Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość

Wybielanie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 listopada 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
21,00

Wybielanie - ebook

Jan Grabowski (ur. 1962) – polsko-kanadyjski historyk, profesor Uniwersytetu w Ottawie, współzałożyciel Centrum Badań nad Zagładą Żydów Instytutu Filozofii i Socjologii PAN, autor kilkunastu książek poświęconych holocaustowi na ziemiach polskich, w tym m.in. Judenjagd w którym autor odtworzył historię polowania na Żydów w powiecie Dąbrowa tarnowska w latach 1942-45. Także inne jego badania są znakomicie udokumentowane i chyba właśnie to budzi taką wściekłość polskiej prawicy wedle której Polacy głównie zajmowali się w czasie wojny udzielaniem pomocy swoim żydowskim sąsiadom.
Właśnie o tej próbie wybielania polskich postaw w stosunku do Żydów w strasznych latach 1939-45 opowiada ta książka, ale też ma sporo wątków osobistych, wszak profesor Grabowski stał się dla takich postaci jak Grzegorz Braun czy inni działacze skrajnej prawicy obiektem nienawiści. Jednak nie mówmy tylko o postawach skrajnych i zestawmy: Najpierw garść bezspornych faktów: w Auschwitz zamordowano od 1 do 1,3 miliona Żydów, 70-75 tysięcy Polaków, 20 tysięcy Romów i 15-20 tysięcy ludzi innych narodowości. A tymczasem według sondaży, niemal 50 procent Polaków łączy Auschwitz głównie z polskimi cierpieniami, a nie z żydowską katastrofą. Jak to możliwe, można zapytać, że w kraju, w którym dokonano Zagłady, w którym wszyscy byli świadomi ludobójstwa rozgrywającego się dosłownie na ich oczach, połowa populacji wierzy w szkodliwe bzdury tkane przez władze? W istocie, zjawisko nie jest trudne do wyjaśnienia, a techniki upamiętniania są równie nieskomplikowane, co skuteczne. Właśnie o tym opowiada wstrząsające w wielu momentach Wybielanie: Polska wobec Zagłady Żydów
Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7998-918-8
Rozmiar pliku: 597 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Gdzieś w roku 2012, kiedy Polska jeszcze była państwem demokratycznym, kancelaria prezydenta Komorowskiego zaczęła „organizować” starania, aby w bezpośrednim sąsiedztwie muzeum historii polskich Żydów POLIN powstał pomnik Żydów wdzięcznych Polakom za ocalenie z Zagłady. Nietrudno było znaleźć Żydów gotowych firmować (i finansować) tę inicjatywę, wyrażając w ten sposób swoją wdzięczność, ale kulisy i inspiracja całego przedsięwzięcia pozostawiły we mnie poczucie głębokiego niesmaku. Organizowane przez polskie państwo upamiętniania własnej cnoty, czy też własnej niewinności narodowej, w wypadku stosunków polsko-żydowskich podczas wojny, były szczególnie niestosowne. Prowadzenie takiej właśnie „polityki historycznej” w cieniu Jedwabnego oraz w obliczu mnożących się dowodów udziału segmentów polskiego społeczeństwa w hitlerowskim planie zagłady Żydów, było po prostu moralnie nie do obrony. W politykę celebrowania „Polski niewinnej”, prowadzonej przez IPN z błogosławieństwem władz centralnych i terenowych, włączono muzea, organizacje pozarządowe, szkoły wszystkich szczebli, a za granicą optymistyczne wieści o postawach Polaków w czasie Zagłady energicznie rozpowszechniało MSZ

To właśnie wtedy podjąłem decyzję, że moim obowiązkiem jako historyka jest opuszczenie bezpiecznych murów archiwum i informowanie opinii publicznej o skali przeinaczeń i zwykłych kłamstw, którymi polskie państwo karmi swoich, oraz obcych, obywateli. Po angielsku istnieje pojęcie public historian, czyli historyk biorący udział w debatach publicznych. Przez pewien czas brałem, z różnym skutkiem, udział w tych debatach. Najważniejszym postulatem, do którego chciałem – i nadal chcę – przekonać moich czytelników i słuchaczy, było proste stwierdzenie, że podczas wojny jakaś część naszego społeczeństwa dopuściła się czynów niegodnych, strasznych, wobec bezbronnych i skazanych przez Niemców na śmierć Żydów. Drugą częścią tego postulatu było wynikające z niego wezwanie do zintensyfikowania prac nad tymi właśnie, starannie przez historyków omijanymi, ciemnymi plamami na historii najnowszej. Jeżeli chcemy czcić polskich Sprawiedliwych – pisałem wówczas – to bądźmy wpierw gotowi uczcić pamięć Żydów zamordowanych przez Polaków. Wtedy i tylko wtedy będziemy mogli zacząć celebrować zasługi własne.

A potem przyszedł rok 2015 i debaty się skończyły, a rozpoczęła się napędzana przez polskie państwo kampania nienawiści wobec niezależnych badaczy i edukatorów. Fala kłamstw, jaka zalała Polskę za sprawą państwowych i zaprzyjaźnionych gazet i telewizji czy IPN-u, była czymś bez precedensu w najnowszej historii Polski. Niestety, wiele z tych kłamstw, półprawd i przeinaczeń trafiło na podatny grunt. Czyż nie chcemy wszyscy wierzyć, że nasi przodkowie zachowali podczas wojny najwyższy poziom moralnej doskonałości, że gotowi byli wręcz oddać życie za prześladowanych przez Niemców Żydów? Propaganda historyczna polskich nacjonalistów podawała polskiemu społeczeństwu smaczną, choć pozbawioną wartości odżywczych, a w miarę upływu czasu coraz to bardziej szkodliwą strawę.

Celem niniejszego tomiku jest pokazanie ewolucji metod indoktrynacji, które doprowadziły do tego, że dziś Polskę można uważać za lidera w negacji historii Holokaustu.

Angielskie wydanie „Wybielania” ukazało się w sierpniu 2024 jako oddzielny zeszyt pisma Jewish Quarterly. Polskie wydanie, które trafia w Państwa ręce, zostało nieznacznie zmienione, tak aby oszczędzić czytelnikowi rzeczy powszechnie w Polsce znanych, a zarazem wprowadzając kilka bardziej szczegółowych informacji, które z kolei dla anglojęzycznych czytelników byłyby niejasne.Dlaczego Polska?

Dlaczego Polska jest tak istotna dla pamięci Shoah? Po pierwsze, Polska jest terenem, na którym dokonała się Zagłada; to tutaj, na terytoriach należących przed wojną do Polski, stracono prawie 5 z 6 milionów zabitych w latach 1939–1945 Żydów. Społeczność żydowska w Polsce była największą w Europie i drugą po Stanach Zjednoczonych na świecie. Po drugie, z trzech milionów polskich Żydów, którzy w pewnym momencie znaleźli się pod niemiecką okupacją, wojnę przeżyło niecałe trzydzieści tysięcy. Zatem wskaźnik przeżycia bliski był jednego procentu. Nigdzie indziej w Europie Holokaust nie był tak absolutny, tak totalny; nigdzie indziej zagłada Żydów nie dokonywała się z taką przerażającą determinacją i perfekcją. Po trzecie, to na terenie Polski Niemcy założyli wszystkie obozy zagłady: Auschwitz, Treblinkę, Chełmno, Sobibór, Majdanek i Bełżec. To z kolei nakłada na polskie społeczeństwo i polski rząd wyjątkowe zobowiązanie moralne, jakim jest obowiązek dbania o miejsca wojennego horroru oraz powinność symbolicznego upamiętniania jednej z największych tragedii w historii ludzkości. Polsce przypadło więc w udziale stać się, wprawdzie niechętnym, ale historycznie zasadnym kustoszem pamięci Shoah.

Już tylko te trzy wymienione wyżej powody pozwalają sformułować wniosek, że Polska może być uważana – w kategoriach pamięci i upamiętniania Shoah – za miejsce o szczególnym znaczeniu. Niestety, realizowaną i narzucaną dziś w Polsce politykę pamięci najtrafniej można określić jako Holocaust distortion, czyli „wypaczenie Holokaustu”. W przeciwieństwie do ludzi, którzy negowali fakt, że do Holokaustu w ogóle doszło, państwa, instytucje i ludzie zaangażowani w wypaczanie historii Zagłady nie zaprzeczają, że Zagłada jest autentycznym wydarzeniem historycznym. Ochoczo przyznają, że, owszem, Niemcy zamordowali sześć milionów europejskich Żydów, ale zarazem twierdzą, że ich rodacy nie mieli z tym wydarzeniem nic wspólnego, że ich przodkowie nie brali udziału w niemieckim ludobójstwie.

Wypaczanie Holokaustu i negacjonizm stanowią szczególne zagrożenie dla naszej zbiorowej pamięci, gdyż są częściowo oparte na prawdzie: nikt na przykład nie zaprzecza, że niektórzy Polacy pomagali Żydom. Jednak negacjoniści twierdzą, że pomaganie Żydom było postawą typową dla całego narodu. Utrzymują, że polskie (albo węgierskie, litewskie, rumuńskie czy ukraińskie) społeczeństwo zrobiło wszystko, co mogło, żeby ocalić swoich żydowskich współobywateli w chwili zagrożenia. Izraelski pisarz Manfred Gerstenfeld nazywa tę strategię walki o pamięć „defleksją Holokaustu”:

pociąga to za sobą przyznanie, że Holokaust się zdarzył, zaprzeczając jednocześnie współudziałowi bądź odpowiedzialności konkretnych grup lub osobników. Tym samym winą za Holokaust obarczani są inni. To dotyczy tych krajów, w których podczas wojny w znacznym stopniu pomagali Niemcom – w ograbianiu, deportacjach i zabijaniu – lokalni mieszkańcy.

W Polsce, w kategoriach praktycznych, oznacza to, że cała wina przeniesiona jest na Niemców i nie jest brany pod uwagę stopień współudziału miejscowej ludności. Najlepiej podsumował to pisarz i historyk Kazimierz Wyka, który odnosząc się do ogromnej liczby żydowskich nieruchomości, które trafiły w posiadanie Polaków, krótko po wojnie napisał: „Dla Niemców wina i zbrodnia, dla nas klucze i kasa”.

Pod względem postępu w deformowaniu historii Holokaustu Polska znajduje się na czele, ale nie jest sama. W Budapeszcie lokalne władze wzniosły w 2014 roku pomnik Ofiar Okupacji Niemieckiej. Monument, który przedstawia Archanioła Gabriela (świętego patrona Węgier) atakowanego z góry przez niemieckiego orła, powinien, tak naprawdę, nazywać się: „Pomnik Węgierskiej Niewinności”. Orzeł ma wyryty na łapie rok „1944”. Komunikat, którego wyrazem jest ów monument, jest prosty: to nie my. To Niemcy dostarczyli w 1944 roku 430 tysięcy węgierskich Żydów do komór gazowych Auschwitz. To twierdzenie jest jednak zwykłym kłamstwem. To prawda, Eichmann i jego ludzie nakazali deportacje, ale planowanie operacji, uwięzienie Żydów w gettach, kradzież ich mienia, a następnie transport ofiar do granicy z Generalną Gubernią zostało przygotowane i przeprowadzone przez węgierskie władze cywilne, przez policję i wojsko.

Na Litwie, Ukrainie i Łotwie dziesiątki antykomunistycznych i patriotycznych bojowników obwołano po wojnie bohaterami narodowymi. Są to: Jonas Noreika, Kazys Škirpa i Antanas Baltūsis-Žvejys na Litwie, Stefan Bandera i Roman Szukiewicz na Ukrainie i Herberts Cukurs na Łotwie, którzy – pomimo licznych dowodów na ich powiązania z Einsatzgruppen, niemieckimi lotnymi oddziałami śmierci odpowiedzialnymi za mord setek tysięcy Żydów – zostali uhonorowani niezasłużonym tytułem. W Bułgarii oficjalna narracja historyczna stara się nas przekonać, że kraj ów był bezpiecznym schronieniem dla Żydów, niby przypadkiem zapominając o ponad 11 tysiącach Żydów deportowanych w 1943 roku przez bułgarskie władze z okupowanej Macedonii i Tracji do Treblinki. Lista się ciągnie. Wybielanie i wypaczanie historii Holokaustu pozwala dzisiaj rządom na konstruowanie nowej, pozytywnej i użytecznej (dla nich) narracji.

Ludzie i instytucje angażujące się w fałszowanie Holokaustu często wskazują na żydowską policję lub na złowrogą rolę odgrywaną przez Rady Żydowskie (Judenraty), wyolbrzymiając skalę żydowskiego współuczestnictwa. Niebawem wrócimy do tej kwestii. Podkreślanie wagi rzekomej żydowskiej kolaboracji z komunistami jest kolejną techniką często używaną przez fałszerzy Holokaustu. „Żydzi sobie na to zasłużyli”, twierdzą, omawiając falę antyżydowskiej przemocy i pogromów w Europie Wschodniej, która wezbrała latem i jesienią 1941 roku, po napaści Niemiec na Związek Radziecki. To twierdzenie nie tylko bazuje na antysemickich stereotypach, ale również pomija fakt, że Żydzi byli atakowani niezależnie od swoich politycznych poglądów, a ich oprawcy pochodzili z różnych grup społecznych, także z tych, które wcześniej współpracowały z komunistami. A na koniec negacjoniści usiłują wynieść wojenne cierpienia własnego narodu do pożądanego, „żydowskiego” poziomu, stosując metodę, o której już wspomniałem, czyli Holocaust envy. Wszystkie te symptomy wypaczania Holokaustu i zaprzeczania Zagładzie znajdą się w centrum naszej uwagi.Narzucanie kłamstw

Od początku XXI wieku polityka pamięci zaczęła odgrywać w Polsce coraz to bardziej znaczącą rolę. Zjawisko to było w części wynikiem oczekiwań Unii Europejskiej, która wywierała nacisk na nowych członków, by dostosowali swoje rozumienie Shoah do tego, co zachodnie demokracje uznawały za dominującą narrację. Narrację, według której Holokaust nie był wyłącznie niemieckim przedsięwzięciem, że wszystkie europejskie narody, do pewnego stopnia, ponosiły odpowiedzialność za żydowską tragedię. Równie ważne było płynące z wewnątrz pragnienie, żeby narody wschodniej Europy lepiej poznały swoją przeszłość, która do niedawna była zafałszowana lub zwyczajnie usunięta z programu nauczania przez komunistyczne władze. A potem na tym obszarze zaczęły coraz silniej narastać tendencje nacjonalistyczne. Holokaust od samego początku znalazł się w centrum polskiej polityki pamięci, gdyż był to jedyny fragment polskiej historii, który miał uniwersalne znaczenie. Chociaż niewielu ludzi spoza Polski wiedziało cokolwiek na temat jej dziejów, to niemal wszyscy słyszeli coś o Auschwitz. W związku z tym Holokaust był jedyną częścią polskiej historii, nad którą władze państwowe nie miały kontroli, nie były w stanie zapanować. Zdobycie władzy nad narracją dotyczącą Holokaustu stało się więc jednym z głównych, jeżeli nie głównym, celem „polityki historycznej” państwa polskiego.

W Polsce naciski polityki tożsamości zaowocowały stworzeniem kilku instytucji, których misją było opracowanie i wdrożenie oficjalnej, aprobowanej przez państwo wersji historii narodowej. Najważniejszą wśród nich bez wątpienia był Instytut Pamięci Narodowej (IPN) powołany do życia przez sejm w 1998 roku. Początkowo mandat instytucji obejmował zbadanie dwudziestowiecznych zbrodni popełnionych przeciwko narodowi polskiemu i ściganie ludzi wspierających system komunistyczny w okresie 1944–1989. Z czasem mandat został rozszerzony i teraz obejmuje opiekę nad ogromnymi archiwalnymi zbiorami oddanymi pod pieczę instytutu oraz prowadzenie działalności dydaktycznej wspartej potężnym działem badawczym.

Wkrótce IPN poczynił spore wydatki, zatrudniając setki zawodowych historyków. Dzięki temu szybko stał się największym „producentem” historiografii w Polsce. Obecnie, wyposażony przez państwo polskie w hojny budżet i zatrudniając ponad 2500 pracowników (w tym 300 z tytułami doktorskimi i profesorskimi), IPN stał się głównym graczem na polu „polityki pamięci”, i to w skali światowej. Stał się również wyraźnym zagrożeniem dla pamięci o Holokauście.

Od samego początku IPN miał zdecydowanie prawicowe odchylenie („bronienie dobrego imienia narodu”), więc nic w tym zaskakującego, że stał się schronieniem dla różnej maści nacjonalistów. Wojciech Muszyński, pracownik IPN (oraz doradca prezydenta Dudy) otwarcie chwalił Obóz Narodowo-Radykalny (ONR), jedną z najbardziej radykalnych, zajadle antysemickich organizacji przedwojennej Polski, oraz z uznaniem wyrażał się o mordach politycznych dokonywanych przez juntę Pinocheta. Jego kolega, Mateusz Bechta – który w 2016 roku został odznaczony przez tegoż Dudę Złotym Krzyżem Zasługi za „promowanie wiedzy o historii Polski” – wydał wiele książek faszystowskich autorów. Obaj mają tytuły doktorskie w dziedzinie historii. Nikogo więc nie zdziwiło, kiedy w 2016 roku Jarosław Szarek, szef IPN, oświadczył, że to Niemcy, a nie Polacy, są odpowiedzialni za masowy mord w Jedwabnem z 1941 roku. Krótkie wyjaśnienie: Jedwabne to miasteczko w północno-wschodniej Polsce, gdzie polscy mieszkańcy pojmali wszystkich swoich żydowskich sąsiadów, których zdołali dopaść; bili ich, torturowali, a w końcu zapędzili do stodoły i spalili żywcem. Ideologia IPN-u wspięła się na najwyższy szczebel swojej ewolucyjnej drabiny wraz z mianowaniem w 2021 roku Tomasza Greniucha (kolejnego doktora historii) na stanowisko dyrektora dużego oddziału IPN we Wrocławiu. Greniuch twierdzi, że nie jest neonazistą, ale został sfotografowany podczas oddawania nazistowskiego salutu, i należał do otwarcie faszystowskiej ONR. Po tym, jak na Zachodzie wybuchł skandal i do Polski zaczęły napływać głosy oburzenia, Greniuch został zmuszony do złożenia rezygnacji. Niemniej fakt, że ktoś z taką przeszłością mógł w ogóle być mianowany na wysokie stanowisko, stanowił niepokojącą oznakę radykalizacji IPN-u oraz polskiej polityki wewnętrznej.

IPN jest tylko jedną z wielu instytucji oddelegowanych przez polskie władze do walki z ludźmi, książkami i ideami uważanymi za zagrożenie dla mitów, legend, półprawd i zwykłych kłamstw, które są dynamicznie i szeroko promowane przez polskich nacjonalistów. Kolejną instytucją zaangażowaną w przepisywanie na nowo historii Zagłady jest założony w 2017 roku Instytut Pileckiego (IP), który można nazwać „IPN-light”. IP, idący ręka w rękę z IPN-em, atakujący niezależnych historyków i promujący baśń o „niewinnej Polsce”, działa nie tylko w Polsce, ale także za granicą – posiada oddział w Berlinie i planuje otwarcie kolejnego w Nowym Jorku. IP dysponuje znacznymi funduszami z budżetu państwa i oferuje zachodnim (oraz krajowym) badaczom granty, atrakcyjne finansowo nagrody i płatne wykłady; płaci za tłumaczenia i publikowanie ich książek oraz pokrywa koszty podróży wybranym naukowcom. Od pewnego czasu IP uzyskał potężne wsparcie ze strony dr. Cywińskiego, dyrektora muzeum w Auschwitz, ale o tym będzie mowa później.

W 2020 roku powstał Instytut Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego. Słowo wyjaśnienia dla osób mniej obeznanych z historią Polski: Roman Dmowski był założycielem i przywódcą Endecji, polskiego ruchu o nazwie „Narodowa Demokracja”, i fanatycznym antysemitą, który z walki z Żydami uczynił kamień węgielny swojej filozofii politycznej. Instytut Dmowskiego szybko zyskał sobie złą sławę jako pas transmisyjny przekazujący rządowe fundusze (znane jako „Fundusz Patriotyczny”) skrajnym nacjonalistom i ich bojówkom. A dalej stoi Ministerstwo Spraw Zagranicznych, które państwową narrację o historii sufluje zagranicznej opinii publicznej za pośrednictwem szeregu wyspecjalizowanych komórek. Istnieje także wiele GONGO-sów (Government-Organized NGO, czyli Organizacji Pozarządowych Zorganizowanych przez Rząd), hojnie subsydiowanych przez polskich podatników i mających bezpośrednie powiązania z polskimi władzami. Chociaż ich nazwy brzmią jak kiepski żart: Instytut do Walki z Antypolonizmem „Verva Veritas” albo Reduta Dobrego Imienia – Polska Ligia przeciwko Zniesławieniom, to w ich działalności nie ma nic zabawnego.

Po 2015 roku polskie muzea „pamięci” zostały wciągnięte w sponsorowany przez państwo atak na historię. W niektórych z nich, takich jak Żydowski Instytut Historyczny w Warszawie i Muzeum Drugiej Wojny Światowej w Gdańsku, doszło do mianowania nowych dyrektorów – lojalnych żołnierzy nacjonalistycznego rządu – po czym muzea te szybko dostosowały swój przekaz do oczekiwań władz. Polski rząd zainwestował ogromne kwoty w budowę nowych muzeów, z których wszystkie miały do spełnienia jakąś rolę w ataku na historię Holokaustu. W 2016 roku otwarto Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej im. Rodziny Ulmów w Markowej; otwarcie Muzeum Getta Warszawskiego (przedstawionego przez ministra kultury Piotra Glińskiego jako „muzeum miłości polsko-żydowskiej”) jest zaplanowane na 2025 rok; ogromne Muzeum Historii Polski zostanie otwarte w Warszawie w tym samym roku, a dwa Muzea Żołnierzy Wyklętych (więcej o nich za chwilę) otwarto w 2022 roku. Istna ofensywa pamięci!

Od czasu wyborów do sejmu w październiku 2023 roku niektóre rzeczy w Polsce się zmieniły, a niektóre nie tak bardzo. W wyborach szeroka koalicja partii demokratycznych pokonała nacjonalistów, którzy rządzili od 2015 roku. Nowy rząd, utworzony w grudniu, zaczął odbudowywać poważnie nadszarpniętą demokrację. Przede wszystkim przejął kontrolę nad państwowymi mediami i spółkami Skarbu Państwa, które w trakcie ostatnich ośmiu lat były niczym więcej jak posłusznymi narzędziami w rękach partii rządzącej. Przywrócenie niezależności sądownictwu okazało się procesem dużo bardziej skomplikowanym i wynik tych zmagań nie jest jeszcze pewny.

Ale kwestie pamięci, historii i Holokaustu stanowią obszar, na którym spotykają się polscy politycy bez względu na ich polityczne zabarwienie. To prawda, pewne zmiany zostały dokonane. Zwolniono Magdalenę Gawin, szefową Instytutu Pileckiego, szczególnie „zasłużoną” w walce o nacjonalistyczną narrację w historii; na czele Instytutu Dmowskiego postawiono Adama Leszczyńskiego, który obiecał przekształcić instytucję z ośrodka ultraprawicowego aktywizmu w centrum edukacji demokratycznej. Miejmy nadzieję, że mu się to uda i życzmy mu sukcesów. W końcu – niektórym z najbardziej toksycznych GONGO-sów odcięto lub znacznie zmniejszono dopływ państwowych funduszy.

Poza tym sprawy pozostały w większości bez zmian. Na początku 2023 roku Donald Tusk obiecał zamknięcie IPN-u, zanim jeszcze został wybrany na premiera. To było przyrzeczenie, o którym postanowił zapomnieć na kilka miesięcy przed wyborami, zatem w IPN-ie sprawy toczą się zwykłym trybem. Ten sam dyrektor wraz ze swoimi minionami, prawicowymi negacjonistami Holokaustu, wciąż pozostają na stanowiskach i zachowują się tak jak przed wyborczym zwycięstwem sił demokratycznych. W bieżącym roku budżetowym – i tak już rozdęty – budżet IPN-u wzrósł z 500 milionów złotych (125 milionów dolarów) do 600 milionów złotych (150 milionów dolarów). A niebagatelna część tej sumy jest przeznaczona, jak podczas ostatnich ośmiu lat, na fałszowanie historii Zagłady. Mając na uwadze polską politykę pamięci, łatwiej jest zrozumieć, dlaczego w kraju, na terenie którego popełniono największą zbrodnię w historii Europy i gdzie zamordowano 3 miliony polskich obywateli żydowskiego pochodzenia, nie zbudowano ani jednego muzeum Holokaustu. Istnieją muzea Holokaustu w Stanach Zjednoczonych, w Kanadzie, a nawet w dalekiej Argentynie. W Polsce nie ma żadnego. Chociaż zważywszy na przesłanie, jakie najprawdopodobniej byłoby przekazywane przez polskie muzeum Holokaustu, może to i lepiej?Wojna prawna

Polskie instytucje państwowe, muzea pamięci, wystawy czasowe, szkolne programy nauczania i GONGO-sy – wszystkie powtarzają ten sam przekaz o niewinności narodu polskiego w czasie Holokaustu. Ci, którzy nie chcą zrozumieć oficjalnej państwowej narracji, lub – co gorsza – świadomie ją odrzucają, muszą liczyć się z artykułami kodeksu karnego, których celem jest wymuszenie posłuszeństwa. Chodzi tu o – wzorowane na prawodawstwie sięgającym lat 30. XX wieku – regulacje prawne mające na celu obronę „honoru narodu”. Przepis, pierwotnie wprowadzony do polskiego kodeksu karnego w 1932 roku jako artykuł 152, przewidywał karę pozbawienia wolności do lat trzech dla każdego, kto „publicznie lży lub wyszydza Naród albo Państwo Polskie”. Pod koniec lat 30., w atmosferze narastającego nacjonalizmu i antysemityzmu, to prawo było często stosowane przeciwko polskim Żydom. Po wojnie, pod rządami komunistów, przepis zmieniono, aby lepiej odzwierciedlał nowe realia polityczne. Artykuł 133 kodeksu karnego przewidywał dziesięć lat więzienia dla tego, kto „publicznie nawołuje do czynów skierowanych przeciwko jedności sojuszniczej Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej z państwem sprzymierzonym”. Nie było trudno zgadnąć, jakie sprzymierzone państwo mieli na myśli socjalistyczni ustawodawcy.

W 1997 roku, po upadku komunizmu, przywrócono po prostu przedwojenną regulację. Nowy artykuł 133 kodeksu karnego przewiduje do trzech lat więzienia za „publiczne znieważanie Narodu lub Rzeczypospolitej Polskiej”. Oczywiście definicja tego znieważania jest czysto arbitralna i od państwowych oskarżycieli i ich politycznych mocodawców zależy decyzja, czy i kiedy należy postawić zarzuty. W 2015 roku Jan T. Gross, jeden z najbardziej znanych w świecie badaczy Holokaustu, profesor historii na Uniwersytecie Princeton, wyraził opinię, że podczas wojny „Polacy zabili więcej Żydów niż Niemców”. To bezdyskusyjnie prawdziwe stwierdzenie wywołało wściekłą reakcję polskich władz oraz długie, i ostatecznie daremne, śledztwo prowadzone z wyżej wspomnianego artykułu 133 kodeksu karnego.

W styczniu 2018 roku polski parlament uchwalił prawo znane w świecie jako „Polska Ustawa o Holokauście” (ściślej mówiąc: „Nowelizacja ustawy o IPN”), która przewidywała m.in. karę trzech lat więzienia dla tych, którzy „przypisują narodowi polskiemu zbrodnie popełnione przez III Rzeszę Niemiecką”. Nowe prawo, chociaż wzorowane na artykule 133, było dużo bardziej szczegółowe i miało dużo jaśniej zdefiniowany cel „pamięciowy”. „Polska ustawa o Holokauście” – postrzegana jako zagrożenie dla dalszych badań nad Holokaustem i zamach na pamięć o jednej z największych zbrodni w historii ludzkości – wywołała protesty na całym świecie. 27 czerwca 2018 roku, w obliczu międzynarodowego oburzenia, rząd polski wycofał sankcje karne ustawy. Mateusz Morawiecki, ówczesny polski premier, powiedział w sejmie: „Ci, którzy twierdzą, że naród polski albo państwo polskie ponoszą odpowiedzialność za zbrodnie II wojny światowej, powinni – oczywiście – siedzieć w więzieniu. Musimy jednak działać, mając na względzie międzynarodową rzeczywistość”. Morawiecki zapewnił parlament, że polskie państwo nadal ma do swojej dyspozycji wystarczającą ilość narzędzi, by przysporzyć kłopotów winowajcom – przede wszystkim na drodze procesów cywilnych. Nowa ustawa ułatwiła organizacjom pozarządowym podejmowanie działań z powództwa cywilnego przeciwko „znieważającym Naród lub Rzeczpospolitą Polską”, i odtąd ich skargi mogły być składane bez opłat sądowych. Rzeczywiście, ten scenariusz czy też plan działania przeciwko polskim badaczom miał już wkrótce zostać przetestowany w polskich sądach.

9 lutego 2021 roku słuchałem, jak sędzia Ewa Jończyk z Warszawskiego Sądu Okręgowego odczytywała wyrok w sprawie cywilnej wytoczonej przez Filomenę Leszczyńską historykom: Barbarze Engelking i Janowi Grabowskiemu (tj. mnie). Powódka twierdziła, że pozwani – w niedawno opublikowanej książce naukowej Dalej jest noc (dwa tomy, 3500 przypisów) – zniesławili pamięć jej dawno nieżyjącego stryja, niesłusznie oskarżając go o wydanie Niemcom ukrywających się podczas okupacji Żydów. Z pozoru sprawa wyglądała jak całkiem standardowy pozew złożony przez stronę pragnącą bronić dobrego imienia rodziny. W rzeczywistości powództwo zostało przygotowane i sfinansowane przez Redutę Dobrego Imienia – Polską Ligę przeciwko Zniesławieniom, skrajnie prawicową, nacjonalistyczną organizację, występującą niejako w zastępstwie polskiego państwa. Uzasadnienie wyroku zajęło trzydzieści siedem stron, ale kilka zdań miało szczególne znaczenie dla historyków, a zwłaszcza dla historyków Holokaustu:

W świetle przedstawionych wyżej poglądów doktryny i orzecznictwa przyjąć należy, że publikowanie treści przypisujących Polakom zbrodnie Holokaustu dokonane przez III Rzeszę może być uznane za krzywdzące i godzące w poczucie tożsamości i dumy narodowej. Wydarzenia historyczne, które stanowią dziedzictwo pamięci wspólnoty i jej poszczególnych członków, o bezprecedensowym charakterze, uznawane za fakt bezsporny, nie mogą być relatywizowane, albowiem godzi to w poczucie przynależności narodowej i wywołują poczucie krzywdy, kształtując wśród opinii publicznej rażąco nieprawdziwy wizerunek Polski i przypisując Polakom cechy odzierające ich z godności i podważające poczucie ich wartości. Przypisywanie narodowi polskiemu odpowiedzialności za Holokaust, zabijanie Żydów podczas II wojny światowej i konfiskatę ich majątków dotykają sfery dziedzictwa narodowego, a w konsekwencji, jako całkowicie nieprawdziwe i krzywdzące, mogą rzutować w istotny sposób na poczucie własnej godności narodowej, burząc uprawnione – bo mające pełne oparcie w faktach – przekonanie, iż Polska była ofiarą działań wojennych zainicjowanych i prowadzonych przez Niemców.

Werdykt sędzi Jończyk wywołał głęboki niepokój wśród członków społeczności akademickiej w Polsce i za granicą. Postanowienie wychodziło daleko poza to, czego domagała się powódka, i stanowiło pozbawioną wstydu próbę kontrolowania zachowania uczonych, badaczy i edukatorów. W słowie wstępnym sędzia ostrzegła przed „przypisywaniem Polakom zbrodni Holokaustu popełnionych przez Trzecią Rzeszę”, co stanowiło dosłowne zapożyczenie z artykułu 55a niesławnej Polskiej Ustawy o Holokauście. Jednak sędzia Jończyk posunęła się dalej. Oto po raz pierwszy sąd zadecydował, co tak naprawdę wydarzyło się w Polsce w latach Zagłady, lub ściślej rzecz ujmując, sędzia zadecydowała o tym, co się nie wydarzyło w trakcie Holokaustu. A zatem zdaniem sądu podczas drugiej wojny światowej Polacy nie zabijali Żydów i nie kradli ich własności.

To było zaskoczeniem dla historyków Shoah, którzy od lat i ponad wszelką wątpliwość udowadniali coś wręcz przeciwnego. Zasadniczo niekwestionowany konsensus (pomijając urzędników od historii zatrudnionych w IPN-ie i w Instytucie Pileckiego) brzmi tak, że pewne segmenty polskiego społeczeństwa skorzystały na niemieckim planie ludobójstwa albo wzięły w nim bezpośredni udział. Oświadczenie, że te historyczne odkrycia są, ponownie cytując sędzię Jończyk, „kompletnie nieprawdziwe”, było nieszczere, fałszywe i moralnie godne napiętnowania. W uzasadnieniu wyroku sędzia wielokrotnie posłużyła się takimi określeniami jak „duma narodowa” i „narodowa godność”, które – jak się przekonaliśmy – zasługiwały na prawną ochronę. Żadnego z tych pojęć nie da się prawnie zdefiniować: narodowa duma i narodowa godność istnieją tylko w oczach obserwatora. Gdyby ochrona tych określeń była zagwarantowana w prawodawstwie cywilnym, możliwości procesów sądowych przeciwko uczonym stałyby się nieograniczone.

Ostatecznie wygraliśmy w apelacji. Proces trwał niemal trzy stresujące lata i pociągnął za sobą znaczne koszty finansowe. Postępowaniom sądowym towarzyszyła fala sponsorowanego przez państwo hejtu, w tym nieustanne ataki ze strony polskiej państwowej telewizji, radia i prasy. Stawianie czoła sile wrogiego państwa nie jest czymś, czego badacze uczą się na studiach, ani czymś, czego można by od nich oczekiwać. Na wieść o decyzji sądu wyższej instancji Zbigniew Ziobro, ówczesny minister sprawiedliwości, nie potrafił się powstrzymać. Wydał publiczne oświadczenie:

Według Sądu Apelacyjnego autorzy książki Dalej jest noc są naukowcami, więc mogą bezkarnie kłamać. Mogą zmienić bohatera w zbrodniarza, a Polaka, który pomagał Żydom, w kogoś, kto był współodpowiedzialny za ich śmierć. To nie tylko okrywa hańbą sąd, to jest sądowy zamach stanu przeciwko samej sprawiedliwości.

Przemysław Czarnek, ówczesny minister edukacji i nauki, był równie bezpośredni: „Dalej jest noc to antypolska gadzinówka”. Karol Nawrocki, niedawno mianowany szef IPN-u, oświadczył w wywiadzie, że „autorzy Dalej jest noc są hejterami i akademickimi oszustami”. Te komentarze odzwierciedlają moralne i etyczne postawy polskich nacjonalistycznych polityków zaangażowanych w negacjonizm Holokaustu.

Są prawa, które nie muszą być egzekwowane. Wystarczy, że istnieją w kodeksach, gotowe do wykorzystania przeciwko sprawiającym kłopoty historykom, edukatorom i nauczycielom. Nie potrzeba niczego więcej, żeby wytworzyć atmosferę strachu, która hamuje badania co bardziej kontrowersyjnych aspektów przeszłości narodu. Nigdy się nie dowiemy, ile książek nie zostało napisanych albo ilu doktorantów będzie się trzymało z dala od „zakazanych” tematów, wybierając zamiast nich takie dziedziny badań, które w mniejszym stopniu są narażone na wrogie nastawienie państwowych instytucji. Skoro władze mogą przepuścić przez sądową maszynkę do mięsa dwoje zasłużonych i znanych w świecie naukowców, to młodsi badacze na pewno zmuszeni będą zadać sobie pytanie: jaki byłby los mniej znanych pozwanych? W ten sposób państwo polskie wygrało już ważną bitwę.Obwinianie ofiar

W lutym 2018 roku premier Mateusz Morawiecki wziął udział w dorocznej Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa. Podczas dyskusji panelowej Ronen Bergman, znany izraelski dziennikarz i syn ocalałych z Holokaustu, zadał polskiemu przywódcy pytanie dotyczące uchwalonych przez sejm przepisów karnych wycelowanych w ludzi wypowiadających się o roli Polaków w Holokauście. „Czy zostanę oskarżony – chciał wiedzieć Bergman – jeśli będę mówił o współudziale Polaków?”.

„Nie będzie pan uważany za przestępcę , że istnieli polscy przestępcy, tak jak istnieli przestępcy żydowscy, rosyjscy oraz ukraińscy – nie tylko niemieccy przestępcy”, odparł Morawiecki. To nie była dobra odpowiedź.

Mówiąc o „żydowskich przestępcach”, Morawiecki najprawdopodobniej nawiązywał do członków działających w gettach Judenratów i Żydowskiej Służby Porządkowej (Jüdischer Ordnungsdienst). Zrównanie działających z własnej woli polskich czy ukraińskich przestępców z Żydami w gettach jest, w najlepszym wypadku, obłudne, a w najgorszym graniczy z negowaniem historii Holokaustu. Podobną logiką kierowali się propagandyści z IPN-u, sugerując w mediach społecznościowych, że żydowska policja była współwinna śmierci Emanuela Ringelbluma, żydowsko-polskiego historyka, który ukrywał się w Warszawie do marca 1944 roku. IPN zapomniał, że Ringelbluma nie wykryli żydowscy policjanci (którzy w marcu 1944 roku już dawno nie żyli), ale członkowie specjalnego oddziału Polskiej Policji Kryminalnej, wyspecjalizowani w tropieniu ukrywających się Żydów.

Tomasz Panfil, szef wydziału Edukacji Publicznej oddziału IPN w Lublinie, wypowiedział się publicznie, mówiąc, że: „na początku niemieckiej okupacji Polski Żydom nie było wcale tak źle” i że „Rady Żydowskie były formą żydowskiego samorządu”. W rzeczywistości Żydów okradano, upokarzano, męczono i mordowano od początku okupacji, a Judenraty, których członkowie często musieli przyjąć stanowiska pod groźbą kary śmierci, byli zwykłymi narzędziami w rękach Niemców. Oba stwierdzenia są nie tylko dowodem wstrząsającej ignorancji, ale stanowią obrazę pamięci ofiar. Inna forma obwiniania Żydów bazuje na rzekomym żydowsko-bolszewickim sojuszu (znanym jako „żydokomuna”), wymierzonym przeciwko polskim elementom patriotycznym w latach 1939–1941, kiedy wschodnia część Polski była okupowana przez Związek Radziecki.

Inni negacjoniści, pracujący w IPN bądź mu bliscy, twierdzą, że jednym z powodów, dla których Polacy niechętnie oferowali schronienie Żydom, była żydowska dwulicowość i niewdzięczność. Schwytani Żydzi zdradziliby zaufanie swoich wybawców i wydali ich nazwiska Niemcom. Należało także wziąć pod uwagę żydowskie gestapo, czyli Żydów, którzy jawnie pracowali dla niemieckiej policji, całe sieci funkcjonujące w miastach i na obszarach wiejskich, nakłaniające Polaków do zaoferowania Żydom pomocy, a potem szybko denuncjujące ich Niemcom. Większość z tego jest zwykłym nonsensem. Pewien artykuł w angielskiej Wikipedii, Kolaboracja w okupowanej przez Niemców Polsce, opisuje

siedemdziesięcioosobową grupę, z kwaterą w siedzibie głównej Gestapo w Warszawie przy alei Szucha, kierowaną przez żydowskiego kolaboranta nazwiskiem Hening i wyspecjalizowaną w akcji przeciw polskim organizacjom konspiracyjnym. Podobne grupy i pojedyncze osoby działały w miasteczkach i miastach w całej okupowanej przez Niemców Polsce – w tym Józef Diamand w Krakowie.

Rzekoma grupa dowodzona przez Heninga nie jest znana badaczom warszawskich Żydów, a grupa żydowskich kolaborantów dowodzona przez Józefa Diamanta (nie Diamanda!) w Krakowie jest zwykłą fikcją. Niestety tego rodzaju wypaczania Holokaustu są tyleż częste, co popularne w publicznym i politycznym dyskursie w Polsce i na nieszczęście za sprawą Wikipedii zaczęły przenikać na płaszczyznę międzynarodową.Wikipedia i Holokaust

Kilka lat temu niektórzy ze studentów uczestniczących w moich zajęciach o Holokauście na Uniwersytecie Ottawskim zaczęli zadawać pytania, które miały niewiele wspólnego z naszymi spotkaniami, a jeszcze mniej z zadanymi lekturami. Pytania te dotyczyły kwestii żydowskiego współuczestnictwa w Shoah. Już niebawem stało się jasne, że źródłem problemu była Wikipedia, a dokładniej rzecz biorąc, artykuły na temat stosunków polsko-żydowskich w czasie drugiej wojny światowej. Im bardziej zagłębiałem się w ten temat, tym większy był mój niepokój. Artykuły w angielskojęzycznej Wikipedii brzmiały tak, jakby wyszły spod pióra propagandystów pracujących dla aparatu polskiego państwa, powielając historyczne mity i błędy tak charakterystyczne dla polskich nacjonalistów. Czy to się komuś podoba, czy nie, Wikipedia jest jedną z najczęściej używanych witryn internetowych na świecie i miejscem, w którym większość z nas zaczyna i kończy szukanie informacji. Zniekształcenia, dezinformacje i zwykłe kłamstwa są przyswajane przez rzesze odbiorców idących w miliony. Niektóre z tych artykułów były czytane dziesiątki tysięcy razy na miesiąc. Nic z tego, co tworzą i publikują historycy w uznanych pismach naukowych, nie ma zasięgów porównywalnych z Wikipedią.

W czterech poważnych kwestiach traktowanie historii przez witrynę okazało się boleśnie wypaczone. Pierwszą była fałszywa narracyjna równoważność, sugerująca, że Żydzi i Polacy jednakowo cierpieli w czasie drugiej wojny światowej. Drugą – polski antysemityzm przedstawiany jako zjawisko marginalne, przy jednoczesnym (niemal groteskowym) rozdęciu przez Wikipedię roli polskiego społeczeństwa w ratowaniu Żydów. Trzecią były artykuły Wikipedii pełne antysemickich klisz traktujących o żydowskich i komunistycznych spiskach przeciwko Polakom i Polsce. Na koniec kwestia czwarta, czyli skala żydowskiej kolaboracji z nazistami, która była rażąco wyolbrzymiana, przekształcając tę rzekomą współpracę w ważny element niemieckiej polityki eksterminacji europejskich Żydów. Ponieważ informacje w Wikipedii muszą być wsparte o źródła i opatrzone przypisami, redaktorzy zaangażowani w fałszowanie i wypaczanie historii polegali na wątpliwych bądź niesolidnych źródłach, błędnie cytowali te rzetelne, w przesadny sposób cytowali marginalnych autorów i ignorowali publikacje z wiodących pism naukowych.

Pracując wespół z Shirą Klein, badaczką z Chapman University w USA, która specjalizuje się w mediach elektronicznych, poświęciłem dwa lata na analizę tego, co zostało sfałszowane w Wikipedii i – co ważniejsze – jak w ogóle do tych fałszerstw mogło dojść. Wikipedia jest, przynajmniej w teorii, samorządną organizacją skupiającą olbrzymią liczbę pracujących ochotniczo edytorów, którzy dodają własne komentarze, usuwając zarazem dezinformacje i błędy, które mogły się wkraść do edytowanych tekstów. Jednak sądząc po zawartości analizowanych przez nas artykułów, system samokontroli sromotnie zawiódł. Jak się dowiedzieliśmy, w Wikipedii istnieją trzy obszary opatrzone klauzulą „największej troski”, w których prawo do dokonywania zmian zastrzeżono dla edytorów o najwyższym redaktorskim stażu. Są to: konflikt palestyńsko-izraelski, konflikt Pakistan – Indie i… polsko-żydowskie relacje w okresie drugiej wojny światowej! Pomimo tych restrykcji i zabezpieczeń treść artykułów dotyczących stosunków polsko-żydowskich w czasie II wojny światowej była szokująca.

Jak się okazało, mała grupka ideologicznie zmotywowanych redaktorów o dużym stażu, pracując ramię w ramię, zdołała zdominować dziedzinę, skutecznie blokując i zastraszając innych edytorów i uniemożliwiając im przywrócenie równowagi publikowanych na łamach Wikipedii tekstów. Nie było dowodów na jakikolwiek oficjalny udział polskiego państwa w tej nikczemnej aferze, chociaż – zważywszy na stawkę i potężny wpływ artykułów Wiki na niezliczone tysiące jej użytkowników – dojście do takiego rozwiązania jest tylko kwestią czasu. Słabość Wikipedii została już dostrzeżona przez polski rząd, jak pokazuje ujawniona wymiana maili pomiędzy doradcami a ówczesnym premierem Mateuszem Morawieckim, dotycząca hebrajskojęzycznej Wikipedii.

W marcu 2018 roku, po uchwaleniu Polskiej Ustawy o Holokauście, dyplomatyczne stosunki pomiędzy Polską i Izraelem były napięte. Doradca Morawieckiego napisał do szefa jego kancelarii, nawiązując do osoby dyrektorki Instytutu Polskiego w Tel Awiwie:

„Bardzo sensowna jest dyr. Joanna Hofman (była Ambasador w Helsinkach), pomijam, że to nasz człowiek, ale ona rzeczywiście czuje temat”. W kolejnym mailu doradca premiera znów nawiązał do polskiej dyplomatki: „Joanna Hofman z Instytutu Polskiego w TLV , super babka!”. Poprosiłem ją o znalezienie kogoś, kto mógłby zacząć pozycjonować izraelskie strony w Google i korygować hebrajskie wpisy w Wikipedii. Musimy być nadzwyczaj dyskretni pod tym względem, i ona jest świadoma, że… będzie potrzebowała większego budżetu na pokrycie tych wydatków. To da się załatwić, jeśli MSZ przydzieli więcej pieniędzy”.

Nawet przy braku finansowanych przez państwo zafałszowań artykuły Wikipedii karmią niepodejrzewających niczego czytelników informacjami o rzekomym żydowskim współudziale w Holokauście, o silnych powiązaniach Żydów z komunizmem i o łagodnym charakterze polskiego antysemityzmu, wychwalając jednocześnie ogromne wysiłki etnicznych Polaków w dziele ratowania ich żydowskich współobywateli podczas Shoah.Obojętność była niemożliwa

Michał Okoński, który skarżył się na „opłakane skutki” moich badań, nawiązywał do zaproponowanych przez mnie szacunków liczby Żydów zabitych lub zadenuncjowanych podczas wojny przez polskich współobywateli. Na podstawie niemal dwudziestu lat pracy badawczej oszacowałem tę liczbę na około 200 tysięcy ludzi, co, jak twierdzę, jest szacunkiem zachowawczym. Tym niemniej liczba ta szokuje polską opinię publiczną jak mało które z innych zagadnień historycznych, i – parafrazując Jana Karskiego – buduje wąską kładkę, na której ludzie wszystkich politycznych opcji, tacy jak katolicki dziennikarz Okoński i antysemita Braun, spotykają się w obronie dobrego imienia własnego narodu. Aby jednak uchwycić istotę problemu, niezbędnych jest kilka słów na temat historii.

Historycy „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej” dzielą Holokaust w Polsce na trzy okresy, często zachodzące na siebie: początkowa okupacja i gettoizacja, likwidacja gett i Judenjagd, czyli polowanie na ukrywających się Żydów. Periodyzacja różni się zależnie od tego, czy ktoś patrzy na kresy, na obszary zaanektowane przez Rzeszę, czy też na centralną część Polski, gdzie Niemcy ustanowili buforowe państwo, znane jako Generalgouvernement (czyli Generalna Gubernia). Bez wdawania się w szczegóły i wyjątki pierwszy okres skończył się na początku 1942 roku, drugi trwał od marca 1942 do początku roku 1943, a trzeci zaczął się w czasie, gdy zlikwidowano już lokalne getta, była to przede wszystkim druga połowa 1942 roku, i trwał do zakończenia wojny.

Polska była centrum Holokaustu: to tutaj zwożono z całej okupowanej Europy Żydów skazanych na śmierć. Co ważniejsze, Niemcy nie „dostarczali” po prostu Żydów do obozów zagłady. Najpierw musieli wypędzić miliony głodujących mężczyzn, kobiet i dzieci z ich domów, potem zagonić ich do bydlęcych wagonów, a w końcu zaciągnąć do komór gazowych. Było prawdopodobne, że na każdym z tych etapów Żydzi będą stawiać opór. W przeciwieństwie do Żydów z zachodniej Europy polscy Żydzi bardzo wcześnie stali się świadomi prawdziwego znaczenia „deportacji na wschód”. W celu sterroryzowania żydowskich mas, wymuszania posłuszeństwa zastraszaniem i złamania ich oporu akcje likwidacyjne (po niemiecku Aktionen lub Liquidierungsaktionen) przeprowadzano z bezprecedensową brutalnością. Ulice polskich miast dosłownie spływały krwią, a podczas straszliwych godzin i dni Aktionen od 10 do 20 procent Żydów mieszkających w gettach było mordowanych na miejscu lub w drodze do najbliższej stacji kolejowej. Prawdą jest, że w niektórych rejonach, zwłaszcza odleglejszych od linii kolejowych, takich jak części okręgu lubelskiego, Niemcy mordowali in situ blisko połowę wszystkich „deportowanych” Żydów.

Podczas Aktionen około 10% Żydów, blisko 250 tysięcy ludzi, uciekło z gett i próbowało ukryć się po „aryjskiej stronie”. Mniej niż 30 tysięcy przeżyło do wyzwolenia. Los pozostałych 220 tysięcy zależał, w ogromnej większości wypadków, od postępowania i decyzji Polaków. Oprócz Żydów, którzy zginęli w okresie Judenjagd, trzeba też doliczyć Żydów, którzy zginęli – pośrednio lub bezpośrednio z rąk Polaków – podczas akcji likwidacyjnych, w trakcie drugiej fazy Holokaustu i w gettach. Byli tam polscy junacy z Ochotniczych Straży Pożarnych, którzy dołączali do Niemców w poszukiwaniu ukrywających się Żydów, i byli polscy granatowi policjanci, którzy polowali na ocalałych Żydów, kiedy niemieckie oddziały już opuściły zlikwidowane getta. I były tłumy „świadków”, niezliczone tysiące ludzi wchodzących do gett w poszukiwaniu łupów i ukrywających się Żydów, którzy mogli przynieść dobry zysk. Wszystkie te ofiary muszą zostać uwzględnione w ogólnym szacunku, tak że liczba 200 tysięcy Żydów, którzy zginęli przy udziale Polaków, wydaje się szacunkiem ostrożnym i zachowawczym.

W Polsce było bardzo niewiele zamkniętych gett, takich jak te w Warszawie, Krakowie czy Łodzi. Setki innych było otwartych, a polska ludność mieszkała dosłownie drzwi w drzwi z żydowskimi sąsiadami. Czasami, oddzieleni jedynie drutem kolczastym albo marnym płotem, Polacy mogli oglądać ludobójstwo niejako z pierwszego rzędu. Kiedy zaczęły się likwidacje, niektórzy zasunęli zasłony i udawali, że tego nie widzą, inni wykorzystywali żydowską katastrofę i kradli cokolwiek wpadło im w ręce. Jeszcze inni przyłączali się do Niemców i zaczynali tropić Żydów, którzy zaszyli się w pomysłowych kryjówkach w obrębie gett. Jeszcze inni spoglądali z zainteresowaniem na domy i mieszkania, które nagle znalazły się w zasięgu ręki. A bardzo niewielu niezwykle odważnych ludzi zdecydowało się zaoferować umierającym znaczącą pomoc.

W tych okolicznościach pozostanie obojętnym było zwyczajnie niemożliwe. Elżbieta Janicka, badaczka z Polskiej Akademii Nauk, podsumowała to w następujący sposób:

Głównym problemem z dominującą postawą Polaków wobec Żydów nie był brak pomocy. Ani nie bierność czy obojętność. To był fakt, że dla Polaków powszechne było identyfikowanie Żydów, wyrzucanie ich z kolejnych kryjówek, okradanie, demaskowanie, często przekazywanie ich Niemcom, a w wielu wypadkach mordowanie. Paradoksalnie, gdyby Polacy byli w większości obojętni i bierni, większość – nie znikoma mniejszość – Żydów szukających schronienia przed Niemcami po tak zwanej aryjskiej stronie, przeżyłaby.

Kilka lat temu przeglądałem dokumenty mojego zmarłego ojca, ocalałego z Holokaustu. Trafiłem na jego list z 2 września 1973 roku, zaadresowany do Kazimierza Koźniewskiego, bohaterskiego żołnierza podziemia w czasie wojny i wpływowego pisarza w okresie Polski Ludowej. Czytając pożółkły zapisek, kalkową kopię z maszyny do pisania, doznałem déjà vu. List traktował o przedwojennym antysemityzmie, o tym, że podczas wojny społeczeństwo polskie było zjednoczone przeciwko Niemcom z jednym wyjątkiem: nie było szeroko rozpowszechnionego potępiania tego, w jaki sposób Niemcy traktowali Żydów. Mój ojciec pisał o kradzieżach żydowskiej własności. O nieustannym strachu przed szantażem i o bezkarności szantażystów. W czasie okupacji w języku polskim narodziło się specjalne słowo: szmalcownik. Powstało po to, by opisać nowy zawód – a czasem i pasję – ludzi, którzy żerowali na ukrywających się Żydach.

Ojciec pisał:

dla tych, którzy to ryzyko szlachetnie podejmowali, była to trudna i ryzykowna konieczność działania, na własną rękę, każdy oddzielnie. Musieli się oni zawsze kryć ze swą chrześcijańską postawą i pomocą i konspirować dużo staranniej przed współrodakami, niż ci, którzy na przykład ukrywali rannych partyzantów. W sprawie ukrycia partyzanta społeczeństwo było solidarne – ale nie w sprawie ukrycia Żyda! Nie zapomniał Pan na pewno, tak pospolitych wówczas, przerażających zdań: „Mimo wszystko, złoty pomnik winniśmy Hitlerowi wystawić – robi za nas brudną robotę!”. A wówczas, gdy getto przystąpiło do ostatniej walki i płonęło w huku strzałów, gdy Warszawa zasypana była zwęglonymi skrawkami papierów, a ludzie czujący zaciskali pięści w bolesnej bezsile – jaka była typowa reakcja warszawskiego kołtuna? „Hi-hi! Żydkowie się biją? Uśś!

Oburza Pana, tak samo jak i mnie, nieraz w świecie wypowiadana opinia o roli Polaków w tragedii żydowskiej podczas okupacji. Ale z drugiej strony niech się Pan tak nie dziwi tym Żydom polskim, którzy, cudem jakimś ocalawszy i opuściwszy kraj podczas wojny lub zaraz potem, pozostali pod przygniatającym wrażeniem osobistych swych doświadczeń na temat naszych współrodaków. Wielu z nich, szukając ratunku i schronienia, nie zdołało natknąć się na tych ludzi mężnych i szlachetnych, o których Pan pisze, a którym i ja swoje życie zawdzięczam – było ich, niestety, nie tak wielu. Wielu z tych, którzy ukradkiem pukali (a może Pan nie wiedzieć, jak czuliśmy się, będąc tropioną zwierzyną) napotykało zatrzaskiwane z przerażeniem drzwi; często drwinę, obelgi, szczucie psami; a nieraz – charakterystyczny, znany każdemu z nas złowrogi błysk w oku, będący dla nas sygnałem: „uciekaj – ten człowiek cię wyda!”. Hieny nie wymarły, nie uciekły – żyją spokojnie wśród nas jako typowi i szanowani członkowie społeczeństwa, nie inaczej niż ich o tyle bardziej krwią splamione odpowiedniki w NRF i NRD.

Argumenty podniesione przez mojego ojca, jak zostały odrzucone ponad pół wieku temu, tak i obecnie nadal są odrzucane. Osiemdziesiąt lat negacji.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: