Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Wszystko, czego zawsze pragnęła. Amerykański True Crime - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 lipca 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wszystko, czego zawsze pragnęła. Amerykański True Crime - ebook

Małżeństwo z Tomem było spełnieniem marzeń Pat. Oboje pochodzili z bogatych rodzin, oboje chcieli prowadzić hodowlę koni, uprawiać róże i obracać się w kręgach towarzyskich Atlanty – krótko mówiąc, być Scarlett O'Harą i Rhettem Butlerem swoich czasów.

Jednak zaledwie dwa miesiące po ślubie ich idealny świat rozpadł się na kawałki. Piękna posiadłość doszczętnie spłonęła, a Tom został oskarżony o zabójstwo swoich rodziców.

Wszystko, czego zawsze pragnęła to fascynujące studium zachowań bezlitosnej socjopatki. Ann Rule opisuje historię pełną pokrętnej miłości i genialnie zmanipulowanych zbrodni. W centrum tego wszystkiego znajduje się kobieta, której zło kryło się za czułymi słowami i łagodnym uśmiechem, i która bez litości niszczyła tych, którzy ją kochali.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-8302-3
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Zebu­lon, sto­lica hrab­stwa Pike, mia­steczko poło­żone jakieś pięć­dzie­siąt mil na połu­dnie od Atlanty, to w zasa­dzie tylko rynek, cztery odcho­dzące od niego ulice i kilka dom­ków sto­ją­cych nieco bar­dziej na ubo­czu. Jak wiele innych miej­sco­wo­ści w tej czę­ści Geo­r­gii, mia­sto ocie­niają gęsto rosnące drzewa: sosny, dere­nie, magno­lie i buki. W upalne let­nie dni ich gałę­zie two­rzą liścia­stą kopułę, która więzi wil­gotne, gorące powie­trze i spra­wia, że wszystko pod nią rośnie niczym w szklarni. Cień daje ilu­zo­ryczną nadzieję na schro­nie­nie przed potwor­nie wyso­kimi tem­pe­ra­tu­rami. Mając tu ide­alne warunki do roz­woju, roślina kudzu, jak jakiś szma­rag­dowy paso­żyt, pokrywa każdą dostępną prze­strzeń, two­rząc nie­win­nie wyglą­da­jący kocyk ostrych, spi­cza­stych liści.

Gmach sądu w Zebu­lo­nie to budy­nek z czer­wo­nej cegły, zdo­biony bia­łymi pier­ni­ko­wymi wykoń­cze­niami oraz ala­ba­strową dzwon­nicą, lśniącą na tle jasnego nieba. Na tere­nach zie­lo­nych wokół budynku rosną gdzie­nie­gdzie magno­lie, dęby i klony, a każde z czte­rech wejść do niego strze­żone jest przez krwi­sto­czer­wone pelar­go­nie w kamien­nych doni­cach. W naroż­niku błoni ota­cza­ją­cych sąd znaj­duje się pochy­lony, szary, kamienny pomnik upa­mięt­nia­jący sie­dem­na­stu bia­łych chłop­ców z Zebu­lonu, któ­rzy oddali swoje życie w cza­sie II wojny świa­to­wej – na liście zna­leźć można mię­dzy innymi dwóch Mar­shal­lów, dwóch Pres­sleyów i Pike’a. W pra­wym dol­nym rogu tablicy, pod wyrzeź­bio­nym napi­sem „kolo­rowi”, wid­nieje tylko jedno nazwi­sko. Nawet na pomniku dla lokal­nych boha­te­rów E.R. Parks na­dal pozo­sta­wał ofiarą segre­ga­cji raso­wej.

Naprze­ciw sądu cią­gnęła się równa linia przy­le­ga­ją­cych, choć w niczym do sie­bie nie­po­dob­nych fasad budyn­ków o róż­nej wyso­ko­ści. Mie­ściły się tam mię­dzy innymi sklep odzie­żowy, parę skle­pów ze sta­ro­ciami, sklep meblowy oraz sklep kom­pu­te­rowy. Redak­cja „Repor­tera”, lokal­nego tygo­dnika, ulo­ko­wana była przy końcu ulicy. Auto­maty z Coca-Colą i Dr. Pep­pe­rem znaj­do­wały się wzdłuż chod­ni­ków co jakieś 20 metrów. Samo­chody – głów­nie pikapy – stały zapar­ko­wane sko­śnie do ulicy. Jasno­brą­zowy pies spa­ce­ro­wał sobie leni­wie po spo­koj­nej, pustej dro­dze.

Gdy pro­du­cenci z Hol­ly­wood szu­kali typo­wego mia­steczka z połu­dnia USA, w któ­rym mogliby nakrę­cić _Mur­der in Coweta County_ (Mor­der­stwo w hrab­stwie Coweta) z Andym Grif­fi­them i John­nym Cashem w rolach głów­nych, wybrali wła­śnie Zebu­lon. Pat Tay­lor i Tom Allan­son także zde­cy­do­wali się na to mia­sto, przy czym dla nich miało być ono ucie­le­śnie­niem ich wła­snych fan­ta­zji. Do mia­steczka przy­je­chali w 1973 roku. Począt­kowo miesz­kali ze sobą jako kochan­ko­wie, po cza­sie zaś wzięli ślub. Ona była smu­kłą kobietą o szma­rag­do­wo­zie­lo­nych oczach i buj­nych lokach. On był wyso­kim, opa­lo­nym męż­czy­zną. Ona piękna, on przy­stojny, a razem zda­wali się two­rzyć parę tak w sobie zako­chaną, że zdolną do prze­zwy­cię­że­nia wszel­kich prze­ciw­no­ści losu. Pat w ten spo­sób opi­sała swoje uczu­cia wzglę­dem Toma w notce do niego, którą skre­śliła na odwro­cie ślub­nej foto­gra­fii:

Jeste­śmy złą­czeni ze sobą na całe życie… Cóż może być na tym świe­cie pięk­niej­szego niż dwie ludz­kie dusze złą­czone ze sobą po grób, wspie­ra­jące się w codzien­nych tru­dach, sta­no­wiące dla sie­bie opar­cie w chwi­lach cier­pie­nia, pocie­sza­jące się wza­jem­nie w bólu, będące ze sobą zawsze, żyjące wspól­nymi wspo­mnie­niami i WSPÓLNĄ MIŁO­ŚCIĄ… Czuję, że kocha­jąc swo­jego Toma, jestem u bram Nieba… Gdy przy­szłam do cie­bie, Tom, odda­łam się w Twoje ręce – odda­łam Ci swoje ciało, serce i duszę. Jesteś moją miło­ścią i spra­wiasz, że czuję się w pełni Twoja. To cudowne uczu­cie jest potęż­niej­sze niż wszel­kie rygle i zamki. Ni­gdy cię nie opusz­czę, goniąc za marze­niami, ponie­waż w Tobie, Tom, zna­la­złam wszystko, czego potrze­buję… Moje ciało roz­kwita, gdyż należę do Toma. Oto porzu­cam dawną sie­bie i kawa­łek po kawałku roz­staję się z poprzed­nim życiem…

I tak zro­biła.

Pat i Tom wyru­szyli w podróż, aby zbu­do­wać ide­alną miłość w ich wyma­rzo­nym, ide­al­nym świe­cie. Nie przy­pusz­czali, że do tego wyśnio­nego raju zakrad­nie się zazdrość, gniew, zdrada i mor­der­stwo – ponu­rzy, bru­talni intruzi z praw­dzi­wego świata, wdzie­ra­jący się w ich życie. Każde z nich miało swoje wła­sne, rodzinne więzi, które oka­zały się zbyt silne, aby nie wpły­wały na ich zwią­zek. Powra­ca­jąc raz po raz, dawne urazy zda­wały się wyłącz­nie nara­stać, a nie zmniej­szać. Duma, niczym pokry­wa­jące wyschniętą zie­mię kudzu, zaskle­piła głę­bo­kie i bole­sne rany, ni­gdy ich jed­nak w pełni nie wyle­czyła. Roz­plą­ta­nie histo­rii ich życia przy­po­mina podą­ża­nie śla­dem zie­lo­nych kłą­czy tej inwa­zyj­nej rośliny, która w końcu zabija każde żywe stwo­rze­nie, które sta­nie jej na dro­dze.Rozdział 2

Tra­fili na sie­bie po trud­nych przej­ściach w poprzed­nich mał­żeń­stwach. Tom, młod­szy od Pat o sześć lat, gdy koń­czył trzy­dziestkę, miał już za sobą dwa krót­kie, nie­udane mał­żeń­stwa. Ona – jedno, ale za to dłu­gie, w któ­rym czuła się uwię­ziona i igno­ro­wana. Oboje przez więk­szość życia szu­kali swo­jej wyma­rzo­nej miło­ści. Mimo prze­ciw­no­ści losu wyda­wało się, że zna­leźli ją w sobie wza­jem­nie, cho­ciaż – przy­naj­mniej na zewnątrz – zda­wało się, że nie łączy ich nic poza gorą­cym pożą­da­niem sek­su­al­nym.

Tom był silny jak wół, Pat zaś drobna i deli­katna – czę­sto cho­ro­wała. On pra­co­wał jako kowal, ona kochała robótki ręczne, hafto­wa­nie i malo­wa­nie. On był po stu­diach, ona wyszła za mąż po raz pierw­szy, będąc jesz­cze w dzie­sią­tej kla­sie, i porzu­ciła szkołę. On był spo­kojny i łagodny, ona zaś raz po raz pode­ner­wo­wana i wystra­szona.

Nie miało to żad­nego zna­cze­nia. Wystar­czyło, że roz­ło­żył swoje potężne ramiona, a ona wska­ki­wała mu na kolana, znaj­du­jąc w jego sile fizycz­nej poczu­cie bez­pie­czeń­stwa, któ­rego tak potrze­bo­wała. Tom zawsze jej powta­rzał:

– Pamię­taj, słonko, że kocham cię naj­bar­dziej na świe­cie i nic wię­cej się dla mnie nie liczy.

A ona odpo­wia­dała mu swoim deli­kat­nym, dziew­czę­cym gło­si­kiem, w ogóle nie­pa­su­ją­cym do tej doro­słej prze­cież kobiety:

– Kocham cię, skar­bie. Kocham cię, słonko.

Tak naprawdę Pat Tay­lor spo­tkała Toma całe lata przed tym, nim zostali parą. Jej rodzina – rodzice: eme­ry­to­wany puł­kow­nik armii ame­ry­kań­skiej Clif­ford Radc­liffe i jego żona Mar­gu­re­itte; dzieci: Susan, Debo­rah i Ron­nie – a także sama Pat utrzy­my­wali się z poka­zów koni w Atlan­cie. W swo­ich staj­niach Radc­liffe’owie mieli jedne z naj­lep­szych koni w oko­licy. Pat, która miesz­kała ze swo­imi rodzi­cami, uczyła jeź­dziec­twa bogatą klien­telę, a obie jej córki były mistrzy­niami w jeź­dzie kon­nej.

Tom Allan­son, zatrud­niony w Ral­ston Purina, także był zwią­zany z tą branżą, bo sprze­da­wał mię­dzy innymi paszę dla koni. Był synem praw­nika, ale zamiast pójść w ślady ojca, zde­cy­do­wał się zostać wete­ry­na­rzem, co nie do końca mu wyszło. Tom przy­jaź­nił się z rodziną Pat, nic wię­cej, choć w oko­licy nie było kobiety, która nie zwró­ci­łaby na niego uwagi, widząc go przy pracy, a zwłasz­cza jego nagi, potężny, umię­śniony i spo­cony tors. Pod­ku­wa­jąc nale­żące do Radc­liffe’ów, nagra­dzane meda­lami mor­gany, gołymi rękoma pod­no­sił ich kopyta z taką łatwo­ścią, jakby nie były to musku­larne konie, ale małe jagniątka.

I wtem nade­szła jesień 1973 roku, a wraz z nią seria wypad­ków, która pchnęła ku sobie Toma i Pat. Pat miała już mał­żeń­stwo za sobą, a Tom, który sta­rał się wów­czas o roz­wód ze swoją drugą żoną, potrze­bo­wał tym­cza­so­wego lokum. Radc­liffe’owie mieli mnó­stwo miej­sca na swo­jej far­mie przy Tell Road w East Point, na połu­dnie od Atlanty, i zaofe­ro­wali mu, aby się do nich wpro­wa­dził. Mógł spać u nich na kana­pie, a oni w zamian korzy­stali z jego pomocy przy koniach.

Dla osoby myślą­cej prag­ma­tycz­nie ich zej­ście się było łatwe do prze­wi­dze­nia. Dla roman­tyka – było to prze­zna­cze­nie. Tak czy ina­czej, Tom Allan­son i Pat Tay­lor szybko zaczęli spę­dzać ze sobą każdą wolną chwilę. On kochał w niej wszystko, ona nie­ustan­nie go zaska­ki­wała. Nie wie­dział nie­mal nic o jej wcze­śniej­szym życiu, ale nic go to nie obcho­dziło. Jej cie­ka­wość z kolei była nie­mal nie­na­sy­cona – chciała znać każdy szcze­gół doty­czący jego rodziny i kobiet, z któ­rymi był przed nią.

Mimo tego, że Tom wciąż był for­mal­nie żonaty, stwo­rzyli cudowną parę. On nie mógł uwie­rzyć w to, jakie szczę­ście go dotknęło, że spo­tkał na swo­jej dro­dze Pat, ona zaś była wnie­bo­wzięta, bo Tom odwza­jem­nia jej uczu­cia. Jego naj­więk­szym kosz­ma­rem była myśl, że pew­nego dnia zdro­wie uko­cha­nej może zała­mać się do reszty. Gdy pew­nego razu znów stra­ciła przy­tom­ność i została zabrana do szpi­tala, Tom stał przy jej łóżku zroz­pa­czony, w poczu­ciu bez­sil­no­ści ści­ska­jąc swo­imi potęż­nymi rękoma jej deli­katną, bladą dłoń. Na poduszce obok jej głowy poło­żył poje­dyn­czą różę i wpa­try­wał się w uko­chaną ze łzami w oczach.

Pat pró­bo­wała się go pozbyć: ostrze­gała, że nie jest dla niego wystar­cza­jąco dobra, że męż­czy­zna taki jak on zasłu­guje na praw­dziwą damę. Bła­gała go, by spoj­rzał praw­dzie w oczy.

– Nie chcesz mnie, Tom – łkała. – Nie dam ci dzieci… Jestem po histe­rek­to­mii. Jestem tylko starą kobietą z bli­zną na brzu­chu. Nikt mnie ni­gdy nie będzie chciał.

Ale to spra­wiło, że poko­chał ją jesz­cze bar­dziej. Nie potrze­bo­wał mieć wię­cej dzieci – chciał wycho­wać z Pat dwójkę swo­ich malu­chów z poprzed­nich mał­żeństw oraz jej syna Ron­niego, który był jesz­cze nasto­lat­kiem.

Pat i jej rodzina stali się dla Toma wszyst­kim. W chwili, gdy nikogo nie obcho­dził, zaofe­ro­wali mu swój dom i miłość. Matka Pat – Mar­gu­re­itte – była naj­uko­chań­szą osobą, jaką znał – dla swo­ich dzieci i wnu­ków mogła zro­bić wszystko, a Tom żywił ponadto głę­boki sza­cu­nek wobec jej męża, puł­kow­nika, za jego służbę w woj­sku i doświad­cze­nie. Obie­cał Pat, że ożeni się z nią, gdy tylko zakoń­czy sprawy zwią­zane z roz­wo­dem.

Pat nie była w sta­nie znieść stresu, nie­po­ro­zu­mień i nie­po­wo­dzeń. Gdy Tom jej słu­chał, uświa­do­mił sobie, że wcale nie pra­gnie ona tak wiele – za to pra­gnie tego całą sobą. Obie­cał sobie, że zrobi wszystko, co w jego mocy, aby jej życie było szczę­śliwe, spo­kojne i aby mogła wró­cić do zdro­wia.

Pat miała jedno wyjąt­kowe marze­nie – marze­nie, któ­rego jak dotąd nie był w sta­nie speł­nić żaden męż­czy­zna: chciała zamiesz­kać na swo­jej wła­snej far­mie. Od wojny sece­syj­nej minęło ponad sto lat, ale Pat pra­gnęła dla sie­bie dys­tyn­go­wa­nego życia pięk­no­ści z Połu­dnia – takiego jak u Mar­ga­ret Mit­chell w _Prze­mi­nęło z wia­trem_. Chciała mieć swoją wła­sną Tarę i być jak Scar­lett O’Hara. Wie­rzyła, że jakimś cudem, kie­dyś, Tom zapewni jej wła­sny dom, kawa­łek ziemi, po któ­rym będzie mogła prze­cha­dzać się z dum­nie unie­sioną głową. Dom, w któ­rym będzie mogła roz­kwit­nąć tak jak uko­chane przez nią róże.

– Jestem jak róża, Tom – oznaj­miła mu pew­nego dnia deli­kat­nym gło­sem. – Jak róża jestem samo­lubna. Chcę dla sie­bie całego słońca i całego desz­czu. Aby roz­kwit­nąć i być piękne, róże potrze­bują ide­al­nych warun­ków.

Ale on wie­dział, że Pat nie była samo­lubna. Jej słowa odno­siły się do jej ape­tytu na życie, na miłość. Była to jedna z rze­czy, które w niej podzi­wiał: obiema rękami się­gała po wszystko, co życie miało do zaofe­ro­wa­nia, chwy­tała wszyst­kie jego cudow­no­ści i przy­ci­skała je mocno do swo­jej piersi. Uświa­do­miła mu, jak może – jak _powinna_ – wyglą­dać ich codzien­ność.

W paź­dzier­niku odkryli miej­sce, które wyda­wało się stwo­rzone spe­cjal­nie dla nich. Pat miała dobry tydzień, czuła się silna i zdrowa, posta­no­wiła więc, że wybie­rze się z Tomem polo­wać na jele­nie. Był z niej taki dumny. Zszo­ko­wała go wprawa, z jaką prze­dzie­rała się wraz z nim przez las, goto­wała nad ogni­skiem i łado­wała wła­sną broń, trzy­ma­jąc ją rów­nie pro­fe­sjo­nal­nie jak dowolny męż­czy­zna, któ­rego znał.

– Wie­działa o broni wię­cej niż więk­szość męż­czyzn – wspo­mi­nał po cza­sie. – Namó­wiła mnie, żebym kupił jej kara­bin kali­ber .44, ponie­waż chciała wybrać się ze mną na polo­wa­nie. To naprawdę potężna broń.

Była nie­zwy­kłą kobietą. Potra­fiła w zasa­dzie wszystko. W cza­sie dłu­gich, zim­nych nocy w Geo­r­gii tulili się do sie­bie, roz­grze­wa­jąc się wza­jem­nie pożą­da­niem sek­su­al­nym, które wcale nie zmniej­szało się w miarę tego, jak się pozna­wali – wręcz prze­ciw­nie, pło­nęło coraz sil­niej. Zda­wało się więc, że zbu­do­wany z czer­wo­nej cegły domek z gan­kiem, który zna­leźli na obrze­żach Zebu­lonu w cza­sie polo­wa­nia na jele­nie, prze­po­wia­dał im szczę­śliwą przy­szłość. Przed posia­dło­ścią stała tabliczka z napi­sem „Na sprze­daż”. Była to wła­sność Hoyta Wal­lera – sprze­da­wał ją, ponie­waż na stare lata pozby­wał się czę­ści swo­ich nie­ru­cho­mo­ści.

Gdy tylko Pat opo­wie­działa mu, jaki poten­cjał tkwił w tej wiel­kiej far­mie i jak mogliby ją wspól­nie roz­wi­nąć, Tom natych­miast zapa­lił się do kupna. Nie­ru­cho­mość była poło­żona tuż przy auto­stra­dzie numer 19, zale­d­wie kilka mil na pół­noc od Zebu­lonu. Farmę od drogi oddzie­lało ogro­dze­nie o dłu­go­ści prze­kra­cza­ją­cej 120 metrów, wyko­nane ze świeżo poma­lo­wa­nych, pozio­mych desek. Za zie­lo­nym pobo­czem rosły strze­li­ste sosny, a od drogi aż po sam dom i sto­dołę cią­gnęła się alejka oto­czona ostro­krze­wem.

– Farma była ide­alna – wspo­mi­nał po latach Tom. – Chcia­łem na niej miesz­kać do końca życia. Było tam dokład­nie to, czego zawsze pra­gną­łem. Dom wznie­siono z cegły, w stylu wiej­skim. Na dwu­dzie­stu pię­ciu akrach ziemi rosły orze­chowce, do tego docho­dziło kolej­nych dwa­dzie­ścia sie­dem. Naprawdę, było tam wszystko, czego tylko czło­wiek mógł chcieć. Widok był prze­piękny. Wino­ro­śle… Jabło­nie… Orze­chowce… Gru­sze… Katalpy… Ogrody różane… Z tyłu był staw bobrowy, pastwi­ska, jele­nie, prze­piórki… Było to takie wspa­niałe miej­sce…

Musieli tylko wymy­ślić spo­sób, aby zdo­być na nie pie­nią­dze. Wal­ler żądał za nie czter­dzie­stu dwóch tysięcy dola­rów, co wyma­gało od Pat i Toma sporo kom­bi­no­wa­nia. Nie to, żeby rodzina Toma nie miała pie­nię­dzy – nic z tych rze­czy. Jego ojciec był wzię­tym praw­ni­kiem w East Point, który doro­bił się na obra­ca­niu nie­ru­cho­mo­ściami. Tom wie­dział jed­nak, że ojciec nie będzie skory do pomocy synowi. Nie pamię­tał, kiedy po raz ostatni jaka­kol­wiek jego decy­zja spo­tkała się ze zro­zu­mie­niem ze strony rodzi­ców. Na­dal byli na niego wście­kli za drugi roz­wód, nie było więc naj­mniej­szego sensu, aby pro­sić ich o wspar­cie. Odno­sił wra­że­nie, że tylko cze­kają, aż znowu powi­nie mu się noga.

Tom był naj­młod­szym z trzech Wal­te­rów Allan­so­nów. Stary „Paw” – Wal­ter Allan­son – był pierw­szy, po nim był ojciec Toma – Wal­ter O’Neal Allan­son i wresz­cie Tom – Seaborn Wal­ter Tho­mas, „Tommy”. Paw i Nona, dziad­ko­wie Toma, byli już star­szymi ludźmi, ale zawsze pozo­sta­wali mu bliżsi niż praw­dziwi rodzice – Wal­ter i Caro­lyn Allan­sonowie. Paw na­dal pro­wa­dził swoją farmę przy Washing­ton Road w East Point. Przez lata doro­bił się małej for­tuny – był oszczędny, ale nie skąpy, w prze­ci­wień­stwie do swo­jego syna.

Tom długo zasta­na­wiał się nad tym, skąd wziąć pie­nią­dze na kupno farmy Wal­lera. Od dawna chciał, aby Nona i Paw miesz­kali bli­sko niego, szcze­gól­nie teraz, gdy byli już w pode­szłym wieku. Jego babka cho­ro­wała na serce, a Paw nie był prze­cież wieczny. Tom zabrał Pat, aby się ze sobą poznali – zosta­wił ją z Noną, żeby sobie poroz­ma­wiały, pod­czas gdy sam wyszedł z Pawem na spa­cer po far­mie, aby pody­sku­to­wać z nim o „inte­re­sach”.

Paw i Nona byli mili dla Pat, cho­ciaż nieco nie­po­ko­iło ich to, że w ciągu dzie­się­ciu lat spo­ty­kają u boku Toma już trze­cią kobietę. Na pierw­szy rzut oka było widać, że jest star­sza od Toma o kilka lat, a w dodatku – zda­niem Nony – ubie­rała się strasz­nie krzy­kli­wie. Sta­ruszka była zasko­czona, gdy Pat wyznała jej, że ma trójkę dzieci, a dwie naj­star­sze córki są już doro­słe i zało­żyły wła­sne rodziny. Nona, która od cza­sów udaru miała pro­blemy z mówie­niem i była ponadto zbyt uprzejma, aby wypo­wie­dzieć na głos to, co naprawdę myśli, sie­działa tylko cichutko i słu­chała, jak Pat opo­wiada jej o swo­ich cudow­nych pla­nach na życie z Tom­mym. Mimo wcze­śniej­szych uprze­dzeń nie potra­fiła nie polu­bić Pat – i nie zara­zić się jej entu­zja­zmem. W tym cza­sie Tom opo­wie­dział Pawowi o far­mie w Zebu­lo­nie: pięć­dzie­siąt akrów ziemi, do tego dom i sto­doła, a to wszystko za jedyne czter­dzie­ści dwa tysiące. Obok takiej oka­zji Tom nie mógł przejść obo­jęt­nie – i musiał koniecz­nie skon­sul­to­wać się z Pawem.

Obaj męż­czyźni obmy­ślili plan. Paw da Tomowi pie­nią­dze na dwa­dzie­ścia pięć akrów, co będzie sta­no­wiło zaliczkę na zakup cało­ści. Do Toma będzie nale­żało zna­le­zie­nie spo­sobu na opła­ce­nie rat za resztę. Chciał na tym tere­nie zbu­do­wać nowy dom dla swo­ich dziad­ków lub prze­nieść tam stary. Pawowi bar­dzo się taka wizja spodo­bała – od udaru Nony sam robił wszystko i w domu, i na zewnątrz. Był dumny z sie­bie, że potrafi tak wspa­niale opie­ko­wać się żoną, ale byłoby miło mieć po sąsiedzku jesz­cze jedną kobietę, która od czasu do czasu pomo­głaby mu przy­rzą­dzić posi­łek. Tom zapew­nił go, że Pat wprost zako­chała się w nim i Nonie. Powie­dział Pawowi, jacy dobrzy zawsze byli dla niego wraz z bab­cią.

Puł­kow­nik oraz pani Radc­liffe, czyli rodzice Pat, także zgo­dzili się im pomóc w kup­nie nie­ru­cho­mo­ści w Zebu­lo­nie. Mieli tylko jeden waru­nek: farma będzie nosiła nazwę Ken­twood, aby upa­mięt­nić brata Pat – Kenta – który zmarł w wieku dwu­dzie­stu kilku lat. Cho­ciaż Pat zde­cy­do­wa­nie wola­łaby nieco bar­dziej roman­tyczną nazwę, jak na przy­kład Farma Rose Hill, Stad­nina Holly Hedge czy Tara Orchards, osta­tecz­nie nazwali ją Farmą Ken­twood Mor­gan.

Wresz­cie docze­kała się swo­jej wyma­rzo­nej miło­ści _oraz_ swo­jego miej­sca na ziemi, pięk­nego muro­wa­nego domu i sto­doły wystar­cza­jąco dużej, aby pomie­ścić wszyst­kie konie, które mieli hodo­wać wraz z Tomem. Na far­mie mogli zbu­do­wać wybieg, gdzie odby­wa­łyby się wiel­kie zawody jeź­dziec­kie. Tom mógłby pod­ku­wać konie, a ona uczyć ludzi jeź­dziec­twa, po pracy zaś oboje prze­cha­dza­liby się po ogro­dzie róża­nym, trzy­ma­jąc się za ręce. Nie była w sta­nie wyobra­zić sobie nic pięk­niej­szego niż spo­kojna, łagodna noc w Geo­r­gii i bycie zako­chaną.

Pat i Tom prze­pro­wa­dzili się do swo­jego wspa­nia­łego domu przy auto­stra­dzie numer 19 pod koniec 1973 roku. Tom natych­miast zabrał się do urzą­dza­nia farmy, prze­ko­nany, że roz­wód z drugą żoną prze­bie­gnie bez żad­nych pro­ble­mów. Gdy wresz­cie będę wolny, myślał, natych­miast oże­nię się z moją Pat. Całym ser­cem oddał się budo­wie wyma­rzo­nego domu uko­cha­nej – stać go było na mate­riały, prze­bu­do­wy­wał więc i odna­wiał to, co nie­zbędne.

– Prze­ro­bi­łem wszystko zgod­nie z pla­nem – opo­wia­dał. – W Fort McPher­son kupi­li­śmy drewno i odno­wi­li­śmy sto­dołę oraz ogro­dze­nie. Mia­łem naprawdę wiel­kie ocze­ki­wa­nia co do tej farmy.

W trak­cie remontu oka­zało się, że Pat ma dwie lewe ręce do jakich­kol­wiek prac budow­la­nych i cho­ciaż od czasu do czasu pró­bo­wała coś odma­lo­wy­wać, więk­szość roboty spo­czy­wała na bar­kach Toma. Nie miał nic prze­ciwko temu. Cie­szyło go, że może być z Pat i mieć na wła­sność Ken­twood.

Pięt­na­sto­letni Ron­nie prze­pro­wa­dził się na farmę wraz ze swoją matką i Tomem, cho­ciaż nic nie stało na prze­szko­dzie, by miesz­kał ze swo­imi dziad­kami. Pat kochała go ponad wszystko. I roz­piesz­czała. Zawsze kupo­wała mu to, co tylko sobie wyma­rzył, i speł­niała każdą jego prośbę – oprócz odwie­dzin u ojca. Zanie­dby­wał szkołę, a Pat nie przy­mu­szała go do nauki. Był roz­pusz­czony i zanie­dbany. Gdy Tom pró­bo­wał tłu­ma­czyć Pat, że chłopcy potrze­bują nieco dys­cy­pliny, aby wyro­snąć na porząd­nych męż­czyzn, ta zawsze przy­po­mi­nała mu, że Ron­nie to _jej_ dziecko i sama wie, co dla niego naj­lep­sze.

Ron­nie wprost ubó­stwiał swoją matkę – był gotów zro­bić wszystko, byle tylko ją zado­wo­lić. Wystar­czyło, że wspo­mniała o czymś, a Ron­nie natych­miast to robił. Jego odda­nie nie powstrzy­my­wało go jed­nak od popa­da­nia od czasu do czasu w kon­flikt z pra­wem, zda­rzało mu się na przy­kład upi­jać i roz­bi­jać samo­cho­dami lub robić inne tego typu rze­czy, ale nie chciał, aby ją to nie­po­ko­iło. Jeśli odczu­wała zbyt silny ból i potrze­bo­wała leków, Ron­nie zawsze zna­lazł spo­sób, aby je dla niej zdo­być. Jeśli ktoś zra­nił jej uczu­cia i potrze­bo­wał lek­cji, że nie powinno się tak robić, Ron­nie zawsze był gotowy do dzia­ła­nia.

Jasne, nie wszystko w ich życiu ukła­dało się ide­al­nie, ale Tom był tak szczę­śliwy, że nic go na dłuż­szą metę nie mar­twiło. W Boże Naro­dze­nie 1973 roku wypro­wa­dzał ze sto­doły potęż­nego wała­cha, który nagle zerwał się w popło­chu. Przy­trzy­mał go, ale nawet siła Toma nie była w sta­nie zatrzy­mać prze­ra­żo­nego konia. Zwie­rzę pocią­gnęło go za sobą, łamiąc mu prawy oboj­czyk. Dla kowala była to poważna kon­tu­zja, unie­moż­li­wia­jąca mu chwi­lowo jaką­kol­wiek pracę.

Pat była zazdro­sna o żonę Toma, nazy­waną przez wszyst­kich „Małą Caro­lyn”, ponie­waż jej teściowa także miała na imię Caro­lyn, którą, rzecz jasna, nazy­wano „Dużą Caro­lyn”. Jeśli wie­rzyć plot­kom, Tom miał być nawet dumny z tego, że Pat była o niego tak zazdro­sna, cho­ciaż nie miała ku temu żad­nego powodu. Mała Caro­lyn była ładna, ale w porów­na­niu z urodą Pat odpa­dała w przed­bie­gach. Ta druga była bowiem dosko­nałą damą, piękną, namiętną, a jej poca­łunki sma­ko­wały niczym miód. Nie mógł docze­kać się roz­wodu.

Pat nie chciała mieć w domu niczego, co w naj­mniej­szy choćby spo­sób przy­po­mi­na­łoby jej o Małej Caro­lyn.

– Pamię­tam, jak któ­re­goś razu wró­ci­łem do domu – mówił po latach Tom – i nagle coś wyle­ciało przez drzwi i roz­biło się na chod­niku. Było to zupeł­nie nowe radio marki JCPenney. Stało w mojej sypialni i nale­żało do mnie, ale zda­niem Pat było to radio Caro­lyn, a nic, co miało jaki­kol­wiek zwią­zek z moją żoną, nie miało prawa znaj­do­wać się w domu Pat. Po pro­stu je wywa­liła. Do tego stop­nia nie­na­wi­dziła Caro­lyn, że pew­nego razu pró­bo­wała mnie prze­ko­nać, że dzieci ze związku z nią nie były tak naprawdę moje – miały nale­żeć do mojego _ojca_, jako spło­dzone w wyniku romansu, który Caro­lyn miała mieć już w cza­sie naszego mał­żeń­stwa.

Tom nie wie­rzył w to, że Pat serio mogła myśleć w ten spo­sób o jego dzie­ciach. Czę­sto powta­rzała, że ścią­gną do sie­bie Russa i Sherry i że będzie dla nich jak rodzona matka. Uznał, że Pat była po pro­stu tak spięta całą sytu­acją, iż nie­kiedy zda­rzało jej się mówić rze­czy, któ­rych potem żało­wała.

Mimo wszystko nie zgo­dziła się jed­nak, aby Tom trzy­mał na widoku zdję­cia swo­ich dzieci.

Roz­wód z Małą Caro­lyn prze­cią­gał się w nie­skoń­czo­ność, a w Pat wzbie­rała fru­stra­cja. Chciała wyjść za Toma, a nie tylko z nim miesz­kać. Ale roz­prawa, która miała miej­sce wcze­sną wio­sną 1974 roku, nie zamknęła sprawy – po raz kolejny roz­strzy­gnię­cie zostało odro­czone. Gdy sędzia zorien­to­wał się, że Tom i Mała Caro­lyn Allan­so­no­wie są bar­dzo, bar­dzo daleko od ugody co do podziału majątku, oznaj­mił po pro­stu:

– Tym razem nie udzielę jesz­cze pań­stwu roz­wodu.

Kiedy Pat to usły­szała, zbla­dła i ści­snęła ramię Toma, wbi­ja­jąc w nie paznok­cie. Zdo­łała jakoś wyjść z sądu hrab­stwa DeKalb, ale na traw­niku przed budyn­kiem stra­ciła przy­tom­ność. Ktoś krzyk­nął prze­ra­żony, wezwano sani­ta­riu­szy. Stop­niowo docho­dziła do sie­bie, a Tom, na wpół ją pod­trzy­mu­jąc, a na wpół nio­sąc, wypro­wa­dził ją z dala od tłumu, który zdą­żył się zgro­ma­dzić wokół. Zasta­na­wiał się, ile jesz­cze stresu zdoła znieść jego nowa dziew­czyna.

I wtem, nie­spo­dzie­wa­nie, wszystko się uło­żyło, tak jakby ktoś nagle pobło­go­sła­wił ich zwią­zek. Dzie­wią­tego maja 1974 roku Tom miał kolejną roz­prawę roz­wo­dową. Zakła­dał, że wyda­nie wyroku ponow­nie zosta­nie odro­czone, i spo­dzie­wał się przede wszyst­kim następ­nego, iry­tu­ją­cego posie­dze­nia. Wie­czo­rem tego samego dnia Tom i Pat pla­no­wali być na poka­zie mor­ga­nów w Stone Moun­tain, w Geo­r­gii.

Pat ogło­siła, że uda­dzą się do Stone Moun­tain prze­brani za Scar­lett oraz Rhetta z _Prze­mi­nęło z Wia­trem_ i zajęła się zor­ga­ni­zo­wa­niem kostiu­mów. Prze­bie­ra­nie się i uda­wa­nie kogoś innego zawsze popra­wiało jej humor, tak jakby w ten spo­sób mogła cho­ciaż na moment porzu­cić swoje życie i wejść w buty wymy­ślo­nej przez sie­bie postaci. W dodatku była świetną kraw­cową, co pod­kre­ślało wiele osób z jej oto­cze­nia. Wie­działa, że Tom sta­nie się praw­dziwą sen­sa­cją pokazu w Stone Moun­tain. Na barwy Farmy Ken­twood Mor­gan wybrała błę­kit kró­lew­ski, dopa­so­wu­jąc pod niego krze­sła, namiot i narzuty.

Suk­nia Pat miała dekolt w kształ­cie serca, bufia­ste rękawy i obszerną, okrą­głą spód­nicę. Do tego pla­no­wała zało­żyć białe ręka­wiczki, we włosy wpiąć białe pióra, a na smu­kłej szyi zawie­sić na wstążce swoją ulu­bioną złotą kameę. Gdy poka­zała się Tomowi, ten cof­nął się o krok i obró­cił jej deli­katną postać swo­imi potęż­nymi rękoma. Ni­gdy nie wyglą­dała pięk­niej niż w tej chwili i zda­wała sobie z tego sprawę.

Gdy Tom zoba­czył swój wła­sny kostium, poczuł się nieco głu­pio, ale nic nie powie­dział – wzru­szył ramio­nami i przy­mie­rzył go: czarna mary­narka z wycię­ciem, biała saty­nowa kami­zelka na koszuli z marsz­czo­nym koł­nie­rzy­kiem i ręka­wami oraz cylin­der. Pat przy­go­to­wała mu nawet sztuczne wąsy. Sto­jąc tak razem przed lustrem, wyglą­dali, jakby dopiero co przez zaku­rzoną kotarę wró­cili do Zebu­lonu z podróży w prze­szłość. Do złu­dze­nia przy­po­mi­nali Scar­lett i Rhetta – Pat była wnie­bo­wzięta.

Oboje poczuli przy­pływ emo­cji, gdy oka­zało się, że wła­śnie tego dnia, po dłu­gim ocze­ki­wa­niu, roz­wód Toma stał się fak­tem. Pośpiesz­nie zare­zer­wo­wali więc kaplicę w Stone Moun­tain, aby natych­miast wziąć ślub. Ale w życiu Pat chyba nic nie mogło obejść się bez wiel­kich fan­far. Nie ina­czej było ze ślu­bem z Tomem: wieść o nim tra­fiła na nagłówki gazet. Nieco ckliwy repor­ter z „The Grif­fin Daily News” napi­sał, że Pat i Tom nie tylko poznali się w „uro­czy” spo­sób, ale że także sam ich ślub był „uro­czy”. Pod krzy­kli­wym nagłów­kiem „MAŁ­ŻEŃ­STWO BYŁO IM PISANE” umiesz­czono długi na trzy kolumny opis ślubu.

„Pat Radc­liffe i Tom Allan­son mieli, deli­kat­nie mówiąc, bar­dzo wyjąt­kowy ślub…” – brzmiało pierw­sze zda­nie. Pat wyja­śniła repor­te­rowi, że znali się z Tomem od pięt­na­stu lat – odkąd tylko jej rodzina wyna­jęła Toma, by w ostat­niej chwili zastą­pił jej eta­to­wego kowala. Począt­kowo w ogóle nie mogli się doga­dać, śmiała się Pat, bo ona spe­cja­li­zo­wała się w mor­ga­nach, a on wolał quar­tery. No ale w końcu zdo­łała zdo­być jego serce.

„Gdy Pat zacho­ro­wała i została przy­kuta do łóżka, rodzina regu­lar­nie wzy­wała Toma do pomocy przy koniach”, noto­wał repor­ter. „I taki był począ­tek tego mał­żeń­stwa”.

Tom śmiał się, mówiąc, że Pat taka była tym wszyst­kim pod­eks­cy­to­wana, że po raz pierw­szy musiał ją przy­trzy­mać.

W arty­kule nie wspo­mniano o tym, że roz­wód Toma był bar­dzo świeżą sprawą. Nie było w nim _ani słowa_ o poprzed­nich mał­żeń­stwach – czy to pani mło­dej, czy pana mło­dego – zna­la­zły się tam jedy­nie roman­tyczne i cha­otyczne szcze­góły wyda­rzeń z 9 maja 1974 roku, kiedy to Pat i Tom zare­zer­wo­wali kaplicę na czter­na­stą i wyna­jęli na noc „_jeden_ pokój w motelu”.

„Tom jechał na pokaz cię­ża­rówką wyła­do­waną końmi, gdy zła­pał gumę. Chwilę póź­niej poszła kolejna opona, a on utknął na ruchli­wej dro­dze mię­dzy­sta­no­wej w pobliżu Atlanty”, dono­siła gazeta. „Dotarł jakoś do warsz­tatu. Jak bar­dzo nie­wia­ry­godne by się to wyda­wało, zupeł­nym przy­pad­kiem prze­jeż­dżał tam­tędy ktoś, kto wie­dział, gdzie można dostać dwie duże opony pasu­jące do jego cię­ża­rówki”.

Przy­szła żona Toma cze­kała cier­pli­wie w kaplicy na wyzna­czoną godzinę ślubu. Tom wysłał jej wia­do­mość, że ma pro­blem i się spóźni, nim jed­nak ją ode­brała, Pat sama zdą­żyła się domy­ślić, że musiało się coś stać. Odwo­łała uro­czy­stość.

W arty­kule napi­sano, że „gdy Tom zdo­łał wresz­cie napra­wić cię­ża­rówkę i dotrzeć na pokaz, wśród ludzi zdą­żyła już rozejść się infor­ma­cja o tym, co się stało. Zebrani pod­po­wie­dzieli mło­dej parze, że skoro namioty, w któ­rych mają odbyć się pokazy, są tak pięk­nie przy­ozdo­bione, to rów­nie dobrze mogą wziąć swój ślub w jed­nym z nich. Tom i Pat zgo­dzili się na to roz­wią­za­nie. Wezwano Wil­liama Bying­tona, pastora bap­ty­stów. Ten stwier­dził, że przez wszyst­kie lata, odkąd jest pasto­rem, po raz pierw­szy ktoś prosi go o udzie­le­nie ślubu w tak dzi­wacz­nych oko­licz­no­ściach. Ale się zgo­dził. Wobec zgro­ma­dzo­nych w jed­nym z namio­tów ludzi popro­sił Toma i Pat, aby przy­rze­kli sobie wza­jemną miłość, i odpra­wił pro­stą, stan­dar­dową cere­mo­nię”.

„Pat zdo­łała dorwać parę rze­czy dla swo­jej nowej szkoły jeź­dziec­kiej w Ken­twood, wspo­mi­na­jąc przy tym, że na­dal będzie uczyła jeź­dzić konno w Woodward Aca­demy na kam­pu­sie River­dale. Codzien­nie miała dojeż­dżać tam ze swo­imi końmi”.

„Ale wróćmy do tematu mał­żeń­stwa”, pisała gazeta z Grif­fin, naj­wy­raź­niej bar­dzo zado­wo­lona z tego, że hrab­stwo Pike doro­biło się nowych, tak fascy­nu­ją­cych miesz­kań­ców. „Para udała się na kola­cję do Western Siz­zlin Steak House. Gdy skoń­czyli jeść, Tom wsiadł do cię­ża­rówki, a Pat ruszyła za nim swoim samo­cho­dem. Zje­chał na drogę eks­pre­sową, powoli włą­cza­jąc się do ruchu. Spoj­rzał w tylne lusterko, aby upew­nić się, że żona jedzie tuż za nim. Nagle usły­szał hałas, jakby zde­rzyły się dwa samo­chody. Zatrzy­mał się. Ktoś zde­rzył się z samo­cho­dem jego żony, a ona leżała w środku, ranna. Zabrano ją na obser­wa­cję i lecze­nie do szpi­tala Grif­fin-Spaul­ding. Zało­żono jej opa­tru­nek i powie­dziano, że może iść do domu. Ale ból w ramie­niu nie ustę­po­wał. Następ­nego dnia poje­chała do szpi­tala w Atlan­cie, gdzie zorien­to­wano się, że ma zła­many oboj­czyk. Wró­ciła do domu w gip­sie, i cho­dzi w nim do dziś. Nowo­żeńcy wspo­mi­nają jed­nak to wszystko z uśmie­chem i nie mogą docze­kać się otwar­cia w naszej oko­licy swo­jej wyma­rzo­nej farmy”.

Zdję­cie dołą­czone do arty­kułu ide­al­nie, oczy­wi­ście, paso­wało do tek­stu. Pat i Tom, prze­brani w przed­wo­jenne stroje Scar­lett i Rhetta, uśmie­chali się do apa­ratu, złą­czeni węzłem mał­żeń­skim w olbrzy­mim, ude­ko­ro­wa­nym kwia­tami budynku: prze­piękna, smu­kła kobieta z pió­rami we wło­sach trzyma w drob­nych, odzia­nych w ręka­wiczki dło­niach otwarty wachlarz z kości sło­nio­wej, a obok niej stoi sze­roko uśmiech­nięty, potężny męż­czy­zna.

Dla­czego Pat zje­chała na pas, któ­rym z naprze­ciwka nad­jeż­dżał inny samo­chód, na zawsze pozo­sta­nie zagadką. Mogło ośle­pić ją słońce, ale praw­do­po­dob­nie nie zacho­wała nale­ży­tej uwagi na dro­dze. Nie dało się jej nazwać szcze­gól­nie dobrym kie­rowcą, a tego dnia była w dodatku roz­ko­ja­rzona. Pro­wa­dziła ponadto cię­ża­rówkę, cią­gnąc za sobą przy­czepę dla koni, która ogra­ni­czała jej widocz­ność z tyłu i po bokach. Moż­liwe także, że była po pro­stu wyczer­pana po trzech wariac­kich dniach na poka­zie koni w Stone Moun­tain, ale było to z całą pew­no­ścią rado­sne zmę­cze­nie – w ciągu jed­nego wie­czoru została „porzu­cona przy ołta­rzu” i stała się zara­zem panną młodą, któ­rej ślub zapi­sał się w pamięci wszyst­kich jako główne wyda­rze­nie całego pokazu. Zapewne nie wyobra­żała sobie tego nawet w naj­śmiel­szych marze­niach.

Na swój spo­sób uwa­żała za roman­tyczne także to, że podob­nie jak Tom cier­piała z powodu zła­ma­nego oboj­czyka – łączyło ich po pro­stu wszystko. Jego kon­tu­zja była już co prawda dawno za nim, ale Tom dosko­nale pamię­tał, jak bar­dzo była bole­sna, i jak tylko mógł, trosz­czył się o Pat, pil­nu­jąc, aby nie dźwi­gała nic cięż­kiego ani nie pró­bo­wała ścią­gać niczego, co był w sta­nie sam jej podać.

Pat powoli wra­cała do dawa­nia lek­cji jazdy kon­nej, a Tom zaczął dzie­lić swój czas mię­dzy pracę dla Ral­ston Purina, pod­ku­wa­nie koni i napra­wia­nie domu. Pla­no­wali, że gdy tylko się wzbo­gacą, kupią wię­cej mor­ga­nów. Chcieli być wła­ści­cie­lami naj­lep­szej stajni mor­ga­nów w Geo­r­gii. Już teraz byli w końcu naj­lep­szym mał­żeń­stwem. Tom nie miał co do tego żad­nych wąt­pli­wo­ści. „Dwie dusze, złą­czone ze sobą po grób…”Rozdział 7

Kapi­tan Lynn naka­zał jed­no­stce tere­no­wej prze­cze­sa­nie oko­licy w poszu­ki­wa­niu podej­rza­nego. W tym momen­cie jedyne, co wie­dzieli, to że mieli na miej­scu star­szą, mar­twą kobietę. Młod­sza była w sta­nie zbyt sil­nego wzbu­rze­nia, aby przy­dać im się na cokol­wiek, udało im się jed­nak wycią­gnąć z niej, że nazywa się Caro­lyn Allan­son i że jest byłą synową Wal­tera Allan­sona. W kółko powta­rzała tylko, że ktoś był w piw­nicy, a „tatu­siek” Allan­son zszedł na dół, aby go „dorwać”. Paplała prze­ra­żona o „tatu­siu” i „matce”. Jej „tatuś” „osa­czył kogoś”, a ona bła­gała „matkę” Allan­son, aby nie scho­dziła na dół. Nie­mal mimo­cho­dem prze­ra­żona kobieta wspo­mniała, że widziała, jak „nowa żona Toma” jeź­dzi po oko­licy swoim nie­bie­skim dżi­pem. Poza tym nie nada­wała się abso­lut­nie do niczego. Gdy pró­bo­wali wydo­być od niej wię­cej infor­ma­cji, ponow­nie stra­ciła nad sobą pano­wa­nie. Nie mogli liczyć na to, że w tym sta­nie powie im cokol­wiek wię­cej.

Poli­cja w East Point dosko­nale zda­wała sobie sprawę z napięć pomię­dzy Wal­te­rem Allan­so­nem a jego synem Tomem. Do ich uszu doszły plotki o zasadzce nad jezio­rem Lanier oraz o tym, że Tom i Pat kilka dni wcze­śniej zgło­sili się na poli­cję, oskar­ża­jąc Wal­tera o nie­oby­czajne zacho­wa­nie. Jeśli Pat Allan­son _prze­by­wała_ w oko­licy, to poli­cja z East Point zamie­rzała odna­leźć ją naj­szyb­ciej, jak się da. Do dys­po­zy­cji poli­cji byli jed­nak jedy­nie kapi­tan Lynn oraz sier­żanci R.W. Jones i Cal­la­han, któ­rzy krą­żyli po oko­licy, zata­cza­jąc coraz szer­sze kręgi wokół Nor­man Berry Drive i wypa­tru­jąc wszel­kich nie­ty­po­wych szcze­gó­łów, ucie­ka­ją­cych ludzi oraz nie­bie­skiego pikapa Toma i nie­bie­skiego dżipa Pat.

Jakieś pięć­set metrów od domu Allan­so­nów znaj­do­wał się teren nale­żący do King Pro­fes­sio­nal Buil­ding, wci­śnięty pomię­dzy Bay­ard Street oraz punkt, gdzie ulica Nor­man Berry wci­nała się w Cle­ve­land Ave­nue. Wzno­szono tam zupeł­nie nową, wie­lo­kon­dy­gna­cyjną budowlę, wyglą­dem przy­wo­dzącą na myśl w ogóle nie­pa­su­jący do tej oko­licy meczet. O dwu­dzie­stej dwa­dzie­ścia, w desz­czowy wie­czór, ogromny beto­nowy par­king był nie­mal pusty, funk­cjo­na­riu­sze z East Point zauwa­żyli jed­nak, że stoi na nim poszu­ki­wany przez nich nie­bie­ski dżip.

Podej­rze­wali, że był to pojazd, który miała widzieć Caro­lyn Allan­son – zarówno wobec niego, jak i kie­rowcy, czyli Patri­cii Tay­lor Allan­son, był już wysto­so­wany ogól­no­sta­nowy list goń­czy. Cal­la­han spi­sał numer reje­stra­cyjny samo­chodu: CY 242. Numer był nadany w 1974 roku w sta­nie Geo­r­gia. Szybko spraw­dził przez radio, że tablica została przy­pi­sana do nowego dżipa, kupio­nego trzy mie­siące wcze­śniej w Mariet­cie rów­nież w sta­nie Geo­r­gia. Wóz zare­je­stro­wany był na Patri­cię R. Tay­lor z farmy Ken­twood Mor­gan w Zebu­lo­nie.

Zapa­dał zmierzch, kiedy trzech poli­cjan­tów dostrze­gło w dżi­pie postać sie­dzą­cej kobiety. Nie spo­sób było powie­dzieć, czy jest sama ani czy ktoś nie chowa się obok niej lub za nią.

Wyszli z radio­wozu i z wycią­gniętą bro­nią zbli­żyli się do jej samo­chodu. Kobieta się nie ruszała – nawet nie obró­ciła głowy, aby na nich spoj­rzeć.

– Wychodź z dżipa! – zawo­łał Cal­la­han. – Wychodź z rękami w górze!

Przez moment nie było z jej strony żad­nej reak­cji, ale w końcu piękna, smu­kła kobieta w miniówce i topie na ramiącz­kach wysta­wiła nogę na zewnątrz i wyszła z samo­chodu, po czym obró­ciła się w stronę poli­cjan­tów. Jedną rękę trzy­mała w górze, dając znać, że dru­giej nie jest w sta­nie pod­nieść z powodu urazu.

– Czy w środku jest ktoś jesz­cze? – krzyk­nął Cal­la­han.

Pokrę­ciła głową.

– Na pewno?

– Jestem sama.

Cal­la­han i Jones pode­szli z dwóch stron do kobiety, którą, jak przy­pusz­czali, była Pat Allan­son, i popro­wa­dzili ją do radio­wozu. Nie sta­wiała oporu, ale krzy­wiła się, jakby bolało ją ramię.

– Co się dzieje? – zapy­tała. – Co się _stało_? Gdzie jest Tom?

– Czy nazywa się pani Allan­son?

– Tak.

– Pani mąż zastrze­lił swoją matkę.

Pat jakby opa­dła na moment z sił, ale po chwili odpo­wie­działa ostro:

– Nie, to nie moż­liwe. Nie mógł zastrze­lić swo­jej matki. Nie Tom. _Nie mój Tom_!

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: