- W empik go
Wybór prozy i poezyi polskiej - ebook
Wybór prozy i poezyi polskiej - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 467 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kiedy nauczyciel jaki wykładając swój przedmiot w szkołach publicznych, i używając do niego najlepszych ksiąg elementarnych, przekona się codziennem doświadczeniem, że to lub owo dziełko nie odpowiada ze wszystkiem zamiarowi; nic dziwnego, że wtenczas sam o tem myślić zaczyna, jakby potrzebie zaradzić. Takim sposobem powstają zwyczajnie książki szkolne, których dobroć zawisła nie tak od głębokiej nauki wydawcy, jak raczej od tego pedagogicznego taktu, od tej nauczycielskiej przenikliwości, jakimby sposobem rzecz dzieciom najprzystępniejszą i najinteressowniejszą uczynić.
Stosując to do języka polskiego, którego nauka każdego tutejszego mieszkańca, a szczególniej ziomka obchodzić koniecznie powinna, i oglądając się na dziełka do ułatwienia postępu w tym przedmiocie ułożone; widzimy, iż w najniższych klassach gimnazyalnych i wyższych szkołach miejskich widoczny niedostatek książki polskiej do czytania czuć się daje.
Idzie tu nie tylko o zamiłowanie języka, i tego wszystkiego, co jest prawdziwie dobrem i pięknem; ale nadto i o to, aby uczniów do władania tymże językiem ustnie i na piśmie tak daleko doprowadzić, izby myśli swoje prosto, ale jasno i zrozumiale wyjawiać potrafili. Uczynić więc takowy wybór rzeczy, aby te zdołały zająć wcześnie budzącą się ciekawość dziecinną, ustalić i natężyć uwagę, zaostrzyć pamięć i rozsądek, zagrzać fantazyą; a nadewszystko skierować wolę do szlachetnego moralności i piękności uczucia: oto jest piękne powołanie dla nauczyciela ojczystego języka. Reszty inne nauki dokonać powinny. Nie potrzebuje więc wybór taki być encyklopedyą niejako wszystkich prawie wiadomości, zawierać wyjątki to z historyi naturalnej, to z fizyki, to z geografii; bynajmniej, to do niczego nie prowadzi, bo i w zamierzonej nauce wcale nie oświeci, i chybi głównego ważniejszego celu. Nie tak więc utylitarny jak raczej moralny i estetyczny cel miałem w układaniu niniejszego wyboru na oku.
Wiem, że wszystkim dogodzić trudno; wiem, że się znajdzie nie mało uchybień i w doborze i w stopniowem porządkowaniu; jeżeli jednak pomimo tych wad, zdołam się komu znajdującemu się zemną w tej samej potrzebie, przysłużyć; będzie to dla mnie najmilszą nagrodą prac około układania tej książki łożonych; a gdyby się nawet nikt takowy nie znalazł, zaradzę przynajmniej własnej potrzebie, i pokażę, że mi na dobrej nie zbywało chęci.
Wydawca.
Część prozaiczna.I. BAYKI (Z KRASICKIEGO I INNYCH.)
Piotruś. Piotruś żwawy i odważny, choć mu piastunki bajały o strachach, śmiał się tylko z ich łatwowierności, bo wiedział, ze strachów nie masz na świecie. Raz w ciemnej nocy kładąc się spać, widzi coś białego przy ścianie: postać blada, wysoka, coraz bardziej przybliżać się zdaje. Odważny chłopiec ciekawością zdjęty, wstaje z łóżka, idzie śmiało w to mieisce, i przekonał się dopiero, że to koszula wisiała na kołku. Dobrze zrobił Piotruś; bo inaczej, gdyby się był zląkł i w strach uwierzył, mógłby był z przelęknienia zapaść w chorobę, a przynajmniej noc całą nabawić się niespokojności.
2. Lis młody i stary. Młody lis nieświadom myśliwych sztuki, cieszył się, że na zimę sierć nową dostał. Rzekł mu stary, mający więcej doświadczenia: nie masz się z czego cieszyć; gdyż właśnie to piękne futro, jest naszej zguby przyczyną. Nieraz piękność niebezpieczną bywa.
3. Szczur i kot. Szczur siedząc na ołtarzu podczas nabożeństwa, pysznił się, że mu kadzono i cześć boską wyrządzano. Ale w krótce duma jego ukróconą została; bo gdy się zakrztusił od dymu zbytecznego kadzidła, kot czychający z boku, wpadł na niego, porwał i udusił.
4. Jowisz i owce. Owce ciekawe wiedzieć, co się stanie z jagniętami, naprzykrzały się ustawicznie Jowiszowi, aby im przyszłość objawił. Jowisz rzekł: lepiej, że nie wiecie; ale kiedy koniecznie pragniecie tajemnicę zbadać: oto i was i wasze jagnięta ludzie pojedzą. Wielkie to szczęście, że człowiek nie zna swej przyszłości.
5. Skarb. Człek bogaty znalazł skarb: ubogi to widząc, nuż się uskarzać na Opatrzność! – a Jowisz rzekł: poczekaj tylko, co się dalej stanie. Jakoż ów bogacz chcąc uniknąć oka ludzkiego, poszedł w nocy z rydlem, aby skarb wydobyć; pracował ciężko, nim wykopał skrzynię wielką z pieniędzmi, ciężej ieszcze było dźwigać ją do domu. Dosyć, że z niewczasu i ciężkiej pracy zachorował, i nieużywszy wcale znalezionego skarbu, umarł. A Jowisz rzekł do ubogiego: bierz teraz tę zdobycz, a nie sądź z pozoru. Bogacz nie dla siebie, ale dla innych najczęściej skarby zgromadza.
6. Wilk i owce. Wilk zawarł z owcami umowę, o co? o ich skórę. Owce też kontente z takiej sposobności, tak się obwarowały, iż już odtąd nie bały się o siebie. W kilka dni wilk żarłoczny w samo południe zagryzł jagnię na polu. Owce zaczęły krzyczeć; a wilk na to: pocóż narzekacie? wszak o jagniętach w naszej umowie wzmianki nie było. Niedługo potem owcę udusił; a na wyrzuty odpowiedział: ona sama do połowu się nawinęła. Nie dość natem, wilk nienasycony już nie jednę, ale kilka owiec zagryzł. Lecz i tą razą nie brakło mu wymówki: drudzy rwali, jam tylko pomagał. I tak szerząc coraz większe rozboje, zawsze się wytłumaczył, a owce pozjadał; bo mocniejszemu nie trudno znaleźć pozorną przyczynę do pognębienia słabszego.
7. Wół minister. Kiedy wół był ministrem i rządził, szły wprawdzie sprawy państwa zwolna, ale szły dobrze. Nakoniec jednostajność znudziła monarchę, który miał na swym dworze wesołą i ucieszną małpę, i tej ster państwa powierzył. Z początku dwór i poddani byli kontenci; ale niezadługo trwała radość: powstał wielki nieład. Pan się śmiał, śmiał się i minister; a lud biedny płakał. Kiedy więc nieukontentowanie coraz bardziej się szerzyło, król rad nie rad, musiał małpę złożyć z urzędu, a lisa zrobił ministrem; lecz ten zdradziwszy pana i poddanych nie długo urzędował. Po tak smutnem doświadczeniu, wrócono się do pierwszego: a tak znowu wół był ministrem i zrządzone szkody naprawił.
8. Tulipan i fijołek. Tulipan okazały bardzo się o to gniewał, że fijołek z pokrzywą w przyiaźni zostawał. Tegoż właśnie poranku pan wszedł do ogrodu, i widząc pięknie rozkwitłe kwiaty, urwał tulipan: chciał także i fijołek zerwać; ale się pokrzywą sparzył. Tulipan widząc, że fijołek ocalał, rzekł po niewczasie; i nierówny przyjaciel może nam być pożyteczny.
9. Puhacze. Płodna sowa urodziła sześć sowiąt i kilka puhaczków: słabe zrazu i do lotu nie zdatne, kiedy już podrosły i pierza nabrały, zaczęły sobie igrać, bujając ponad rozwalinami pustego zamku. Nalatawszy się dosytu, wróciły do swego mieszkania, to jest w dziurę przy kominie. Pani matka przytulając do swego łona córki, syny, wnuki i wnuczki, i pyszniąc się z tak licznego nadobnego potomstwa, rzekła: coż tam słychać, moje dziatki? jak wam się udał pierwszy wstęp na świat, jak was tam inne ptaki przyjęły? Najmłodsze puhaczątko, faworytek matki, odezwał się: jakeśmy tylko wyleciały, oniemiały wszystkie ptaki z podziwiania, żaden nie śmiał ani pisnąć, skorośmy huczeć zaczęły; nędzne stworzenia pokryły się w dziury! Tylko w krzaczkach maleńka jakaś ptaszyna, którą słowikiem zowią, smutnie się odzywała, zapewne z zazdrości i żalu. Po sercu, jak to mówią, pogłaskało matkę, że ta pierwsza proba tak dobrze się udała, chcąc jednak dać swym dziatkom przestrogę i nauczyć je pokory, rzekła: chociaż wasz głos piękny, a lot tak szybki, nie nadymajcie się ztąd pychą: powinnością jest naszą pobłażać ułomnościom, bo nie każdemu dał Pan Bóg rodzić się Puhaczem.
10. Wróbel. Pstry wróbel ponieważ był sam jeden między swymi szarymi braćmi, ledwie się ziemi tykał, tak się pychą nadymał; rozumiał bowiem, że już nie masz piękniejszego ptaka na świecie. Gdy więc wszystkimi gardził, rzekł mu szpak: moj bracie, nie masz się z czego wynosić, bo kto pierwszy pomiędzy wróblami, nie jest jeszcze pomiędzy ptakami najpierwszym
11. Platon. Platon zgromadziwszy raz swych uczniów, dowodził im, jak to mędrzec nad całym panuje światem: dla niego ziemia swe płody wydaje, wspaniałe słońce wschodzi, morze się pieni, zgoła, powietrze, gwiazdy, księżyc i niebo jemu służą; on… twórczym swym geniuszem pojmując i wynajdując wszystko, staje się panem całego świata. – A pchła, co go w nos gryzła, bez względu na tę jego mniemaną wielkość, rzekła: to wszystko dla Platona, a Plato dla mnie.
12. Wyżeł i brytan. Myśliwy strzelił i trafił kaczko: wyżeł dostał i dobił, a widząc próżnującego brytana, zaczął mu czynić wyrzuty: ty leniuchu! śpisz sobie wygodnie, a ja pracować muszę, i przynosić ci strawę! Na to odpowie brytan, stróż domowy: spojrzyj tylko na moje łańcuchy: gdy ty idziesz na polowanie, ja wtedy wprawdzie nic nie robić, ale za to w nocy, gdy ty smacznie zasypiasz, ja spuszczany z łańcucha, domu, pana i ciebie strzegę.
13. Podróżny. Arab jeden zbłąkawszy się wśród stepy, dwa dni był bez jadła, głodny spostrzegł worek na drodze, podniósł go ucieszony bardzo, a przy blasku księżyca chcąc widzieć, coby w nim było, jęknął z boleści i rzekł: jam rozumiał, że kasza, a ta diamenty.
14. Wóz z sianem. Konie ciągnęły wóz z siar mem, a sprzykrzywszy sobie ciężką pracę, postanowiły go wywrócić. I tak zrobiły: siano się w wodzie zmaczało. Ale tego nie przewidziały, że gospodarz zmokłe siano włoży znowu na wóz, i większy jeszcze ciężar każe ciągnąć do domu. Nie dosyć na, tom: ponieważ innego, siana nie było, musiały biedne konie trzy dni o głodzie pracować. Trafiły zatem z deszczu pod rynnę.
15. Koń i wielbłąd. Nigdy nie przestajemy natem, co mamy; dowodzi nam tego następująca bajka.
Koń hardy i zuchwały skarzył się przed Jowiszem, iż choć był wspaniały , piękny i do biegu zdolny; chociaż ztąd powszechne odbierał pochwały; jednak sądził się być upośledzonym. – W czemże to zapytał się Jowisz? Oto kark za krótki, grzywa zbyt gęsia, nogi nie dość wysokie, a piersi za wązkie.
Przeznaczyłeś mnie do noszenia człowieka, a dałeś siodła. Jowisz oburzony takiem zuchwalstwem i ślepotą konia, stworzył wielbłąda i rzekł: oto masz kark wyniosły z małą grzywą, garb potężny zamiast siodła, piersi szerokie, nogi długie. Godzienbyś zostać takim potworem, ale wybaczam twemn głupstwu, jednak za karę zostawię wielbłąda. Jakoż gdy go koń ujrzy, wstydząc się swego szaleństwa, zżyma się i ucieka.
16. Wyprawa na wojnę. Lew chcąc rozpocząć wojnę ze swymi sąsiadami, zwołał wszystkie zwierzęta na radę: tam postanowiono, aby każdy stosownie do sił i zdolności swoich dobru powszechnemu służył. Słoń miał dźwigać żywność, wędzonki , połcie, suchary: wilk miał barany pędzić, koń obrok zwozić, wielbłąd tłomoki dźwigać; niedźwiedź miał nieść drabinę do szturmu, gdy się uda wytropić gdzie sery lub słoninkę wysoko; lis miał być szpiegiem na kury i gęsi. Aż tu ktoś z boku ujrzawszy osła rzecze: a ten tu błazen po co? nie potrzeba nam tu wcale ani osłów ani zajęcy; bo zając, tchórz, zaraz ucieka, a leniwy osieł ledwo się wlecze. Ale król na to: i owszem niechaj oba zostaną w szeregu: zająca ponieważ szybko biega, za posła użyję, a zaś osła zrobię trębaczem. – Mądry monarcha, umiejący oceniać przymioty swych poddanych, każdemu stósowne naznaczy miejsce, ażeby wszyscy podług sił swoich pracując, do wspólnego przykładali się dobra.
17. Przyjaciele. Jeden młody zajączek bujał po, polach i ogrodach, żyjąc sobie swobodnie; a ponieważ był grzeczny i rozkoszny, lubiony był od wszystkich zwierząt, i miał dużo przyjaciół. Raz nadedniem, gdy sobie buja po murawie, słyszy przeraźliwe głosy, trąbki, szczekanie psów i rozruch wielki w boru:
stanął, słucha, dziwi się; lecz gdy ów hałas coraz bardziej się zbliżał, zając w nogi. Obejrzy sio, aż tu dwa psy i strzelcy już nie daleko. Przestraszony wypadł przecież na drogę, a oddaliwszy się trochę od psów" spotkał konia i prosił go, iżby się nad nim ulitował i weź mię na grzbiet, rzekł do swego pierwszego przyjaciela i unieś; Roń odpowie: ja nie mogę, ale drudzy zapewne ci pomocy nie odmówią Jakoż wół się nadarzył: ratuj przyjacielu! odezwie się ścigany zając; a woł: wszak wiesz, jak cię kocham; ale teraz właśnie mam pilny interes, ukryj się na chwilko w trawie, ja nie długo powrócę; a tymczasem masz oto kozła da pomocy. Kozieł odpowiedział: żałuję cię, biedny zajączku; ale mój grzbiet twardy i niewygodny; oto wełniasta owca nie daleko; będzie ci miękko siedzieć. Owca rzekła: ja się… nie wzbraniam, ale choć cię w manowce uniosę, psy nas dogonią i obu zagryzą. Udaj się tymczasem do cielęcia, które się tam pasie: – Jak ja… ciebie mam wziąść na grzbiet, kiedy starsi tego nie uczynili; to… mówiąc zabeczało i uciekło cielę. I tak wśród serdecznych przyjaciół, psy zająca rozszarpały.
18. Młynarz syn jego i osieł. N ie wiem, gdziem ja to czytał, ale to do rzeczy nie należy. Pewien młynarz miał osła, którego tak pracą zmęczył, iż obawiając się, aby mu nie zdechł, postanowił go sprzedać za co za to. Woła więc syna wyrostka i rzecze: żeby się nasz osieł w drodze nie zmordował, zanieśmy go na drągach. Dźwigają obaj; ale im dalej szli, tym bardziej im osieł ciężał. Gdy to postrzegli ludzie, zbiegać się zaczęli, śmiejąc się z nich, i szydząc: patrzajcie jeno: oto trzy osły, a ten co na drągu, jeszcze najmniejszy. Młynarz markotny, skoczył po rozum do głowy, i wsadził syna na osła. Aż tu pierwsi, których napotkali, nuż się gniewać i zżymać mówiąc: ty hultaju! jedziesz sobie wygodnie na ośle, a biedna starowina pieszo? Więc, gdy się zabierają do kijów, aby mu syna nie obili, zsadził go z osła, a sam wsiadł na niego. Przechodziły dziewczęta, mówi jedna do drugiej: biedny chłopczyna, pieszo iść musi, a dziadzisko nielitościwe, jedzie na ośle i nadyma się jeszcze. Usłyszawszy to, wsadza syna za siebie, myśląc, że już teraz dogodził wszystkim. Ale zaledwie z lasku wyjechał, znowu krzyk: cóż to za głupcy, a któż od nich osła kupi? niedosyć że biedne oślisko daleką odbywa podróż, jeszcze mu dźwigać każą dwóch takich drabów: chyba skórę z niego przedadzą. Prawda, pomyślał sobie młynarz, więc zsiadają obaj: aż tu znowu odzywają się przechodzący: a któż to widział, aby osieł szedł sobie wygodnie, a ty pieszo! wybacz, że cię ganimy: wszyscy z ciebie śmiać się będą, jeżeli się nie poprawisz Nie poprawię, odpowiedział zniecierpliwiony młynarz, dość już tych przymówek, chciałem wszystkim dogodzić i wtem byłem nierozsądny. Odtąd na nikogo nie zważając, będę czynił, co mi się podoba. Jak mówił, tak zrobiły i dobrze natem wyszedł.
19. Wilk i brytan. Wychudły wilk spotkał raz tłustego brytana: a zkądże to utyłeś tak walnie? rzekł do niego; ja będąc daleko mocniejszym od ciebie, umieram z głodu: patrz tylko na moje gnaty! Pies aa to odpowie: Mości wilku, możecie i wy podobnym cieszyć się losem, bylebyście umieli panu służyć. – A to jak, zapyta się wilk ciekawy. – Oto w nocy być stróżem domu, a we dnie odźwiernym, straszyć złodziejów, i nikogo obcego do domu nie wpuszczać. – Bardzo chętnie, wilk odpowie, nie trudna to będzie dla mnie praca. – To proszę z sobą, pies rzecze. Gdy tak razem idą ku wsi, wilk postrzeże u psa szyję od łańcucha obtartą. A to od czego? zapyla się. Pies nieco zmieszany: to nic nie jest, odpowie; oto, żem zbyt żwawy, we dnie wiążą mnie na łańcuchu, ale w nocy spuszczają, i wtedy bujam sobie, gdzie chcę, za co też obfitą dostaje strawę. Wilk ostróżny rzecze: a wolnoż tobie tę służbę porzucić? – Co tego, to nie – jużem ja nie raz chciał uciec, ale nadaremno. – Oho! wilk odpowie, ciesz się brytanie z twego szczęścia, nie chcę być królem, jeżeli nie mam być panem mej woli.
20. Nos i ręka. Żył na twarzy nos potężny, i dla tego królem nosów był nazywany: pół twarzy osłania! swym cieniem pół funta tabaki na dzień wyżywał. Lecz niestety, któż na świecie żyje bez zazdrości i bez nieprzyjaciół! – Żeby to jeszcze koniu innemu służyć, odezwie się ręka, ale nosowi! Co chwila sięgaj do kieszeni, nieś mu tabakę, strzeż go od guza: a ileż to razy ucierać go trzeba! Czyż ręka nie ma już nic innego do czynienia, tyłka nosa doglądać? ja, która tyle dzieł wielkich wykonywam, i ztąd po całym świecie słynę? Poczekaj tylko, nosie, zapłacę ja tobie. Tak więc psotnica, zamiast tabaki, ciemierzycy mu podaje. – Jak zacznie nos kichać, nadymać się, sapać, aż oczy, sąsiadki jego płakały nad nim z litości, a gęba krzyczała przeraźliwie; tymczasem ręka, ktora wszystkiego złego była przyczyną, ukryta gdzieś w kieszeni, szydziła z jego nieszczęścia. Po długiem kichaniu, hukaniu, uciszył się nos przecie; lecz spuchł i zachorował. Człek żałujący go szczerze, znaglił rękę płochą, że go pielęgnować, muchy spędzać, i jak najtroskliwiej służyć musiała. Próżne były wtedy jej narzekania, że mu dogodzić trudno, próżne na los swój skargi. Nauczona smutnem doświadczeniem, postanowiła na przyszłość być mędrszą i nie szkodzić nikomu.
21. Gospodarz i wróble. Stado wróbli, gdy zima nadeszła, z poblizkiej krzewmy przyleciało do wsi i ukryło się w stodole. Gniewał sin kmiotek skąpy, choć bogaty i narzekał: czy kara Boża! jak tylko zima, zaraz natręty do ziarna. Lecz temi skargami wróbli z gumna nie wypłoszył. Idzie wiec do głowy po rozum: nocną porą, gdy wszystko w głębokim śnie było pogrążone, bierze latarnią, skrada sio do gumna, i uśpione na pół wróble wygarnia w poły z pod strzechy. Ale dawne niesie przysłowie: łakomy dwa razy traci. Gospodarz pnie się coraz wyżej; wtem wypadła mu latarnia, i zapaliła słoma. Naprożno skoczył, chcąc ogień ugasić, napróżno połami dusi płomień i krzyczy jak szalony: wróble uciekły, a stodoła, ze zbożem zgorzała.
22. Koń i baran. Przed dworem przechodząc koń z baranem, usłyszeli granie. Właśnie sławny skrzypek Apolloni zaczynał lekcyą z paniczem. Ująwszy lekką ręką smyczek i prowadząc go po stronach, tak wdzięczne wydał tony, że rumak stanął, i rzekł do swego towarzysza: patrz, głowo barania, to włosy z mego ogona tak cudnie grają. – Ach, Jaśnie Wielmożny panie, odpowie z pokorą baran, czy też to nie moje kiszki brzmią tak wdzięcznie? – Koń, taką odpowiedzią oburzony, chciał ukarać zuchwalstwo barana, gdy wtem uczeń zaczyna rzępolić, tak fałszywie tak szkaradnie, że trzeba było uszy zatykać lub o milę uciekać. Wtedy dopiero przekonali się obaj, ie nie smyczek, nie strony, ale ręce ludzkie tak pięknie grały. –
23. Małpa. W pewnym doma żyła psotna małpa; patrząc na jej figle, trzeba się było za boki chwytać: nic to było u niej, skakać na stół, na komin, koziołki przewracać, miny stroić pocieszne, kota tabaką poczęstować; zgoła, że we wszystkiem potrafiła naśladować człowieka. W każdy kąt ciekawie zaglądając, postrzegła raz, że się pan goli: to nowa dla niej zabawa. Czekała tylko, aż się oddali. A gdy już nikogo w pokoju nie było, skoczy czemprędzej do stolika, wyjmuje brzytwy pańskie, i nuż pysk mydlić. Wie źle się pendzlem udało. Więc bez obawy bierze ostrą brzytwę w łapę i piszczy, a jednakże skrobie, to lewa to prawą łapą, szach, mach i ostrem żelazem po szyi, i przerżnęła sobie gardło. Nie jednemu na ten koniec przychodzi, który niebacznie małpuje możniejszych.
24. Dzięcioł i strzelec. Pierzchały ptaki w lesie, kryły się w swe gniazda i po gałęziach bo ujrzały zdaleka zbliżającego się strzelca. A zatem i pani dzięciotowa z pięciorgiem dziatek, mająca swe gniazdo w sośnie, w wielkim była strachu. Lecz pan dzięcioł, skacząc sobie po gałęzi, i nie dzieląc powszechnej obawy, rzekł zuchwale: nie bójcie się dziatki poczekajcie jeno trochę, zaraz ja wystraszę natrętnego strzelca. I znalazłszy suchą gałąź, jak zacznie stukać i kołatać, takiego narobił łoskotu, że mędrsze ptaki uleciały ze strachu, a dziatki cieszyły się, że tatuś wypłoszy albo ogłuszy strzelca. Lecz ten dybiąc, nadstawia ucha, zkądby to stukanie pochodziło zbliża się co, aż bardziej, i nakoniec podszedłszy, zabija głupiego dzięcioła; nadto w oczach matki młode ptaszyny z gniazda wybiera, mówiąc: żebyś był sobie siedział cicho na drzewie, byłbyś ocalał.III. PARABOLE CZYLI PRZYPOWIEŚCI,
1. Motyl. Na łące w pięknym ogrodzie biegając motyla, chciał go złapać koniecznie. Najmniejsze stworzenie ceni wolność swoję. Motyl lubo być zdawał się zajęty kwiatkiem na których spoczywał; przecież za każdym zbliżeniem się chłopca coraz dalej ulatywał. – Lecz czegóż chęć stała i szczera nie dokaże? Chłopczyna tak długo za motylem gonił, aż nareszcie znużonego schwytał. Zajaśniało szczęście w oczach dziecięcia, krzyknął radośnie, usiadł na trawie, patrzył z uśmiechem na spełnienie życzeń swoich; W tej krótkiej chwili nasycił się zupełnie, otworzył rączkę i tak gorliwie żądana zdobycz dobrowolnie wypuścił. – O jakże często i nam podobnie się przytrafiaj kiedy za marnem szczęściem gonimy;
2. Praca odkładana. Przy jednym wiejskim ogrodzie, był spory kawał ziemi, zupełnie zaniedbany pośród mnóstwa kamieni wyrastały gdzieniegdzie kępy ostu i innego zielska. Ojcze, my ten kawał ziemi oczyścimy i powiedzieli dnia jednego trzej synowie, daj go nam ha rok jeden. – Chętnie odpowiedział ojciec, i kawał ziemi na trzy równe części podzielił. Było to na końca Marca, już do gruntu puściło. Dni bywały piękne i najzdatniejsze do podobnej roboty. Trzej bracia wzięli się do Tacy, i dwaj starsi w przeciągu tygodnia, oczyścili dział swój zupełnie. Najmłodszy więcej się bawił niż robił, i tamtych skończona była praca, kiedy on swoję zaledwie zaczął. Gdy mu ojciec tę opieszałość wymawiał, odpowiadał: O dopiero początek wiosny, dosyć czasu będzie. Tym czasem dzień za dniem schodził, a Franuś odkładał nadal prace. Nadeszło lato, z latem upały: ile razy wziął się do roboty, pot lał mu się z czoła i przestawać musiał. Nadejdzie chłodna jesień, mówił sam do siebie, to będzie pora najlepsza! Nadeszła jesień, ale jednego dnia wiatr zasypywał Franusiowi oczy, drugiego deszcz go kropił. Przyjdzie zima, mowił, bywają dnie piękne i jasne, ja to w mgnieniu oka zrobię. Przyszła zima, Franuś do kamieni i do zeschłych łodyg; lecz cóż? przymarzły zupełnie, nic robić nie mógł. Jak niebaczuy Francuś błądził, tak błądzi każdy który pracę na dalszy czas odkłada, a w obecnej chwili próżnuje. Co masz do czynienia, dopełnij jak najprędzej: teraźniejsza godzina sprzyja twej pracy, a któż ci za dalsze zaręczyć potrafi? Jeśli zawsze pomyślniejszej pory czekać będziesz, może cię śmierć zimna zaskoczyć, nim dzieło rozpoczniesz.
3. Powój i Rezeda. Jaka szkoda, że ogrodnik tyle tej nikczemnej rezedy zasiał, mówiła Olesia do matki, chodząc w południe po ogrodzie, głuszy inne kwiatki, a tak niepozorna. O! przez nią prawie nie widać tych ślicznych powoi niebieskich, których żywy kolor tak bije w oczy. Nad wieczorem, gdy wolny czas mieć będę, przyjdę tu, powyrywam tę nieznośną rezedę, ładny powój oswobodzę. Przyszła Olesia, lecz cóż? już wszystkie powoje zwiędłe zastała, a miły zapach rezedy wietrzyk wieczorny o kilkanaście kroków około roznosił. Zastanowiła się dziewczynka, i wkrótce zmieniła zamiar. – Zostawię tę rezedę, zawołała; nie tyle, co tamte kwiatki pozorna, widzę że trwalsza i milsza. – I zostawiła. Minęły powoje i większa część kwiatów letnich przeszła, a rezeda kwitła ciągle i lubą wonią napełniała ogród. – Obraz to płochych znajomości i prawdziwej przyjaźni; często tamte milsze nam się wydają, lepiej pochlebić umieją: już je przełożyć nad dawnego przyjaciela chcemy; lecz ileż tamtych przeminie, a on zawsze i luby i stały.
4. Sen i śmierć. Bratersko ujęci, wędrowali z sobą anioł snu z aniołem śmierci. Było to w wieczór. Siedli na pięknym wzgórku niedaleko mieszkań ludzkich Cichość panowała w około; odgłos wieczornych dzwonów przebijał tylko kiedy niekiedy powietrze. – Spokojnie i milcząc, (Jakto obyczajem ich bywa) siedzieli dwaj bracia, a noc zbliżała się Wtem powstał aniół snu z miękkiej darniny, i jął sypać dary swoje z rogów, które trzymał w ręku. Wieczorne wietrzyki rozniosły je na skrzydłach po mieszkaniach strudzonych rolników. Wnet sen słodki Wszystkich ogarnął – od starca, który na kiju się wspiera, do niemowlęcia w kołysce. Chory zapomniał o bólach, nieszczęśliwy o smutku, ubogi o nędzy. Powieki wszystkie oczy przykryły, wszystkie stany się zrównały. Dopełniwszy obowiązku swego dobroczynny aniół sam się położył obok czuwającego brata. Gdy zorza zajaśniała, porwał się i zawołał radośnie: Błogosławią mnie teraz ludzie, jako przyjaciela i sprawcę dobrego. O jakaż to rozkosz, nie widzialnie dobrze czynić! Posłańce wielkiego ducha, jakże szczęśliwi jesteśmy! jak piękne, ciche powołanie nasze! Tak mówił aniół snu. Spojrzał na niego aniół śmierci z boleścią, i przyćmione już czarne oko łza jeszcze bardziej przyćmiła. – Ach, czemuż, wyrzekł i ja myślą o wdzięczności synów człowieka ucieszyć się nie mogę? mnie ludzie swym nieprzyjacielem zowią – Co mówisz? bracie! powiedział aniół snu; czyż i ciebie sprawiedliwy przy wielkiem ocknieniu swojem dobroczyńcą nie uznaje? czyż cię nie błogosławi? nie jesteśmyż braćmi, posłańcami jednego Ojca? – Tak powiedział, i oko anioła śmierci błysnęło także radością
5. Kłosy czerwone. Piękną włość zostawił ojciec! dwom synom, która złotą sandomirską rodziła pszenicę. Umierając rzekł do nich: – podzielcie na połowę posiadłość, niech każdy na części swojej z Bogiem zasiewa i zbiera; żyjcie skromnie i w zgodzie a na przygody gotowi, wspierajcie się wzajem!
Podzielili się bracia, mieli pokój w domach swoich i miłość u ludzi. Ale starszemu mało było na złotej pszenicy, którą zbierał z swej części, mało na trzodzie, którą obok braterskiej na jednem widział pastwisku. Nie miły mu był chleb biały, przykry głos brata, smutne dni trawił i nocy niespane. Słońce się już kryło za lasy, gdy milcząc śpiesznym krokiem szedł w pole, I widzi na miedzy zatkniętą szable brata, który zawłoczył świeżo posiane zboże: wtenczas duch piekielny szepnął do mego: jak łatwo zbierać możesz to zboże, które brat sieje.
Noc się zbliżała; wyjął szablę z miedzy i zdradziecko wtłoczy! ją w piersi idącego ku niemu brata. Wytrysła krew gorącym potokiem na ziemię, ucichło krótkie jęczenie, i noc pokryła zbrodnią; ale chciał, by ją i ziemia wiecznie przykryła. Zakopał więc ciało głęboko w roli zasianej i zaorał, że śladu żadnego nie było, i poszedł do domu krwawy dziedzic po bracie.
Same konie powróciły do domu: nocą i dniem szukała czeladka pana, a zabójca naśladował jej żale.
Stał się całej włości dziedzicem do czasu bo nie było pewności o śmierci brata. Ale biały chleb nie był mu milszym, nocy jego nie były spokojniejsze; a noc ani ziemia zbrodni jego przed nim ukryć nie mogła.
Pięknie zazieleniły się niwy, winszowali sąsiedzi bogatych plonów; ale on stał smutny, jakby sądzony, bo on tylko wiedział, że na miejscu, gdzie leżał brat zaorany, krwawe kłosy wiewały, W skowronku, co się nad nim unosił, słyszał oskarżyciela swojego; uciekał do domu i nigdy już nie śmiał oglądać łanów kłosami bogatych.
Nadeszły żniwa: przepełniła niemi brogi wesoła i niewinna czeladka; ale każdy chleb, którego dziedzic do czasu się dotknął, krwią trącił i krwią był zbroczony. A w nocy gdy snu przyzywał, stawał przed nim skrwawiony duch brata, i krew nań strząsał z czerwonych kłosów.
Ginąc śmiercią okropną z bezsenności i głodu, na – zwal się przed czeladką zabójca brata. I leży na środku ornego pola mogiła, suchą przywalona hoiną, gdzie zabity z morderca jest pochowany.
Wszyscy orzmy spokojnie dziedziczną rolą; nie pragnijmy posiadłości brata bośmy wszyscy dziedzicami do czasu i tylko sumienie pójdzie za nami do grobu.
6. Dzień przed śmiercią. Mędrzec jeden powiada: – Żałuj za grzechy na jeden dzień przed śmiercią – ale któryżto jest dzień?
Król pewien wezwał sługi swoje na wielką ucztę; lecz nie powiedział im godziny, kiedy sio uczta zacznie. Mądrzy gotowali się i ubierali w ochędożne szaty, mówili albowiem: – w domu królewskim na niczem nie zbywa, uczta co chwila rozpocząć się może i zawołają nas. – Głupi zaś słudzy rozpierzchli się i rzekli: – nie tak rychło uczta bedzie, i nim nas zawołają, będziemy mieli dosyć czasu przygotować się i ubrać przystojnie.
Nagle przywołano ich: ubrani zasiedli do uczty; głupich odpędzono; z własnej winy nie dostąpili zaszczytu. Salomon mówi: Niechaj suknie twe zawsze będą białe, jako i śmiertelne suknie twe białe są; bądź gotów i ubieraj się w nie codzień. Bądź mędrcem na jeden dzień przed śmiercią.
7. Nowy rok. Podczas zimnej nocy pierwszego dnia roku, Alexy, starzec siedmdziesiąt letni siedział w oknie, smutne oczy raz wlepiał w niebo okryte gwiazdami, drugi raz spuszczał na ziemię. Grób jego odmykać się zaczynał; już zeszedł siedmdziesiąt stopni, a w miejscu uspokojenia i lubych wspomnień, dźwigał srogą pamięć błędów i ciężar zgryzoty. Zdrowie jego zniszczone, dusza skołataną była, serce przepełnione żalem, wiek sędziwy znaczony goryczą. Dni spłynionej młodości stanęły mu nagle przed oczyma. Wspo – mnial na tę ważną chwilę, kiedy mu ojciec dal do wyboru dwie drogi. – Jedna z nich mówił, prowadzi do krainy szczęścia i pokoju, druga wiedzie do ciemnej i ponurej pieczary, gdzie gady jadowite pełzają.
Niestety! węże serce jego ujęły, trucizna skaziła usta, wiedział już teraz, którą obrał drogę.
Wzniósł znowu oczy do nieba i zawołał z boleścią: o powróćcie dni młodości mojej. Ojcze postaw mnie znowu na rozdrożu życia, ażebym wybrał inaczej; ale młodość już uleciała, a ojciec oddawna nie żył. Ujrzał dwa błędne ognie, powstały z bagnistej doliny i uciekły, a on rzekł: – takie były dni obłąkań moich. Zobaczył gwiazdę spadającą, leciała i znikła w przestrzeni. – Tak ja z świata tego zniknę! zawołał, a wyrzutów sumienia ostrze przeszyło wskroś serce jego! Wtedy ogarnął myślą wszystkich rówienników swoich, którzy z nim razem dziećmi i młodymi byli, a teraz dobrzy obywatele, ojcowie przykiadni, miłośnicy wiary i cnoty spokojnie i bez uronienia łzy kończyli rok jeden, drugi zaczynali. – W tem odgłos dzwonów zwiastujący nowy postęp czasu obił się o jego uszy. Odgłos ten przypomniał mu rodziców, przypomniał mu prośby, które niegdyś za syna w takowej chwili nieśli do Boga, przestrogi, jakie mu dawali; prośby, których stał się niegodnym, przestrogi, z których nie korzysta!! – Przywalony ciężarem żalu i wstydu, nie mógł już patrzeć dłużej w to niebo, gdzie mieszkał ojciec jego: spuścił oczy rzuciły się z nich łzy rzęsiste, głuche westchnienie dobyło się z serca i zawołał raz jeszcze: Powróć, luba młodości! ach powróć!
I młodość wróciła! bo to wszystko snem było przykrym, który dręczył Alexego pierwszej nocy Now ego Roku. Był w samym kwiecie wieku, starość była marzeniem, ale błędy istotną prawdą. Obudziwszy się powstał z łoża, padł na kolana, podziękował Bogu, że mógł jeszcze porzucić drogę występku, wyjść z ciemnej pieczary, wrócić na drogę cnoty i doiść do krainy szczęścia i pokoju. Powrócił i doszedł. Wróćcie się wraz z nim młodzi czytelnicy, jeżliście jak on zbłądzili. Ten sen Alexego kiedyś sędzią waszym będzie; bo gdy później przyciśnieni żalem i zgryzotą zawołacie: Powróć luba młodości! ach powróć! młodość nie powróci.