- promocja
- W empik go
Wszystko między nami - ebook
Wszystko między nami - ebook
Jeden list, który wywróci jej życie do góry nogami…
Przez całe życie Ri Fernández słyszała: „Żyjemy w Ameryce i mówimy po angielsku”. Wychowana przez surową babcię, która odcina ją od ludzi o tym samym pochodzeniu, czuje się samotna i nie może znaleźć swojego miejsca w życiu. Według babki dziewczyna powinna przyjaźnić się z bogatą Brittany, aby urzeczywistnić swój amerykański sen.
Dziewczyna czuje, że wszyscy chcą ją wcisnąć do ich własnej małej szufladki, a nikt nie próbuje dostrzec jej taką, jaką jest naprawdę.
W swoich najbardziej skrytych myślach zawsze wierzyła, że jej matka, która zniknęła, gdy Ri była mała, zaakceptuje ją w całości. Kiedy więc dziewczyna znajduje sekretny list od swojej mamy, postanawia odzyskać to, co babcia jej zabrała: język i matkę. Ale nic nie idzie zgodnie z planem. Jej mama nie jest taka, jak Ri sobie wyobrażała.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8321-760-4 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zachowuj się naturalnie, mówię sobie, kiedy pani Viola patrzy na mój wniosek o przeniesienie. Sfałszowany podpis babci praktycznie bije po oczach, przynajmniej mnie.
– Masz problemy z francuskim? – Doradczyni splata długie palce na biurku naprzeciwko mnie. – Nowy semestr zaczął się dopiero kilka tygodni temu. Na pewno sobie poradzisz, jeśli się nie poddasz.
Kręcę głową i stukam palcami o blat.
– Nie mam problemów z francuskim. – Nie mogę spojrzeć jej w oczy. Gapię się na ścianę całą w plakatach z banalnymi hasłami w stylu: „Twoja przyszłość zaczyna się od ciebie” albo „Każdy poranek to nowy początek”. – Francuski jest super. Tyle że mój kościół organizuje taki letni program w Meksyku, a ja mam nadzieję się na niego wybrać. – Kłamstwo przychodzi mi łatwo. – Pomyślałam, że to dobra okazja, żeby odświeżyć mój hiszpański.
Viola poprawia okulary na nosie i zerka na wniosek.
– Panno Fernández, moim zdaniem lepiej ci będzie na francuskim. Poćwiczysz hiszpański w domu ze swoją familią.
Skręca mnie w żołądku, kiedy słyszę, jak wymawia moje nazwisko – z przesadną dramaturgią, a nawet z lekką pogardą.
Jej komentarz przyprawia mnie o ciarki. Jakby ta kobieta wiedziała cokolwiek o mnie i mojej rodzinie. Chcę pokręcić głową albo wzruszyć ramionami, żeby strząsnąć z siebie to uczucie, ale tylko patrzę na nią bez wyrazu. Viola wystukuje coś na klawiaturze, wpatrując się w ekran komputera.
Zerka na mnie.
– Umiesz powiedzieć cokolwiek po hiszpańsku, prawda?
– Tak – odpowiadam pospiesznie – ale to bardzo ważne, żebym się przeniosła. Zdałam sobie sprawę, że chociaż uczę się francuskiego, wymagania są zdecydowanie za wysokie i wątpię, żebym osiągnęła biegłość przed końcem szkoły, skoro zaczynam od zera. A ponieważ dobrze znam podstawy hiszpańskiego, wolałabym się przenieść, bo dzięki temu opanuję język do perfekcji. Myślę, że to mi pomoże z podaniami na studia.
Uśmiecham się niewinnie. Dziadkowie tak naprawdę nigdy mnie nie uczyli, ale rozmawiali ze sobą i z moją mamą, kiedy byłam mała. Więc pewnie nie powinnam była tego mówić, ale muszę przekonać Violę. Żadna doradczyni nie będzie się spierać, że chęć osiągnięcia biegłości w jakimkolwiek języku, bez względu na to, czy już jestem biegła, czy nie, pomoże mi dostać się na studia. To nadal za mało, żebym dostała się na takie studia, na jakie liczy babcia, ale ten powód Viola przynajmniej zrozumie.
Kiwa głową.
– Dobrze wiedzieć, że tak dużo myślisz o przyszłości. W takim razie przeniosę cię na hiszpański dla średniozaawansowanych. Dasz mi znać, gdybyś miała jakieś problemy.
To się nie wydarzy. Nie chcę mówić jej ani nikomu innemu, jak słabo znam hiszpański. Po prostu szybko się poduczę. Muszę.
Viola podpisuje żółtą kartkę, ale kiedy sięgam po formularz, kładzie na nim rękę.
– Tylko postaraj się nie wpakować w kłopoty, Mario. Dzieciaki na hiszpańskim… Sporo z nich chodzi na tę lekcję dla łatwej oceny, bo większość już zna język. Byłoby szkoda, gdyby dobra uczennica taka jak ty podłapała złe nawyki.
Taka jak ja.
Czyli inni uczniowie, którzy nie są tacy jak ja, są leniwi? Nie są dobrymi dzieciakami? Słyszę w głowie głos babci. Mówi, że Brittany jest dobra, a Nina nie.
Mrużę oczy.
– Mam na imię Ri – rzucam chłodno.
Rozlega się dzwonek i setki uczniów i uczennic wypadają z sal na korytarze Riviera High.
Viola się wierci – widocznie zauważyła zmianę w moim zachowaniu. Spogląda na drzwi za mną.
– Powodzenia na hiszpańskim. – Kiwa głową w stronę korytarza.
Nie dziękuję jej, nie po tym, co zainsynuowała. Myślała, że przyjmę to jako komplement, że nie wrzuciła mnie do tej samej „kategorii” co ich? Wyrywam jej formularz i spieszę do wyjścia.
Moja irytacja rośnie, kiedy odwiedzam salę od hiszpańskiego i odbieram podręcznik od señory Almanzy.
Na korytarzu mrugam i gapię się na moją szafkę. Odkąd znalazłam list mamy, wszystko jest nie tak. Zrozumiałam, że babcia kłamała. Zdałam sobie sprawę, że mam o wiele mniej wspólnego z moją rodziną, niż myślałam.
Nie zauważałam tylu rzeczy. A teraz jeszcze się zastanawiam – czy Viola zawsze taka była, a ja dopiero to dostrzegam?
Kiedy otwieram szafkę, drzwiczki uderzają o sąsiednie i szczęk roznosi się bezlitosnym echem, akurat gdy podchodzi Edgar Gómez.
Z nieśmiałym uśmiechem unosi zeszyt jak tarczę i pyta:
– Pozwolenie na podejście?
– Przepraszam – wzdycham, a potem przymykam drzwiczki, żeby zrobić mu miejsce. – Ciężki dzień.
Edgar kiwa głową i otwiera swoją szafkę.
– Jak bardzo ciężki? – Chowa zeszyt i przesuwa kilka książek, najwyraźniej czegoś szukając. – Uderzyłaś się w palec u stopy czy dowiedziałaś się, że masz alergię na szczeniaczki, i twoje wieloletnie marzenie o farmie corgi umarło?
Nie mogę powstrzymać śmiechu.
– To było dziwnie szczegółowe.
Wzrusza ramionami.
– Moja mama uwielbia _The Crown_ i zakochała się w tych corgi królowej. Gdyby w naszym budynku można było mieć zwierzęta, na pewno by sobie takiego sprawiła.
To każe mi się zastanowić.
– To strasznie smutne.
– Tak, ale – Edgar się rozpromienia, kiedy patrzę w jego stronę – sprawiłem jej najlepszą namiastkę. – Wyciąga telefon z kieszeni i scrolluje, a potem mi podaje.
Na ekranie widać zdjęcie bardzo puchatego i bardzo uroczego pluszowego corgi prawie naturalnej wielkości.
Wybucham śmiechem, a Edgar się cieszy.
– Teraz musi dzielić z nim łóżko, ale nie narzeka!
Kręcę głową i czuję, że już mi lepiej. Nasze interakcje rzadko wychodzą poza skinienie głową czy zdawkowe uprzejmości przy szafce, ale dzisiaj było miło.
Biorę książkę do hiszpańskiego, żeby ją odłożyć.
– Hej, jesteś na hiszpańskim dla średniozaawansowanych? Myślałem, że jest tylko raz w tygodniu.
Zastygam z książką w powietrzu.
– Bo jest – odpowiadam powoli. – Właśnie się przeniosłam.
Drapie się po głowie zwieńczonej czupryną gęstych czarnych loków.
– Chodzę na ten hiszpański z przyjaciółmi. To całkiem dobre zajęcia. Powinnaś usiąść z nami. To znaczy ze mną i z moimi przyjaciółmi.
Usiąść z Edgarem? Widziałam go z Niną, a ona na pewno nie chce mieć ze mną do czynienia. Chociaż w sumie odkąd przestałyśmy się spotykać w podstawówce, nie spędzałam czasu z żadnymi innymi dzieciakami meksykańskiego pochodzenia.
Chyba gapię się na niego o sekundę za długo bez odpowiedzi.
Jego ciemnobrązowe oczy patrzą w moje.
– To znaczy, jeśli chcesz.
Odzyskuję głos, chociaż wychodzi bardziej piskliwie, niż zamierzałam.
– Pewnie, tak, byłoby super. Dzięki!
Zanim zdążę zafiksować się na tym, że nie mam już żadnych meksykańskich przyjaciół, obok mnie pojawia się Brittany – to zalety sąsiadowania z szafką najlepszej przyjaciółki.
– Widziałam, jak wychodziłaś od pani V. Co się dzieje?
Zerkam na Edgara, który zamyka szafkę.
– Do zobaczenia na lekcji – rzuca.
Macham, kiedy odchodzi, a potem skupiam się na pytaniu Brittany.
– Nic takiego. Po prostu przenoszę się na hiszpański. Pamiętasz tę wycieczkę do Meksyku, o której ci mówiłam? – Bez zastanowienia wciskam jej to samo kłamstwo, które wcisnęłam Violi. Ściska mnie w żołądku. Nie chcę okłamywać najlepszej przyjaciółki.
Jasnobrązowe włosy Brittany opadają jej kaskadą na ramię, kiedy odgarnia je z twarzy.
– Tak, ale nie sądziłam, że to oznacza przenosiny. Co z francuskim?
Przytrzymuję drzwiczki szafki, szykując się, żeby to powiedzieć.
– Wolę poćwiczyć hiszpański.
Brittany unosi brwi z niedowierzaniem.
– Ty mówisz po hiszpańsku? Od kiedy?
– No wiesz, trochę. – Zatrzaskuję szafkę i się wzdrygam. Znów to zrobiłam. Odzywam się ponownie, spokojna i skruszona. – Podłapałam język w domu, słuchając dziadków.
Przez chwilę przygląda mi się w milczeniu. Bez wątpienia próbuje ocenić, co, do cholery, jest ze mną nie tak. Ostatnio ogólnie zachowywałam się dziwnie. Wiem to.
– Viola dała mi popalić i jestem zirytowana. – Powoli wypuszczam powietrze. – Przepraszam.
Brittany nie spuszcza ze mnie wzroku. Nie zauważa, że kilku chłopaków z ostatniej klasy przechodzi obok i ją obczaja.
– W porządku.
– Gotowa? – pytam. – Muszę z tobą o czymś pogadać.
