- nowość
- W empik go
Wszystkie pory uczuć. Zima - ebook
Wszystkie pory uczuć. Zima - ebook
Cztery pory roku, cztery bohaterki i cztery historie poruszające ważne problemy, które mogą spotkać każdego z nas.
Zima sprzed wielu lat – to właśnie ona zamroziła na długie dekady serce Róży, pracownicy domu dziecka. Walcząc z wyrzutami sumienia, kobieta postanowiła, że poświęci swoje życiu innym. Ale los zaplanował dla niej o wiele więcej niż ona sama…
Róża od kilkudziesięciu lat skrywa tajemnicę z mroźnej, sylwestrowej nocy. Nikomu nie powiedziała o tym, co widziała, chwilę przed tym, zanim jej przyjaciółka zmarła w wyniku nieszczęśliwego wypadku. Postanowiła chronić bliską jej osobę, chociaż całe życie miała wątpliwości, czy to rzeczywiście był wypadek.
Teraz, będąc w jesieni życia, wychodzi za mąż za wieloletniego przyjaciela z pracy, Tadeusza. To właśnie jemu postanawia wyznać swój sekret…
Razem z Różą cofamy się do lat głębokiego PRL-u, które mimo trudów i braków na sklepowych półkach, kojarzą się jej z najpiękniejszymi, beztroskimi latami dzieciństwa. Dzieciństwa, które na dobre zakończyła tragedia na sylwestrowej prywatce.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-9049-6 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wiele można było powiedzieć o ślubie Róży i Tadeusza, ale na pewno nie to, że był bajkowy. W bajkach księżniczki, wychodząc za księcia, mają co najwyżej dwadzieścia lat i wszystko przed sobą, a w przypadku Róży śmiało można było rzec, iż większość życia ma już za sobą, nawet gdyby założyć, że dożyje setki. Również jej przyszły mąż odbiegał od wyobrażeń na temat typowego pana młodego, a i sama ceremonia była wyjątkowo jak na taką uroczystość skromna i zwyczajna. Na gości nie czekały bogato zastawiony stół, wynajęta do nieprzyzwoicie wczesnych godzin porannych sala weselna czy kapela, której członkowie, odpowiednio zachęceni wysokoprocentowymi trunkami, mieliby zabawiać towarzystwo szlagierami weselnymi do momentu, aż ostatni biesiadnik chwiejnym krokiem zejdzie z parkietu. Nie było _Białego misia_, _Prawego do lewego_, przyśpiewek o gorzkiej wódce ani oczepin, a jednak większość gości była zgodna co do tego, że była to jedna z najpiękniejszych, o ile nie najpiękniejsza ceremonia ślubna, w jakiej uczestniczyli.
Temperatura na zewnątrz spadła zupełnie niespodziewanie do minus dziesięciu stopni, a biały puch starannie przykrył park Schoena, w otoczeniu którego znajdował się zabytkowy pałac, w nim zaś sala ślubów urzędu stanu cywilnego. Mimo błagalnych westchnień i stęsknionych spojrzeń posyłanych w stronę nieba zima postanowiła sprawić wszystkim psikusa i nie nadeszła ani dwudziestego czwartego, ani dwudziestego piątego, ani nawet dwudziestego szóstego grudnia. Postanowiła zawitać na południe kraju dokładnie dzień po świętach, w sobotę, kiedy Róża i Tadeusz mieli przyrzekać sobie, że „uczynią wszystko, aby ich małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe”.
Kiedy Róża wstała z łóżka i spojrzała za okno, jęknęła głośno. Meteorolodzy zapowiadali, że zima przyjdzie stopniowo i łagodnie, tymczasem tego, co działo się na zewnątrz, nie można było nazwać inaczej niż jej ostrym atakiem. Róża mocno powątpiewała, czy cienki płaszczyk, który zakupiła z myślą o tym wyjątkowym dniu, ochroni ją przed podmuchami mroźnego powietrza. Ziewnęła głośno i sięgnęła po pilota od telewizora. Dziennikarz, którego twarz pojawiła się na szklanym ekranie, informował właśnie o gigantycznych korkach spowodowanych niespodziewanymi opadami śniegu.
– Zima ponownie zaskoczyła drogowców, chociaż przecież dwudziestego siódmego grudnia można już było się jej spodziewać – podsumował młody reporter. – Jak widać, nasze służby nie uczą się na błędach z przeszłości. Marnym pocieszeniem mogą być ich zapewnienia, że do poniedziałku sytuacja na polskich drogach powinna już wrócić do normy.
Róża z niezadowoleniem pokręciła głową. Wprawdzie nie przewidywała żadnych utrudnień na kilometrowym odcinku, który dzielił dom Tadeusza od bloku, gdzie wraz z siostrą mieszkała od wielu już lat, jednak sytuacja, jak zapewniał dziennikarz, była na tyle poważna, że wszystko mogło się zdarzyć. Przeliczyła w myślach dystans, jaki dzielił jej mieszkanie od Pałacu Schoena. Dwa, może trzy kilometry głównymi sosnowieckimi drogami. Dojadą, ale co z gośćmi? Róża nie chciała, aby cokolwiek zepsuło ten niezwykły dzień – w końcu czekała na niego prawie sześćdziesiąt lat – jednak wszystko wskazywało na to, że pogoda uparła się popsuć jej szyki. Postanowiła obudzić Ludmiłę i podzielić się z nią swoimi wątpliwościami. W końcu, jak powszechnie wiadomo, każdy problem traci na znaczeniu, kiedy omówi się go z bliską osobą.
– Wasz ślub będzie przepiękny – zapewniła Różę siostra, uśmiechając się szeroko. – Będziesz jak Królowa Śniegu! Ty, Tadeusz i zimowa sceneria… Zupełnie jak w bajce!
Ludmiła, nazywana przez rodzinę i znajomych Miłką, wykazywała nietypową dla swojego wieku infantylność i swego rodzaju naiwność. Nietypową jednak tylko dla osób, które nie znały jej historii, Miłka bowiem urodziła się z niedotlenieniem i chociaż na pierwszy rzut oka trudno było cokolwiek zauważyć, trudy związane z przyjściem na świat odcisnęły trwałe piętno na jej intelekcie. Rzecz jasna w czasach, w których się urodziła, nikt nie zawracał sobie głowy takimi „drobnostkami” jak deficyty intelektualne dziecka, toteż dziewczynka nie otrzymała niezbędnego wsparcia, a jej rozwój nie był w żaden sposób stymulowany.
Róża z niecierpliwością zerkała na zegarek, ale wskazówki jakby uparły się zwolnić, przypominając kobiecie, że skoro przez tyle już lat była samotna, kilka dodatkowych godzin niczego nie zmieni. Ale Róża nie chciała już czekać. Naczekała się wystarczająco długo. Przesiedziała swoje życie w poczekalni, a czas przeciekał jej przez palce. Czasem łapała się na tym, że próbowała chwytać poszczególne minuty i godziny, ale czas – niczym woda – był nieuchwytny.
Otworzyła szafę, w której czekała kreacja przygotowana specjalnie na ten wyjątkowy dzień. Róża długo zastanawiała się, co powinna włożyć. Myśl o tym, że miałaby wcisnąć się w białą, długą do ziemi suknię, wydawała jej się irracjonalna.
– Już nie te lata – wyjaśniła Miłce, która próbowała namówić ją na tradycyjną suknię ślubną. – Tylko bym się ośmieszyła!
– Niby dlaczego? – żachnęła się młodsza z sióstr. – Ślub wymaga specjalnej oprawy, nieważne, w jakim wieku się go bierze!
Koniec końców Róża zdecydowała się na kremową sukienkę sięgającą tuż za kolano. Kiedy udało jej się wybrać kreację, okazało się, że jeszcze większym wyzwaniem będzie zakup pasujących do niej butów. Róża przez życie szła w wygodnych trzewikach na płaskim obcasie i nie wyobrażała sobie, że miałaby pokonać na szczudłach – jak w myślach nazywała szpilki – dystans chociażby jednego metra. Z drugiej strony nie mogła przecież wystąpić na własnym ślubie w balerinkach czy tenisówkach. Na szczęście z pomocą przyszła jej urocza sprzedawczyni ze sklepu obuwniczego, znajdując dla niej wygodne i eleganckie buty na niskim słupku.
Róża ubrała się, nałożyła delikatny makijaż i czekała. W tym czasie zdążyła jakieś sześćdziesiąt dwa razy zwątpić w powodzenie całego przedsięwzięcia i uznać, że Tadeusz na pewno się rozmyśli i wcale nie przyjedzie po nią z kierowcą. Tak długo była samotna, że nie mieściło jej się w głowie, iż teraz ma zacząć nowe życie. Tak po prostu.
Ale Tadeusz, rzecz jasna, wcale się nie rozmyślił. Nie po to przełamał swą wrodzoną nieśmiałość i narażając się na pośmiewisko, ni stąd, ni zowąd poprosił wieloletnią znajomą z pracy o rękę. Nie zaprosił jej na kawę, do kina czy teatru. Nie. Po prostu uklęknął przed nią i oświadczył, że jest w niej zakochany praktycznie od zawsze, ale dotychczas był skończonym idiotą, który ukrywał swoje prawdziwe uczucia, obawiając się odrzucenia. Jego wyznanie sprawiło, że Róża oniemiała. Potrzebowała czasu, aby dojść do siebie. Milczała tak długo, że Tadeusz zdążył już stwierdzić, iż dostał kosza, i właśnie miał zbierać się do wyjścia, kiedy ochrypłym z wrażenia głosem wyjąkała:
– Oczywiście, że za pana wyjdę!
Na „ty” przeszli nieco później, kiedy już Róża z dumą nosiła na palcu złoty pierścionek z niewielką cyrkonią. Tadeusz, tak jak i Róża, od wielu lat pracował w domu dziecka. Jego narzeczona była wychowawczynią, on – złotą rączką, czyli człowiekiem od absolutnie wszystkiego, czego nie dowodziła niestety wysokość jego pensji, dlatego pierścionek z cyrkonią był jedynym, na jaki mógł sobie pozwolić, ale Róża i tak uważała, że jest on najpiękniejszy i najcenniejszy na świecie.
Wynajęty samochód, z Tadeuszem w środku, zauważyła przez okno, przy którym stała już od dobrej godziny. Narzeczony wysiadł z auta, zerknął w górę i ich spojrzenia się skrzyżowały. Róża, zawstydzona, że została przyłapana na gorącym uczynku, schowała się za firanką – na jej ustach błąkał się nieśmiały uśmiech. A więc przyjechał, nie rozmyślił się, nadal chce się z nią ożenić! Z nią, właśnie z nią, z Różą Dobrowolską!
Do mieszkania wpuściła go Miłka, z którą przez krótki okres narzeczeństwa z Różą zdążył się polubić, chociaż nie do końca tolerował dziwną, zbyt bliską i dość niezdrową relację przyszłej żony z siostrą. Teraz jednak nie zamierzał zaprzątać sobie tym głowy – do przedpokoju właśnie weszła ONA. Najpiękniejsza, najukochańsza, ta wyjątkowa.
Kilka płatków śniegu zaplątało się w jego wciąż gęste, chociaż całkiem już siwe włosy. Róża mogłaby przysiąc, że w jego lewym oku pojawiła się łza wzruszenia, ale może jednak to tylko zbłąkany śnieżek zatrzymał się na rzęsie? Sama nie potrafiła ukryć poruszenia i emocji, które nią zawładnęły. Podeszła do ukochanego i wtuliła się w niego mocno, wciągając przez nozdrza jego zapach, jakby starała się nauczyć go na pamięć. Nie zważała na obecność siostry i kolegi Tadeusza, który zgodził się zostać jego świadkiem.
– Mój kochany… – wyszeptała, czując, jak szczęście wypełnia ją całą, od stóp do głów.
Starość przestała być aż taka straszna, odkąd miała ją spędzić w ramionach tego mężczyzny.
Remigiusz, kolega Tadeusza, chrząknął znacząco.
– Nie chciałbym przerywać tej jakże pięknej sceny, ale obawiam się, że jeśli zaraz nie wyjedziemy, możemy się spóźnić. Zima odebrała kierowcom rozumy!
Remigiusz zazdrościł koledze i z niepewnością zerkał w przyszłość. Znali się z Tadeuszem od dziecka, wychowali się na tej samej ulicy i tak się życie potoczyło, że żaden z nich się nie ożenił, często więc spotykali się, aby razem zabić czas. Wiedział, że przyjaciel, z wiadomych względów, już nie będzie odwiedzał go tak często jak dotychczas, i to napawało go lękiem. Nikt nie chce być samotny na starość. Podziwiał kolegę za to, że ten w końcu zdobył się na szczerość i wyznał Róży swoje uczucia. Jak widać, czasem opłaca się postawić wszystko na jedną kartę.
– Oczywiście, już się zbieramy! – Róża niechętnie oderwała się od przyszłego męża i zaczęła przygotowywać się do wyjścia.
Jeszcze tylko Miłka trzy razy sprawdziła, czy na pewno zabrała dowód osobisty, Róża zdążyła spanikować, że zgubiła portfel, choć ten bezpiecznie spoczywał tam, gdzie zawsze, czyli w jej torebce, a Remigiuszowi zrobiło się gorąco, gdy nie wyczuł w kieszeni pudełeczka z obrączkami – okazało się, że włożył je do drugiej – po czym ruszyli.
Tłum, jaki zastali w Pałacu Schoena, przerósł najśmielsze oczekiwania Róży. Odniosła wrażenie, że przed salą ślubów zebrali się wszyscy wychowankowie, którzy przewinęli się przez dom dziecka w ciągu ostatnich trzydziestu pięciu lat. Ślub ich ukochanej wychowawczyni i uwielbianego przez wszystkie dzieciaki dozorcy przyciągnął nawet tych, dla których zakład opiekuńczo-wychowawczy był tylko odległym, mglistym wspomnieniem, które najchętniej wymazaliby z pamięci. Niektórzy po opuszczeniu murów placówki odcinali się od przeszłości, próbowali udawać kogoś, kim nie byli, inni zaś o swoim pochodzeniu dowiadywali się zupełnie przypadkowo, po latach, gdyż rodzice adopcyjni postanowili ukrywać przed nimi prawdę, uznając, iż jest ona zbyt wstydliwa i trudna, by o niej mówić. Róża miała wrażenie, że nawet ci spośród jej wychowanków, którzy nigdy nie przyznaliby się głośno do tego, że dorastali w bidulu, przybyli tego dnia na jej ślub, aby dzielić z parą młodą radość i życzyć jej szczęścia. Większość z obecnych w neobarokowym pałacu osób zawdzięczała Róży i Tadeuszowi naprawdę wiele. Nic dziwnego, że postanowiła zostać świadkami tak ważnego w ich życiu wydarzenia.
W pierwszym rzędzie stały Hania w towarzystwie swojej rodziny i Asia z nowym partnerem – pierwszym i ostatnim na długiej liście mężczyzn w jej życiu, który zapowiadał się co najmniej dobrze. Róża pomyślała, że puste miejsce obok przyjaciółek powinna zająć Monika. Wciąż nie odchorowała przedwczesnej śmierci byłej wychowanki. Była taka młoda, a pozostawiła po sobie tylko żal, poczucie pustki i… kilkuletniego synka, który podzielił los matki i trafił pod opiekę zakładu opiekuńczo-wychowawczego.
Kilka metrów za Hanią i Joasią stała Weronika – kobieta bliska jej z wielu względów. Weronika z mężem zaadoptowali troje dzieci z domu dziecka, w którym pracowała Róża. Jedna z dziewczynek, która u Kamińskich znalazła dom, miłość i spokój, miała zespół Aspergera, jednak odkąd trafiła do nowej rodziny, zrobiła ogromne postępy w rozwoju. Róża utrzymywała stały kontakt z adopcyjną mamą swoich dawnych wychowanków. Weronika jako jedna z nielicznych matek nie ukrywała przed dziećmi tego, że wychowały się w bidulu, wręcz przeciwnie – uczyniła z tego faktu coś wyjątkowego. Róża jeszcze nigdy w swojej pracy nie spotkała tak mądrej kobiety. Kiedy Weronika razem ze swoją najstarszą córką Angeliką przyszła do domu dziecka, aby dziewczynka mogła poznać Lenę, Róża aż zaniemówiła z wrażenia.
– Ja też wychowałam się w tym domu dziecka? – zapytała Angelika, a z jej tonu można było wywnioskować, że nie widzi w tym niczego nadzwyczajnego czy wstydliwego.
– Tak, kochanie, ciebie również spotkaliśmy po raz pierwszy właśnie w tym miejscu – wyjaśniła ze spokojem Weronika. – Byłaś taka malutka i czekałaś właśnie na nas! Kiedy po raz pierwszy wzięłam cię na ręce, uśmiechnęłaś się szeroko, dając mi tym samym odczuć, że mnie zaakceptowałaś. Byłyśmy sobie przeznaczone, wiesz?
Weronika o domu dziecka opowiadała tak… pięknie. Dziewczynka z nieukrywaną fascynacją wsłuchiwała się w historię, którą opowiadała jej matka. Weronika podkreśliła, że chociaż Angelika była w brzuszku u innej mamy, ona sama od dawna nosiła ją w sercu.
Róża z miejsca poczuła do tej kobiety sympatię, a z biegiem lat szczerze się zaprzyjaźniły. Większość rodziców traktowała pracowników placówki jak intruzów, którzy stają pomiędzy nimi a dziećmi, przypominając tylko o smutnej przeszłości. Tymczasem Weronika uważała, że więź, jaka powstała między dzieckiem a wychowawczynią z ośrodka, należy pielęgnować, dlatego chętnie odwiedzała z Angeliką i Leną, a później także z Dawidem, Różę i innych opiekunów.
– Oni już stracili rodziców… Ich wiara w to, że w życiu coś jest na zawsze, została zachwiana – tłumaczyła oniemiałej Róży. – Serduszka moich dzieci są pojemne, zmieścimy się tam wszyscy! – żartowała.
Róża uważała, że gdyby wszyscy rodzice mieli takie podejście do sprawy jak Weronika, dzieciakom z domów dziecka łatwiej byłoby się przystosować do nowych warunków.
Pisk, jaki rozległ się na prawo od wejścia, skutecznie przywrócił ją do rzeczywistości. Aldona, Jola i Ela, koleżanki z pracy, z panią Kasią, dyrektorką placówki, na czele skakały z podekscytowania jak dzieci i już po chwili ciągnęły pannę młodą do siebie.
– Róża wychodzi za mąż! – krzyczały jedna przez drugą.
Bardzo lubiły koleżankę i od dawna po cichu liczyły na to, że i do niej w końcu uśmiechnie się los. Róża całe życie poświęciła dzieciakom z domu dziecka, zapominając o własnych potrzebach. Po prawdzie każda z nich ofiarowała najmłodszym dużą część swojego serca, ale tylko Róża podarowała im absolutnie wszystko, co posiadała, zupełnie nie dbając o życie prywatne, którego zresztą praktycznie nie miała.
– Tadeuszu, masz szanować żonę, bo będziesz miał ze mną do czynienia! – zagroziła żartobliwie dyrektorka.
Róża jeszcze raz rozejrzała się wokół z niedowierzaniem. Oprócz Hani, Asi, Weroniki i koleżanek z pracy szybko dostrzegła również Martę, Igę, Natalię, Franka, Dorotę, Rafała, Klaudię i… całe mnóstwo znajomych twarzy. Najchętniej by ich wszystkich wyściskała, ale nie było już na to czasu, bo urzędniczka właśnie otworzyła drzwi i zaprosiła parę młodą wraz z gośćmi do sali, w której miała odbyć się uroczystość.
Róża głośno wciągnęła powietrze, spojrzała niepewnie na Tadeusza i uśmiechnęła się szeroko – nie tylko ustami, ale całą twarzą.
– Idziemy?
– Idziemy!
Mężczyzna złapał narzeczoną mocno za rękę i pociągnął za sobą. Róża miała wrażenie, jakby to wszystko, co właśnie miało miejsce w sali ślubów, działo się gdzieś poza nią. Zupełnie jakby oglądała uroczystość w zwolnionym tempie na ekranie telewizora. Rozbrzmiały pierwsze takty marsza Mendelssohna, a urzędniczka zgrabnie weszła w rolę prowadzącej całą ceremonię. Róża i Tadeusz zajęli miejsca z przodu na środku, obok panny młodej usiadł Remigiusz, a tuż przy panu młodym – Miłka. Wszyscy goście stłoczyli się za plecami przyszłych małżonków. Gdzieś po prawej błysnął flesz, ktoś włączył opcję nagrywania, a kierowniczka Urzędu Stanu Cywilnego powitała zebranych i zaczęła swoją standardową przemowę o roli małżeństwa jako podstawowej komórki społeczeństwa, tym samym obdzierając całą uroczystość z magii. Podstawowa komórka społeczeństwa w osobach Róży i Tadeusza uśmiechnęła się do siebie porozumiewawczo.
Urzędniczka poprosiła wszystkich o powstanie i zapytała państwa młodych, czy zamierzają zawrzeć małżeństwo. Tadeusz natychmiast potwierdził swoją gotowość, ale Róży wymówienie tego krótkiego słowa zajęło dłuższą chwilę. Była tak niewyobrażalnie szczęśliwa, że nie potrafiła zwerbalizować własnych myśli.
– Tak! – wyjąkała w końcu, a Tadeusz dodał jej otuchy, mocno ściskając za rękę.
Zaraz potem w sali rozległ się jego zdecydowany, donośny głos, a oczy żeńskiej części zebranych w pomieszczeniu gości niemal natychmiast się zaszkliły.
– Świadomy praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny, uroczyście oświadczam, że wstępuję w związek małżeński z Różą Dobrowolską i przyrzekam, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe.
Te same słowa po chwili powtórzyła panna młoda:
– Świadoma praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny, uroczyście oświadczam, że wstępuję w związek małżeński z Tadeuszem Majewskim i przyrzekam, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe.
Urzędniczka pozwoliła sobie na delikatny uśmiech i powiedziała:
– Wobec zgodnego oświadczenia obu stron, złożonego w obecności świadków, oświadczam, że związek małżeński pani Róży Dobrowolskiej i pana Tadeusza Majewskiego został zawarty zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa. Jako symbol łączącego państwa związku wymieńcie, proszę, obrączki.
Ktoś – przejęta Róża nie miała nawet pojęcia kto – podał im obrączki, a Tadeusz jednym zgrabnym ruchem założył jej złoty krążek na palec. Zazdrościła mu tego spokoju i opanowania, gdyż sama z powodu trzęsących się dłoni miała niemały kłopot, aby wsunąć mężowi obrączkę. Przez dłuższą chwilę zastanawiała się, na który palec powinna mu ją założyć, a przecież wiedziała, doskonale wiedziała jeszcze na chwilę przed samą uroczystością – Tadeusz podpowiedział jej teatralnym szeptem, że chodzi o palec serdeczny, a cała sala ryknęła śmiechem, rozładowując tym samym napięcie. Róża w końcu poradziła sobie z obrączką i szybko cmoknęła Tadeusza, bo nie była zwolenniczką publicznego okazywania sobie uczuć, nawet z okazji ślubu – uważała, że czas na pocałunki nadejdzie, kiedy zostaną sami ze świeżo poślubionym mężem.
Urzędniczka poprosiła ich o podpisanie aktu małżeństwa, co też ochoczo uczynili. Róża po raz ostatni podpisała się panieńskim nazwiskiem i dotarło do niej, że oto stali się z Tadeuszem jednością, a jego przyszłość jest jej przyszłością. Nigdy dotychczas – co jasne – nie czuła takiego zespolenia z drugim człowiekiem. Napawało ją to jednocześnie ogromną radością i nie mniejszym przerażeniem. Czy podołają z Tadeuszem temu trudnemu wyzwaniu? Czy stworzą, tak jak sobie przysięgali, małżeństwo zgodne, szczęśliwe i trwałe? Róża wiedziała, że nie istnieje idealna recepta na udany związek, a droga do tej własnej, wypracowanej trudem i długimi rozmowami, będzie wyboista i niepozbawiona przeciwności, ale wierzyła, że warto.
Dalszy ciąg uroczystości minął błyskawicznie – urzędniczka złożyła młodej parze gratulacje, po czym zakończyła ceremonię. Całość trwała nie dłużej niż piętnaście minut, co wprawiło Różę w niemałe zdumienie. Nie przypuszczała, że wystarczy kwadrans, aby tak bardzo zmieniło się czyjeś życie. Już nie była starą panną, nieco ekstrawagancką Różą Dobrowolską. Teraz była panią Majewską, żoną najszlachetniejszego człowieka, jakiego nosiła kula ziemska.
Gratulacjom i życzeniom nie było końca. Rodzina, przyjaciele i najbliżsi znajomi zaproszeni na uroczysty obiad cierpliwie czekali, aż grupa, która stłoczyła się wokół Róży i Tadeusza, się rozejdzie. Pani młoda ze wzruszeniem przytulała kolejnych wychowanków i adopcyjnych rodziców swoich dawnych podopiecznych. Tadeusz wiernie tkwił przy boku swej świeżo poślubionej żony, która była najbardziej lubianą wychowawczynią w domu dziecka, ani trochę nie dziwiła go więc obecność tych wszystkich osób.
W końcu goście przestali oblegać parę młodą. Róża i Tadeusz spojrzeli na siebie porozumiewawczo, podali sobie dłonie i dziarsko ruszyli w stronę wspólnej przyszłości. Wyszli z budynku, by przekonać się, że na zewnątrz szaleje właśnie prawdziwa śnieżyca, im jednak niestraszna była już żadna zawierucha. Płatki śniegu tańczyły wokół zakochanych, a goście sięgnęli po aparaty fotograficzne, aby uchwycić i utrwalić tę wyjątkową chwilę. Na tle wirujących śnieżynek państwo Majewscy prezentowali się niesamowicie – jakby żywcem wyrwani z baśni Andersena.
Uśmiechnęli się do siebie i niemal równocześnie spojrzeli w tym samym kierunku, przed siebie – ku wspólnej przyszłości.ROZDZIAŁ 2
Jeszcze przed ślubem Róża przewiozła kilka najpotrzebniejszych rzeczy, swoich i Miłki – bo to, że siostra przeprowadzi się razem z nią, było jasne jak słońce, przynajmniej dla niej – do domu przy ulicy, nomen omen, Zimowej. Zamierzała wprowadzić się wraz z Ludmiłą do ukochanego, a dotychczas zajmowane przez nie dwupokojowe mieszkanie przy Dąbrowszczaków powierzyć w ręce pracownicy biura nieruchomości, która miała znaleźć nowych lokatorów. Tadeusz nieśmiało sugerował, aby wprowadziła się do niego jeszcze przed ślubem, ale Róża w tej akurat kwestii była tradycjonalistką i chciała wejść do domu przy Zimowej już jako pani Majewska.
Róża obawiała się tej pierwszej nocy, którą mieli spędzić z Tadeuszem jako mąż i żona, jednak oboje byli tak wyczerpani minionym, pełnym wrażeń dniem, że zasnęli, ledwo przyłożywszy głowy do poduszek. Wcześniej Róża odbyła nieco krępującą dla niej rozmowę ze swoją wieloletnią przyjaciółką Antoniną Rudzką, która, ku zaskoczeniu otoczenia, w wieku pięćdziesięciu dwóch lat oznajmiła, że odchodzi od męża, bo małżeństwo, w którym tkwi od lat, nie satysfakcjonuje jej w najmniejszym stopniu, a ona chciałaby jeszcze w życiu zaznać prawdziwego szczęścia i odrobiny szaleństwa, czym zresztą wprawiła swoją córkę w niemałą konsternację. Marta, która sama była już żoną i matką, nie rozumiała tego nagłego przypływu egoizmu w wydaniu rodzicielki. Antonina poświęcała się dla rodziny przez trzydzieści lat, dlaczego więc miałaby nie robić tego przez kolejne trzydzieści? Dlaczego nie mogła zagryźć zębów i po prostu tolerować swojego małżonka?
– Mamo! – Marta próbowała przemówić krnąbrnej matce do rozumu. – Co ty wymyśliłaś? Ja wiem, że ojciec jest daleki od ideału, że nie okazuje ci miłości, że…
– Nie okazuje mi miłości? – prychnęła wówczas Antonina. – On mnie od dawna nie kocha, tak jak i ja jego!
– Macie dziecko. – Marta złapała się ostatniej deski ratunku. – Nie chcę wychowywać się w rozbitej rodzinie!
– O czym ty mówisz? – Rudzka posłała jej pełne zdumienia spojrzenie. – Przecież już dawno wyprowadziłaś się z domu, założyłaś własną rodzinę.
– Co nie zmienia faktu, że będę żyć z piętnem dziecka z rozbitej rodziny! – zawyła Marta.
– Dramatyzujesz! – Starsza z pań zabawnie wywróciła oczami.
Sąd orzekł rozwód małżonków już kilka dobrych lat temu, a Marta wciąż nie ustawała w dążeniach do ponownego połączenia rodziców świętym węzłem małżeńskim. Sugerowała ojcu, że powinien zawalczyć o matkę, wysyłała w jego imieniu Antoninie kwiaty, zdarzyło jej się nawet zaprosić oboje do siebie w tym samym czasie, aby potem błyskawicznie ulotnić się i zostawić ojca i matkę we dwoje, licząc na to, że zwaśnieni byli małżonkowie w końcu osiągną porozumienie. Nic z tego jednak nie wyszło. Antonina nie zamierzała wracać do męża, gdyż życie ponadpięćdziesięcioletniej panny z odzysku pochłonęło ją bez reszty. Spotykała się z mężczyznami, podróżowała z koleżankami i w końcu miała czas, by zadbać tylko o siebie. Ku zgorszeniu swojej córki nie kryła się z tym, że uprawia seks. Właśnie dlatego Róża uznała ją za niekwestionowaną ekspertkę w kwestii spraw łóżkowych.
– No, to o czym chciałaś ze mną rozmawiać? – zapytała Antonina, kiedy już wymieniły grzecznościowe uwagi na temat pogody i wnuków Rudzkiej.
Na twarzy Róży wykwitły bordowe rumieńce. Rozmowy na tak intymne tematy niemal od zawsze wprawiały ją w zakłopotanie. Róża wychowała się w czasach, kiedy seks uprawiali wszyscy, ale nikt o nim głośno nie mówił. Władzom udało się wtedy, w okresie powojennym, zażegnać kryzys spowodowany zalewającą cały kraj epidemią chorób wenerycznych i znów można było zamieść kwestie związane ze współżyciem pod dywan. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych dorastano w przekonaniu, że czerpanie przyjemności z seksu jest czymś niewłaściwym, a kwintesencją fizycznej miłości jest życie małżeńskie zogniskowane na płodności. Wprawdzie w szkole średniej Róża z wypiekami na twarzy i w tajemnicy przed rodzicami podczytywała _Sztukę kochania_ Wisłockiej, ale nadal tkwił w niej głęboko zakorzeniony pogląd, że seks jest czymś wstydliwym lub wręcz niewłaściwym, a w wieku prawie sześćdziesięciu lat – czymś już prawie niemoralnym. Antonina, która wszak dorastała w tej samej co Róża epoce, najwyraźniej nie miała z tym żadnych problemów, bo widząc zażenowanie przyjaciółki, uśmiechnęła się kpiąco i teatralnie wywróciła oczami.
– Przejdziesz w końcu do sedna? – ponagliła koleżankę.
– Ehm, oczywiście! Jak wiesz, wkrótce wychodzę za mąż – zaczęła ostrożnie Róża.
– Tak?
– Zastanawiam się, jak… no wiesz. – Ze zdenerwowania przygryzła wewnętrzną stronę policzka. – Obawiam się, że nie mam zbyt dużego doświadczenia w sprawach łóżkowych, no! W naszym wieku to jeszcze w ogóle możliwe?
Antonina parsknęła śmiechem.
– Oczywiście, moja droga! Ale zaraz, zaraz! – Zmarszczyła brwi, uwydatniając tym samym głęboką zmarszczkę pomiędzy nimi. – Sugerujesz, że wy jeszcze ze sobą nie spaliście? Bierzesz ślub z mężczyzną, z którym… nie uprawiałaś seksu?
Dokładnie w tym momencie Róża pożałowała, że w ogóle poruszyła ten temat w rozmowie z koleżanką. Liczyła na cenne rady i wskazówki, a zamiast tego wpakowała się w niezłą kabałę, prowokując Antoninę do niedyskretnych pytań. No tak! Mogła się była tego spodziewać. Nie od dziś przecież znała Rudzką. Jedną z wrodzonych cech jej charakteru była ciekawość i właśnie z tego niechlubnego przymiotu słynęła Antonina, jeszcze zanim w wieku pięćdziesięciu dwóch lat dała się poznać jako kobieta wyzwolona.
– Jakoś nie było okazji – przyznała ze wstydem Róża, spuszczając głowę.
Antonina zacmokała z niesmakiem.
– Nie bierze się, kochana, kota w worku i myślałam, że komu jak komu, ale raczej tobie nie powinnam tego tłumaczyć!
– Komu jak komu? – oburzyła się Róża. – Czy coś insynuujesz?
Rudzka wykonała nieokreślony gest dłonią, jakby odganiała natrętną muchę.
– Dotychczas myślałam, że jesteś samotna raczej z wyboru, a teraz, kiedy już zdecydowałaś się z kimś związać, zrobiłaś to, bo doszłaś do wniosku, że właśnie z tym mężczyzną czujesz się najlepiej. Nie spodziewałam się, że zgodziłaś się wyjść za pierwszego lepszego, który ci się oświadczył! – oznajmiła, ale widząc minę Majewskiej, błyskawicznie dodała: – No, już dobrze, dobrze! Wiem, że Tadeusz nie jest pierwszym lepszym, to tylko tak niefortunnie zabrzmiało. Co chcesz wiedzieć?
Róża była ciekawa, czy uprawianie seksu w takim wieku jest technicznie możliwe, ale kiedy Antonina usłyszała pytanie, aż zakrztusiła się kawą.
– W pewnym momencie mojego życia, kiedy byłam bardzo młoda, moi rodzice i dziadkowie wydawali mi się dinozaurami, tworami z poprzedniej epoki, które właściwie nie miały żadnej racji bytu – zaczęła swój nieco przydługi wywód Rudzka. – Gdy zaczęłam uprawiać seks, na myśl, że matka i ojciec też mogą to robić, włosy stawały mi dęba na głowie! A dziadkowie? Nie, absolutnie, to nie wchodziło w rachubę! Sama myśl o tym wydawała mi się obrzydliwa. Tacy starzy ludzie? – Uśmiechnęła się pod nosem. – Widzisz, dzisiaj jestem niewiele młodsza od moich dziadków w tamtym momencie i po prostu nie wyobrażam sobie życia bez seksu! Może nie mam już takiego temperamentu czy potrzeb jak trzydzieści lat temu, ale fizyczna miłość nadal jest dla mnie ważna – zrobiła pauzę i spojrzała prosto w oczy nadal nieco zawstydzonej, ale również bardzo zaciekawionej Róży. – Pytasz, czy seks w naszym wieku jest technicznie możliwy. Nie tylko! Jest przede wszystkim szalenie przyjemny!
O tej właśnie rozmowie z przyjaciółką rozmyślała Róża pierwszego poranka, kiedy obudziła się jako żona. Zastanowiła się, kiedy po raz ostatni kochała się z mężczyzną, i nawet ona sama nie mogła uwierzyć w to, że z nikim nie była od ponad dwudziestu lat. Podczas pamiętnej rozmowy Antonina zapytała koleżankę, czy ta nie odczuwała czasem zwykłej potrzeby fizycznej miłości. Róża zbyła wówczas przyjaciółkę zdawkową odpowiedzią, bo sama nie była pewna, jak to wytłumaczyć. Miała wrażenie, że zagłuszyła nie tylko swoje serce, ale też kobiecość, dobrowolnie rezygnując z uczucia i jego duchowych i fizycznych aspektów. Uznała, że musi odpokutować winy, a wyrzeczenie się miłości miało być swoistym zadośćuczynieniem za to, że tamtej pamiętnej zimy nie dopilnowała, by nie doszło do tragedii. Poświęciła się pracy socjalnej, podejmując heroiczną walkę z trudną przeszłością i dysfunkcyjnymi rodzinami wielu młodych ludzi. Czy bilans wyszedł w końcu na plus, że ostatecznie pozwoliła sobie na uczucie i szczęście? A może po prostu nie potrafiła już dłużej być sama?
Ze świata własnych myśli wyrwało ją pojawienie się w sypialni Tadeusza. Kiedy zorientował się, że żona już nie śpi, uśmiechnął się do niej szeroko i położył obok, przytulając ją mocno. Nie zamierzał wypuszczać z ramion swojego skarbu.
– Dzień dobry, dobrze spałaś?
– Aż za dobrze! – zreflektowała się Róża, zerkając na zegarek. – Patrz, która jest godzina!
– Jest niedziela, mamy wolny dzień – przypomniał jej. – Chyba możemy trochę poleniuchować?
– A Miłka? – zapytała, okrywając się szczelniej kołdrą. Myśl o znajdującej się w pobliżu siostrze w zestawieniu z kosmatymi skojarzeniami i wspomnieniami rozmowy z Antonią, które towarzyszyły jej bezpośrednio po przebudzeniu, bardzo ją zawstydziła.
– Jest już po śniadaniu, ogląda powtórkę odcinka ulubionego serialu – powiedział zgodnie z prawdą Tadeusz.
– No tak, wczoraj przegapiła przez to zamieszanie związane ze ślubem! – Róża odezwała się takim tonem, jakby poważnie zastanawiała się nad przeproszeniem siostry za to, że w związku z jej weselem straciła odcinek „swojego” serialu. – A ty od dawna nie śpisz? – zmieniła temat.
– Nie mogłem spać, mając taką piękną kobietę u boku – przyznał z uśmiechem Tadeusz. – Całą noc leżałem obok i po prostu na ciebie patrzyłem!
– Bardzo głośno chrapałam? – przeraziła się Róża.
– Baaardzo.
– O mój Boże! To już wiesz, dlaczego tak długo zwlekałam z wyjściem za mąż!
– Nie chciałaś, by ktokolwiek poza Miłką dowiedział się, jakie odgłosy wydajesz w nocy? – domyślił się, parskając śmiechem.
– Dokładnie tak. – Róża przeciągnęła się, postanawiając wstać w końcu z łóżka i rozpocząć dzień. – Zrobić ci śniadanie?
– Jadłem już i zostawiłem dla ciebie.
– Naprawdę? – zamarła w bezruchu.
– A widzisz! Nie uwierzyłaś, kiedy mówiłem, że będę cię rozpieszczał. – Ścisnął mocno jej dłoń. – Po południu będę miał dla ciebie niespodziankę.
– Niespodziankę? Ale dlaczego dopiero po południu? – jęknęła głośno. – Bardzo nie lubię niespodzianek! Powiedz mi natychmiast, o co chodzi! Tadeusz! – krzyknęła jeszcze za nim, ale on już jej nie słuchał, z uśmiechem wychodząc z sypialni i wykonując przy tym dłonią gest, jakby sznurował usta.
Zeszła schodami na parter, gdzie, zgodnie z zapowiedzią Tadeusza, zastała siostrę w salonie. Uchwyciła zdziwione spojrzenie Miłki, która przyciskiem na pilocie zatrzymała serial.
– No, no, no! Małżeństwo ci służy – zauważyła. – Zawsze byłaś rannym ptaszkiem.
– Podejrzewam, że jutro wszystko wróci do normy. – Róża wzruszyła ramionami. – Byłam wyczerpana po wczorajszym dniu.
Miłka skinęła głową na znak, że rozumie.
– Jutro idziesz już do pracy? – zapytała.
– Tak – potwierdziła starsza z sióstr. – Przed wyjściem wyskoczę do kiosku i przyniosę ci twoje ulubione czasopisma.
– Przecież sama mogę to zrobić – zauważyła Miłka, a jej uwaga nie była pozbawiona sensu.
Róża się zawahała. Usiadła przy stole w jadalni, która wraz z salonem stanowiła jedno duże, otwarte pomieszczenie, i spojrzała na siostrę. Upiła łyk ostygłej już herbaty i starannie dobierając słowa, powiedziała:
– Owszem, ale nie znasz jeszcze dobrze tej okolicy.
– Wychowałyśmy się raptem kilka ulic dalej. Naprawdę myślisz, że zgubię się w drodze do kiosku i z powrotem? – Miłka westchnęła. – A może raczej obawiasz się, że mogę zrobić coś głupiego?
Róża zakasłała, aby ukryć zdenerwowanie spowodowane ostatnią uwagą siostry.
– Chciałam dobrze. – Wzruszyła ramionami. – Po co masz wychodzić z domu na takie zimno?
– Poradzę sobie – zapewniła ją Ludmiła. – Jesteś pewna, że to dobry pomysł, żebym tu z wami mieszkała?
– A niby gdzie miałabyś mieszkać? – zapowietrzyła się Róża, przełykając kęs bułki.
– W naszym mieszkaniu? Boję się, że będę wam przeszkadzać.
– Myślę, że ten temat jest już zamknięty. Tutaj jest twoje miejsce!
Miłka uśmiechnęła się z satysfakcją, ale tego Róża już nie dostrzegła. Młodsza z sióstr wróciła do przerwanego serialu, a Róża zapatrzyła się na światełka na choince. Część jej znajomych rozbierała drzewko niedługo po świętach, zaraz po Nowym Roku, ale ona wolała, by choinka stała jak najdłużej – najlepiej do drugiego dnia lutego. To właśnie wtedy, w święto Ofiarowania Pańskiego, rozbierano drzewko stojące na placu Świętego Piotra w Watykanie, a także to znajdujące się w jej rodzinnym domu. Róża kontynuowała tę tradycję. Lubiła, kiedy światło z choinki rozświetlało mieszkanie, a obłędny zapach unosił się po całym domu. Bo Róża uważała, że jak choinka, to tylko żywa. Nie uznawała substytutów w postaci sztucznych drzewek. Nawet w tych najgorszych latach w jej domu stała najprawdziwsza, zawsze zielona jodła, będąca symbolem siły życiowej, niezłomnej i niezwyciężonej nawet w najgorsze mrozy.
Pozmywała naczynia po śniadaniu, nawet nie zaszczycając spojrzeniem zmywarki, którą uważała za zbędny luksus, i postanowiła dołączyć do Tadeusza, który właśnie odśnieżał podjazd przed domem. Spojrzała na termometr, który wskazywał aż szesnaście stopni poniżej zera, i wzdrygnęła się na samą myśl o tym, że jej przyjemnie ogrzane przez ogień z kominka ciało będzie musiało zmierzyć się z tak niską temperaturą. Włożyła płaszcz, obwiązała się szczelnie szalikiem, czapkę naciągnęła niemal na same oczy i wsunęła spracowane, zniszczone dłonie w grube rękawiczki z jednym palcem.
– Brr, ale zimno! – jęknęła, jak tylko znalazła się na zewnątrz.
– Jest zima, więc musi być zimno! – zauważył Tadeusz.
– A ty jak zwykle niewzruszony! Czasem mam wrażenie, że wychowałeś się gdzieś na Syberii i nasze kilkunastostopniowe mrozy nie robią na tobie wrażenia.
Tadeusz nabrał śniegu na łopatę i wyrzucił go na całkiem pokaźną już górkę.
– Po prostu jestem przyzwyczajony do pracy w różnych warunkach. – Wzruszył ramionami.
Jego uwaga wcale nie była pozbawiona sensu, jako że w domu dziecka zajmował się absolutnie wszystkim: począwszy od naprawy zepsutego kranu, poprzez konserwację bardziej skomplikowanych urządzeń i sprzętów, aż po prace na zewnątrz – grabienie liści czy odśnieżanie właśnie.
– Może ci pomogę? – zasugerowała Róża, ale mężczyzna posłał jej groźne spojrzenie.
– Moja żona nie będzie pracować fizycznie! Sam potrafię zadbać o dom – oburzył się. – A ty, kochanie, wracaj do domu, bo zaraz zmarzniesz i się zaziębisz!
Róża chętnie dotrzymałaby mężowi towarzystwa, ale pogoda naprawdę nie zachęcała – wiał silny wiatr, przez co odczuwalna temperatura była jeszcze niższa niż rzeczywista – dlatego skorzystała z propozycji.
– Co to za niespodzianka? – zapytała jeszcze, zanim zniknęła w domu.
– Co za ciekawska kobieta! – Zachichotał.
Róża przed wejściem do środka otrzepała buty i strąciła płatki śniegu z płaszcza.
– Ktoś do ciebie dzwonił – powiedziała Miłka, nie odrywając wzroku od telewizora.
Majewska zdjęła płaszcz i rozejrzała się za nowoczesnym telefonem z dotykowym ekranem, na który namówiła ją sprzedawczyni w firmowym salonie jednego z operatorów sieci komórkowych, a którego obsługi Róża wciąż nie potrafiła się nauczyć, mimo wielu podjętych już prób. W końcu udało jej się odblokować wyświetlacz i ze zdziwieniem odkryła, że osobą, która próbowała się z nią skontaktować, była Marta, córka Antoniny. Postanowiła natychmiast oddzwonić. Zanim po drugiej stronie rozległ się głos młodej kobiety, zdążyła już porządnie się przerazić, że coś złego przytrafiło się jej przyjaciółce, co w ich wieku wcale nie byłoby aż takie niezwykłe czy niespodziewane.
– Słucham?
– Dzwoniłaś do mnie, Martusiu – odezwała się pełnym niepokoju głosem Róża.
– Dzień dobry! – Z tonu głosu Marty Róża wywnioskowała, że Antoninie na szczęście nie stało się nic złego. – Mam takie niedyskretne pytanie: czy jest pani na dziś umówiona z moją mamą?
– Co, proszę? – zdziwiła się Róża.
– Tak myślałam! – Marta westchnęła. – Widzi pani, pani Różo, moja mama mnie oszukuje i już sama nie wiem, co jest w tym wszystkim najgorsze: że rozwiodła się z tatą czy to, że ukrywa przede mną prawdę.
– Ale… jaką prawdę? – Róża nie nadążała za tokiem rozumowania młodej kobiety. – Poza tym twoja mama rozwiodła się z twoim ojcem dobrych kilka lat temu.
– I nadal nie dotarło do niej, że popełniła błąd – mruknęła Marta. – Przecież oni z tatą są sobie pisani!
Majewska miała nieco inne zdanie na ten temat, ale nie zamierzała polemizować z córką przyjaciółki, dlatego w milczeniu czekała na ciąg dalszy, zastanawiając się, w jakim kierunku podąży ta rozmowa.
– Jest tam pani jeszcze? – zaniepokoiła się Marta.
– Owszem.
– Czyli nie zaprosiła pani na dziś mojej mamy?
Róża wahała się przez chwilę.
– Nie. Wczoraj wzięłam ślub i przeniosłam się do mojego męża, nie zdążyłam się jeszcze zadomowić, dlatego…
– Wszystkiego dobrego na nowej drodze życia! – weszła jej w słowo Marta. – Prosiłam mamę, aby przekazała pani gratulacje, ale skoro jest okazja złożyć je osobiście, pozwoli pani, że to uczynię.
– Dziękuję bardzo – wymamrotała Róża. Była zdumiona całą rozmową, chociaż powinna sobie z nią poradzić, w końcu była już zaprawiona w bojach, gdyż Marta charakter z pewnością odziedziczyła po matce. – Czy coś złego dzieje się z twoją mamą?
– Owszem, już od ładnych paru lat, a teraz zgłupiała do reszty! – prychnęła Marta. – Ale niech sama pani o tym opowie, zresztą ja niewiele wiem, poza tym, że coś przede mną ukrywa i że z pewnością ma to związek z jakimś mężczyzną. Biedny tato… No nic, nie będę pani dłużej zawracać głowy. Do widzenia i jeszcze raz wszystkiego dobrego – powiedziała, po czym się rozłączyła.
Wiele można było powiedzieć o byłym mężu Antoniny, ale na pewno nie to, że był „biedny”. To raczej Rudzka była stroną poszkodowaną po latach małżeństwa.
Róża przez chwilę biła się z myślami, rozważając, czy nie zadzwonić do Antoniny, by zapytać, o co właściwie chodziło Marcie, w końcu uznała jednak, że jeśli przyjaciółka będzie miała ochotę podzielić się z nią swoimi tajemnicami, sama to zrobi.