Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • promocja
  • Empik Go W empik go

Wszystkie pory uczuć. Wiosna - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
16 grudnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wszystkie pory uczuć. Wiosna - ebook

Cztery pory roku, cztery bohaterki i cztery historie poruszające ważne problemy, które mogą spotkać każdego z nas.

Wiosna – czas, kiedy przyroda budzi się do życia. Ta wiosna oznacza też nowy początek dla Eweliny i Adriana. W ich domu w końcu pojawia się upragnione, wyczekane dziecko. Para decyduje się na adopcję chłopca. Piotrek, jak wiele innych dzieci odebranych biologicznym rodzicom, ma swoje problemy. Kiedy przyszedł na świat, miał we krwi promil alkoholu. Dziecko choruje na alkoholowy zespół płodowy – nieuleczalną chorobę, której można tak łatwo uniknąć, zachowując abstynencję w czasie ciąży.

„Wiosna” inspirowana jest prawdziwymi wydarzeniami i rozmowami autorki z kobietą, która adoptowała rodzeństwo z alkoholowym zespołem płodowym. Napisana w 2017 roku była konsultowana z psychologiem dziecięcym, dyrektorką ośrodka adopcyjnego i dyrektorką domu dziecka. Pokazuje rzeczywistość, w jakiej żyją rodzice i dzieci z alkoholowym zespołem płodowym.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-8896-7
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Ewelina spojrzała w górę. Mogłaby przysiąc, że bezchmurne błękitne niebo przecięła właśnie chmara jaskółek. Nigdy nie odróżniała gatunków ptaków i nie przywiązywała do tego większej wagi, jednak tym razem bardzo chciała wierzyć, że na niebieskim firmamencie pojawiły się właśnie jaskółki. Nie od dziś wiadomo, że jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale już całe ich stado… Ewelina miała nadzieję, że nadchodzi wiosna. Wiosna od zawsze kojarzyła jej się z nowym życiem. Miała nadzieję, że to dobry znak.

Adrian wyjątkowo długo guzdrał się w samochodzie.

– Diesla trzeba schłodzić po trasie – mruknął pod nosem, próbując usprawiedliwić swoją niechęć do opuszczenia pojazdu.

Ale Ewelina wiedziała, że wcale nie chodzi o chłodzenie turbin w ich oplu. Adrian chodził jak struty od kilku dni. Właściwie od momentu, kiedy Ewelina odebrała telefon z ośrodka adopcyjnego. Wiedziała, że mąż się nie wycofał. On po prostu się bał, czy podołają. Sam nalegał na wizytę w ośrodku, przekonywał, że skoro to ich jedyny sposób na rodzicielstwo, muszą spróbować. Teraz Ewelina parła do przodu, a on jakby zwolnił. Dziewięcioletni chłopiec ze zdiagnozowanym alkoholowym zespołem płodowym? Oboje wiedzieli, z czym to się wiąże. Na warsztatach dla kandydatów na rodziców adopcyjnych szczegółowo omówiono wszystkie dysfunkcje, które mogą wystąpić u dzieci.

– W placówkach nie ma sierot! – przekonywała ich pani psycholog, marszcząc gniewnie czoło. – W domach dziecka umieszczane są dzieciaki z rodzin patologicznych. To są dzieci alkoholików, narkomanów. Mają zaburzenia funkcjonowania układu nerwowego, deficyty emocjonalne… Nie będzie łatwo, musicie mieć tego świadomość.

Ktoś z sali prychnął głośno.

– Chce nas pani zniechęcić do adopcji?

– Nie chcę rozczarowań – odpowiedziała wymijająco psycholog. – Proszę mi wierzyć, takie problemy się zdarzają, kiedy dzieci są oddawane. Czy są państwo w stanie sobie wyobrazić, jaki to dla nich dramat? Chcemy zapobiec podobnym sytuacjom, dlatego wprost mówimy, jak jest.

Ewelina westchnęła ze zniecierpliwieniem. Chciała już wejść do środka. Oddech przyspieszył, serce wybijało niespokojny rytm. Cała była jednym wielkim podekscytowaniem. Myśl, że być może za tymi drzwiami, w tym budynku czeka na nią _jej_ dziecko, dodawała skrzydeł. Ewelina miała wrażenie, że gdyby tylko się postarała, potrafiłaby się wzbić wysoko, zupełnie jak te jaskółki, które, mogłaby przysiąc, widziała przed chwilą. Nie podzielała wątpliwości Adriana. Jasne, będzie trudno, ale najważniejsze było to, że w końcu otrzymali szansę na rodzicielstwo. Coś, co powinno być naturalne, przyznawane jakby z automatu. Niestety, to tak nie działało. Nie w ich przypadku.

– Chodź już, błagam cię. Nie wytrzymam dłużej tej niepewności! – ponaglała męża.

Skinął głową, wyłączył silnik i wyjął kluczyk ze stacyjki. Ewelina czekała na niego tuż obok samochodu. Z panią Marzeną z ośrodka adopcyjnego umówili się na szczęście już na miejscu, przed domem dziecka. Czuła się nieco zmęczona obecnością obcych ludzi, którzy zaglądali do ich życia, mieszkania i sypialni, by sprawdzić, czy nadają się na rodziców. Dlaczego nikt nie sprawdza kwalifikacji kobiet, które zachodzą w ciążę? Koleżanka, którą poznała w trakcie kursu, zadzwoniła ostatnio do Eweliny, aby pochwalić się, że syn jest już z nimi w domu i powoli uczą się funkcjonować w nowej, powiększonej rodzinie. Opowiedziała jej, że pracownica ośrodka towarzyszyła im nawet w drodze do domu dziecka, kiedy jechali na pierwsze spotkanie z chłopcem. Siedziała na tylnym siedzeniu i cały czas trajkotała, nie pozwalając przyszłym rodzicom po prostu pobyć w świecie własnych myśli.

Ewelina chciała, aby ta chwila była jak najbardziej intymna. Nie mogła urodzić swojego dziecka w jednoosobowej, komfortowej sali na bloku porodowym. Nie przeszła przez wszystkie etapy porodu. Nie odeszły jej wody, nie rozwarła się szyjka. Została tego bezpowrotnie pozbawiona. Nie będzie pierwszego kontaktu skóra do skóry, tata symbolicznie nie przetnie pępowiny. Wiedziała, że jej poród będzie do bólu oficjalny. Formalności, dokumenty, rozmowa z dyrektorem domu dziecka, pedagogiem, psychologiem, pielęgniarką. Dopiero wtedy pozwolą jej zobaczyć dziecko. A to wszystko w towarzystwie pracownika ośrodka adopcyjnego, który bacznie będzie śledził każdy gest, słuchał każdego słowa. Nie zniosłaby obecności obcej osoby w samochodzie w drodze na „porodówkę”. Dlatego poprosiła, aby spotkali się na miejscu.

Adrian, gotowy stawić czoła sytuacji, wysiadł w końcu z samochodu i podszedł do żony. Złapał ją mocno za rękę i z nie do końca przekonującym uśmiechem pociągnął delikatnie w stronę wejścia do budynku. Na dole czekała już na nich pani Marzena z ośrodka. To właśnie z nią odbyli wstępną rozmowę, podczas której zdecydowali się złożyć wszystkie dokumenty i rozpocząć proces kwalifikacji na rodziców adopcyjnych. Od tamtego spotkania do tej wizyty w domu dziecka minął prawie rok. Ale droga Eweliny i Adriana do upragnionego rodzicielstwa była o wiele, wiele dłuższa.

– Dzień dobry, cieszę się, że państwa widzę. – Kobieta sprawiała wrażenie autentycznie uradowanej. – Wszyscy już na nas czekają! Są państwo gotowi?

Adrian tylko skinął głową, Ewelina zdobyła się na grzecznościowe powitanie i jakiś banalny komentarz na rozładowanie atmosfery. Zaciekawiona rozejrzała się wokół. Korytarz wydawał się czysty, chociaż dawno nieodnawiany. Tu i ówdzie ze ścian odprysnęła farba, a stara wykładzina czasy świetności miała już dawno za sobą. Żarówka migała, sygnalizując, że zaraz się przepali, ale nikt nie zaprzątał sobie nią głowy. Gdzieś z głębi budynku docierał wzburzony głos opiekuna i śmiechy dzieci.

– Proszę za mną! – W głosie Marzeny było coś takiego, że Ewelina przypuszczała, iż jeszcze nie znalazł się taki, który śmiałby się jej sprzeciwić.

Oboje bez zająknienia wykonali jej prośbę. Podążyli za kobietą w stronę ciemnych drzwi, na których wisiała sfatygowana tabliczka z napisem „Gabinet dyrektora”.

– Zazwyczaj ten pierwszy kontakt z dzieckiem następuje w gabinecie dyrektora lub w pokoju odwiedzin – poinformowała ich pracownica ośrodka, odpowiadając na niezadane pytanie.

Zapukała delikatnie i nie poczekawszy na zaproszenie, weszła do środka, a Ewelina i Adrian podążyli jej śladem. W prawym rogu pomieszczenia stał duży prostokątny stół, przy którym siedziały trzy kobiety i jeden mężczyzna. Kiedy drzwi się otworzyły, wszyscy z zainteresowaniem spojrzeli na nowo przybyłych. Ewelina miała niemiłe wrażenie, że właśnie została oceniona przez tych ludzi. Mogła mieć tylko nadzieję, że oględziny wypadły pomyślnie.

– Dzień dobry – odezwała się, głośno przełykając ślinę.

– Dzień dobry – zawtórował jej mąż.

Pani Marzena uśmiechnęła się do nich zachęcająco. W ich stronę z wyciągniętą ręką ruszyła niska, szczupła kobieta, ubrana dość nieformalnie. Ewelina od razu poczuła do niej sympatię. Źle by się czuła, gdyby pracownicy domu dziecka okazali się sfiksowani na punkcie przestrzegania zasad dress code’u. Chciała poznać swoje dziecko w swobodnej atmosferze. Białe koszule kojarzyły jej się z urzędnikami.

– Witam serdecznie, nazywam się Jolanta Adamska i jestem dyrektorką tego domu dziecka. – Kobieta zdecydowanie uścisnęła Ewelinie rękę, czym wprawiła ją w konsternację. Nie przypuszczała, że tak drobna osóbka może mieć tak mocny uścisk.

– Adrian Bartecki, miło mi – wymamrotał Adrian, wyciągając w stronę dyrektorki otwartą dłoń.

Ewelina odpowiadała tylko wymuszonymi grymasami, które w zamyśle miały być uśmiechami. Stres zżarł ją w jednej chwili. Schowała trzęsące się ręce do kieszeni płaszcza, oddychając głęboko. Miała ochotę usiąść w kącie i płakać. Z radości, z żalu, ze zmęczenia, z bólu. Chciała wierzyć, że właśnie nadszedł kres jej problemów, że od tej chwili niemożność urodzenia dziecka przestanie być tym, co ją definiuje. Już nie będzie niepełną, wybrakowaną kobietą. Będzie matką! Tego musiała się trzymać. To nie była dobra chwila, żeby siąść i się załamać. Żadna nie jest odpowiednia, ale ta była najgorsza z możliwych. Upragnione rodzicielstwo czekało za następnym zakrętem. W tym budynku. Musiała tylko dobrze wypaść na spotkaniu… A jednak samotna łza była zbyt nieposłuszna i popłynęła, wyżłabiając ślad w starannie nałożonym makijażu.

– Przepraszam, ja… – zaczęła, ocierając ją.

Jolanta Adamska położyła jej dłonie na ramionach i spojrzała głęboko w oczy. W pierwszym odruchu Ewelina miała ochotę uciec. Nie podobało jej się, że obca kobieta pozwala sobie na takie gesty, jednak słowa dyrektorki sprawiły, że w jej sercu rozlało się ciepło.

– Proszę się nie przejmować, ja już nie takie rzeczy widziałam! Pani Ewelino, poprawiamy koronę i zasuwamy! – Potrząsnęła nią delikatnie. – To są ogromne emocje, zarówno dla was, jak i dla nas, proszę mi zaufać! Będą łzy, będzie śmiech, to normalne! To jest chwila dla was, my jesteśmy tu po to, żeby pomóc wam podjąć decyzję. Pani jest mamą i to zrozumiałe, że tak bardzo to wszystko pani przeżywa. Zaraz wysłucha pani informacji o swoim synu, pozna Piotrka… – urwała.

_Pani jest mamą_.

Ewelina schowała twarz w dłoniach i roześmiała się głośno. Nie panowała nad emocjami, ale najwyraźniej wcale od niej nie oczekiwano, że będzie inaczej. Ta kobieta powiedziała jej, że jest mamą! Ma-mą!

– W porządku. – Wypuściła głośno powietrze. – Możemy zaczynać! Przepraszam, że…

– Proszę nie przepraszać! – Dyrektorka wbiła w nią twarde spojrzenie. – Chciałabym państwu przedstawić moich pracowników. To jest Sebastian Rodzeń, wychowawca i opiekun prawny Piotrka. On zna go najlepiej.

Wysoki, barczysty mężczyzna spojrzał na nich z sympatią i wyciągnął dłoń na powitanie.

– Pozwoliłam sobie jeszcze zaprosić Janinę Piskorek, naszą pielęgniarkę, która jak nikt inny orientuje się w problemach zdrowotnych naszych podopiecznych, oraz psycholog sprawującą opiekę nad wychowankami placówki Alinę Kowalczuk… – wyliczała dyrektor, a Ewelina i Adrian próbowali za nią nadążyć. W końcu się poddali, uznając, że personalia tych osób nie są im do niczego potrzebne.

Adrian wbił spojrzenie w wychowawcę Piotrka. Zdziwiło go, że opiekunem dziecka jest mężczyzna. Zawsze mu się wydawało, że w domach dziecka pracują głównie kobiety. Ta praca kojarzyła się z typowo kobiecym zajęciem, a tu, proszę, facet. Adrian sam nie potrafił rozstrzygnąć, jaki ma do tego stosunek. Zresztą nie było już czasu na roztrząsanie błahostek, gdyż dyrektorka wskazała Ewelinie i Adrianowi miejsca siedzące i zapytała, czy mają ochotę na coś do picia. Dopiero teraz Ewelina zwróciła uwagę na leżące na stole dokumenty. Wiedziała już, co znajduje się w teczce. Pracownica ośrodka uświadomiła ich wcześniej, jak będzie przebiegać takie spotkanie. Tuż obok Eweliny toczyła się grzecznościowa wymiana zdań, a ona miała ochotę krzyknąć: „Dajcie mi tę kartę, chcę wiedzieć wszystko o swoim dziecku!”. Musiała jednak czekać. Znów czekać! Ostatnie miesiące jej życia były naznaczone czekaniem. Miała go po dziurki w nosie!

– Może jednak kawy? – Z zamyślenia wyrwał ją głos Adamskiej.

– Nie, naprawdę, dziękuję, nie trzeba! Nie piję kawy, a mąż wypił przed wyjściem – wytłumaczyła się Ewelina, podnosząc wzrok na dyrektorkę, która wciąż kręciła się po pokoju. Pomieszczenie było duże, Ewelina pomyślała, że spokojnie pomieściłoby dwa, a nawet trzy tego typu gabinety.

– Nie pije pani kawy? – zdziwiła się Jolanta. – To jak pani, przepraszam, funkcjonuje?

– Jakoś daję sobie radę, a kawa po prostu mi nie smakuje. – Ewelina wzruszyła ramionami. – Kiedyś, jeszcze jako młoda dziewczyna, pracowałam w knajpie jako kelnerka i zdarzało mi się podczas nocnej zmiany wypić kawę, ale nigdy za nią nie przepadałam.

– A czym się pani teraz zajmuje?

Punkt dla Adamskiej. Pani Marzena ostrzegała, że w domu dziecka odbędą kolejną z serii rozmów kwalifikacyjnych, ale dyrektorka rozegrała to całkiem sprawnie. Temat wyniknął poniekąd naturalnie.

– Pracuję w prywatnej klinice, asystuję przy zabiegach chirurgicznych i tych z zakresu medycyny estetycznej – wyjaśniła Ewelina takim tonem, jakby wygłaszała wyuczoną kwestię. – Ukończyłam pielęgniarstwo. A mój mąż jest górnikiem.

– O! – Usta Jolanty ułożyły się w kształt samogłoski, która się z nich wyrwała. – To ciekawe!

Na początku procesu kwalifikacyjnego Ewelina bała się, że zawód jej męża może się okazać powodem do odrzucenia ich kandydatury. W końcu jest obarczony większym ryzykiem niż, dajmy na to, praca sprzedawcy w sklepie czy nauczyciela, ale okazało się, że zajęcie Adriana przemawia na jego korzyść. Praca w kopalni dawała gwarancję ciągłości zatrudnienia i – co za tym idzie – dochodów. Mimo że czasy, kiedy górnicy byli nie do ruszenia, dawno już minęły, ten zawód nadal kojarzył się z dobrobytem i stabilizacją.

– Zawsze zastanawiałam się, kto korzysta z usług klinik medycyny estetycznej – wyznała Adamska.

– Cóż… – zawahała się Ewelina – klienci są przeróżni! Zdaję sobie sprawę, że pacjentów naszej kliniki postrzega się dość, hm… stereotypowo. Ale nic bardziej mylnego! – W końcu poczuła się swobodniej. Lubiła opowiadać o swojej pracy. Poznała w niej naprawdę fascynujących ludzi. – Jasne, zdarzają się klientki, które od nadmiaru botoksu mają problem ze swobodnym uśmiechaniem się czy mruganiem, ale nasi lekarze kierują się w pracy nie chęcią zarobku, ale przede wszystkim poczuciem estetyki. Zależy im na naturalnych efektach przeprowadzanych zabiegów. Czasem po prostu… – zrobiła pauzę, zastanawiając się nad doborem słów – no, zdarza się, że odmawiają wykonania usługi.

– Coś takiego! – Dyrektorka cmoknęła ustami. Wszyscy pozostali milczeli, bacznie przysłuchując się rozmowie obu kobiet. Adrian ściągnął kurtkę. Rozglądał się za wieszakiem i zastanawiał, dlaczego nikt, do diabła, nie wziął od nich płaszczy. – Kiedyś nawet myślałam o takim zabiegu, no, przyzna pani sama, że perspektywa odmłodzenia się o kilka lat kusi, ale… Jakoś ten botoks, jak sama pani zauważyła, źle się kojarzy!

– A niesłusznie, bo skutecznie usuwa zmarszczki mimiczne. Poza tym mamy w ofercie też inne, minimalnie inwazyjne zabiegi… Nici liftingujące, mezoterapię bezigłową, ultradźwięki, plazmę… – Ewelina wymieniała na jednym wdechu. Nagle urwała, jakby przypominając sobie, z kim rozmawia. – W każdym razie zapraszam, na pewno załatwię jakiś rabat!

– Jak się w końcu zdecyduję, na pewno skorzystam! – Dyrektorka machnęła ręką. – Jak zdążyłam się zorientować, mieszkają państwo w Katowicach, prawda?

– Tak. – Do rozmowy wtrącił się Adrian. – Obawialiśmy się, że przy wjeździe do Sosnowca poproszą nas o paszporty, ale na szczęście udało się dotrzeć bez większych przygód.

Uwaga Adriana rozładowała napięcie, które unosiło się pod sufitem. Swoją drogą, zauważyła w myślach Ewelina, sufit w tym pomieszczeniu był w o wiele lepszym stanie niż w pozostałej części budynku. Cały gabinet prezentował się zresztą korzystniej.

– Czy w pobliżu miejsca państwa zamieszkania znajduje się szkoła? Przychodnia? Park? – Jolanta przybrała nieco bardziej oficjalny ton.

– Tak, tak, oczywiście! – zapewniła gorliwie Ewelina. – W odległości dwustu, może trzystu metrów jest duży park z placem zabaw. Niedaleko znajdują się też kino, sala zabaw, szkoła… – Spojrzała w oczy dyrektorce. – Naprawdę jesteśmy w stanie zapewnić chłopcu godne warunki. Mieszkanie jest przestronne, słoneczne… – urwała, bo poczuła się głupio. Przecież dyrektorka z pewnością o tym wszystkim wiedziała.

Jolanta zawahała się. Zastygła na chwilę w bezruchu, po czym spojrzała na Sebastiana, który w mig zrozumiał jej intencje i odchrząknął znacząco, czym zwrócił na siebie uwagę Barteckich.

– Jesteśmy przekonani, że pracownicy ośrodka szczegółowo sprawdzili państwa sytuację mieszkaniową, życiową, materialną… – zwrócił się do Eweliny i Adriana, łącząc koniuszki palców obu dłoni w piramidę. – Ale żeby przyjąć do domu dziecko takie jak Piotrek… Proszę mnie źle nie zrozumieć. Ja chcę dla tego chłopaka jak najlepiej. Przeżył już niejedno rozczarowanie…

– Biedny chłopak! – wyrwało się Ewelinie.

– Nie jesteśmy ludźmi, którzy rzucają słowa na wiatr – wtrącił Adrian.

– Wszyscy tak twierdzą… – mruknął Sebastian.

– Chodzi o to – weszła mu w słowo Jolanta – że deficyty Piotrka są naprawdę… znaczne. To jest trudne dziecko ze straszną przeszłością. Tylko kuracja witaminą M może wyprowadzić go z tych opóźnień i zaburzeń…

Adrian i Ewelina spojrzeli na siebie, ale ze swoich twarzy wyczytali to samo – oboje nie mieli najmniejszego pojęcia, o czym mówi dyrektorka.

– Witamina M. M jak miłość. Miłość rodziców – wytłumaczyła Adamska.

Nie zdążyli zareagować, gdyż wychowawca Piotrka zaczął swój monolog.

– Kiedy Piotrek przyszedł na świat, miał we krwi ponad promil alkoholu! Lekarze rozpoczęli walkę o jego życie, równocześnie powiadomiono sąd rodzinny. – Sebastian wyraźnie emocjonował się historią swojego podopiecznego. – Jego matka, no cóż… Była już znana opiece społecznej. To wychowanka domu dziecka, sama pochodziła z patologicznej rodziny, wpadła w pewien schemat. Ona… – urwał i spojrzał na Ewelinę i Adriana, jakby chciał sprawdzić, jakie wrażenie wywołały na nich te informacje. Oboje wpatrywali się w niego niecierpliwie, chłonąc każde słowo. – Ona chyba nie potrafiła inaczej. W każdym razie sąd rodzinny wysłał zapytanie do opieki społecznej, a im osoba matki Piotrka nie była obca. Nie odebrano jej praw do dziecka, zdecydowano się na ich ograniczenie. To była chyba terapia szokowa dla tej kobiety, bo zaczęła się starać. Podjęła leczenie odwykowe, po jakimś czasie dziecko wróciło do domu. Byli pod nadzorem kuratora, który szybko zorientował się, że matka znów leci w dół i… Piotrek wrócił do ośrodka. Taka sytuacja powtarzała się trzykrotnie, zanim sąd zdecydował o całkowitym pozbawieniu matki praw rodzicielskich.

W gabinecie zapadła cisza. Ewelina powinna myśleć o biologicznej matce Piotrusia ze złością, w końcu to ona była winowajczynią deficytów dziecka. To ona sprowadziła na niego ten los! To przez nią chłopiec dorastał w ośrodku opiekuńczo-wychowawczym, nie znając ciepła rodzinnego domu. Ewelina jednak nie potrafiła się na nią złościć, mimo iż, jak wiedziała, płodowy zespół alkoholowy to jedyny zespół wrodzonych wad, któremu można zapobiec. Wystarczy nie pić alkoholu w ciąży. To przecież tylko dziewięć miesięcy, można się powstrzymać przez tak krótki czas. A mimo to w Polsce rodzi się więcej dzieci z alkoholowym zespołem płodowym niż z zespołem Downa. W tej chwili jedyne, co Ewelina czuła wobec matki Piotrka, to współczucie.

– Zmarła trzy i pół roku temu – oznajmił beznamiętnie Sebastian.

Ewelina z głośnym jękiem wypuściła z siebie powietrze, które trzymała w płucach stanowczo zbyt długo.

– A ojciec? Co z nim? – zainteresował się Adrian.

– Ojciec Piotrka jest nieznany, więc dziecko już od dłuższego czasu ma uregulowaną sytuację prawną – wyjaśniła dyrektorka.

– Dlaczego nadal jest w ośrodku? Podobno w dzisiejszych czasach to rodzice czekają na dziecko, a nie odwrotnie… – Spojrzał znacząco na panią Marzenę, jakby sugerując, kto podał mu taką informację.

– Zgadza się, tylko że dziecka w tym wieku, z takimi deficytami po prostu nikt nie chciał – odezwała się po raz pierwszy psycholog Alina Kowalczuk, przyciągając uwagę zebranych. Natychmiast pokryła się krwistoczerwonym rumieńcem, a Ewelina pomyślała, jak to możliwe, że tak wstydliwa osoba wybrała zawód, w którym bezustannie ma się kontakt z drugim człowiekiem.

Zapadła dłuższa cisza. Zebrane w gabinecie osoby przetrawiały wypowiedziane przez psycholożkę słowa. Co to za świat, w którym dziecko jest niechciane z uwagi na wiek czy choroby? Właśnie dlatego na pytanie: „O jakim dziecku państwo myślą?”, które padło podczas pierwszej wizyty w ośrodku adopcyjnym, Ewelina i Adrian odpowiedzieli: „O każdym”.

– A… – zaczęła Ewelina, ale najwyraźniej zabrakło jej odwagi. – A FAS¹? – dokończyła bezgłośnie. Tylko z ruchu jej warg rozmówcy mogli wyczytać, o co pytała.

– Nie wiem, czy powinniśmy rozpatrywać to w kategoriach szczęścia, ale… – zaczęła ostrożnie dyrektorka – zazwyczaj dzieci z płodowym zespołem alkoholowym nie są prawidłowo zdiagnozowane. Proszę zwrócić uwagę, że przeważnie rodzą się one w rodzinach patologicznych, w których świadomość istnienia pewnych deficytów jest niewielka… Poza tym na pewno państwo wiedzą, że FAS jest konsekwencją spożywania alkoholu przez matkę – zauważyła, a Ewelina i Adrian potwierdzili skinieniem głowy. – Która kobieta przyznałaby się, że piła w ciąży? Zazwyczaj zdecydowanie zaprzeczają, ale matka Piotrka… no cóż, urodziła dziecko, będąc pod wypływem alkoholu. Poza tym chłopiec miał typowe dla płodowego zespołu alkoholowego cechy morfologiczne: anomalie w budowie twarzy, wadę serca, i dlatego – zastukała palcami w blat stołu – dość szybko postawiono właściwą diagnozę. Inne dzieci nie mają tego „szczęścia”. – Przy ostatnim słowie poruszyła palcami wskazującym i środkowym obu dłoni, dając do zrozumienia, że to ironia.

– A jak on się później rozwijał? Jak sytuacja wygląda dzisiaj? Czy jest pod opieką specjalistów? – Ewelina miała mnóstwo pytań.

Wprawdzie otrzymała podstawowe informacje w ośrodku adopcyjnym, ale chciała usłyszeć o wszystkim od ludzi, którzy najlepiej znali Piotrka, którzy przebywali z nim na co dzień. Towarzyszyła jej refleksja, że mówią jej za mało, a ona chce wiedzieć o swoim dziecku więcej, więcej i więcej! Każdą informację chłonęła nie tylko uszami, ale też skórą.

– To może pani Janina… – Jolanta przekazała pałeczkę pielęgniarce. Ta tylko kiwnęła głową i beznamiętnie spojrzała na Ewelinę i Adriana.

– Chłopiec od początku rozwijał się wolniej od rówieśników, późno zaczął siadać, chodzić, mówić – wyliczała. – Kiedy był w ośrodku, staraliśmy się zapewnić mu jak najlepsze warunki rozwoju, ale proszę też zrozumieć naszą sytuację… Mamy pod opieką nie jedno czy dwoje dzieci, dlatego zawsze powtarzam, że dzieciaki najlepiej się rozwijają, kiedy znajdą dom, trafią pod czułą opiekę rodziców. – Pielęgniarka wzięła do ręki dokumenty i wyciągnęła je w stronę Eweliny i Adriana. – Piotrek ma duże problemy z nauką i pamięcią krótkotrwałą. Dodatkowo trochę u niego na bakier z integracją sensoryczną, ma liczne zaburzenia w odczuwaniu bodźców, skoliozę, ograniczenia ruchomości stawów… Cały czas jest pod opieką genetyka i neurologa, jeździmy z nim na okresowe kontrole. – Wręczyła im dokumenty. – Jako mały chłopiec miał wprowadzone wczesne wspomaganie, teraz pozostają głównie wizyty u psychologa i ciągła praca z dzieckiem.

– Psychoterapię z dzieckiem nieopóźnionym w rozwoju zaczyna się właśnie około dziesiątego roku życia, ale podejrzewam, że w przypadku Piotrka nastąpi to nie wcześniej niż w wieku trzynastu, może piętnastu lat – wtrąciła psycholog. – Na razie w grę wchodzą przede wszystkim zajęcia motoryczne, trening relaksacyjny.

Ewelina i Adrian skinęli głowami, zaznaczając, że przyjęli wszystko do wiadomości.

– Chłopiec lubi czytać – wtrąciła dyrektorka, jakby to była najważniejsza informacja o dziecku.

– Czytać to może zbyt wielkie słowo. – Sebastian się zmieszał. – Wodzi wzrokiem po tekście, ogląda ilustracje. Kilka razy przewertował już w ten sposób całą książkę, bardzo lubi _Harry’ego Pottera_, oczywiście to wydanie z ilustracjami… – urwał. – Dzieci z FAS rozumieją wszystko bardzo dosłownie, nie potrafią wyłapywać z tekstu czy rozmowy pojedynczych informacji…

– To karta Piotrka, tak? – przerwała mu Ewelina, wpatrując się we wręczony przez pielęgniarkę dokument.

– Zgadza się, to jego karta osobowa – wyjaśniła Janina. – Tam znajdują się wszystkie informacje o Piotrku…

Zapadła cisza. Pracownicy domu dziecka i pani Marzena postanowili dać rodzicom czas na zapoznanie się z dokumentem. Ewelina i Adrian starannie śledzili tekst. Dane dziecka, dane rodziców, sytuacja prawna, opiekun prawny, stosunek dziecka do przysposobienia, rodzeństwo dziecka…

– Właśnie – zwróciła uwagę Ewelina. – Rozumiem, że Piotrek nie ma rodzeństwa?

– Z tego, co wiemy, nie. Matka miała tylko jego, a ojciec…

– Rozumiem.

Opis pobytu w placówce, stan zdrowia i rozwój dziecka… Tu Ewelina zatrzymała się na dłużej. Ciąża, poród, aktualny stan zdrowia, badania specjalistyczne. I wszędzie ten FAS. Na Boga, czy ta kobieta nie wiedziała, że systematycznie wtacza w krew swojego nienarodzonego dziecka truciznę? Kiedy zadzwonił telefon i Ewelina dowiedziała się, że jest dla niej dziecko, chłopiec z płodowym zespołem alkoholowym, nie spała przez całą noc. Przeczytała w sieci wszystko, co tylko napisano o FAS. Dysponowała też wiedzą z prowadzonych przez ośrodek adopcyjny warsztatów. Jedno spotkanie dotyczyło zaburzeń, z jakimi mogą spotkać się u dzieci. Wiedziała, że alkohol ma bardziej toksyczne działanie na płód niż jakikolwiek narkotyk. Czy matka Piotrka nie miała tej świadomości? A może po prostu była tak zobojętniała, tak bardzo potrzebowała wódki, że nie zaprzątała sobie tym głowy? Polskie prawo w żaden sposób nie reguluje kwestii spożywania alkoholu w ciąży. Pijące ciężarne pozostają bezkarne, ale przecież istnieje jeszcze coś takiego jak prawo moralne. Matka nie powinna wyrządzać takiej krzywdy swojemu nienarodzonemu dziecku…

– Chyba wszystko jest jasne. – Adrian w końcu przerwał przedłużającą się ciszę.

– Czy państwo są gotowi nawiązać kontakt z dzieckiem? – zapytała oficjalnie dyrektorka, a serce Eweliny wykonało piruet.

Tak, tak, tak! Byli gotowi! Czekali na tę chwilę od wielu, wielu miesięcy, które dłużyły się w nieskończoność.

– W takim razie pójdę po Piotrka – zaproponowała psycholog.

Ewelina wpatrywała się w drzwi, za którymi zniknęła Alina, a w których za chwilę miał się pojawić Piotrek. Była przekonana, że bicie jej serca jest słyszalne nie tylko dla wszystkich zebranych w tym pokoju, ale też w całym budynku. Ba! W całej dzielnicy, mieście, województwie! Czekała. Ale tym razem wiedziała, że od upragnionego szczęścia dzielą ją co najwyżej minuty.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: