Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wszystkie podłości nauki. Morderstwa, oszustwa i kradzieże popełniane przez naukowców - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
10 listopada 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
49,90

Wszystkie podłości nauki. Morderstwa, oszustwa i kradzieże popełniane przez naukowców - ebook

Zastanawiałeś się kiedykolwiek, jak wysoką cenę ma postęp w dziedzinie medycyny i innych dziedzin wiedzy? Nauka jest potężną siłą, która działa na korzyść świata — zdarza się jednak, że obsesja naukowych osiągnięć bierze górę nad moralnością…

Autor bestsellerowych książek popularnonaukowych, Sam Kean, w swoim niepodrabialnym stylu opowiada prawdziwą historię o tym, co się może wydarzyć, gdy nieposkromiona ambicja popycha skądinąd bardzo racjonalnych mężczyzn i kobiety do przekraczania granic i porzucania wszelkich zasad etycznych w imię nauki.

Książka „Wszystkie podłości nauki” mistrzowsko prowadzi czytelnika przez dwa tysiące lat historii i przypomina, że niechlubne czyny szalonych badaczy niestety nie odeszły w przeszłość. Również współczesna nauka ma na swoim koncie naprawdę ciemne sprawki. Dość wspomnieć o licznych eksperymentach medycznych przeprowadzanych na ludziach i na zwierzętach czy zabiegach lobotomii u pacjentów psychiatrycznych w latach 50. ubiegłego wieku.

Każdy rozdział tej fascynującej książki poświęcony jest innemu wykroczeniu przedstawicieli naukowego świata — oszustwom, morderstwom, sabotażowi, szpiegostwu, rabowaniu grobów i nie tylko. Niektóre z tych czynów są tak potworne, że wydaje się niewyobrażalne, żeby mogli ich dokonać ludzie. Wszystkie się jednak wydarzyły.

Ta książka skupia się na powodach, które popychają mężczyzn i kobiety do przekraczania granic i popełniania przestępstw lub innych występków w imię nauki. Każdy rozdział poświęcono innemu naruszeniu zasad, m.in. oszustwu, morderstwu, sabotażowi, szpiegostwu, rabowaniu grobów; to dość wyczerpujący katalog przypadków łamania obowiązujących praw. Trzeba przyznać, że wiele z tych historii jest przy okazji ponuro-zabawnych – któż nie lubi soczystych opowieści o piratach lub zemście? Inne jednak wciąż mogą powodować ścisk żołądka, mimo że opisują wydarzenia sprzed setek lat.

(fragment książki)

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8225-105-0
Rozmiar pliku: 3,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRO­LOG. DZIE­DZIC­TWO KLE­OPA­TRY

Pro­log

Dzie­dzic­two Kle­opa­try

Jak gło­szą legendy, pierw­sze nie­etyczne doświad­cze­nie w histo­rii prze­pro­wa­dził nie kto inny, jak sama Kle­opa­tra.

Pod­czas jej pano­wa­nia (51–30 r. p.n.e.) egip­skich uczo­nych zafra­po­wało nie­ty­powe pyta­nie. Od któ­rego etapu ciąży można poznać, jakiej płci jest płód? Ponie­waż nikt nie znał odpo­wie­dzi, Kle­opa­tra opra­co­wała sza­tań­ski plan, w któ­rym główną rolę miała ode­grać grupka jej cię­żar­nych słu­żą­cych.

Nie było to zresztą pierw­sze podej­ście wład­czyni do nauk medycz­nych. Sta­ro­żytne źró­dła gło­szą – a współ­cze­śni histo­rycy to potwier­dzają – że Kle­opa­trę bar­dzo inte­re­so­wała praca nadwor­nych medy­ków. Kró­lowa oso­bi­ście opra­co­wała też mik­sturę na łysie­nie, zapewne o dość wąt­pli­wej sku­tecz­no­ści – pastę z upie­czo­nych myszy i wyża­rzo­nych koń­skich zębów, niedź­wie­dziego tłusz­czu, szpiku jele­nia, trzciny i miodu, którą nale­żało wcie­rać w skórę głowy, „aż włosy zaczną kieł­ko­wać”. Jesz­cze bar­dziej zło­wiesz­czo brzmią donie­sie­nia grec­kiego histo­ryka Plu­tar­cha, który twier­dził, że testo­wała ona tru­ci­zny na więź­niach. Zaczęła ponoć od nale­wek i sub­stan­cji naj­praw­do­po­dob­niej pozy­ska­nych z roślin i stop­niowo coraz więk­szą uwagę poświę­cała tru­ci­znom pocho­dze­nia zwie­rzę­cego. (Urzą­dzała też walki róż­nych jado­wi­tych stwo­rzeń i zafa­scy­no­wana obser­wo­wała, które z nich zwy­cięży). Wie­dza ta oka­zała się przy­datna, gdy Kle­opa­tra posta­no­wiła zakoń­czyć życie, pozwa­la­jąc żmii uką­sić się w pierś; wie­działa bowiem, że jad tego węża pro­wa­dzi do sto­sun­kowo bez­bo­le­snego zgonu.

Bez względu na to, jak źle brzmi histo­ria o tru­ciu więź­niów, eks­pe­ry­menty z pło­dami zde­cy­do­wa­nie ją prze­wyż­szały pod wzglę­dem okru­cień­stwa. Nie wiemy, co kie­ro­wało Kle­opa­trą – dla­czego tak bar­dzo inte­re­so­wała ją odpo­wiedź na podane wyżej pyta­nie. Za każ­dym razem, gdy jedna z jej słu­żek zosta­wała ska­zana na śmierć (a ewi­dent­nie działo się to dość czę­sto), kró­lowa pod­da­wała ją podob­nej pro­ce­du­rze. Naj­pierw, by wyklu­czyć moż­li­wość, że ska­zana już jest w ciąży, poda­wano jej paskudny śro­dek, „serum nisz­czące”, które wywo­ły­wało poro­nie­nie. Po upew­nie­niu się, że „tablica została wyczysz­czona”, jeden ze słu­żą­cych gwał­cił ska­zaną do czasu, aż zaszła w ciążę. Następ­nie, w wyzna­czo­nym wcze­śniej cza­sie, ska­za­nej roz­pru­wano brzuch i wydo­by­wano płód. Różne źró­dła przed­sta­wiają wyniki tych doświad­czeń w różny spo­sób, ale Kle­opa­tra usta­liła, że płeć płodu można roz­róż­nić już 41 dni od zapłod­nie­nia – co udo­wad­niało, że płeć kształ­tuje się na bar­dzo wcze­snym eta­pie roz­woju. W każ­dym razie kró­lowa doświad­cze­nie uznała za suk­ces.

No dobrze, czas jed­nak wspo­mnieć, że jedyny histo­ryczny opis tego hor­roru pocho­dzi z _Tal­mudu_, i wypada pod­kre­ślić, że to jed­nak mocno wąt­pliwa rela­cja. Kle­opa­tra miała nie­zli­czo­nych wro­gów, szka­lu­ją­cych ją ze wzglę­dów pro­pa­gan­do­wych, a chyba trudno sobie wyobra­zić histo­rię oczer­nia­jącą ją bar­dziej niż ta przy­to­czona wyżej. W dodatku, zgod­nie z dzi­siej­szą wie­dzą medyczną, wyniki doświad­cze­nia nie miały sensu. Sześć tygo­dni od zapłod­nie­nia płody mają już oczy, nos i zaczątki pal­ców, ale dłu­gość całego embrionu nie prze­kra­cza pół­tora cen­ty­me­tra, no i nie mają one geni­ta­liów – co unie­moż­li­wia roz­po­zna­nie płci. (Geni­ta­lia powstają w dzie­wią­tym tygo­dniu, gdy płód ma około pię­ciu cen­ty­me­trów). Pomi­ja­jąc więc kwe­stie pro­pa­gan­dowe, jest wysoce wąt­pliwe, że Kle­opa­tra prze­pro­wa­dziła takie doświad­cze­nie.

Bez względu jed­nak na to, czy to tylko legenda, liczne poko­le­nia w tę histo­rię wie­rzyły – co też świad­czy o czymś istot­nym. Kle­opa­tra miała wła­dzę, wielu ludzi jej nie­na­wi­dziło, a upiorna pla­stycz­ność prze­kazu mocno dzia­łała na wyobraź­nię. Po tyra­nach spo­dzie­wamy się wszak naj­gor­szych rze­czy. Ale oprócz tego w tej histo­rii pobrzmiewa coś prze­ko­nu­jąco praw­dzi­wego. Cho­dzi o pewien arche­typ postę­po­wa­nia, napa­wa­jący grozą i roz­po­zna­walny już dawno temu – zwią­zany z posta­cią, która posu­nęła się za daleko, stra­ciła pano­wa­nie nad wła­snymi obse­sjami, a te prze­jęły nad nią kon­trolę. Dziś taką postać nazwa­li­by­śmy sza­lo­nym naukow­cem.

Sza­leń­stwo sza­lo­nego naukowca jest spe­cy­ficz­nego rodzaju. Nie cho­dzi mi tu o stuk­nię­tych oszo­ło­mów, zanu­dza­ją­cych wszyst­kich dookoła spi­sko­wymi teo­riami dzie­jów. Wręcz prze­ciw­nie, cho­dzi mi o ludzi myślą­cych cał­kiem logicz­nie. W tym przy­padku Kle­opa­tra miała pro­wa­dzić doświad­cze­nie na służ­kach ska­za­nych na śmierć. Skoro i tak miały umrzeć, myślała sobie, cze­muż by nie wyko­rzy­stać ich dla poży­tecz­nego celu? A skoro już zaak­cep­to­wała tę myśl, zadys­po­no­wała poda­wa­nie środ­ków poron­nych, by przy­pad­kowe ciąże nie zabu­rzyły wyni­ków eks­pe­ry­mentu. Potem nale­żało wyzna­czyć odpo­wied­nią datę gwałtu i zapłod­nie­nia, by w końcu otrzy­mać osta­teczną odpo­wiedź z dokład­no­ścią co do dnia. Jeśli oce­niać to jedy­nie w kate­go­rii pla­no­wa­nia eks­pe­ry­mentu, Kle­opa­tra spi­sała się na medal.

Jed­nak gdy spoj­rzy się na to z innej per­spek­tywy, jej postę­po­wa­nie było, rzecz jasna, pod każ­dym wzglę­dem naganne. Wład­czy­nię owład­nęła obse­sja, zaśle­pia­jąca ją tak bar­dzo, że kobieta wyzbyła się wszel­kiego współ­czu­cia i przy­zwo­ito­ści, stała się głu­cha i ślepa na ból i cier­pie­nia innych, dążyła do reali­za­cji celu bez względu na koszty ludz­kie. Albo­wiem tym, co czyni naukowca sza­lo­nym, nie jest brak zdol­no­ści logicz­nego rozu­mo­wa­nia lub bystro­ści umy­słu. Wręcz prze­ciw­nie, cho­dzi o to, że reali­zuje on swój naukowy plan _zbyt_ kon­se­kwent­nie, po dro­dze wyzby­wa­jąc się czło­wie­czeń­stwa.WPRO­WA­DZE­NIE

Wpro­wa­dze­nie

W dzi­siej­szym spo­łe­czeń­stwie naukowcy to posta­cie pozy­tywne – na ogół. Są mądrzy, są _cool_, myślą jasno i racjo­nal­nie, spo­koj­nie roz­pra­co­wu­jąc sekrety ota­cza­ją­cego nas świata. Cza­sem jed­nak, czego dobrą ilu­stra­cją jest histo­ria Kle­opa­try, ogar­nia ich obse­sja. Wów­czas wszystko im się odwraca, a ich chwa­lebne docie­ka­nia nabie­rają nagle mrocz­nego cha­rak­teru. W tym sta­nie pozy­ska­nie wie­dzy staje się nie tylko naj­waż­niej­sze, lecz jest jedy­nym, co zaprząta ich uwagę.

Ta książka sku­pia się na powo­dach, które popy­chają męż­czyzn i kobiety do prze­kra­cza­nia gra­nic i popeł­nia­nia prze­stępstw lub innych występ­ków w imię nauki. Każdy roz­dział poświę­cono innemu naru­sze­niu zasad, m.in. oszu­stwu, mor­der­stwu, sabo­ta­żowi, szpie­go­stwu, rabo­wa­niu gro­bów; to dość wyczer­pu­jący kata­log przy­pad­ków łama­nia obo­wią­zu­ją­cych praw. Trzeba przy­znać, że wiele tych histo­rii jest przy oka­zji ponuro-zabaw­nych – któż nie lubi soczy­stych opo­wie­ści o pira­tach lub zemście? Inne jed­nak wciąż mogą powo­do­wać ścisk żołądka, mimo że opi­sują wyda­rze­nia sprzed setek lat. A choć nie­które z opi­sa­nych incy­den­tów tra­fiały w swoim cza­sie na okładki ówcze­snych tablo­idów, nie wszyst­kie na trwałe zapi­sały się w histo­rii lub też pamięć o nich, mimo ich sen­sa­cyj­nego cha­rak­teru, z cza­sem zbla­dła. Niniej­sza książka nie­jako je wskrze­sza; pochyla się także nad moty­wami, które kie­ro­wały ludźmi łamią­cymi naj­więk­sze tabu.

Z zebra­nych tu opo­wie­ści dowiemy się też sporo zaska­ku­ją­cych rze­czy o zasa­dach, jakie rzą­dzą nauką. Wszy­scy wiemy, jak naj­czę­ściej docho­dzi do nowych odkryć. Ktoś zauważa w przy­ro­dzie nie­zwy­kłe zja­wi­sko lub wpada na genialne wyja­śnie­nie prze­biegu jakie­goś pro­cesu, lub też przy­cho­dzi mu do głowy, dla­czego dana cząstka zacho­wuje się tak, a nie ina­czej. Potem testuje swoją hipo­tezę, prze­pro­wa­dza­jąc eks­pe­ry­ment lub wyru­sza­jąc w teren. Przy odro­bi­nie szczę­ścia wszystko prze­biega gładko (ha!). Znacz­nie czę­ściej jed­nak poja­wiają się liczne powody do fru­stra­cji: doświad­cze­nia się nie udają, fun­du­sze zostają przy­cięte, myślący utar­tymi sche­ma­tami kole­dzy nie chcą przy­jąć do wia­do­mo­ści prze­ło­mo­wych wyni­ków. W końcu, dzięki wytrwa­ło­ści bada­cza, dowody stają się zbyt oczy­wi­ste, by można było dalej zamy­kać na nie oczy, i opór mate­rii top­nieje. Nauko­wiec powraca z zesła­nia, a inni okrzy­kują go geniu­szem. Świat korzy­sta z nowej tera­pii, nowo­cze­snego mate­riału, a może dowia­duje się, skąd się wzięło życie albo jaka przy­szłość czeka kosmos.

Aby pod­jąć tę ręka­wicę, potrzeba spe­cy­ficz­nych cech cha­rak­teru, cier­pli­wo­ści i goto­wo­ści do poświę­ceń. To dla­tego nasze spo­łe­czeń­stwo na ogół uważa naukow­ców za boha­te­rów. Ale nauka to coś wię­cej niż ciąg odizo­lo­wa­nych od sie­bie momen­tów olśnie­nia. Podob­nie jak pozo­stała część spo­łe­czeń­stwa, naukowcy i nauka jako taka pod­le­gają, szcze­gól­nie ostat­nio, moral­nym roz­ra­chun­kom. Zdol­ność do roz­po­zna­nia, co w nauce jest dobre, a co złe, i jaka droga pro­wa­dzi z jed­nego z tych miejsc w dru­gie, stały się waż­niej­sze niż kie­dy­kol­wiek. Naukę obcią­żają różne grze­chy, z któ­rych powinna się wyspo­wia­dać.

Jesz­cze bar­dziej zaska­ku­jące dla nie­któ­rych może być uświa­do­mie­nie sobie, że nie­etycz­nie upra­wiana nauka jest naj­czę­ściej, _ipso facto_, po pro­stu złą nauką – bada­nia wąt­pliwe pod wzglę­dem moral­nym czę­sto są też wąt­pliwe naukowo. Na pierw­szy rzut oka może się to wydać dziwne. W końcu wielu ludzi twier­dzi, że wie­dza sama w sobie nie jest ani dobra, ani zła, jedy­nie jej wyko­rzy­sta­nie przez ludzi może być takie lub inne. Ale nauka to także przed­się­wzię­cie zbio­rowe – otrzy­mane wyniki muszą być spraw­dzone, zwe­ry­fi­ko­wane i uznane przez innych. W pro­ces ten są bez­po­śred­nio zaan­ga­żo­wani ludzie, a jak poka­zują przed­sta­wione w tej książce histo­rie, nauka, która igno­ruje ludz­kie lęki lub nie zważa na prawa czło­wieka, czę­sto zatraca naukowy cha­rak­ter. W naj­lep­szym razie pro­wa­dzi do ostrych podzia­łów w śro­do­wi­sku bada­czy, mar­no­wa­nia czasu i ener­gii na spory; w naj­gor­szym pod­ko­puje same kul­tu­rowe i poli­tyczne wol­no­ści nie­zbędne do jej rze­tel­nego upra­wia­nia. Krzyw­dze­nie i oszu­ki­wa­nie ludzi szko­dzi nauce i zdra­dza jej ide­ały.

Dla­tego też zna­cze­nie przed­sta­wio­nych w książce histo­rii wykra­cza poza wymiar aka­de­micki czy bio­gra­ficzny. Tylko w nie­licz­nych opo­wie­ściach naukowi zło­czyńcy poja­wiają się w pełni ufor­mo­wani, niczym Atena wyska­ku­jąca z głowy Zeusa. W więk­szo­ści przy­pad­ków roz­kład zasad moral­nych postę­puje powoli; ludzie prze­cho­dzą na ciemną stronę mocy krok po kroku. Jeśli dobrze poj­miemy, czym wła­ści­wie opi­sani tu bada­cze się zaj­mo­wali i dla­czego uwa­żali, że ich postę­po­wa­nie jest uspra­wie­dli­wione, być może uda nam się dostrzec podob­nie wąt­pliwe wnio­sko­wa­nie w dzi­siej­szych cza­sach i bada­niach, a może nawet zdu­sić w zarodku nie­które fatalne zja­wi­ska. Roz­ło­że­nie na czyn­niki pierw­sze nie­któ­rych hanieb­nych uczyn­ków stwa­rza nam bowiem _oka­zję_, byśmy nauczyli się tłu­mić złe impulsy i zachę­cać ludzi do słusz­nego postę­po­wa­nia.

Wiele z opi­sa­nych poni­żej histo­rii zgłę­bia moty­wa­cje towa­rzy­szące danym występ­kom. Jacy są myślący naukowo prze­stępcy? Czym się róż­nią od zwy­kłych łotrów? Czy inte­li­gen­cja i pogłę­biona wie­dza o ota­cza­ją­cym ich świe­cie poma­gają w doko­ny­wa­niu złych czy­nów? W czwar­tym roz­dziale zaj­miemy się na przy­kład sen­sa­cyj­nym mor­der­stwem na Harvar­dzie, gdzie pro­fe­sor medy­cyny wyko­rzy­stał wie­dzę ana­to­miczną do poka­wał­ko­wa­nia i pozby­cia się ciała członka rady zarzą­dza­ją­cej uczel­nią. (Stał się też dru­gim w histo­rii absol­wen­tem Harvardu stra­co­nym za popeł­nione prze­stęp­stwo. W jed­nym z póź­niej­szych roz­dzia­łów poznamy też kogoś, kto nie­mal został trze­cim). Wielu z nas wydaje się, że co bar­dziej inte­li­gentni przed­sta­wi­ciele spo­łe­czeń­stwa są też bar­dziej oświe­ceni i moralni; rzecz w tym, że naprawdę wiele prze­sła­nek wska­zuje na coś prze­ciw­nego.

Wresz­cie, dowiemy się, jak wła­ści­wie naukowcy uspra­wie­dli­wiają swoje grze­chy przed sobą i innymi. Psy­cho­lo­dzy ziden­ty­fi­ko­wali liczne sztuczki, jakie bada­cze wyko­rzy­stują, by racjo­na­li­zo­wać swoje postę­po­wa­nie i mini­ma­li­zo­wać poczu­cie winy – oto krótki skrypt pt. _Dla­czego dobrzy naukowcy robią złe rze­czy_. Na przy­kład osoby te są szyb­ciej gotowe prze­kro­czyć gra­nice etycz­nego postę­po­wa­nia, jeśli czują nad­mierną pre­sję na osią­gnię­cie danego celu. Naukowi łaj­dacy czę­sto też posłu­gują się eufe­mi­zmami, by zama­sko­wać swoje uczynki, nawet przed samymi sobą. Albo ucie­kają się do zło­żo­nej umy­sło­wej aryt­me­tyki, według któ­rej ich wcze­śniej­sze dobre uczynki mają jakoby „unie­waż­niać” zło czy­nione obec­nie.

Bada­cze są też szcze­gól­nie podatni na widze­nie tune­lowe. Wia­domo, że aku­rat w nauce inten­sywne sku­pie­nie na danej rze­czy popłaca. Widze­nie tune­lowe w tym wypadku to po pro­stu efekt uboczny. Pochło­nięci swo­imi bada­niami, świata poza nimi nie widzą, a nie­któ­rzy gotowi są pod­po­rząd­ko­wać im całe życie, poświę­cić wszystko, nie wyłą­cza­jąc zasad etycz­nych. Wtedy kwe­stia moral­no­ści pro­jek­tów lub też jej braku może w ogóle nie zaprzą­tać ich głów. W dru­gim roz­dziale opi­suję wielu słyn­nych euro­pej­skich pio­nie­rów nauki z XVII i XVIII wieku – w tym gigan­tów, jak Isa­aka New­tona i Karola Lin­ne­usza – korzy­sta­ją­cych z trans­atlan­tyc­kiego han­dlu nie­wol­ni­kami, dzięki któ­remu pośred­nio pozy­ski­wali infor­ma­cje i różne okazy z odle­głych zakąt­ków globu. Dopóki napły­wały nowe dane, żaden z nich ani przez chwilę się nie zasta­na­wiał nad swoim udzia­łem we wspie­ra­niu nie­wol­nic­twa.

W jesz­cze innych przy­pad­kach etyczne rozu­mo­wa­nie ulega wypa­cze­niu. W porów­na­niu z, dajmy na to, poli­tyką, nauka wydaje się czy­sta. Pomyślmy tylko o wszyst­kich prze­kleń­stwach, od któ­rych nas uwol­niła, o lekar­stwach i tera­piach, tech­no­lo­giach oszczę­dza­ją­cych nam pracy. Naukowcy mają dobre powody, by być dumni z tych osią­gnięć. Ale zbyt łatwo przy­cho­dzi nam sta­wia­nie znaku rów­no­ści mię­dzy sło­wami „nauka” i „dobro”. Z tej per­spek­tywy bowiem wszystko, co służy nauko­wemu postę­powi, jest z defi­ni­cji dobre. Roz­wój nauki staje się więc celem samym w sobie, zyskuje przy­ro­dzoną legi­ty­ma­cję moralną. Na podob­nej zasa­dzie bada­cze z uro­je­niami wiel­ko­ści łatwo ule­gają prze­ko­na­niu, że cel uświęca środki. Bez­gra­nicz­nie wie­rzą, że wyniki ich badań dadzą począ­tek ide­al­nemu światu, a wią­żące się z nimi powszechne korzy­ści zre­kom­pen­sują po sto­kroć krót­ko­ter­mi­nowe cier­pie­nia, jakie towa­rzy­szą dąże­niu do osta­tecz­nego celu. W roz­dziale pią­tym dowiemy się na przy­kład, jak w tę pułapkę wpadł Tho­mas Edi­son, tor­tu­ru­jący prą­dem elek­trycz­nym psy i konie, by udo­wod­nić wyż­szość jed­nego z rodza­jów prądu elek­trycz­nego nad innym. Jesz­cze okrop­niej­szą histo­rię opi­sa­łem w roz­dziale siód­mym, doty­czą­cym badań nad cho­ro­bami wene­rycz­nymi, w trak­cie któ­rych celowo zaka­żano syfi­li­sem i rze­żączką zdro­wych ludzi. W obu tych przy­pad­kach rozu­mo­wano dość pro­sto: cóż, musi jesz­cze pole­cieć parę wió­rów. Kiedy jed­nak poświęca się zasady moralne, by przy­spie­szyć postęp, czę­sto zostaje się i bez cnoty, i bez rubelka.

Jed­nak poza zagad­nie­niem mecha­ni­zmów racjo­na­li­za­cji cie­kawe jest też pyta­nie, czy występki czy­nione na ołta­rzu nauki są w jakiś spo­sób wyjąt­kowe. Kiedy zwy­kli ludzie naru­szają prawo, robią tak prze­waż­nie dla pie­nię­dzy, wła­dzy lub cze­goś podob­nie przy­ziem­nego. Tylko naukowcy sprze­nie­wie­rzają się zasa­dom, by uzy­skać nowe dane – polep­sza­jące nasze rozu­mie­nie świata. Oczy­wi­ście, liczne z opi­sa­nych poni­żej prze­stępstw były skom­pli­ko­wane, podob­nie jak moty­wa­cje ich spraw­ców; ludzie to w końcu zło­żone stwo­rze­nia. Jed­nak ponad wszystko występki te brały się z fau­stow­skiej chęci pozy­ska­nia nowej wie­dzy. Na przy­kład ze względu na silne tabu zwią­zane z sek­cjami zwłok wielu dzie­więt­na­sto­wiecz­nych ana­to­mów zaczęło pła­cić tzw. zmar­twych­wstań­com za rabo­wa­nie świe­żych gro­bów. Pobru­dze­nie sobie rąk było dla tych ana­to­mów jedy­nym spo­so­bem, by pozy­skać wie­dzę, jakiej pra­gnęli. Nie­któ­rzy z nich posu­wali się nawet do samo­dziel­nego rabo­wa­nia gro­bów lub kupo­wali ciała od mor­der­ców. Obse­sja na punk­cie badań ogar­nęła ich do tego stop­nia, że wszystko inne prze­stało się dla nich liczyć, na czym ucier­piało ich czło­wie­czeń­stwo.

Wbrew pozo­rom zebrane tu histo­rie nie są zapo­mnia­nymi relik­tami, z któ­rych można zdmuch­nąć kurz, by potem troszkę postra­szyć nimi stu­den­tów. Współ­cze­sna nauka wciąż zmaga się z następ­stwami wielu z nich. Weźmy choćby przy­to­czony wcze­śniej przy­kład badań, które zyskały dzięki han­dlowi nie­wol­ni­kami. Wiele pozy­ska­nych tą drogą oka­zów jest na­dal wysta­wia­nych w muze­ach, nie­które z nich to naj­waż­niej­sze ele­menty kolek­cji. I bez nich, i bez nie­wol­nic­twa wiele z tych muzeów dziś by nie ist­niało – i tak oto nie­wol­nic­two setki lat póź­niej splata się z nauką. Albo weźmy doświad­cze­nia wyko­ny­wane przez nazi­stow­skich leka­rzy na więź­niach pod­czas dru­giej wojny świa­to­wej. Wrzu­cano ich na przy­kład do lodo­wa­tej wody, by badać efekty hipo­ter­mii. Było to czy­ste bar­ba­rzyń­stwo, które czę­sto pro­wa­dziło do oka­le­cze­nia lub śmierci. Ale w kilku przy­pad­kach pozy­skano w ten spo­sób jedyne dane, z któ­rych korzy­stamy do dziś pod­czas przy­wra­ca­nia do życia ciężko wyzię­bio­nych osób. Cóż więc powin­ni­śmy zro­bić, chcąc się kie­ro­wać etyką? Zamknąć oczy na pozy­skane w ten spo­sób infor­ma­cje czy jed­nak z nich korzy­stać? Co pozwoli lepiej uczcić pamięć ofiar tych doświad­czeń? Zło może pro­wa­dzić do dyle­ma­tów w nauce nawet wiele lat po śmierci tych, któ­rzy je wyrzą­dzili.

Poza przy­ta­cza­niem histo­rii z prze­szło­ści niniej­sza książka zawiera kilka opo­wie­ści osa­dzo­nych we współ­cze­snych cza­sach, przy­pad­ków wciąż pamię­ta­nych przez nie­któ­rych ludzi. Znaj­dzie­cie w niej też doda­tek, w któ­rym zasta­no­wimy się nad moż­li­wymi przy­szłymi oszu­stwami w nauce. Jakie nie­go­dziwe uczynki popeł­nią przy­szli bada­cze? W nie­któ­rych przy­pad­kach, jak choćby prze­stępstw, które się poja­wią, gdy sko­lo­ni­zu­jemy Marsa i inne pla­nety, możemy poku­sić się o pewne przy­pusz­cze­nia, opie­ra­jąc je na histo­rii cho­ciażby wypraw polar­nych, gdy ponure prze­strze­nie i wysi­łek dopro­wa­dzały ludzi na skraj sza­leń­stwa. Będą jed­nak też pre­ce­densy. Jakie kate­go­rie prze­stępstw mogą powstać, gdy w codzien­nym życiu zaczną towa­rzy­szyć nam pro­gra­mo­walne roboty lub gdy tania, gene­tycz­nie zmo­dy­fi­ko­wana żyw­ność zaleje świat?

Pod­su­mo­wu­jąc, niniej­sza książka łączy dra­ma­tyzm odkryć nauko­wych i eks­cy­tu­jące histo­rie o praw­dzi­wych zbrod­niach. Zebrane tu opo­wie­ści pocho­dzą z róż­nych okre­sów, od samych począt­ków nauki w XVII wieku do wysoko wyspe­cja­li­zo­wa­nych występ­ków przy­szło­ści, i doty­czą bar­dzo róż­nych zakąt­ków globu. Jeśli będziemy ze sobą szcze­rzy, praw­do­po­dob­nie przy­znamy, że każdy z nas kie­dyś wpadł w kró­li­czą norę obse­sji lub nagiął zasady, pra­gnąc uzy­skać coś, na czym mu bar­dzo zale­żało. Ale też zapewne nie­wielu z nas ule­gło zepsu­ciu do szpiku kości, tak jak to się stało w nie­któ­rych przy­pad­kach opi­sa­nych na kar­tach tej książki. Uwa­żamy naukę za siłę postępu, siłę zmie­nia­jącą świat na lep­sze. I na ogół rze­czy­wi­ście tak jest. Na ogół.2. NIE­WOL­NIC­TWO: MUCHO­ŁAP, KTÓRY ZSZEDŁ NA ZŁĄ DROGĘ

2

Nie­wol­nic­two: mucho­łap, który zszedł na złą drogę

Kiedy Anglik Henry Sme­ath­man w paź­dzier­niku 1771 roku wyru­szył w rejs do Sierra Leone, mógł zakła­dać, że jego wyprawa zakoń­czy się suk­ce­sem. Miał 29 lat, był więc w ide­al­nym dla przy­rod­nika wieku – już na tyle stary, by nabrać nieco doświad­cze­nia, ale też wystar­cza­jąco młody, by zno­sić trudy przy­gód. Bio­rąc zaś pod uwagę napły­wa­jące do Europy z całego świata okazy nie­sły­cha­nych zwie­rząt – oran­gu­ta­nów, chrząsz­czy golia­tów, mucho­łó­wek, „lata­ją­cych koto­małp” (tj. pola­tuch) – miał wiel­kie nadzieje, że jemu także uda się doko­nać w Afryce nie­zwy­kłych odkryć.

Nie tra­cąc czasu, Sme­ath­man wraz ze swoim asy­sten­tem zaczęli zbie­rać okazy już pod­czas podróży na połu­dnie, roz­pi­na­jąc siatki na pokła­dzie i chwy­ta­jąc w nie motyle oraz sza­rań­czę wywiane przez wiatr na morze. Co prawda więk­szość schwy­ta­nych oka­zów była natych­miast poże­rana przez mrówki i kara­lu­chy – dosko­nale mające się na zapusz­czo­nym statku, nazwa­nym zresztą bar­dzo traf­nie Fly (mucha). Jed­nak zawsze pogodny Sme­ath­man szybko odkrył na to spo­sób. Umie­ściw­szy przy­pad­kowo kilka oka­zów na beczce z rumem, spo­strzegł, że jego wyziewy odstra­szają szkod­niki. Zapi­sał to w swoim dzien­niku jako „uży­teczną radę dla innych przy­rod­ni­ków”.

Ich sta­tek dotarł do Afryki 13 grud­nia, a kotwicę rzu­cono nie­opo­dal archi­pe­lagu Îles de Los, miej­sca han­dlu kością sło­niową i drew­nem; Sme­ath­man opi­sał go jako „małe górzy­ste wysepki, poro­śnięte krze­wami i drze­wami”. Musiał to być przy­jemny moment: koniec podróży w cia­sno­cie, roz­po­czę­cie pracy nauko­wej. Ale scho­dząc po tra­pie, Sme­ath­man musiał odczu­wać też spore napię­cie. Na wyspach, na któ­rych wylą­do­wał, nie han­dlo­wano jedy­nie dobrami luk­su­so­wymi. Wszę­dzie było też sły­chać brzęki kaj­dan i świ­sty batów – było to bowiem także cen­trum atlan­tyc­kiego han­dlu nie­wol­ni­kami.

Z pew­no­ścią przed wyru­sze­niem Sme­ath­man zda­wał sobie sprawę, że nie­wol­nic­two będzie się prze­wi­jać w tle jego wyprawy. Był jego zde­kla­ro­wa­nym prze­ciw­ni­kiem, a pre­zen­tu­jąc kon­cep­cję wyprawy przed spon­so­rami, nawo­ły­wał do ujaw­nie­nia gorz­kiej prawdy o losie „tych mało zna­nych i nie­re­pre­zen­to­wa­nych przez nikogo ludzi, Negrów”. Nawet jed­nak spora doza deter­mi­na­cji nie mogła przy­go­to­wać go na szok, jakiego doznał po ujrze­niu nie­wol­nic­twa wła­snymi oczami.

