- W empik go
Wybór - ebook
Wybór - ebook
Katarzyna, pracująca jako pedagog w ośrodku wychowawczym, nie wyobraża sobie, by kiedykolwiek mogła przejść obojętnie wobec dziecięcej krzywdy. Nic więc dziwnego, że kiedy pewnego dnia znajduje w parku porzucone niemowlę, postanawia zrobić wszystko, by zapewnić mu bezpieczną przyszłość. Ale to nie jedyne zaskakujące zdarzenie, jakie ma miejsce tego dnia. Chwilę później Katarzyna poznaje mężczyznę, który również angażuje się w losy niechcianego dziecka. Wspólna troska zbliża ich do siebie i wkrótce staje się jasne, że mogliby stworzyć szczęśliwą rodzinę. Los jednak ma wobec nich inne plany - nieoczekiwanie odnajduje się matka dziecka, a Stanisław zaczyna wątpić w przyszłość ich związku. Czy uda im się dokonać odpowiedniego wyboru i uratować tę miłość?
Karolina Zielińska
Urodziła się w 1996 roku w Szamotułach. Z wykształcenia jest asystentką stomatologiczną. Od dziecka pasjonuje się książkami. Już jako dwunastolatka zaczęła tworzyć własne teksty. Nie wyobraża sobie choćby jednego dnia bez pisania. Interesuje się także fotografią. Uwielbia uczyć się języków obcych, a najbardziej fascynuje ją angielski. W życiu ceni sobie szczerość i autentyczność. Prywatnie jest szczęśliwą narzeczoną i psią mamą.
„Wybór” jest jej debiutem literackim.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8219-456-2 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przychodząc do pracy, nie wiedział, co zastanie. Mógł to być wypadek, zabójstwo albo jeszcze zupełnie coś innego. Brał czynny udział w śledztwach, choć mógł posyłać ludzi i skupiać swoją uwagę na czymś zupełnie innym.
Był „detalowcem” i stosował wiele reguł, które – jak się przekonał – nie miały głębszego zastosowania w Legionowie.
– Cześć – odezwała się chłodno Paulina Mędrzycka.
– Cześć – odpowiedział.
Starał się za wszelką cenę skupić na tym, co jest tu i teraz, ale gdzieś z tyłu głowy wciąż powracał do niego obraz małej rozpłakanej dziewczynki znalezionej wczoraj w parku. Zgarnął z biurka teczkę i zaczął przeglądać dokumenty. Dziś miał do rozwiązania zabójstwo. Ofiarą była czterdziestodwuletnia kobieta; rany na jej ciele wskazywały na użycie tępego narzędzia. Technicy zasugerowali łom.
– Twój humor powala mnie na kolana – mruknęła.
Patrzyła na mężczyznę, zaciskając zęby. Irytował ją. W momencie kiedy przekroczyła próg komendy i weszła do gabinetu, wiedziała, że zapowiada się kolejny ciężki dzień. I wcale nie chodziło o sprawę zabójstwa na jego biurku.
– Praca to nie miejsce na żarty – odparł swoim oschłym, chłodnym tonem. – Zapoznaj się z aktami, za pół godziny jedziemy na miejsce zbrodni.
– Dlaczego tutaj jesteś? – zapytała.
Wyczuł, że miała na myśli coś innego niż miejsce zamieszkania. Napiął mięśnie i zacisnął szczękę.
– Ta wiedza nie jest ci do niczego potrzebna.
– Zwolnić cię nie mogli, bo nie dostałbyś posady u nas. W takim razie to musiała być twoja decyzja.
– Zatrzymaj swoje przesłuchanie dla podejrzanych o morderstwo, dobrze?
Nie dawał się emocjom. Nie ulegał presji. Był obojętny.
– To nie jest przesłuchanie. Wiesz, co to jest rozmowa? Prowadzenie konwersacji?
Zaczęła być arogancka. Dobrze o tym wiedziała, jednak w obecności tego mężczyzny nie umiała powstrzymać swojego ciętego języka. Wyzwalał w niej jakąś potrzebę bycia wredną i egoistyczną.
– Rozmowa jest wówczas, kiedy dwie osoby są zainteresowane tematem. Ja nie jestem – rzucił niedbale i wstał ze skórzanego fotela przy biurku.
Paulina z ulgą dostrzegła wchodzącego Gabriela i pomachała mu wesoło dłonią.
– Cześć, ledwo żyję! Przysięgam, że od jutra kładę się spać o dwie godziny wcześniej – westchnął, opadając całym ciężarem na krześle.
– Ja też tak sobie powtarzam. Już drugi tydzień minął. – Zachichotała.
Gabriel mrugnął psotnie okiem. Cieszyła się, że przynajmniej on jest skory do żartów.
– Skupcie się na pracy – rzucił stanowczo Stanisław, wychodząc z pomieszczenia. Właśnie miał zamiar zaparzyć sobie kawę, kiedy usłyszał dźwięk telefonu. Numer nieznany.
– Kozerski, słucham? – bąknął w słuchawkę.
– Dzień dobry, Anna Popiela. Jestem pediatrą. Wczoraj w nocy przyjęłam dziecko na oddział. – Serce zaczęło mu szybciej bić. Martwił się. Naprawdę się martwił.
– Nie mogliśmy dodzwonić się do drugiego numeru, więc zdecydowałam, że zadzwonię do pana.
– Co z nią?
– Dostała kroplówkę. Walczy.
– Jakie ma szanse?
Nienawidził tego pytania, ale przecież był realistą. Zdawał sobie sprawę, że niemowlę miało znacznie obniżoną odporność, a przybywanie w cienkich śpioszkach na dworze, gdzie panowała niska temperatura, sprzyjało rozwinięciu się różnych infekcji. W tym tych zagrażających życiu.
– Jest silna, jesteśmy dobrej myśli. Wiadomo co z jej matką?
– Sprawa została przekazana do wydziału prewencji – odparł spokojnie, opierając się o ścianę.
Takie były zasady, choć nie raz miał ochotę trochę je nagiąć. Chciał być przy tym śledztwie. Chciał poznać osobę, która była odpowiedzialna za porzucenie bezbronnego dziecka w samym środku parku.
– Nie wiemy w jakiej kondycji jest ta kobieta, może potrzebuje pomocy… Często młode dziewczyny, bojąc się konsekwencji, postępują w ten sposób.
– Tak, zdaję sobie z tego sprawę. Jeśli będę wiedział więcej, natychmiast się skontaktuję. Dziękuję za informacje o stanie zdrowia dziecka.
Był wdzięczny lekarce. Lubił ludzi, którzy byli profesjonalistami w swoim fachu.
Zalał kawę wrzącą wodą i sięgnął po śmietankę.
– Dzień dobry panie Kozerski, widzę, że coraz lepiej się pan odnajduje w naszej komendzie – odezwał się nagle dojrzały damski głos.
Szybko go rozpoznał. Naczelniczka Renata Król była specyficzną osobą, która wbijała się w pamięć bez większego wysiłku. Uśmiechnął się lekko w jej stronę.
– To prawda – przyznał leniwie.
Szanował przełożoną ale nie miał ochoty na dłuższą pogawędkę.
– Jak dogaduje się pan z zespołem?
Upił łyk kawy. Zastanawiał się, czy powiedzieć prawdę, że według niego wszyscy są rozpuszczeni jak dziadowski bicz i potrzebują sztywnych reguł, żeby utrzymać poziom, czy też skłamać.
– Są w porządku – mruknął.
– Mam nadzieję, że wszystko co złe minęło i odzyska pan tutaj zasłużony spokój.
Skinął drętwo głową. Również żywił taką nadzieję. Inaczej nawet by nie zadawał sobie trudu, aby zmienić miejsce zamieszkania i co za tym szło – pracę.
– Dziękuję – wydusił.
Dobrze zdawał sobie sprawę, że nie mógł ulec wspomnieniom. Zbyt dużo poświęcił, żeby teraz znów zacząć tonąć pod ciężarem niespokojnego sumienia.
– Miłego dnia – rzuciła na odchodnym.
– Miłego dnia – odpowiedział bardziej szorstkim tonem, niż zamierzał.
Następnie wrócił do gabinetu i skinął głową w stronę zespołu. Nie musiał mówić więcej. Wszyscy zrozumieli.
Wzięli broń, odznaki i wyszli z budynku, wdychając świeży zapach kwietniowego poranka.
Paulina siedziała obok Stanisława i spoglądała na jego profil. Wciąż zachodziła w głowę, dlaczego zrezygnował z poprzedniej pracy w Warszawie. Miała sporo teorii, ale wszystkie były zbyt banalne, aby mogły okazać się rzeczywistością.
Była przekonana, że coś musiało się stać. Tylko co?
– Przestań na mnie patrzeć w ten sposób – rzucił nagle.
– Jaki sposób?
– Jakbyś chciała mnie prześwietlić.
– Wydaje ci się, masz jakąś paranoję. Nie dość, że nie znasz się na żartach i jesteś gburem, to teraz masz jakieś urojenia – westchnęła, udając oburzenie. Nie odpowiedział. Irytowała ją jego chłodna postawa. Sprawiał wrażenie niewzruszonego.
– Widzę, że nadal się bardzo lubicie – zauważył Gabriel.
– Popracujemy nad tym – zapewnił Stanisław.
Zaśmiała się rozbawiona. Była ciekawa, co miał na myśli.
– To dobrze, bo zawsze byliśmy zgrani. Nigdy nie było między nami żadnego kwasu. Chciałbym, żeby to wróciło – stwierdził ponuro Maks.
– Jesteśmy najlepsi! Rozwiązujemy każdą sprawę. Nie ma niedokończonych śledztw – pochwaliła się Paulina.
Chciała trochę połechtać swoje ego i przy okazji nieco wytrącić z równowagi milczącego Stanisława, bądź – jak ona sama go nazywała – Warszawkę. I nie chodziło tylko o miasto, z którego pochodził. Wkurzało ją jego zachowanie, wyszukane maniery, których tutaj w Legionowie nie musiał demonstrować.
– Morderstwo starszej kobiety nad rzeką. Tego nie rozwiązaliście – wytknął.
Przypomniał sprawę sprzed kilku dobrych lat! Poczuła się, jakby ktoś ją mocno kopnął w brzuch.
– Jesteś jak wrzód na dupie – syknęła.
– Możliwe, ale ja nie koloryzuję rzeczywistości. Prawdę mówiąc, nie widziałem wcześniej tak rozwalonego zespołu, który wciąż funkcjonuje i zbiera laury. Moje gratulacje – mruknął gniewnie Stanisław. Wiedział, że będzie miał ostatnie zdanie. Nie mieli czasu na słowne potyczki.
Parkując przed blokiem, w którym znajdowało się ciało kobiety, zerknął na partnerkę pobieżnie, trochę jakby z ciekawości.
Miała blond włosy związane w solidny, ciasny warkocz. Była niższa od niego, ale zdecydowanie nie należała do grupy księżniczek, przed którymi otwiera się drzwi. Mało tego. Był pewny, że gdyby jakimś cudem drzwi się nie chciały otworzyć, ona by je wyważyła. Miała umięśnione ramiona, mocne nogi.
Przypomniał sobie ilość pochwał, jakimi naczelniczka ją obdarzyła. Nie miał wątpliwości, że jest osobą na odpowiednim miejscu, jednak przeszkadzał mu brak dyscypliny.
– Nie cierpię trupów z rana – westchnął Gabriel, wspinając się po schodach.
– Ja też. Brakuje tylko deszczu i kłótni z Marysią, żebym miał idealnie zjebany dzień – podsumował Maks.
– Marysia zawsze ma rację – stwierdziła Paulina, uśmiechając się szeroko. – Masz szczęście, że chciała za ciebie wyjść, dupku.
– Już rok za nami.
– Zawsze jesteście tacy rozgadani w miejscu morderstwa? – Stanisław zmarszczył gniewnie brwi. Był zły.
– A ty zawsze masz taki kij w tyłku?
– Paula odpuść, daj spokój – szepnął Gabriel.
Pokiwał z aprobatą głową. Przynajmniej raz mógł się z nim zgodzić. Zacisnął usta, widząc leżące ciało w czarnym worku z logo wydziału zabójstw. Był pewien, że zrobili dobrą robotę. Założył niebieskie lateksowe rękawiczki i zaczął rozglądać się po niewielkim pokoju. Był w nim porządek, łóżko idealnie zaścielone, rolety w oknie opuszczone.
– Śmierć nastąpiła około piątej rano, trzydzieści minut później nasi dostali zgłoszenie – mówiła.
– Nasi czy kto? – chciał precyzji. Klarowności. Spójności.
– Wydział zabójstw i technicy. Rana wyglądała tak, jakby ktoś… – urwała, widząc jego spojrzenie. – Co?
– Nie musisz mi wszystkiego tłumaczyć, czytałem akta. Wątpię, żebyśmy znaleźli narzędzie zbrodni w tym miejscu. Raczej morderca chciał je ukryć.
– Dlaczego? Może właśnie to nie będzie skomplikowana akcja – mruknął smętnie Maks.
– Podejrzewają syna. Żaden człowiek nie chce ponosić konsekwencji swoich czynów. Paraliżuje go strach i…
– Ucieka – dokończyli jednocześnie, wprawiając go w zaskoczenie. Skinął głową.
– Tak, ucieka przed sprawiedliwością.
Zerknął w stronę Gabriela, który zaczynał robić zdjęcia w celu dokumentacji.
– Czyli kogo mamy na liście podejrzanych? – spytał Maks.
– Synem zajęli się już kryminalni, ale nam zostawili resztę rodziny. Możemy porozmawiać z córką tej kobiety – mówiła stanowczo i rzeczowo Paulina.
– Dobrze, zaczniemy od córki – zgodził się i nagle usłyszał dźwięk telefonu. Powinien wcześniej wyciszyć aparat, to było wysoce nieprofesjonalne. Na wyświetlaczu pojawił się znów nieznany numer. Poczuł dziwny ucisk w okolicy mostka.
– Kozerski, słucham? – rzucił jak zwykle.
– Dzień dobry, Anna Popiel. Dzwonię ze szpitala Józefa Piłsudskiego.
Odszedł kilka kroków na bok.
– Rozmawialiśmy niedawno, czy coś się stało?
– Stan dziewczynki uległ pogorszeniu. Na miejscu jest kobieta, która odnalazła dziecko. Prosiła, bym poinformowała także i pana.
To było całkiem miłe z jej strony. Doceniał to.
– Jak bardzo jest źle? – Chciał znać fakty, realia, mimo że jego serce zaczynało się niebezpiecznie kurczyć.
– Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Dziecko ma temperaturę powyżej trzydziestu dziewięciu stopni, wymiotuje, mimo naszych starań wciąż jest odwodnione.
To były przerażające wieści. Spojrzał na zespół i zacisnął powieki. Nie wiedział, co zrobić. Czuł się jak w pułapce.
Rozłączył się, mając wrażenie, że nie zniesie kolejnych słów lekarki. Musiał zblednąć, bo Gabriel z troską zapytał, czy wszystko jest w porządku. Czy było?
– Muszę jechać do szpitala, to bardzo pilne. Poradzicie sobie?
– Coś się stało? – Paulina także wykazała troskę. Zauważyła wyraźną zmianę w jego zachowaniu.
– Dziecko mojej znajomej jest w ciężkim stanie, prosiła mnie, żebym przyjechał. Mam nadzieję, że zrozumiecie.
– Jasne, no… to siła wyższa. Nie martw się Warszawka, damy radę – rzucił Gabriel, na szczęście Stanisław nie zwróci uwagi na znaczenie tych słów. Nie miał na to czasu.
– Jedź i daj znać, co z dzieckiem – dodała Paulina.
Wyszedł z budynku, minął radiowóz i na piechotę poszedł w kierunku szpitala. Przez całą drogę nawiedzały go różne scenariusze. Nie były przyjemne. Zaczynał się zastanawiać, co zrobi, jeśli dziecko umrze. Czy powinien pokryć koszty pogrzebu? Zgodzić się na sekcję? I czy obciążyć rodziców za nieumyślne spowodowanie śmierci, kiedy się w końcu odnajdą?
Nerwowym krokiem wpadł do szpitala. Nie musiał ustawiać się w kolejce do rejestracji. Miał dobrą pamięć i szybko dotarł na drugie piętro. Na korytarzu panowała cisza, przerywana jedynie co jakiś czas stłumionym szlochem. Podszedł do kobiety, która tak samo jak on, przejęła się losem dziecka.
– Dzień dobry – odezwał się.
Podniosła na niego zapłakane zielone oczy.
– Dzień dobry. Nie sądziłam, że pan przyjedzie.
– Urwałem się z pracy – mruknął. Nie był zbyt dumny z tego, co zrobił, ale czuł, że nie miał wyboru.
– Co zrobimy, jeśli ona… no wie pan, jeśli nie da rady? To takie maleństwo! Widziałam ją kilka sekund przez szybę. Leży bezradnie podłączona do tych wszystkich rurek!
Katarzyna nie potrafiła się uspokoić. To był przygnębiający widok, a świadomość, że śmierć czai się za rogiem, była nie do zniesienia. Świeże łzy napłynęły jej do oczu, a po chwili poczuła jak mężczyzna dotyka delikatnie jej ramienia.
– Proszę się nie zamartwiać na zapas. Wiara czyni cuda.
– Co z rodzicami? Wiadomo coś?
– Nie. Zleciłem sprawę prewencji. Jeśli cokolwiek będę wiedział, postaram się o przyłączenie do śledztwa.
– Ja też chcę mieć w tym czynny udział – powiedziała stanowczo.
Spojrzał na jej zapuchnięte oczy, suche usta, drżące ciało ukryte pod płaszczem. Był pewien, że nie poradzi sobie z ciężarem śledztwa.
– Nie ma pani odpowiedniego doświadczenia – zaczął ostrożnie. Nie chciał jej urazić.
– Jestem pedagogiem. Znam się. Mogę dotrzeć do tych ludzi z punktu widzenia zwykłego szarego człowieka.
– Mamy psychologów.
– W mundurach – mruknęła nerwowo. Widział upór w jej spojrzeniu. – Czasem lepiej, kiedy nie widać odznaki.
– To nie jest zależne ode mnie – uciął krótko.
Nastąpiła cisza.
Obydwoje wpatrywali się w drzwi do sali, gdzie leżała dziewczynka.
– Zastanawiałam się, jak mogłaby mieć na imię – zaczęła nieśmiało.
Trochę się martwiła. Przez to, że powiedziała otwarcie, iż chce być przy śledztwie, być może weźmie ją za zdeterminowaną wariatkę. Nie miała niczego złego na myśli, bardzo chciała pomóc. Chciała dowiedzieć się, co takiego się stało, że tak mała istotka została porzucona jak niepotrzebna zabawka.
– Jak?
Był zainteresowany. Wydawało się jej, że uśmiechnął się nieznacznie, unosząc kąciki ust w górę.
– Amelia. Od zawsze podobało mi się to imię. – Wzruszyła ramionami, udając obojętność.
– Podoba mi się. Amelka. – Znów się uśmiechnął. Była pewna.
Nagle drzwi do sali się otworzyły i stanęła w nich lekarka.
– Temperatura spadła. Przed chwilą zasnęła. Możecie państwo ją zobaczyć, ale przedtem proszę włożyć na siebie strój ochronny – powiedziała spokojnie.
Kątem oka zauważył, jak Katarzyna w pośpiechu zarzuca na siebie niebieskawą folię.
– Wiadomo, co to za infekcja?
– Wdało się zapalenie płuc. Musi pan wiedzieć, że u niemowlęcia zapalenie płuc często wiąże się ze… zgonem. – Skinął ponuro głową. Bolała go ta świadomość.
– Ona potrzebuje bliskości, proszę z nią pobyć – dodała łagodnie.
Nie odpowiedział, a zamiast tego założył ochraniacze i wszedł do sali. Katarzyna stała przy inkubatorze, jej palce dotykały delikatnie główki dziecka.
– Jest taka mała – szepnęła.
– Da radę – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. Nie zgadzał się na żadne inne scenariusze.
– Przez cały dzień myślałam o niej.
– Ja również – przyznał niechętnie. Jego ręka sama powędrowała w stronę inkubatora. Opuszkiem palca musnął rozgrzaną skórę dziecka i westchnął cicho.
– Ma zapalenie płuc.
– To jest wyrok – załkała.
Nie zgadzał się. To nie był żaden wyrok.
– Amelce nic się nie stanie. Wyjdzie z tego.
– Pasuje do niej to imię, prawda? – Rozczuliła się.
– Tak. – Spojrzał na Katarzynę, widział ślady łez, zmęczenia i stresu. Westchnął cicho. – Powinna pani odpocząć, jestem pewien, że dziecko czuje pani zdenerwowanie.
Sądził, że zaraz go zbeszta, ale o dziwo, skinęła głową.
– Ma pan rację.
Nie było łatwo przyjąć to do wiadomości, ale faktycznie mężczyzna miał rację. Puściła dłoń dziewczynki i wyszła z sali. Miała zamiar pójść do szpitalnego bufetu i zjeść jakąś kanapkę. Żołądek bolał ją coraz bardziej i miała nadzieję, że to wszystko przez brak porządnego śniadania.
Pchnęła szklane drzwi i podeszła do lady. Wzięła z koszyka pełnoziarnistą bułkę z sałatą i żółtym serem oraz zamówiła małą filiżankę czarnej kawy. Usiadła na twardym krześle i czując wibracje, wyjęła telefon. Wiadomość od Pauliny.
Cześć! Nadal jesteś w szpitalu? Co się dzieje z tą małą?
Uśmiechnęła się lekko. Opowiedziała przyjaciółce o całym zdarzeniu ze szczegółami. Była policjantką, więc ufała jej instynktowi. Zresztą miała nadzieję, że będzie znać mężczyznę, który – chcąc nie chcąc – wmieszał się w całą sprawę, ale jak na złość zapomniała jego imienia. Przez kilka sekund zastanawiała się, czy mogłaby zrobić zdjęcie Amelii, lecz uznała to za wyjątkowo durny pomysł.
– Można?
Ze zdziwieniem spojrzała w górę. Stanisław uśmiechnął się blado, nie chciał jej przestraszyć. Przyszedł do bufetu i podobnie jak ona, wziął kawę. Chciał przez chwilę zebrać myśli, a w sali, gdzie przebywało dziecko, było to niemożliwe.
– Tak, proszę.
Odsunął krzesło i usiadł, wlał śmietankę.
Katarzyna zauważyła, że wyjął telefon i co kilka sekund zerkał na wyświetlacz.
– Przepraszam, nie zapytałem, gdzie pani dokładnie pracuje? Jaki to ośrodek opiekuńczo-wychowawczy?
– Mieści się na Generała Sikorskiego. Jesteśmy tam trzy i pracujemy na pełen etat. Zajmujemy się dziećmi w różnym wieku, pomagamy też rodzicom, jeśli zachodzi taka potrzeba – powiedziała spokojnym tonem.
– Rozumiem. Czy wcześniej zdarzało się pani znaleźć dziecko?
– Nie, skąd takie pytanie?
– Z czystej ciekawości – mruknął, upijając kawę.
– Nie. To mój pierwszy raz. Wolałabym tego nie przeżywać. To dla mnie niezrozumiałe, że ktoś chciał się pozbyć Amelki.
– Kontaktowałem się ze znajomym, czekam na wiadomości. Wraca pani do pracy?
– Sama nie wiem, pewnie będę bezużyteczna. Nie mogę się skupić, wciąż się martwię, co będzie dalej – wyznała.
I to było tak szczere, że zaskoczyła samą siebie. Trochę onieśmielona zaczęła jeść bułkę. Smakowała dobrze.
– Smacznego.