Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wszystko będzie dobrze - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 marca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wszystko będzie dobrze - ebook

Ewa zakochuje się w Adamie w wieku dwunastu lat. Adam, wychowywany przez chłodną i obojętną matkę, w domu Ewy szuka ciepła i ukojenia. Świat nie zawsze im sprzyja, ale oboje marzą, by ich historia doczekała się szczęśliwego zakończenia.

Po kilku burzliwych latach związek się rozpada, a Ewa znajduje wytchnienie w ramionach Norberta.

Szybko okazuje się, że to dopiero początek życiowych wyzwań, z którymi będzie musiała się mierzyć, raz po raz tracąc wiarę, że wszystko będzie dobrze.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8166-342-7
Rozmiar pliku: 10,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

CZĘŚĆ PIERWSZA

– czemu cię nie ma na odległość ręki1 -

Ja żyłam tak, jakbym patrzyła

wyłącznie we wsteczne lusterko.

Idealizowałam to, co przeminęło.

To, co bezpowrotnie straciłam.

Sofia Lundberg „Czerwony notes”

– rok 2020 -
* MAJ *

ADAM

Na ekranie pojawiła się twarz Ewy. Jasne włosy, ułożone we wdzięczne, nieposłuszne loki sprawiały, że wyglądała jak nastolatka. Jak dziewczyna, którą poznał dwadzieścia sześć lat temu. Jej naturalny dowcip wyostrzył się, nabrał smaku, kolorytu. Było w niej też coś innego, świeżego. Odwaga? Pewność siebie? Spontaniczność? Zagadywała wirtualnych widzów niczym profesjonalistka, z wrodzoną sobie rezolutnością i ciętą ripostą, które niegdyś go uwiodły.

Spojrzał na pojawiające się w trakcie koncertu komentarze, na które raz po raz reagowała z dużym entuzjazmem. „Dlaczego nie ma mnie z Tobą? Będę chórkiem. Wiktor”. Kurczę, kto to jest Wiktor? Spróbował wejść na jego profil, ale udało się jedynie obczaić zdjęcie i zakład pracy. Kraków, Fundacja na rzecz Samotnych Matek „Nadzieja”, członek Rady. No tak, kolega. Kolega? Poczuł nieznany dreszcz, niewyraźny sygnał świadczący o czymś, czego dawno już nie doświadczał. To nienormalne, skarcił się w myślach. Człowieku, ona do ciebie nie należy, uspokój się.

Po chwili, zgodnie z zapowiedzią, znowu zaczęła śpiewać. Kiedy wybrzmiały legendarne słowa piosenki: „Czwarta nad ranem, może sen przyjdzie, może mnie odwiedzisz”2, wstrzymał oddech. Potem zaprosiła do duetu swoją nastoletnią córkę Hanię i to wystarczyło, żeby w nanosekundzie rozpadł się na kawałki. Wyglądały jak siostry. Obie jednakowo piękne i błyskotliwe.

To mogło być moje dziecko – popłynęła nieposłuszna myśl i nie zdążył jej powstrzymać, uchwycić, zanim wpadła w zakamarki umysłu z prędkością światła, tak jak zwykła to robić przez ostatnich dziewiętnaście lat. Podobnie jak pamiętny, lakoniczny SMS wysłany trzy lata po ich rozstaniu: „Urodziłam córkę, wyszłam za mąż”.

Wtedy runął cały jego świat, niczym w ponadczasowej, miłosnej powieści. Pękło mu serce i bolało go ciało. Nie spał, nie jadł. Cierpiał jak Werter (Bogu dzięki, nie skończył jak on!). Ale – co on wtedy wiedział o życiu, gówniarz, studencik! W zasadzie – przecież sam wypuścił Ewę z rąk! Początkowo podjął (w jego mniemaniu) jakieś żałosne, nieskuteczne próby odzyskania jej. Potem – mistrz kalkulacji – obliczył sobie, że poznała swojego męża (z obrzydzeniem wymawiał to słowo, nawet w myślach) pół roku po ich spektakularnym zerwaniu.

Jak mogła?! Ich związek zakończył się w lutym. Adam pamięta doskonale, że spotkali się jeszcze raz, w sierpniu. Siedzieli na ławce w parku i on obiecał, że będzie czekał, że z pewnością będą razem – jeszcze nie teraz, ale za parę lat; ona się namyśli, on poczeka, na zawsze, na wieki wieków. A Ewa go wyśmiała, już taka oddalona, już nie jego, już powierzona tamtemu.

Najgorzej jest siedzieć obok osoby, której oddałoby się obie nerki, a ona nie może już być twoja.

EWA

Pomysł z domowym koncertem przez Internet okazał się strzałem w dziesiątkę, podopieczni fundacji byli zachwyceni. Od ponad dwóch miesięcy panuje pandemia, ludzie potrzebują muzyki, potrzebują siebie nawzajem, zwykłej (niezwykłej?) interakcji, uśmiechu. Dźwięki sprawiają, że świat staje się odrobinę piękniejszy, prawda?

Ciekawe, czy Adam oglądał, pomyślała. Wysłała mu przecież linki i przypominajki. Może za często? Nie po raz pierwszy miała wrażenie, że mu się narzuca, że pcha się na jakieś nieznane wody, wiedziona syrenim śpiewem, który niczego nie obiecuje, a wręcz zdaje się prowadzić donikąd. Znowu. To niedorzeczne. Zupełnie jakby zostało w niej coś z tej zakochanej, dwunastoletniej dziewczynki, wpatrzonej w jego piękne, sarnie oczy jak w święty obraz.

Nawet nie wiesz, kim on teraz jest – przekonywała siebie wielokrotnie. To znaczy – coś tam wiesz, ale przecież po prawie dwudziestu latach to nie może być ten sam człowiek, którego wówczas (z własnej woli) pożegnałaś. Twoja pamięć o nim bazuje na garści wspomnień sprzed dwóch dekad!

Tak naprawdę – szczerze, bez zamaskowanej pseudo-obojętności i tych cholernych damsko-męskich podchodów, Ewa chciałaby, żeby wysłał jej po prostu SMS-a z wiadomością: „Ciągle o Tobie myślę”. To dziecinne i głupie: kobieta, która dobiega czterdziestki (!) powinna już wiedzieć, że życie przeszłością, nieważne jak szczęśliwą i spełnioną, jest bezcelowe i sprawia, że człowiek stoi w miejscu, zawieszony w czasoprzestrzeni. Jedną nogą tu, drugą tam, zamrożony w momencie „pomiędzy”, bez perspektyw na lepsze dni.

Mając za sobą nieudane małżeństwo i szereg innych życiowych wyzwań, Ewa raz po raz oglądała się wstecz do tej domniemanej „szczęśliwości” sprzed kilkunastu lat. Po co? Może dlatego, że kiedy jest się nastolatkiem, dotyk jest najczulszy, a słowa najpiękniejsze? Wszystkiego doświadczasz na trzysta procent; jeśli się śmiejesz – to najgłośniej, jeśli cierpisz – to boli cię każda część ciała. Pierwszy pocałunek sprawia, że drży ziemia. Pierwsze złamane serce prowadzi do emocjonalnej agonii. Zawsze wydaje nam się, że przeszłość miała w sobie magię, której teraz brakuje, prawda? A może intensywność doznań sprawia, że chcemy do niej wrócić, karmiąc się iluzją duchowego błogostanu? Tymczasem, gdyby tak jakimś cudem znaleźć się ponownie w epoce dorastania, okazałoby się, że dni również bywały szare, a noce smutne i beznadziejne.

Obecnie Ewa zamknęła na cztery spusty drzwi do swojego wnętrza i była przekonana, że tylko Adam mógłby je otworzyć. Tylko jemu dałaby przyzwolenie. Nikomu innemu.

Czy to efekt jej dziwacznej, odstającej od realiów osobowości? Zaczytana w romantycznych powieściach od dziecka, stworzyła w głowie nierealny, urojony obraz mężczyzny idealnego, trubadura śpiewającego pod oknem piękne serenady o miłości swojego życia. O! Albo te durne filmy dla dziewczynek – śliczne księżniczki omdlewające w ramionach dzielnych książąt, którzy to na mknących rumakach walczą z całym światem (czyli: smokiem albo złą wiedźmą) tylko po to, by je zdobyć (uratować z wiecznego snu lub mrocznej wieży) i żyć długo i szczęśliwie. Kurde, wrażliwy człowiek wychowany na takim miłosnym science-fiction nie może być normalny!

Ewa miała poczucie, że nakarmiona wizerunkami facetów ze snów, nie potrafiła już zachwycić się rzeczywistym człowiekiem z wadami i niedoskonałościami. Pomimo licznych prób zapomnienia, ciągle wracała ta myśl: to Adam jest wyśniony i idealny, nie chcę dłużej szukać, ja już miałam miłość i czekam, aż powróci! Gdzieś tam w głębi serca (czyli tajemnym miejscu, o którym nikomu nie zwykła opowiadać) wciąż marzyła o książkowym rozwoju wydarzeń albo widowiskowej scenie pojednania, z nią i Adamem w rolach głównych.

Ale! Ponieważ rozsądek podpowiadał jej, że nic takiego się nie wydarzy (absolutnie nigdy w życiu), jakiś czas temu stwierdziła, że jej misją jest po prostu macierzyństwo. Chociaż od rozwodu wszyscy życzyli jej jak najlepiej i prorokowali rychłe damsko-męskie zawirowania – nic podobnego nie miało miejsca. Owszem, przechodziła platoniczne zakochania, ale nie pozwoliła nikomu się do siebie zbliżyć. Zawsze tłumaczyła to brakiem przestrzeni lub brakiem zaufania (niepotrzebne skreślić, ha!).

Prawdopodobnie był to klasyczny objaw strachu przed bliskością. Emocjonalna zbroja zapewnia spokój. Niedostępne znaczy bezpieczne. Nieprzepuszczalność oznacza kontrolę nad przebiegiem wydarzeń. Gdyby postawiono Ewie wybór: albo się zakochujesz na zabój i ryzykujesz wszystko, aby zbudować coś cennego, albo ufasz ciągle na siedemdziesiąt procent i bacznie sprawdzasz swojego faceta – wybrałaby to drugie. Obecnie natomiast realizuje opcję numer trzy, czyli egzystencję w samotności, z którą zdążyła się właściwie zaprzyjaźnić i którą nieświadomie (albo i nie?) wybrała.

Życiowe spełnienie przyniosło jej wychowanie Hani. Nazywała ją „najlepszym człowiekiem na świecie”. Posiadanie najfajniejszej nastolatki na całej kuli ziemskiej traktowała (bez cienia przesady) jako prawdziwe Boże błogosławieństwo. Nigdy nie żałowała, że – jakby to inni określili – „poświęciła” jej prawie osiemnaście lat życia.

Zresztą, co właściwie znaczy owo wyśmiewane w dobie indywidualizmu „poświęcenie”? Nic innego jak świadomą decyzję dzielenia z kimś swojego życia. Poświęcam się tobie – daję ci czas, uśmiech, serce. Nie jestem męczennikiem, jestem twoim człowiekiem, jestem dla ciebie. To jest poświęcenie.

