostrzegłam uczucie, którym mnie darzył. Miło było to widzieć.
– Nie miałaś orgazmu – zauważył cichym głosem.
Rzeczywiście. Mój mózg nie chciał się wyłączyć. Nie mogłam uwolnić się od myśli o wernisażu i sprzeczce z Cameronem.
– Miałam.
Usta Malcolma drgnęły.
– Kochanie, nie musisz przy mnie udawać. – Pocałował mnie delikatnie z uśmiechem na ustach. – Zaraz się poprawię. – Zaczął zjeżdżać wzdłuż mojego ciała. Zacisnęłam na nim rękę, aby go powstrzymać.
– Nie musisz. – Podniosłam się, aby usiąść. Malcolm położył się na boku, żeby zapewnić mi swobodę ruchu. – Miałeś długi dzień. Powinieneś się przespać.
Położył swoją wielką dłoń na moim nagim biodrze, powstrzymując mnie przed wyjściem z łóżka. Patrzył na mnie z zatroskanym wyrazem twarzy.
– Coś się stało? – zapytał. – Dobrze się czujesz?
Postanowiłam skłamać.
– Kiedy zadzwoniłam wcześniej do Cole’a, dowiedziałam się, że mama ma jakieś kłopoty. Po prostu się martwię.
Malcolm usiadł, marszcząc brwi.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś?
Nie chcąc go denerwować ani psuć naszych relacji, nachyliłam się i pocałowałam go mocno w usta, a następnie się odsunęłam i spojrzałam mu w oczy, by wiedział, że nie kłamię.
– Chciałam być z tobą dziś wieczorem.
Lubił to. Uśmiechnął się do mnie i krótko pocałował.
– Rób, co musisz, kochanie.
Skinęłam głową, posłałam mu uśmiech i zaczęłam się zbierać do wyjścia. Ani razu nie spędziłam z Malcolmem całej nocy. Zawsze wychodziłam po seksie, ponieważ domyślałam się, że on właśnie tego chce. Że tak jest dla niego najlepiej. A skoro nigdy mnie nie poprosił, bym została, zakładałam, że się nie mylę.
Malcolm zasnął, zanim się ubrałam. Popatrzyłam na jego silne nagie ciało wyciągnięte na łóżku i modliłam się, żeby nasz związek przetrwał. Zamówiłam taksówkę. Kiedy oddzwonili z informacją, że taryfa już czeka przed domem, wyszłam po cichu, próbując uśmierzyć niepokój, który mnie ogarnął.
Prawie rok temu przeniosłam swoją rodzinę z ogromnego mieszkania przy Leith Walk do mniejszego przy London Road, a mówiąc dokładniej – przy Lower London Road. Miałam stąd dwa razy dalej do pracy, co oznaczało, że najczęściej zamiast iść na piechotę, musiałam łapać autobus jadący do centrum. Przeprowadzka jednak się opłacała; oszczędzaliśmy na czynszu. Mama wynajęła mieszkanie przy Leith Walk, gdy miałam czternaście lat, ale wkrótce to właśnie na mnie spadł obowiązek zarabiania na opłaty, i tak jest do tej pory. Nasze nowe mieszkanie, gdy się do niego wprowadzaliśmy, było w fatalnym stanie, ale zdołałam namówić właściciela, aby pozwolił mi je odnowić i urządzić za własne pieniądze, których nie miałam wiele.
Taksówka dojechała na miejsce w mniej niż dziesięć minut. Weszłam do naszego budynku, stąpając na palcach, aby nie stukać obcasami. Wdrapując się po wąskich, mrocznych, krętych schodach, nawet nie zauważałam wilgotnej, pomazanej graffiti na betonowej klatce schodowej, bo tak bardzo już do niej przywykłam. Rozchodziło się po niej głośne echo i ponieważ wiedziałam, jak to jest, kiedy w nocy budzą cię sąsiedzi, stukając obcasami i śmiejąc się po pijaku, teraz starałam się nie wydawać żadnych odgłosów, wspinając się na trzecie piętro.
Weszłam cichutko do pogrążonego w ciemności mieszkania, zsunęłam buty ze stóp i najpierw podreptałam na palcach do pokoju Cole’a. Uchyliłam drzwi i dzięki światłu z ulicy, wlewającemu się do środka przez szparę w zasłonach, dostrzegłam jego głowę ukrytą niemal w całości pod kołdrą. Uczucie niepokoju odrobinę ustąpiło, gdy na własne oczy ujrzałam, że jest bezpieczny, ale ono tak zupełnie nie znikało – częściowo dlatego, że rodzice nigdy nie przestają martwić się o swoje dzieci, a częściowo z powodu kobiety, która spała w pokoju po drugiej stronie korytarza.
Wśliznęłam się do pokoju mamy. Leżała rozwalona na łóżku, z pościelą zwiniętą wokół nóg, koszulą nocną zadartą tak wysoko, że widziałam jej różowe majtki. Przynajmniej miała na sobie bieliznę. Mimo wszystko nie mogłam pozwolić jej zmarznąć, więc okryłam ją szybko kołdrą, a potem zauważyłam pustą butelkę przy łóżku. Sięgnęłam po nią, wyszłam z pokoju i przeszłam do małej kuchni, gdzie postawiłam butelkę obok innych. Pomyślałam, że najwyższy czas wynieść je wszystkie na śmieci.
Patrzyłam na butelki, zupełnie wyczerpana, a zmęczenie ustąpiło miejsca nienawiści, jaką czułam na myśl o alkoholu i kłopotach, których nam przysparzał. Gdy stało się jasne, że mamę już nic nie obchodzi i nie zamierza prowadzić domu, przejęłam od niej wszystkie obowiązki. Teraz to ja każdego miesiąca opłacałam w terminie nasze trzypokojowe mieszkanie. Sporo oszczędzałam, mnóstwo pracowałam, a co najlepsze, mama nie miała dostępu do moich pieniędzy. Był czas, kiedy pieniądze, a raczej ich brak, spędzały mi sen z powiek, a nakarmienie i ubranie Cole’a stanowiło ogromny problem. Wtedy przyrzekłam sobie, że już nigdy do tego nie dopuszczę. Choć na koncie bankowym miałam pieniądze, wiedziałam, że można je wydawać tylko na najważniejsze rzeczy, bo nie starczy ich na długo.
Próbowałam wykasować z pamięci większość naszego poprzedniego życia. Kiedy dorastałam, wujek Mick – malarz i dekorator – zabierał mnie ze sobą na fuchy, które wykonywał dla przyjaciół i rodziny. Pracowałam razem z nim aż do momentu, gdy przeprowadził się do Ameryki. Wujek Mick nauczył mnie wszystkiego, co sam umiał i wiedział, a ja uwielbiałam każdą spędzoną z nim chwilę. Zawsze wydawało mi się, że jest coś kojącego, nawet terapeutycznego w odmienianiu przestrzeni. Dlatego od czasu do czasu wybierałam się na przeceny i zmieniałam wystrój mieszkania – tak samo zrobiłam, gdy wprowadziliśmy się pod nowy adres. Zaledwie parę miesięcy temu okleiłam główną ścianę w salonie efektowną, czekoladową tapetą w wielkie niebieskozielone kwiaty. Pozostałe trzy ściany pomalowałam na kremowo oraz dokupiłam cyrankowego i czekoladowego koloru poduszki i rozrzuciłam je na naszej starej sofie z kremowej skóry. Chociaż wiedziałam, że nie zamieszkamy tu na zawsze, pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam, gdy się tutaj wprowadziliśmy, było cyklinowanie drewnianej podłogi, aby przywrócić ją do dawnej świetności. To był nasz największy wydatek, ale było warto: poczułam się dumna z naszego lokum, nawet jeśli to tylko tymczasowy dom. Nie zostało już pieniędzy na resztę wystroju, ale mieszkanie wyglądało na nowoczesne, czyste i zadbane. To był dom, do którego Cole bez wstydu mógłby zapraszać swoich kolegów… gdyby nie mama.
Przez większość czasu dawałam sobie radę z naszym losem. Dzisiaj jednak czułam się rozbita, rozstrojona. Wydawało mi się, że jestem jeszcze dalej niż zwykle od spokoju i poczucia bezpieczeństwa, których pragnęłam. Może to wszystko przez zmęczenie…
Doszłam do wniosku, że czas trochę się zdrzemnąć, więc przeszłam cicho na koniec korytarza, ignorując pijackie chrapanie dobiegające z pokoju mamy, i wsunęłam się bezszelestnie do mojego pokoju, odcinając się od świata. Mój pokój był najmniejszy. Stało w nim tylko pojedyncze łóżko, szafa (większość moich ubrań, z ciuchami wystawianymi na eBayu włącznie, znajdowała się razem z ubraniami Cole’a w szafach w jego pokoju) oraz kilka przeładowanych półek z książkami. Kolekcja obejmowała wszystko od romansów po publikacje historyczne. Jestem w stanie przeczytać każdą książkę. Absolutnie każdą. Uwielbiam to uczucie, gdy dzięki lekturze przenoszę się do innych miejsc, innych czasów.
Zdjęłam sukienkę od Dolce & Gabbana i wrzuciłam ją do kosza z ubraniami do czyszczenia chemicznego. Czas pokaże, czy będę mogła ją sobie zostawić, czy nie. W mieszkaniu panowało lodowate zimno, więc szybko wskoczyłam w ciepłą piżamę i zanurkowałam pod kołdrę.
Myślałam, że po tak długim dniu zasnę w okamgnieniu. Nic z tego.
Leżałam ze wzrokiem wbitym w sufit, odtwarzając w głowie wypowiedź Camerona. Sądziłam, że przywykłam już do tego, że ludzie mają mnie za kogoś bezwartościowego, ale z jakiegoś powodu jego słowa nadal tkwiły we mnie jak nóż wbity w plecy. Mimo to wiedziałam, że mogę o to winić tylko siebie i nikogo innego.
To ja wybrałam tę drogę.
Przewróciłam się na bok, podciągając kołdrę pod samą brodę. Nie uważałam, że jestem nieszczęśliwa.
Ale też nie wiedziałam, czy jestem szczęśliwa.
Doszłam do wniosku, że to chyba bez znaczenia. Ważne, żeby Cole był szczęśliwy. Nasza rodzicielka była beznadziejną matką, a czternaście lat temu obiecałam sobie, że najlepiej jak potrafię, będę opiekowała się moim młodszym braciszkiem. Chciałam, żeby dorastał w poczuciu własnej wartości. Pragnęłam zapewnić mu dobry start życiowy. Nic innego się nie liczyło.