Po dotar­ciu na wyspy Sme­ath­man i współ­pa­sa­że­ro­wie zwie­dzili sta­tek do prze­wozu nie­wol­ni­ków Africa. Zanim jesz­cze wkro­czyli na pokład, zostały zaata­ko­wane ich zmy­sły, co Sme­ath­man opi­sał tak: „Do naszych uszu dotarły już z pew­nej odle­gło­ści zmie­szane dźwięki szczę­ka­ją­cych łań­cu­chów i ludz­kich gło­sów, które… napeł­niały każ­dego wraż­li­wego czło­wieka nie­opi­sa­nym prze­ra­że­niem”. Na pokła­dzie statku nie­wol­nicy męż­czyźni byli nadzy, zapewne ze wzglę­dów higie­nicz­nych, kobiety zaś miały na sobie jedy­nie prze­pa­ski bio­drowe. Sme­ath­mana wypro­wa­dził z rów­no­wagi szcze­gól­nie widok dwóch kobiet, kar­mią­cych pier­sią dzieci pośród panu­ją­cego wokół cha­osu; jak stwier­dził, ni­gdy nie widział „smutku wyraź­niej malu­ją­cego się na ludz­kim obli­czu”. Reszta grupy prze­cha­dzała się i dys­ku­to­wała, ale wzrok Sme­ath­mana wciąż wra­cał do kar­mią­cych matek. „Z pew­no­ścią pła­ka­łyby – dodał – gdyby miały moż­li­wość wywo­ła­nia współ­czu­cia lub gdyby jesz­cze pozo­stały w nich jakieś uczu­cia. Ogar­nęły mnie nie­zli­czone, melan­cho­lijne reflek­sje i pra­wie nie bra­łem udziału w dal­szej roz­mo­wie”.

Sme­ath­man poznał też kapi­tana statku Africa, Johna Tit­tle’a, który był dra­niem nawet jak na stan­dardy han­dla­rzy nie­wol­ni­kami, co zresztą kilka lat póź­niej dopro­wa­dziło do jego maka­brycz­nej śmierci. Pew­nego dnia wrzu­cił swój kape­lusz do por­to­wego basenu, po czym kazał małemu czar­no­skó­remu chłopcu zanur­ko­wać i go wyło­wić. Chło­piec odmó­wił: bał się reki­nów i nie umiał pły­wać. Tit­tle jed­nak i tak wrzu­cił go do wody, a chło­piec uto­nął. Gdyby cho­dziło o nie­wol­nika, nikt nie odwa­żyłby się wystą­pić prze­ciwko kapi­ta­nowi. Ale Tit­tle zamor­do­wał syna lokal­nego kacyka, który zażą­dał rekom­pen­saty w postaci rumu. Tit­tle odpo­wie­dział, wysy­ła­jąc wodzowi kilka beczek – wypeł­nio­nych jed­nak nie rumem, a „odpa­dami jego nie­wol­ni­ków”, być może także odcho­dami. Roz­wście­czony kacyk zapo­lo­wał na kapi­tana, dopadł go i zakuł w kaj­dany. Następ­nie gło­dził Tit­tle’a i tor­tu­ro­wał aż do śmierci, przy udziale lokal­nych miesz­kań­ców, któ­rzy mając dość poczy­nań kapi­tana, wyli z rado­ści, przy­glą­da­jąc się jego kaźni.

Mimo sady­stycz­nej repu­ta­cji Tit­tle’a (a może ze względu na nią) spółki han­dlu­jące nie­wol­ni­kami bez opo­rów powie­rzały w jego ręce los swo­jego „towaru”. Africa prze­wi­dziana była do prze­wozu 350 nie­wol­ni­ków, ale nie­długo po wizy­cie Sme­ath­mana Tit­tle umie­ścił w ładowni 466 osób, po czym wyru­szył na Kara­iby. Pod­czas rejsu zmarło 86 męż­czyzn, kobiet i dzieci.

Ku uldze Sme­ath­mana ich sta­tek wkrótce opu­ścił te wyspy i udał się ku poło­żo­nej w roz­le­wi­sku wci­na­ją­cej się w kon­ty­nent rzeki Sierra Leone wyspie Bunce (Bunce Island). Jed­nak ślady nie­wol­nic­twa rów­nież tam były wyraź­nie dostrze­galne. Wyspa Bunce była dzi­wacz­nym, nie­mal schi­zo­fre­nicz­nie roz­dar­tym miej­scem, opi­sa­nym pew­nego razu jako w poło­wie port nie­wol­ni­czy, a w poło­wie „posia­dłość ziem­ska”, gdzie zadbano nawet o dwu­doł­kowe pole gol­fowe. Sto­jący tam fort wypo­sa­żono w działa i pię­cio­me­trowe mury, two­rzące zabez­pie­cze­nie przed najaz­dami pira­tów w rodzaju Dam­piera.

Han­dla­rze nie­wol­ni­ków, spra­gnieni wie­ści z domu, zacze­piali Sme­ath­mana i zasy­py­wali pyta­niami. Jeśli ubie­rali się jak typowi przed­sta­wi­ciele tej pro­fe­sji, mieli na sobie koszule w kratę i czarne chu­sty zawią­zane wokół szyi lub nad­garst­ków. Sme­ath­man z przy­jem­no­ścią roz­pra­wiał z nimi o sta­rej Anglii, ale kon­wer­sa­cja się popsuła, gdy roz­mówcy zaczęli go wypy­ty­wać o powody, które spro­wa­dziły go do Afryki; kiedy wyznał, że przy­je­chał na kon­ty­nent ze względu na histo­rię natu­ralną, zaczęli wręcz śmiać mu się w twarz. Jak stwier­dził jeden z nich: „Im dłu­żej czło­wiek żyje, tym wię­cej się dowia­duje! Pomy­śleć tylko, że ktoś prze­mie­rza dwa czy trzy tysiące mil, żeby łapać motylki i zbie­rać ziel­sko”. Inni wprost z niego szy­dzili.

Sme­ath­man fuk­nął i porzu­cił ich towa­rzy­stwo – pocie­sza­jąc się, że pod­czas gdy oni przy­byli do Afryki sprze­da­wać w nie­wolę kobiety i dzieci, on zja­wił się tu w roli naukowca, by posze­rzać wie­dzę i popra­wiać los ludz­ko­ści. Nie miał z tymi bar­ba­rzyń­cami nic wspól­nego.

Utrzy­ma­nie tego poczu­cia wyż­szo­ści oka­zało się jed­nak nie­ła­twe. Wybie­ra­jąc się do Afryki, młody przy­rod­nik nie tylko zmie­rzał ku cze­muś, ale też od cze­goś ucie­kał – daw­nego wcie­le­nia Henry’ego Sme­ath­mana. Tam­ten Sme­ath­man był bie­da­kiem, dorob­kie­wi­czem, któ­remu nie wyszło, kimś, o kim chciał zapo­mnieć i kogo chciał na dobre zosta­wić w Anglii. Pod­czas tej eks­pe­dy­cji miał się naro­dzić nowy Sme­ath­man, dżen­tel­men i przy­rod­nik. Podob­nie jak Dam­pier uwa­żał, że nauka to także śro­dek do stwo­rze­nia dla sie­bie nowego, lep­szego życia. Nie chcąc mieć do czy­nie­nia z han­dla­rzami nie­wol­ni­ków, odrzu­cał zarówno ich moral­ność, jak i niski sta­tus spo­łeczny.

W końcu jed­nak ambi­cja wymy­śle­nia się na nowo jako naukowca oka­zała się sil­niej­sza niż zasady moralne. Mimo jego opo­rów eko­no­miczna rze­czy­wi­stość Sierra Leone była tak zdo­mi­no­wana przez nie­wol­nic­two, że wkrótce nasz badacz musiał zaopa­try­wać się u han­dla­rzy nie­wol­ni­ków w sprzęt i pro­wiant. Nie upły­nęło wiele czasu, a zaczął robić jesz­cze gor­sze rze­czy. Co było do prze­wi­dze­nia, im bar­dziej sam wikłał się w układy z han­dla­rzami, tym bar­dziej czuł się zobo­wią­zany do znaj­do­wa­nia uspra­wie­dli­wień dla part­ne­rów han­dlo­wych – i zara­zem dla sie­bie. Był to wręcz pod­ręcz­ni­kowy mecha­nizm psy­chicz­nej samo­obrony: _Jestem dobrym czło­wie­kiem i ni­gdy nie przy­jaź­nił­bym się ze złymi ludźmi. Tak więc ludzie, z któ­rymi się zadaję, nie mogą być aż tak okropni_. Kiedy jed­nak wkro­czył już na drogę tego typu racjo­na­li­za­cji, oka­zała się ona znacz­nie bar­dziej śli­ska, niż przy­pusz­czał.