A te kilka lat macierzyństwa – to było dobre życie! Wypełnione po brzegi wspólnymi rozmowami, podróżami, doświadczeniami, które kształtowały je obie i ulepiły w rezultacie dwie szalone feministki, wojowniczki o równość płci i świat bez przemocy. Ewa miała nadzieję, że Hania zawsze będzie słuchać swojej intuicji i – w przeciwieństwie do niej samej sprzed lat – dostrzeże czerwoną lampkę, gdy na drodze pojawi się nieodpowiedni człowiek.

Ewie się nie udało.

Zdarzały się noce, gdy zbroja odrobinę pękała, nieproszone łzy kapały po policzkach i wkradała się myśl: jak to się stało, że jestem sama? Byłam kiedyś kochana, szczerze i mocno. Potem – zdawało się, że byłam kochana jeszcze mocniej. Naiwnie sądziłam, że odzyskałam raj utracony, dotarłam do krainy rozkoszy. Dlaczego Opatrzność nie wysłała mi żadnego ostrzeżenia, że słowa tego, który miał kochać najcudowniej, potem będą zabijać mnie na raty, dzień po dniu?

Za pierwszym razem słyszałam „kocham”. Za drugim: „wypierdalaj”.

* LIPIEC *

EWA

Zbliża się czternasta rocznica ich wolności. Dla większości to nic nie znacząca kartka w kalendarzu, ot, dwudziesty pierwszy lipca, ale dla niej to był wówczas początek nowego życia. Drugie narodzenie. Chrzest w Jordanie. Przeistoczenie.

To dzień, który zmienił wszystko. Z jednej strony – otworzył drzwi do machiny zemsty i wieloletniej manipulacji ze strony Norberta, a z drugiej – Ewie i Hani – bramę do życia bez krzyku, codziennych awantur i tego namacalnego, wszechobecnego zła, które niczym obślizgły, jadowity wąż przylega do twojej skóry i poddusza cię stopniowo, minuta po minucie, godzina po godzinie.

Był lipcowy, upalny poranek. Ewa zamyka oczy i pamięta nawet najmniejszy szczegół. Zjadła śniadanie, odkurzyła mieszkanie, nawet ugotowała zupę. Mówi się metaforycznie, że serce chce komuś wyskoczyć z piersi – Ewa na wspomnienie tego dnia odczuwa to nawet dziś. To pulsowanie po lewej stronie, płytki oddech, charczenie w płucach. Pamięć ciała, mawiają. Pamięć komórek. Pamięć tkanek.

Wyszła z Hanią z domu, mając w torbie kilka sztuk bielizny i niezbędne dokumenty. Przedtem, w ciągu parunastu dni, po kryjomu wynosiła w workach na śmieci najpotrzebniejsze rzeczy (ubrania i książki do nauki), które przejmowała na przystanku jej mama. Przez cały ten czas Ewa utrzymywała pokerową twarz, nie zdradziła się z niczym. (To zadziwiające, biorąc po uwagę, że nie potrafi kłamać).

Codziennie zapieprzała jak szwajcarski zegarek, robiła trzydaniowy obiad, sprzątała. Norbert niczego nie zauważył; zresztą to był już czas, gdy niewiele go obchodziło.

Nie odzywali się od pięciu miesięcy. Ewa nie miała pojęcia, że można się dosłownie nie odzywać do kogoś przez taki szmat czasu, nie licząc pojedynczych komunikatów typu: „Możesz, kurwa, tak nie hałasować?” lub „Weź, kurwa, umyj ten chlew, widziałaś, jak wygląda lodówka?”.

Przełom – jeśli można to tak nazwać, o ironio losu! – nastąpił w Dniu Dziecka. Norbert dostał ataku furii na wiadomość, że Ewa zepsuła suwak w kurtce Hani, po czym tonem nie znoszącym sprzeciwu wyznaczył Ewie tygodniowy „termin” na jego naprawę (terminy i warunki to były jego ulubione elementy reżimu). Trzymając na kolanach małą Hanię, odburknęła mu coś pod nosem i kazała się uciszyć, a on z całej siły uderzył ją w lewe udo. Sekunda. Może półtorej. A masz! Piekło jak cholera.

– Tata zbił mamę – powiedziała Hania.

Dokładnie wtedy, spoglądając przez łzy na małą córcię, czując gorąco rozlewające się wzdłuż lewej nogi i słuchając szyderczego śmiechu męża-potwora, Ewa zdała sobie sprawę, że to już koniec, granica została przekroczona. Urządziła mu awanturę, która go tylko jeszcze bardziej „rozkręciła” i skończyła się klasyczną serią wyzwisk w jej kierunku („Wypierdalaj stąd, słyszysz? Tylko bez dziecka!” albo „Ty jesteś pojebana, po swojej mamusi” lub jeszcze „Ja pierdolę, kurwa, kobieto, zamknij mordę!”). Ale znienawidzone słowa odbijały się już od niej jak od niezniszczalnej stalowej tarczy, a w głowie rodził się plan wymodlonej wielkiej ucieczki. Krok po kroku, metodycznie, spokojnie. Zadbać o wszystko. Obdukcja. Konsultacja z prawnikiem. Spakowanie najpotrzebniejszych dokumentów. Pozew o rozwód.

Norbert zawsze groził, że załatwi jej „żółte papiery” i odbierze jej Hanię. Ona mu wierzyła, a on się cieszył. Uwaga, oto najbardziej szokujące odkrycie w dorosłym życiu: naprawdę istnieją na świecie źli ludzie, którzy szczerze radują się z cudzego nieszczęścia, czerpią z tego energię, a rozpacz i łzy drugiego człowieka zdają się tankować jak paliwo, dzięki któremu funkcjonują w swoim urojonym, objętym kontrolą świecie.

Długo chroniła rodziców przed najgorszą prawdą. Wyjawiła im wszystko dopiero wtedy, kiedy nieodwracalnie powzięła plan ucieczki. Tata płakał. Mama już od dawna miała przeczucie, że jest fatalnie. Rodzice bez chwili namysłu powiedzieli: „Uciekaj!”.

I stało się. Dokonało. Wyszła stamtąd i nigdy nie wróciła. Niemożliwe stało się możliwe.

Nie było śmiercionośnej twierdzy, więzienia pozbawionego życia, dni bez blasku, ciepła i miłości. Znowu mogła zachwycić się podmuchem wiatru i herbatą wypitą w ogrodzie. Boże, pamięta pierwszą spokojną noc w domu rodziców – niczym dziewiąte błogosławieństwo, szczyt szczęścia, raj odzyskany! Cisza. Bez wyzwisk, bez okropnych słów, które właściwie znała już na pamięć, które stały się nią, a ona nimi. Debilka. Pustostan. Syfiara. Wariatka. Kaleka.

Próbowała je z siebie strząsnąć jak złośliwego, obleśnego kleszcza; bezskutecznie. Te słowa oblepiły ją jak zgniła, zielona maź, której nie sposób było zeskrobać. Nie miała odpowiednich narzędzi, te pojawiły się dopiero w momencie, kiedy trafiła na terapię. Jedną, drugą, trzecią. Siódmą, ósmą. Krok po kroku.

Przez kilkanaście lat dudniło jej w głowie: „To nie pani wina, pani Ewo, to nie jest pani wina”. Uczyła się tego zdania jak pacierza, powtarzała jak mantrę, oczekując na rezultat – czyli lekkie, nieobciążone serce i oczyszczony z brudu umysł.

ADAM

Siedzenie w domu od marca zaczynało dawać się Adamowi we znaki. Kurczę, kto by wymyślił rok temu jakąś światową epidemię wirusa! Maseczki, żele dezynfekujące znikające z półek jak ciepłe bułeczki, dystans społeczny, zakaz przemieszczania się.

Na początku, wtedy, gdy Ewa robiła swój wirtualny majowy koncert, panowało jeszcze przekonanie, że ta dziwaczna sytuacja potrwa może miesiąc, dwa. Coś w stylu pobożnego życzenia: wirus wyfrunie na biegun albo wróci na ten swój chiński targ, z którego wyruszył na podbój świata. Teraz odliczanie „do końca” zostało raczej zawieszone na czas nieokreślony.

Życie w takiej niewiadomej zaskoczyłoby największego luzaka, serio. Brak możliwości planowania podróży czy pójścia do knajpy dla pokolenia lat osiemdziesiątych stanowił synonim niewolnictwa.

Adam powoli popadał w obłęd. Od chwili koncertu nie mógł sobie znaleźć miejsca. Chciał coś zrobić, czegoś dokonać, ale ciągle nie udawało mu się ubrać tego czegoś w słowa. OK, napisał Ewie, że świetnie wyszło, zwłaszcza duet z Hanią. Tyle. Później wymienili jakieś koleżeńskie wiadomości, bez szału. Czyli kręcimy się w kółko, myślał. Całe życie kręcisz się w kółko, ty tchórzu.

Nawet gdyby podjął decyzję: „Dobra, jadę do niej”. Nawet gdyby… z powodu pieprzonego wirusa jakiekolwiek spotkania nie wchodziły w grę. Wiedział, że mama Ewy jest po chorobie onkologicznej, za nic w świecie nie naraziłby jej na ryzyko zakażenia. Znał Ewę: na pewno bała się też panicznie o siebie i Hanię.

Hania.

Uśmiechnął się mimowolnie. Kurczę, stanowiły genialny tandem. Ciekawe, jak to jest być rodzicem, westchnął. Skąd Ewa wiedziała, co robić, jak nauczyła się wychować inną ludzką istotę, nauczyła ją świata i go objaśniła, doprowadziła za rękę do wieku, w którym sama o sobie decyduje? Jak to jest mieć kogoś, kto jest twoją częścią już na zawsze, a właściwie przecież musiał już być kiedyś tam wcześniej, w alternatywnym wszechświecie lub w kosmicznym pyle lub w sferze oczekiwania lub w Bożym planie… kogoś, kogo twoje dłonie miały utulić i ochronić przed złem i nieszczęściem, i cierpieniem, i złamanym sercem?

Skoro tak miało być, skoro Hania czekała sobie na to, by trafić do takiej kobiety jak Ewa – a tego był pewien, ponieważ Adam nie wierzył w przypadki – to by równało się z tym, że on nie był i nie jest jej pisany, ponieważ to nie jego krew i nie jego kość, tylko tamtego, innego, obcego, którego Ewa wybrała parę lat temu! Albo kto został jej wybrany. Dany. Wręczony?

Ale po co? Dlaczego tamten musiał się pojawić i pozbawić ich szansy na filmowy happy end? Zaraz po ich jak-grom-z-jasnego-nieba zerwaniu Adam miał pewność, że Ewa po paru miesiącach złagodnieje, uspokoi się, a wtedy do siebie wrócą. Był gotów czekać, ile potrzeba! Skąd miał, do cholery, wiedzieć, że tamten skurwysyn już się kręcił koło Ewy, już zajmował jego miejsce, już ją zdobywał, nie tylko duszę i umysł, ale też ciało.

Ciało… No właśnie. Co jej strzeliło do głowy, żeby iść z nim od razu do łóżka? Ewa, jak mogłaś mi to zrobić? Mielił to pytanie milion razy, pragnąc je kiedyś zadać, jednocześnie drżąc o odpowiedź, która mogłaby z powodzeniem doprowadzić go do rozpaczy. Dlaczego… Szanował ją, czcił jej świętą czystość. Dlaczego nie on dostąpił tego zaszczytu, dlaczego Ewa zaufała komuś innemu, dlaczego Hania nie jest jego córką… Dlaczego mnie z tobą nie ma? – pomyślał, po czym nalał szklankę whisky, włączył film i po godzinie zasnął.

* SIERPIEŃ *

EWA

Nie no, jeszcze tego brakowało! Adam wysłał jej swoje zdjęcie! Stoi w windzie, w stylowym nakryciu głowy z minionej epoki, z właściwym sobie luzem, takim, jaki zawsze w nim ceniła. Nosi okulary! Ni stąd, ni zowąd jej ciało wypełniła wszechogarniająca fala ciepła. Tak jakby ciemny pokój rozjaśnił snop światła. Coś się zadziało, trzymało, nie puściło.

To absurdalne! Pierwszy raz zobaczyła Adama ponad ćwierć wieku temu! Pamięta jak dziś, chociaż to przecież nonsensowne i takie beznadziejnie tandetne. Wezwana przez nauczycielkę od polskiego w sprawie konkursu, stanęła przy jej biurku, w kiczowatej fioletowej bluzie (połowa lat dziewięćdziesiątych, sorry), a w pierwszej ławce siedział on. BUM. Trzask.

Ta jedna jedyna chwila ukształtowała ją na zawsze. Czy to możliwe, że potrafi odtworzyć tamto uczucie nawet dziś? Miała dwanaście lat, spojrzała tylko w lewo, na piękne, sarnie oczy i uroczy uśmiech. BUM. Trzask.

– Zróbmy tak, że za dziesięć lat umówimy się w jakimś miejscu, no, na przykład w twoim wymarzonym Paryżu, będziemy tam na siebie czekać, OK? Dwudziestego piątego maja dwa tysiące piątego roku, zgadzasz się? – zaproponował kiedyś podczas romantycznego spaceru, kiedy już zostali parą i przeżywali pierwsze miłosne uniesienie.

– Jasne, super. A co zrobimy, jak któregoś z nas tam nie będzie? – włączyła się ona i jej nieromantyczny rozsądek (niezwykle rzadki, ale dość irytujący).

– Chyba sobie żartujesz! Kochanie, nie ma takiej siły, która by mnie powstrzymała! – Zaśmiał się głośno i mocno ją przytulił, przeganiając pesymistyczne myśli o ich ewentualnym niebycie.

Złośliwi twierdzą, że nie można przeżyć największej miłości swojego życia w tak młodym wieku. A Romeo i Julia? Tristan i Izolda? Halo? Wiek nie gra roli. Siła uczucia powala jednakowo, niezależnie od metryki. Ewa wówczas czuła miłość całą sobą! Ha, jak to kobieta ma w zwyczaju, nazwała już każde z gromadki ich dzieci, zaprojektowała suknię ślubną (szydełkowa, w margerytki) i zaplanowała wystrój przyszłego domu! Fakt, nieraz pojawiał się cień niepewności, ale przez kilka miesięcy upajała się euforią, gotowa podbić świat i pokazać ludzkości, co to znaczy prawdziwie kochać.

Podobno młodzieńcze związki mają to do siebie, że z reguły szybko się rozpadają. I pewnego niepięknego dnia, piętnastoletni wówczas Adam oznajmił jej, że właściwie to, co ich łączy, to głęboka przyjaźń, ale z pewnością nie miłość.

Z wielkim hukiem rozpadło się to, co Ewa uważała za najważniejsze w jej dotychczasowym życiu. Było to cierpienie nowe, niezrozumiałe, nieobjaśnione. Uporczywe, okupione nocnymi pytaniami, wysyłanymi w nicość. Nikt wcześniej nie przygotowuje cię na złamane serce, prawda?

Jednak, na przekór losowi, pragnęła z całych sił zamknąć ten rozdział. Daremnie – Adam nie dawał o sobie zapomnieć. Dosłownie! Nie minęło kilka dni od rozstania, a tu dzwonek do furtki i oto stoi – „normalny”, uśmiechnięty, swojski.

– Co tam? Wpuścisz mnie? – zapytał, jakby nigdy nic. Jakby nie było ich zerwania, jej łez i nieprzespanych nocy. Wszedł na herbatę, zagajając rozmowę na temat błahych, codziennych spraw. Ku jej oszołomieniu – właściwie nigdy nie odszedł. Tak się złożyło, że przez następne trzy lata bywał u niej kilka razy w tygodniu, tym samym nie pozwolił, żeby ktoś się do niej zbliżył, nie zostawił skrawka przestrzeni dla kogoś innego. Jednocześnie otoczył się tym swoim enigmatycznym murem, tymi winoroślami (pozornej?) obojętności i poza ukradkowymi, powłóczystymi spojrzeniami w jej kierunku, przez cały czas nie zdradził się z niczym, co by wskazywało na to, że pragnie ją odzyskać. Cały Adam.

ADAM

W tym roku skończył czterdzieści lat. Czterdzieści! Nie ma żony, nie ma dzieci. Niewygodne pytania typu: „Kiedy ty się wreszcie ustatkujesz?” doprowadzały go do furii, ale ostatnio nauczył się je lekceważyć. Chyba tak już będzie zawsze, prawda?

Ewa urodziła córkę. Inną, nie jego. Hania nie była ich wymarzonym dzieckiem, o którym wielokrotnie myślał. Zastanawiał się, do kogo byłoby podobne, jakie talenty odziedziczyłoby po rodzicach. Czy córka kochałaby pisanie jak Ewa, a syn stroniłby od piłki nożnej jak Adam?

OK, człowieku, to się już nigdy nie wydarzy! W zasadzie – czy potrafiłbyś wziąć odpowiedzialność za małego człowieka w momencie, kiedy sam siebie nie ogarniasz? Daj spokój. Zadziało się. Szansa przepadła.

Może przeznaczeniem Adama jest samotność przerywana krótkimi romansami na odległość? Kurczę, nawet Ewa nie przebiła się do końca przez jego skorupę. Jak to było w jakiejś psychologicznej książce, która kiedyś wpadła mu w ręce: „To wszystko wina twoich rodziców”?3 Fakt. Nie miał wpływu na przeszłość, ale też nigdy jej nie przepracował. Wizyta u psychoterapeuty nie wchodziła w grę. Odsłanianie swojej duszy i wywlekanie jej na zewnątrz przed kimś totalnie obcym? Nie, podziękuję.

Spojrzał w lustro. Wyłysiały, z dodatkowymi kilogramami. Omijał siłownię szerokim łukiem, jedyną aktywnością były sporadyczne spacery. Mieszkanie na kredyt, nieregularna, niepewna praca. Do cholery, co mógł właściwie Ewie zaoferować? Ona wydawała się taka niezależna, silna, przedsiębiorcza. Kurczę, wychowała świetną córkę, to chyba niezła robota, prawda? A on? Czym on może się pochwalić?

Kilka lat temu, w mejlu, kiedy ona zasygnalizowała rozmowę o przeszłości i przyszłości, zasugerował jej, żeby szła dalej i kogoś sobie znalazła. Jakim trzeba być kretynem, żeby w taki beznadziejny sposób odprawić z kwitkiem swoją pierwszą wielką miłość? Nie mógł sobie nawet przypomnieć, o co wtedy poszło. Może był w związku? Ha, ha, pożal się Boże związku. Te jego „znajomości na odległość” zawsze opierały się na rzadkich spotkaniach, pisaniu SMS-ów i wieczornych, krótkich rozmowach. Nie potrzebował nic więcej. I tak nikt nigdy Ewie nie dorównał. Żadna z poznanych kobiet nie była tak inteligentna, tak czarująca, utalentowana, uczuciowa i uroczo nieporadna.

Wysłał Ewie swoje zdjęcie (przez tych kilkanaście lat zrobił to chyba dwa czy trzy razy). Pomyślał, że kiedy go zobaczy, może da znak… Jechał do pracy, był dość przyzwoicie ubrany. Łysinę (największy kompleks) zasłaniała wyszukana, stylowa czapka. Ujęcie próbował kilkanaście razy, edytował, kadrował. OK, poszło.

Odczekał chwilę; Ewa przyzwyczaiła go, że odpisuje od razu. Cisza. Niezrozumiałe milczenie. Sprawdził raport, wiadomość doręczona. Hm. Nie spodobał jej się? Jezu, pewnie pomyślała, że jest stary, łysy i gruby. Co go podkusiło, do cholery. Zachciało ci się zdjęcia wysyłać. Ty głupku, było poprzestać na tradycyjnym SMS-ie.

* WRZESIEŃ *

ADAM

Kurwa mać, ojcu znowu coś odwala. Teraz terroryzuje całą rodzinę swoją głodówką. Któregoś dnia oznajmił, że nie będzie już nic jadł, gdyż tak czy inaczej umrze.

Stwierdzono u niego nowotwór żołądka. Fatalna sprawa, guz był nieoperowalny, więc w zasadzie pozostało – jak to ładnie ujmowali lekarze – „zadbać o jakość życia”. Ojciec od zawsze miał w dupie życie jako takie, olewał matkę i dzieci już od wielu lat, a teraz miał jeszcze świetne usprawiedliwienie dla swojego chamstwa – „Przecież umieram”.

Adam nie przyswajał zbytnio tematu umierania. Jedyną osobą, która odeszła, a za którą tęsknił, był jego dziadek. Umarł, kiedy Adam był dzieckiem. Wspomnienia o nim były miłe i ciepłe – jak pluszowy koc do okrycia w zimny wieczór.

Co poczuję, kiedy ojciec umrze? – pomyślał, ale nie umiał tego zwerbalizować. Powinien być zrozpaczony, ale czy cierpi się po śmierci kogoś, z kim zamieniło się w życiu kilkanaście zdań? Serio, gdyby miał za zadanie spisać je w zeszycie, zajęłyby maksymalnie dwie strony. Z czego połowa byłaby beznamiętną notatką z ich kłótni.

Podczas gdy matka poprzez swoje wścibstwo uzyskiwała czasami szczątki informacji o życiu syna, ojciec nie wiedział o nim nic. Nie znał jego ocen ani nazwisk nauczycieli, nie mówiąc o szkolnych przyjaciołach czy dziewczynie. O Ewie.

Wspomnienie szkoły zawsze prowadzi do Ewy. To był kawał jego życia. Późna podstawówka, potem całe liceum, początek studiów. Dorastał albo u jej boku, albo z nią. Ewa zawsze była obecna. Do czasu, gdy wszystko się posypało. Powiał wiatr i domek z kart poszedł się pierdolić.

Gdyby Ewa umarła… pomyślał odruchowo i zrobiło mu się niedobrze. To niemożliwe, Ewa nie może umrzeć. Nigdy. Ona musi gdzieś tam być, czekać. Czekać, aż on się weźmie w garść i wyzna jej, co czuje. Czyli…?

Wracamy do punktu wyjścia.

Ewa, nigdzie się nie wybieraj, proszę – zapisał tę prośbę w sercu i wysłał do Góry, żeby tam zrobili z nią porządek. Jeszcze miesiąc, dwa. Ogarnie się, przemyśli sprawę i zdobędzie się na odwagę. Zawalczy o nią i ich wspólne życie.

EWA

– To jest pan Łukasz, nasz nowy koordynator – powiedziała pani Asia, wiceprezes.

Stał lekko stremowany. Ciemne włosy, upięte w kucyk, ładne, brązowe oczy. Ewa odruchowo spojrzała na dłoń – brak obrączki. Tyle w czasie krótkiej przerwy zdążyła zarejestrować. Tradycyjnie, po chwili „strzepnęła” z siebie tę myśl i rozmyty obraz tego, co mogłoby się z nią wiązać.

Po cholerę się z kimś spotykać, do czego mi to potrzebne? Nie mam przestrzeni w życiu, tłumaczyła sobie. Praca, Hania, obowiązki. Ewa nie chciała wyprowadzać się z rodzinnego domu, a perspektywa wchodzenia w strukturę jej rodziny z pewnością nie wyda się dla faceta pociągająca. Zresztą Łukasz na pewno by się nią nie zainteresował – a nawet jeśli, na sto procent nie traciłby energii na pogoń za jej niedostępną naturą. Bardzo rzadko pojawiały się momenty, w których myślała, że może stopniowo, wraz ze wzrostem zaufania, umiałaby pokazać komuś kawałek siebie. Swojego bólu, swoich tęsknot – wszystkich tych niewygodnych rzeczy, które kryją się za jej szerokim uśmiechem. Na co dzień trzymała fason, wierna wizerunkowi zwariowanej politolożki-aktywistki, z kilkoma kolczykami w uchu i pięcioma tatuażami.

Była nieprzepuszczalna. Dawno temu spotkała na swojej drodze wyczekiwanego księcia, swojego ziemskiego anioła. Zaufała mu, położyła serce na dłoni i oznajmiła: „Weź, otul je sobą i swoją poezją”. Opowiedziała mu o sobie wszystko, tymczasem on potem wyrzygał jej to w twarz. Wytarł sobie gębę jej zwierzeniami, perfidnie wykorzystał je w walce na argumenty. Zniewolił, zbrukał to, co święte, a potem uczynił z jej życia koszmar.

Wówczas postanowiła – koniec z zaufaniem, koniec z otwieraniem duszy! Przecież na dobrą sprawę można niektóre drzwi pozamykać i żyć dalej. W spokoju. Smutnym spokoju. Spokojnym smutku?

Zostawiła więc na zewnątrz tylko wygodne, proste uczucia, z którymi łatwo sobie radziła: radość, ekscytację, dumę. Odczuwała zmęczenie lub zniecierpliwienie, ale nie grzebała głębiej w swoim emocjonalnym syfie. I taka „wesoła egzystencja” nie była wcale zła.

Ewa zawsze chciała być we wszystkim najlepsza, głupi nawyk z dzieciństwa. Syndrom „wzorowej uczennicy”. Najlepsza studentka, najlepsza siostra, najlepsza córka. W konsekwencji – w małżeństwie też chciała być najlepszą żoną, żeby uchronić się przed kolejnym wybuchem agresji Norberta. A może wytrwała tak długo, żeby potem uczciwie powiedzieć sobie, że zrobiła wszystko, co możliwe, aby stworzyć dobry dom?

Po rozwodzie postawiła sobie za cel być najlepszą mamą na świecie. Najlepszą siostrą, najlepszą pracownicą, najlepszą przyjaciółką. Zatem… gdyby miała komuś zaufać i ofiarować część siebie, musiałaby być najlepszą dziewczyną, prawda? Za dużo tych ról. Szansa na spotkanie kogoś przyzwoitego równała się niemalże zeru, a Ewa nie miała czasu na żmudne poszukiwania. Do wszystkiego można się przyzwyczaić, do życia w pojedynkę również.

Nie bała się samotności. Ból został oswojony i zaakceptowany, stał się jej częścią. Skoro coś jest częścią ciebie, to nie chcesz się z tym rozstawać, odpuszczasz sobie kretyńskie psychologiczne, modernistyczne gadki o „wyjściu ze strefy komfortu” i żyjesz życiem, jakie wybrałaś, nawet jeśli nie ma w nim silnych ramion, które magicznie ochronią cię przed złem tego świata.

Kto zresztą powiedział, że męskie ramiona były gwarancją szczęścia? Wystarczyło rozejrzeć się wokół. Ludzie chcą sobie żyły wypruć, budują domy, wykupują zagraniczne wakacje, a potem piją wino w milczeniu, prowadząc „samotne życie we dwoje” i tęskniąc za dniami, kiedy potrafili naprawdę kochać.

dwa miesiące później

Adam objął ją w pasie i przytulił się do jej pleców. Czuła jego bliskość i nierówny oddech. Odgarnął jej włosy i pocałował delikatnie w szyję. Miała na sobie cieniutką, czarną podkoszulkę i stała tyłem do niego, przy kuchennym blacie, przygotowując wieczorny posiłek. Pogłaskał jej ramiona, odwrócił w swoją stronę. „Moja kochana” – zdążył wyszeptać z głupawym, szerokim uśmiechem, po czym dotknął jej ust w ten sam „Adamowy” sposób i pocałował ją zdecydowanie, jak dwadzieścia lat temu.

Ewa obudziła się zlana potem. Bolał ją brzuch. Boże, znowu? Paranoja! Jakim prawem on wchodzi z butami w jej sny? Noc w noc, od kilku tygodni. Scenariusze nie mają końca. W niektórych ma szesnaście lat, w innych jest dorosłą kobietą, mężatką, w jeszcze innych jest już sobą, z dzisiaj. Adam przychodzi i odchodzi.

To się musi skończyć raz na zawsze. Podjęła już tyle wysiłku, żeby się od niego raz na zawsze uwolnić. Z Łukaszem pracowali w jednym pokoju, rozmawiało się bardzo fajnie, swobodnie. Raz czy dwa zakiełkowała myśl, że gdyby tak – hipotetycznie! – chciał się z nią umówić, zgodziłaby się. Facet miał podobny system wartości, sprawiał wrażenie łagodnego, lubił dzieci. Ewa czuła, że nadchodzi zmiana.

I oczywiście w takim momencie do jej podświadomości zakrada się on – Adam! Dzień w dzień budziła się z paskudną niewygodą w sercu, dopiero po kilku godzinach dziwne rozdrażnienie się rozchodziło. Muszę coś zrobić, postanowiła. Jeśli nie zakończę tego raz na zawsze, nie uwolnię się już nigdy. Będę czekać na niego jak zabujana trzynastolatka, niezdolna zapomnieć, ozdrowieć, odciąć chirurgicznie wyidealizowaną przeszłość i iść ku nowemu.

Wieczorem usiadła przy biurku, położyła przed sobą kartki papieru i ulubione pióro. OK, zacznijmy.

***

„Adam,

Który to już z kolei mój „ostatni” list do Ciebie? Nie uwierzysz, ale ten jest naprawdę ostatni. Spokojnie, nie jestem śmiertelnie chora, nie wychodzę za mąż ani nie spodziewam się następnego dziecka.

To jest po prostu mój WYBÓR. Jeśli nie urwę kontaktu w tym momencie, nigdy o Tobie nie zapomnę. Jeśli się odetnę, jest szansa, że tak się stanie. Zrozum, muszę zapomnieć, żeby żyć dalej.

To nie jest tak, że Ciebie nie będzie.

Będziesz zawsze. Nieraz mam wrażenie, że zostaniesz już do końca mojego życia. Pewnie gdybym miała jeszcze kiedyś syna, nazwałabym go Twoim imieniem, abyś w ten pokrętny sposób przeżył życie ze mną (istne szaleństwo, nie?).

Wymieniamy co jakiś czas głupawe, zawoalowane wiadomości, które nie mają dalszego ciągu. Nie mogę w nieskończoność czekać na niemożliwe. Nigdy nie przyjdziesz i nie powiesz mi wprost, że chcesz ze mną być.

A wystarczająco długo myślałam, że tak się stanie. Czekałam.

Ostatnio śnisz mi się codziennie i bardzo mnie to męczy. Szczerze – budzę się z bólem brzucha i nieznośnym kłuciem serca, niewypowiedzianą, uwierającą tęsknotą za Tobą. Nie wiem, czy za Tobą z przeszłości czy za Tobą z dzisiaj?

Pewnie jesteś ciekaw, czy kogoś miałam, czy mam teraz. W sumie – zakochiwałam się od czasu do czasu, a przynajmniej tak mi się wydawało. A może to były tylko marzenia o kimś, kto pomoże mi ogarnąć życie, przytuli w trudnych chwilach i przegoni czarne chmury?

Być może będę Cię kochać już zawsze, nie wiem. A nuż na łożu śmierci również pomyślę o Tobie, ponieważ pozostaniesz miłością mojego życia i już nikt nigdy nie będzie ważniejszy? Jakby nie było, nie mogę jednak czekać. Nie chcę! Jestem umęczona, dosłownie i w przenośni. Miłość do Ciebie mnie przerasta, blokuje przed pójściem dalej, otwarciem się na kogoś innego. Nawet jeżeli ten ktoś Ci nie dorówna – nie szkodzi. Mogę przeżyć coś fajnego. Może spełnią się moje marzenia o drugim dziecku, nawet jeśli to nie Ty będziesz ojcem.

Dlatego moja prośba jest taka: nie kontaktujmy się już. Przez tyle lat chciałam tylko Ciebie, ale dziś jestem dorosła i poradzę sobie ze wszystkim. W moim sercu będziesz po wieki wieków miał szczególne miejsce, to się nigdy nie zmieni. Wiesz, że potrafię nawet przywołać w myślach Twój zapach? Jestem chyba niespełna rozumu! Absurdem jest tkwić w przeszłości obiema nogami, rozprawiać o niej, analizować. Czasu nie cofniemy.

Z pewnością był w tym wszystkim cel – bo mam Hanię. Życie nie mogło potoczyć się inaczej, ona musiała się pojawić na świecie, by uczynić mnie mamą i pokazać mi, że nawet w najgorszych momentach miłość dziecka otula cię jak najdelikatniejszy puch, ratując przed smutkiem i zwątpieniem. Dlatego – gdybyś kiedyś zapytał, czy żałuję tego, co się stało – powiedziałabym, że nie. Dodałabym: „Tak miało być, wszystko odbyło się zgodnie z Boskim planem”.

Ale żałuję, że nie mam Ciebie. W surrealistycznej rzeczywistości oczywiście postąpiłabym inaczej, nie uniosłabym się honorem i nie zakończyła naszej historii w tak bezmyślny, niedojrzały sposób. Nie potrafiłam Cię zrozumieć i byłam zbyt dumna, żeby wrócić.

Przytulam Cię mocno, tak jak dawniej. Widzę ciągle Twoje piękne, sarnie oczy i uśmiech, w którym się zakochałam. Od teraz porzucam jednak marzenia o wspólnej przyszłości – że przyjedziesz uprawiać ogródek, weźmiemy ślub i spędzimy ze sobą resztę życia, a w przelocie urodzę jeszcze kilkoro NASZYCH dzieci.

Mam prawie czterdzieści lat, najwyższy czas zakończyć to, co mnie wyniszcza. Najwyższy czas przeciąć chirurgicznie tę destrukcyjną nić, która łączy mnie z Tobą.

Już wystarczy.

Trzymam kciuki, żebyś był zdrowy i odnalazł szczęście.

Kocham Cię – Ewa”.

------------------------------------------------------------------------

1 Ziemianin, Adam. „Czarny blues o czwartej nad ranem”. 1991. Wyk. Stare Dobre Małżeństwo.

2 Ziemianin, Adam. „Czarny blues o czwartej nad ranem”. 1991. Wyk. Stare Dobre Małżeństwo.

3 Katz, Bernie. Van Munching Philip. To wszystko wina twoich rodziców? Wydawnictwo Galaktyka: 2007.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: