Wszystkie trupy prowadzą do Rzymu. Kryminalne zagadki starożytnych - ebook
Wszystkie trupy prowadzą do Rzymu. Kryminalne zagadki starożytnych - ebook
Być w Rzymie i nie widzieć trupa?
Jeżeli jest jedna rzecz, która od razu kojarzy się z antycznym Rzymem, to jest to morderstwo. Romulus zabił Remusa, by założyć miasto. Cezar został zamordowany, żeby ocalić Republikę. Kaligulę zamordowano w teatrze, Klaudiusza otruto podczas kolacji, a Galbę ścięto na Forum Romanum. W ciągu 50 lat zamordowano 26 cesarzy, a gladiatorów zabitych w Koloseum można liczyć w tysiącach.
Emma Southon wyciąga rzymskie trupy z szaf i przygląda się prawdziwym zabójstwom w historii imperium. W zabawny i błyskotliwy sposób przedstawia kulturę Rzymu, która z zabijania uczyniła nie tylko rozrywkę, ale także narzędzie polityczne oraz prawne.
Pełnokrwista historia Rzymu – takiej jeszcze nie było.
Southon sprawia wrażenie, jakby świetnie się bawiła i chciała zabrać nas, swoich przyjaciół, na przejażdżkę.
„Wall Street Journal”
Emma Southon wydobywa na światło dzienne kilka ciekawych i mało znanych historii o morderstwach, rozkoszując się ich dziwacznością i makabrycznością.
„BBC History Magazine”
Emma Southon jest doktorem historii i lubi wszystkim o tym przypominać. Tytuł obroniła na University of Birmingham, a jej praca doktorska została opublikowana w 2017 roku pod tytułem Marriage, Sex and Death. The Family and the Fall of the Roman West. Po kilku latach nauczania o starożytności i średniowieczu oraz pracy akademickiej rzuciła uniwersytet i zaczęła pisać dla przyjemności. Najpierw popełniła biografię Agrypiny Młodszej, siostry Kaliguli, matki Nerona i żony Klaudiusza, a następnie książkę Wszystkie trupy prowadzą do Rzymu – o zabójstwach w starożytnym imperium. Wraz z Janiną Matthewson prowadzi historyczno-komediowy podcast History Is Sexy. Jednak przede wszystkim naprawdę kocha Rzymian i chce o nich pisać już zawsze.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8135-775-3 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie wiadomo, po jak długim czasie ze wzgórza Awentyn, na którym siedział Remus ze swymi ludźmi, rozległ się krzyk. Pojawiło się sześć sępów. Był to znak, że bogowie wybierają Remusa jako założyciela nowego miasta. Zachwycony bliźniak ruszył wraz z grupką najbliższych ludzi na Palatyn, wzgórze, na którym czekał jego brat Romulus. Remus przekazał mu wieści, ale w tym momencie pojawił się następny znak. Na Palatyn przyleciało dwanaście sępów. Bogowie zdecydowali, że to Romulus ma założyć miasto.
Każda z grup zaczęła ogłaszać swojego przywódcę wybrańcem bogów, co stworzyło dość niezręczną sytuację. Obie grupki wkrótce zaczęły budować swe miasta. Napięcie rosło. Ostatecznie wiedziony skrajną pychą Remus wskoczył na wznoszony właśnie mur miasta na Palatynie, wprowadzając tym samym Romulusa w nieokiełznany gniew. Romulus zaatakował brata, zadźgał go i niewzruszony ogłosił, że to samo stanie się z każdym, kto ośmieli się przekroczyć mury jego miasta. W ten sposób – poprzez morderstwo – założono Rzym.
Do roku 510 p.n.e. Rzym był już kwitnącym miastem, rządzonym przez króla Tarkwiniusza Pysznego. Źle się jednak działo w państwie rzymskim i wkrótce kolejny akt przemocy miał wszystko odmienić. Syn Tarkwiniusza Sekstus Tarkwiniusz zgwałcił arystokratkę imieniem Lukrecja. Kobieta zwołała zebranie rodzinne, wyjaśniła, co się stało, a potem zatopiła nóż we własnym sercu. Członkowie rodziny uznali to za czyn honorowy i godny pochwały, po czym wiedzeni wściekłością i żałobą ruszyli w stronę Forum, pokazując ciało Lukrecji jako ofiary morderstwa. Żądali, by Tarkwiniusz i jego syn zostali zrzuceni z tronu i wygnani. Lud Rzymu zgodził się i okazując zdumiewającą jedność, obalił monarchę, po czym ustanowił w Rzymie republikę. Rzymianie tak ją zaprojektowali, by nie dawała pełni władzy żadnej jednostce i poprzez rozdział władzy oraz wzajemną kontrolę organów państwa zapobiegała powstawaniu jakiejkolwiek tyranii. To osiągnięcie, z którego Rzymianie mieli prawo być dumni, ufundowano na niezasłużonej śmierci nieszczęsnej kobiety.
Dumna republika przetrwała czterysta pięćdziesiąt lat, a chwilę jej zmierzchu również znaczy morderstwo. Nastąpiło to w czasie id marcowych w roku 44 p.n.e., gdy władca Rzymu wkroczył do teatru Pompejusza*, gdzie czterdziestu jego przyjaciół zadało mu dwadzieścia trzy pchnięcia. Juliusz Cezar, wieczny dyktator Rzymu i jego protocesarz, wykrwawił się na posadzce w holu, otwierając drogę do tronu dziewiętnastoletniemu wnukowi swej siostry, Oktawianowi, który miał stać się cesarzem Oktawianem Augustem.
* Do zamachu doszło w budynku senatu (Curia), zwanym niekiedy Kurią Pompejusza, który przylegał do teatru Pompejusza (przyp. red.).Każdy przełomowy moment w historii Rzymu znaczyło jakieś morderstwo. Ktoś umierał, zazwyczaj w krwawych okolicznościach, a w miejscu, gdzie kiedyś toczyło się jego życie, wyłaniało się coś zupełnie nowego. Rzym powstał na krwi Remusa. Republika zaczęła się od śmierci Lukrecji. Cesarstwo wywodziło się z zamordowania Cezara. Rzym był miejscem nadzwyczaj morderczym. Przez większość jego historii morderstwo nie stanowiło jednak zbrodni, a przez całe jego dzieje zabijanie na arenie gladiatorów traktowano jedynie jako zwykły sport. Symbolem państwa rzymskiego były _fasces_ – rózgi, pośród których znajdowała się siekiera. Rózgi miały wyobrażać prawo państwa do bicia swych obywateli, a siekiera prawo do ich zabijania. Rózgi niesione przez strażników zwanych liktorami towarzyszyły wszystkim rzymskim urzędnikom poza domem, aby wspomniana wiadomość zawsze docierała do adresata. Niewiele innych społeczeństw tak uświęcało i czciło prawo świadomego zabijania mężczyzn i kobiet jak społeczeństwo rzymskie. Prawdę mówiąc, Rzymianie byli pod tym względem dość dziwni.
Ale przecież i nasze zachodnie społeczeństwa są dość dziwne w kwestii morderstw. Uwielbiamy je! Pożeramy je z prawdziwą namiętnością. Obecnie w Wielkiej Brytanii jedna trzecia wszystkich sprzedawanych książek to powieści kryminalne, które zawsze zaczynają się opisem znalezienia zwłok jakiejś pięknej kobiety. Od mniej więcej pięciu lat najlepiej sprzedającym się pisarzem na świecie jest autor kryminałów James Patterson. Sumy, jakie zarabia, produkując rokrocznie kolejne thrillery o przerażających morderstwach (osiemnaście z nich należy do cyklu „Kobiecy Klub Zbrodni”), są dla mojego umysłu całkowicie niewyobrażalne. Najlepiej sprzedającą się angielskojęzyczną autorką wszech czasów jest z kolei Agatha Christie, której detektywistycznych powieści o morderstwach rozeszło się od dwóch do czterech miliardów egzemplarzy. Nie ogranicza się to do literatury pięknej. Kwitnie też zainteresowanie prawdziwą zbrodnią. W roku 2014 podcast _Serial_ o morderstwie na uczelni został pobrany czterdzieści milionów razy w ciągu trzech miesięcy, a od tego czasu podcasty i inne media związane ze zbrodniami mają się tylko lepiej. Ty sam, drogi czytelniku, wziąłeś właśnie do ręki książkę o tytule _Wszystkie trupy prowadzą do Rzymu_, który obiecuje (i spełni obietnicę) wiele zgonów i grozy. Nie chcę nikogo oceniać. W końcu sama napisałam tę książkę. Bo ja też uwielbiam morderstwa. Byłam wielką fanką _Serialu_. Jestem maniaczką prozy Agathy Christie. Fascynuje mnie morderstwo. Chętnie przedstawię swoje (liczne) poglądy w sprawie masowych morderców, jeśli tylko ktoś będzie chciał ich wysłuchać.
Fascynacja Zachodu morderstwem jako elementem urzekającym i rozrywkowym jest czymś niezwykłym w kulturze światowej. Żadne inne społeczeństwo nie zbudowało potężnych koncernów medialnych na stosach martwych i okaleczonych kobiet. Rzymianie wydają się nam dziwni, bo fascynowali się morderstwem w nieco inny sposób. My mamy stosy fikcyjnych kobiecych trupów, oni zaś mieli stosy prawdziwych zamordowanych ludzi. Morderstwo było u nich sportem w sensie bardzo dosłownym. Zmuszali niewolników i jeńców wojennych do walki ze sobą na arenie aż do brutalnej śmierci jednego z przeciwników na oczach rozwrzeszczanego i rozbawionego tłumu. Regularnie. Był to sport numer dwa w starożytnym Rzymie (numer jeden stanowiły wyścigi konne) i musiało to wypaczyć sposób, w jaki Rzymianie postrzegali morderstwo w innych sferach życia, jak również ich podstawowe przekonania na temat życia i śmierci, a także na temat człowieczeństwa jako takiego.
Rzymianie mieli zinstytucjonalizowaną, udomowioną i wszechobecną formę niewolnictwa, którą trudno zrozumieć współczesnemu człowiekowi, wierzącemu, że wszyscy ludzie są równi. W Rzymie wszędzie było pełno niewolników – mężczyzn, kobiet i dzieci. W arystokratycznych domach żyły ich całe setki. Nawet w biedniejszych domach mógł służyć jeden niewolnik. Państwo rzymskie opierało się na pracy niewolniczej niezbędnej do administrowania i zarządzania wielkim imperium, a także do zbudowania cholernie wielkich budynków z marmuru, zdobionych uroczymi malowidłami, średnio po jednym na czterysta metrów. Każdy obywatel Rzymu miał codzienny kontakt z niewolnikami i nikt nie kwestionował samego niewolnictwa. Żaden Rzymianin nigdy nie spojrzał na swoich niewolników czy na wyzwoleńców (którzy pozostawali częścią gospodarstwa domowego) i nie pomyślał: „Hej, chwila. To też są ludzie!”. Traktowali tych mężczyzn, te kobiety i te dzieci, z którymi dzielili mieszkanie, raczej jak meble. Jak rzeczy, które można wykorzystywać, kopać i wyrzucić na śmietnik – na ogół bez żadnych konsekwencji. I wszyscy zgadzali się, że to właściwe, normalne i słuszne. Musiało to wpływać na wyobrażenie tego, co jest dobre, a co złe – a także na myślenie o życiu i śmierci.Czym jest morderstwo?
Przypuszczam, że wszyscy sądzą, iż wiedzą, czym jest morderstwo, ale równocześnie podejrzewam, że większość ludzi wcale tego nie wie. Dopóki nie zaczęłam zbierać materiału do tej książki, ja sama – tak jak pewnie i wy – uważałam, że morderstwo i zabójstwo jest tym samym. Okazuje się jednak, że wcale nie. Zabójstwo to akt zabicia kogoś w dowolnych okolicznościach. Zawsze, gdy człowiek zabija drugiego człowieka, dochodzi do zabójstwa. Niektóre z nich są zgodne z prawem, jak w wypadku kary śmierci, którą nadal stosują dziesiątki krajów (niemal setka). Oznacza to, że w niemal setce krajów jeden człowiek może wstrzyknąć truciznę, zastrzelić lub powiesić innego z zamiarem odebraniu mu życia przy pełnym poparciu państwa. Żołnierze zabijający się nawzajem na polu bitwy albo z pomocą dronów to kolejna forma legalnego zabójstwa. Jako żołnierz masz prawo z całych sił starać się zabić tak wielu ludzi, jak tylko zdołasz, a w zamian dostaniesz worek medali i nabawisz się zespołu stresu pourazowego.
Większość form zabójstwa jest jednak nielegalna, a znajdziemy ich bardzo wiele. Najłagodniejsza to nieumyślne spowodowanie śmierci. W tych wypadkach sprawca nie miał zamiaru zabić drugiego człowieka, a jednak człowiek umarł i z pewnością jest to wina sprawcy. Tak się dzieje, gdy na przykład rodzice zostawiają dzieci w nagrzanych samochodach albo pracownicy medyczni przypadkowo podają niewłaściwy lek. Tego typu sprawy. Jest też zabójstwo z zamiarem ewentualnym. Dochodzi do niego wtedy, gdy macie zamiar skrzywdzić ofiarę, ale niekoniecznie zabić. Na przykład chcieliście kogoś uderzyć w czasie bójki, a ten ktoś upadł, rozbił sobie głowę i zmarł. Być może zostaliście sprowokowani i straciliście kontrolę. Być może istnieje okoliczność łagodząca, taka jak afekt czy epizod psychotyczny.
Dopiero potem – a prawo angielskie jest naprawdę szczegółowe i ścisłe – przychodzi morderstwo. W prawie angielskim i walijskim ma ono miejsce wtedy, gdy sprawca (1) jest w pełni władz umysłowych, (2) bezprawnie pozbawia życia, (3) dowolną istotę rozumną (4) żyjącą (i oddychającą) (5) pod ochroną prawa Jej Królewskiej Mości, (6) mając zamiar zabić ją lub doprowadzić do poważnego uszkodzenia jej ciała. Spełnionych musi być wszystkich sześć warunków, by angielski sąd uznał to za morderstwo. W Szkocji wystarczy tylko zamiar i „nikczemna lekkomyślność”. Wedle amerykańskiego prawa federalnego morderstwo jest „bezprawnym zabiciem istoty ludzkiej ze złośliwą premedytacją”. Na pewno nie wiedzieliście, że prawo karne sięga po tak niebanalne frazy.
Amerykanie dodatkowo komplikują sprawę, rozróżniając morderstwo pierwszego i drugiego stopnia, a potem jeszcze pozwalając, by każdy stan sam definiował, co jest morderstwem pierwszego, a co drugiego stopnia. Generalnie morderstwo pierwszego stopnia jest intencjonalne i zaplanowane z premedytacją, a morderstwo drugiego stopnia jest intencjonalne, ale nieplanowane. Jeśli więc kupię broń, a potem pójdę do kogoś do domu i go zastrzelę, jest to morderstwo pierwszego stopnia. Jeśli jestem Tedem Bundym i udaję, że mam niesprawną rękę, aby jakaś kobieta pomogła mi wciągnąć łódkę na brzeg, bym mógł ją zatłuc młotkiem, kiedy nie będzie patrzeć – jest to morderstwo pierwszego stopnia. Rzecz zaplanowana. Jeśli jednak kłócę się z kimś i w trakcie sprzeczki wyciągam broń i strzelam, mamy do czynienia z morderstwem drugiego stopnia. W niektórych stanach funkcjonuje też morderstwo trzeciego stopnia, które obejmuje wszystkie formy zabójstwa. W stanie Nowy Jork morderstwo pierwszego stopnia ma miejsce tylko w wypadku zabicia policjanta, morderstwa wielokrotnego, z wykorzystaniem tortur lub przyjęcia opłaty za zabicie. Jeśli więc kupicie broń i pojedziecie do kogoś do domu, by go zabić, w Glenville w stanie Nowy Jork, to popełniacie morderstwo drugiego stopnia, chyba że wam za to zapłacono albo że zabijacie policjanta. Jeśli jednak zrobicie to samo w Pottsville w Pensylwanii, popełniacie morderstwo pierwszego stopnia. Jeżeli zaś dokonacie tego w Lancing w Wielkiej Brytanii, będzie to po prostu morderstwo. Co więcej, w Pensylwanii będzie wam za to groziła kara śmierci, ale w Nowym Jorku już nie, bo w tym stanie tylko morderstwa pierwszego stopnia podlegają tej karze. Oznacza to, że w Pensylwanii w rezultacie morderstwa może dojść do zabójstwa, tym razem usankcjonowanego przez państwo.
◆ ◆ ◆
Zmierzam do tego, że morderstwo stanowi pewien konstrukt. Jedyną sprawą zerojedynkową w definicji morderstwa jest fakt zabicia jednego człowieka przez drugiego, co zresztą wyczerpuje tylko znamiona zabójstwa. To ostatnie jest dość jednoznaczne, ale w pojęciu morderstwa mieszczą się tylko pewne rodzaje zabójstw, a które konkretnie, to już rzecz zmieniająca się w czasie i przestrzeni. Coś, co w danym miejscu jest morderstwem, w innym jest tylko zabójstwem, coś, co jest legalnym zabójstwem wobec jednego człowieka, wobec innego będzie zwyczajnym morderstwem. Morderstwo stanowi zatem interpretację pewnego wydarzenia dokonywaną przez konkretnych ludzi, co sprawia, że pozostaje sprawą subiektywną, niezależnie od tego, w jak wiele paragrafów chcielibyśmy całą rzecz przystroić. To nie jest kategoria binarna. To nie jest pojedyncza czy jednoznaczna definicja. Morderstwo to rzecz złożona.
W czasie pisania tej książki nad biurkiem miałam stale cytat z socjologa Douglasa Blacka: „Dobro i zło nie są ani czymś absolutnym, ani czymś relatywnym – to raczej kwestia geometrii”. Właśnie dlatego wykorzystywałam tu szeroką definicję morderstwa, w której mieści się w zasadzie każde zabójstwo. Dobro i zło to produkty społeczne, w których płeć, status społeczny, rasa, miejsce zamieszkania, bogactwo, czas i niezliczone inne czynniki łącznie wpływają na to, co uznajemy za słuszne, a co za niesłuszne, ale i to się zmienia. Z tego powodu przyjęłam bardzo (bardzo) szeroką koncepcję morderstwa.
Chcę, abyście o tym pamiętali, gdy przejdziemy do zabójstw w Rzymie.Niczym zespół, który na początek gra swój największy przebój, my też zacznijmy od historii, która najpewniej skłoniła was do sięgnięcia po tę książkę. Zacznijmy od giganta górującego nad całym światem, od największego z rzymskim morderstw, od postaci żyjącej w zbiorowej świadomości od dwóch tysiącleci: od Gajusza Juliusza Cezara. Problem z zamordowaniem Cezara polega na tym, że wszyscy myślą, iż już wszystko o nim wiedzą. Widzieli tragedię Shakespeare’a w jakimś lokalnym teatrze albo wersję BBC, albo adaptację filmową z Marlonem Brando w roli Marka Antoniusza. Może widzieli _Rzym_ na kanale HBO, a może czytali powieść Roberta Harrisa albo Conna Igguldena na ten temat. Nie brakuje fikcji pokazującej Cezara wykrwawiającego się na posadzce senatu. Każdy w zachodnich społeczeństwach wie, czym są idy marcowe, nawet jeśli niezbyt dokładnie się orientuje, kiedy one wypadają*. Każdy potrafi sobie wyobrazić, jak czterdziestu ludzi dźga Cezara, a on patrzy na nich i mówi: „_Et tu, Brute?_”.
O zabójstwie Juliusza Cezara wiemy dużo z kilku powodów. Po pierwsze, sami Rzymianie sporo o nim pisali i zostawili nam szczegółowe opowieści o wydarzeniu marcowym i jego następstwach. Po drugie, Cezar, umierając, zabrał ze sobą samą republikę, która dla Rzymian wiele znaczyła. A poza tym historia ta jest niezwykle dramatyczna. Arogancki generał, który ogłosił się dożywotnim dyktatorem, ignoruje wieszczków oraz sny i łkania żony, idąc na spotkanie własnej śmierci. Umiera na posadzce senatu u stóp swego największego rywala, a jego ostatnie słowa stanowią świadectwo świadomości, grozy i upokorzenia na myśl, że zabija go najbliższy przyjaciel i że nikt nie przyjdzie mu z pomocą. W ostatnim geście zakrywa samego siebie – i swoją godność – togą, do samego końca dbając o sceniczny efekt. Wszystko to sprawia, że Juliusz Cezar jest bardziej mitem niż człowiekiem – jest historią, którą się opowiada. Zamordowanie go nie zostało zapamiętane jako krwawy ludzki czyn, przeprowadzony przez czterdziestu przerażonych gości w niezgrabnych ubraniach, którzy byli w takim pomieszaniu, że zdołali zadać jedynie dwadzieścia trzy rany kłute (gdy się to policzy, wychodzi około pięćdziesięcioprocentowy wskaźnik trafień). A przecież Juliusz był człowiekiem, który żył, oddychał i przewracał oczami, a pewnego dnia poczuł dziwne uderzenie w bok, który nagle stał się bardzo bolesny i mokry od krwi. Zabicie go nie było jednak zdarzeniem wyjątkowym. W ostatnich latach rzymskiej republiki stanowiło jedno z serii politycznych morderstw, które razem wzięte pokazują nam, jak osobliwą sprawą były morderstwa polityczne w świecie rzymskim i jak się one zmieniały w miarę upływu czasu. Wyznam w tym miejscu, że trochę was podpuściłam. Zagrałam pierwsze akordy bardzo znanej piosenki. A teraz zabiorę was w czasy niemal o sto lat wcześniejsze niż chwila śmierci JC, by przedstawić wam Tyberiusza Grakchusa, którego zamordowanie to jeszcze większy pokaz grozy niż zabicie Cezara.