Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wybaczyłem. Światła w mojej nocy - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
3 października 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,90

Wybaczyłem. Światła w mojej nocy - ebook

Libańczyk Fouad Hassoun w wieku siedemnastu lat padł ofiarą eksplozji samochodu pułapki. Był wtedy wybitnym studentem medycyny, z licznymi planami na przyszłość. Wypadek był dla niego ogromnym wstrząsem. Wprawdzie ocalał, ale nigdy nie odzyskał wzroku. Latami próbował ułożyć sobie życie na nowo, miał wsparcie bliskich, odnosił sukcesy, ale nie czuł się szczęśliwy. Mimo głęboko zakorzenionej wiary, w sercu wciąż nosił gorzką urazę. Kiedy usłyszał o aresztowaniu zamachowca, wezbrało w nim potężne pragnienie zemsty. Ale wtedy wydarzyło się coś niepojętego… W duszy usłyszał przejmujące wezwanie: „Przebacz mu!”.

Książka jest opowieścią o drodze od nienawiści do miłości i przebaczenia, które stanowią jedyne źródło trwałego pokoju.

Kategoria: Wiara i religia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7906-700-8
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp.
Szczęśliwy zimowy poranek 21 stycznia 1986 roku

Była zima, wtorek, dzień jak każdy inny, szczęśliwy. Dzień, w którym słońce jak zwykle wzejdzie i wszystko rozgrzeje. W mieszkaniu mojej babci, do której przeprowadziłem się na czas studiów, zgromadziliśmy się przy piecyku wolnostojącym. Włączaliśmy go na parę godzin przez kilka dni w roku. Aby stał się trochę bardziej użyteczny, służył nam za opiekacz do chleba. Ułożyliśmy na nim nasze kanapki. Na ulicy Damasceńskiej w Furn el-Chebbak rozbrzmiewał koncert zwaśnionych klaksonów. W tętniącej życiem aglomeracji Bejrutu zaczynał się kolejny zwyczajny dzień.

Miałem iść na uniwersytet medyczny, spotkać się z przyjaciółmi, spędzić z nimi kilka godzin w ławkach sal wykładowych. Tak naprawdę chodziło bardziej o ustalenie planów na wieczór niż o studiowanie: pójdziemy powłóczyć się po okolicy, tam gdzie dziewczyny schodzą się, by sączyć wieloowocowe soki z kremową pianką _ashta_1, te soft drinki w egzotycznych kolorach, zapowiedź zbliżającego się lata. _Ach, nie jest się poważnym w siedemnastej wiośnie_2_._

I oto w samym środku mojej siedemnastej wiosny z radosnego rozgardiaszu naszej ulicy, z porannego szumu i hałasu klaksonów wyodrębnił się osobliwy dźwięk. Dźwięk, który zdradzał niepokój, zaskoczenie, wzbudzał lęk, przeczucie bliskiego niebezpieczeństwa i który momentalnie zamienił się w popłoch. Ludzie na ulicy krzyczeli. I wtedy, pod wpływem przyspieszonego bicia serca, żeby niczego nie przegapić, żeby zrozumieć, co się dzieje, przez gorącą potrzebę zareagowania… podszedłem do okna. Motyl uleciał w górę. Wychyliłem się.

W ułamku sekundy dostrzegłem dziwny kształt, jakby nieznajomą postać, która przecież w minionych latach stała mi się tak bliska: spojrzałem zdumiony na tę straszliwą, zaskakującą siostrę o obliczu brutalnym, niszczycielskim, podłym. To była ona. Widziałem ją w poruszeniu przechodniów, w niespokojnym ożywieniu naszej ulicy, naszej dzielnicy, naszego kraju. W środku tego rojnego życia rozpoznałem tę, która chce życie odbierać, która przy współpracy kilku naiwnych zagarnia dusze garściami, setkami, tysiącami, jeśli zdoła. Tak, wiedziałem od razu, że to ona, wielka żniwiarka, której nie ośmielamy się nazwać po imieniu: śmierć. Widziałem ją. Właśnie miała zaatakować – i to potężnie! Natychmiast! Bez żadnej zwłoki.

W tej samej chwili uderzył huk odurzającej, monstrualnej eksplozji. Gwałtowny podmuch odrzucił mnie na kilka metrów. Zapanowała ciemność.

Potem nastała cisza. Słyszałem swoje milczenie. Bardzo przenikliwe. I nic nie widziałem. Byłem pewien, że umarłem, że muszę być w innym świecie, skoro nie dociera do mnie już nic poza śmiertelną ciszą! Wstrzymałem oddech, szukałem, nasłuchiwałem. Na próżno usiłowałem dotknąć ziemi, wysilić wzrok. Nagle usłyszałem bicie własnego serca. Jestem żywy! Ale od razu poczułem, że mogę umrzeć, że sytuacja jest poważna. W oszołomieniu, zagubieniu, cały wystraszony krzyknąłem przeraźliwie:

– _Ya Aadra! Ma baddi moutt!_ O Maryjo! Nie chcę umierać!

I zaraz potem:

– Nie mówcie mamie!

I dalej wołałem, że nie chcę umierać, że nie mogę umrzeć! A potem nic.

Nagle rozpoznałem głos kuzyna:

– On żyje, on żyje!

Przeszukiwał wszystkie szpitale w mieście i w końcu mnie znalazł. Myśleli, że zginąłem i leżę w kostnicy. Byłem pokryty krwią, nie mogłem się poruszyć, nie mogłem mówić. Ale mój kuzyn poznał po niezauważalnym ruchu, że żyję. Zabrali mnie.

Dwadzieścia godzin później obudziłem się w szpitalnym łóżku. Ponad dwanaście godzin zajęło zatrzymanie krwotoków i pozszywanie możliwie szybko i dokładnie licznych poszarpanych miejsc mojego ciała. Tak trudno było mnie rozpoznać, że lekarz poprosił moich rodziców o fotografię.

Otworzyłem jedno oko. Nic nie widziałem. Oczy miałem zawiązane. Moi najbliżsi przyjaciele stali wokół łóżka. Słyszałem, że płaczą. Nie rozumiałem dlaczego. Wydobyty spod gruzu, poszarpany, rozczłonkowany, porozrzucany, zniszczony, zagubiony, martwy w samym środku śmierci, odkryłem, że ostatecznie nadal jestem – jestem tu, w świecie, a nawet w „moim świecie”, skoro wszyscy, których kocham, byli wokół mnie.

I tak narodziłem się na nowo. Jak każdy noworodek w pierwszym odruchu kierowałem się ku tej, która wydała mnie na świat, ale jej nie widziałem. Oczy mnie piekły. Szukałem serca mojej matki. Zwróciłem się ku swojemu wnętrzu, swojej istocie, swojemu życiu, czerpałem z umysłu, pamięci, wyobraźni. Skupiłem wszystkie swoje zmysły. Próbowałem wizualizować otoczenie, ale nie wyczuwałem tej, której najbardziej w tej chwili potrzebowałem. Wtedy zacząłem się o nią martwić. W panującym wokół gwarze i zamęcie moje pierwsze słowa dotyczyły właśnie jej.

– Immi? Jak się czuje Immi?

Wokół wszystko wrzało. Cała dzielnica, całe miasto. Wszyscy moi przyjaciele z liceum, ze studiów, cała moja rodzina zapełnili szpitalne korytarze. Słowa pociechy, płacz, okrzyki gniewu i buntu zlewały się ze sobą. Niektórzy domagali się zemsty. Moje bębenki pękały od rozpaczliwych narzekań. Słyszałem głosy wzywające Boga, pełne wyrzutów i natarczywych pytań. Słyszałem, ale nic nie widziałem. Czułem, wyczuwałem, słuchałem. Wszystkie te krzyki, ten płacz…

Nagle zawołałem:

– Dlaczego płaczecie? Przestańcie! Ja żyję!

To było najważniejsze. Ja żyję! Dziecko wojny, jakim byłem, właśnie poznało cenę życia. Żyję. Przeżyłem – i to była wielka łaska. W ostatnich czasach życie nie znaczyło już prawie nic. Warte było tyle, co jedna kula. A ja zrozumiałem, że moje istnienie jest bardzo cenne.

Słyszałem przenikliwy gwar rozmów. Cały zamieniłem się w słuch, filtrowałem słowa, strzępki zdań, urywki konwersacji. Pomału odgadywałem sensy i rekonstruowałem zdarzenia. Puzzle się układały. Zrozumiałem, co się wydarzyło wcześniej, co działo teraz, na moich oczach, i co będę musiał przejść. Moje uszy już stały się dla mnie oczami.

Do mojej świadomości doszło, co się stało: samochód pułapka zaparkowany na ulicy pod naszym blokiem, dokładnie tam, gdzie było najwięcej ludzi; bomba z trzystukilogramowym ładunkiem trotylu i substancji egzogennych, która eksplodowała z taką siłą, że dziesiątki ludzi straciły życie; rannych nie dało się zliczyć. Byłem jednym z nich.

Na widok moich ran niektórzy przyjaciele i przypadkowi przechodnie wpadali w gniew. Ich przerażenie dotykało mnie, przenikało. Czy powinienem podzielać ich uczucia? Współczułem im. Mówiono przy mnie, że obrażenia moich oczu są nieuleczalne. To wiedziałem sam – że nic nie widzę. Zaczęła do mnie docierać powaga sytuacji. Zrozumiałem, że śmierć nie przyszła sama.

Słyszałem, jak pytano, czy nie lepiej by mi było umrzeć, niż żyć jako ślepiec. Wyczuwałem rozpacz otaczających mnie osób. Ale wówczas zdałem sobie sprawę, jak głęboka przepaść powstała między nami – między moją radością, że żyję, że odnalazłem wokół siebie wszystko, co kocham, a ich niepokojem skoncentrowanym na trudnościach, jakich się spodziewano; między moim pogodnym spokojem a napięciem, jakie zrodził zamach.

Zacząłem rozumieć to, czego nie pojęli niektórzy z moich przyjaciół. Mianowicie, że celem aktu terrorystycznego nie było spowodowanie pustoszących zniszczeń, zadanie ran niewinnym, pourywanie rąk, zmiażdżenie stóp, pozbawienie wzroku czy słuchu… Zamachowcy chcieli zabić. Po prostu.

Bo ranni, choćby ich obrażenia były bardzo poważne, są tymi, którzy przeżyli. Prze-żyli. Zostali zanurzeni w śmierć, by znów się narodzić. Narodzić na nowo!

Wtedy zrozumiałem, jak bardzo jestem człowiekiem żywym. I nowym! Zacząłem się więc uśmiechać i po raz pierwszy pozdrowiłem Życie, które we mnie zamieszkiwało i wprawiało mnie w drżenie. Uśmiech na mojej twarzy był tak szeroki, że jeden z kuzynów, który przy mnie czuwał, zapytał, czy dobrze się czuję.

W odpowiedzi uśmiechnąłem się do niego jeszcze szerzej i poprosiłem, żeby przyprowadził kilka moich przyjaciółek: chciałem je poprosić o ważną przysługę.

Parę minut później stały już w moim pokoju, onieśmielone i drżące. Nie wierząc własnym oczom, ale z siłą i dumą wojownika, zwróciłem się do nich z prośbą, której nigdy dotąd nie ośmieliłbym się wypowiedzieć: „Moje panie, dziś wieczorem nie zmienicie swoich przyzwyczajeń, zamówicie koktajle z soku owocowego ze śnieżnobiałą pianką! Dziś wieczorem i we wszystkie kolejne wieczory kawiarnia będzie tutaj, w moim pokoju szpitalnym. I oczywiście chłopaki stawiają!”.

Przez sześć tygodni rekonwalescencji, która potem nastąpiła, spędziłem w szpitalu piękne chwile. To był szalony czas. Świetnie się bawiliśmy, rozpierała nas radość. Przyjaciele wybuchali wokół mnie śmiechem, bawili się, grali. Złapał mnie prawdziwy głód życia. Pochłaniałem dziennie dwanaście eklerków z czekoladą, dwa lub trzy schabowe po szwajcarsku i mnóstwo innych rzeczy. W szpitalu powinienem był stracić pięć do dziesięciu kilogramów, a przytyłem piętnaście!

Żyję. I tylko to się liczy.Rozdział pierwszy.
Mały wielki kraj

Liban jest taki mały! Ledwie taki jak region paryski4. W szkole z trudem znajdowałem swój kraj na mapie. Był tak niewielki, że litery L.I.B.A.N. zajmowały całą jego powierzchnię. Mój gigantyczny kraj ze swoją bajeczną historią zredukowany do czegoś takiego? To niemożliwe. W atlasie był błąd albo musiała zajść jakaś niesprawiedliwość, którą trzeba naprawić! Byłem pewny, że to spisek, i wpadałem w gniew.

Nie mieściło mi się w głowie, że tak ważna mapa nie ukazywała dwóch majestatycznych pasm górskich ciągnących się aż do morza, piękna rozległej doliny Bekaa, splendoru tysiącletnich zabytków, słowem – tego wszystkiego, co świadczyło o wielkości naszego kraju.

Podczas szkolnych wyjść albo kiedy odwiedzaliśmy krewnych, którzy jak dla mnie mieszkali na drugim końcu świata – czyli w odległości pięćdziesięciu kilometrów w linii prostej – miałem wrażenie, że jestem w innym kraju.

Tyr, Sajda, Maghdusze, Dajr al-Kamar, Bajt ad-Din, Barouk, Baszarri, Wadi Kadisza, Kalamun, Andżar, Farajja, Fakra, Baalbek, Byblos, Trypolis, Bejrut, Afaka, Baatara, Nahr al-Kalb… Tyle jest w Libanie wspaniałych zabytków, prawdziwych „cudów świata”, które są dziełami Boga i śladami ludzkiej obecności, pozostałościami po licznych następujących tu po sobie cywilizacjach: Kananejczyków, Babilończyków, Asyryjczyków, Persów, Greków, Rzymian, Bizantyjczyków, maronitów, Arabów, krzyżowców i Fenicjan.

Na tym nie koniec, również przeróżne bóstwa zostawiły tu swój ślad: Adonis, Wenus czy Asztarte, dzięki którym w grocie Afaka powstał najpiękniejszy wodospad kaskadowy na świecie; a także liczni wielcy święci, jak choćby Święty Ludwik, który wciąż jest czczony zarówno na całym wybrzeżu, jak i w górach, Święty Jerzy, który tutaj pokonał smoka i któremu poświęcone są cztery katedry w Bejrucie, wielki Święty Szarbel i Święty Maron. Sam Bóg poświęcił to niebiańskie miejsce, zasadzając tu cedry, „drzewa Pana”, by ptaki mogły na nich zakładać gniazda, a sprawiedliwi wzrastać na ich wzór5.

Pewnego wieczoru, kiedy pojechaliśmy do Baalbek na festiwal muzyczny, księżyc w pełni pojawił się na niebie dokładnie nade mną, między dwoma łańcuchami górskimi, wielki i majestatyczny. Wyłonił się tak nagle, że omal nie padłem na kolana. Tego dnia zrozumiałem, dlaczego ludzie adorowali Słońce i Księżyc i budowali niezliczone, przepyszne świątynie, tak dalekie, tak niebosiężne, tak bliskie Boga! Na długo zanim Bóg objawił się człowiekowi, już był tu obecny, w całej tej boskiej przestrzeni, która jest klejnotem w sercu Orientu, diamentem roztaczającym swój blask na cały świat.

Sama nazwa Liban (_Leb anon_) oznacza „serce Boga” lub „białą górę”. Jest wspominana w tekstach powstałych 2900 lat przed Chrystusem, a w Biblii pojawia się ponad siedemdziesiąt razy. Liban jest tam opisany jako „ziemia, która opływa w mleko i miód” (por. Wj 3,8)6. Semicki rdzeń LBN oznacza „biały” lub „mleko”, przywołuje więc intrygującą, połyskliwą biel górskich szczytów, wyjątkową na Bliskim Wschodzie. Nawiązuje też do _loubân_, rozłożystego drzewa, którego białe kwiaty roztaczają wiosną miły zapach. O Libanie mówi się, że miód płynie tam strumieniami, a niespotykane na całym świecie wonie kadzideł unoszą się ku niebu7. Mówi się, że jest to kraj, który ujrzał już w kolebce chwałę Boga.

Niestety, od zamierzchłych czasów ta perła Orientu wzbudzała z każdej strony zawiść i żądzę podboju. W ciągu wieków Egipcjanie, Grecy, Rzymianie, Persowie, Arabowie, krzyżowcy, Turcy, Anglicy i Francuzi ustanawiali tutaj jedni po drugich swoje cywilizacje, kultury i religie. Osmanowie panowali tu przez stulecia. Mimo to, po wszystkich najazdach, zniszczeniach i cierpieniach, Liban powstawał. Mówi się, że podobnie jak Feniks, od którego pochodzi nazwa „Fenicjanin”, Liban wciąż odradza się z popiołów. Wielokrotnie w swoim życiu miałem okazję się o tym przekonać.

Państwo libańskie, jakie znamy dzisiaj, zostało utworzone w 1920 roku pod nazwą Wielki Liban na części terytorium Imperium Osmańskiego, jako mandat Ligi Narodów zarządzany przez Francję. Składało się z obszarów nadmorskich, gdzie większość populacji stanowili szyici i sunnici, oraz gór, w których zebrali się chrześcijanie maronici i część wspólnoty druzyjskiej. W roku 1926 kraj oficjalnie stał się republiką, a w 1943 uzyskał niepodległość; zawarto wówczas korzystne dla chrześcijan porozumienie.

Od tego czasu w kraju panuje system właściwie jedyny na świecie – konfesjonalizm, oparty na proporcjonalnym podziale władzy między wspólnoty religijne, a Bóg jeden wie, że jest ich wiele: muzułmanie (sunnici, szyici i druzowie), chrześcijanie różnych tradycji (grekokatolicy, ormianie i syriacy – ortodoksyjni i katoliccy, maronici, protestanci, asyryjczycy, katolicy rzymscy, katolicy chaldejscy i Koptowie) oraz niewielka mniejszość żydowska. Równowaga była oczywiście chwiejna.

Od powstania państwa izraelskiego w 1948 roku kolejne fale uchodźców palestyńskich, w przeważającej mierze muzułmańskich, sprawiły, że do kraju napłynęła broń i zaczęły powstawać napięcia. Ta mocno uzbrojona obecność palestyńska została oficjalnie zatwierdzona na podstawie porozumienia wielostronnego w Kairze w roku 1969. Pojawił się terroryzm, a w następstwie wyniknęły wojny.

To fascynujące, że my, dzisiejsi Libańczycy, wcale się tak bardzo nie zmieniliśmy: wciąż jesteśmy ufni, radośni i lubimy korzystać z życia. Nie kłóci się to z naszą pracowitością i ciekawością. Bez wahania ruszamy robić interesy na całym świecie. Ale znamy wartość tego, co opuściliśmy. Zawsze wracamy do portu, jak dziecko wraca na łono matki.

Marzyciele i poeci, ale ze zmysłem praktycznym, w połowie drogi między niebem, ziemią i morzem, rozpięci między najdawniejszymi czasami a przyszłością, której, jak sądzimy, jesteśmy trochę wizjonerami, przywiązani do kultury i do duchowości naznaczonej niekiedy mistycyzmem. Nie interesuje nas powiększanie własnego terytorium. Nasze podboje dokonują się na innej płaszczyźnie.



Moja rodzina należy do ludu maronickiego. Święty Maron był chrześcijańskim mnichem syryjskim urodzonym w Aleppo w IV wieku. Pobożny i odważny, zainspirowany przykładem wielkiego Świętego Antoniego, stworzył zakon i założył wiele klasztorów. Podziwiany i wspierany przez Świętego Jana Chryzostoma, arcybiskupa Konstantynopola i ojca Kościoła, zebrał wokół siebie wielkie rodziny i całe klany. Lecz dość szybko jego uczniowie, prześladowani przez ortodoksyjnych chrześcijan z Antiochii, schronili się w libańskich górach. Zamieszkali tam na stałe i uprawiali oraz kształtowali tę ziemię, uważaną za biblijną i bardzo pożądaną. Wiązały ich silne wartości, a ich liczba stale rosła. Lud maronitów nigdy nie odłączył się od Rzymu i w przeciwieństwie do wielu innych Kościołów ortodoksyjnych nigdy nie dokonał schizmy.

Po dziś dzień wciąż w znacznej mierze żyjemy jako właściciele ziemscy w górach i jesteśmy bardzo przywiązani do naszego dziedzictwa religijnego – i stanowimy najważniejszą wspólnotę chrześcijańską w Libanie. Chociaż w kraju jesteśmy mniejszością, trzymamy stery ekonomii i kultury, a więc władzy.

Jednak pomimo wielu marzeń i złudzeń ten kraj, z którego pochodzę i z którego jestem dumny, był nieustannie nękany. Poznałem wszystkie oblicza Libanu: pokój panujący w najwcześniejszych latach mojego dzieciństwa, wojnę, kiedy byłem bardzo młody, terror i grozę zamachów, odbudowę, kolejną wojnę i, w ostatnim czasie, apokaliptyczną eksplozję oraz nowe wielkie niepokoje.

Dziś Liban trwa mniej więcej w stanie pokoju, ale rany pozostały. Sam noszę jedną z nich. Lecz blizny, jak każde znamię, mogą uczynić silniejszym, a nawet stać się na swój sposób piękne, niczym zasklepione nacięcia na pniach cedrów czy powykręcane gałęzie drzew rzeźbionych przez wiatry i pływy. To właśnie chciałbym pokazać. Jak czerpać ze wszystkich naszych cierpień, naszych atutów, naszych mocnych i słabych stron, by być w pełni sobą i żyć w harmonii. Jak w swoim życiu postawić na właściwym miejscu wiarę i szlachetność serca, których nas nauczyli nasi przodkowie, a które są dla nas życiodajną siłą.

Naszym pierwszym bogactwem jest różnorodność. Ona została wpisana w nasze DNA. I jak przystało na prawdziwych potomków Fenicjan, mamy tę szczególną zdolność, że potrafimy nabrać dystansu, a przy tym nie zrywać więzi.

Święty Jan Paweł II powiedział: „Liban to coś więcej niż kraj, to przesłanie dla świata”. Przesłanie to musi trwać i do nas należy, by je rozpowszechniać. Musimy nauczyć się żyć razem mimo różniących nas religii, przekonań, kultur. Nie da się zaprzeczyć, że Liban nadal tak żyje, wbrew wszelkim trudnościom. Trzeba, by to służyło za przykład. Chcę wierzyć, że to możliwe.PRZYPISY

1 Śnieżnobiały krem, lekki i pienisty.

2 Incipit wiersza Artura Rimbauda pt. _Romans_, tłumaczenie Jarosław Iwaszkiewicz (przyp. tłum.).

3 Wers z Rimbauda cytowany za Jarosławem Iwaszkiewiczem (przyp. tłum).

4 Dziś sześć milionów mieszkańców Libanu – dwa razy mniej niż liczy populacja regionu Île-de-France – zamieszkuje powierzchnię niewiele od tego regionu mniejszą, 10 452 km², a kraj jest w znacznej mierze rolniczy. Libańczycy to w 90% rolnicy lub plantatorzy. Chrześcijanie, przeważnie wyznania maronickiego, są właścicielami ziemskimi, którzy od dawna mieszkają w górach. Większość miast jest usytuowana na wybrzeżu.

5 Por. Ps 104,16–17; Ps 92,13.

6 Cytaty biblijne przytoczono na podstawie _Biblii Tysiąclecia_, wyd. 5.

7 Nawiązanie do Księgi Ezechiela: „Ziemia ta nam została oddana w posiadanie” (Ez 11,15b).O AUTORZE

FOUAD HASSOUN (ur. 1968) – pochodzi z Brih w Górach Libanu. Po zamachu zamieszkał we Francji, gdzie ukończył studia inżynierskie i ekonomiczne. Przyczynił się do opracowania i rozpowszechnienia Visiobraille pierwszego narzędzia informatycznego, które umożliwiło osobom niewidomym korzystanie z komputera. Jest prezesem spółki i mówcą, towarzyszy wielu osobom w realizowaniu ich osobistych i zawodowych planów. Ma żonę i czworo dzieci. Jest bardzo zaangażowany w życie Kościoła i w działalność na rzecz pokoju.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: