- nowość
Wszystkie sekrety lady Darent - ebook
Wszystkie sekrety lady Darent - ebook
Tess Darent, kobieta o reputacji uwodzicielki, pochowała niedawno czwartego męża. Nie ma pieniędzy, jej posiadłość podupada, w dodatku jest szantażowana. Jedynym wyjściem z sytuacji jest kolejny ślub. Tess prosi o pomoc wicehrabiego Rothbury, przyjaciela rodziny, ale nie wyjawia mu całej prawdy.
Rothbury przyjmuje propozycję małżeńską. Nie wie jednak, że to dopiero początek kłopotów pięknej Tess...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-291-1623-7 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Covent Garden: „Zręczne podstępy mamią pewnego hulakę”.
Wyjątek z _Harrisa spisu dam z Covent Garden_
_Londyn, październik 1816 roku_
Tego wieczoru szczęście opuściło Tess Darent.
Już wcześniej zdawała sobie sprawę z tego, że jest niczym tropiona zwierzyna. Dziś towarzyszyło jej wrażenie, że ten człowiek podąża za nią krok w krok. Instynkt podpowiadał jej, że wpadnie w jego sidła.
– Szybciej! – ponagliła panią Tong, właścicielkę domu uciech Świątynia Wenus, która drżącymi rękami podała jej suknię.
Tess omal nie wyrwała jej z dłoni wyraźnie przestraszonej pani Tong, po czym błyskawicznie włożyła pożyczoną suknię przez głowę. Dotyk pachnącego lawendą jedwabiu podziałał na jej zmysły. Nie spodziewała się, że w garderobie pani Tong może znaleźć się gustowny strój. Całe szczęście, pomyślała, bo nie chciała zostać zaaresztowana w jednej z przesadnie wydekoltowanych tandetnych sukni noszonych przez podopieczne pani Tong. Zależało jej na utrzymaniu pewnego poziomu, mimo że ukrywała się przed wymiarem sprawiedliwości.
Warstwa pudru i szminki nie ukryła bladości twarzy coraz bardziej zdenerwowanej rajfurki. Dobiegające z korytarza odgłosy stopniowo się nasilały. Ktoś wydawał rozkazy, słychać było tupot ciężkich butów, a także odgłos roztrzaskiwania się na marmurowej posadzce posągów, które podkreślały charakter przybytku pani Tong.
– Dragoni – powiedziała cicho rajfurka. – Przeszukują dom. Jeśli znajdą panią tutaj…
– Nie znajdą – ucięła Tess.
Obróciła się i uniosła gęste złocistorude włosy, żeby pani Tong mogła zasznurować suknię. Na próżno starała się zachować zimną krew, świadoma, że prześladowca depcze jej po piętach. Poza tym udzielił się jej strach burdelmamy, która drżącymi palcami próbowała jak najszybciej wykonać swoje zadanie.
– A nawet jeśli odkryją moją obecność, to co z tego – dodała, siląc się na lekceważący ton, aby ukryć chwytający za gardło strach. – Cieszę się tak złą reputacją, że nikogo nie zdziwi moja obecność w domu uciech.
– A papiery? – spytała drżącym głosem pani Tong.
– Ukryte. – Tess poklepała torebkę z materiału w kolorze lawendy, pasującą do barwy sukni. – Proszę się nie obawiać, nikt nie będzie pani podejrzewał, skoro uchodzi pani za chciwą burdelmamę.
– Co za wdzięczność! Czasami zadaję sobie pytanie, dlaczego pani pomagam.
– To proste. Spłaca pani dług wdzięczności, który u mnie pani zaciągnęła – podkreśliła Tess. Dzięki swoim wysiłkom kilka miesięcy wcześniej doprowadziła do zwolnienia z więzienia syna pani Tong, aresztowanego podczas manifestacji.
– Wcale nie podobają mi się radykałowie – powiedziała zrzędliwie pani Tong i mocno ściągnęła sznurówki sukni, jakby dawała upust złości.
Tess aż zatchnęło.
– Suknia jest za duża – powiedziała, gdy złapała oddech
– Dlatego trzeba ją mocno ściągnąć – wyjaśniła pani Tong i jeszcze raz zdecydowanym ruchem pociągnęła za sznurówki.
Po chwili rzuciła Tess dopasowany kolorystycznie szal wykończony pawimi piórami, po czym przyłożyła palec do ust, podeszła na palcach do drzwi i nieznacznie je uchyliła.
Tess uniosła brwi. Pani Tong pokręciła głową, cicho zamknęła drzwi i przekręciła klucz w zamku.
– Rozleźli się po wszystkich kątach, tak że od razu by panią zobaczyli – orzekła i dodała: – Musi się pani ukryć.
– To na nic. Prędzej czy później przeszukają cały dom – zauważyła Tess.
Strach ogarnął ją ze zdwojoną siłą. Dobrze wiedziała, że gdyby wpadła w ich łapy, mając przy sobie rysunki, doszłoby do katastrofy. Nie dość, że znalazłaby się w więzieniu, to wszystko, na rzecz czego pracowała, byłoby stracone.
– Potrzebuję trochę czasu – powiedziała. – Pani Tong, żołnierze są w domu uciech. Trzeba to wykorzystać i odwrócić ich uwagę.
Z kieszeni żakietu od kostiumu jeździeckiego, w którym przyszła do Świątyni Wenus, wyciągnęła nieduży srebrny pistolet, wcisnęła go do torebki i mocno ściągnęła troczki. Wsunęła stopy w śliczne lawendowe pantofelki i skrzywiła się, bo okazały się za małe. Cisnęły ją i była przekonana, że zanim dotrze do domu, powstaną bąble.
– Uwagi kapitana nie da się odwrócić – stwierdziła pani Tong. – Kobiety go nie interesują.
– Niech mu pani podeśle jednego z chłopców.
– Chłopcy też go nie pociągają. Podobno to skutek rany odniesionej na wojnie. Niestety, w jego ołówku nie ma grafitu, a między nami mówiąc, to cenny ołówek.
– Biedak. Naprawdę poświęcił się dla ojczyzny. Zazwyczaj gdy zawodzi zew zmysłów, przemawiają pieniądze. Niech pani złoży mu propozycję, której nie będzie umiał odrzucić – doradziła Tess, która chciała za wszelką cenę umknąć z rysunkami.
Odgłosy towarzyszące przeprowadzającym rewizję żołnierzom rozlegały się coraz bliżej. Trzaskanie drzwiami dowodziło, że przeszukują pokój za pokojem, wykazując przy tym mniej delikatności niż słoń w składzie porcelany. Słychać było krzyki przestraszonych podopiecznych pani Tong i podniesione, zirytowane męskie głosy. Mnóstwo grzechów i grzeszków wyjdzie na jaw dziś wieczorem, pomyślała Tess. Najazd dragonów na przybytek pani Tong nie pozostanie bez echa. W porannych wydaniach gazet szukających sensacji znajdą się relacje opisujące to wydarzenie ze wszystkimi smakowitymi szczegółami.
– Czas na szybki odwrót – uznała i podeszła do okna. – Ile metrów dzieli mnie od ulicy?
– Nie da rady pani zejść – odparła pani Tong, zdumiona, że Tess przyszedł do głowy tak ryzykowny pomysł.
– Czemu nie? Przecież jest balkon, prawda? Nie mogę pozwolić, żeby mnie obszukali i znaleźli rysunki.
Niewiele myśląc, chwyciła prześcieradło z łóżka i zaczęła z niego skręcać zaimprowizowaną linę.
– To moja najlepsza pościel! – zaprotestowała pani Tong.
– Niech pani zapisze na mój rachunek – odparła Tess. – Zapomniałam o czymś?
Pani Tong przecząco pokręciła głową, a w jej oczach pojawił się błysk uznania.
– Pani jest odważna, nie ma dwóch zdań – pochwaliła. – Może wsparłaby mnie pani w prowadzeniu Świątyni Wenus?
Tess pomyślała, że jedynie katastrofalna sytuacja życiowa mogłaby ją zmusić do szukania zarobku w zawiadywaniu burdelem.
– Proszę zapomnieć o tym pomyśle, pani Tong. Nie interesują mnie męsko-damskie powiązania, a intymne tym bardziej , nawet za darmo – oznajmiła i dodała: – Dziękuję za pomoc.
Odciągnęła zasłony i otworzyła drzwi prowadzące na ozdobny kamienny balkon z rzeźbioną balustradą. Obwiązała prześcieradłem jeden ze słupków i mocno pociągnęła. Materiał wytrzymał, ale nie sposób było powiedzieć, czy nie pęknie pod ciężarem jej ciała. Nie miała jednak wyboru, musiała zaryzykować. Trzymając w jednej dłoni pantofelki i torebkę z cenną zawartością, przesadziła balustradę i po zaimprowizowanej linie zaczęła się zsuwać na ulicę. Szeroka spódnica nabrała powietrza i przybrała kształt dzwonu.
Do chodnika brakowało ponad metr, gdy lina się skończyła. Tess zawisła na jej końcu, kołysząc się na jesiennym wietrze. Widziała przechyloną przez balustradę panią Tong, która wciąż biadała nad zniszczoną pościelą. Tess zastanawiała się, czy wspiąć się z powrotem, czy zaryzykować skok, gdy nagle znalazła się niżej, słysząc, jak skręcone prześcieradło zaczyna się rozdzierać. Koronki sukni wrzynały jej się boleśnie w plecy. Zdezorientowana i przestraszona, niespodziewanie poczuła, że ktoś wyjął jej z ręki torebkę i pantofelki, a chwilę później ujął ją wpół i postawił na ziemi.
– To był wspaniały widok – rozległ się męski głos. – Mógłbym długo się pani przypatrywać, ale uznałem, że doceni pani pomoc.
Dałam się złapać, pomyślała spanikowana Tess. Zaraz jednak nakazała sobie w duchu: zachowaj spokój, do niczego się nie przyznawaj. Usiłowała wyrównać oddech, ale świadomość, że ten mężczyzna najwyraźniej na nią czekał, a ona nie mogła mu uciec, niemal ją sparaliżowała. Nie miała pojęcia, kto to jest.
Lampy gazowe na placu były wygaszone, okiennice domu uciech znowu zostały zamknięte i tylko przez szpary sączyło się złotawe światło, które jednak nie wystarczyło, by ustąpił jesienny mrok. Tess nie zaliczała się do niskich kobiet, przeciwnie, ale nie dorównywała wzrostem mężczyźnie, który musiał mieć dobrze ponad metr osiemdziesiąt. Wciąż mocno trzymał ją obiema rękami, teraz już nie w talii, lecz za biodra, co wywołało niekontrolowaną reakcję – po ciele Tess przebiegł dreszcz, bynajmniej nie ze strachu. Tymczasem mężczyzna przesunął ją tak, że znaleźli się w wątłym świetle sączącym się przez okiennice jednego z okien. Dopiero tam puścił Tess, odsunął się i elegancko skłonił.
Właśnie w tym momencie puściły zdradliwe sznurówki, które musiały się rozluźnić w trakcie opuszczania się po prześcieradle. Suknia zsunęła się z ramion Tess, zatrzymała na wysokości bioder, po czym opadła, tworząc krąg u jej stóp. Zawstydzona i zarazem zła, Tess została w gorsecie i pantalonach. Mężczyzna zaniósł się śmiechem.
– Doskonała suknia – pochwalił z ironią, gdy zapanował nad śmiechem.
– Trochę zbyt wcześnie na takie uwagi – odparła wyniośle Tess.
Już wiedziała, kim jest mężczyzna. Gdy ochłonęła po nieoczekiwanym spotkaniu i jego skutkach, rozpoznała charakterystyczny głos, niski i melodyjny. Również sposób mówienia różnił się od szczekliwego brytyjskiego akcentu, który słyszała na co dzień. Tylko jeden człowiek spośród socjety leniwie przeciągał samogłoski, legitymował się amerykańskim pochodzeniem i był niebezpiecznym uwodzicielem – wicehrabia Rothbury.
Zrozumiała, że wysłano go, aby ją pojmał.
Był przyjacielem lorda Aleksa Granta, męża jej siostry Joanny, a także dobrym znajomym księcia Garricka Farne’a, jej drugiego szwagra, męża Merryn. Był zaledwie Owenem Purchase’em, kapitanem żaglowca, gdy niespodziewanie wszedł w posiadanie arystokratycznego tytułu, co natychmiast podniosło jego notowania w towarzystwie. Stał się pożądanym gościem przyjęć, balów i wieczorków. Wyglądało jednak na to, ze uznanie ludzi niewiele go obchodzi, podobnie jak wcześniej okazywane mu przez nich lekceważenie.
Kilka razy składał wizyty Aleksowi i Joannie w ich rezydencji przy Bedford Square. Gdy akurat Tess była w domu siostry, pilnowała się, by nie wejść mu w drogę. Przystojnych mężczyzn spotykała właściwie codziennie, ale żaden z nich nie poruszył w niej czułej struny. Zdarzało się, że budziło się w Tess lekkie zainteresowanie kimś bystrym i dowcipnym, ale było przejściowe i bardzo szybko znikało. Doszła do wniosku, że naturalny pociąg, jaki mogłaby odczuwać kobieta do mężczyzny, został skutecznie stłamszony przez złe doświadczenia drugiego małżeństwa. Nie sądziła, by kiedykolwiek była w stanie zmienić to nastawienie do mężczyzn, a zresztą nie oczekiwała tego i nie chciała.
Reakcja na bliskość Rothbury’ego zadawała kłam temu przeświadczeniu, i to bardzo nie spodobało się Tess. Nie chodziło tylko o to, jak wicehrabia wygląda, choć był wysoki, szeroki w ramionach i silny. Na pewno można było nazwać go przystojnym. Co więcej, był zdecydowanie męski, co nieoczekiwanie dla siebie Tess odczuła o wiele za mocno, niżby sobie życzyła.
Wolała mężczyzn, którzy przedpołudnia spędzają w towarzystwie cyrulika lub krawca zamiast ćwiczyć się w jeździe konnej czy szermierce. W towarzystwie starannie uczesanych, wypomadowanych i równie jak ona biegłych w kwestiach mody dandysów nie miała poczucia zagrożenia. Natomiast Rothbury walczył ramię w ramię z Brytyjczykami pod Trafalgarem, a potem z Amerykanami przeciwko Brytyjczykom w bitwie pod North Point. Był marynarzem, odkrywcą i podróżnikiem. Natomiast Tess wolała ludzi, którzy nigdy nie wytknęli nosa poza granice własnego majątku.
Znaczenie miał również sposób bycia, gładkość wymowy i piękny głos, które skrywały prawdziwą naturę wicehrabiego, jego przenikliwość, bystrość oraz spostrzegawczość. Doświadczona przez życie Tess nie pozwoliła się oszukać i ani na chwilę nie traciła czujności.
Wciąż bacznie się jej przyglądał. Najwidoczniej i on ją poznał, bo ponownie skłonił się z wielką elegancją.
– Dobry wieczór, lady Darent – powiedział. – To doprawdy bardzo osobliwy sposób opuszczania przybytku pani Tong.
– Lordzie Rothbury – przywitała się chłodno Tess. – Dziękuję za uznanie, nie zwykłam podążać drogą tłumów.
Kątem oka zauważyła, że wciąż tkwiąca na balkonie właścicielka Świątyni Wenus gwałtownie gestykuluje. Tess domyśliła się, że pani Tong próbuje jej przekazać, że właśnie wicehrabia odpowiada za przeszukanie jej przybytku i jest tym, który został fatalnie poszkodowany w walce. Przed przyjaciółmi Rothbury z pewnością to ukrywał, pomyślała Tess. Cóż, nic dziwnego, że ten okaz dzielnego mężczyzny wolał nie wspominać o słabościach, a tym bardziej dopuścić do tego, by stały się powszechnie znane. Nie były to informacje, które wtrąca się do niezobowiązującej rozmowy towarzyskiej.
Pilnowała się, by pod wpływem tych rozważań nawet przypadkowo nie rzucić okiem na jego spodnie. Zwłaszcza że miała o wiele ważniejsze sprawy na głowie niż dociekanie, czy Rothbury jest w stanie zapewnić rodowi ciągłość. Na przykład to, że stała przed nim w bieliźnie, a on wciąż trzymał jej pantofelki i co gorsza, torebkę, w której ukryła kompromitujące ją rysunki.
– Mogłaby pani włożyć suknię – odezwał się Rothbury. – Naturalnie, przymusu nie ma – dodał z ironicznym uśmiechem – ale oboje poczulibyśmy się mniej niezręcznie.
Z wolna zmierzył wzrokiem Tess, zaczynając od bosych stóp. Z upodobaniem otaksował jej kobiecą figurę, przyjrzał się złocistorudym gęstym włosom, uwodzicielsko opadającym na ramiona, i wreszcie zatrzymał przenikliwe spojrzenie zielonych oczu na twarzy Tess, po czym zajrzał głęboko w jej niebieskie oczy.
Nie zważając na rozchodzące się po całym ciele dreszczyki, schyliła się po lawendową suknię i spróbowała ją na siebie wciągnąć. Lekka wydekoltowana suknia nie chroniła przed zimnem, a cienki szal gdzieś się zapodział, była więc wdzięczna Rothbury’emu, gdy okrył ją elegancką, miękką peleryną podbitą futrem, która skutecznie broniła przed jesiennym chłodem. Wciąż jednak miała bose stopy. Nie zdążyła włożyć pończoch, więc zgrabiały jej nogi.
– Czy mogę dostać pantofle? – spytała. – Na pana chyba nie będą pasować, nie ten rozmiar.
Zerknęła na jego nogi, ukryte prawie do kolan w lśniących butach z cholewami, które odbijały wątłe rozproszone światło. Zorientowała się, że właśnie zastanawia się nad sprośną informacją, krążącą w plotkarskim świecie, według której wielkość stopy mężczyzny miała związek z jego męskością. Lady Farr miała romans ze swoim dżokejem, człowiekiem niezwykle niskim. Powiadano też, że Napoleon Bonaparte, choć niepokaźny wzrostem, jest wybitnym kochankiem. Co się ze mną dzieje? – zdziwiła się w duchu. Dlaczego nagle zaczęłam myśleć o sprawach damsko-męskich, którymi nie zwykłam się interesować? W dodatku w najbardziej nieodpowiednim momencie, kiedy całą uwagę powinnam skupić na możliwościach ucieczki?
Ku zaskoczeniu Tess, wicehrabia przykląkł i podał jej pantofelek ze znaczącym uśmieszkiem. Błysnęły białe zęby kontrastujące z ogorzałą twarzą, która z pewnością poznała słońce w innym klimacie niż londyński. Wsunął jej pantofelek na stopę, zatrzymując na chwilę ciepłą dłoń na łuku podbicia, a przez jej ciało po raz kolejny przebiegł przyjemny dreszcz.
– Dziękuję – powiedziała, wciskając stopy w ciasne pantofelki, które ją nieznośnie piły. – Zupełnie jakbym spotkała księcia z bajki.
– Nie przypominam sobie, żeby Kopciuszek odwiedzał burdel – odparł Rothbury, sprowadzając Tess na ziemię. – Co pani tam robiła, lady Darent?
Zachował uprzejmy ton, w którym jednak pobrzmiewała groźna nuta. Instynkt samozachowawczy Tess natychmiast przesłał jej kolejne ostrzeżenie. Rothbury występował jako człowiek władzy, któremu polecono, by ją wytropił. Stąpała po cienkiej linie, jeden fałszywy krok i spadnie. Miała tylko tę niewielką przewagę, że Rothbury nie znał tożsamości poszukiwanej osoby.
Wciąż trzymał jej torebkę. Za jego plecami Tess ujrzała oddział dragonów, otaczający nielicznych demonstrantów w łachmanach. Tego wieczoru doszło do protestów i ulica była zasłana gruzem i odłamkami drewna. Latarnie gazowe zostały potłuczone, ktoś przewrócił powóz. Jedna z okiennic w Świątyni Wenus żałośnie zwisała na jednym zawiasie. Wiatr miotał podartymi gazetami. Teraz jednak pozostało niewielu protestujących. Gdy nadjechali żołnierze, tłum się rozproszył równie szybko, jak zebrał. Pozostała tylko wątła woń spalenizny, wciąż wyczuwalna w chłodnym londyńskim powietrzu.
Tess wzruszyła ramionami i wytrzymała uważne spojrzenie wicehrabiego.
– A po co chodzi się do burdelu, lordzie Rothbury? – spytała pogodnie. – Jeśli ma pan wyobraźnię, to może teraz z niej skorzystać. – Kpiąco uniosła brew. – Zakładam, że wypytuje mnie pan, ponieważ wykonuje ważne zadanie i nie chodzi o impertynenckie wścibstwo.
– Jestem tutaj na polecenie ministra spraw wewnętrznych, lorda Sidmoutha – odparł wicehrabia, przestępując z nogi na nogę. – Dzisiaj w gospodzie Feathers odbywało się nielegalne spotkanie o charakterze politycznym. Czy pani coś wie na ten temat?
Tess poczuła, że serce bije jej tak, jakby chciało wyrwać się z piersi.
– Czy wyglądam jak kobieta, która śledzi tego typu wydarzenia? – spytała. – Polityka kompletnie mnie nie interesuje.
W twarzy wicehrabiego ponownie błysnęły białe zęby, odsłonięte w krzywym uśmiechu.
– Naturalnie – odrzekł. – Wobec tego na pewno nie zaciekawi pani informacja, że szukam kilkorga niebezpiecznych przestępców, w tym autora radykalnych karykatur, ukrywającego się pod pseudonimem Jupiter.
Tess nie miała nic wspólnego ze światem przestępców. Była filantropką, która wspomagała ludzi z niższych sfer, ale w pewnym momencie doszła do wniosku, że to za mało. Uznała, że konieczne są reformy społeczne, które uczynią życie biedoty lepszym, a przynajmniej znośnym i wyposażą ich w określone prawa. Naturalnie, minister spraw wewnętrznych nie podzielał jej poglądów. W jego opinii wszelkiej maści reformatorzy byli zagrożeniem dla ustanowionego porządku publicznego i z tego powodu należało ich unieszkodliwić. W tej sytuacji nie wolno jej było zdradzić się z tym, że cokolwiek wie o dążeniach i działalności reformatorów, a tym bardziej że jest z nimi związana. Udawaj, graj, nakazała sobie w duchu. Robiłaś to wcześniej.
– Ściga pan przestępców w domu uciech? – spytała znużonym tonem, udając zdumienie. – To dość osobliwy sposób na łączenie przyjemnego z pożytecznym. Jak się panu powiodło? Znalazł pan kogoś?
– Jeszcze nie – odrzekł Rothbury.
Ton jego głosu skłaniał do daleko posuniętej ostrożności. Nieznacznie zerknęła na torebkę zawierającą kompromitujące rysunki. Miałaby się z pyszna, gdyby wicehrabia ją otworzył.
– Wspomniał pan o lordzie Sidmoucie – zagadnęła. – Nie przypominam go sobie. Czy mogłam spotkać go na balu albo podczas przyjęcia?
– Wątpię – stwierdził Rothbury. – Lord Sidmouth niespecjalnie udziela się towarzysko.
– No cóż, jego sprawa.
Tess wzruszyła ramionami, jakby rozmowa zaczęła ją nudzić. Zerknęła ku otwartym teraz drzwiom Świątyni Wenus, z których światło wylewało się na bruk Covent Garden Square.
– Miło tak stać z panem i gawędzić – odezwała się znowu – ale jestem bardzo zmęczona, a nawet wykończona wieczornymi zajęciami. Z pewnością musi pan skupić się na wykonaniu zadania. – Stłumiła ziewnięcie, żeby uwiarygodnić własne słowa. – Proszę wybaczyć, ale odszukam powóz i pojadę do domu. Proszę więc oddać mi torebkę.
Rothbury zważył w dłoni torebkę, a Tess wstrzymała oddech. Wiedziała, że za wszelką cenę należy zachować spokój i zapanować nad emocjonalnymi odruchami. Gdyby spróbowała wyrwać mu swoją własność, Rothbury zajrzałby do środka, w wyniku czego ona błyskawicznie trafiłaby do Tower jako niebezpieczny więzień polityczny.
– Co pani tam trzyma?
– Zawartość torebki damy jest wyłącznie jej sprawą – odparła, siląc się na obojętny ton, choć w ustach jej zaschło. – Z pewnością jako dżentelmen zechce pan uszanować moją prywatność – dodała z naciskiem.
– Na pani miejscu nie byłbym tego taki pewien. Jak na balową torebkę, jest wyjątkowo ciężka – zauważył wicehrabia. – Pewnie w środku ukryła pani pistolet. Musi pani pozwalać sobie na niebezpieczne igraszki z kochankami.
– Strzelam tylko do tych, którzy mnie nie zaspokajają – palnęła Tess, osładzając odpowiedź słodkim uśmiechem.
Rothbury odwzajemnił jej uśmiech, a zielone oczy niespodziewanie rozbłysły, jakby zapłonęło w nich słońce. Ten ciepły uśmiech niebezpiecznie zaburzył równowagę Tess. Wicehrabia ostrożnie położył torebkę na jej wyciągniętej dłoni. Z nagłym poczuciem ulgi Tess zacisnęła palce na jedwabiu i omal nie ugięły się pod nią kolana. Nagle uświadomiła sobie, że przez cienki materiał nie czuje złożonych kartek. Zacisnęła palce nieco mocniej, rozpaczliwie starając się odkryć znajomy kształt.
Rysunków nie było.
BESTSELLERY
- EBOOK
20,90 zł 31,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
20,90 zł 31,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK37,90 zł
- Wydawnictwo: Prószyński MediaFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: RomansNajnowsza powieść Stephena Kinga Dallas '63, która trafi do polskich czytelników w dniu światowej premiery 8 listopada 2011, odwołuje się do klasycznego motywu literatury fantastycznej, czyli podróży w czasie. Korzystając z ...EBOOK
29,90 zł 39,00
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: Sonia DragaFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: RomansIch gorący i zmysłowy romans zakończył się złamanym sercem i wzajemnymi pretensjami, ale Christian Gray nie może uwolnić się od Anastazji Steele, która uparcie tkwi w jego umyśle, krwi. Zdeterminowany by ją odzyskać, próbuje ...33,50 złEBOOK33,50 zł