- promocja
- W empik go
Wszystkie pory uczuć. Lato - ebook
Wszystkie pory uczuć. Lato - ebook
Cztery pory roku, cztery bohaterki i cztery historie poruszające ważne problemy, które mogą spotkać każdego z nas.
Aśka długo czekała na to lato. Dzieciństwo spędzone w domu dziecka wpłynęło na nią zupełnie inaczej niż na jej przyjaciółkę, Hanię. Aśka latami wikłała się w krótkie, intensywne, ryzykowne znajomości z mężczyznami. Za cel życia postawiła sobie zbawiać pogubionych mężczyzn, którzy – jej zdaniem – potrzebowali ratunku.
Ale to już przeszłość. Aśka jest szczęśliwa z Maćkiem i oczekują narodzin pierwszego dziecka. Ona spodziewa się wybuchu macierzyńskiej miłości, euforii i happy endu w stylu „i żyli długo i szczęśliwie”. Jednak miłość do dziecka nie przychodzi, zamiast radości jest płacz, a kobieta z przerażeniem zagląda do łóżeczka, w której śpi w pełni zależny od niej mały człowiek. Odpowiedzialność za nowe życie ją przeraża.
Mijają tygodnie, a Aśka coraz gorzej funkcjonuje. Mimo to nie pozwala sobie pomóc i utrzymuje, że wszystko jest w porządku. Pewnego dnia, kiedy jest już na skraju wyczerpania, zostaje sama z dzieckiem, a synek zaczyna przeraźliwie krzyczeć i nic nie jest w stanie go uspokoić…
Czy uda się zapobiec tragedii? Czy otoczenie dostrzeże problem, zanim będzie za późno?
„Lato” podejmuje ważny, choć często przemilczany problem depresji poporodowej, która – według statystyk – dotyka nawet 15 procent młodych matek.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-8906-3 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Joasia nie była pewna, czy najpierw kupiła test ciążowy, czy może jednak poradniki dla rodziców. Nie potrafiła teraz odtworzyć w pamięci, czy w pierwszej kolejności wstąpiła do apteki, czy do księgarni.
Do domu wróciła z testami ciążowymi od pięciu różnych producentów, żeby mieć pewność, że wynik będzie miarodajny, i sześcioma opasłymi tomiskami, na których grzbietach wypisano tytuły jednoznacznie sugerujące, jakiej tematyki dotyczą: _Mądrzy rodzice, mądre dzieciaki_, _Księga wymagającego dziecka_, _Księga Rodzicielstwa Bliskości_, _Pierwszy rok życia dziecka_, _Wychowywanie chłopców_, _Sekrety wychowywania dziewcząt_. Bo przecież nie wiedziała, czy urodzi chłopca, czy dziewczynkę. O ile w ogóle jest w ciąży, a nie na przykład wkracza we wczesną fazę menopauzy.
Wprawdzie nie przekroczyła jeszcze czterdziestki, ale i tak miała wrażenie, że jest za stara na dziecko. W reklamach i kolorowych pismach matki zawsze wyglądały na co najwyżej trzydzieści lat. Nie miały ani jednej zmarszczki, ich skóra była idealnie gładka i naprężona. Tymczasem ona zdecydowała się na dziecko w wieku trzydziestu ośmiu lat. Na pierwsze dziecko!
I to wcale nie dlatego, że robiła karierę i najzwyczajniej w świecie zabrakło jej czasu na macierzyństwo.
Bo o jakiej karierze może być mowa w przypadku zwykłej ekspedientki w markecie? O awansie z magazynu na kasę?
Marzenie o dziecku pojawiło się, gdy miała około dwudziestu pięciu lat. To właśnie wtedy Asia po raz pierwszy pomyślała, że chciałaby zostać mamą, ale realizacja tego planu okazała się mocno problematyczna. No bo jak zajść w ciążę, skoro kandydata na ojca brak? A może inaczej: kandydatów na ojca nigdy nie brakowało, bo przecież średnio raz na pół roku wikłała się w kolejną skomplikowaną i mocno toksyczną znajomość, ale żeby któryś z tych mężczyzn był _odpowiednim_ kandydatem na ojca… cóż. Tego nie mogła powiedzieć, chociaż tak bardzo chciała widzieć w nich zalety, których nie dostrzegała cała reszta świata.
Joanna była klasycznym przykładem kobiety, która kocha za bardzo. Od najmłodszych lat nawykła do stresów i cierpień, więc w dorosłym życiu podświadomie odtwarzała doskonale znany z domu schemat. Dorastała w mocno patologicznej rodzinie, w której zawsze najważniejszy był alkohol. Na miłość, czułość i bliskość po prostu brakowało w niej miejsca.
Mała Asia zawsze była zaniedbywana. Jako dojrzała kobieta wzorowała swoje relacje na tych, które znała z rodzinnego domu. Rodzice byli nieprzystępni emocjonalnie i zbyt zajęci piciem, żeby zwracać uwagę na córkę. Ojciec to odchodził, to znów wracał, a matka za każdym razem przyjmowała go z otwartymi ramionami. Nieważne, że kiedy poszedł w długą, nie było go przez ciągnące się w nieskończoność tygodnie. W tym czasie Dorota jeszcze częściej zaglądała do kieliszka, zapijając smutki. Asia była dla niej przezroczysta. Dziewczynka czasem miała wrażenie, że matka nie patrzy na nią, ale przez nią. Zupełnie jakby Asia była duchem.
Potem ojciec wracał, a wraz z nim wszystko powracało do względnej normy. Dorota przestawała pić ze smutku, co nie znaczyło, że odstawiała alkohol w ogóle. Zmieniał się po prostu powód picia: powrót marnotrawnego męża był przecież doskonałą okazją do świętowania. Wieczorami Joasia nie mogła zasnąć przez trzeszczącą w sąsiednim pokoju starą wersalkę. Rodzice godzili się zdecydowanie zbyt głośno, ale kto by się tym przejmował? Nikt nie zwracał najmniejszej uwagi na kulącą się ze strachu kilkuletnią dziewczynkę.
Potem ojciec przepadł na dobre. Ktoś widział go w jakiejś melinie, ale ślad szybko po nim zaginął. Dorota się wściekała i tłumaczyła zdziwionej córce, która nagle przestawała być dla niej niewidzialna, co myśli o mężczyznach. Asia była przecież na tyle dorosła, że z braku innych możliwości mogła stać się powierniczką jej problemów.
– Oni wszyscy są tacy sami. Wszyscy, co do joty! Wspomnisz kiedyś moje słowa, zobaczysz… Są mili, kochani, bo chcą dostać dupy, a potem przestają być przyjemni! Już ja ich, kurwa, znam – mamrotała, zapalając papierosa.
Dorota w pojedynkę jeszcze gorzej radziła sobie z wychowywaniem dziecka niż razem z Jarosławem, dlatego po niedługim czasie dziewczynka została umieszczona w domu dziecka. Nigdy jednak nie odwróciła się od matki.
Joasia kochała mamę całym swoim dziecięcym sercem i wierzyła, że jest w stanie ocalić ją od zguby swoją gorącą miłością. Nieraz zdarzało się, że zamiast do szkoły, zaglądała do mieszkania matki. Miała zaledwie jedenaście lat, kiedy zaczęła jej gotować. Wiedziała, że jeśli nie przygotuje matce posiłku, Dorota nie zje niczego, bo każdy grosz wyda na alkohol. Szkoda jej było pieniędzy na jedzenie, dlatego każdego dziesiątego dnia miesiąca Asia czekała przed blokiem na listonosza i odbierała od niego rentę, zanim dorwała się do niej Dorota. Dziewczynka szła do sklepu, kupowała mięso, warzywa, pieczywo i jakąś wędlinę. Potem wszystko porcjowała i wkładała do zamrażarki.
– Mamo, ugotowałam ci zupę, powinna wystarczyć na trzy dni, ale potem rozmroź sobie mięso i zrób coś na obiad, dobrze? – prosiła przed wyjściem do domu dziecka. – Wpadnę do ciebie w przyszłym tygodniu, w tym już nie dam rady, bo mam trzy sprawdziany w szkole i muszę się uczyć. Mamo, słyszysz mnie? Zrozumiałaś, co powiedziałam?
Dorota tylko patrzyła na nią nieprzytomnie i potakiwała, nie zastanawiając się nad słowami córki. Nic do niej nie docierało.
– Daj mi pieniądze. – Wyciągała rękę, a Asia z bólem serca oddawała jej resztę gotówki.
– Ale nie wydaj wszystkiego na alkohol, dobrze? – błagała dziewczynka.
Czasem miała ochotę już nigdy tam nie wracać, jak wtedy, kiedy zorientowała się, że po zaledwie trzech dniach od większych zakupów zniknęła cała zawartość lodówki i zamrażarki. Chciała wierzyć, że Dorota wszystko zjadła, ale rozsądek podpowiadał jej coś zupełnie innego.
– Mamo, gdzie jest mięso? – zapytała drżącym głosem, wchodząc do pokoju, w którym matka leżała na kanapie, zaciągając się papierosem. Na stole leżały maszynka, bibułki i tytoń. Dorota sama skręcała sobie papierosy, próbując zaoszczędzić na alkohol.
– Sprzedałam. – Wzruszyła ramionami.
Asia miała ochotę ją uderzyć, sprawić jej ból. Chciała rzucić się na matkę, wyszarpać ją za włosy, wbić jej paznokcie w oczy, uszkodzić i tak już mocno zniszczoną twarz. Nie zrobiła tego jednak. W jej oczach wezbrały łzy. Wyszła bez słowa i pomyślała, że już nigdy nie wróci do mieszkania, z którego nie wiedzieć kiedy matka zdążyła zrobić melinę.
Ale wróciła.
Oczywiście, że wróciła. Powodował nią strach, że matka sama sobie nie poradzi, że doprowadzi do jakiejś tragedii. Asia była coraz starsza, coraz lepiej zdawała sobie sprawę z grożących Dorocie niebezpieczeństw. Antek z domu dziecka stracił w pożarze oboje rodziców, bo ojciec zasnął z papierosem. Ktoś inny opowiadał, że matka Kamili została zatrzymana przez policję w związku z jakąś bójką, chociaż sama Kamila utrzymywała, że to bzdura, a jej mama jest porządną kobietą. Nikt jednak nie dawał wiary jej słowom.
– Gdyby była taka porządna, na pewno by cię tu nie było!
Dzieci z domu dziecka, przynajmniej te, które wciąż miały rodziców, wiedziały, że nikt poza nimi nie zatroszczy się o matkę i ojca. Asia była więc wściekła na matkę, ale zdawała sobie sprawę z tego, że musi do niej wrócić, żeby jej przypilnować. Czuła do niej obrzydzenie, ale też przywiązanie. Może była wstrętną alkoholiczką, zbyt skupioną na sobie, żeby dostrzec potrzeby córki, ale nadal była jej matką. Wydała ją na ten świat, a Asia, jak inne dzieci z domu dziecka, nie potrafiła tak po prostu przestać jej kochać. Dlatego wracała. Za każdym razem wracała. Pomagała Dorocie się wykąpać, sprzątała i wietrzyła mieszkanie, włączała pralkę.
– Ubierz się, załóż na siebie coś czystego – wydawała matce polecenia, a Dorota je wykonywała.
Nie potrafiła spełnić tylko jednego żądania. Nie umiała przestać pić. Obiecywała, ale za każdym razem kończyło się tak samo. Asia, narażając się dyrekcji i opiekunom z domu dziecka, bo przecież znów była na wagarach, przychodziła do mieszkania i z obrzydzeniem patrzyła na pijaną w sztok matkę.
– Mówiłaś, że nie będziesz pić. Przysięgałaś! Tyle są warte twoje słowa! – wyrzucała Dorocie ze łzami w oczach.
– Tylko jedno piwo, wypiłam tylko jedno piwo – tłumaczyła matka, bełkocząc.
Czasem nawet nie siliła się na tłumaczenia. Machała tylko ręką i odwracała się od córki ostentacyjnie.
Kiedy Dorota zmarła, owszem, było Joasi przykro, ale czuła przede wszystkim ulgę. Śmierć matki już zawsze miała jej się kojarzyć nie tylko ze stratą, lecz także ze spokojem. Dorota nie męczyła się już z nałogiem, a ona nie musiała matkować dorosłej kobiecie, która powinna zapewniać jej opiekę i poczucie bezpieczeństwa.
Długo nie przyznawała się sama przed sobą, że jako dorosła kobieta naśladuje zachowania swojej matki. Uważała, że poradziła sobie całkiem nieźle. Ba! Poradziła sobie wspaniale jak na warunki, w których dorastała. Nie poszła w ślady rodziców: nie piła, nie stoczyła się na dno. Miała jakąś pracę, może nie była to praca marzeń, ale jednak. Próbowała normalnie żyć.
Nie widziała, a raczej nie chciała widzieć problemu. Była odpowiedzialna, opiekuńcza, ambitna, a pomoc drugiemu człowiekowi wydawała jej się naturalna. Nie zauważyła, że poświęcając się dla innych, zaniedbuje swoje potrzeby.
Joasia konsekwentnie wpadała w sidła destrukcyjnych związków. Myliła miłość z niezdrowym przywiązaniem do kolejnych partnerów. Nie chciała być sama, dlatego wybaczała im zdecydowanie zbyt wiele. Wciąż podświadomie obwiniała siebie za to, że jej matce nie udało się wygrać z nałogiem, dlatego chciała zbawiać rzesze amantów.
Zawsze znajdowała wytłumaczenie dla swoich partnerów. Pije, bo odeszła od niego żona. Ma długi, bo zostawili mu je w spadku rodzice. Bierze narkotyki, bo chce zapomnieć o przemocy, której doświadczał w rodzinnym domu. Kradnie, bo pracodawca go wykorzystuje i nie płaci terminowo za wykonaną pracę. Nie płaci alimentów, bo sam nie ma na życie.
Chciała być ich terapeutką. Wierzyła, że jej miłość ma magiczną moc. Rozgrzeszała z braku szacunku, wybuchów złości, kłamstw i niedotrzymanych obietnic, składając je na karb trudnego dzieciństwa. Jak magnes przyciągała trudnych mężczyzn, którzy mogli się pochwalić nie mniejszym bagażem życiowych doświadczeń niż ona. Nie zauważała tylko, że mimo wszystkiego, co przeżyła, z natury była dobra, i taka właśnie pozostała. Oni przechodzili na tę drugą stronę mocy.
Kolejne związki zaburzały jej równowagę emocjonalną, ale nie potrafiła z nich zrezygnować. Była uzależniona od słownych przepychanek, mierzyła swoją miłość miarą cierpienia, które zadawali jej kolejni partnerzy. Stagnacja wywoływała w niej lęk, bo przecież człowiek boi się tego, co nieznane. Potrzebowała intensywnych doznań. Przyjaciele i znajomi Asi załamywali ręce; tłumaczyli, prosili, ale ona sama musiała to wszystko zrozumieć.
Nigdy nie porzuciła marzeń o szczęśliwej, kochającej się rodzinie. Wierzyła, że taką stworzy, ale najpierw… musiała odmienić aktualnego partnera. Sprawić, że będzie lepszy, a przecież na to potrzeba czasu! Nie zmienia się człowieka ot tak. Musiała włożyć w to mnóstwo pracy, a jednak kolejni mężczyźni odchodzili, zanim udało jej się uzyskać zadowalający efekt, a ci następni tylko początkowo wydawali się lepsi od poprzednich.
Dopiero niedawno coś się zmieniło. Asia, z niewielką pomocą swojej przyjaciółki, sama zaczęła dostrzegać, że z Jurkiem jest coś nie tak. Powoli rodził się w niej wewnętrzny bunt. Jurek chciał, żeby wzięła kredyt i spłaciła jego zadłużenie.
Trzydzieści tysięcy złotych. Na tyle wycenił swoją miłość. Joasia była już o krok od popełnienia tego życiowego błędu, ale coś (a raczej ktoś) ją tknęło, żeby sprawdzić Jurka, zanim podpisze umowę kredytową. Jerzy utrzymywał, że jego mieszkanie jest zadłużone przez matkę, która latami nie płaciła czynszu. Potem zmarła, a Jurek został sam ze spłatą długów.
Och, jak ona go rozumiała! Rodzice potrafią przecież wszystko zniszczyć, dlatego postanowiła mu pomóc. Zresztą zaproponował jej, żeby z nim zamieszkała, czyli miał wobec niej poważne plany. Dlaczego więc miała takie opory przed wzięciem tego kredytu? Dlaczego nie potrafiła pozbyć się wrażenia, że jednak nie tak powinien wyglądać związek? Czy nie powinni oboje dawać od siebie po równo? Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na pytanie, co od niego dostała, poza szczątkowym zainteresowaniem oczywiście.
Otrzeźwienie przychodziło stopniowo. Można latami okłamywać innych, uśmiechać się, zapewniając, że wszystko jest w porządku, ale najtrudniej oszukiwać siebie. A ona mimo tylu prób zbudowania związku wciąż czuła się przeraźliwie samotna. Powoli docierała do niej smutna prawda: nie istniała w żadnej z tych relacji. Cały czas dawała, nie otrzymując niczego w zamian. Postanowiła, że owszem, zdobędzie te pieniądze dla Jurka, ale nie za darmo. Na wszystkie sposoby starała się uciszyć głosik z tyłu głowy, który podszeptywał jej, że próbuje kupić jego miłość i zainteresowanie. Chciała po prostu być ważna, doceniana, kochana. Ale Jurek najwyraźniej nie przewidział, że spłata długów będzie kosztować go tak wiele. Wściekł się, kiedy Joasia zaczęła drążyć, dopytywać o możliwość rozłożenia zadłużenia na raty. Szybko okazało się, że nie był wobec niej uczciwy i wielokrotnie miewał sposobność spłaty długu. Z żadnej okazji nie skorzystał; wolał prowadzić rozrywkowe życie. Żył chwilą, nie przejmował się konsekwencjami. W gruncie rzeczy wisząca nad nim groźba eksmisji była tym, na co sobie zasłużył.
Asia przestała wierzyć w to, że w końcu ułoży sobie życie. Miotała się między własnymi pragnieniami a potrzebami innych, szukając miejsca dla siebie. I wtedy pojawił się Maciek. Może nie idealny, ale przecież życie to nie bajka, a Joasi daleko było do współczesnej królewny, jednak – w końcu, po wielu nieudanych próbach – _normalny_, a Asia niczego nie łaknęła tak bardzo jak namiastki normalności, życia, jakim każdego dnia żyją tysiące ludzi. Związek z Maćkiem był najlepszym, co ją w życiu spotkało, dlatego ku przerażeniu przyszłej teściowej codziennie okazywała ukochanemu wdzięczność za to, że wybrał właśnie ją.
– Joasiu, to tak nie może wyglądać! – burzyła się Renata. – Ja wiem, że Maciek to całkiem rozsądny mężczyzna, w końcu sama go wychowałam, nie mogłoby być inaczej, ale… – przewróciła oczami – żaden facet nie może żyć w przekonaniu, że jest prawdziwym darem niebios! To niezdrowe i w końcu odbije ci się czkawką.
Ale co ona mogła wiedzieć?
Maciek _był_ jej darem niebios, odpowiedzią na jej modlitwy. W końcu poznała mężczyznę, z którym zamierzała założyć rodzinę, a co ważniejsze, on też zamierzał założyć rodzinę z nią. Bo wbrew pozorom to wcale nie jest takie oczywiste. Nie zawsze obie strony chcą tego samego równie mocno.
Jako że była sobota, a Maciek nie pracował w weekendy, po powrocie do domu Asia zastała go w mieszkaniu, co w tygodniu było niewykonalne. Pracował od bladego świtu do późnego wieczora.
Kiedy zobaczył, co jego ukochana taszczy pod pachą, wysoko uniósł brwi ze zdziwienia. Wiedział o staraniach o dziecko, w końcu sam aktywnie w nich uczestniczył, a Joasia od kilku dni przebąkiwała, że spóźnia jej się okres, ale nie przypominał sobie, żeby potwierdziła ciążę, a tymczasem przytargała do domu chyba wszystkie książki o wychowywaniu dzieci, jakie dotychczas wydano. Nieopatrznie podzielił się z nią swoim spostrzeżeniem.
– Ty chyba żartujesz! To tylko część tego, co znalazłam w księgarni – pospieszyła z wyjaśnieniami. – Wybrałam kilka tytułów, żeby się wgryźć w temat.
Maciek powoli pokiwał głową. Był wykształcony i uważał się za osobę inteligentną, a jednak nadal miał ogromne problemy ze zrozumieniem kobiet. Sprawy nie ułatwiał nawet fakt, że matka wychowywała go samotnie, co powinno sprawić, że kobiecy świat będzie dla niego bardziej przystępny. Niestety, to tak nie działało.
– Zdaję sobie sprawę, że pewnie jestem mocno do tyłu w kwestiach związanych z wychowaniem dzieci, w końcu niektórzy moi koledzy mają w domu już nastolatki, a ja wciąż nie jestem ojcem i moja wiedza z pewnością jest uboga, ale… – przełknął głośno ślinę – naprawdę uważasz, że potrzebujesz tych wszystkich poradników? Nie ma jednej książki, w której będą wszystkie informacje? A tak w ogóle – zreflektował się – zrobiłaś już test?
Joasia zastygła w bezruchu, bo właśnie dotarło do niej, jak idiotycznie się zachowała. A co, jeśli jednak nie jest w ciąży? Szybko przeanalizowała w myślach zawartość torebki i mogłaby przysiąc, że wrzucała do niej paragon z księgarni. Trudno, najwyżej zwróci kupione w ciążowym amoku książki.
Podniosła wyżej reklamówkę z logo sieciowej apteki, którą trzymała w drugiej ręce.
– Jeszcze nie, ale mam tutaj pięć różnych testów.
– Aż pięć? – zdziwił się.
No proszę. Ciąża Joasi jeszcze nie została potwierdzona, ba!, nie została nawet stwierdzona, a już zawładnęły nią ciążowe hormony. Jednym słowem: zwariowała. Pięć testów?
– Wolę mieć pewność – bąknęła i przygryzła dolną wargę. – No, to zostawiam cię z poradnikami, możesz je sobie przejrzeć, a ja tymczasem idę siusiać do kubeczka… – oznajmiła, po czym zniknęła w toalecie.
Maciek skorzystał z propozycji i wziął do ręki pierwszą z brzegu książkę. Spojrzał na tytuł.
_Sekrety wychowywania dziewcząt_.
Wzdrygnął się odruchowo. Już dawno doszedł do wniosku, że świat kobiet diametralnie różni się od tego męskiego. Po cichu liczył na to, że będzie mieć syna, o ile, oczywiście, Joasia w ogóle jest w ciąży.
To nie tak, że nie chciał mieć córki. On się jej po prostu bał, jak każdej kobiety. Szlag go trafiał na myśl o potencjalnych nastoletnich adoratorach śliniących się na widok jego córeczki. Musiałby wytłuc połowę męskiej populacji osiedla, a na drugą połowę nasłać policję. Poza tym… cóż, żyli w pokręconych czasach. Bałby się dotknąć córki. Dzisiaj nawet nie można spojrzeć na dziecko z ukosa, bo od razu w sprawę angażuje się rzecznik praw dziecka, a rodzinie zakłada się Niebieską Kartę.
A gdyby był ze swoją potencjalną córką na zakupach i dziewczynce nagle zachciałoby się siku? Co niby miałby zrobić w takiej sytuacji? Wejść z córką do damskiej toalety, narażając się na oburzenie kobiet, czy do męskiej, ryzykując, że dziecko zobaczy przy pisuarze jakiegoś mężczyznę z interesem w dłoni. A co jeśli oskarżą go o molestowanie córki? W tych czasach czwarta władza błyskawicznie wydaje wyroki. Nawet jeśli sąd oczyści go z zarzutów, w opinii społeczeństwa już na zawsze zostanie pedofilem.
Przełknął głośno ślinę. Uznał, że trochę się zagalopował, dlatego odłożył książkę i sięgnął po następną. _Pierwszy rok życia dziecka_. Przeczytał opis na okładce i odkrył, że Joasia, zapewne przez nieuwagę, pominęła pierwszą część publikacji. _Pierwszy rok życia dziecka_ był kontynuacją bestsellerowego poradnika _W oczekiwaniu na dziecko_. Pomyślał, że jeśli ciąża się potwierdzi, kupi jej tę książkę w prezencie. A co! Wprawdzie przypuszczał, że mężczyźni na wieść o ciąży wręczają swoim ukochanym bardziej wyszukane upominki, ale skoro Joasia chciała się dokształcać, nie zamierzał jej tego utrudniać. Prawdę mówiąc, nie przewidywał lektury żadnego z tych poradników, ale może Asia potem streści mu najważniejsze informacje. Przecież oboje mają potężne braki!
Tymczasem Asia siedziała na opuszczonej desce sedesowej i po omacku próbowała trafić kciukiem do ust. Już dawno obgryzła wszystkie paznokcie, ale przecież miała jeszcze skórki. Czuła strach przed otworzeniem oczu. Jednocześnie bardzo chciała zobaczyć dwie kreski i bardzo się ich bała.
Oboje pragnęli mieć dziecko. Tykanie zegara biologicznego rzeczywiście zaczynało coraz bardziej irytować Joasię, ale nie był to jedyny powód ich decyzji. Nie mieli już po dwadzieścia lat, wiedzieli, że to ostatni dzwonek, jeśli chcą być rodzicami. W porządku, może nie wydawało się to zbyt romantyczne, ale oni naprawdę chcieli mieć dziecko. Ze sobą. Kochali się i chociaż znali się dopiero od roku, mieli pewność, że pragną stworzyć rodzinę. To nie była decyzja podjęta pod wpływem chwili. Wcześniej dużo rozmawiali, konfrontowali swoje wizje rodzicielstwa, wymarzone modele rodziny. Nie mieli ślubu, ale nie potrzebowali go do szczęścia. To znaczy Maciek nie potrzebował, a Joasia mu wtórowała. Jak we wszystkim.
Liczba zdolnych do zapłodnienia komórek jajowych z roku na rok sukcesywnie maleje. Joasia uważała za szalenie niesprawiedliwe to, że znacznie większą szansę na zostanie matką ma niedoświadczona, sama jeszcze niewiedząca, czego naprawdę chce od życia, dwudziestolatka niż stateczna kobieta w wieku lat trzydziestu pięciu, no dobra, trzydziestu ośmiu, ale takie były fakty. Wprost proporcjonalnie do zmniejszania się liczby jajeczek zwiększa się liczba cykli bezowulacyjnych. Każda dziewczynka przychodzi na świat z określoną liczbą komórek jajowych, a ich pula zmniejsza się z roku na rok; w wieku trzydziestu lat zostajemy z dwunastoma procentami.
Z dwunastoma procentami! Później jest już tylko gorzej. Kiedy dopływamy, kraulem czy też stylem dowolnym, do czterdziestki, mamy już tylko trzy procent jajeczek. Dramat, co nie? Asia wprawdzie nie znała szczegółowych danych i statystyk, ale wiedziała, że jej szanse na macierzyństwo drastycznie spadły po trzydziestym piątym roku życia. Ten mistyczny trzydziesty piąty rok życia przewijał się w wypowiedziach ekspertów współpracujących z telewizją śniadaniową i w artykułach publikowanych przez pisma kobiece, toteż Joasia zdawała sobie sprawę, że upływ czasu działa na jej niekorzyść. A Maciek był od niej młodszy. Niby tylko o dwa lata, ale w przypadku jajeczek te dwa lata wydawały się całą wiecznością. Całkiem możliwe, że taki czas to ich być albo nie być. A przynajmniej tak się Joannie wydawało. Gdyby więc Maciek postanowił założyć rodzinę ze swoją rówieśnicą…
Nie. To idiotyczne.
Najwyższa pora sprawdzić wynik testu.
Otworzyła oczy, ale nadal nie potrafiła się zmusić, żeby spojrzeć na pięć kawałków plastiku, które ułożyła na pralce w idealnie równym szeregu. Szukała pomocy w niebiosach, posyłając tęskne spojrzenia w stronę błękitnego firmamentu, ale najwyraźniej Ten Tam Na Górze miał akurat ciekawsze rzeczy do roboty, albo po prostu nie był tak wszechmocny, jak się wszystkim wydawało, i nie mógł dostrzec przez kolejne warstwy szkła i betonu jej błagającego o ratunek spojrzenia. Joasia i Maciek mieszkali na czwartym piętrze dziesięciopiętrowego bloku, stąd Ten w Niebiosach mógł mieć utrudnione zadanie.
Ratunek nie nadszedł, ale Maciek zaczynał nieśmiało dobijać się do drzwi.
– Asiu, czy wszystko w porządku?
Westchnęła głośno. Spojrzała na pięć ułożonych w równej linii kawałków plastiku. W sumie doliczyła się dziesięciu kresek.
Zemdlała.ROZDZIAŁ 2
Ciąża, nawet ta planowana co do momentu, potrafi zadziwić. Człowiek potrzebuje naprawdę dużo czasu, by pojąć, że z połączenia niewidocznego gołym okiem plemnika i jajeczka, będącego wprawdzie największą w ludzkim organizmie, dwudziestokrotnie większą od plemnika komórką, ale wciąż rozmiarów ziarnka piasku, może powstać… życie. Wprawdzie Joasia uczyła się o tym na biologii już w szkole podstawowej, ale nadal nie potrafiła objąć tego rozumem.
_Była w ciąży_.
Spodziewała się _dziecka_.
Dziecka, za którego życie będzie całkowicie odpowiedzialna. A co, jeżeli się pogubi? Jeśli podejmie błędną decyzję, a w konsekwencji zniszczy mu życie? Rodzicielstwo to całkiem fajna sprawa, pod warunkiem że pozostaje w sferze marzeń. Proszę bardzo, weźmy na przykład naszą Joasię. Jeszcze wczoraj marzyła o dziecku. Wyobrażała sobie, jak _cudownie_ będzie biegać po mieście z ciążowym brzuchem, sugestywnie głaszcząc wypukłość i tym samym sygnalizując całemu światu: „Hej, będę matką! Możecie mi być wdzięczni, że zadbam o wasze przyszłe emerytury, sprowadzając na ten świat kolejnego obywatela, który za osiemnaście lat z małym hakiem zacznie sponsorować waszą starość!”. Wydawało jej się, że dziecko w fantastyczny sposób dopełni jej związek z Maćkiem, scali rodzinę bardziej niż jakikolwiek papierek z podpisem ich dwojga i świadków.
Dlaczego więc była przerażona, a widok pozytywnego wyniku testów ciążowych pozbawił ją na moment kontaktu z rzeczywistością?
Maciek, bohater swojego domu i przyszły ojciec, czym prędzej pospieszył do kuchni po nóż i sprawnym ruchem rozprawił się z zamkiem w drzwiach do łazienki, zupełnie jakby robił to każdego dnia. Ostrożnie odłożył nóż na kosz na pranie, żeby nie zranić Joasi, i nachylił się nad nią. Siedziała na podłodze i drapała się po głowie, sprawiając wrażenie, jakby nie do końca rozumiała, co się dzieje.
– Ale mnie wystraszyłaś! – westchnął z ulgą. – Usłyszałem, jak coś huknęło. Nawet nie wiesz, jak się przeraziłem! Myślałem, że coś ci się stało.
– Chyba zemdlałam – oznajmiła Asia beznamiętnym tonem, wpatrując się w Maćka.
Miał dziwne wrażenie, że nawet nie mrugnęła.
– Jak to: zemdlałaś? Źle się czujesz? Co się dzieje? – spanikował.
Uważał się za opanowanego człowieka, ale z natury unikał tego, czego nie rozumiał. Nie mógł jednak zostawić Joasi samej, dlatego przełamał swoją wrodzoną niechęć do nowych sytuacji, przełknął głośno ślinę i oznajmił stanowczo:
– W porządku, jedziemy do szpitala. To pewnie nic takiego, ale myślę, że powinniśmy to sprawdzić. Nie znam się na tym, ale wydaje mi się, że człowiek nie traci przytomności ot tak, po prostu, dlatego lepiej, żeby zobaczył cię lekarz.
Joasia zachichotała nerwowo.
– Ty nic nie rozumiesz! Ja jestem w ciąży – powiedziała, ale zabrzmiało to na tyle dziwnie, że szybko dodała: – To znaczy tak wynika z tych kawałków plastiku. – Wskazała na testy ciążowe, nadal leżące na pralce w równym rządku.
Maciek na zmianę to bladł, to odzyskiwał kolory. Gdyby Asia sama nie była aż tak przerażona, z pewnością zażartowałaby, że przybiera barwy narodowe, ale w tamtej chwili dowcipkowanie było ostatnim, na co miała ochotę.
– Jesteś pewna? – wydukał w końcu Maciek. – Udało nam się? – zapytał takim tonem, że Joasia wraz ze swoimi jajeczkami miała ochotę się obrazić.
– No, na to wygląda… – wymamrotała, poprawiając sobie włosy.
Ciąża ciążą, ale musiała jakoś się prezentować!
Powoli wracała do pełni sił umysłowych. Zaczęła się podnosić z pozycji siedzącej, podczas gdy Maciek nadal klęczał na podłodze i wpatrywał się w nią z głupkowatym wyrazem twarzy. Nic dziwnego, dowiedział się o ciąży kilka minut po niej, dlatego potrzebował teraz nieco więcej czasu na przetworzenie tej informacji.
– To… wspaniale! – wydał zduszony okrzyk. – Asiu, będziemy mieli dziecko! Będziemy mieli dziecko!
Porwał ją w ramiona i zaczął całować, ściskać, obejmować i co tylko było możliwe. Kiedy tak tarmosił Asię bez litości, wybuchła głośnym płaczem, który cisnął się jej do ust, a może raczej do oczu, od momentu, kiedy zerknęła na testy. Maciek pomyślał, że płacze ze wzruszenia, ale mocno się pomylił.
Joasia łkała z przerażenia.
Myślała o najdziwniejszych uczuciach, jakich doświadczyła. Ot, choćby wtedy, kiedy została zabrana do domu dziecka, albo później, gdy dowiedziała się o śmierci matki. Podobnie czuła się też, kiedy jej trzyletni, bardzo męczący emocjonalnie związek zakończył się zdradą partnera. I to z kim? Ze znajomą matki, która akurat uczestniczyła w popijawie. Tak, tak, patologia. Joasia dorastała w mocno toksycznym środowisku, więc takie sprawy jej nie dziwiły. Przynajmniej nie aż tak bardzo.
Wszystko, co przeżyła, nie mogło się jednak równać z oceanem emocji, które zalały ją momencie, gdy okazało się, że jest w ciąży. W żaden sposób nie była na to przygotowana. Owszem, gdzieś na dnie tliło się szczęście, ale była zbyt przytłoczona nadmiarem negatywnych uczuć, aby je w sobie odkryć.
– Będziesz najlepszą matką na świecie – wyszeptał jej prosto do ucha wzruszony Maciek.
Bardzo chciała w to wierzyć. Niczego nie pragnęła tak mocno, a jednak strach przed upadkiem nie pozwolił jej rozwinąć skrzydeł. Marzyła o tym, że pewnego dnia jej syn czy córka w wypracowaniu na temat „Kto jest twoim największym autorytetem?” opisze właśnie ją, swoją matkę, ale wiedziała, jak łatwo można się pogubić w tej trudnej roli. Od teraz musiała być odpowiedzialna za cudze życie i wcale nie podobała jej się ta myśl.
Maciek podał jej rękę i oboje wstali z podłogi. Później, kiedy pierwsze emocje już opadły, Joasia, wchodząc do łazienki, przypominała sobie te chwile. Mimo że poczęli dziecko dwa, może trzy tygodnie wcześniej, w ich myślach zaczęło ono żyć właśnie tego dnia. Wcześniej było ono bytem nieoczywistym. Nagle nabrało kształtów, mimo że na tym etapie zapewne przypominało bardziej ziarno fasoli niż człowieka. Jednak było, istniało i z dnia na dzień coraz częściej dawało o sobie znać.
Joasia zawsze traktowała kobiety w ciąży jako nadludzi; jak kogoś więcej niż kobietę, mężczyznę czy dziecko, i kiedy sama już była w błogosławionym stanie, utwierdziła się w przekonaniu, że nie myliła się ani trochę. Powiedzieć, że wszystko się zmieniło, to jak nie powiedzieć nic. Początkowy szok wywołany wiadomością o ciąży jeszcze nie minął, kiedy w sercu przyszłej matki zrodziła się pierwsza potężna wątpliwość. Na wizytę do ginekologa szła więc z duszą na ramieniu.
Wiadomo. Wiek.
Posiłkując się poradnikami i informacjami z sieci, wiedziała przecież, że po trzydziestym piątym roku życia drastycznie maleje nie tylko liczba jajeczek, ale też ich jakość. I znowu te statystyki. Dlaczego, no dlaczego zdecydowanie bliżej było jej do czterdziestki niż do trzydziestki? Zaklinała zegar, ale jego wskazówki w żaden sposób nie chciały zmienić biegu.
Maciek niemal natychmiast po wykonaniu testu, a właściwie testów, chciał obwieścić światu radosną nowinę, ale Joasia ubłagała go, żeby tego nie robił. Jeszcze nie. Potrzebowała trochę czasu, żeby oswoić się z myślą, że zostanie matką. Dopiero wtedy mogła poinformować Renatę i przyjaciół. Ona żadnej rodziny nie miała, on z kolei miał tylko mamę. To znacząco skracało listę osób do powiadomienia, ale Asia i tak wolała poczekać. Chciała pobyć sama z Maćkiem. I z gonitwą myśli. Doszło do tego, że zaczęła uważać się za egoistkę. Zachodzić w pierwszą ciążę w wieku trzydziestu ośmiu lat! Była słaba i bała się o zdrowie dziecka. A nade wszystko obawiała się tego, że zupełnie nieświadomie je skrzywdzi.
Niestety, nie trafiła na specjalistę, który zarażałby spokojem i przekonaniem, że będzie dobrze, nie zarażał w zasadzie żadnymi emocjami, bo w ogóle niewiele mówił. Koleżanka z pracy poleciła jej właśnie tego położnika, sugerując, że jest najlepszy w swoim fachu.
– Jest, hm, specyficzny, ale zna się na rzeczy – podsumowała.
Asia już na pierwszej wizycie zrozumiała, co miała na myśli Marta, mówiąc, że doktor Tomaszewski jest „specyficzny”. Kiedy Joasia usiadła naprzeciw lekarza i nerwowo zacisnęła palce na torebce, nawet się nie odezwał. Wbił w nią tylko pytające spojrzenie i czekał, aż ona zacznie mówić.
– Yyy, przyszłam do pana, żeby potwierdził pan ciążę i ewentualnie ją poprowadził. – Asia zaczęła z nerwów drapać się po dłoni. Ten nieznośny nawyk w przeszłości doprowadził do powstania trudno gojącej się rany, a następnie do jej zakażenia. Od tamtej pory próbowała tego unikać, ale dawne przyzwyczajenie czasem brało górę. – Ostatnią miesiączkę miałam dwudziestego trzeciego września, zrobiłam kilka testów ciążowych, wszystkie pozytywne. Innych objawów brak – wyrecytowała, wpatrując się w lekarza z wyczekiwaniem, ale on tylko skinął głową.
Zapadła cisza. Doktor poruszał myszką od komputera, aby uruchomić system.
– Pani nazwisko?
– Metera. Joanna Metera. – Joasia zacisnęła dłonie w pięści, żeby się nie drapać. – Recepcjonistka wprowadziła wszystkie moje dane.
Lekarz oderwał wzrok od komputera i gestem wskazał Asi fotel ginekologiczny. Po badaniu zaprosił ją na leżankę, przy której stał aparat ultrasonograficzny. Cisza panująca w gabinecie była nie do zniesienia, dlatego Joasia drżącym głosem zapytała, czy wszystko jest w porządku.
– Skoro nic nie mówię, to znaczy, że nie mam zastrzeżeń. – Doktor wzruszył ramionami. Już wcześniej Asia dostrzegła na jego palcu serdecznym obrączkę i pomyślała, że współczuje jego żonie. Sama raczej nie wytrzymałaby z tak małomównym człowiekiem. A może był taki tylko wobec pacjentek?
W końcu lekarz mruknął do Asi, że może się ubrać, i wrócił do biurka. Po chwili Joasia usiadła po drugiej stronie. Tym razem to ona wpatrywała się w niego ze zniecierpliwieniem.
– Macica jest rozpulchniona, ale na USG jeszcze nic nie widać, za wcześnie. Zrobi pani badania i wróci do mnie za dwa tygodnie. – Zapisał niewielką kartkę drobnymi literami i podał ją Joannie.
– Ale… czy ja jestem w ciąży? – dopytywała się Joasia. W końcu przyszła tu po to, żeby potwierdzić swój odmienny stan!
– No tak – odpowiedział lekarz. Sprawiał wrażenie, jakby nie rozumiał zadanego przez pacjentkę pytania. – Od razu dam pani skierowanie na badania prenatalne, zadzwoni sobie pani i zarezerwuje termin w okolicach… – zmarszczył brwi i spojrzał na kalendarz – no, pod koniec roku.
Joanna głośno przełknęła ślinę.
– Ach tak – mruknęła tylko.
– Sama pani rozumie: wiek, ryzyko. Standardowa procedura. – Tomaszewski poruszył ręką w bliżej niesprecyzowanym geście i dodał szybko: – Proszę się nie zamartwiać. Miałem pacjentki starsze od pani o co najmniej kilka lat i urodziły zdrowe, silne dzieci.
Joanna wracała do domu autobusem i przez cały czas rozpamiętywała słowa lekarza. Mogła mieć tylko nadzieję, że dziecko będzie zdrowe… Wiek. Ryzyko. Standardowa procedura. Trochę uspokoił ją tą ostatnią uwagą, ale i tak się bała. Dobry Boże, czy od teraz jej życie będzie jednym wielkim lękiem i niewiadomą?
Wróciła do pustego mieszkania – Maciek oczywiście był jeszcze w pracy, chociaż za oknami zaczynało już zmierzchać. Potrzebowała bratniej duszy, więc zadzwoniła do przyjaciółki.
Hania była u niej po trzydziestu minutach.
– Dobrze, że zadzwoniłaś. – Uśmiechnęła się, ściągając kurtkę. – Też siedziałam sama w domu. Andrzej dzwonił, że będzie dziś późno, Daria wyszła z koleżanką, dlatego spadłaś mi z nieba!