W zesta­wie­niu z nie­zli­czo­nymi okru­cień­stwami han­dlu nie­wol­ni­kami sto­cze­nie się poje­dyn­czego „mucho­łapa” takiego jak Sme­ath­man trudno uznać za wielką tra­ge­dię. (Może wydaje się to oczy­wi­ste, ale ze względu na to, jak draż­liwy to temat, warto napi­sać wprost: praw­dzi­wymi ofia­rami byli tu Afry­ka­nie, a nie biały Euro­pej­czyk). Mimo to życiu Sme­ath­mana wciąż warto przyj­rzeć się bli­żej, ponie­waż jego histo­ria rzuca świa­tło na pewien aspekt naro­dzin współ­cze­snej nauki, który więk­szość histo­ry­ków zwy­kle pomija – jej ści­sły zwią­zek z nie­wol­nic­twem. Histo­ria Sme­ath­mana poka­zuje też, jak łatwo nie­wol­nic­two mogło koro­do­wać moral­ność zwy­kłych, przy­zwo­itych ludzi. Han­del nie­wol­ni­kami nie był jedy­nie nie­wiel­kim ele­men­tem tła w Sierra Leone, ale zasad­ni­czym kom­po­nen­tem ówcze­snej rze­czy­wi­sto­ści. Kro­czek po kroczku, kom­pro­mis po kom­pro­misie odwra­cał igłę moral­nego kom­pasu przy­rod­nika.

Nie­wol­nic­two jest tak stare jak cywi­li­za­cja, ale trans­atlan­tycki han­del nie­wol­ni­kami, odby­wa­jący się od XVI do XIX wieku, był szcze­gól­nie bru­talny. Oceny się róż­nią, ale sza­cuje się, że pod­czas wojen i najaz­dów poj­mano co naj­mniej 10 milio­nów Afry­ka­nów, z czego połowa zmarła w por­tach lub nie prze­żyła podróży przez ocean. Sama sta­ty­styka jed­nak nie oddaje okru­cień­stwa panu­ją­cego na stat­kach do prze­wozu nie­wol­ni­ków. Męż­czyźni, kobiety i dzieci przy­ku­wano łań­cu­chami w ładow­niach tak gorą­cych i cuch­ną­cych, że smród odczu­wany na wej­ściu przy­pra­wiał co wraż­liw­szych o wymioty. Małe dzieci wpa­dały cza­sem do zbior­ni­ków z odcho­dami i w nich tonęły. Sza­lały cho­roby zakaźne, a zain­fe­ko­wa­nych czę­sto wyrzu­cano za burtę, by zmniej­szyć ryzyko zaka­że­nia pozo­sta­łych nie­wol­ni­ków. (Rekiny lubiły podą­żać za stat­kami z nie­wol­ni­kami i korzy­stać z czę­stych posił­ków). Cza­sem zaś nie­wol­ni­ków wyrzu­cano za burtę za nie­po­słu­szeń­stwo lub karano w jesz­cze okrut­niej­szy spo­sób. Po pew­nym nie­uda­nym bun­cie na statku z nie­wol­ni­kami w latach 20. XVIII wieku kapi­tan zmu­sił dwóch pro­wo­dy­rów do zabi­cia trze­ciego, a następ­nie zje­dze­nia jego wątroby i serca.

Dla­czego więc naukowcy wcho­dzili w układy z ludźmi odpo­wie­dzial­nymi za ten hor­ror? Cho­dziło o dostęp. Euro­pej­skie rządy od czasu do czasu spon­so­ro­wały naukowe eks­pe­dy­cje, ale zde­cy­do­wana więk­szość stat­ków docie­ra­ją­cych do Afryki i Ame­ryk była pry­watna i uczest­ni­czyła w tzw. han­dlu trój­kąt­nym – wymia­nie, w ramach któ­rej broń i gotowe wyroby tra­fiały do Afryki z Europy; nie­wol­nicy do Ame­ryk, a barw­niki, leki i cukier do Europy. Poza tym han­dlem prak­tycz­nie nie było innej moż­li­wo­ści odby­cia podróży do Afryki lub Ame­ryk. Tere­nowi bada­cze zde­ter­mi­no­wani, by dotrzeć do wymie­nio­nych odle­głych lądów, korzy­stali więc z „pod­wó­zek” stat­kami prze­wo­żą­cymi nie­wol­ni­ków. Z kolei w miej­scach, do któ­rych docie­rali, byli zależni od han­dla­rzy nie­wol­ni­kami pod wzglę­dem zaopa­trze­nia w żyw­ność, wypo­sa­że­nia, miej­sco­wego trans­portu i poczty.

Z ist­nie­nia han­dlu nie­wol­ni­kami korzy­stali także przy­rod­nicy, któ­rzy pozo­stali w Euro­pie⁷. Bar­dzo czę­sto współ­pra­co­wali z człon­kami załóg stat­ków nie­wol­ni­czych, zbie­ra­ją­cymi dla nich różne okazy – a już szcze­gól­nie z chi­rur­gami pokła­do­wymi⁸, mają­cymi pewne naukowe przy­go­to­wa­nie, a jed­no­cze­śnie dys­po­nu­ją­cymi zaso­bami wol­nego czasu, gdy po zacu­mo­wa­niu reszta załogi sprze­da­wała nie­wol­ni­ków i kupo­wała zaopa­trze­nie. Pozy­ski­wane przez nich próbki – stru­sie jaja, węże, motyle, gniazda, leniwce, muszle, pan­cer­niki – tra­fiały do Europy prze­wo­żone na stat­kach nie­wol­ni­czych, zanim osta­tecz­nie docie­rały do insty­tu­tów badaw­czych i pry­wat­nych kolek­cji. Karol Lin­ne­usz, ojciec tak­so­no­mii i jeden z naj­bar­dziej wpły­wo­wych bio­lo­gów w histo­rii, w dużej mie­rze korzy­stał z tego typu kolek­cji, przy­go­to­wu­jąc monu­men­talną _Sys­tema Natu­rae_ w 1735 roku – dzieło, w któ­rym zapre­zen­to­wał dwu­czło­nowy sys­tem kla­sy­fi­ka­cji gatun­ków i rodza­jów, dzięki czemu do dziś posłu­gu­jemy się nazwami takimi jak _Tyran­no­sau­rus rex_ i _Homo sapiens_.

Ogól­nie rzecz bio­rąc, kolek­cje te były pro­jek­tami „wiel­kiej nauki” tam­tych cza­sów – scen­tra­li­zo­wa­nymi repo­zy­to­riami wie­dzy klu­czo­wymi dla innych pro­jek­tów nauko­wych. Wszyst­kie powstały dzięki infra­struk­tu­rze i eko­no­mii opar­tej na han­dlu nie­wol­ni­kami.

Henry Sme­ath­man sądził, że uda mu się omi­nąć moralne bagno. Do dziś nie zacho­wał się żaden jego por­tret, a jedyny opis, jakim dys­po­nu­jemy, brzmi dość enig­ma­tycz­nie: „wysoki i szczu­pły, ener­giczny i bar­dzo inte­re­su­jący, choć nie przy­stojny”. W szcze­nię­cych latach kolek­cjo­no­wał muszle i owady, ale jego for­malna edu­ka­cja zakoń­czyła się wraz z samo­bój­czą śmier­cią jego nauczy­ciela, wika­rego. Póź­niej Sme­ath­man pró­bo­wał robić kabi­nety i tapi­ce­ro­wać inne meble, sprze­da­wać ubez­pie­cze­nia, dys­try­bu­ować napoje alko­ho­lowe i udzie­lać lek­cji. Nie uda­wało mu się w żad­nej z tych pro­fe­sji i wyglą­dało na to, że nie osią­gnie w życiu zbyt wiele. W końcu szansa na zmianę tego stanu rze­czy poja­wiła się latem 1771 roku, gdy lekarz i bota­nik John Fother­gill zapo­wie­dział wyprawę mającą na celu spro­wa­dze­nie mnó­stwa pró­bek z Sierra Leone. Fother­gill był kwa­krem i zaprzy­się­głym wro­giem nie­wol­nic­twa. W tym wypadku poszedł jed­nak na kom­pro­mis i wysłał Sme­ath­mana do kolo­nii han­dla­rzy nie­wol­ni­ków, ponie­waż w Sierra Leone po pro­stu nie było do wyboru innych osad.

Mimo wła­snych skru­pu­łów doty­czą­cych nie­wol­nic­twa Sme­ath­man z entu­zja­zmem przy­jął ofertę, ponie­waż zaj­mo­wa­nie się nauką było wów­czas dobrą drogą do zosta­nia sza­no­wa­nym dżen­tel­me­nem. W karie­rze naukowca czę­ściowo pocią­gała go moż­li­wość zawie­ra­nia róż­nych zna­jo­mo­ści. Wie­dział, że jeśli dobrze to roze­gra, będzie miał szansę wstą­pie­nia do pre­sti­żo­wego Royal Society. Ale była też zachęta finan­sowa. Każdy z trzech głów­nych spon­so­rów wyprawy Sme­ath­mana wykła­dał około 100 fun­tów (mniej wię­cej 12 tysięcy dola­rów obec­nie) na jej sfinan­sowanie. W zamian ocze­ki­wał moż­li­wo­ści wybra­nia sobie oka­zów o tej samej war­to­ści z kolek­cji, którą prze­śle do kraju. Resztę Sme­ath­man mógł sprze­dać z zyskiem dla sie­bie. Takie poro­zu­mie­nia nie były wów­czas rzad­ko­ścią w przy­padku aspi­ru­ją­cych naukow­ców z rodzin o niskim sta­tu­sie spo­łecz­nym. Osiem­dzie­siąt lat póź­niej Alfred Rus­sel Wal­lace, współ­od­krywca teo­rii ewo­lu­cji drogą doboru natu­ral­nego, zawrze podobną umowę doty­czącą jego pobytu w Male­zji⁹. W stycz­niu 1772 roku, kilka tygo­dni po dotar­ciu do Afryki, Sme­ath­man zało­żył bazę na Wyspach Bana­no­wych, dwóch i pół piasz­czy­stych spła­chet­kach u wybrzeży Sierra Leone (pod­czas przy­pływu wyspy są trzy, jed­nak przy odpły­wie mię­dzy dwiema z nich uka­zuje się połą­cze­nie; uśred­nia­jąc – dwie i pół wyspy). Spę­dził tam kilka tygo­dni, wra­ca­jąc do sie­bie po pierw­szych ata­kach mala­rii, które go dotknęły, a następ­nie spo­tkał się z rzą­dzą­cym na wyspach Jame­sem Cle­ve­lan­dem¹⁰, wyjąt­kowo barwną posta­cią.

Z jego bło­go­sła­wień­stwem Sme­ath­man zbu­do­wał na wyspie dom w stylu angiel­skim, w kom­ple­cie z ogród­kiem. Cle­ve­land zadbał też o żonę dla Anglika. Młoda kobieta – jak oce­nił Sme­ath­man, trzy­na­sto­let­nia – była córką miej­sco­wego wodza. Mie­szane mał­żeń­stwa w tym stylu były wów­czas w Afryce dość popu­larne, jed­nak w prze­ci­wień­stwie do wielu innych Euro­pej­czy­ków Sme­ath­man był zadu­rzony po uszy w nowo poślu­bio­nej żonie. „Zaślu­biny uczczono setką wystrza­łów z dział przy­brzeż­nej bate­rii… i jedyny byk w pro­mie­niu wielu kilo­me­trów został zarżnięty z tej oka­zji” – prze­chwa­lał się jed­nemu ze spon­so­rów. „Moja mała Bru­netta z jej weł­ni­stą czu­pryną leży obok mnie w łóżku… dobry Boże! Wydaje mi się, że ją kocham! Ma kształty Wenus Medy­cej­skiej z dwoma pięk­nymi, wysta­ją­cymi, tań­czą­cymi wzgór­kami na klatce pier­sio­wej”. Przy­zna­nie się do tego stop­nia afektu jest zdu­mie­wa­jące. Więk­szość Euro­pej­czy­ków ocze­ki­wała wów­czas od żon seksu oraz peł­nej miski i niczego poza tym.

Poślu­bie­nie córki wodza spra­wiało też, że Sme­ath­man dosta­wał się pod jego opiekę i otrzy­my­wał od niego wspar­cie. To z kolei pozwo­liło mu pozy­skać lokal­nych wol­nych Afry­ka­nów jako prze­wod­ni­ków, dzięki któ­rym roz­po­czął wyprawy naukowe. Głów­nie pole­gało to na cho­dze­niu po oko­licy i zbie­ra­niu oka­zów roślin i zwie­rząt, a następ­nie wysy­ła­niu ich do Anglii. Tam wni­kli­wie je ana­li­zo­wano i kla­sy­fi­ko­wano zgod­nie z zasa­dami Lin­ne­usza, obo­wią­zu­ją­cego wów­czas para­dyg­matu. Sme­ath­man jed­nak robił coś wię­cej – zajął się pio­nier­skimi bada­niami w dzie­dzi­nach eko­lo­gii i zacho­wa­nia zwie­rząt. Doty­czyły one m.in. legen­dar­nych kop­ców ter­mi­tów w zachod­niej Afryce.

Skom­pli­ko­wane wnę­trze kopca bugga bug, na które wska­zuje jeden z lokal­nych prze­wod­ni­ków Henry’ego Sme­ath­mana. Warto zwró­cić uwagę na grupę miej­sco­wych, sto­ją­cych na kolej­nej ter­mi­tie­rze na dal­szym pla­nie (rycina Henry’ego Sme­ath­mana).

Kopce te – nazy­wane też lokal­nie „wzgó­rzami bugga bug” – ster­czały na afry­kań­skich rów­ni­nach niczym małe wul­kany, ich stożki wzno­siły się nawet na cztery metry. Choć skła­dały się głów­nie z gleby i śliny ter­mi­tów, były sta­bilne na tyle, że potra­fiły utrzy­mać cię­żar nawet pię­ciu męż­czyzn sto­ją­cych na ich szczy­cie. Uzna­wano je też za naj­lep­sze punkty do obser­wa­cji stat­ków zbli­ża­ją­cych się do lokal­nych por­tów.

Roz­po­czy­na­jąc bada­nie, Sme­ath­man i jego prze­wod­nicy zabie­rali motyki i kilofy, pod­kra­dali się w pobliże kopca, a następ­nie ata­ko­wali jego zbu­do­wane z wysu­szo­nego błota ściany. Kiedy uczy­nili wyłom, rękami szybko go posze­rzali i czym prę­dzej zaglą­dali do środka. Pośpiech był wska­zany, bowiem kilka sekund od pierw­szego ude­rze­nia roz­le­gał się zło­wiesz­czy, trzesz­czący sygnał, „o wyso­kim tonie i powta­rzany szyb­ciej niż tyka­nie zegara”, jak opi­sy­wał to Sme­ath­man. Był to alarm, po któ­rym bły­ska­wicz­nie zja­wiały się zastępy ter­mi­tów, wyle­wa­jąc się z dziury nie­po­wstrzy­maną falą i ata­ku­jąc wszystko w pobliżu. Owady te potra­fią naprawdę paskud­nie kąsać, co spra­wiało, że boso­no­dzy prze­wod­nicy musieli się szybko ewa­ku­ować w bez­piecz­niej­sze miej­sce. Począt­kowo Euro­pej­czycy radzili sobie lepiej, w końcu jed­nak ter­mity znaj­do­wały drogę do środka obu­wia i po jakimś cza­sie białe poń­czo­chy bada­czy pokry­wały się czer­wo­nymi krop­kami. (Będąc praw­dzi­wym czło­wie­kiem nauki, Sme­ath­man wyko­rzy­stał póź­niej te plamy jako źró­dło infor­ma­cji, usta­la­jąc, że prze­ciętny ter­mit pod­czas jed­nego ugry­zie­nia wyta­cza mniej wię­cej tyle krwi, ile sam waży).

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiZapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1.

Koniec XVII wieku i począ­tek XVIII to nie bez powodu naj­lep­szy okres dla pirac­twa. W Euro­pie zakoń­czyło się wła­śnie kilka dłu­gich wojen, co ozna­czało, że cał­kiem spora liczba doświad­czo­nych żegla­rzy nagle zna­la­zła się bez zaję­cia. Oczy­wi­ście mogli dołą­czyć do mary­narki, ale mało komu podo­bały się obo­wią­zu­jące w niej surowe prze­pisy. Poza tym w obie strony Atlan­tyku prze­wo­żono wów­czas przy mini­mal­nej ochro­nie tak dużo kosz­tow­no­ści, że byłoby wręcz dziwne, gdyby pirac­two nie miało się wów­czas świet­nie.

2.

Angiel­skie słowo _lady-in-waiting_ to dama dworu, ale w tym przy­padku pod­kre­ślono aspekt wycze­ki­wa­nia (przyp. red.).

3.

Spo­rzą­dza­nie zapi­sków uzna­jemy obec­nie za coś banal­nego, ale Dam­pier nie mógł po pro­stu się­gnąć po dłu­go­pis, kiedy mu przy­szła na to ochota. Za każ­dym razem, gdy natra­fił na coś war­tego opi­sa­nia, musiał się udać pod pokład do swo­jego kuferka, wycią­gnąć gęsie pióro, zaostrzyć je nożem, przy­go­to­wać nieco atra­mentu z pro­chu i wody, zna­leźć miej­sce nie­zbyt mokre, nie­zbyt ciemne, a przy tym nie­zap­chane mary­na­rzami – to wszystko, by zapi­sać kilka słów. Ale na tym nie koniec – po ich napi­sa­niu musiał bowiem osu­szyć papier z nad­miaru atra­mentu lub ryzy­ko­wał, że wszystko się roz­maże. Wresz­cie cho­wał zapi­ski w kuferku, modląc się, by w mię­dzy­cza­sie nie dobrały się do nich gry­zo­nie. Pisa­nie nie jest łatwe, ale w tam­tych cza­sach to dopiero była udręka.

4.

Piraci otrzy­my­wali 600 dola­rów hisz­pań­skich za utratę pra­wej ręki, 500 za utratę lewej ręki lub pra­wej nogi, 400 za utratę lewej nogi i 100 za stra­cony palec lub oko. Zasady te for­mu­ło­wano w ofi­cjal­nych doku­men­tach, bowiem zaska­ku­jąco duży odse­tek (około trzech czwar­tych) pira­tów potra­fił czy­tać i pisać, głów­nie dla­tego, że było im to potrzebne do pracy z mapami. Piraci też gło­so­wali nad wybo­rem kolej­nych miejsc do złu­pie­nia. Także zasady doty­czące żywie­nia były nad­zwy­czaj demo­kra­tyczne. Żyw­ność roz­dzie­lano spra­wie­dli­wie i ina­czej niż w sno­bi­stycz­nej mary­narce ofi­ce­ro­wie nie mogli wybie­rać sobie naj­lep­szych kąsków.

5.

Z pew­no­ścią Dam­pier oblałby każdy współ­cze­sny test doty­czący tole­ran­cji; tak jak wszyst­kich innych obcią­żały go liczne uprze­dze­nia. Jed­nak jego bio­graf okre­ślił go „huma­ni­stą w cza­sach mało sprzy­ja­ją­cych huma­ni­stom”, co cał­kiem nie­źle go pod­su­mo­wuje. Wła­ści­wie, jeśli zna­leźć czas, by zapo­znać się z jego zapi­skami, to można zauwa­żyć, że wyraź­nie prze­bija z nich duża tole­ran­cja dla obcych kul­tur. Zawsze, gdy sty­kał się z obcym mu zwy­cza­jem czy rytu­ałem, powstrzy­my­wał się od osądu i bar­dzo sta­rał się zro­zu­mieć, o co w nim cho­dzi. Znacz­nie ostrzej oce­niał za to wła­snych ziom­ków. Na przy­kład wywra­cał oczami, gdy inni ofi­ce­ro­wie nie chcieli zaufać uwię­zio­nej prze­wod­niczce mie­sza­nej rasy wła­śnie z tego ostat­niego powodu. O ile więc raczej trudno byłoby nazwać go tole­ran­cyj­nym w dzi­siej­szym tego słowa zna­cze­niu, o tyle był z pew­no­ścią nie­zwy­kle tole­ran­cyjny jak na swoje czasy. Świet­nie zda­wał sobie też sprawę, że Euro­pej­czycy czę­sto sami spro­wa­dzają kło­poty na wła­sne głowy: „Uwa­żam, że nie ma tak bar­ba­rzyń­skiego ludu na świe­cie, który zabiłby osobę, która przy­pad­kowo wpa­dła w jego ręce lub przy­łą­czyła się do niego, chyba że przed­sta­wi­ciele tego ludu sami zostali wcze­śniej zra­nieni lub zaata­ko­wani bądź w inny spo­sób pogwał­ceni”.

6.

Jeśli lubi­cie histo­rie o nazi­stach – a nie oszu­kujmy się, paskudni nazi­ści zawsze nie­źle przy­pra­wiają dobrą histo­rię – nama­wiam was do obej­rze­nia mojego pod­ca­stu _The Disap­pe­aring Spoon_ . Opo­wiada on o tym, jak kilku sko­rum­po­wa­nych nazi­stów w trak­cie dru­giej wojny świa­to­wej praw­do­po­dob­nie oca­liło wię­cej Ame­ry­ka­nów niż kto­kol­wiek inny, zapew­nia­jąc dostawy chi­niny w bar­dzo kry­tycz­nym okre­sie. W pod­ca­ście przed­sta­wiam zresztą wię­cej nowych histo­rii, które nie poja­wiły się wcze­śniej w żad­nej z moich ksią­żek. Może­cie zdo­być do niego dostęp poprzez iTu­nesa, Stit­chera lub inną plat­formę albo odwie­dzić moją stronę http://sam­kean.com/pod­cast.

7.

Kolek­cjo­ne­rów, któ­rzy ni­gdy nie ruszali się z domu, nazy­wano cza­sem „przy­rod­ni­kami kana­po­wymi”, a ich igno­ran­cja wzglę­dem żywych zwie­rząt i roślin potra­fiła dopro­wa­dzać ich do absur­dal­nych wnio­sków. Na przy­kład gdy w poło­wie XVIII wieku do Europy tra­fiły z Papui pierw­sze okazy pew­nego ptaka śpie­wa­ją­cego, wielu z nich zaczęło nazy­wać go „raj­skim pta­kiem”, zarówno ze względu na piękne upie­rze­nie, jak i fakt, że nie miał nóg – co, jak uznali, wska­zy­wało na to, że ptak ten ni­gdy nie ląduje na ziemi. Unosi się w prze­stwo­rzach w nie­skoń­czo­ność. W rze­czy­wi­sto­ści jed­nak miej­scowi, któ­rzy chwy­tali te ptaki, wyko­rzy­sty­wali ich nogi jako ozdoby i uci­nali je tuż przy tuło­wiu. Miej­sce cię­cia dokład­nie osła­niało pie­rze. Pta­sie tuło­wia sprze­da­wali następ­nie Euro­pej­czy­kom i do głowy by im nie przy­szło, że ci mogą być tak naiwni. „W tym wypadku zwy­cię­żyło umi­ło­wa­nie nad­zwy­czaj­nego, sen­ty­ment i skłon­ność do domnie­mań”, stwier­dził pewien histo­ryk, opi­su­jąc naro­dziny słyn­nego mitu.

8.

Choć bar­dzo praw­do­po­dobne, że mie­wali oni pewne przy­go­to­wa­nie naukowe, nie zawsze wie­dzieli, jak należy pozy­ski­wać i prze­cho­wy­wać próbki. Dla­tego pewien lon­dyń­ski kolek­cjo­ner zaczął dostar­czać gotowe słoje na owady i spe­cjalny papier do wyko­ny­wa­nia odci­sków roślin. Przy­go­to­wał też dość nie­spo­ty­kany list instruk­ta­żowy dla swych pomoc­ni­ków, nie zapo­mi­na­jąc napo­mknąć w nim o koniecz­no­ści dokład­nego spraw­dza­nia prze­wodu pokar­mo­wego dra­pież­ni­ków i przy­glą­da­nia się nad­tra­wio­nym egzem­pla­rzom ich ofiar. „Kiedy tylko uda się wam napo­tkać takie zwie­rzęta – radził – spraw­dzaj­cie ich żołądki i jelita, albo­wiem ślady innych zwie­rząt powin­ni­ście tam dostrzec”. Wła­ści­wie rada ta zacho­wała aktu­al­ność po dziś dzień: w 2018 roku naukowcy z Mek­syku, bada­jąc wnętrz­no­ści węża, odkryli nowy gatu­nek tego gada.

9.

Nie­któ­rzy histo­rycy suge­rują nawet, że to, czym się zaj­mo­wał Wal­lace w Male­zji, mogło dopro­wa­dzić do jego odkryć w zakre­sie ewo­lu­cji poprzez dobór natu­ralny. Jako kolek­cjo­ner musiał bowiem ana­li­zo­wać tysiące owa­dów pod wzglę­dem odmien­no­ści kolo­rów, roz­mia­rów i innych cech, a prze­cież wła­śnie to zróż­ni­co­wa­nie jest mate­ria­łem, na któ­rym pra­cuje selek­cja natu­ralna.

10.

Ojciec Jamesa Cle­ve­landa, Wil­liam, pocho­dził z powa­ża­nej angiel­skiej rodziny; brat Wil­liama był nawet Sekre­ta­rzem Admi­ra­li­cji. Sam Wil­liam jed­nak miał w sobie łobu­zer­skie geny i po tym, jak jego sta­tek zato­nął nie­opo­dal Wysp Bana­no­wych w latach 50. XVIII wieku, jakoś się dowlókł na wybrzeże, a następ­nie ogło­sił kró­lem. Poślu­bił kilka miej­sco­wych nie­wiast, a w końcu spło­dził Jamesa, który z kolei zbu­do­wał dobrze pro­spe­ru­jący biz­nes oparty na han­dlu nie­wol­ni­kami, choć sam był pół­krwi Afry­ka­ni­nem. Aby zado­wo­lić Cle­ve­landa, prze­by­wa­jący na wyspie Euro­pej­czycy stale musieli dostar­czać mu broń, rum, mate­riały i wyroby żela­zne, nie wspo­mi­na­jąc o podar­kach w rodzaju dzi­wacz­nej, zło­tej klamry do pasa lub zdo­bio­nego rogu do picia. Kie­dyś Henry Sme­ath­man zamó­wił dla Cle­ve­landa z Anglii wście­kle drogą „maszynę elek­tryczną”, gro­ma­dzącą na szkla­nej kuli (zapewne dzięki pocie­ra­niu) ładu­nek, któ­rym można było następ­nie pora­zić w celach roz­ryw­ko­wych chęt­nego osob­nika.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: