Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wybór pism - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wybór pism - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 297 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I. PLA­TON I PLA­TO­NIZM.

PLA­TON. *)

Wszel­ka praw­dzi­wa kry­ty­ka fi­lo­zo­ficz­nych dok­tryn, po­dob­nie jak kry­ty­ka każ­de­go in­ne­go wy­two­ru ludz­kie­go du­cha, musi mieć za punkt wyj­ścia hi­sto­rycz­ną oce­nę wa­run­ków, współ­cze­snych i daw­niej­szych, któ­re się zło­ży­ły na to, że ta dok­try­na, że ten wy­twór jest wła­śnie tem, czem jest. Lecz kry­ty­ka wy­czer­pu­ją­ca ma jesz­cze dal­sze cele. Je­że­li w roz­wo­ju ode­rwa­nych dok­tryn, któ­re­go dzie­je za­pi­sa­ła hi­sto­rya fi­lo­zo­fii, za­wsze mamy do czy­nie­nia z jed­nej stro­ny z fa­tal­nym, nie­za­chwia­nym i za­wi­łym me­cha­ni­zmem oko­licz­no­ści – oko­licz­no­ści pew­nej epo­ki, któ­re mo­że­my przez ana­li­zę wy­ja­śnić; to za­wsze mamy tak­że z dru­giej stro­ny do czy­nie­nia z sto­sun­ko­wo ta­jem­ni­czą siłą jed­nost­ki, któ­ra nie­ja­ko prze­ciw­dzia­ła, sta­wia opór oko­licz­no­ściom i wza­jem ich wpły­wom for­mu­ją­cym pod­le­ga. Moż­na­by rzec na­wet, że pro­bie­rzem kry­ty­ki w sto­sun­ku do sztu­ki i do li­te­ra­tu­ry nie mniej jak do fi­lo­zo­fii nie jest zdol­ność uj­mo­wa­nia ogól­nych wa­run­ków wspól­nych wszyst­kim wy­two­rom pew­nej okre­ślo­nej epo­ki, lecz wła­śnie zdol­ność uchwy­ce­nia w ge­nial­nej jed­no­st­ce ry­sów je­dy­nych i po­ka­za­nia w jaki spo­sób ta jed­nost­ka osta­tecz­nie, mocą swej woli, po mis- -

* Z dzie­ła, bę­dą­ce­go se­ryą od­czy­tów – wy­kła­dów uni­wer­sy­tec­kich: "O Pla­to­nie i pla­to­ni­zmie" (Pla­to and Pla­to­nism) 1893.

trzow­sku uto­ro­wa­ła so­bie wła­sną dro­gę w tym gąsz­czu wa­run­ków i oko­licz­no­ści. Stu­dy­um Pla­to­na na­su­wa nam dwa za­da­nia: od­bu­do­wa­nie w gra­ni­cach moż­li­wo­ści ogól­ne­go cha­rak­te­ru epo­ki, oraz, rów­nież w gra­ni­cach moż­li­wo­ści, od­two­rze­nia por­tre­tu oso­by. So­fi­ści, świat so­fi­stów, w któ­rych oto­cze­niu żył; jego mistrz, So­kra­tes; fi­lo­zo­fie przed­so­kra­tycz­ne; a więc me­cha­nicz­ny wpływ prze­szło­ści i obec­no­ści: – ro­zu­mie się samo przez się, że z ca­łej dok­try­ny Pla­to­na nie poj­mie­my ani odro­bi­ny, je­że­li jej nie po­zna­my w związ­ku z wszyst­kie­mi temi oko­licz­no­ścia­mi; – ale w tem wszyst­kiem jest i sam Pla­ton.

– Po­wiedz­my od­ra­zu: oso­bi­stość nie­co skom­pli­ko­wa­na. Wiel­cy mi­strze fi­lo­zo­fii byli prze­waż­nie i bar­dzo wy­bit­nie zwy­kły­mi fi­lo­zo­fii słu­żeb­ni­ka­mi. Jak­by w za­wo­dy idąc z pro­sto­tą Ary­sto­te­le­sa, z jego za­chłan­nym in­te­lek­tu­ali­zmem – im­po­nu­ją­cym nie­za­wod­nie, dość he­ro­icz­nym w swo­im ro­dza­ju – ci lu­dzie słu­ży­li na­uce, na­uce in va­cuo, jak gdy­by nic prócz tego, (wia­ra, wy­obraź­nia, mi­łość, zmy­sło­wość) nie zdo­ła­ło ich ode­rwać na chwi­lę od niej. Nie­je­no, że mało z ich ży­cia wie­my (cóż tu było do opo­wia­da­nia?), ale nie zna­my wca­le ich tem­pe­ra­men­tów; w isto­cie bo­wiem ta je­dy­na w nich ode­rwa­na czy na­uko­wa siła tem­pe­ra­ment wprost usu­wa­ła. Gdy zaś sami omal, że nie byli umy­sło­we­mi abs­trak­cy­ami, to fi­lo­zo­fia ich była cał­kiem wier­na swo­im za­bar­wie­niom, a ra­czej swej bez­barw­no­ści; ma­lo­wa­ła na sza­ro nie­tyl­ko rze­czy sza­re, jak się o niej wy­ra­ził He­gel, ale i wszyst­kie ko­lo­ry.

Ale z Pla­to­nem inna jest spra­wa. W nim żą­dza praw­dy była wy­ni­kiem, lub prze­dłu­że­niem pew­nych rdzen­nych skłon­no­ści, któ­re może przez się prze­ciw­i­ły się praw­dzie. Ato­li wła­ści­wa isto­ta Pla­to­na jest mię­sza­ni­ną róż­no­rod­nych ży­wio­łów du­cho­we­go ustro­ju Pla­to­na. Pla­to­nizm jest w pew­nem zna­cze­niu do­no­śnem świad­cze­niem rze­czom nie­wi­dzial­nym, nad­zmy­sło­wym, nie pod­le­ga­ją­cym do­świad­cze­niu, na przy­kład: pięk­nu, któ­re dla cie­le­sne­go oka nie ist­nie­je. Ato­li twór­ca tej fi­lo­zo­fii świa­ta nie­wi­dzial­ne­go, – a któż w to może wąt­pić, je­śli tyl­ko jed­ną jego stro­ni­cę prze­czy­ta? i to wła­śnie kie­ro­wa­ło ku nie­mu i przy­ku­wa­ło do nie­go lu­dzi zgo­ła nie skłon­nych do zaj­mo­wa­nia się spra­wa­mi, któ­re roz­trzą­sał Pla­ton –: otóż twór­ca tej fi­lo­zo­fii świa­ta nie­wi­dzial­ne­go był czło­wie­kiem, dla któ­re­go "świat wi­dzial­ny rze­czy­wi­ście ist­niał". Pla­ton wy­da­je się su­ro­wym i, wła­ści­wie, do­brze mu się przyj­rzaw­szy, jest su­ro­wy; ato­li jego po­wścią­gli­wość czy su­ro­wość, tak po­cią­ga­ją­ca es­te­tycz­nie, wy­ni­ka z po­sta­no­wie­nia, z opa­no­wa­nia bar­dzo bo­ga­tej zmy­sło­wej i wszech­stron­nie wraż­li­wej na­tu­ry. Tak, wi­dzial­ny świat, tak wów­czas god­ny wi­dze­nia w Ate­nach, rze­czy­wi­ście dla nie­go ist­niał: ist­nie­je cią­gle i to wła­śnie jest cie­ka­we! – żyje cią­gle i czyn­nie wszę­dzie, na­wet wów­czas, gdy Pla­ton już gdzieś po­mknął ku rze­czom nie­wi­dzial­nym.

Do nie­co po­sęp­nej szko­ły So­kra­te­sa i do jej dys­cy­pli­ny w tych spra­wach apa­tycz­nej i lek­ce­wa­żą­cej, Pla­ton wniósł wszyst­kie moż­li­wo­ści ży­cia umy­sło­we­go; lub (ma­myż rzec?) wszyst­kie uro­ki or­ga­ni­za­cyi po­etyc­kiej na mo­dłę Sa­fo­ny lub Ka­tul­lu­sa; wniósł nad­to prak­tycz­ną in­te­li­gen­cyę, przy­stęp­ny spo­sób wy­zy­ska­nia wła­snych zdol­no­ści, sztu­kę pi­sa­nia fi­lo­zo­ficz­ną, cho­ciaż świec­ką grec­ką pro­zą, przez któ­rą mógł był zo­stać naj­świet­niej­szym So­fi­stą. Nie moż­na nie spo­strzedz, że jego umysł jest skład­ni­cą nie­zwy­kle ży­wych ob­ra­zów lu­dzi i rze­czy. Nie­ma rze­czy, do­stęp­nej dla oka i ucha, choć­by naj­po­spo­lit­szej, – któ­rej­by ten umysł nie re­je­stro­wał na­tych­miast. W tłu­mie ludz­kich istot spo­strze­ga za­rów­no dźwię­ki uro­czy­stych hym­nów jak po­brzę­ki naj­drob­niej­szych rę­ko­dzieł i in­te­re­su­je się nie­mi. Fi­lo­zof kon­wen­cy­onal­ny mógł­by roz­pra­wiać o "tę­pej ma­te­ryi", na przy­kład; ale Pla­ton zbyt dłu­go wa­łę­sał się po warsz­ta­tach mo­sięż­ni­ków, iżby wpaść na tak li­chy epi­tet. A je­że­li wła­dza rze­czy umy­sło­wych uja­wia się u nie­go w ten spo­sób w drob­nost­kach, to wi­dać ją nie­mniej w jego spo­so­bie opo­wia­da­nia – a nikt nie opo­wia­da dłu­gich po­wie­ści bar­dziej bły­sko­tli­wie i świet­nie! – oraz w gra­ficz­nem przed­sta­wia­niu ca­łych scen z rze­czy­wi­ste­go co­dzien­ne­go ży­cia, np. sce­ny, któ­rą się roz­po­czy­na Re­pu­bli­ka. Jego So­kra­tes z cie­ka­wo­ścią po­dą­ża na miej­sce, w któ­rem za­pro­wa­dza­ją nowy ob­rzą­dek re­li­gij­ny: jak się to oni do rze­czy za­bio­rą. So­kra­tes jest cie­kaw, tak­sa­mo, jak cały ten lu­dek ateń­ski. Jak za na­szych cza­sów szu­ka się mi­łej oka­zyi spo­tka­nia się z do­bry­mi zna­jo­my­mi. "Spo­tka­my się tam z nie­któ­ry­mi z po­śród na­szej mło­dzie­ży: na­wią­że­my dy­alog: bę­dzie tam, przy po­chod­niach, pro­ce­sya na cześć bo­gi­ni, pro­ce­sya kon­na: rzecz zu­peł­nie nowa! – Co? z po­chod­nia­mi w rę­kach? kon­no?

A jak­że, i bę­dzie Il­lu­mi­na­cya przez całą noc. War­to pójść i zo­ba­czyć!" – przez całą tę pół­noc­ną go­dzi­nę, jak się wy­ra­ża o in­nej ru­chli­wej sce­nie Car­ly­le, któ­ra nas swem ru­dem świa­tłem po­przez wie­ki oświe­ca. Ze­sta­wić z tem i usta­wić obok sie­bie, dla sa­me­go cza­ru ży­cia, ob­szar­pa­nych chło­pa­ków Mu­ril­la (spoj­rzeć na­gle na płót­no, to wów­czas wi­dać, jak istot­nie ru­sza­ją usta­mi, żeby się za­śmiać i wy­rzec sło­wo i żeby schru­pać krom­kę chle­ba, wszyst­ko na­raz) ze sce­ną z Ly­si­sa, w któ­rej Pla­ton opi­su­je kup­kę chłop­ców gra­ją­cych w kost­ki. Otóż to wła­śnie ci chłop­cy przy­stro­je­ni dla wzię­cia udzia­łu w ce­re­mo­nia­le re­li­gij­nym. Ce­re­mo­niał co do­pie­ro się skoń­czył; a oni się już krzą­ta­ją z kost­ka­mi, jed­ni już przed wro­ta­mi, inni jesz­cze po ką­tach. Jak­kol­wiek Pla­ton nig­dy nie opo­wia­da le­gen­dy, je­że­li nie ma na­le­ży­te­go po­wo­du, to jed­nak wi­dać, że lubi le­gen­dę dla le­gen­dy, że po­tra­fi wy­snuć le­gen­dę z rze­czy­wi­sto­ści lub z fan­ta­zyi lub opo­wie­dzieć le­piej le­gen­dę cu­dzą, źle opo­wie­dzia­ną: jak to te ko­cha­ne at­tyc­kie ko­ni­ki po­lne, na­przy­kład, były nie­gdyś ludz­kie­mi isto­ta­mi, któ­re w cza­sie zstą­pie­nia Muz na zie­mię, tak były za­ję­te swo­ją mu­zy­ką, że za­po­mnia­ły o je­dze­niu i pi­ciu, aż z tego po­mar­ły. Albo ta le­gen­da o Gy­ge­sie w Re­pu­bli­ce i o pier­ście­niu, któ­ry wła­ści­cie­la czy­ni nie­wi­dzial­nym – pły­nie tak gład­ko, jak gład­ko pier­ścień ob­ra­ca się na­oko­ło pal­ca.

Po­dob­nie jak wszy­scy mi­strze li­te­ra­tu­ry, Pla­ton po­sia­da róż­no­rod­ne świet­no­ści; lecz żad­na chy­ba nie zjed­na­ła mu tylu przy­ja­znych czy­tel­ni­ków co wła­śnie ta świet­ność od­twa­rza­nia wi­do­mej rze­czy­wi­sto­ści. Dla nie­go w isto­cie wszel­ka wie­dza mu­sia­ła być jak do­kład­na zna­jo­mość oso­by. Na­wet Dy­alog, któ­ry jest swo­istym two­rem jego li­te­rac­kiej sztu­ki, sta­je się w jego rę­kach, przez mi­strzow­skie pro­wa­dze­nie, po­nie­kąd żywą oso­bą, jed­ną żywą oso­bą; a po­tra­fi tak po­wab­nie roz­ta­czać uka­zu­ją­cą się fi­zy­ono­mię rze­czy – jej or­ga­nicz­ną bu­do­wę, jej sy­me­tryę i wy­raz – ukła­da­jąc np. w ca­łość wszyst­kie roz­ma­ite, róż­no­rod­ne i sprzecz­ne spra­wy Re­pu­bli­ki, że, gdy doj­dzie­my do koń­ca tego Dy­alo­gu, któ­ry zaj­mu­je co­najm­niej trzy­sta stro­nic dru­ku, to się nam zda­je, jakg­dy­by ta roz­mo­wa trwa­ła za­le­d­wie jed­no po­po­łu­dnie.

A ci, któ­rzy udział mają w roz­mo­wie! Je­że­li nie jest praw­dą, że Pla­ton stwo­rzył "So­kra­te­sa" z Dy­alo­gów, to oczy­wi­stą przy­najm­niej jest praw­dą, że stwo­rzył wie­le in­nych nie­mniej ży­wych po­sta­ci. Mło­dy Char­mi­des, wcie­le­nie na­tu­ral­nej, i sta­ry Ce­pha­lus, wcie­le­nie na­by­tej wstrze­mięź­li­wo­ści; so­fo­klej­ska do­stoj­ność, pon­ty­fi­kal­nie sie­dzą­ca przed oł­ta­rzem, na po­dwó­rzu za­cisz­ne­go domu; licz­ne to­wa­rzy­stwo o prze­róż­nych cha­rak­te­rach, któ­re się po­ru­sza w dy­alo­gach, jak­kol­wiek prze­waż­nie są to mło­dzień­cy wy­po­sa­że­ni mło­dzień­czą ży­wo­ścią i ru­chli­wo­ścią: – któż, po­znaw­szy tych wszyst­kich lu­dzi, mógł­by wąt­pić w po­tę­gę Pla­to­na, w jego moc opa­no­wa­nia osób, w moc osób pa­no­wa­nia nad nim? Cza­sem po­sta­ci, wca­le nie wpro­wa­dzo­ne for­mal­nie do dzie­ła, zja­wia­ją się prze­lot­nie: wi­dać, że się nie­mi Pla­ton in­te­re­so­wał, że na nim wra­że­nie spra­wi­ły; zja­wia­ją się i za­bar­wia­ją rzecz jak­by oso­bi­stym wpły­wem, uka­zu­jąc nie­ja­ko to, co ma być zu­peł­nie ode­rwa­ną ana­li­zą ja­kiejś zu­peł­nie ode­rwa­nej mo­ral­nej sy­tu­acyi. Tak np. po­stać sa­me­go umie­ra­ją­ce­go So­kra­te­sa uka­zu­je się pa­te­tycz­nie w opi­sie cier­pień spra­wie­dli­we­go męża, w opi­sie, któ­ry Pla­ton istot­nie wło­żył w usta So­kra­te­so­wi w dru­giej księ­dze Re­pu­bli­ki; po­dob­nież po­cią­ga­ją­ca świet­ność za­tra­co­ne­go du­cha Al­ci­bia­do­we­go prze­sy­ca owe ustę­py księ­gi szó­stej, w któ­rych jest mowa o isto­cie ary­sto­kra­tycz­nej z uro­dze­nia i z ta­len­tów, rzu­co­nej w wir nie­bez­pie­czeństw, od któ­rych ro­iły się Ate­ny owych cza­sów – więc o isto­cie ob­da­rzo­nej wła­ści­wo­ścia­mi, któ­re mu­szą z niej zro­bić, je­śli nie zbaw­cę, to nisz­czy­cie­la spo­łe­czeń­stwa, al­bo­wiem ta­kie spo­łe­czeń­stwo nie zdo­ła się oprzeć cza­ro­wi i uro­kom jej świet­nej po­sta­ci. Cor­rup­tio opti­mi pes­si­ma! Lecz na­wet tam, gdzie Pla­ton ma do czy­nie­nia z naj­bar­dziej we­wnętrz­ny­mi pier­wiast­ka­mi oso­bo­wo­ści, nie tra­ci z wi­do­ku swe­go przed­mio­tu, nie wy­pusz­cza z rąk cha­rak­te­ru, wy­ra­ża­ją­ce­go się w szcze­gó­łach cha­rak­te­ry­stycz­nych, w tych wła­śnie szcze­gó­łach, któ­re cha­rak­ter za­mie­nia­ją na do­ty­kal­ny fakt, a więc nie tra­ci z wi­do­ku zmian ko­lo­ru twa­rzy i dźwię­ku gło­su, ge­stów, praw­dzi­wej mia­ry wy­ra­zu, a na­wet zwy­kłych sztu­czek i uda­wań w ge­stach, spoj­rze­niach i sło­wach. Co jest wi­docz­nie wy­ra­zi­ste­go w oso­bach lub na oso­bach; owe wy­bu­chy tem­pe­ra­men­tów, któ­re po­wstrzy­mu­ją na chwi­lę tok roz­mo­wy, a któ­re po­tem roz­mo­wie dają tok żyw­szy i bar­dziej zaj­mu­ją­cy; bar­dzo nie­znacz­ne sty­ki w ob­co­wa­niu ze sobą lu­dzi, któ­re istot­nie aż zmy­słom sa­mym pod­su­wa­ją i uka­zu­ją wszyst­kie sub­tel­no­ści ser­ca lub in­te­li­gen­cyi: – za­wsze war­to i aż nad­to war­to po­świę­cić tro­chę uwa­gi tym rze­czom.

Wi­dzi­my, na przy­kład, jak ta drob­na pig­mej­ska du­szycz­ka chwy­ta naj­mniej­szą drob­nost­kę z taką siłą, i jak kie­ru­je na wca­le do­bre­go praw­ni­ka. Wi­dzi­my i sły­szy­my "rap­so­da", któ­re­go czu­łe ode­gra­nie roli jest zgo­ła "in­ter­pre­ta­cyą" roli: otóż kry­tyk i ar­ty­sta w jed­nej oso­bie; wi­dzi­my drob­ne próż­nost­ki wszyst­kich osób Dy­alo­gów, jakg­dy­by Pla­ton był je ob­ser­wo­wał lub pod­słu­chał, gdy były same; i wi­dzi­my nie­unik­nio­ną prze­wa­gę mło­dzie­ży, gdzie­kol­wiek ta mło­dzież się znaj­dzie, mimo, iż wła­ści­wie nie wy­su­wa się zbyt­nio na­przód, a od­zna­cza się oby­cza­jem ła­god­nym i skrom­no­ścią du­szy, o któ­rej Pla­ton z taką sym­pa­tyą wspo­mi­na. O tem lubi mó­wić naj­dłu­żej; lubi czuć się zwią­za­nym z taką for­mą ży­cia, któ­ra prze­obra­ża, tak bez­po­śred­nio, wszyst­ko, czem jest, na roz­kosz­ny ko­lor, na ruch i na dźwięk. Ósma i dzie­sią­ta księ­ga sta­no­wi, jak wam wia­do­mo, po­waż­ny przy­czy­nek do ode­rwa­nych mo­ral­nych i po­li­tycz­nych teo­ryj, i jest uogól­nie­niem waż­nych zmian cha­rak­te­ru, za­cho­dzą­cych w lu­dziach i pań­stwach. Ato­li jego spo­strze­że­nia, od­no­szą­ce się do kon­kret­nych ry­sów jed­no­stek, mło­dych lub sta­rych, a umi­la­ją­ce nam dro­gę; na­przy­kład, róż­ni­ca toż­sa­mo­ści sy­nów i oj­ców; wpływ służ­by na pa­nów; drob­ne in­try­gi, zna­cze­nie i wpływ ran­gi i sta­no­wi­ska spo­łecz­ne­go, zwłasz­cza w ra­zie zu­bo­że­nia, na oby­cza­je, na tem­pe­ra­men­ty; wszyst­ka ta gra mo­ral­nych ko­lo­rów rzu­co­na na tło oko­licz­no­ści i uka­zu­ją­ca prze­to, czem to lu­dzie w isto­cie są: – wszyst­ko to Pla­ton umie opi­sy­wać nie­zwy­kle wy­ra­zi­ście, że pod wzglę­dem sub­tel­no­ści ry­sun­ku moż­na­by go ze­sta­wić z Thac­ke­ray'em. Pla­to roz­ko­szu­je się tem ry­so­wa­niem bez­in­te­re­sow­nie, mógł­by też być do­sko­na­łym pi­sa­rzem po­wie­ści.

Jest w nim tak­że spo­ro hu­mo­ru na­tu­ral­nie, i tro­chę iro­nii – nie­co soli, iżby wy­bu­ja­łe bo­gac­two i nad­mier­na sło­dycz jego dys­kur­su nie za­le­pia­ły pod­nie­bie­nia. Afek­ta­cye so­fi­stów lub pro­fe­so­rów, ich ak­tor­stwo i za­nie­dba­nie, bru­tal­ny śmiech, cheł­pli­we fan­fa­ro­na­dy Tra­sy­ma­cha, któ­ry się uparł, żeby wcią­gnąć całe to­wa­rzy­stwo do roz­mo­wy po­stron­nej, a któ­re­go to nad­zwy­czaj do­sad­nie cha­rak­te­ry­zu­je, Pla­ton ry­su­je ostro za­cię­tym ołów­kiem, z pew­ną zło­śli­wo­ścią, nie­zmier­nie de­li­kat­ną. Raz za­uwa­żo­no, że Tra­sy­mach istot­nie za­ru­mie­nił się. Zu­peł­nie in­a­czej Pla­ton no­tu­je ru­mień­ce, któ­re za­le­wa­ją twa­rze mło­dych; na przy­kład ru­mie­niec Hip­po­cra­te­sa w Pro­ta­go­ra­sie. Ro­ze­szła się wieść, że wiel­ki So­fi­sta prze­by­wa w Ate­nach, w domu Cal­lic­le­sa, więc pil­ny mło­dy stu­dent zry­wa się ze snu o świ­cie, żeby jak­naj­ry­chlej sta­nąć przed ob­li­czem mi­strza. Bu­dzi So­kra­te­sa. Cze­ka­ją w po­dwó­rzu, a chło­pak mówi o wła­snych swo­ich umy­sło­wych dąż­no­ściach i pra­gnie­niach; i ru­mie­ni się Z po­wo­du tych wy­znań. Wła­śnie w tej chwi­li nie­bo za­ru­mie­ni­ło się od pierw­szych pro­mie­ni sło­necz­nych, jak na­umyśl­nie na to, żeby uja­wić za­ru­mie­nio­ną twarz chłop­ca. – Καί ός είπεν έρυδρίαo­ας, ήδη γάρ ΰπέφαινε τι ήμέρας ώστε χαταφανή αύτόν γενέσδαι . Ten, któ­ry to tak do­kład­nie za­no­to­wał, po­sia­dał nie­wąt­pli­wie de­li­kat­ność ar­ty­sty, po­sia­dał oko wy­ostrzo­ne na drob­ne od­cie­nie ko­lo­ru, któ­re nie­mal do­ty­kal­nie wy­ra­ża­ją sta­ny du­szy. "Nędz­ne je­stem stwo­rze­nie", po­wia­da pla­fo­no­wy So­kra­tes w Ly­si­sie od­no­śnie do in­ne­go mło­dzień­cze­go ru­mień­ca, "Nędz­ne je­stem stwo­rze­nie, ale je­den ta­lent po­sia­dam: od pierw­sze­go rzu­tu oka roz­po­znam, kto jest ko­chan­kiem, a kto ob­lu­bień­cem.

Tak samo się rzecz ma z świa­tem dźwię­ków. Cza­ru­ją­ca jed­no­staj­ność gło­su wiel­kie­go so­fi­sty, na­przy­kład, "raz w ruch wpra­wio­ne­go, już dźwię­czy wciąż, jak spi­żo­wy kruż, któ­ry, gdy weń ude­rzyć, dźwię­czy do­pó­ty, do­pó­ki kto ręki doń nie przy­ło­ży. Wy­ostrze­nie wzro­ku i słu­chu, a przedew­szyst­kiem siła i cią­głość ob­ser­wa­cyi uja­wia się w owych mi­ster­nie wy­pra­co­wa­nych ob­ra­zach, któ­rych uważ­ny czy­tel­nik z taką cie­ka­wo­ścią wy­glą­da: bunt że­gla­rzy na okrę­cie – na okrę­cie pań­stwa, lub wła­snej du­szy: echa, świa­tła i cie­nie tej na­pół mro­kiem uję­tej ja­ski­ni, jaką jest umysł ludz­ki: uwię­zio­ne pta­ki w The­aete­tu­sie, któ­re są jak­by lot­ne, na­pół uwię­złe po­ję­cia o nie­zu­peł­nie wy­kształ­co­nym ro­zu­mie. Rze­czy­wi­ste po­ję­cia wpa­ja się za­po­mo­cą su­mien­nej "dy­alek­tycz­nej" me­to­dy, na spo­sób su­mien­nych far­bia­rzy. Pla­ton za­sta­na­wia się z nami przed far­bia­rza­mi, któ­rzy się krzą­ta­ją do­ko­ła swej pur­pu­ry; do tego, co wi­dzi okiem, do­da­je je­dy­nie nie­co bar­wy etycz­nej, a ma­lu­je, kro­cząc przed się, jak­by na mar­gi­ne­sie swe­go wy­so­ce fi­lo­zo­ficz­ne­go dys­kur­su, na­pół zgo­ła nie­świa­do­mie; tak mnich skry­ba za­peł­niał nie­zmier­nie ży­wy­mi, tchną­cy­mi praw­dą zie­mi, pta­ka­mi i kwia­ta­mi, bia­łe od­stę­py swych nie­biań­skich roz­my­ślań.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: