Wszystkie ścieżki Rose - ebook
Wszystkie ścieżki Rose - ebook
Każda kobieta czasem zastanawia się, co by było, gdyby…
Rose Napolitano nie chce mieć dzieci. Jest odnoszącą sukcesy wykładowczynią i badaczką, która już dawno zdecydowała, że zamierza skupić się na karierze. Jej partner Luke przed ślubem zarzekał się, że podziela jej zdanie… jednak lata mijają, a on coraz częściej wspomina o założeniu rodziny. Kolejne kłótnie między małżonkami dobiegają końca - podobnie jak ich związek.
Problem w tym, że to tylko w jednym życiu.
Donna Freitas nie zamyka bowiem historii na jednej możliwości: decyduje się pokazać aż dziewięć wersji tego, jak mogą się potoczyć losy Rose. W jaki sposób zmieniłoby się jej życie, gdyby zrezygnowała z dotychczasowych postanowień i stała się kimś zupełnie innym? A gdyby zdecydowała się pozostać przy swoim? Jak mogłaby odpowiedzieć na pytanie: kiedy zamierzasz założyć rodzinę? Teraz? Za kilka miesięcy, lat? A może nigdy?
"Wszystkie ścieżki Rose" to przede wszystkim historia o szukaniu własnej drogi, tworzeniu planów i ich skreślaniu, a także o tym, w jaki sposób los krzyżuje nam plany akurat wtedy, gdy najmniej się tego spodziewamy. To opowieść o ścieżce, jaką przeszło wiele kobiet, które w różnych wersjach życia Rose mogą odnaleźć swoją przyjaciółkę, powierniczkę, a przede wszystkim lustro dla samej siebie.
Szczególnie warta przeczytania - prowokująca lektura.
Kirkus Reviews
Donna Freitas - urodzona na Rhode Island w Stanach Zjednoczonych badaczka, wykładowczyni i dziennikarka, a także autorka powieści dla dzieci i młodzieży oraz literatury pięknej. Obecnie dzieli swój czas między Nowy Jork a Barcelonę. "Wszystkie ścieżki Rose" to jej pierwsza książka adresowana do dorosłych czytelników.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8234-801-9 |
Rozmiar pliku: | 435 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rose, ujęcie 3
Jest piękna.
Zachwyca mnie jej doskonałość. Upojna woń skóry.
– Addie. – Wzdycham. – Adelaide. – Ponownie wypowiadam jej imię łagodnym szeptem w szpitalnym powietrzu. – Adelaide Luz.
Przykładam maleńką główkę do nosa i zaciągam się jej zapachem, długo i łapczywie, nie zważając na ostre ukłucie bólu w podbrzuszu. Uśmiecham się do miękkich jak puszek włosów.
Ależ ja się broniłam przed tym maleństwem! Zanim zaszłam w ciążę i je urodziłam, wściekałam się na wszechobecną presję posiadania dzieci – przy Luke’u, mamie, Jill i każdym, kto tylko zechciał mnie wysłuchać. Przy nieznajomej w metrze, Bogu ducha winnym przechodniu na ulicy. Byłam taka wkurzona.
A teraz?
Mokre grudki śniegu przyklejają się do szpitalnych okien. W mdłym świetle wszystko wokół mnie wydaje się szare. Przesuwam się ociupinkę w lewo, przybierając nieco wygodniejszą pozycję. Temperatura spada, śnieg staje się papierowy, gruby i suchy niczym pasta. Adelaide zasypia.
Mamy takie same oczy.
– Jak mogłam ciebie nie chcieć? – szepczę do maleńkiego, zawiniętego ucha, perłowej muszelki. – Jak to możliwe, że istniałoby życie, w którym ty i ja nigdy byśmy się nie poznały? A gdyby nawet, to i tak nie chciałabym z nim mieć nic wspólnego.
Jej powieki – blade, naznaczone żyłkami, przezroczyste – drgają. Nos, usta i czoło się marszczą.
– Słyszałaś, co powiedziałam, córeczko? Powinnaś wysłuchać tylko tej drugiej części, w której ci tłumaczę, że nie chciałabym żyć bez ciebie. Tylko to musisz wiedzieć.Rozdział 1
15 sierpnia 2006
Rose, ujęcie 1
Luke stoi po mojej stronie łóżka. Nigdy na nią nie przechodzi. Trzyma w dłoni opakowanie witamin prenatalnych. Unosi je do góry.
Potrząsa buteleczką z plastikowym grzechotem.
Odgłos wydaje się ciężki i głuchy, ponieważ opakowanie jest prawie pełne.
W tym cały problem.
– Obiecałaś – oświadcza wolno i dobitnie.
Ooo, mam kłopoty.
– Czasami zapominam je wziąć – przyznaję.
Luke ponownie grzechocze buteleczką. Marakasy w tonacji molowej.
– Czasami?
Światło wpadające przez zasłony tworzy aureolę wokół górnej części jego ciała; wysoko uniesiona ręka z opakowaniem, które obraża jego uczucia, odcina się na tle słońca.
Stoję w drzwiach sypialni. Zamierzałam wyjąć z szuflad i szafy kilka najzwyklejszych rzeczy. Bieliznę. Skarpetki. Podkoszulek i parę dżinsów. Jak każdego poranka. Przewiesiłabym je sobie przez ramię i wyniosłabym do łazienki, gdzie wzięłabym prysznic i się przebrała. Zamiast tego stoję z ramionami skrzyżowanymi na piersi i sercem poharatanym ze złości i żalu.
– Policzyłeś je, Luke? – Moje pytanie przypomina chłodne plaśnięcie w wilgotnym sierpniowym powietrzu.
– A jeśli nawet, Rose? Co, jeśli rzeczywiście je policzyłem? Masz do mnie o to pretensje?
Odwracam się do niego plecami, wysuwam długą szufladę, w której przechowuję majtki, biustonosze, kostiumy kąpielowe i halki, przerzucam bieliznę, burząc panujący w niej porządek i coraz bardziej tracąc nad wszystkim kontrolę. Serce zaczyna mi walić w piersi.
– Obiecałaś – powtarza Luke.
Chwytam parę najbardziej babcinych majtek, jakie mam. Chce mi się wrzeszczeć.
– Tak jakby obietnice cokolwiek znaczyły w naszym małżeństwie.
– To nie fair.
– Właśnie że fair.
– Rose…
– No więc nie wzięłam tych pigułek! Nigdy nie chciałam mieć dziecka, nadal nie chcę i nigdy nie będę chciała, o czym doskonale wiedziałeś jeszcze przed zaręczynami! Mówiłam ci to tysiąc razy! Albo i milion!
– Powiedziałaś, że będziesz przyjmować witaminy.
– Żebyś wreszcie dał mi spokój. – Czuję pod powiekami piekące łzy, chociaż z gniewu wszystko się we mnie gotuje. – Powiedziałam tak, żebyśmy oboje mieli odrobinę spokoju w tym domu.
– Czyli skłamałaś.
Odwracam się. Majtki wypadają mi z ręki, gdy przechodzę na drugą stronę łóżka, by stawić czoło mężowi.
– Zarzekałeś się, że nie chcesz mieć dziecka.
– Zmieniłem zdanie.
– No tak. Oczywiście. To nic takiego. – Staczam się ze szczytu wzgórza – oboje się staczamy – i nie mam bladego pojęcia, jak uchronić się przed katastrofą. – Ty zmieniłeś zdanie, ale to ja jestem kłamczuchą.
– Powiedziałaś, że spróbujesz.
– Powiedziałam, że zacznę brać witaminy. Niczego więcej nie obiecywałam.
– Ale nie zaczęłaś.
– Wzięłam kilka.
– To znaczy ile?
– Nie wiem. W przeciwieństwie do ciebie ja ich nie liczę.
Luke opuszcza butelkę, bierze ją w obie dłonie, przyciska wieczko, obraca i zdejmuje. Zagląda do środka.
– Opakowanie jest pełne, Rose. – Znowu patrzy na mnie, kręci głową w obie strony. Zalewa mnie fala jego dezaprobaty.
Kim jest ten stojący przede mną mężczyzna, którego kocham i którego poślubiłam?
Nie dostrzegam zbyt wielkiego podobieństwa pomiędzy nim a człowiekiem, który kiedyś patrzył na mnie tak, jakbym była jedyną kobietą we wszechświecie i zarazem sednem jego życia. Uwielbiałam być sednem życia Luke’a. Uwielbiałam być jego wszystkim. On też zawsze był dla mnie wszystkim, ten mężczyzna z łagodnym, przenikliwym spojrzeniem i najżyczliwszym, najszczerszym z uśmiechów; mężczyzna, którego miałam kochać przez resztę swoich dni.
Słowa „Ale ja cię kocham, Luke” przypominają szamoczące się w moim wnętrzu ćmy, które nie potrafią się wydostać.
Zamiast rozbroić tę tykającą bombę, w ułamku sekundy wybucham; wytrącam Luke’owi buteleczkę z dłoni – moja ręka przypomina kij baseballowy, zadaje silny cios, a wielkie owalne pigułki rozpryskują się po drewnianej podłodze i białej pościeli niczym szkaradne zielone skittlesy.
Oboje zamieramy w bezruchu.
Wargi Luke’a są lekko rozchylone, widać przez nie ostre, równe krawędzie górnych zębów. Jego oczy podążają śladem pigułek symbolizujących sukces albo porażkę, maleńkich bojek, które miałam połknąć, żeby utrzymać nasze małżeństwo na powierzchni. Wysypałam je, zatem toniemy. W pokoju słychać tylko nasze oddechy. Luke patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami. Czuje się zdradzony.
Myśli, że to ja go zdradziłam, czego ma dowieść ta głupia buteleczka z witaminami.
Dlaczego nie może zrozumieć, że sam mnie zdradził? Że zmieniając zdanie na temat posiadania dzieci, pokazał mi, że nie jestem wystarczająco dobra?
Wreszcie się otrząsa, idzie w kąt pokoju, gdzie potoczyło się opakowanie po pigułkach. Nachyla się i je podnosi. Zbiera z podłogi witaminy, jedna po drugiej, ściska je w palcach, po czym wrzuca z powrotem do środka. Tabletki ze stukotem spadają na dno buteleczki.
Stoję i patrzę, jak mąż nachyla się i prostuje, nachyla się i prostuje, dopóki wszystkie witaminy nie znajdą się tam, gdzie ich miejsce, nawet te, które potoczyły się pod łóżko. Musi podnieść brzeg kapy, żeby je dostrzec, musi się położyć na ziemi i wyciągnąć rękę, by ich dosięgnąć.
A gdy jest już po wszystkim, patrzy na mnie oskarżycielskim wzrokiem.
– Dlaczego musiałem poślubić akurat tę jedną jedyną kobietę na świecie, która nie chce mieć dziecka?
Gwałtownie nabieram powietrza.
No i już.
Po wszystkim. Luke w końcu powiedział na głos to, co zawsze myślał. Nie chodzi mi o tę część wypowiedzi, że nie chcę mieć dziecka – mój mąż wiedział o tym od początku. Krzywię się na dźwięk pobrzmiewającego w jego głosie żalu, który świadczy o tym, że ma mnie za kogoś najgorszego na świecie.
Patrzymy na siebie. Czekam na przeprosiny, które jednak nie następują. Serce tłucze mi się w piersi, mózg gotuje się od prób znalezienia odpowiedzi na pytanie Luke’a i te rodzące się w jego następstwie. Dlaczego nie mogę być taka sama jak reszta kobiet, które pragną mieć dzieci? Dlaczego jestem inna? Kto mnie taką stworzył?
Czy właśnie tak będzie wyglądało podsumowanie mojego życia?
Rose Napolitano – nigdy nie została matką.
Rose Napolitano – nigdy nie chciała mieć dziecka.
Luke spuszcza wzrok. Podnosi z podłogi zakrętkę i głośno zamyka buteleczkę.
Wyciągam po nią rękę – wyciągam rękę do niego.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI