Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wszystko, co ukrywamy - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
22 marca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
35,24

Wszystko, co ukrywamy - ebook

Podczas porządków w domu rodzinnym Beth Walsh znajduje ukryty dziennik dawno zmarłej matki. Nie może wyjść z szoku. Okazuje się, że kobieta wcale nie zginęła w wypadku samochodowym, jak myślały jej dzieci. Beth i jej rodzeństwo byli całe życie okłamywani przez ojca. Co takiego musiało się wydarzyć, że nigdy nie wyjawił prawdy o swojej żonie?

Kilkadziesiąt lat wcześniej pani Walsh z przerażeniem odkrywa, że jest w kolejnej ciąży. Szuka dla siebie pomocy, ale żyje w czasach nieprzyjaznych kobietom. Jest jednak bardzo zdesperowana...

Kelly Rimmer stworzyła trzymającą w napięciu powieś, w której oddaje głos kobietom z dwóch pokoleń. Czy zmagania w poszukiwaniu prawdy o przeszłości pomogą rozwikłać rodzinną tajemnicę?

Powyższy opis pochodzi od wydawcy.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-7990-2
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Grace

14 września 1957 roku

Dręczy mnie ostatnio samotność w wielkiej rodzinie, najgorsze uczucie, jakiego kiedykolwiek doświadczyłam. W ciągu kilku ostatnich lat przekonałam się, że samotność jest gorsza od smutku. A to dlatego, jak sobie uświadamiam, że samotności z definicji nie da się z nikim dzielić.

Dziś wieczorem są ze mną w domu jeszcze cztery istnienia, ale wszystkie wydają mi się nieosiągalnie dalekie, mimo że są zdecydowanie za blisko, by mogły być bezpieczne. Patrick powiedział, że wróci przed dziewiątą, i trzymałam się tej jego obietnicy przez cały dzień.

O dziewiątej będzie w domu, powtarzałam sobie. Gdy Patrick tu będzie, nie zrobisz nic głupiego, wytrzymaj tylko do dziewiątej.

Powinnam już wiedzieć, że na tym człowieku nie można polegać. Jest 23:55, a ja nie mam pojęcia, gdzie się podziewa.

Beth zaraz będzie się domagać karmienia, a ja czuję się taka zmęczona – i nerwy mam napięte jak postronki, jakby jej płacz miał sprawić, że rozlecę się na kawałki, choć jako matka czworga dzieci powinnam być przyzwyczajona. Strach przed tym płaczem odczuwam dosłownie w kościach, do tego napięcie w całym ciele, którego sama nie potrafię zrozumieć. Kiedy ostatnio udało mi się przespać więcej niż kilka godzin? Bez przerwy, dniami i nocami, towarzyszy mi przerażenie, że stracę nad sobą panowanie i kogoś skrzywdzę: Tima, Ruth, Jeremy’ego, Beth… albo siebie. Zagrażam bezpieczeństwu swoich dzieci, ale nie ma nikogo innego, kto mógłby je przed tym zagrożeniem ochronić.

W ostatnich latach odebrałam twardą lekcję – im życie jest trudniejsze, tym głośniej odzywają się w człowieku uczucia. W zwyczajne dni bardziej ufam faktom niż emocjom, lecz gdy dopada mnie wrażenie, że świat się kończy, trudno mi jest dociec, skąd w ogóle biorą się moje myśli. Czy mój strach zakorzeniony jest w rzeczywistości, czy może umysł płata mi znowu figle? Nigdy nie mam pewności. Rozmyła się nawet granica między wyobraźnią a światem realnym i jest teraz tak płynna, że nie sposób dostrzec linii podziału.

Czasem myślę sobie, żeby odejść, zanim stanie się coś złego, tak jakby usunięcie tego jednego elementu równania miało zapewnić im wszystkim bezpieczeństwo. Ale wtedy Tim obciera sobie kolano i biegnie do mnie, jak gdyby zwykłe przytulenie mogło ukoić ból całej ludzkości. Albo Jeremy daje mi znowu mokrego całusa w policzek, a ja przypominam sobie, że jestem jego całym światem, na dobre i na złe. Ruth przewiesza sobie przez ramię moją torebkę i chodzi za mną po domu krok w krok, bo dla niej jestem kimś godnym naśladowania. Albo Beth podnosi na mnie oczęta, ukazując w uśmiechu bezzębne dziąsła, gdy próbuję ją nakarmić, a serce ściska mi się z miłości, która naprawdę nie zna granic.

Takie chwile przypominają mi, że wszystko się zmienia i że ta chmura już dwa razy nade mną zawisła i dwa razy odpłynęła, więc jeśli tylko wytrzymam, odpłynie znowu. Nie odczuwam jeszcze nadziei, choć nadzieja powinna być mi znana, ponieważ już kiedyś tę drogę przebyłam, a kiedy góry i doliny wydawały się nie do pokonania, ja je przezwyciężyłam.

Stale próbuję odzyskać spokój i czasem, na krótką, lecz piękną chwilę, mi się to udaje. Ale bezwzględna, przykra prawda jest taka, że każda nadciągająca noc wydaje się ciemniejsza od poprzedniej.

Dziś wieczór stoję na krawędzi koszmaru.

Dziś wieczór płacz mojego dziecka może sprawić, że zupełnie się rozsypię.

Tak wiele rzeczy w tych dniach wprawia mnie w przerażenie, ale teraz przede wszystkim boję się samej siebie.1

Beth

1996

– Co to za miejsce… no wiesz… gdzie jest to miejsce? Co… dzisiaj? Nie? To teraz. To miejsce.

Tata, gdy przeprowadzam go na wózku przez drzwi domu, wyrzuca z siebie niekończący się potok słów, które nie bardzo mają sens. Za jego plecami wymieniamy z bratem Timem spojrzenia i wzdychamy z rezygnacją. Mowa ojca sprawia wrażenie całkiem składnej, dopóki się w nią człowiek uważniej nie wsłucha – trzyma się rytmu, brzmi dźwięcznie, ale w ostatnich dniach tata nie bardzo jest w stanie dobrać słowa. To, że plecie teraz same bzdury, jest właściwie jak najbardziej wytłumaczalne, a jednak serce się kraje, kiedy się go słyszy.

Zegar szafkowy w kuchni wybił piątą po południu. Nie zdążyłam odebrać od teściowej syna o umówionej porze, a tata od dwóch godzin powinien być w domu opieki. Uparliśmy się, żeby pozwolić mu godnie opuścić dom na jego własnych warunkach, a on rano oświadczył, że chce zostać w pokoju sam i samodzielnie spakować się przed przeprowadzką.

Obiecaliśmy sobie z bratem, że będziemy cierpliwi, i wystarczyło nam tej cierpliwości na cztery i pół godziny. Tim krzątał się po podwórku za domem, wykonując różne zaległe prace – usuwał rosnące pod iglakami chwasty, zbierał szyszki, strzygł żywopłot, który wybujał jak szalony. Dom taty w Bellevue na wschód od Seattle. Ostatnio tata był już zbyt chory, żeby zająć się własnym podwórkiem, a my utwierdziliśmy się w moim odwiecznym przekonaniu, że gdyby ludzkość zniknęła, wystarczyłoby zaledwie kilka miesięcy, by przyroda całkowicie zawładnęła tutejszymi wypielęgnowanymi na tip-top ogrodami. Podczas gdy Tim starał się zaprowadzić jako taki porządek wokół domu, ja dziarsko myłam lakierowane podłogi, odkurzałam wykładziny w sypialniach i przeglądałam zawartość tatowej lodówki, wybierając to, co jeszcze nadawało się do zjedzenia, żeby obdzielić resztkami rodzeństwo.

Ale za każdym razem, gdy wetknęłam głowę za drzwi sypialni, widziałam ojca siedzącego na łóżku obok niemal pustej walizki. Początkowo był spokojny i wydawało się, że w zamyśleniu przetwarza zmianę, która się miała dokonać. Na jego twarzy pojawia się teraz często spokojny, dziecinny uśmiech i w pierwszych godzinach uśmiech ten nie schodził z jego ust, nawet gdy tata rozglądał się dokoła, nawet gdy siedział w ciszy. Czas jednak płynął, a walizka wciąż była pusta, jeśli nie liczyć kapelusza i dwóch par skarpetek.

– Nie mogę… gdzie jest ten…

Zaczął się rozglądać po pokoju, jakby rozpaczliwie szukał czegoś, czego nie umiał nazwać, a tym bardziej znaleźć. Co rusz podnosił prawą rękę i zaciskał dłoń w pięść. Nie umieliśmy się domyślić, czego chce, on zaś nie potrafił nam tego powiedzieć, a im bardziej się starał, tym bardziej brakowało mu tchu, tak że po jakimś czasie pomiędzy jednym a drugim pomylonym, wymęczonym słowem z trudem już łapał powietrze. Niewinny uśmiech zniknął mu z twarzy, a desperacja przerodziła się niemal w panikę. Tim pomógł tacie wrócić na wózek i przewiózł go do salonu, a tam posadził przed telewizorem i żeby go czymś zająć, włączył kasetę z jednym z jego ukochanych czarno-białych filmów. Ja zostałam w sypialni i płacząc cicho, dokończyłam pakowanie, któremu ojciec najwyraźniej nie mógł podołać.

Rankiem dotarło do taty, że przenosi się do domu opieki, i chociaż wyraził się jasno, że nie chce tam iść, zrozumiał chyba, że musi. Teraz, po południu, wydaje się zwyczajnie zagubiony, a ja czuję, że dłużej już nie wytrzymam. Zaczynam go popędzać, bo ostatecznie pogodziłam się z myślą, że musimy to wreszcie mieć z głowy. U schyłku dnia, który donikąd nie prowadził, chyba jestem w końcu gotowa uciec się do metody „zerwania plastra” i jak najszybszego powierzenia taty opiece hospicyjnej. Szybko pcham jego wózek podjazdem, który Ruth, moja siostra, zbudowała na betonowych schodach, i dalej, na ścieżkę przecinającą frontowy trawnik.

– Zamknij ścianę – rzuca tata przez ramię, oglądając się na Tima.

W minionych tygodniach co jakiś czas kłóciłam się z ojcem, próbując go poprawiać, kiedy tak mylił słowa. Tim polecił mi, żebym się nie trudziła – tata nad tym nie panuje, a poprawianie go wcale nie rozwiąże problemu. Mój brat komunikuje się z ojcem zdecydowanie lepiej niż ja. Odpowiada bardzo łagodnym tonem:

– Już zamykam te drzwi. Nic się nie martw.

– Przepraszam za to wszystko – mówi tata i nagle wydaje się dokładnie tak samo zmęczony jak ja.

– Już dobrze, tato – woła Tim, biegnąc ścieżką, żeby do nas dołączyć.

– Nie pracujesz dziś, Timmy?

Tim nie jest „Timmym” od co najmniej dwudziestu lat, jeśli nie liczyć pewnych rodzinnych sytuacji takich jak te, w których Jeremy chce go wkurzyć. Jeden mój brat ma czterdzieści dwa lata, drugi czterdzieści jeden, obaj zdobyli po kilka stopni naukowych, ale gdy tylko znajdą się w jednym pokoju, wciąż się przekomarzają jak nastolatkowie. Dziś bardzo bym chciała, by to dawne zdrobnienie oznaczało tylko tyle, że tata żartuje sobie wesoło z Tima tak jak Jeremy.

– Wziąłem wolne – odpowiada spokojnie Tim.

– Czy jedziemy do… no tam… – Tata marszczy czoło. Szuka właściwego słowa, odruchowo wymachując ręką w powietrzu gdzieś przed sobą, po czym bezradnie zwiesza ramiona i wzdycha ciężko. – Czy jedziemy w to zielone miejsce?

– Na pole golfowe? Nie, tato. Nie dzisiaj. Jedziemy do domu opieki, pamiętasz?

Dopiero w tym roku dotarło do nas, że ojciec cierpi na demencję, i w takich chwilach jak ta znowu ogarnia mnie przerażenie, gdy pomyślę, jak długo to trwało, zanim to sobie uświadomiliśmy. Cztery lata temu tata przeszedł zawał, w następstwie którego stwierdzono u niego niewydolność serca. Jego stan systematycznie się pogarszał pomimo leków i rehabilitacji kardiologicznej, a pogorszeniu zdrowia fizycznego towarzyszyły pewne znaczące zmiany w osobowości i jak sądziliśmy, w funkcjach poznawczych. Stale brakowało mu słów, ale poza tym jego umysł wydawał się nietknięty. No i czy jest ktoś, komu nie zdarza się czasem szukać jakiegoś słówka? Gdzie zatem przebiega granica pomiędzy „nie tak bystry jak dawniej” a „cierpiący na zaburzenia neurologiczne”?

Tim jest chirurgiem ortopedą, więc po latach szeroko zakrojonych studiów medycznych pewnie umiałby mi odpowiedzieć na to pytanie z najdrobniejszymi szczegółami. Jego oczy błyszczą jednak podejrzanie, gdy odprowadzamy tatę do samochodu, więc nie pytam.

Tato wzdycha ciężko i kieruje uwagę znowu na mnie. Potrzebuje teraz stałego wspomagania oddechu i w jego nozdrzach nieustannie tkwią wąsy tlenowe. Czasem o tym zapominam i kiedy zerkam na jego twarz, znowu zaskakuje mnie ich widok, uświadamiający, co się właściwie dzieje – tata naprawdę umiera. Dowody są niezaprzeczalne… wąsy tlenowe, opuchnięta twarz, niezdrowy bladoszary odcień skóry.

– Gdzie jest Noah? – pyta.

– U Chiary.

Moja teściowa uwielbia mego syna – swoje trzecie wnuczę, pierwszego w tym gronie chłopca. Dziś, kiedy podrzuciłam do niej Noaha, ledwo na niego spojrzała – zamiast tego mnie objęła i tuliła tak długo, że w końcu musiałam się z jej uścisku uwolnić i szybko odejść. Lubię Chiarę, łączy nas świetna relacja. Okazuje się jednak, że naprawdę nie znoszę, kiedy mi współczuje, dlatego ten dzisiejszy uścisk był dziwnie żenującym doświadczeniem.

– Odwiedziny? – mówi tata, natychmiast się ożywiając.

– Innym razem, tato. Niedługo – obiecuję.

Razem z moim rodzeństwem i ich współmałżonkami będziemy odtąd co dzień na zmianę odwiedzać tatę. Moja siostra, Ruth, przygotowała grafik wizyt w pierwszych dwóch tygodniach i powiesiła na lodówce w domu ojca, ale z jakiegoś powodu zostałam w nim pominięta. Ruth ma tyle na głowie, że taka pomyłka jest całkiem zrozumiała. Zauważyłam to kilka dni temu, jednak ciągle zapominam zadzwonić, żeby tę sprawę wyjaśnić.

Pomagam tacie przesiąść się z wózka do samochodu, lecz kiedy chcę zamknąć drzwi, wyciąga rękę, żeby je przytrzymać. Nieruchomieje i w skupieniu marszczy czoło. Widzę jego twarz – te piękne niebieskie oczy podszyte smutkiem, opadające w kącikach usta. Rano Tim pomógł tacie się ogolić, tak że jego policzki są gładkie. Dopada mnie nagle wspomnienie, w którym tulę się do ojca po tym, jak się przewróciłam, dokładnie na tej samej ścieżce, pędząc któregoś ranka do szkolnego autobusu. Porządnie obtarłam wtedy kolano, a tato machnął kierowcy, żeby jechał, i obiecał, że sam odwiezie mnie do szkoły, kiedy się lepiej poczuję. Pamiętam, że tamtego dnia miał policzki szorstkie od zarostu, ale od ramion, którymi mnie oplatał, biło ciepło, a delikatny pocałunek w czoło natychmiast wypełnił mnie odwagą, dzięki której gotowa byłam się zmierzyć z płynącą mi po nodze strużką krwi.

Wydaje się, jakby to było milion lat temu. Tak bardzo żałuję, że nie istnieje sposób, by mu odpłacić za tę przysługę, bym mogła mu dać takie poczucie bezpieczeństwa, jakie on tylekroć zapewniał mi przez te cztery dziesięciolecia. Ale uściski niewiele tu pomogą. Nic nie jest w stanie zmienić faktu, że nasz wspólny czas dobiega końca.

– No, tato… – zaczyna Tim.

Ojciec jednak kręci gwałtownie głową, po czym spogląda wprost na mnie i mówi:

– Beth.

– Tak, tato?

Jego wyraz twarzy w jednej chwili się zmienia – determinację zastępuje raptem obezwładniający smutek. W spojrzeniu pojawia się błaganie, a do oczu napływają łzy, gdy szepcze:

– Przepraszam.

– Nie masz za co przepraszać.

– Mam – twierdzi z uporem i wyraźnie ogarnia go coraz większa frustracja wywołana pewnie moim nierozumiejącym spojrzeniem. – Ja… błąd i oczywiście nie tego. Bo jest mi przykro, a jej już nie ma.

W tej chwili przede wszystkim dociera do mnie, jak bardzo mi brakuje jego swobody wypowiedzi. Problemy z komunikacją pogłębiały się przez ostatnie kilka miesięcy; teraz z ust taty dobywają się w najlepszym razie językowe strzępy nawiązujące do tego, co próbuje przekazać.

– Tato… – Staram się wymyślić, co powiedzieć, ale nie umiem i razem z Timem przez chwilę tylko wpatrujemy się w niego skonsternowani, gdy usiłuje nam tłumaczyć.

– Ja, gdy Gracie… sama. Pamiętasz? Jak to się mówi? Kiedy… i ona wtedy przyszła, a ja próbowałem… – Do oczu znów napływają mu łzy i rozpaczliwie patrzy to na mnie, to na Tima, jakbyśmy mogli mu pomóc.

– Wystarczy, tato – mówi stanowczo Tim, po czym dodaje delikatniej: – Już dobrze. Tylko się uspokój.

Problemy językowe taty to pokłosie atrofii czołowo-skroniowej zwanej otępieniem semantycznym. Jego wspomnienia wciąż są nietknięte, za to ze sprawności językowej nie zostało prawie nic. Tim wzdycha ciężko i przesuwa dłonią po szpakowatej brodzie, a ja dopiero teraz zauważam, jaki jest zmęczony. Po raz pierwszy tego dnia wydaje mi się, że przeżywa to jeszcze bardziej ode mnie.

Znaleźliśmy się w okropnej sytuacji i wszystkim nam jest trudno, ale znam Tima i wiem, że to nie sama choroba ojca stanowi przyczynę jego udręki. W tym tygodniu powoli doprowadza go do obłędu typowe dla niego przesadne poczucie odpowiedzialności. Choć nie kto inny jak on jakimś cudem zdobył dla taty miejsce na oddziale hospicyjnym wspaniałego, nowego domu opieki na Mercer Island, to wciąż jeszcze, nawet w ostatniej chwili, próbuje znaleźć rozwiązanie, które pozwoli nam z tego miejsca jednak nie skorzystać.

– Postępujemy słusznie – zapewniam go delikatnie.

Próbowaliśmy połączenia domowej opieki pielęgniarskiej przez trzy, cztery dni w tygodniu z nocowaniem całego naszego rodzeństwa – Tima, Ruth i Jeremy’ego, i moim – w pozostałe dni. Funkcjonowaliśmy tak przez ostatnie siedem miesięcy, ale od początku było wiadomo, że nie jest to trwałe rozwiązanie, zwłaszcza w takiej sytuacji jak obecna, gdy tata wszedł w „ostatnią fazę” niewydolności serca.

Tim mieszka czterdzieści minut jazdy stąd, w centrum Seattle, niedaleko swojego szpitala. Ma piękne mieszkanie, lecz na dwudziestym piętrze wysokościowca – niezbyt to odpowiednie miejsce dla taty, który miałby w nim dożyć swych ostatnich dni. Do tego jeszcze mój brat ma zupełnie szalone godziny pracy, a jego żona Alicia nie należy do najbardziej opiekuńczych osób. Ruth z kolei ma trójkę dzieci i prowadzi rodzinną firmę budowlaną. Jeremy jest profesorem nauk o Ziemi i jeśli nie uczy studentów, to podróżuje. Akurat teraz jest w Indonezji, gdzie prowadzi jakieś odczyty fal sejsmicznych czy czegoś takiego, a wiem, że drugi semestr następnego roku ma spędzić na uczelni w Japonii.

Mój mąż Hunter i ja chyba jako jedyni w rodzinie moglibyśmy zaopiekować się tatą, bo przynajmniej na razie jestem przez cały czas w domu. Mieszkamy też niedaleko, więc po prostu wprowadzilibyśmy się do taty albo zabrali go do siebie – każdy z domów jest na tyle duży, że spokojnie by nas wszystkich pomieścił. Gdy Jeremy próbował zasugerować takie rozwiązanie, powiedziałam mu, że niedługo wracam do pracy. Nie była to prawda, ale musiałam skłamać. Po cichu przedłużyłam urlop macierzyński o kolejne pół roku, jednak nie mam pojęcia, kiedy i czy w ogóle wrócę do placówki oświatowo-wychowawczej, w której pracowałam dotąd jako psycholog dziecięcy. Wiem zaś na pewno, że zwyczajnie nie podołam całodobowej opiece nad tatą… zwłaszcza ze świadomością tego, co się zbliża.

– Żałuję, że nie możemy go zostawić w domu – mówi Tim milionowy już chyba raz. – Może powinienem był pomyśleć, żeby się tutaj wprowadzić…

Podchodzę bliżej, obejmuję go ramieniem w pasie i kładę głowę na jego barku.

– Daj spokój, Tim. Bądź realistą. Te dojazdy by cię wykończyły.

Dojazdy albo własna żona. Przez ostatnie siedem miesięcy Tim opiekował się tatą przynajmniej raz w tygodniu – zwykle w swój jedyny wolny dzień, czasem przyjeżdżając wprost z nocnego dyżuru. Alicia towarzyszyła mu kilka razy, lecz nagle przestała w czymkolwiek pomagać. O ile wiem, jest teraz bardzo zajęta udawaniem „osobowości medialnej”. Ponieważ ostatnią fuchę jako aktorka czy modelka dostała co najmniej dziesięć lat temu, owo bycie „osobowością medialną” oznacza chyba przesiadywanie do południa w siłowni, a po południu ze znajomymi celebrytami w nadziei, że się załapie na jakąś fotkę paparazzich, by móc ponarzekać na brak prywatności.

To prawda, że nigdy nie przepadałam za Alicią, ale decyzję, by tkwić bezczynnie, kiedy wszyscy zmagaliśmy się z opieką nad ojcem, nieprędko uda mi się jej wybaczyć. Jeremy od niedawna jest znowu singlem, lecz jego była dziewczyna Fleur też kilka razy starała się nas wesprzeć. Także mój mąż, Hunter, i mąż Ruth, Ellis, robili wszystko, żeby nam pomóc. Do diaska, nawet rodzice Huntera, Chiara i Wallace, pełnili dyżury, zwłaszcza po narodzinach Noaha, kiedy zwyczajnie nie mogłam przyjechać do taty.

To była praca zespołowa: Drużyna „Walshowie i Przyjaciele” – minus Alicia. I owszem, chyba jestem z tego powodu trochę rozgoryczona.

– Dobrze się czujesz? – pyta mnie nagle Tim.

Krzywię się i kiwam głową w stronę taty.

– Bywało lepiej.

– Właściwie nie chodzi mi o sytuację z tatą. Raczej… tak w ogóle. – Wypowiada te słowa tak ostrożnie, jakby na palcach starał się pokonać pole minowe.

Spoglądam na niego zdziwiona.

– Zdajesz sobie sprawę, że uciekasz się do defleksji?

– A czy ty zdajesz sobie sprawę, że sama się do niej uciekasz? – odparowuje.

Patrzymy na siebie przez chwilę, po czym oboje jednocześnie odpuszczamy i z pewnym oporem się uśmiechamy.

– Posłuchaj, wszyscy jesteśmy teraz bardzo zajęci i czujemy się nieco przytłoczeni. Chcę tylko, byś wiedziała, że zawsze znajdę czas, jeśli będziesz miała ochotę porozmawiać.

– Nic mi nie jest – zapewniam go.

– Nie umiem się domyślić, co ci siedzi w głowie, Beth. Czasem się niepokoję, że nie dociera do ciebie, jak mało czasu mu zostało. Innym razem znowuż się martwię, że jesteś tego aż za bardzo świadoma… i może nie do końca sobie z tym radzisz?

– Dużo się dzieje – mówię i zerkam na zegarek. – Naprawdę musimy już jechać.

Tim wzdycha, po czym przytula mnie szybko i przechodzi na drugą stronę samochodu, żeby usiąść za kierownicą. Jeszcze jeden, ostatni raz oglądam się na dom, świadoma, że od teraz to już nie będzie „dom taty”, tylko „dawny dom taty”.

Aż do tego roku, dopóki mógł swobodnie mówić, tato miał swoje powiedzenie – wszystko się zmienia. Odkąd pamiętam, słowa te stanowiły domyślną reakcję na niemal każdą sytuację w naszym życiu. Gdy byłam dzieckiem, wypowiadał je tak często, że brzmiały dla mnie jak oklepany, pozbawiony znaczenia frazes – ale nie da się zaprzeczyć, że tato szczerze wierzył w tę sentencję. „Wszystko się zmienia” niosło mu pociechę w trudnych chwilach. Przypominało, by zachować pokorę, gdy wiodło się lepiej.

A teraz, kiedy siedzę na tylnej kanapie samochodu, a dom powoli kurczy się we wstecznym lusterku, słowa te w kółko plączą mi się po głowie – prosta, acz niezaprzeczalna prawda.

Lata bywały dobre i złe, jedne bardzo się ciągnęły, inne przemijały zbyt szybko… ale wszystko się zmienia i najlepsza, najradośniejsza era naszego życia rodzinnego dobiegła końca.

Grace

4 października 1957 roku

Moja córeczka kończy dzisiaj roczek. U niektórych tak przełomowy moment wywołuje słodko-gorzkie odczucia. Wszak pierwsze urodziny oznaczają pożegnanie z bezradnym niemowlęciem i początek przemiany najpierw w ciekawskiego brzdąca, potem w rezolutnego przedszkolaka i tak dalej, i tak dalej, aż bezradne pisklę staje się w pełni opierzonym osobnikiem, który musi opuścić gniazdo. Pierwsze urodziny to namacalny dowód na to, że niewinny czas wychowywania dziecka nie trwa w nieskończoność.

Nie żal mi okresu niemowlęctwa. Nie będzie mi brakowało mlecznego zapachu jej czółka ani intensywności, z jaką wpatrywała się w moją twarz, gdy ją karmiłam nad ranem. Nie będę jedną z tych matek, które lamentując nad upływem czasu czy smęcąc, jak to znowu chciałyby czekać na dziecko, marzą, żeby cofnąć zegar i rozpocząć wszystko od nowa. Nie, dla mnie zamknięcie tego rozdziału to powód do świętowania, bo jeśli historia się powtórzy, moje życie wkrótce znowu będzie lepsze. Ze względu na swoje małżeństwo i swoje zdrowie psychiczne naprawdę nie mogłam się już tego dnia doczekać.

Nie mieliśmy pieniędzy na prezent i z tego powodu czuję smutek. Jestem pewna, że mnie na pierwsze urodziny rodzice obsypali prezentami, których jako tak małe dziecko nie potrafiłam nawet zrozumieć czy docenić, ale dzieciństwu mojej córki towarzyszą zupełnie inne okoliczności. Wychowuje się w skromnym domu w skromnej okolicy. Dzieli pokój z siostrą, bo choć ciągle budzą się nawzajem, mamy tylko trzy sypialnie, więc nikt z sześcioosobowej rodziny nie może liczyć na własny kąt.

Sama dorastałam w domu tak dużym, że moja siostra i ja nigdy nie musiałyśmy przebywać w tym samym pomieszczeniu, chyba że same tego chciałyśmy. To dziecko dorasta zaś w mieszkaniu komunalnym, gdzie normą jest, że ledwo się wiąże koniec z końcem, a kiedy podrośnie i zdobędzie przyjaciół, będzie chodziło na urodziny, na których tort będzie tylko taki, na jaki uda się zaoszczędzić. Wychowywałam się w miejscu, gdzie ojcowie byli bankierami, prawnikami i politykami, a matki wynajmowały sprzątaczki i cukierników, by móc spędzać czas w salonach piękności. Moja matka zajmowała się dobroczynnością i sobą samą i choć czasami zachowywała się bardzo sztywno, to nie pamiętam, bym wątpiła kiedyś w to, że mnie kocha. Była stateczna i przewidywalna pod względem nastroju i temperamentu, silna i kompetentna jako matka i jako kobieta. Nosiła tytuły „żony” i „matki”, jakby to była korona, a nie spoczywające na jej barkach ciężkie brzemię.

Gdybym mogła zmienić coś w życiu swojej córki, gdybym mogła jej coś dać, nie byłyby to prezenty urodzinowe, nie byłby to ładniejszy dom przy lepszej ulicy. Nie, gdybym mogła w naszej sytuacji zmienić tylko jedną rzecz, wybrałabym dla niej inną matkę. Wdzięczna jestem za wszystkie przyjemności swojego dzieciństwa, ale uczucie największej wdzięczności wywołuje u mnie ta stateczna niezawodność, którą widziałam we własnej matce; sama jednak swoim dzieciom takiej pewności ofiarować nie umiem. Zasługują na lepszą mamę niż ta, którą obdarzyli je Bóg, los czy opatrzność, ale jestem na tyle samolubna, że modlę się nie o to, by się dla nich zmienić, lecz by znaleźć w sobie odwagę i odejść. Przez macierzyństwo dręczy mnie poczucie bezradności i znużenia, uwięzienia we własnych lękach i porażkach. Niczym skóra na moim brzuchu po tylu ciążach w tak krótkim czasie czuję się rozciągnięta tak, jakbym już nigdy nie miała wrócić do właściwego kształtu.

Wszystko wydaje się beznadziejne. Ja sama czuję się beznadziejna. Lecz uczucia, nawet te wyraźne, niekiedy kłamią, po trzech latach wiem o tym aż za dobrze. Trzymam się już dość długo – być może ledwo, ledwo, ale się trzymam, a gdy cierpienie minie, będę z siebie dumna.

Jeszcze chwila i znowu powinnam się poczuć jak człowiek. Do mojej duszy wniknie ciepło, a do świata powróci kolor. Nieme łzy ustąpią miejsca szczerym uśmiechom. Szloch ustąpi śmiechowi. Lęk nadziei. Wściekłość opanowaniu. Żądza, by szaleć i zadawać ból, raz jeszcze przerodzi się w wewnętrzną potrzebę kochania. Jeśli zdołam powstrzymać chaos… jeśli zdołam zatrzymać burzę… jeśli tylko zdołam jeszcze przez moment utrzymać się przy tym życiu, słońce znów wyjdzie zza chmur i życie rozpocznie się od nowa.

Sto lat, moja kochana Beth.

Oby w tym roku życie naprawdę rozpoczęło się dla nas wszystkich od nowa.2

Beth

1996

Jest niedziela, a niedziela zawsze oznaczała otwarte zaproszenie na obiad u taty. Kiedyś tata robił ogromną pieczeń ze wszystkimi dodatkami, zasiadał u szczytu stołu i kierował rozmową. Dziś to Ruth przygotowała posiłek, a taty nawet z nami nie ma. Od zeszłotygodniowej przeprowadzki wciąż jest niespokojny, i lekarze poprosili, żebyśmy go nie zabierali na te jednodniowe przepustki, dopóki się nie przyzwyczai do nowej sytuacji. Jego miejsce przy stole zajął przytłaczający smutek, dopełniony jeszcze poczuciem niezręczności. Wszyscy pewnie starają się równie mocno jak ja być dzielni, ale od chwili, gdy się spotkaliśmy, rozmowa to rozpoczyna się nagle, to równie nagle urywa. Zwyczajnie nie umiemy sprawić, by toczyła się płynnie jak zwykle… tak, jak się toczyć powinna. Od czasu do czasu czuję w piersi pulsowanie. Mój wzrok stale wędruje do pustego krzesła u szczytu stołu.

– Muszę wam coś powiedzieć – odzywa się nagle Ruth, przerywając ciszę, która trwała tak długo, że zdążyliśmy spożyć przygotowany przez nią posiłek. – Tato przekazał firmę Ellisowi i mnie. Reszta z was powinna zdecydować, co zrobić z domem.

Jeremy tego ranka wrócił z Indonezji, dlatego wygląda niechlujnie i jest drażliwy, bo nie miał szansy odespać różnicy czasu. Wzdycha zniecierpliwiony i wstaje, żeby ze zrobionego przez tatę stojaka na wino znajdującego się przy kredensie wyjąć butelkę merlota. Jeremy i Ruth są bliźniętami i chociaż przekroczyli czterdziestkę, nadal łączy ich tak silna więź, że prawie nieustannie się kłócą. Tato zwykł mawiać, że są „po prostu do siebie zbyt podobni”, i wydaje mi się, że mógł mieć rację.

– No co? – odzywa się do niego Ruth zaczepnie, przyjmując postawę obronną.

– Przestań się silić na bohaterstwo – mówi zniecierpliwiony Jeremy. Szuka korkociągu, otwiera butelkę i w milczeniu zaczyna napełniać kieliszki.

Zakrywam swój dłonią, gdy do mnie podchodzi, więc wzrusza tylko ramionami i obchodzi stół, żeby nalać Hunterowi.

– Tata przekazał ci firmę, bo jako jedyna z nas w niej pracowałaś. Przez ostatnie dziesięciolecia budowałaś ją razem z nim.

– Domy od Walsha są dużo warte, i nie byłoby sprawiedliwe, gdybym oprócz nich dostała jeszcze udział w domu – odrzekła sztywno Ruth.

– Niesprawiedliwe jest to, że teraz musimy oglądać, jak zgrywasz męczennicę, żeby potem przez czterdzieści lat wysłuchiwać, ile to masz na głowie – odparował Jeremy.

Przez całe popołudnie czułam, że wśród mojego rodzeństwa zanosi się na burzę. Słychać to było w ich sztywnych wypowiedziach, w tym, jak podnosili głosy. Wszyscy szukają powodu do kłótni, żeby tylko nie zwracać uwagi na puste miejsce przy stole. Nie chcę oglądać, jak sobie skaczą do gardeł, ale to jedyny sposób, żeby pokonać ciszę, więc siadam wygodnie i się nie wtrącam.

– Cokolwiek postanowimy w sprawie domu, zrobimy to wspólnie – mówi Jez.

– Cokolwiek postanowimy? – wtrąca się zaskoczony Tim. – Człowieku, przecież wyjście jest tylko jedno. Musimy go sprzedać.

– Moglibyśmy go zatrzymać i wynajmować – proponuje Jeremy, marszcząc brwi.

– A jeśli się na to zdecydujemy, to czym właściwie zapłacimy za opiekę nad tatą?

Pobyt taty w domu opieki okazuje się dosyć drogi – to piękna, luksusowa placówka, ale jej cena może przyprawić o zawrót głowy, a ubezpieczenie nie jest w stanie pokryć nawet połowy kosztów. Pierwsze rachunki zaczną napływać już na początku roku… może nawet wcześniej, jeśli tata umrze. Tacie, co prawda, powodziło się względnie dobrze, lecz gdy przeszedł na emeryturę, przekazał firmę Ruth, a jego oszczędności w ciągu tych pięciu lat jakby wyparowały. Przeżyliśmy w tym roku niezły wstrząs, kiedy tato udzielił Timowi pełnomocnictwa i wyszło na jaw, jak niewiele zostało mu środków. Wciąż nie jesteśmy pewni, gdzie się podziały te pieniądze. Tim ma się tym zająć, „jak tylko znajdzie trochę czasu”, jednak tak naprawdę nie mogę mieć do niego pretensji, że się ociąga – to w zasadzie bezcelowe zadanie. Cokolwiek tata zrobił ze swoimi oszczędnościami, i tak już ich nie odzyskamy.

– Zrzucimy się na opłaty. – Jeremy wzrusza ramionami. – We czwórkę na pewno znajdziemy sposób i wysupłamy gotówkę bez sprzedawania domu.

Wymieniliśmy z Hunterem spojrzenia. Może i zdołalibyśmy zdobyć trochę środków, gdybyśmy byli do tego zmuszeni, ale pewnie znowu obciążyłoby to naszą hipotekę. Hunter jest młodszym partnerem w kancelarii prawnej w Seattle i nieźle zarabia, lecz po sześciu latach kosztownego leczenia niepłodności i sześciu miesiącach bez moich dochodów nie mieliśmy odłożonych żadnych pieniędzy.

– Nie wydaje mi się, żeby tata tego chciał – mówi Tim.

– A naprawdę myślisz, że chciałby, żebyśmy sprzedali dom, który zbudował własnymi rękami? – warczy Jeremy.

– Przez całe życie zbudował setki domów – odwarkuje Tim.

– Oj, daj spokój, Tim – wzdycha Ruth. – Wiesz, że ten jest inny. Ten jest nasz.

– Więc lepiej, żebyśmy go zatrzymali i pozwolili w nim zamieszkać kompletnie obcym ludziom? – prycha Tim. – Genialne rozwiązanie.

– Beth? A ty co sądzisz? – pyta Jeremy i oczy wszystkich zebranych przy stole zwracają się na mnie.

Ruth i ja musiałyśmy zostawić z kimś dzieci – Noah został znowu z Chiarą, dzieciaki Ruth są z opiekunką. Podobno ma do nas dołączyć Alicia, Tim mówi, że się spóźni, lecz chyba wszyscy wiemy, że w ogóle nie chciała przyjść, tylko nie miała odwagi mu się do tego przyznać. Ale Ruth ma przy swoim boku Ellisa, a po mojej lewej siedzi Hunter. I to męża szukam teraz spojrzeniem, bo brakuje mi energii, żeby wdawać się w tę dyskusję – mam nadzieję, że jeśli skieruję uwagę na niego, to nie będę musiała.

– Jak to wygląda z punktu widzenia prawa? – pytam go cicho.

– Nie widziałem testamentu Patricka – odpowiada Hunter. – Ogółem rzecz biorąc, jest jednak tak, że po jego śmierci dom przejdzie na całą waszą czwórkę, chyba że wyraził inną wolę. A na razie, skoro Tim ma pełnomocnictwo, to od niego zależy, co się stanie z domem.

– Nie zrobię niczego, na co nie zgodzą się pozostali – mówi Tim, zaszokowany taką sugestią.

Hunter wzrusza ramionami.

– Wiem o tym, Tim. Chyba wszyscy wiemy. Ale prawo też jasno o tym stanowi – ostatnie słowo należy do ciebie.

– Beth, nie prosiłem cię, żebyś zapytała męża o profesjonalną opinię prawną – wtrąca się zniecierpliwiony Jeremy. – Pytałem, co ty o tym myślisz.

– Jez? – zaczyna Hunter, leniwie przenosząc spojrzenie ze mnie na mojego brata.

Jeremy ściąga brwi.

– Zachowujesz się dzisiaj jak złamas – dopowiada.

Jeremy już otwiera usta, żeby zaprotestować, lecz nagle je zamyka.

– Okej, może i tak. – Przy stole rozlega się cichy śmiech, po czym Jeremy wzdycha i przyznaje: – Będę szczery. Po prostu nie mogę znieść myśli o zerwaniu ostatnich więzów z tym miejscem.

– Nie tracimy przecież siebie nawzajem. Nie tracimy nawet taty. To tylko dom… zwyczajna rzecz. Naprawdę cenne są więzi, które się w nim zrodziły, a nie sam budynek – mówię jak automat.

– Dobra robota, Jeremy. Przełączyłeś Beth na tryb terapeutki. – Ruth wzdycha, ale po chwili puszcza do mnie oko.

Posyłam jej nikły uśmiech i z powrotem wbijam wzrok w talerz. Gdybyż tak naprawdę istniał tryb terapeutki. Bardzo bym chciała móc wcisnąć guzik i znowu być kompetentną profesjonalistką, jak dawniej.

– Beth, wciąż jeszcze nie powiedziałaś nam, co chciałabyś zrobić z domem – mówi cicho Tim. – Co sama o tym sądzisz?

Sądzę, że nie mam ochoty brać udziału w tym obiedzie ani w tej rozmowie, i w sumie czuję się tak, od kiedy tu przyszliśmy, a nawet nie ma z nami Noaha, który dałby mi pretekst, żeby szybciej wyjść. Nie mam wyrobionego zdania na ten temat – to dziwne, bo cała reszta dostaje piany na ustach, gdy rozprawia o tym, co powinniśmy teraz zrobić. Tim najwyraźniej chce sprzedać, Jeremy i Ruth ewidentnie tego nie chcą, a Hunter i Ellis zachowają swoje opinie dla siebie, bo choć są oczywiście częścią rodziny, to decyzja należy tak naprawdę do naszej czwórki.

Zaczynam myśleć o tym wszystkim – jak to będzie: szykować dom do sprzedaży czy wynajmu, trzeba będzie spakować rzeczy, posprzątać, odmalować wnętrze, zadbać o ogród. Sporo pracy. Nie, nie sporo; czeka nas ogrom pracy, i to bardzo przykrej. Takiej, na którą nikt nie ma czasu, choć jedno z nas teoretycznie mogłoby ten czas znaleźć. I jedno z nas z pewnością popadło w dziwną rutynę, więc…

– Tak czy inaczej, dom trzeba będzie przygotować – mówię powoli. Wodzę spojrzeniem po zgromadzonych wokół stołu, jednak tym razem omijam oczy swojego męża. – Możemy poszukać kogoś do pomocy przy malowaniu czy porządkowaniu ogrodu, ale najtrudniejsze będzie przejrzenie rzeczy taty. Może powinnam się tym zająć, skoro wszyscy jesteście tacy zapracowani.

– Chwileczkę… nie kończy ci się zaraz urlop? – pyta Jeremy.

Wiedziałam, że to kłamstwo się na mnie zemści. Muszę odkaszlnąć, po czym odpowiadam wymijająco:

– Niedługo. Ale jeszcze nie teraz.

– Nie możesz brać sobie na głowę całego domu, Beth. To by było nieuczciwe. – Tim marszczy brwi.

– Ja… – Przebiegam wzrokiem po rodzeństwie, a na koniec wbijam wzrok w talerz i wzruszam ramionami. – Tylko ja zdołam znaleźć czas. I chyba chcę to zrobić. Dla taty.

– Będziesz musiała się zgodzić, żebyśmy ci pomagali po pracy – mówi Ruth.

Podnoszę głowę i widzę, że siostra się we mnie wpatruje. Nie podoba mi się to. Przygląda się zbyt przenikliwie, jakby przewiercała mnie wzrokiem na wylot. Podnoszę widelec i zaczynam się bawić jedzeniem na talerzu, żeby tylko nie patrzeć jej w oczy.

– I jeśli będą ci potrzebni budowlańcy, to oczywiście ich podeślę.

– Dobrze – mówię, nie podnosząc tym razem wzroku.

– Na pewno, Beth? – pyta bardzo delikatnie Tim.

Zdecydowanie kiwam głową i zanim na niego spojrzę, silę się na uśmiech.

– Noah ma już pięć miesięcy, moi drodzy. Jestem gotowa podjąć się zadania.

Patrzą teraz na mnie wszyscy, a ja czuję, jak płoną mi policzki.

– Rzecz tylko… Na pewno sobie poradzisz, Beth? – odzywa się w końcu Jeremy.

Jego słowa ociekają zakłopotaniem, więc spoglądam na niego ze złością.

– Słucham? Oczywiście, że tak. – Boże, proszę pozwól mi się tym zająć. Chcę znowu czuć się użyteczna_._ – Ja po prostu urodziłam dziecko, Jez. Nie zmagam się ze śmiertelną chorobą.

– Hunter? – odzywa się ostrożnie moja siostra, a ja otwieram usta ze zdumienia.

– Mówisz poważnie, Ruth? Czyżbyśmy się cofnęli właśnie do lat pięćdziesiątych? Poważnie zapytałaś właśnie mojego męża, czy się zgodzi, żebym coś zrobiła?

– Oczywiście, że nie. – Hunter wzdycha. – Porozmawiajmy o tym później.

– Nie, Hunter – mówię zdecydowanie. – Porozmawiajmy teraz.

– Rozmawiajcie sobie, ile chcecie – przerywa nam Jeremy – ale ja za bardzo jestem wykończony lotem, żeby przyglądać się teraz, jak się kłócicie, więc może poczekacie jednak, aż znajdziecie się w domu?

– Tak jakbyś ty w ogóle umiał rozmawiać – prycha Tim. – Przecież przez cały wieczór wywołujesz kłótnie.

– Chryste – jęczy ze znużeniem Ruth, pocierając oczy. – Jeśli tak mają wyglądać obiady bez taty, to może powinniśmy zapomnieć o tej tradycji?

Przypomnienie o pustym krześle przy stole jest jak policzek, którego wszyscy potrzebowaliśmy; sprzeczka natychmiast cichnie.

– Przepraszam – szepczę po chwili.

Dookoła słychać echo tego słowa powtarzanego przez wszystkich poza Ellisem. Jestem niemal pewna, że pogrążył się w lekturze, bo chociaż siedzi z nami, to od dawna milcząco wpatruje się we własne kolana i co jakiś czas dobiega mnie tylko cichy szelest przewracanych kartek. Nie byłby to pierwszy raz, kiedy uciekł myślami od rodziny i dał się pochłonąć książce; przypuszczam, że taka jest cena, jaką płaci Ruth za poślubienie bibliotekarza.

– A zatem plan jest taki, że robimy porządki, odświeżamy… a kiedy skończymy, podejmujemy decyzję, co zrobić z domem i resztą rzeczy? – pyta spokojnie Jeremy.

– W tym czasie możemy się wszyscy zastanowić, czy damy radę się zrzucić na uregulowanie rachunków za opiekę nad tatą – sugeruje Tim.

– W następny weekend jest bierzmowanie Andrew w kościele Świętej Ludwiki – mówi nagle Ruth, wspominając swojego najstarszego syna. – Zjedzmy tutaj po mszy jeszcze jeden, ostatni obiad.

– Może przywieziemy wtedy tatę, jeśli będzie już gotowy na przepustkę – mówi Jeremy, czym przypomina mi o…

– Ruth, pominęłaś mnie w grafiku na ten tydzień. Kiedy mam odwiedzić tatę?

Moja siostra znowu sztywnieje, po czym uśmiecha się do mnie niepewnie.

– Myślałam, że zechciałabyś trochę odpocząć, zanim wpadniesz w cały ten wir.

– Słucham? Dlaczego? – pytam osłupiała.

A więc zrobiła to specjalnie? Przecież to nie ma najmniejszego sensu. Jeśli lekarze się nie mylą, nie zostało nam wiele czasu, który możemy spędzić z tatą. A nawet jeżeli są w błędzie, widziałam, jak szybko jego stan się pogarsza. Bóg jeden wie, w jakiej kondycji będzie za dwa tygodnie. Poza tym tato i ja jesteśmy sobie niewiarygodnie bliscy. Zauważy, jeśli nie przyjadę się z nim zobaczyć.

– Powinniśmy już iść – mówi spokojnie Hunter, wstając od stołu. – Powiedzieliśmy mojej mamie, że będziemy przed dziewiątą.

– Chcę jechać do taty – upieram się. Nikt się nie odzywa, więc wzdycham zniecierpliwiona. – Słuchajcie, pojadę tam z waszym przyzwoleniem czy bez niego, a ponieważ wszyscy jesteście zapracowani, to może lepiej będzie, jeśli kogoś po prostu zastąpię.

– Pojedź w środę za Alicię – zgadza się w końcu Tim.

Kiwam mu krótko głową, po czym staję obok męża. Spoglądam raz jeszcze na swoją siostrę i widzę, że się wpatruje w kieliszek z winem.

– Zajmę się domem od razu, ale rzeczy z tego pokoju spakuję na końcu – mówię, marszcząc czoło. – Jeśli w przyszłym tygodniu tata przyjedzie zjeść z nami obiad, wszystko musi wyglądać jak zawsze.

– No to postanowione. – Ruth wzdycha zrezygnowana. – Rozpoczniesz cały ten proces, ale obiecaj mi, że zadzwonisz i poprosisz nas o pomoc, kiedy jej będziesz potrzebowała.

– W porządku.

Spoglądam na Huntera i wcale nie dziwi mnie to, że wpatruje się w nicość z twarzą zastygłą jak ponura maska.

– O czym myślisz, Beth?

Jesteśmy w drodze do domu. Hunter prowadzi z kamienną miną i wzrokiem utkwionym w drodze. Leje jak z cebra, więc nie jest to czas na spory, bo musi się skupić na jeździe. Odpowiadam łagodnym tonem:

– Ktoś po prostu musi przygotować dom, i tyle. Wszystkim tak brakuje czasu…

– Tobie też.

– Właściwie to nie – mówię. – Szczególnie w porównaniu z nimi. – Milknę na chwilę, po czym, mimowolnie marszcząc brwi, pytam: – A w ogóle o co tam chodziło? Od kiedy wszyscy traktują mnie jak trędowatą?

Hunter wzdycha ciężko i przeczesuje ręką włosy. Zaczęło mu ich ubywać nad czołem, do czego mój mąż podchodzi dosyć filozoficznie. Półtora roku temu, gdy pierwszy raz spostrzegliśmy, że łysieje, byliśmy w zupełnie innym położeniu. Pamiętam, że delikatnie poruszyłam ten temat, gdy któregoś ranka w łazience szykowaliśmy się do pracy, a on, bez koszuli, napiął mięśnie i kazał mi się nie martwić, bo nawet łysy jak kolano pozostanie nieodparcie pociągający. Kiedy się roześmiałam, przegonił mnie do sypialni, zapędził w róg i z kremem do golenia na policzkach zaczął żartobliwie całować. Umyłam potem twarz i od nowa się pomalowałam, ale przez cały dzień pachniałam jego kremem, a pomiędzy spotkaniami z klientami z przyjemnością chłonęłam ten zapach i myślałam o swoim mężu.

– Lepiej się już czujesz? – pyta mnie niepewnie.

– Lepiej niż kiedy? – Unoszę brwi.

– Beth. Od miesięcy nie jesteś sobą, a gdy tylko spytamy, czy się dobrze czujesz, zmieniasz temat.

– Spytamy? – powtarzam, a moje brwi opadają. – Jacy „my”?

– Ja i Ruth. I chłopaki. Wszyscy to widzą. Czy chodzi o tatę?

– Co znaczy: „chodzi o tatę”? Urodziłam niedawno dziecko, Hunter. Mam prawo być zmęczona.

Hunter nie odpowiada. Prowadzi przez chwilę w milczeniu. Jakaś cząstka mnie chce się jeszcze pokłócić, jednak sama nie wiem, czy mam ochotę tak mocno się w to zagłębiać. Nie jestem sobą, ale też zdecydowanie nie jestem gotowa się przed nim tłumaczyć, co zaprząta moje myśli. Kilka przecznic od domu mój mąż odzywa się znów tak raptownie, że podskakuję.

– Zakładam, że skoro tak bardzo ci zależy, by ogarnąć dom ojca, to naprawdę uważasz, że to zadanie ci pomoże?

– Nie potrzebuję pomocy. – Wzdycham ze zniecierpliwieniem. – Nic mi nie jest. Chcę się tego podjąć dla taty, to żadne wielkie halo. Pewne rzeczy trzeba zrobić i jeśli ktoś się za to nie weźmie, sprawa będzie się ciągnęła miesiącami.

– Pomyślałem, że może powinnaś z kimś porozmawiać.

– Niby z kim?

– Z psychologiem, Beth – mówi, a ja spoglądam na niego z otwartymi ustami.

– Chcesz zrujnować mi karierę? – pytam z niedowierzaniem.

– A czy ty sama tego nie chcesz? – odparowuje.

– Jeśli dyrekcja się dowie, że korzystam z terapii, nie będę miała do czego wracać.

– Daj spokój, Beth, to raczej mało…

– Taka jest rzeczywistość, Hunter!

Milknie i wydaje mi się, że ma zamiar podjąć ze mną dyskusję o tym, czy specjaliści od zdrowia psychicznego korzystający z pomocy dla poprawy własnej kondycji psychicznej są piętnowani, czy nie. Już się szykuję, żeby mu wytknąć, że jest prawnikiem, więc co może o tym wiedzieć, ale on bierze tylko gwałtowny wdech i pyta bardzo spokojnie:

– Czyli gdyby w grę nie wchodziła twoja kariera, tobyś z kimś porozmawiała?

To pytanie mnie zaskakuje, tak że patrzę na Huntera, przez chwilę nie wiedząc, co odpowiedzieć. Mój problem to okoliczności, z jakimi muszę się mierzyć, a nie mój własny proces myślowy. Zresztą może i chciałabym przegadać tę gmatwaninę obaw, w której ostatnio się pogrążam, ale zwyczajnie nie mam na to siły, a gdybym nawet miała, nie mogę znieść myśli, że miałabym przyznać się na głos przed inną istotą ludzką do niektórych głupot pojawiających się w mojej głowie.

– Nie – odpowiadam sztywno. – Jesteś w błędzie. Nie potrzebuję terapii. Potrzebuję tylko czasu.

Następuje pełna napięcia, niezręczna cisza; w końcu się odprężam, a głos Huntera, gdy się odzywa i zmienia temat, brzmi łagodniej.

– Czyli zamierzasz w tym tygodniu zacząć pakować rzeczy w domu ojca, tak? Pewnie w przyszłym też będziesz zajęta. Trochę czasu ci to zajmie.

– Tak. Myślę, że tak będzie najlepiej.

– Będziesz zabierała Noaha ze sobą czy masz w planach poproszenie mojej matki, żeby ci pomagała przez te dni?

Odwracam głowę i wpatruję się w okno, zażenowana, bo mnie przejrzał, odgadł powód, dla którego tak chętnie się podjęłam tego męczącego i bolesnego zadania. Lubię, kiedy Chiara zabiera Noaha na kilka godzin. Jest niesamowitą matką i czuje się z nim niewiarygodnie swobodnie – radzi sobie o wiele lepiej ode mnie. Uważam, że mały jest z nią bezpieczniejszy, ale nie ma mowy, żebym się do tego przyznała przed Hunterem. Teraz to ja milczę i posępnie wyglądam przez okno, planując szybką ucieczkę do łazienki zaraz po dotarciu do domu. Nieczęsto zdarza mi się płakać, jednak czuję w oczach napięcie i gorąco, może dobrze będzie upuścić dziś wieczorem kilka łez.

Gdy parę minut później wjeżdżamy na podjazd, Hunter wyciąga rękę i kładzie dłoń na moim przedramieniu. Nie mam pewności, czy wyraz mojej twarzy zupełnie mnie nie zdradzi, więc się do niego nie odwracam.

– Zastanów się tylko, czy z kimś nie porozmawiać, kotku. Zdaje się, że naprawdę nie czujesz się na siłach rozmawiać ze mną – mówi cicho.

Otwieram usta, żeby zaprzeczyć, lecz zaraz je zamykam. Kiedyś, dawno temu, nie miałam przy Hunterze żadnych oporów. Powierzałam mu każdą myśl, jaka tylko wpadła mi do głowy, i jestem w zasadzie pewna, że z nim było tak samo. Nie ma wątpliwości, że po narodzinach Noaha to się zmieniło. Dłoń Huntera oplata moje ramię, delikatnie je ściskając.

– Jeśli się martwisz, że w twojej poradni się dowiedzą, pomogę ci znaleźć miejsce, w którym będziesz mogła zachować anonimowość. Załatwimy wszystko, czego będziesz potrzebowała.

– Nie potrzebuję terapii – szepczę z uporem. – Wiem dokładnie, co by powiedział terapeuta, i sama mogę to sobie powiedzieć za darmo.

Przez chwilę siedzimy w ciszy, po czym Hunter pyta:

– Cóż… w takim razie co byś sobie powiedziała?

– Czas – odpowiadam jak automat chrypliwym głosem, zwracając wreszcie ku mężowi twarz. – Powiedziałabym, że powinnam dać sobie więcej czasu.

Hunter kiwa głową, całuje mnie w policzek i wysiada z samochodu. Kiedy otwieram drzwi, żeby też wysiąść, pierwszy raz od miesięcy brutalnie zmuszam się do wewnętrznej szczerości. Nie zajmuję się już dorosłymi pacjentami, ale na początku drogi zawodowej miałam z nimi do czynienia i mogę sobie bez trudu wyobrazić kobietę siedzącą w moim gabinecie i opowiadającą mi o zmaganiach, które teraz sama przeżywam. Wchodzę w rolę obiektywnej, postronnej osoby, słucham i w myślach przygotowuję odpowiedź.

Żołądek mi się ściska, gdy w końcu przyznaję przed sobą, co właściwie powiedziałabym takiej pacjentce jak ja:

Wygląda na to, że czujesz się całkowicie przytłoczona i straciłaś grunt pod nogami. Można odnieść wrażenie, że trudno ci jest poradzić sobie z sytuacją związaną z tatą, jednak to nie jest największy problem, z którym się mierzysz. Najwyraźniej celowo szukasz pretekstów, żeby unikać swojego syna, a kiedy zostajesz z nim sama, w ogóle sobie nie radzisz. Bardzo się boisz, że urodzenie Noaha było błędem, którego nie jesteś w stanie naprawić. Ale czy te uniki rozwiążą problem? Pomówmy o innych strategiach, które mogłabyś wdrożyć.

Hunter i jego matka obejmują się na ganku, a po chwili widzę, jak po cichu o czymś rozmawiają. Gdy wysiadam w końcu z samochodu, Chiara uśmiecha się do mnie ciepło i macha, a ja odpowiadam tym samym, przywołując na twarz najbardziej promienny uśmiech, na jaki mnie stać. Jestem pewna, że wypadam przekonująco, mimo że właśnie zaserwowałam sobie psychiczną bombę i żołądek podchodzi mi do gardła. Tak rozpaczliwie pragnę się już znaleźć za zamkniętymi drzwiami łazienki, że ledwo nad sobą panuję, by nie rzucić się tam sprintem. Na szczęście jedno, co mi ostatnio nieźle wychodzi, to robienie dobrej miny do złej gry.

– Kochanie – rzuca na powitanie Chiara, biorąc mnie w ramiona i całując w oba policzki. – Hunter właśnie mi powiedział, że przez kilka tygodni będziesz zajęta pakowaniem rzeczy w domu Patricka. Oczywiście zajmę się Noahem.

Hunter przygląda mi się uważnie. Czy to jakaś pułapka? Jeśli nawet, to propozycja jest zbyt kusząca, bym mogła odmówić. I to by było tyle w temacie zmiany strategii unikania.

– Byłoby cudownie, Chiaro. Bardzo ci dziękuję.

Chiara odjeżdża i kiedy jesteśmy z Hunterem w swoim salonie, spoglądam na niego.

– W samochodzie odniosłam wrażenie, że nie chcesz, bym prosiła twoją mamę o opiekę nad małym w trakcie porządków u

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: