- promocja
- W empik go
Wszystkie pocałunki wiosny - ebook
Wszystkie pocałunki wiosny - ebook
Czy wspólne śledztwo je do siebie zbliży, czy jeszcze bardziej oddali?
Maja lubi mieć wszystko dopięte na ostatni guzik. Jest przewodniczącą samorządu uczniowskiego. Wierzy, że wszystko jest kwestią dobrej organizacji i za wszelką cenę chce udowodnić, że nie potrzebuje pomocy.
Oktawia nienawidzi szkoły. Praca w szkolnej gazetce jest jedyną aktywnością, która ją cieszy. Kiedy Maja ogłasza, że gazetka wspierająca działalność queerowej społeczności nie dostanie funduszy, Oktawia jest zła. Majka była kiedyś dla niej kimś ważnym, a teraz stała się jej obca.
Ada jest najlepszą przyjaciółką Mai. Spotyka się po kryjomu z Syriuszem, z którym każde doznanie jest nowe. Jest w trakcie tranzycji. Każdego dnia musi mierzyć się z opryskliwym i agresywnym zachowaniem starszego brata... Czasem dysforia atakuje ją w najmniej spodziewanych momentach, ale radzi sobie z nią coraz lepiej.
Gdy ze szkolnej kasy w tajemniczych okolicznościach znikają pieniądze, Maja postanawia odszukać złodzieja. Prosi o pomoc swoją przyjaciółkę, Adę oraz byłą dziewczynę, Oktawię. Dziewczyny muszą połączyć siły, by rozwiązać zagadkę, ale nie spodziewają się, jakim problemom przyjdzie im stawić czoła w drodze do prawdy. Mnóstwo je różni, ale w czasie śledztwa odkrywają, jak wiele mają wspólnego. Przede wszystkim - łączy je wspólny wróg…
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8371-616-9 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1. Girlfriends – Boys World
2. Best Friend – Conan Gray
3. Bitter – FLETCHER, Kito
4. Oh No! – MARINA
5. LIS – Dawid Podsiadło
6. hope ur ok – Olivia Rodrigo
7. lacy – Olivia Rodrigo
8. When We Were Kids – TWICE
9. Saw You in a Dream – The Japanese House
10. Fast Car – Syd
11. The Man – Taylor Swift
12. Better Than Revenge (Taylor’s Version)
13. Queen of Hearts – TWICE
14. Z twarzą Marilyn Monroe – Myslovitz
15. girls girls girls – FLETCHER
16. Steeeam – Shelly
17. Kiss Her You Fool – Kids That Fly
18. Łydka – Happysad
19. BEAUTIFUL MONSTER – STAYC
20. Perfect Places – LordeRozdział I
MIEJSCE ZBRODNI
Maja
Maja Borowicz miała dosyć.
Sądziła, że zorganizowanie studniówki dla jej rocznika było wyczynem. Myślała, że przetrwanie ferii pełnych chaosu i bieganiny między dwoma domami było trudne. Nie spodziewała się, że przyjdzie jej się zmierzyć z czymś trudniejszym niż pilnowanie przyrodnich braci na stoku narciarskim. Ale to?
– Nie chcę robić zamieszania ani organizować od nowa wyborów. Mam na względzie głównie dobro Mai. Na pewno jesteś wykończona maturą, a wolontariat i przedstawienie wiosenne tylko przysporzą ci więcej stresu. Z chęcią przejmę chociaż część twoich obowiązków. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak musisz być zmęczona.
Zmęczenie w istocie doskwierało Mai. To nie był łatwy dzień; pierwszy po feriach zimowych, który spędziła na bieganiu między nauczycielami i przewodniczącymi klubów, by ustalić wytyczne na nowy semestr i zapełnić grafik kolorowymi zapiskami. Chciała mieć wszystko jak najszybciej dopięte na ostatni guzik, by na spokojnie zająć się powtórkami do matury. Teraz marzyła jedynie o powrocie do domu.
Mimo wyczerpania i przybierającego na sile bólu głowy Maja zdobyła się na łagodny uśmiech.
– Doceniam to, naprawdę, ale niepotrzebnie się martwisz. Nie planujemy żadnych zmian w samorządzie do końca semestru. Ale jeśli masz jakieś interesujące pomysły lub zażalenia, zapraszam na kolejne spotkanie.
Nina przechyliła głowę i zmrużyła nieznacznie oczy. Była trzecioklasistką i należała do szkolnego zespołu. Maja nie wiedziała, dlaczego nagle zainteresował ją samorząd, skoro była już zaangażowana w inną szkolną działalność. Zespół jednak nie mógł się ostatnio poszczycić żadnymi imponującymi osiągnięciami. Może Nina szukała czegoś na zastępstwo.
– Chciałam tylko zaoferować swoją pomoc, to wszystko. – Nie zrezygnowała z lekkiego uśmiechu. Maja nie znała jej zbyt dobrze, zawsze zakładała, że jest raczej złośliwa, podobnie jak reszta członków zespołu, ale teraz nie miała powodu, by nie wierzyć w jej dobre intencje.
– To bardzo szlachetne z twojej strony, ale Maja i reszta samorządu radzą sobie bez zarzutu – wtrącił nauczyciel, pan Gajda. – W przyszłym roku na pewno znajdzie się tu dla ciebie miejsce, ale obecnie obawiam się, że nic nie możemy dla ciebie zrobić.
W teorii to on sprawował pieczę nad samorządem, ale w rzeczywistości Maja miała wolną rękę dzięki zaufaniu, na które zapracowała miesiącami ciężkiej pracy. Zresztą takie było główne założenie szkoły w kwestii powstania samorządu – samodzielność. Miał być imitacją dorosłego życia, przygotowywać uczniów do funkcjonowania w grupie i brania za siebie odpowiedzialności. Nauczyciele starali się za bardzo nie ingerować w jego działanie, dając uczniom swobodę w podejmowaniu inicjatyw.
Przyjaciółka Mai, Ada, sądziła jednak, że dyrektor jest zwyczajnie zbyt leniwy, by zająć się sprawami uczniów, dlatego zwala to na barki samorządu. Maja nie miała na ten temat opinii.
Teraz Maję ukłuła delikatna irytacja, że pan Gajda się wtrącił. Sama bez problemu mogłaby wyjaśnić Ninie, że nie planuje rezygnować ze stanowiska przewodniczącej ani ze swoich obowiązków, chociaż prawdę mówiąc, tego dnia nie miała do tego nerwów. Spotkanie samorządu zakończyło się piętnaście minut temu, za oknami zapadał zmrok. Odrzuciła już trzy pospieszające ją połączenia od mamy.
– Mam nadzieję, że się rozumiemy? – spytała łagodnie, gdy Nina otworzyła usta, by rzucić kolejny argument. – Dziękuję ci z całego serca, ale wszystko jest pod jak najlepszą kontrolą. A teraz przepraszam, ale bardzo się spieszę. Do zobaczenia.
Maja kiwnęła głową w stronę pana Gajdy, minęła Ninę i chwyciwszy wiszący na oparciu krzesła beżowy płaszcz, ruszyła do wyjścia. Pożegnała się z kilkoma mijanymi sprzątaczkami, po czym wyszła na zewnątrz. Styczniowe powietrze uderzyło w nią chłodną falą. Czym prędzej czmychnęła do samochodu mamy.
– Majunia, w końcu! – Mama przywitała ją zniecierpliwionym okrzykiem i z rozmachem odsunęła telefon od ucha. Do Mai dotarł znajomy zapach eleganckich perfum i wciąż wyczuwalny aromat porannej kawy. – Czekam na ciebie i czekam.
– Wiem, przepraszam. – Maja ze skruszoną miną zapięła pas, po czym przemyła ręce płynem antybakteryjnym. Mama bez zwłoki wyjechała z parkingu. – Spokojnie, nikt nas nie goni.
– Franek dzwonił już dwa razy, że marznie. A wiesz, jaki jest marudny, gdy jest głodny.
– Nic mu się nie stanie, jak chwilę poczeka.
– Nie wiem, czy to taka „chwila”. – Oderwała ręce od kierownicy, by nakreślić w powietrzu cudzysłów. – Co się stało? Czemu tak długo?
– Spotkanie samorządu się przedłużyło – wyjaśniła lakonicznie Maja i oparła głowę o szybę. Zawrotna prędkość jazdy i mijane ostre światła nie pomagały jej złagodzić bólu głowy.
– Już pierwszego dnia? Ci durnie nie zrobią nic bez ciebie, co?
Maja uśmiechnęła się lekko na te słowa, po czym wzięła głęboki oddech i streściła mamie dzień, nie wchodząc zbytnio w szczegóły. Kobieta potakiwała, słuchając uważnie, ale bez przerwy zerkała na telefon.
Najpierw podjechały po Franka, a potem po Olka, drugiego brata Mai. Ledwie drzwi auta zamknęły się za Olkiem, chłopcy zaraz zaczęli się przekrzykiwać, relacjonując dzień spędzony w szkole, na dodatkowych lekcjach i na treningach. Ich rozentuzjazmowane głosy mieszały się ze śmiechem mamy i muzyką z radia. Maja przymknęła oczy i spróbowała jakoś odgrodzić się od hałasu.
Podjechali pod mieszkanie. Mama upomniała chłopaków, by nie zapomnieli niczego z samochodu, i poprosiła Maję o zaniesienie zakupów na górę. Po wejściu do mieszkania uderzył ich zapach gotowanych warzyw i pieczonego kurczaka, a żołądek Mai żałośnie zaburczał.
Pomogła Łukaszowi, swojemu ojczymowi i ojcu chłopaków, dokończyć obiad, a potem starała się brać czynny udział w rozmowie, ale wszystko ją rozpraszało, a ból głowy stawał się coraz silniejszy.
Ocknęła się dopiero, słysząc pytanie Olka.
– Pomożesz mi potem w lekcjach? – Wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczami, machając beztrosko widelcem. Mama go skarciła, ale on nic sobie z tego nie zrobił.
– Jasne. – Maja uśmiechnęła się do niego łagodnie. – Co masz zadane?
– Pani z angielskiego dała mi dużo zdań do przetłumaczenia. I dużo obrazków do kolorowania.
– A ja mam wypracowanie do sprawdzenia – poinformował Franek. – Pomożesz mi też?
Maja lubiła pomagać Olkowi w lekcjach, bo jego banalne, wczesnopodstawówkowe zadania działały kojąco na jej nerwy. Wypracowania Franka były natomiast dość absorbujące – chodził do siódmej klasy, a jego umiejętności pisania pozostawiały wiele do życzenia. Nie miała na to wszystko czasu tego wieczoru, ale nie chciała odmawiać.
– Maja na pewno ma mnóstwo swoich rzeczy na głowie – wtrącił się Łukasz. – Ja wam pomogę.
– Ty nie umiesz kolorować – jęknął Olek i z niezadowoleniem uderzył widelcem w stół.
Mama od razu zainterweniowała:
– Tak nie wolno, słonko. Majunia ci pomoże, jak ładnie zjesz.
Maja uśmiechnęła się ze zmęczeniem i spuściła wzrok na własny, ledwie tknięty obiad.
Lubiła to mieszkanie; było położone w centrum miasta, nowocześnie urządzone i pełne ciemnych blatów i wykończeń. Jej mama i Łukasz wybrali je niedługo po ślubie i narodzinach Olka. Maja pamiętała, jak uczył się chodzić wśród nierozpakowanych kartonów, podczas gdy ona i Franek starali się przywyknąć do tego, że naprawdę są teraz rodzeństwem.
W końcu podziękowała za posiłek, obiecała, że zaraz wróci do chłopaków, i umknęła do swojego pokoju, gdzie wreszcie mogła głęboko odetchnąć. Omiotła nieco nieprzytomnym wzrokiem podręczniki na biurku i z westchnieniem wyciągnęła z torebki terminarz, by zobaczyć, co czeka na nią tego wieczoru. Arkusz maturalny z matematyki i kilka zagadnień z historii. Plus kolorowanki Olka oraz wypracowanie Franka.
Kluczem do spokoju ducha była dobra organizacja czasu, a to w przypadku Mai oznaczało napięty grafik i systematyczne powtórki. Związała jasne włosy w wysokiego kucyka i zabrała się do nauki z nadzieją, że uda jej się wykonać kilka zadań, zanim do jej drzwi zacznie dobijać się Olek.
Poranek kolejnego dnia toczył się zwyczajnym, chaotycznym rytmem. Maja, już gotowa do wyjścia, przygotowywała dla chłopaków drugie śniadanie, a Łukasz poganiał ich, by przestali się guzdrać, bo zaraz trzeba było wyjeżdżać. Nagle jej telefon zawibrował, sygnalizując nowe połączenie. Zobaczyła na ekranie imię Ady, swojej przyjaciółki.
– Hej, co jest? – przywitała się, kątem oka obserwując, jak Olek nieudolnie próbuje zawiązać sznurowadła. – Mówiłam ci, że Łukasz mnie dziś podwozi, więc jeśli przyjechałaś…
– Nie chodzi o to – przerwała jej Ada napiętym głosem. – Jestem już w szkole, próba przed chwilą się skończyła. Jest coś, o czym powinnaś wiedzieć.
Maja ze zgrozą pełznącą wzdłuż kręgosłupa przyglądała się wyłamanemu zamkowi szafki.
– Chciałam przejrzeć papiery z wczorajszego spotkania, żeby zobaczyć, czy ominęło mnie coś ciekawego, i to już tak leżało – wyjaśniła siedząca na ławce Ada. Jej krótkie do ramion, intensywnie czerwone włosy odcinały się znacząco na bladym tle ściany. – Dziwne, co?
Maja cudem powstrzymała lodowatą falę paniki i z rozmachem zatrzasnęła drzwi sali.
– Wiesz, czy ktoś jeszcze to widział?
– Nie mam pojęcia. – Ada zakręciła na palcu kółkiem przyczepionym do klucza. – Przyszłam tu od razu po próbie. Ktokolwiek to zrobił, był zawzięty, żeby tak wcześnie wstać. Nie ma nawet ósmej. O, swoją drogą, zdążymy jeszcze polecieć po kawę.
Swobodnie rzucone przez przyjaciółkę słowa rozmyły się w pozbawioną sensu falę dźwiękową. Maja osuwała się w nicość; miała przed sobą prawdziwą katastrofę. Ktoś się włamał do sali samorządu, ktoś rozsypał skrupulatnie posegregowane przez nią dokumenty, ktoś zniszczył zamek szafki.
Nie to jednak było najgorsze. Ktoś ukradł z kasy pieniądze.
Nie jakąś niebotyczną sumę. Semestr ledwie się rozpoczął, Maja wciąż czekała, aż pan Gajda przekaże jej fundusze na najbliższy czas, które miała rozdzielić pomiędzy wszystkie szkolne kluby, zgodnie z zapotrzebowaniem uczniów. Pieniądze w kasie były pozostałościami z zeszłego semestru i studniówki.
Maja wzięła głęboki oddech, gdy nagły dreszcz przebiegł jej po ramionach. Próbowała odtworzyć w myślach wydarzenia sprzed kilkunastu godzin, jedno po drugim. Nie potrafiła jednak wskazać ani jednego, które zwiastowałoby to nieszczęście.
– Maja? Chodź, usiądź…
Nie była pewna, czy faktycznie usłyszała słowa Ady, czy je sobie wyobraziła, bo widok rozmazał jej się na krawędziach. Poddała się jednak dotykowi jej dłoni i dała się zaprowadzić na krzesło, gdzie oparła przedramiona na udach i opuściła głowę, starając się oddychać przez nos.
Musiała się tylko uspokoić, to wszystko. Wiedziała, że nieznośne gorąco zaraz minie, a szaleńczo bijące serce zwolni. Powstrzymała odruch sięgnięcia dłonią do gardła – wiedziała, że nic tam nie znajdzie, a mimo to nie potrafiła się pozbyć wrażenia, że ktoś brutalnie wyciska jej powietrze z płuc.
Czuła dłoń Ady najpierw w swoich włosach, a potem na plecach, gdy przyjaciółka powoli zaczęła ją głaskać. Maja skupiła się na jej głosie, choć nie rozróżniała słów. Ada, podobnie jak wiele razy wcześniej, pozwoliła jej zakotwiczyć się w rzeczywistości i wypłynąć na powierzchnię.
Maja dopiero po kilku minutach odzyskała pełną władzę nad oddechem i trzeźwość umysłu. Panika minęła.
– Lepiej? Trzymaj. – Ada sięgnęła po jej torebkę i wyciągnęła różową butelkę z wodą. Maja z wdzięcznością przyjęła ją trzęsącą się dłonią. – Powinnaś to zgłosić, racja? – zasugerowała rozsądnie.
Dopuszczono się dosyć poważnej kradzieży i zniszczenia mienia na terenie szkoły. Z jednej strony to naturalne, że Maja powinna zgłosić ten problem dyrektorowi, a on policji, powinny zainterweniować odpowiednie służby. Ale z drugiej strony…
To się stało podczas jej kadencji. To ona ponosiła odpowiedzialność. Coś ciężkiego opadło na dno jej żołądka, ponownie przeszedł ją dreszcz…
„Maja radziła sobie bez zarzutu”. W ciągu półtora roku na stanowisku przewodniczącej mierzyła się z mnóstwem problemów. Ale to?
Racjonalną decyzję o zgłoszeniu przestępstwa natychmiast przysłoniło ciężkie, dobrze jej znane uczucie. Czuła, jak zapuszcza korzenie między jej żebrami.
– Nie – powiedziała słabo i potrząsnęła głową. Ada uniosła wysoko brwi i zamrugała, machając sztucznymi rzęsami. – Nie – powtórzyła pewniej. – Po prostu znajdziemy winnego, poprosimy o zwrot pieniędzy i po krzyku. To nie może być takie trudne, prawda?
Ada przez chwilę patrzyła na nią w milczeniu hipnotyzująco błękitnymi oczami. Przestała nawet żuć gumę.
– Wydaje mi się, że jednak będzie aż tak trudne – odparła ostrożnie. – Nie jesteśmy detektywami. Zgłośmy, w porządku? – Mówiła powoli, jakby zwracała się do dziecka.
Maja jednak nie dopuszczała do siebie jej słów, nakręcona własnym pomysłem.
– Po co robić aferę? Same sobie poradzimy – nalegała. – Sprawdzimy nagrania z monitoringu i wszystko będzie jasne.
– Co, jeśli mamy tu do czynienia z prawdziwym złodziejem albo czymś poważniejszym? To nie jest żadna zabawa i na pewno nie nasz problem do rozwiązania.
– To jest mój problem. Jestem przewodniczącą.
– Pomyśl o konsekwencjach, jeśli wyjdzie na jaw, że to zataiłyśmy – zauważyła racjonalnie Ada.
Ta wizja chwilowo wydała się Mai wyjątkowo nieszkodliwa w porównaniu z konsekwencjami, jakie pociągnęłoby za sobą wyjście na jaw faktu, że zawaliła i pozwoliła, by coś takiego jak kradzież w ogóle miało miejsce.
– Maja, to przecież nie twoja wina – dodała ciszej Ada i delikatnie ścisnęła jej dłoń.
– Tak, wiem, ale…
Reszta słów zawisła między nimi w milczącej prośbie. Maja nie była pewna, o co w zasadzie prosi. O wiadro zimnej wody, by uzmysłowiła sobie durnotę swojego impulsywnego planu? O zgodę, by wprowadzić go w życie?
W końcu zrezygnowana Ada westchnęła.
– Ty tu rządzisz, więc cokolwiek zdecydujesz, wchodzę w to. Ale to nie jest dobry pomysł.
Maja podświadomie uważała to samo, ale na samą myśl, by opowiedzieć dyrektorowi, co się stało, zbierało jej się na wymioty. Postanowiła zaufać własnej intuicji, nawet jeśli ta wielokrotnie już doprowadziła ją do nieszczęścia. Ostatecznie to na własnych błędach Maja uczyła się najwięcej.
– W porządku. – Odgarnęła włosy z twarzy. Myśli w jej głowie pędziły z szaleńczą prędkością. – Najpierw tu posprzątamy, potem sprawdzimy nagrania z kamer…
– Nie tak prędko – przerwała jej Ada. – Najpierw poprawimy ci makijaż, bo się rozmazałaś, królewno, a potem polecimy po kawę i śniadanie. Nie wymyślimy nic na pusty żołądek. Przysięgam, ten dzień zaczął się tragicznie. Najpierw Miłosz zwołuje próbę o nieludzkiej godzinie, potem…
Opowiadała dalej, zapewne po to, by odwrócić uwagę Mai od znajdującego się tuż przed nimi miejsca zbrodni, podczas gdy Maja wciąż tępo wpatrywała się w pozostałości zamka na podłodze. Będą musiały działać szybko, żeby żaden z nauczycieli o niczym się nie dowiedział. Plan, pomimo luk i ogromnego ryzyka, powoli nabierał kształtów.
– Dowiedziałam się też ciekawej rzeczy – oznajmiła Ada, gdy za pomocą chusteczki zmyła jej rozmazany tusz spod oczu. – Przed próbą minęłam się z Niną i powiedziała, że słyszała od Rafała, że ostatnio nie da się wytrzymać z Karolą, bo sprzęt w radiowęźle bez przerwy im szwankuje. Co znaczy, że nasza ulubiona despotka pewnie niedługo pojawi się u ciebie z prośbą o kasę.
Maja jęknęła cierpiętniczo na samą myśl.
– Co lepsze – dodała Ada z pełnym zadowolenia uśmiechem. – Wydaje mi się, że ma to również coś wspólnego z twoją nemezis, więc niewykluczone, że niedługo obie złożą nam wizytę.
– Ona nie jest moją nemezis – zaprzeczyła Maja sekundę po fikołku, jaki wykonało jej serce na tę wzmiankę.
– Jasne – mruknęła wszystko wiedzącym tonem Ada i zanuciła coś pod nosem. – O cokolwiek im chodzi, wkrótce się dowiemy. Dobra, gotowe. Teraz kawa.
Maja westchnęła, poprawiła wstążkę we włosach i kołnierzyk koszuli, a potem po raz kolejny omiotła wzrokiem uszkodzony zamek.
– Powinnyśmy to najpierw posprzątać.
Ada kopnęła zniszczony zamek pod szafkę i przesunęła jedno z krzeseł tak, by domknęło drzwiczki. Maja się skrzywiła.
– Co, jeśli ktoś tu przyjdzie i się zorientuje?
Ada zacmokała z dezaprobatą.
– Zapewniam cię, że nikt tutaj nie zajrzy do naszego powrotu, bo nikogo nie obchodzi samorząd. Poza potencjalnymi złodziejami. Potem pomartwimy się o resztę.Rozdział II
BLISKOŚĆ MIĘDZYLUDZKA I JEJ BRAKI
Oktawia
Oktawia Gawrysiak nienawidziła szkoły.
Pałała tą nienawiścią, odkąd pamiętała; nie znosiła ogólnego hałasu i tłumu ludzi, podobnie jak nie znosiła surowych nauczycieli, którzy już od podstawówki postawili sobie za punkt honoru wypominanie jej kiepskich ocen i rozkojarzenia na lekcjach.
Największą nienawiścią darzyła jednak świadomość, że jest na przegranej pozycji.
– Bądźmy szczerzy, nikt i tak nie czyta tego szmatławca. – Karola teatralnie odrzuciła platynowe włosy na plecy i zmierzyła ją niechętnym spojrzeniem.
– No, do tego najpierw musiałabyś umieć czytać – mruknęła Oktawia. Zauważyła, że siedząca na stoliku w rogu pomieszczenia Ada, przyjaciółka Mai, parsknęła śmiechem.
Oktawii przez myśl przeszło pytanie, czy nie jest jej zimno – jedynie w krótkim zielonym topie, cienkim swetrze z futerkiem na ramionach i jeansowej spódniczce. Ona sama, ubrana w kilka warstw szerokich ubrań, nie mogła powstrzymać mimowolnego drżenia.
Ada zamaskowała chichot nagłym kaszlnięciem, gdy Maja spojrzała na nią z wyrzutem. Właśnie, Maja. Stała wyprostowana w idealnie wyprasowanej koszuli, z jasnymi włosami związanymi wstążką. Książkowy przykład perfekcyjnej przewodniczącej. Z uprzejmym zainteresowaniem słuchała wymiany zdań między Karolą a Oktawią. A raczej ich obrzucania się obelgami rodem z podstawówki.
– Wszyscy kochają radiowęzeł. Ludzie uwielbiają muzykę na przerwach i moją charyzmę. Wiesz, że tak jest – dodała z naciskiem Karola, piorunując Maję wzrokiem. – Nie wierzę, że w ogóle musimy prowadzić tę durną rozmowę. Radiowęzeł jest sercem tej szkoły.
– Drużyna piłkarska jest sercem tej szkoły – wtrąciła obojętnie Ada.
Karola przewróciła ostentacyjnie oczami.
– Radiowęzeł podtrzymuje wszystkich na duchu. Dlatego to my potrzebujemy funduszów na nowy sprzęt, a nie jakiś tam zlepek kolorowych kartek.
– Ten zlepek kartek nazywa się gazetą – sprostowała uczynnie Oktawia. – Chociaż wcale się nie dziwię, że tego nie wiesz. I wcale nie mamy kolorowych kartek. Wszystko jest czarno-białe. Oszczędzamy tusz…
– Co z tego, jeśli miesięcznie marnujecie go tony na cały nakład? Na „gazety”, których nikt nie czyta? A wiesz, ile osób słucha radiowęzła? Wszyscy.
– Nie żebyśmy mieli jakiś wybór. Osobiście wolałabym nie słyszeć cię na każdej przerwie. Gazetka sprzedaje się też poza szkołą. No i ma swoją historię…
– Zaskoczę cię, ale nikogo to nie obchodzi! – Karola pstryknęła jej palcami przed samą twarzą. – Dzięki radiowęzłowi w ciągu jednej przerwy możesz dowiedzieć się wszystkiego, co istotne, i przy okazji rozluźnić się przy muzyce. I nie musisz do tego przejrzeć dziesięciu stron w gazecie. Przykro mi, ale radiowęzeł jest zwyczajnie opłacalniejszy. Dlatego nie rozumiem, dlaczego masz w ogóle dylemat.
Wbiła wzrok w Maję, która przełknęła nerwowo ślinę i zerknęła przy tym na Oktawię.
Najgorsze, że Oktawia wiedziała, z czego wynika dylemat Mai, co wcale nie czyniło niczego łatwiejszym, a jedynie bardziej niezręcznym. W każdej innej sytuacji Oktawia by się wycofała i nie wchodziła Mai w drogę, podobnie jak przez ostatnie prawie cztery lata, ale chodziło o gazetkę szkolną. Jej dorobek, jej spuściznę. Wiedziała, że stoi na przegranej pozycji – Karola, chcąc nie chcąc, gadała z sensem – ale nie mogła odpuścić.
– Bardzo mi przykro, ale Karolina ma rację – zaczęła dyplomatycznym tonem Maja. – Nie chciałam, żeby doszło do takiej sytuacji, ale w tym semestrze niestety nie wystarczy pieniędzy na finansowanie obu działalności. Gazetka pochłania zbyt duże koszty bez wyraźnego odzewu…
– Jakiego odzewu? – spytała głupio Oktawia. – Rozumiem, że średnio was to obchodzi, ale ludzie naprawdę to czytają. Zależy im. Gazetka sprzedaje się poza szkołą, okoliczni mieszkańcy ją uwielbiają. Nie zawsze chodzi o „wyraźny odzew”. Uczniowie są chętni do pisania własnych artykułów, a społeczność queer…
– Boże – przerwała jej Karola zniecierpliwionym tonem. – Pobudka, nikt nie będzie cię traktował ulgowo, bo lubisz dziewczyny.
– Chłopaków też lubię.
– Mam to gdzieś, dopóki trzymasz się z daleka ode mnie i mojego chłopaka. Szczerze, mam też dość tej rozmowy. To tylko strata czasu. Majka, dziękuję za wsparcie, później wrócę wszystko podpisać i ogarnąć.
Karola zabrała torbę i wyszła, nie zaszczycając Oktawii nawet ostatnim kpiącym uśmiechem.
Cisza w klasie z każdą chwilą gęstniała. Wreszcie Maja wzięła głęboki oddech.
– A co powiesz na prowadzenie gazetki online? W stylu bloga szkolnego? Koszty będą nieporównywalnie mniejsze, niemal zerowe, a rezultaty podobne i…
– Eee… to na pewno jakiś pomysł – wtrąciła niepewnie Oktawia. – Ale cały urok gazetki polega na tym, że jest, wiesz, papierowa. Fizyczna. Blog trochę mija się z celem. Nie jestem zainteresowana.
Widziała, że Maja zachodzi w głowę, by znaleźć jakiś atrakcyjny kompromis, mimo że klamka już zapadła. Ada za jej plecami co rusz przeczesywała krótkie czerwone włosy dłonią i strzelała balonami z gumy, widocznie znudzona.
– Ta – mruknęła na odchodne Oktawia. – Dzięki za wspieranie działalności queer.
Podle, skarciła się w myślach. Przesada nawet jak na nią.
Podniosła wzrok, żeby zobaczyć, czy wyrzut zrobił na Mai jakieś wrażenie, ale na jej twarzy nadal malowało się opanowanie i przepraszający, acz zdystansowany uśmiech. Oktawia patrzyła na idealną przewodniczącą samorządu, a nie na swoją byłą przyjaciółkę.
Trwała długa przerwa i Oktawia wpadła w sam środek tłumu; z grymasem nasunęła na uszy słuchawki i rozpoczęła przepychankę w stronę pokoju będącego siedzibą gazetki. Nie pomagał nawet towarzyszący jej znajomy głos – lektor podcastu kryminalnego, który próbowała skończyć od kilku dni. Nie pamiętała do końca, jaką zbrodnię czy zagadkę omawiał, ale usilnie próbowała dotrwać do końca odcinka.
Z głębokim westchnieniem zatrzasnęła za sobą drzwi sali. Od razu zaskarbiła sobie ciekawskie spojrzenie.
– Zgaduję, że poszło pomyślnie…? – zagaiła Tatiana.
Oktawia jęknęła i opadła obok niej na maleńką kanapę. Pokój gazetki był właściwie starym składzikiem, przerobionym dwa lata wcześniej, by spełniał wymogi sali użytkowej. Zdołały upchnąć tu kanapę, biurko, drukarkę, regał uginający się od ciężaru książek skradzionych z biblioteki i ogromną tablicę korkową.
– Nie dostaniemy kasy. – Oktawia ponuro przekazała złe wieści. – Szkoła ma ważniejsze wydatki. Co znaczy, że w tym semestrze możemy się pożegnać z gazetką.
Pozwoliła, by ta informacja zawisła smętnie w powietrzu.
Gazetka była w pewnym sensie ich wspólnym dzieckiem. Oktawia zajmowała się przygotowaniem materiału, a rok młodsza Tatiana składała go w całość. Ponadto każdy numer zawierał artykuły napisane przez innych uczniów, często członków różnych klubów, wywiady z interesującymi osobami czy zbiory ciekawostek. Tym właśnie była gazetka – archiwum faktów i wspomnień, czymś łączącym wszystkich uczniów, niezależnie od ich przynależności do grup.
– Nie znoszę radiowęzła – sapnęła z oburzeniem Tatiana. – Kogo obchodzi muzyka, która, jeden: jest za głośna, a dwa: beznadziejna? Gdybym chciała czegoś posłuchać, sama bym sobie włączyła. Nie znoszę też Karoli. Zawsze, jak ją słyszę, to się czuję, jakby mi rozkazywała.
– Okazuje się, że obchodzi wiele osób. Maja postawiła na użyteczność. I oszczędność papieru.
– Co za bujdy.
Zapadła cisza, słyszały jedynie odgłosy uczniów zza drzwi. Oktawia rozejrzała się po niewielkim wnętrzu pokoju; na biurku piętrzyły się stare egzemplarze gazety i przybory do pisania, na półkach świeczki zapachowe ustępowały miejsca elektrycznemu czajnikowi i kolekcji pustych kubków po herbacie.
Jednak tym, co robiło największe wrażenie, była tablica korkowa. Za pomocą zdjęć, wycinków z gazet i drobiazgów wypisanych na kolorowych karteczkach obrazowała proces, jaki przeszły.
Wreszcie Oktawia poczuła się w obowiązku powiedzieć:
– Przepraszam.
– Zrobiłaś, co mogłaś – zaoponowała od razu Tatiana. – Nie twoja wina, że szkoła nie ma kasy. Wiedziałyśmy od dawna, że pewnie trzeba się będzie pożegnać z gazetką.
– To też nie wina Mai – dodała bez przekonania.
Tatiana przewróciła oczami.
– Mogła chociaż udawać, że ją to obchodzi.
– Zaproponowała gazetkę online. Powiedziałam, że nie jestem zainteresowana, ale jeśli ty…
– Nie – zaprzeczyła. – To… nie byłoby takie samo.
Oktawia chciała się odezwać, wyrazić jakoś swoją wdzięczność, ale coś chwyciło ją za gardło. Wciąż nie do końca do niej docierało, że straciły gazetkę, coś, nad czym tak długo i pieczołowicie pracowały.
– Więc… co teraz? – zapytała z niepokojem Tatiana. – Mamy się stąd zawinąć?
– Chyba nie – odparła powoli Oktawia. – Maja nic na ten temat nie powiedziała, a wątpię, żeby ktoś potrzebował tego pomieszczenia. Możemy tu zostać.
Spojrzała na zdjęcia na tablicy korkowej, przedstawiające poprzednie roczniki, które przed nimi sprawowały pieczę nad gazetką. To było to, czego Maja i wiele innych osób nie rozumiało – w gazetce chodziło o bliskość między ludźmi, o słowa zapisane na pożółkłym papierze, o lata historii. Internet nie potrafiłby tego oddać.
Tatiana z głębokim westchnieniem oparła głowę o jej ramię, zanim wstała, by zaparzyć herbatę w ramach pocieszenia.
Oktawia wyszła ze szkoły prosto w rozmokły śnieg. Styczeń w tym roku dał wszystkim popalić, ale ujemne temperatury na szczęście powoli odchodziły w zapomnienie. Pozostawiały za sobą jedynie chłodny wiatr znad morza targający jej włosami oraz błotniste kałuże na nierównych chodnikach.
Oktawia skrzywiła się, gdy poczuła wilgoć w bucie. Czarne trampki na grubej podeszwie miały już swoje lata, ale mimo to uparcie je sklejała, gdy tylko tego wymagały. Zanotowała w myślach, by zrobić to ponownie po powrocie do domu.
Droga do Kałamarnicy jak zwykle zajęła jej ponad dwadzieścia minut. Z ulgą pożegnała rześkie, zimowe powietrze, by przywitać znajome ciepło i duchotę restauracji. Pomachała do kilku stałych bywalców i z rozmachem zajęła miejsce na wysłużonym stołku przy ladzie.
– Czy mogę prosić moją ulubioną kelnerkę? – rzuciła w eter, zwracając tym na siebie uwagę kilku klientów. Ci przyzwyczajeni nawet nie podnieśli głowy.
– Gdzie się podział szacunek, młoda damo? – Podeszła do niej kobieta w błękitnym uniformie i fartuchu poznaczonym drobnymi plamami oleju.
– Wyparował razem z moim zapałem do nauki – wyjaśniła bez skrupułów, sięgając do kolorowego pojemnika po jedną z papierowych słomek.
– À propos, nie powinnaś być jeszcze w szkole? – Kobieta zmierzyła ją podejrzliwym, acz troskliwym spojrzeniem.
– Akurat odwołali nam dwie ostatnie lekcje. – Oktawia wygięła usta w swoim najbardziej przekonującym uśmiechu, mimo że takie sztuczki już od dawna na jej mamę nie działały.
Ta jednak musiała chyba być zmęczona wielogodzinną zmianą, bo jedynie pokręciła z rezygnacją głową.
– Mam wrażenie, że ostatnio bez przerwy odwołują ci lekcje.
Kłamstwo. Oktawia po prostu uciekała z każdego WF-u. Wzruszyła ramionami.
– Co mogę powiedzieć? Ja nie narzekam.
– Ciekawe, jak będziesz „nie narzekać” przed maturą. Zaraz mam przerwę, to do ciebie podejdę. Coś ci podać w tym czasie?
– Coś ciepłego poproszę.
Mama wróciła do obsługiwania klientów, podczas gdy Oktawia wdała się w luźne dyskusje ze stałymi bywalcami knajpy i nadrabiała plotki z miasta i relacje z tras przewozowych oraz słuchała nowinek, co tam w domu i jak kręci się interes, przeplatanych z narzekaniami na wysokie czynsze i łupanie w kręgosłupach, na chłodną zimę i ceny papierosów.
Większość tych ludzi znała od dziecka, odkąd niespełna dziesięć lat temu jej mama zaczęła pracę w Kałamarnicy, knajpie nieopodal stacji paliw i drogi krajowej. Część klientów traktowała jak starych znajomych rodziny. Byli to głównie miejscowi, ale również kierowcy ciężarówek, zjawiający się tu regularnie w odstępach kilku tygodni. Oktawia rosła wraz z upływem lat, a im przybywało coraz więcej zmarszczek, ale niektóre rzeczy się nie zmieniały.
To przy tych stolikach Oktawia setki razy odrabiała lekcje, to tutaj tata brał ją na barana, by mogła powiesić nowe zdjęcie na odrapanej ścianie, to tutaj dostawała darmową gorącą czekoladę, gdy czekała, aż jej mama skończy zmianę.
To tutaj zabrała Maję na pierwszą randkę.
Oktawia podziękowała mamie za ciepłą herbatę i usiadła w ostatnim boksie, w swoim stałym miejscu, z dala od hałasu i reszty klientów. Każdemu jej krokowi towarzyszył chlupoczący odgłos. Dyskretnie obejrzała się za siebie, ale jej mama nic nie zauważyła, zajęta przecieraniem lady.
Całe szczęście. W przeciwnym razie uparłaby się na kupno nowych butów, co nie wchodziło w grę. Nie potrzebowały takich wydatków. Jeśli Oktawia sklei podeszwy i będzie unikać kałuż, powinny wytrzymać do wiosny, a nawet – taką żywiła nadzieję – dłużej. Teoretycznie odłożyła ładną sumkę przez ostatnie dwa tygodnie ferii, dorabiając sobie w Kałamarnicy jako kelnerka, ale to były, według jej mamy, oszczędności na studia.
Mityczne studia, na które Oktawia nie zamierzała się wybierać.
Zostawiła sobie jedynie niewielką część pieniędzy na własny użytek, w tym przekłucie septum, z którego jej tata nadal sobie żartował, część dołożyła do domowego budżetu, a resztę faktycznie zamroziła w oszczędnościach. Nie na studia, ale na czarną godzinę.
Oktawia nałożyła na uszy słuchawki i odgarnęła z twarzy ciemne, splątane włosy. Wciąż obracała w palcach słomkę, która wkrótce zmieniła się w bezkształtną papierową breję. Jej wzrok mimowolnie skupił się na klientach przy ladzie; bezwiednie poddała się ich gestykulacji i mimice. Słuchawki zagłuszały wszelkie głosy, lecz bez problemu mogła wyobrazić sobie ich śmiechy, szuranie krzeseł i zawodzenie szafy grającej.
Spuściła oczy na podręcznik i niekończące się równania. Zapisała w zeszycie przykład, sięgnęła po kalkulator, obróciła go kilka razy w dłoniach, niezdolna do zmuszenia się, by go włączyć, i ponownie podniosła wzrok na klientów.
Odetchnęła i nakazała sobie skupienie. Usiadła po turecku i trzęsąca się dłonią rozwiązała do połowy zadanie, zanim znów mimowolnie podniosła głowę. Skarciła się w myślach i wbiła wzrok w kartkę, mieląc między palcami pozostałości słomki. Jeszcze raz, od początku.
Kilka liczb, szybki przegląd otoczenia wokół, pobazgranie marginesu, sprawdzenie odpowiedzi z tyłu podręcznika, łyk herbaty, policzenie, ile zadań zostało jej do końca, kolejna chwila obserwacji klientów, znowu kilka liczb. Za takie rozkojarzenie zwykła dostawać reprymendy od nauczycieli.
Po czterdziestu minutach udało jej się ukończyć dwa przykłady. Poczuła na ramieniu lekkie klepnięcie. Zsunęła słuchawki na szyję.
– I jak ci idzie? – Mamie udało się wreszcie wyrwać z tłumu klientów, by na moment przysiąść naprzeciwko niej. Przymglone światła jarzeniówek podkreślały głębokie cienie pod jej oczami.
Oktawia uśmiechnęła się krzywo. Nie było sensu kłamać; mama znała ją na wylot.
– Może spróbuję do tego usiąść w domu. – Z mieszaniną ulgi i narastających wyrzutów sumienia zamknęła podręcznik i odsunęła go na bok. – Zostajesz na noc?
Kobieta pokiwała głową, upijając solidny łyk czarnej kawy. Wyrzuty sumienia wzrosły.
– Hej, tak sobie ostatnio myślałam… Może poszukałabym dorywczej pracy? Nie rzucam szkoły – zaznaczyła Oktawia, gdy kobieta otworzyła usta w ramach protestu. – Ale mogłabym znaleźć coś na weekendy i trochę sobie odłożyć. Co sądzisz?
– Znasz moje zdanie, słonko. Wolałabym, żebyś skupiła się na nauce.
Jej rodzicom zależało, by napisała dobrze maturę i poszła na dobre studia, podczas gdy Oktawii nie zaprzątało to głowy prawie wcale. Wiedziała, że zostanie w rodzinnym mieście i pewnie zatrudni się jako kelnerka w Kałamarnicy, by jak najbardziej pomóc finansowo w domu.
– Skupiam się – zapewniła z całą pewnością siebie, na jaką było ją stać. Objęła dłońmi kubek z pozostałościami zimnej herbaty. – Kilka godzin w tygodniu mnie nie zbawi, a dodatkowe pieniądze zawsze się przydadzą.
Starała się to powiedzieć lekko, beztrosko. Jej rodzice nie chcieli martwić jej kwestiami finansowymi, co nie znaczyło, że Oktawia nie zdawała sobie z nich sprawy.
– Jeśli czegoś potrzebujesz, to powiedz. Ja i tata po to tutaj jesteśmy, żebyś zawsze wszystko miała. Teraz powinnaś się zająć szkołą. Jeszcze się w życiu napracujesz.
Takimi słowami zazwyczaj kończyły się podobne dyskusje. Oktawia odpuszczała, choć jej wyrzuty sumienia nie malały.
– Lepiej, żebyś nie zostawiała sobie za dużo lekcji na weekend. – Mama zmieniła temat, na jej twarz wpłynął tajemniczy uśmiech. – Będziemy miały gościa.
Wszystkie troski Oktawii – zawieszenie gazetki, nieumiejętność skupienia i zagwozdka na temat pracy – prysły jak mydlana bańka. W jednej chwili jej głowę bez reszty wypełniło kompletnie co innego.
– Tata? – zapytała, a uśmiech mamy wystarczył jej za odpowiedź. – Myślałam, że zjedzie dopiero w przyszłym tygodniu.
– Dzwonił dzisiaj i mówił, że wyrobi się do soboty. I zgadnij, kto załatwił sobie już wolne na cały weekend.
Oktawia miała ochotę skakać ze szczęścia. Nawet wilgoć w butach już tak bardzo jej nie przeszkadzała.
Jej tata, podobnie jak większość stałych bywalców Kałamarnicy, był z zawodu kierowcą i większość czasu spędzał w wiecznej trasie. Jego nieobecność nie przekraczała raczej trzech tygodni, ale nie wracał również do miasta na dłużej niż tydzień. Oktawię przy każdym pożegnaniu roznosiło z tęsknoty.
– To miała być taka niespodzianka, ale już trudno. – Mama dopiła kawę i wstała. – Nie musisz się niczym przejmować, słonko. Będzie dobrze. Zaplanuj nam coś ciekawego do roboty w weekend, dobrze?
Z każdym powrotem taty do domu wracało również słońce. Oktawia przez tydzień nie będzie musiała zamartwiać się maturą, studiami i długami rodziców. Jej tata miał supermoce – przy nim każdy problem wydawał się mały, nieistotny. Podobnie jak mama, był jej bohaterem.
Oktawia odetchnęła głęboko i zaczęła pakować rzeczy do plecaka. Nic nie mogło teraz zmazać uśmiechu z jej ust, nawet perspektywa samotnego powrotu do ciasnego i ponurego mieszkania. Nie mogła się doczekać, aż jej tata przyjedzie do domu i na powrót rozświetli ich skromne cztery ściany.Rozdział III
ZABAWA W KOTKA I MYSZKĘ
Ada
Ada Pakuła zrobiła balon z gumy do żucia i z nudów pozwoliła, by sam pękł.
– Mówię ci, że powinnyśmy zrobić z Niny główną podejrzaną – powtórzyła beznamiętnie, ostrożnie odklejając od ust kawałki gumy.
– Nie zrobiła nic aż tak podejrzanego.
– Oprócz tego, że próbowała ukraść ci stanowisko sprzed nosa chwilę przed tym, jak zwinęła fundusze.
Maja zrobiła minę, jakby tylko chwila dzieliła ją od wybuchnięcia płaczem. Gdyby Ada miała sporządzić listę jej wad, na pierwszym miejscu bez wahania umieściłaby naiwność i tę niespotykaną wiarę w ludzkie dobro.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_