Brittany zazwyczaj upiera się, żeby odwozić mnie do domu, chociaż mieszkam tylko kilka przecznic dalej. Głównie dlatego, że razem biegamy, bo zrezygnowałam z przełaju, a ona prędko poszła w moje ślady.
– Jestem tuż za tobą, _señorita_. A może powinnam zacząć nazywać cię Maria?
Z uśmiechem popycham ją lekko do przodu.
Podążamy za tłumem przez korytarz; wszyscy chcą jak najszybciej uciec z budynku.
– Więc co to za ważna rzecz, o której chcesz porozmawiać i nie możesz poczekać na naszą przebieżkę? – pyta Brittany.
– Dzisiaj nie mogę – wzdycham. – Babcia wzięła wolny wieczór i będzie chciała spędzić trochę czasu ze mną.
Babcia jest osobistą asystentką bardzo bogatej rodziny w Montecito. Nie taką asystentką, która odbiera telefony i planuje różne wydarzenia, chociaż to też robi. Ogólnie robi wszystko. Gotuje, sprząta, robi zakupy, załatwia sprawy, odbiera telefony, płaci rachunki i tak dalej. Pracuje dwanaście godzin dziennie, często pięć albo sześć dni w tygodniu. Ceny wynajmu w Santa Barbara są tak niebotyczne, że inaczej nie byłoby nas stać nawet na nasz maleńki dom.
Wiem, że babcia ciężko pracuje i jej zdaniem robi to, co dla mnie najlepsze. Ale jest w błędzie. Zaciskam zęby, myśląc o liście.
– Szef powinien jej trochę odpuścić. – Brittany kręci głową. – Twoja babcia nie robi się coraz młodsza. Znaczy ta kobieta mogłaby sobie pozwolić, żeby zatrudnić dodatkową pomoc. Czemu twoja babcia nic nie mówi?
– Pieniądze – odpowiadam beznamiętnie. Niektórzy z nas ich potrzebują.
Przez jedną pełną napięcia sekundę patrzę na Brittany, a ona się rumieni i odwraca wzrok.
– Rozumiem – mówi, choć obie wiemy, że nie rozumie. A może tylko ja wiem.
Brittany wzdycha, gdy mijamy drzwi i wychodzimy na rozległy trawnik.
– Ale gdybym wiedziała, że olejesz bieganie, może nie rzuciłabym przełaju – dodaje śpiewnym tonem.
Choć wiem, że się droczy, nie mogę powstrzymać lodowatego spojrzenia. To nie tak, że poprosiłam ją, żeby zrezygnowała razem ze mną. Chciałam mieć więcej czasu na opiekę nad dziećmi i zarabianie, żeby pomóc babci.
Brittany podnosi rękę.
– Wiem, wiem, nie twoja wina. Wiem, że mogłam zostać, ale bez ciebie to nie było to samo. Z kim bym spędzała czas na wyjazdach? Znasz nas, nie radzimy sobie z innymi dziewczynami.
To nie do końca prawda, przynajmniej nie dla mnie. Kiedyś miałam inne przyjaciółki.
Jak na zawołanie z drugiego końca trawnika dochodzi niegdyś znajomy śmiech Niny. Zerkam w jej stronę. Tłumek wokół niej stoi w cieniu jednego z najwyższych, najgęstszych drzew na kampusie, jakby niecałą salę dalej. Ale równie dobrze mogłybyśmy być na różnych planetach.
Brittany sięga do torby po kluczyki do auta, kiedy zmierzamy na parking pełen luksusowych samochodów, takich jak jej mercedes – używany od babci, jak lubi mi przypominać – i gruchotów, takich jak moje auto, gdyby było mnie na nie stać.
Przy samochodzie przystaje i obraca się w moją stronę. Jej twarz jest tak blisko, że mogę policzyć piegi na jej nosie.
– Pobiegamy jutro. W sumie dzisiaj i tak powinnam się pouczyć. Ale mówiłaś, że chcesz pogadać, więc gadaj.
– Nie tutaj.
Otwieram drzwi, wsiadamy do auta i mówię jej, żeby ruszała.
Zbierałam się do tego od tygodni, odkąd znalazłam list mamy. Chciałam powiedzieć Brittany, ale nie mogłam. Gdybym powiedziała to na głos, to stałoby się bardziej prawdziwe i poczułabym, że muszę coś zrobić. A ja po prostu nie byłam gotowa. Aż do dzisiaj, kiedy podrobiłam podpis babci i kłamstwem wkręciłam się na hiszpański.
– Nie powiedziałam ci, co się wydarzyło w moje urodziny – mówię w końcu. Brittany staje na czerwonym, a ja biorę głęboki wdech. – Rano babcia myślała, że śpię. Siedziała na ziemi z pudełkiem, którego nigdy nie widziałam, patrzyła na zdjęcie, kołysała się i płakała.
Brittany wybałusza oczy. Obie wiemy, jak stoicka jest moja babcia, więc pewnie Brittany jest w takim samym szoku, w jakim byłam ja. Babcia nigdy tak nie okazuje emocji.
– Wiedziałam, że będzie zawstydzona, jeśli się zorientuje, że ją widziałam, więc przy śniadaniu nic nie mówiłam – ciągnę, kiedy Brittany wjeżdża na moja ulicę. Z domu państwa Navarros słychać _Dreaming of You_ Seleny. Pani Navarros zawsze sprząta przy otwartych oknach. – Zachowywała się jak gdyby nigdy nic. Co było głupie, bo miała zapuchnięte oczy, ale nieważne. Po tym, jak wyszła, zakradłam się do pokoju i znalazłam pudełko ze zdjęciem. – Zerkam na Brittany, która wyraźnie jest pochłonięta moją historią. – Patrzyła na zdjęcie mojej mamy z czasów, kiedy była w ciąży ze mną. Mama miała siedemnaście lat.
Brittany parkuje pod moim domem. Wszystkie domy przy tej ulicy są małe i mniej lub bardziej zaniedbane. Odpryskująca farba, martwa trawa – w południowej Kalifornii prawie zawsze panuje susza.
Nie wysiadam z auta.
– Siedemnaście – powtarza cicho Brittany. – Jak ty teraz. Może dlatego babcia płakała.
Odrywam wzrok od dzieci bawiących się po drugiej stronie ulicy i znów patrzę na Brittany.
– Pod zdjęciem leżała koperta zaadresowana do babci. Przy adresie zwrotnym widniało imię i nazwisko mamy.
Brittany jest tak zszokowana, jak się spodziewałam. Wie, że googlałam Marisol Fernández chyba z tysiąc razy. Mojej mamy nie ma na social mediach, w ogóle nigdzie w internecie. Jakby do tej pory była duchem.
– Mama napisała do babci dwa lata temu, dwa lata! Pisała, że chce być częścią mojego życia. Mieszka w Oxnard, niecałą godzinę stąd – mówię na głos po raz pierwszy.
Za każdym razem, kiedy Brittany i ja jeździłyśmy do outletów, byłam zaledwie kilka minut od mamy. Równie dobrze mogła robić zakupy w sklepie obok. Mogłam stać kilka metrów od niej i tego nie wiedzieć.
Myślę o całym straconym czasie. O chwilach z dzieciństwa, które brałam za pewnik, na zawsze wypalonych w moim umyśle, w moim sercu, złamanym przez jej nieobecność.
Dotykam włosów. Widzę migawki mamy zaplatającej mi warkocz przed snem i czuję pustkę w sercu. Pamiętam, jak siedziałam na podłodze, opierałam się o nią umoszczoną na kanapie i czułam się bezpieczna, kochana.
Chciana.
Miałam mamę, która cały czas chciała być w moim życiu. A babcia mi nie powiedziała.
Brittany dotyka mojego ramienia i ściska.
– To poważna sprawa.
Kręcę głową, bo to nie wszystko. Kiedy przyznaję się do reszty, czuję, jakbym miała kamień w brzuchu.
– List był po hiszpańsku – mówię w końcu. – Nawet nie mogłam go przeczytać, nie bez googlania.
Brittany pojmuje.
– Och. – Cisza trwa, kiedy dochodzi do siebie. – Dlaczego mi nie powiedziałaś? Znaczy nie tylko o hiszpańskim i o prawdziwym powodzie przenosin, ale o mamie?
Jest bardziej zdziwiona niż urażona. Jej jasnobrązowe oczy patrzą na mnie z troską.
Uśmiecham się smutno.
– Wstydziłam się.
Brittany prycha.
– Dobrze wiesz, że przy mnie nie powinnaś się wstydzić rodzinnej dramy. Halo, poznałaś moją matkę?
Parskam śmiechem. Matki Brittany prawie nigdy nie ma, a kiedy jest, to zazwyczaj po butelce wina i na misji zaciągnięcia Brittany do country clubu. Próbuje zrobić z Brittany wyobrażenie idealnej córki. Ale to coś więcej niż rodzinna drama.
Żeby zrozumieć słowa mamy – pierwsze, z którymi miałam styczność, odkąd odeszła – musiałam użyć Google Translate. Babcia nigdy nie chciała, żebym uczyła się hiszpańskiego, mimo że to jej pierwszy język – i mamy też, bo dziadkowie nie mówili po angielsku w jej dzieciństwie. Niezrozumienie listu mamy kazało mi się zastanowić, co pomyślałaby o tym, że dorastam całkowicie odizolowana od czegoś, co na pewno było dużą częścią jej życia – jej dziedzictwa.
Bo nie chodzi tylko o to, że nie mówię w naszym języku. Ilekroć próbuję pytać babcię o cokolwiek związanego z byciem Meksykanką albo Amerykanką meksykańskiego pochodzenia, ona mnie zbywa. Mamrocze coś zdawkowo i zamyka drzwi. Koniec rozmowy.
Babcia nie chce mówić o swojej przeszłości. Nie chce, żebyśmy spędzały czas z ludźmi z sąsiedztwa. Za każdym razem, kiedy choćby wspomnę, że chciałabym dowiedzieć się czegoś o Meksyku, od razu przypomina mi, że jestem Amerykanką. I właśnie dlatego nie poprosiłam ją o podpisanie dokumentu o przeniesieniu. Wyobrażam sobie jej potępiającą minę, zmrużone oczy, wydęte usta. „Jesteśmy w Ameryce i musimy się tak zachowywać”.
Nie mam innej rodziny, która mogłaby nauczyć mnie hiszpańskiego, a co dopiero naszej kultury. Nauka języka to chyba jedyna strefa mojego dziedzictwa – a także mojej relacji z mamą – którą mogłabym wyrzeźbić sama, którą mogłabym kontrolować. Bo odkąd dowiedziałam się, że babcia ukrywa przede mną tak wielki sekret, uświadomiłam sobie, że nigdy nie czułam się bardziej samotna. Okłamywała mnie każdego dnia przez ostatnie dwa lata, udając, że nie wie, gdzie jest mama. Widocznie nie chce, żebym jeszcze kiedykolwiek się z nią spotkała.
Dlatego nie powiedziałam jej, że przenoszę się na hiszpański. Ani że wiem o Oxnard. A już na pewno nie powiem jej o moich planach, ale też nie powinnam trzymać tego w sobie. Mogę powiedzieć Brittany. Muszę tylko wyrzucić z siebie te słowa, sprawić, że staną się prawdziwe.
– Chcę ją zobaczyć.
Brittany kładzie mi rękę na kolanie.
– Zrobię dosłownie wszystko, żeby ci pomóc. Sama cię zawiozę. – Mówi coraz szybciej, jakby była podekscytowana. – Chcesz mieć alibi? Okłamię twoją babcię. Czegokolwiek potrzebujesz, jestem z tobą.
Uśmiecham się, szczerze.
– Tak się cieszę, że cię mam.ROZDZIAŁ DRUGI
Mówię Brittany, że potrzebuję jeszcze trochę czasu, zanim pojedziemy zobaczyć się z moją mamą. Minęło tyle lat i po prostu chcę być pewna, że wszystko pójdzie dobrze, że wiem, co mam jej powiedzieć. No i jest jedna rzecz, do której boję się przyznać, nawet po tym, jak zdradziłam Brittany wszystko inne.
Wciąż dręczy mnie to pytanie, na które lękam się poznać odpowiedź.
Dlaczego mama w ogóle odeszła?
Kiedy Brittany odjeżdża, nie mogę ruszyć z chodnika przed moim małym łososioworóżowym domem. Wciągam powietrze. Nie da się unikać babci wiecznie.
Już mam zrobić krok, kiedy ktoś woła moje imię.
Tommy, dziesięcioletni sąsiad z naprzeciwka, macha do mnie z roweru na podwórku. Jest bez koszulki i się uśmiecha.
– _¡Hola, Ri!_
– Hej. – Nie odpowiadam _hola_, chociaż oczywiście wiem, co to znaczy. Nie chcę, by ludzie w mojej mocno dwujęzycznej okolicy zapomnieli, że nie mówię po hiszpańsku, i próbowali ze mną rozmawiać. Oczekiwali odpowiedzi. To żenujące, że nie znam języka. Wszystkie wysiłki babci, żebyśmy były bardziej „amerykańskie”, prowadzą do tego, że odstaję od innych.
Brak znajomości hiszpańskiego to gwóźdź do trumny. Coś, co wytrąca mnie z równowagi. Nie mogę nic poradzić na to, że ludzie, wśród których dorastałam, o tym wiedzą, ale jeśli będę siedzieć cicho na hiszpańskim w szkole, może Edgar i jego przyjaciele się nie zorientują. Nie pomyślą o mnie tak, jak ja o sobie myślę – jak o outsiderce.
Mama Tommy’ego też do mnie macha, czym ściąga mnie na ziemię.
– Pozdrów swoją abuelę! – woła. – Brakuje nam jej w kościele. Gdybym od czasu do czasu nie widywała jej na rynku, pomyślałabym, że się przeprowadziła.
„Abuela” – takie normalne słowo nazywające prawie każdą babcię w okolicy, oprócz mojej. Ona nigdy nie pozwalała mi tak się nazywać. Kiwam głową i się uśmiecham, potwierdzając, że usłyszałam jej słowa, ale na nic się nie zgadzając. Kiedyś pani Sánchez nas odwiedzała i pytała o babcię, zapraszała na niedzielne brunche po mszy przez wiele miesięcy po tym, jak przestałyśmy chodzić do naszej parafii na rzecz bezwyznaniowego kościoła w innej części miasta. Minęło już parę lat i wszyscy zrezygnowali z prób nawiązania kontaktu z moją „abuelą”. Jedyny wyjątek stanowią jej przyjaciółki z kościoła, do którego chodzimy teraz. Spotyka się z nimi co tydzień na czytanie Biblii i szydełkowanie. Zawsze u którejś w domu w Rivierze albo w Mesie, czasami w centrum, ale nigdy w naszym maleńkim domu w Eastside.
Nawet po tylu latach czasami widzę iskierkę nadziei w oczach pani Sánchez. Nie mam serca, żeby ją zgasić.
Moje buty chrzęszczą na suchej żółtej trawie przed naszym domem. Wpycham klucz do dziurki i siłuję się z drzwiami. W środku rzucam plecak na brązową dwuosobową kanapę; gryzie się z różowym dywanem, ale zrezygnowałam z prób namówienia babci na nową. To kolejna rzecz, o której nie chce słuchać.
– Jestem w domu – mamroczę.
Czuję zapach enchilad z kurczakiem, kiedy babcia otwiera piekarnik, żeby sprawdzić, jak tam jedzenie.
– Cześć, kochanie! Zaraz będzie obiad.
Rozluźniam zaciśniętą szczękę i szykuję się na typową grę pod tytułem „nie wściekam się na babcię”, którą doskonalę, odkąd poznałam prawdę.
– No, jestem głodna.
Babcia się uśmiecha, odsłaniając szparę między zębami. Ta niedoskonałość sprawia, że wygląda jeszcze piękniej na zdjęciu, na którym pozuje z dziadkiem w Meksyku, są na nim młodzi i zakochani. Była wysoka i szczupła, dystyngowana jak modelka. Teraz jest zgarbiona od lat ciężkiej pracy. Ale nadal ma ten sam uśmiech.
– Chodź, siadaj już – rzuca z kuchni.
Patrzę na korytarz, wciąż stojąc na wycieraczce, pragnąc iść do swojego pokoju i zamknąć drzwi. Napisać w pamiętniku o mamie i o wszystkich tych rzeczach, których nie mogę powiedzieć babci. Sekundy mijają. Powoli ruszam w jej stronę.
Kuchnia jest ciepła i pachnie kurczakiem oraz roztopionym serem. Babcia się pochyla, by wyciągnąć enchilady z piekarnika. Z tej perspektywy z krótko obciętymi czarnymi włosami i kościstą sylwetką wygląda jak mały staruszek. Już dawno straciła kobiece kształty.
Siadam przy stole upchniętym na wysepce kafelków między naszą kuchnią a salonem. Babcia nakłada mi dwie wielkie enchilady. Polewa je kwaśną śmietaną i dodaje ryż z fasolą, wypełniając talerz po brzegi. Kroi jedną z mniejszych enchilad na pół i nakłada sobie razem z łyżką ryżu z fasolą.
– Zajadaj! – mówi, siadając naprzeciwko mnie. – Resztę zostawimy. Powiedziałabym, że możesz wziąć trochę na lunch jutro w szkole, ale wiem, że z Brittany lubicie jeść na mieście. A to mi przypomina… – Sięga do kieszeni i wyciąga dziesięć dolarów. – Proszę. To na lunch w tym tygodniu.
Podaje mi banknot z uśmiechem, nieświadoma, że wystarczy tylko na parę dni, nie na cały tydzień. Ona nigdy nie jada na mieście. Może gdyby mama tu była, babcia wiedziałaby takie rzeczy.
Przesuwam banknot po stole w jej stronę.
– Dzięki, babciu, ale nie potrzebuję.
Zaciska usta i zaczyna dłubać w jedzeniu.
– Może zmienisz zdanie, bo rozmawiałam z panią Tanner i zasugerowałam, żeby znalazła nową nianię.
Mrugam, ostrożnie odkładając widelec.
– Co?
Babcia nie odrywa wzroku od talerza.
– Ostatnio byłaś taka zajęta opieką nad dziećmi. Pomyślałam, że ci ulży i będziesz miała więcej czasu dla Brittany. Więcej czasu na szkołę. Możesz wrócić do przełaju. Ostatnio byłaś taka przybita, więc się tym zajęłam. Wyświadczam ci przysługę.
– Wcale nie – cedzę przez zęby. – Chcę opiekować się dziećmi. I chciałam rzucić przełaj…
– Rozmawiałam z panią Tanner i zgadzamy się, że powinna znaleźć kogoś innego – przerywa mi babcia. – Nauka jest najważniejsza. Nauka i zajęcia pozalekcyjne. Te rzeczy liczą się w podaniach na studia.
– Babciu…
– To już przesądzone. – Stanowczo kiwa głową, a krzyżyk, który nosi codziennie, dynda jej na szyi. – Pani Tanner znalazła na twoje miejsce kogoś z kółka biblijnego. Nie musisz się martwić o pracę, aż będziesz starsza, kochanie. Zaufaj mi, masz na to całe życie po liceum.
Czuję, jakby uszło ze mnie powietrze. Próbuję coś powiedzieć, ale nie mogę. Bo wiem, że ona i tak nie posłucha. Odkąd zmarł dziadek, słowo babci było święte i zawsze będzie.
– Powinnaś wrócić do przełaju.
Wbijam wzrok w talerz.
– Nie chcę.
Babcia głośno prycha.
– Masz czas i uwielbiasz biegać. Nie robisz nic innego, o ile się nie uczysz albo nie piszesz w tym swoim zeszycie. Powinnaś przynajmniej jakoś to wykorzystać, żeby dostać się na studia. Dlatego tak ciężko pracuję i tak wiele poświęcam, Ri. – Irytacja w jej głosie na chwilę słabnie. – Żebyś mogła dostać się na dobry uniwersytet, jeden z najlepszych, i mieć lepsze życie, lepsze, niż ja kiedykolwiek miałam.
Odwracam wzrok i próbuję opanować złość. Koc, który babcia wydziergała mi jakiś miesiąc temu, leży na kanapie. Podała mi go z dumą i powiedziała: „To granat Yale”, po naszej ostatniej kłótni o to, czy dostanę się na „dobry” uniwersytet, a tym razem konkretnie o to, że jej zdaniem powinnam odbyć wolontariat, żeby dobrze wypaść w podaniach.
Nie powiedziałam jej, że trzeba więcej niż wolontariatu, by dostać się na Yale albo Harvard – chociaż właśnie wtedy wpadłam na genialny pomysł, żeby powiedzieć jej o wolontariackiej wycieczce do Meksyku. Na takie uczelnie zazwyczaj dostają się cudowne dzieci albo geniusze. Zazwyczaj są bogaci, co pozwala im od urodzenia szlifować jakiekolwiek hobby czy umiejętności, żeby potem świetnie wypaść. Mają rodziców, którzy przekazują pieniądze na szkołę, albo porywające osobiste historie o ratowaniu ludzi „w krajach trzeciego świata” czy coś.
Ale babcia nie przyjmie tego do wiadomości. Jej zdaniem mam takie szanse na _american dream_ jak każdy i nijak jej nie przekonam.
– Mam dobre oceny, ale nie dostanę się na uczelnię z Ligi Bluszczowej – mówię. – A jeden sport nic nie zmieni. – Odkładam widelec. Nie chcę się z nią kłócić, ale czas składania podań w przyszłym roku się zbliża, a ona potrzebuje zimnego prysznica, zanim będzie za późno. – Babciu, co za różnica, czy pójdę na Stanford czy na Yale? To tyle pieniędzy, że i tak nie ma znaczenia.
Babcia wali ręką w stół.
– Ma znaczenie. I to największe. Musisz dostać się na najlepszy uniwersytet, żeby zdobyć dobrą pracę, Ri. Wiesz o tym.
Przypominam sobie otwarte karty z informacjami o dziennikarstwie na UCSB.
– Mam dobre oceny i dostanę się do dobrej szkoły – oznajmiam, nie patrząc jej w oczy. „Może nie tej, którą masz na myśli, ale i tak dobrej”. – Obiecuję.
Babcia łagodnieje i lekko się uśmiecha.
– Grzeczna dziewczynka. – Bierze kęs enchilady, a ja czuję, że robi się chłodniej. Babcia przez chwilę na mnie patrzy, a potem wyciera usta serwetką. – Jedz, Ri, jedzenie stygnie.
Jemy w milczeniu. Wiem, że powinnam powiedzieć jej o hiszpańskim, jednak nie mogę znaleźć słów. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, jak bardzo już przejmuje się przełajem i studiami. Ale ćwiczyłam w głowie, co jej powiem, mnóstwo, mnóstwo razy.
– Jest… – zaczynam beznamiętnym tonem – jest jedna rzecz w kościele, która mnie interesuje.
Babcia się prostuje. Jej krzyżyk znowu dynda.
– Grupa młodzieżowa organizuje wycieczkę edukacyjną do Meksyku i pomyślałam, że byłoby super, gdybym…
Babcia z impetem stawia szklankę wody na stole.
– Wiem o tej wycieczce. – Karci mnie wzrokiem. – To jakieś zajęcia plastyczne i śpiewanie przy ognisku. Nie prawdziwy wolontariat.
Otwieram usta, lecz ona ucisza mnie gestem dłoni.
– W Meksyku nie jest bezpiecznie. – Kręci głową. – Wysyłamy was tam z iPadami i komórkami, a wy poznajecie nowych przyjaciół i śpiewacie piosenki. I stajecie się celem dla każdego, kto jest biedny i nie ma nic do stracenia.
Prostuję się na krześle. Moja twarz płonie.
– Babciu, to ty powiedziałaś, że powinnam odbyć wolontariat, żeby mieć co napisać w podaniu na studia. To świetne doświadczenie, a poza tym całkowicie bezpieczne. Będziemy mieć opiekunów…
– Chodziło mi o serwowanie posiłków ubogim albo sprzątanie w parku – prycha Babcia. – Tam, gdzie dorastałam, ludzie kradli i krzywdzili innych, jeśli im czegoś zazdrościli. A teraz jest tylko gorzej. Jeżeli znajdziesz się w niewłaściwym miejscu, mogą cię zranić. Jako ładna młoda kobieta jesteś jeszcze bardziej narażona. – Wyciąga rękę i lekko ściska mnie za ramię. Kiedy sztywnieję, w jej oczach lśni ból. Zaciska usta w znajomą linijkę. – Zapakuję to na jutro – mówi i idzie do kuchni.
Wpatruję się w długą rysę na środku drewnianego stołu.
Nie chciałam jechać, nie tak naprawdę. Potrzebowałam tylko wymówki, powodu. Otwieram usta i prawda wylewa się ze mnie, zanim zdążę sama siebie powstrzymać.
– Dzisiaj przeniosłam się z francuskiego na hiszpański.
Zastyga, ale nic nie mówi. Stoi plecami do mnie. Nie widzę jej twarzy, jednak wiem, że mnie usłyszała.
– To już załatwione, babciu. Proszę, nie kłóć się ze mną. – Słowa wylewają się ze mnie potokiem. Jeśli nie wypowiem ich teraz, nie zrobię tego nigdy. – Po prostu chcę poznać własną kulturę. To absurd, że jesteśmy Meksykankami, a ty nie chcesz, żebym mówiła po hiszpańsku.
Wkłada enchilady do lodówki i zamyka drzwi.
– Nie jesteś Meksykanką – rzuca i obraca się w moją stronę. – Ri, jesteś biała. Twój ojciec był biały. Twoja mama urodziła się w Stanach. Ja jestem Meksykanką. Ty nie.
Opieram dłonie o stół, a nogi krzesła zgrzytają o kafelki, kiedy wstaję. Idę do niej do kuchni.
– Okej, mam meksykańskie pochodzenie, jestem Meksykanko-Amerykanką, Latynoską, jak chcesz. Chodzi mi o to, że chyba jako jedyna młoda osoba w okolicy nie mówię po hiszpańsku, a chciałabym.
Babcia wzdycha głęboko, a potem zmniejsza dystans między nami.
– Spójrz w lustro, kochanie. – Łagodnie odgarnia kosmyk włosów z mojej twarzy.
Uchodzi ze mnie powietrze.
– Myślisz, że na pierwszy rzut oka ktokolwiek w ogóle pomyślałby o tobie jako o Latynosce? Twoja skóra w niczym nie przypomina mojej. Jest jasna. Tak, masz ciemne włosy, ale to nie ma znaczenia. Dla świata jesteś biała. – Stoi tak blisko, że widzę swoje odbicie w jej oczach. Widzę siebie taką, jaką ona mnie widzi.
Nawet jeśli mam chłodną karnację, nie zmienia to naszego pochodzenia ani naszej historii. Nie zmienia to tego, kim jesteśmy, kim ja jestem.
– Nazywam się Maria Fernández, babciu.
Kładzie mi ręce na ramionach, a ja się kurczę.
– Wiem, że zawsze chciałaś się wpasować, i może właśnie w ten sposób próbujesz. – Wzdycha i kręci głową, jakbym była niemądrym dzieckiem, któremu musi ciągle przypominać, żeby nie robiło głupich rzeczy.
Otwieram usta, ale nie znajduję słów. Jak babcia może zbywać mój problem, mówić, że chodzi tylko o pasowanie do innych, kiedy chodzi o moją tożsamość? O moją rodzinę: o nią, o dziadka, o mamę.
Niezdolna do odpowiedzi tylko piorunuję ją wzrokiem.
– W porządku, jeśli tak ci zależy, to zostań na hiszpańskim. Ale jeśli dostaniesz cokolwiek poniżej piątki, to będzie koniec. _No más_¹. – Łapie się na tym, że powiedziała to po hiszpańsku. – Miałam ciężki dzień.
Choć chciałabym świętować to zwycięstwo, serce wciąż mi wali. Nie powinnam musieć jej błagać, żeby pozwoliła mi uczyć się języka.
– Będę miała dobre oceny – cedzę. – Ale nie musiałabym w ogóle chodzić na tę lekcję, gdybyście z dziadkiem mnie uczyli. Uczyliście mamę.
Babcia mruga i wybałusza oczy.
– Nie takim tonem, młoda damo.
Rumienię się. Nigdy nie mówię do babci takim tonem. Ale może gdybym mówiła, uzyskałabym więcej odpowiedzi.
– Ri, chcesz chodzić na hiszpański w szkole, już się zgodziłam – rzuca zdawkowo. – Ale w tym domu pamiętaj o jednym: jesteśmy w Ameryce i mówimy po angielsku.
– Babciu, to strasznie zacofane. Wiesz…
Zbiera naczynia i z brzękiem wrzuca je do zlewu, kiedy podchodzę ze swoim talerzem. Gdy się obracam, mamrocze pod nosem coś po hiszpańsku.
– Babciu?
Kręci głową.
– Ri, mamy to samo nazwisko, ale ty wyglądasz jak wyglądasz i brzmisz jak brzmisz, a to zaprowadzi cię daleko w życiu. Bądź za to wdzięczna. Nie ma powodu, żebyś robiła sobie problemy.
Otwieram usta, żeby zaprzeczyć, ale ona rzuca kolejne słowa, ostre jak sztylety:
– Nie próbuj być kimś, kim nie jesteś.
Mija mnie i wychodzi na korytarz, a potem zamyka się w swoim pokoju. Przez cały wieczór odtwarzam w myślach naszą kłótnię. Zdaniem babci nie jestem Meksykanką, wyglądam na białą. Najgorzej, że ona uważa to za coś dobrego.
Rozmasowuję szczękę; boli mnie od zaciskania. Babcia zawsze powtarza, że mama odeszła, bo nie była gotowa na macierzyństwo. Gryzie mnie to, że nie wiem na pewno. Część mnie, która nienawidzi tego, że nigdy nie spełnię oczekiwań babci, martwi się, że dla mamy też nie byłam wystarczająco dobra. Ale po dzisiejszej rozmowie zastanawiam się, czy mama nie odeszła przez zaborczość i upór babci.
Cała się nadęła, bo miałam czelność przenieść się na hiszpański. Teraz na pewno nie powiem jej, że chcę iść na dziennikarstwo na UCSB. A co, jeśli mama odeszła, bo babcia jej też podcinała skrzydła?
1 Nigdy więcej. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki i są przekładami z języka hiszpańskiego).ROZDZIAŁ TRZECI
Budzę się przed wschodem słońca. Nie mogę już zasnąć, więc wpatruję się w pęcherzyki powietrza na suficie. Czuję, jakby ktoś przygniatał mi pierś. Dziś jest ten dzień – moja pierwsza lekcja hiszpańskiego. Chcę dobrze wyglądać.
Mocno pchnęłam przesuwne drzwi szafy, sięgnęłam po moją ulubioną bluzkę w paski i narzuciłam ją razem z parą obcisłych jeansów. Babcia już wyszła do pracy, jak zwykle o tej porze, więc nie będzie mogła komentować mojego stroju.
Chcę zrobić dobre wrażenie, bo wiem, że Nina tam będzie. Nie przebywałam w jej towarzystwie, nie tak naprawdę, od lat. Kiedy mija mnie na korytarzu, zawsze patrzę gdzie indziej albo uśmiecham się w reakcji na coś, co powiedziała Brittany. Zachowuję się, jakby wcale mnie nie obchodziło, że już się nie przyjaźnimy. Jak gdybym czasami nie patrzyła na nią podczas lunchu i nie zastanawiała się, czy jest szczęśliwa, czy za mną tęskni. Chcę, żeby Nina na sam mój widok zrozumiała, jak świetnie radzę sobie bez niej.
Byłyśmy blisko, aż pewnego dnia przestała odbierać moje telefony i nawet nie witała się ze mną w szkole czy w kościele. Babcia uznała, że tak będzie najlepiej. „Nina nie jest grzeczną dziewczyną jak Brittany”. Mimo że Nina chodziła do kościoła – co zazwyczaj w oczach babci zaliczało kogoś do kategorii „grzecznej dziewczyny” – a Brittany nie.
Robiłam to samo co Nina, chodziłam w te same miejsca, dorastałam w tej samej dzielnicy. Myślałam, że przez to przestanę być „grzeczną dziewczyną”. Ale w głębi duszy chciałam nią być. Chciałam, żeby babcia widziała mnie taką, jaką wtedy widziała Brittany. Chciałam być wystarczająca.
Choć Nina mnie olała, nie mogę zapomnieć, co kiedyś dla mnie znaczyła. To jej pierwszej powiedziałam, że chcę zostać pisarką. Rozumiała, że nie pojmuję świata wokół mnie, dopóki o nim nie napiszę. Pamiętam, jak jeździłyśmy po Eastside na rowerach, a ona szkicowała mnie wspinającą się na drabinki w parku. Chodziłyśmy na plażę, podwijałyśmy nogawki jeansów, żeby zanurzyć palce w oceanie, przechadzając się wzdłuż fal.
Wyławiam z kosmetyczki paletę, której rzadko używam – tylko na specjalne okazje. Maluję powieki cieniem i tuszuję rzęsy. Mrużę oczy i patrzę na siebie w lustrze. Z daleka może, tylko może, wyglądem aż tak nie różnię się od Niny.
W szkole każdy krok przybliża mnie do sali señory Almanzy. Serce wali mi w piersi, ale próbuję udawać, że to dzień jak każdy inny. Że to, co mam zamiar zrobić, nie jest przerażające.
Ani się obejrzę, a stoję w drzwiach sali od hiszpańskiego. Ludzie rozmawiają i krzyczą, ale ich nie rozumiem. Jacyś chłopacy uprawiają przepychanki, a inni się śmieją. Przed nimi siedzi grupka dziewczyn, w tym Nina i Cassie, jej najlepsza przyjaciółka. Są nierozłączne, tak jak kiedyś my.
– Miguel, czy ty zawsze musisz być najgłośniejszą osobą w pomieszczeniu? – śmieje się Nina do swojego chłopaka. Proste czarne włosy opadają jej na ramię.
Miguel otwiera usta, żeby odpowiedzieć, ale chłopak, z którym się przepychał, przygważdża go do krzesła plecakiem.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_