Wychowując Kaina. Jak zatroszczyć się o emocjonalne życie chłopców - ebook
Wychowując Kaina. Jak zatroszczyć się o emocjonalne życie chłopców - ebook
Przez ponad 35 lat autorzy pracowali z chłopcami i ich rodzinami, odkrywając, że istnieją całe rzesze smutnych, przestraszonych, rozzłoszczonych i… milczących chłopców. Postanowili znaleźć odpowiedź na pytanie: czego nie dostają chłopcy, a co jest im tak bardzo potrzebne do zrównoważonego rozwoju emocjonalnego? Zidentyfikowali presję, jaka wywierana jest na chłopców i młodych mężczyzn, a która skutkuje wzrostem agresywnych zachowań, co ma wpływ na funkcjonowanie całego społeczeństwa.
Kindlon i Thompson pokazują:
- że umiejętność identyfikacji emocji jest najcenniejszym darem, jaki możemy ofiarować naszym synom,
- jak rodzice mogą pomóc chłopcom rozwijać ich wrażliwość i empatię,
- jak wspierać synów w kontaktach z kolegami i… koleżankami.
Oparta na rzetelnej wiedzy książka dwóch psychologów dziecięcych, którzy z ogromną troską pochylają się nad wyzwaniem, jakim jest wychowanie chłopców na mądrych i wrażliwych mężczyzn.
Kategoria: | Rodzina |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66577-82-4 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pierwsze wydanie Wychowując Kaina ukazało się 8 kwietnia 1999 roku, zaledwie dwanaście dni przed strzelaniną w Columbine High School – i wybrany przez nas tytuł stał się proroczy w sposób, jakiego nie oczekiwaliśmy. W wyniku tamtej morderczej agresji i samobójstwa dwóch uczniów liceum – które nastąpiły wkrótce po podobnych wydarzeniach w innych miastach – w całym kraju zaczęto z niepokojem dyskutować o przepełnionych gniewem, brutalnie zachowujących się chłopcach. Jak mogło dojść do tak strasznej tragedii? Czym powodowali się jej sprawcy? Skąd ta epidemia przemocy w szkołach? I – jak zapytał nas pewien nastolatek podczas szkolnego spotkania zorganizowanego dwa dni po strzelaninie – „Dlaczego rodzice nie wiedzieli, co dzieje się z tymi dwoma facetami”?
Wydarzenia w Columbine High School były wstrząsem dla wszystkich. Narodowa dyskusja, kierowana przez środki masowego przekazu, niekiedy graniczyła z histerią. Państwowe dane statystyczne dowodzą wyraźnie, że w całym kraju przemoc wśród uczniów maleje, a nie wzrasta, i wielu dyrektorów szkół w ubogich dzielnicach miejskich było zaskoczonych ogromem zainteresowania, jakie, po dziesięcioleciach rozlewu krwi w szkołach, poświęca się przejawom agresji na dostatnich przedmieściach. Należy jednak przyznać, że, podczas tej nagłośnionej w mediach debaty o przyczynach agresywnego zachowania chłopców, poruszano również ważne, wcześniej lekceważone zagadnienia.
Tragedia w Columbine rzuciła światło na kilka spośród ukrytych chłopięcych problemów omawianych w tej książce, takich jak młodzieżowy etos okrucieństwa wymierzonego w rówieśników, którzy nie cieszą się sympatią lub nie pasują do środowiska, czy wysoka cena, jaką wszyscy płacimy za analfabetyzm emocjonalny, tak powszechny wśród chłopców i mężczyzn. Gdy debata przestała skupiać się na psychice młodocianych zabójców, Dylana Klebolda i Erica Harrisa, i objęła kwestie dotyczące wielu nastolatków – rosnącą liczbę samobójstw, upijanie się na spotkaniach towarzyskich, stosowanie sterydów, nierozpoznaną depresję, słabe wyniki w nauce czy nieproporcjonalnie wysoki odsetek chłopców wśród ofiar wypadków samochodowych – dyskutanci wyszli poza ogólnikowe hasła.
Jako psychologowie dziecięcy z dużym doświadczeniem w terapii chłopców możemy – mamy nadzieję – objaśnić pewne aspekty chłopięcego postępowania i emocji, które innym osobom trudniej byłoby dostrzec czy zrozumieć. Po spotkaniach z rodzicami i reporterami w całym kraju nabraliśmy otuchy i zarazem troski, związanych z potocznym pojmowaniem życia emocjonalnego nastolatków. Przygnębia nas to, że środki przekazu, próbując tłumaczyć działanie skomplikowanej chłopięcej psychiki, nadal szukają prostych odpowiedzi, takich jak teoria, jakoby powodem agresji był testosteron. Z przykrością słuchaliśmy gubernatora Jessego Ventury, który, występując z nami w programie talk show, zalecał przywrócenie kary cielesnej w szkołach stanu Minnesota, mówiąc ze swadą: „Jako chłopiec dostawałem lanie i nie wyrządziło mi to krzywdy. Było tylko upokarzające”. Bicie czy upokarzanie nie rozwiąże naszych problemów, podobnie jak wysyłanie chłopców na „obozy dla rekrutów”.
Z drugiej – jaśniejszej – strony, ogromnie cieszyliśmy się z tego, że naszym pogadankom o wychowywaniu chłopców przysłuchiwało się bardzo wielu ojców, bo zwykle nie ojcowie, lecz matki uczestniczą w wykładach na temat rodzicielstwa. Poruszyła nas liczba mężczyzn, którzy podchodzili do nas, aby opowiedzieć o sobie lub podziękować za „zezwolenie im” na okazywanie synom czułości.
– Dorastałem w rodzinie, w której panował kult macho, nie było między nami dużo kontaktu fizycznego – zwierzył się jeden z ojców. – Mam teraz dwóch synów, jedenastolatka i ośmiolatka, i często się obejmujemy. Dzięki wam poczułem, że postępuję słusznie.
Dużo radości i satysfakcji przyniosły nam opinie kobiet, choćby taka:
– Przeczytałam wszystkie książki o chłopcach, ale dopiero ta sprawiła, że zrozumiałam zarówno mojego syna, jak i męża!
Prawdę rzekłszy, praca nad Wychowując Kaina była dla nas obydwu ważną podróżą psychiczną. Powróciliśmy do naszych chłopięcych lat, do związków z braćmi, ojcami i przyjaciółmi, i zyskaliśmy głębszą świadomość tego, że wydarzenia z przeszłości wywierają na nas nieustanny wpływ. Musieliśmy pogodzić się z myślą, że sami wykazujemy częściowy analfabetyzm emocjonalny – a stało się to oczywiste, gdy zmagaliśmy się, jak mężczyzna z mężczyzną, z twórczymi różnicami, które ujawniały się podczas pisania tej książki. Współpraca pozwoliła nam lepiej zrozumieć samych siebie jako chłopców, mężczyzn, mężów i ojców. Mamy nadzieję, że Wychowując Kaina będzie dla naszych czytelników – obojga płci – przewodnikiem w podobnej podróży w głąb chłopięcej duszy, podróży, która pomoże dostrzec, jak chłopcy cierpią, jak kochają, a przede wszystkim – jak często grzęzną w analfabetyzmie emocjonalnym, próbując sprostać karykaturalnemu ideałowi silnego, milczącego mężczyzny.
dr Dan Kindlon i dr Michael ThompsonWSTĘP
Jesteśmy dwoma psychologami, którzy od ponad trzydziestu pięciu lat (jeśli zsumujemy lata naszej praktyki) specjalizują się w terapii chłopców. Od samego początku mieliśmy do czynienia z chłopcami pełnymi gniewu, chłopcami, którzy kopią i niszczą sprzęty, a zwłaszcza z chłopcami niewykazującymi najmniejszej chęci rozmowy. Grywaliśmy z naszymi pacjentami w bilard i siatkówkę, i nazywaliśmy to leczeniem. Dyskutowaliśmy z nimi, budując konstrukcje z klocków lego. Analizowaliśmy rodzinne problemy, ustawiając plastikowe żołnierzyki w gotowości do bitwy. Opuszczaliśmy nasze gabinety, udawaliśmy się do supermarketu po drugiej stronie ulicy, wracaliśmy obładowani jedzeniem i rozważaliśmy z chłopcami zalety poszczególnych napojów bezalkoholowych, za wszelką cenę próbując nawiązać kontakt. Prowadziliśmy sesje terapeutyczne, spacerując po ulicach lub siedząc w pizzeriach, barach mlecznych, samochodach. Patrzyliśmy, jak chłopcy skaczą beztrosko po naszych kanapach i podłodze. Zdarzało się, że koledzy pracujący piętro niżej skarżyli się na hałasy, które towarzyszyły naszym sesjom. Mogliśmy jedynie odpowiedzieć: Przepraszamy. Oczywiście, terapia powinna odbywać się w skupieniu. Powinna polegać na rozmowie, nie na skokach. Ale przecież zajmujemy się terapią chłopców!
Nasze zainteresowanie pracą w szkołach męskich było zapewne nieuniknione. Dan i ja jesteśmy zatrudnieni w znakomitych placówkach, w których uczniowie traktowani są z szacunkiem i otrzymują dobre wykształcenie. Niemniej widzieliśmy chłopców, którzy wchodzili do naszych gabinetów ze złością, niechętnie, nieraz z polecenia dyrekcji. Patrzyliśmy, jak trenerzy przyprowadzają młodych zawodników na terapię i porzucają ich przed naszymi drzwiami, sami krępując się wstąpić na rozmowę. Niekiedy musieliśmy wypytywać nauczyciela o problemy ucznia, podczas gdy ów uczeń przysłuchiwał się w milczeniu, nie umiejąc wyrazić własnego bólu. Spotykaliśmy chłopców siedzących bez słowa, przepełnionych wściekłością, u boku rodziców; spotykaliśmy takich, z którymi trzeba było rozmawiać na przyszkolnym parkingu, ponieważ nie chcieli opuścić samochodu, aby wziąć udział w rodzinnej sesji terapeutycznej.
Przez wiele lat, na różne sposoby i z rozmaitymi wynikami staraliśmy się sprawić, żeby przygnębieni, niespokojni i gniewni chłopcy opowiedzieli nam o swoim życiu wewnętrznym. Czekaliśmy cierpliwie na te pięć minut w trakcie pięćdziesięciominutowej sesji, kiedy chłopiec powie: „Ojciec ciągle mnie krytykuje. Poprawiłem stopnie z dostatecznych na dobre z dwóch przedmiotów, gorzej poszło mi w jednym, a on potrafi mówić tylko o moich niepowodzeniach. Jak to możliwe, żeby ojciec tak się zachowywał wobec dziecka?”. Zdarza się, że mijają tygodnie, nawet miesiące, zanim uzyskamy choćby chwilowy dostęp do chłopięcego świata emocji – zanim chłopiec zdecyduje się wyjawić nam smutek i dezorientację, maskowane poprzednio milczeniem lub gniewem.
Napisaliśmy tę książkę pod wpływem naszych zawodowych doświadczeń i pod wpływem niepokoju. Chcemy pomóc tym, którzy darzą chłopców głębokim przywiązaniem – rodzicom, nauczycielom, opiekunom – dostrzec świat kryjący się pod matową powierzchnią chłopięcego życia. Dostrzec chłopięce radości i problemy. Chcemy, aby nasi czytelnicy zrozumieli, w jaki sposób chłopcy cierpią i co wywołuje ich emocjonalny ból. Jest rzeczą niezwykle istotną, aby rodzice i nauczyciele nie kierowali się pierwszym wrażeniem, choć chłopcy czasami nalegają – z dzikim uporem – aby tym właśnie się kierować. Przedstawiają pozornie prostą listę potrzeb: Żółwie Ninja, buty firmy Nike, wartkie i brutalne gry wideo, poparcie dla ich sportowych ambicji. Może się wydawać, że każdy chłopiec pragnie „być jak Mike” z reklamy z Michaelem Jordanem. A jednak tak nie jest. Chłopcy mają rozmaite, skomplikowane i sprzeczne pragnienia. Niektórzy pragną „być jak Will” (Szekspir); inni marzą o tym, żeby być jak Bill (Gates) lub Al (Einstein); jeszcze inni chcieliby być jak Walt (Whitman). Jak mamy odpowiedzieć na potrzeby tak krańcowo różnych chłopców, skoro nasze poglądy na ich życie wewnętrzne bywają tak bardzo płytkie?
Jeśli – jak twierdzi poeta – „dziecko jest ojcem mężczyzny”, tym większego znaczenia nabiera wydobycie na jaw prawdziwej natury chłopców – patrzenie na nich wzrokiem niezmąconym uprzedzeniami kulturowymi oraz słuchanie ich z otwartym umysłem i otwartym sercem. Doświadczenie nauczyło nas przynajmniej jednego: jeśli nie damy im realnej możliwości wyboru, to dzisiejsi gniewni młodzi ludzie nieuchronnie staną się jutro samotnymi, zgorzkniałymi ludźmi w średnim wieku.
Piszemy tę książkę wspólnie, ponieważ łączy nas głęboka, nagląca do działania obawa o los chłopców. Chociaż nieco różnimy się wyszkoleniem i kompetencjami, obaj niezależnie od siebie doszliśmy do tego samego wniosku: nasza kultura wpędza chłopców w życie pełne osamotnienia, wstydu i gniewu. Rozważania w Wychowując Kaina wiążą się z dwoma zasadniczymi pytaniami: czego potrzeba, aby chłopiec stał się emocjonalnie kompletnym mężczyzną? I jaką cenę płacą chłopcy, dorastając w kulturze, która tłumi ich uczucia na rzecz nienaruszalnego kanonu męskości?
Na ogół będziemy w tej książce posługiwać się redaktorską pierwszą osobą liczby mnogiej. Gdy jednak sięgniemy do poszczególnych przypadków z naszej praktyki psychologicznej, zaznaczymy, którego z nas dotyczyły, i będziemy składać relację w pierwszej osobie liczby pojedynczej. Aby więc przedstawić owe dwie osoby liczby pojedynczej, które będę przewodnikami w podróży po wewnętrznym życiu chłopców, pragniemy opowiedzieć czytelnikom nieco o sobie – o tym, jakimi byliśmy chłopcami i na jakich wyrośliśmy mężczyzn.
Michael Thompson
Swoją mądrość w odniesieniu do chłopców – taką, jaką mam – czerpię z konsultacji w szkołach i z prywatnej praktyki. Ukończywszy studia trzydzieści lat temu, uczyłem w państwowym gimnazjum, potem w prywatnym liceum, następnie byłem psychologiem szkolnym, a na koniec podjąłem pracę jako psycholog kliniczny w South Side, ubogiej dzielnicy Chicago, oraz w Cambridge w stanie Massachusetts. Moje poglądy na chłopięcą naturę ukształtowały się pod wpływem doświadczeń zawodowych, lecz znajomość chłopców – w takim stopniu, w jakim ją wykazuję – zawdzięczam także przeżyciom z okresu, kiedy sam byłem chłopcem.
Mogłoby się wydawać, że moje dzieciństwo odbiera mi prawo wypowiadania się na temat typowo chłopięcych doświadczeń, gdyż było ono tak niezwykłe ze względu na środowisko, w jakim się wychowywałem, i otwierające się przede mną możliwości. Mieszkaliśmy na Upper East Side w Nowym Jorku. Ojciec pochodził z majętnej rodziny; jako nastolatek posiadał dwa kuce do gry w polo. Uczęszczałem do elitarnych, prywatnych szkół z synami ludzi sławnych i bogatych. Regularnie zabierano mnie na broadwayowskie musicale, do opery, na koncerty Leonarda Bernsteina organizowane dla młodzieży w Carnegie Hall. Tak, to wszystko prawda, ale byłem też po prostu chłopcem.
Gdy byłem w szóstej klasie, odwiedziłem mojego kolegę Tony’ego w apartamencie na jedenastym piętrze przy Park Avenue, gdzie rodzice Tony’ego zgromadzili największą na świecie prywatną kolekcję malowideł Picassa. Tony i ja wpadliśmy na znakomity – jak nam się wydawało – pomysł rzucania kul z mokrego papieru toaletowego w przednie szyby przejeżdżających ulicą taksówek. Zaopatrzyliśmy się w kilka rolek papieru i miednicę z wodą, usadowiliśmy się przy oknie i rozpoczęliśmy ostrzał, z wcale niezgorszymi wynikami. Nie przyszło nam do głowy, jak groźne i przerażające mogą być te papierowe pociski dla taksówkarzy i ich pasażerów. Uzmysłowił to sobie natomiast jeden z nowojorskich policjantów, który wypatrzył nasze okno, policzył piętra i zażądał od portiera budynku, aby wpuścił go na górę. I przyłapał nas właśnie w tym muzealnym otoczeniu, wchodząc po cichu do mieszkania i znienacka klepiąc nas w ramiona. Wciąż pamiętam tamten strach i wstyd.
Miałem upartego, ambitnego ojca, cenionego architekta i inżyniera, który spędził całe lata en charrette – to wyrażenie zaczerpnięte ze świata architektury francuskiej oznacza: „pracując z wypełnionym terminarzem i żywiąc się zamawianymi posiłkami przynoszonymi do biura”. Utalentowany zawodowo, w życiu osobistym był niespokojny i zdezorientowany. Straciwszy jako dziewięcioletni chłopiec ojca i ukochanego brata, był otchłanią niewypowiedzianego bólu. Głębokie uczucia wyraźnie budziły w nim obawę. Nie umiał pozostawać z nikim w zażyłych stosunkach i z upływem czasu wydawał się coraz bardziej zdumiony skomplikowanym charakterem swoich dwóch synów. Zanim skończyłem trzynaście lat, czułem się dojrzalszy od niego emocjonalnie.
Mimo wszystko – mimo że ani razu nie zagrałem z nim w piłkę (jak przypuszczam, ojciec nigdy w życiu nie próbował gry w baseball ani piłkę nożną), że często wprawialiśmy się nawzajem w zakłopotanie i wściekłość – przekazał mi kilka darów, które pomogły mi stać się mężczyzną zdolnym do miłości. Czy była to jego wesołość? Czy to, że bardzo lubił smażyć naleśniki o egzotycznych kształtach i przepadał za grami planszowymi i łamigłówkami? A może to, że nie wahał się wejść do basenu i bawić się z dziećmi, podczas gdy inni ojcowie siedzieli na brzegu, popijając drinki i czytając gazety?
Moja matka – osoba o ogromnej wrażliwości i głębokim smutku, której zawdzięczam zdolność do empatii – powtarzała: „Musiałam stawać pomiędzy Michaelem a jego ojcem, ponieważ ciągle się bili”. Byłoby jednak lepiej, gdyby nie interweniowała i inaczej traktowała łączące mnie z ojcem stosunki. Nie potrafiła zrozumieć naszej rywalizacji, konfliktu i potrzeby rzucania się na siebie nawzajem. Wciąż podejmowaliśmy próby nawiązania zażyłości – aż do jego śmierci. Tato już nie żyje. Zmarł w trakcie powstawania tej książki, lecz często przychodzą mi na myśl słowa Geoffreya Wolffa z książki The Duke of Deception: „Mój umysł nigdy nie jest całkowicie wolny od myśli o ojcu”.
Miałem też starszego brata o imieniu Peter, niezwykle istotnego w moim życiu. Gdy dorastaliśmy, zawsze był ode mnie większy i współzawodniczyliśmy z sobą zażarcie. Pamiętam, że tłukł mnie przez długie lata mojej młodości. Któregoś dnia, gdy mieliśmy czternaście i szesnaście lat, wpadliśmy w taką wściekłość, że naprawdę chcieliśmy i usiłowaliśmy nawzajem się pozabijać – ja z ciężką, szklaną popielniczką w dłoni, on z butelką szkockiej. Nigdy nie zapomnę satysfakcji, z jaką w wieku siedemnastu lat zauważyłem, że jestem wreszcie od niego wyższy. Peter należy dzisiaj do moich najbliższych przyjaciół. Nasze kainowe impulsy wyładowujemy na korcie tenisowym. Sprawdza się to całkiem nieźle.
Teraz, gdy sam jestem ojcem – mam trzynastoletnią córkę i ośmioletniego syna – moje życie przypomina popis ekwilibrystyczny. Martwię się o syna Willa, który unika sportu, a przepada za konstrukcjami z klocków lego oraz zajęciami plastycznymi. Nie pociąga go towarzystwo kolegów. Nieustannie także balansuję na krawędzi hipokryzji: wciąż jestem zajęty, przenosząc się z jednego miejsca do drugiego i namawiając rodziców w całym kraju, aby spędzali więcej czasu z dziećmi. Czuję pokorę i niemały lęk, dostrzegając paralele między swoim postępowaniem a skłonnością mojego ojca do pogrążania się w pracy.
Jeżeli stawiałem sobie jakiś cel, pisząc tę książkę, to było nim wykorzystanie moich doświadczeń jako mężczyzny, wspomnień z okresu chłopięctwa oraz długoletniej praktyki terapeuty chłopców i mężczyzn – wykorzystanie po to, aby pomóc rodzicom lepiej rozumieć synów. Chciałbym otworzyć drzwi gabinetu, pokazać nastolatków zmagających się z przygnębieniem i wytłumaczyć, jak często wyrażają to przygnębienie pogardą dla innych i nienawiścią wobec samych siebie. Przede wszystkim zaś chciałbym objaśnić rodzicom chłopięce życie wewnętrzne, aby nie odsuwali się od synów, zranieni i zdezorientowani zmianami, których nie pojmują. Chcę doradzić rodzicom, jak w rozmowach z synami wykształcić język emocji, dostosowany do chłopięcej natury, głęboki i trwały – środek porozumiewania się, który pomoże chłopcom radzić sobie w bezwzględnych walkach o dominację, typowych dla wieku dojrzewania.
Dan Kindlon
Znaczną część życia zawodowego spędzam jako pracownik Wydziału Medycznego oraz Wydziału Zdrowia Społecznego Uniwersytetu Harvarda, badając niepożądane zachowania u dzieci i młodzieży, zwłaszcza bójki i stosowanie przemocy. Podobnie jak makler na parkiecie giełdowym, obserwuję zmieniające się liczby i śledzę ponure tendencje zwyżkowe agresji interpersonalnej, samobójstw i nadużywania środków odurzających. Za tymi liczbami kryją się dzieci, a większość z nich stanowią chłopcy.
Dane statystyczne nie mówią nam, co dzieje się wewnątrz tych ludzi. Ze swojej praktyki w szkołach wiem, że wielu chłopców daje się omamić wizerunkowi niewzruszonego mężczyzny ukazywanemu w środkach przekazu – szablonowi, który obrano na obowiązującą normę ich grupy rówieśniczej. Chłopcy ci powodują się potrzebą psychicznej samoobrony: przekonani, że muszą zdobyć szacunek, są gotowi dołożyć wszelkich starań, aby zachować pozę mężczyzny, dzięki której – jak wierzą – osiągną ten cel. Zużywają mnóstwo energii na utrzymanie owego szańca, postrzegając zagrożenie tam, gdzie go nie ma, i dokonując wyprzedzających ataków przeciw każdemu domniemanemu wtargnięciu do ich fortecy samotności.
Ta smutna prawda jest oczywista dla nas, zajmujących się nastolatkami, lecz często – nazbyt często – osoby, którym najbardziej jest potrzebna umiejętność rozumienia chłopców, czyli rodzice i nauczyciele, zupełnie ich nie rozumieją. Zauważają tylko i wyłącznie chłopięcy gniew, nie pojmując, że jego źródłem jest strach przed zdemaskowaniem i bezbronnością.
W mojej praktyce klinicznej nieraz ulegam złudzeniu, że czasy się zmieniły. Owszem, zmieniły się, ale niewystarczająco. Jak się zdaje, więcej mężczyzn jest skłonnych przyznać się do wrażliwości, z ochotą pełnić rolę troskliwego ojca, zaakceptować ideał mężczyzny, który w równym stopniu wykazuje siłę i opiekuńczość. Z drugiej strony, w szkołach i podczas sesji terapeutycznych spotykam nastolatków, którzy usiłują pokryć lęk, chełpiąc się swoją odpornością na alkohol czy seksualnymi podbojami. Gdy przyglądam się ich rówieśnikom, widzę, że nie są w mniejszości. Dostrzegam chłopców próbujących samodzielnie „przetrzymać”, chłopców, którzy nigdy nie nawiążą poważnych kontaktów międzyludzkich, ponieważ zasugerowano im pogląd, że siła nie daje się pogodzić z uczuciem – i ponieważ nie nauczyli się myśleć czy postępować inaczej. Nadal też zauważam mężczyzn niezdolnych być takimi ojcami, jakimi by pragnęli. Mężczyźni ci często odnoszą się do synów wrogo i krytycznie – pomimo że tego nie chcą – a przez to coraz głębiej wpychają ich do ciasnej klatki niemożliwych do spełnienia oczekiwań i zanegowanych uczuć.
Gdy próbuję zidentyfikować brakujący element w chłopięcym zestawie narzędzi emocjonalnych, na ogół okazuje się nim elastyczność. Młodość jest z definicji okresem gwałtownych zmian, a elastyczność to najważniejsze narzędzie wspomagające dorastanie. Wielu znanych mi chłopców ma swobodę ruchów tak bardzo ograniczoną wyobrażeniem tego, co przystoi mężczyźnie, że nie potrafią cieszyć się swoim chłopięctwem. Kiedy wspominam własny wiek dojrzewania, dostrzegam, jak cenna była dla mnie elastyczność, która pozwoliła mi utożsamiać się zarówno z ojcem, jak i z matką.
Dorastałem w rodzinie, w której było trzech synów. Wczesny okres życia spędziłem beztrosko na typowo chłopięcych zajęciach, zwykle poza domem, bawiąc się w wojnę lub grając w baseball. Przejawiałem jednak również ciekawość poznawczą i zachłannie czytałem książki – często były to książki o wojnie lub baseballu, lecz także o naukowcach, lekarzach i podróżnikach. Szczerze mówiąc, zauważam obecnie, że nie wyzbyłem się swoich chłopięcych fascynacji: wśród dwudziestu paru książek rozrzuconych na moim nocnym stoliku lub w jego pobliżu, trzy mają w tytule słowo „Gettysburg”, a sześć kolejnych opowiada o innych bitwach czy wojnach.
To zainteresowanie historią sztuki wojennej wynika częściowo stąd, że mój ojciec uczestniczył w II wojnie światowej. Jako dziecko pasjonowałem się wojskiem – nieustannie wypytywałem ojca o to, ilu zabił Niemców albo jak to było, kiedy jeździł czołgiem. Pełen podziwu dla ojcowskich dokonań wślizgiwałem się nieraz do jego sypialni, aby wpatrywać się w medale ułożone w wyściełanych pudełeczkach, które trzymał w szufladzie razem ze skarpetkami. Intuicyjnie wiedziałem, że te odznaczenia są ważnym, prywatnym dowodem jego męskości.
Gdyby zapytano mnie jako sześciolatka, kim chciałbym zostać jako człowiek dorosły, bez wątpienia nie omieszkałbym oznajmić: „żołnierzem”. Kiedy jednak przyszedł czas, abym sam ruszył na wojnę – do Wietnamu – postrzegałem świat już inaczej. Zamiast myśleć nad tym, czy powinienem zaciągnąć się do zwykłych sił lądowych czy do piechoty morskiej, rozważałem, czy mogę zgodnie z prawdą odpowiedzieć na pytania komisji poborowej i mimo wszystko zyskać status obdżektora. Ponieważ nie byłem w stanie słuchać ojca, gdy rozwodził się nad amerykańskim obowiązkiem walki z komunistami, nasze rozmowy zaczęły przypominać potyczki.
Jako psycholog nie mogę nie rozpatrywać związku między moją obecną listą lektur a ciągłym zmaganiem się z kwestiami, które postawił przede mną Wietnam i mój ojciec. Ślęcząc nad wciąż nowymi opisami mężczyzn na polu walki, zastanawiam się, czy nie próbuję przeniknąć zagadkowego powabu bitwy – i odzyskać poczucia głębokiej wspólnoty łączącej mnie z ojcem.
Tato zapoznał mnie z jeszcze jedną dziedziną, która stała się moją chłopięcą fascynacją – z baseballem. Comiskey Park i Wrigley Field, chicagowskie katedry pierwszej ligi baseballu juniorów, wydawały mi się znacznie bardziej święte od kościoła, do którego chadzaliśmy co niedzielę. Podobnie jak Michael, miałem starszego brata, Tima, którego usiłowałem naśladować. Tim w młodości pasjonował się baseballem i chociaż byłem młodszy, drobniejszy i mniej utalentowany, z radością starałem się iść w jego ślady. Teraz, w zaawansowanym wieku czterdziestu pięciu lat, nadal uczestniczę w rozgrywkach ligi softballu, a wymarzonym zakupem, którego dokonałem dzięki zaliczce otrzymanej za tę książkę, było urządzenie, które odrzuca do mnie piłki, kiedy ćwiczę na podwórzu za domem.
Wojna i baseball – to niemal standardowe pasje chłopięce. Jednak dzięki bliskiej zażyłości z matką udało mi się wyjść poza ograniczenia klasycznego męskiego stereotypu. Mam mnóstwo miłych wspomnień ze wspólnego gotowania z mamą i nauki szycia (wciąż lubię gotować, ale krawiectwo zdecydowanie nie jest moją specjalnością). Najcenniejsze jest chyba to, że spędziwszy z matką wiele godzin na tych zwyczajnych, domowych zajęciach, czuję się w towarzystwie kobiet swobodnie i swojsko. Po tamtej praktyce kuchennej potrafię rozmawiać z kobietami i potrafię ich słuchać.
Dzięki elastyczności uzyskanej pod wpływem tych dwóch wzorców – ojca i matki – umiem teraz poruszać się pomiędzy odmiennymi światami. To bardzo przydatna cecha u terapeuty zajmującego się młodzieżą: stosunkowo łatwo jest wyśliznąć się ze skóry człowieka dorosłego i wśliznąć się w tożsamość rozmaitych nastolatków – lubianych i nielubianych, bystrych i takich, którzy mają problemy z nauką, spokojnych i rozrabiaków. A skoro emocjonalna elastyczność okazała się dla mnie cenna, staram się zachęcić chłopców, aby śmielej przemierzali wewnętrzny świat swoich uczuć, aby wykazywali wobec siebie większą szczerość, zastanawiając się nad tym, co odczuwają i dlaczego.
Sam jestem teraz ojcem dwóch wspaniałych dziewczynek. Gdy myślę o chłopcach i mężczyznach, których spotkają w przyszłości, chłopięcy rozwój emocjonalny staje się dla mnie czymś więcej niż przedmiotem zawodowego zainteresowania. Nie chciałbym, aby moje córki próbowały związać się z kimś, kto chroni się za tarczą gniewu, kto wciąż przyjmuje postawę obronną. Nie chciałbym, aby pokochały chłopców, którzy nie potrafią okazać serdeczności, ponieważ nikomu nie ufają. Nie chciałbym, aby oddały serce komuś, kto usiłuje radzić sobie z emocjonalnym bólem, topiąc go w piwie. Chciałbym, aby chłopcy – i mężczyźni – w życiu moich córek byli równorzędnymi partnerami emocjonalnymi: wrażliwymi, zdolnymi wyrażać uczucia, odpowiedzialnymi. Chciałbym, aby córki poznały mężczyzn, którzy zachowali swoją chłopięcą żywiołowość, ale nie kosztem sfery uczuciowej.
Uważamy, że od młodego wieku chłopcy są systematycznie odwodzeni od życia emocjonalnego i nakłaniani do nieufności, milczenia i samotności. Proces ten jest głównym tematem naszej książki. Chcemy podkreślić, że Wychowując Kaina nie jest książką wymierzoną przeciw dziewczętom ani próbą lansowania sprawy chłopców kosztem sprawy dziewcząt. Nie ma też na celu „zrobienia bab z chłopaków” przez pokazanie im, w jaki sposób mogą dostroić się do swoich emocji. Wychodzimy z założenia, że obie płci odniosą korzyść, jeśli chłopcy spotkają się z większym zrozumieniem – i jeśli nabiorą biegłości emocjonalnej.
Wychowując Kaina to książka o chłopcach, książka – mamy nadzieję – bogata i urozmaicona. Czytelnicy, którzy pragną prostej odpowiedzi na pytanie „Co sprawia, że chłopcy są tacy, jacy są?”, będą musieli sięgnąć do innych publikacji. Tu natomiast napotkają sposób pisania o chłopcach, z jakim może nigdy dotąd się nie zetknęli. Proponujemy czytelnikom zajrzenie przez nasze uprzywilejowane, terapeutyczne okno do wewnętrznego życia chłopców, którzy szukają drogi do świata mężczyzn. Sami odbyliśmy tę trudną podróż – a właściwie nadal ją odbywamy.
Z początku zamierzaliśmy napisać podręcznik, który by doradzał, jak można stać się lepszymi rodzicami. Przekonaliśmy się jednak, że najcenniejszą radą, jaką mamy do zaoferowania, jest postrzeganie chłopców takimi, jacy są naprawdę – a nie takimi, jacy się wydają albo jakimi pragnęliby ich widzieć rodzice czy nauczyciele. Marzymy o tym, by odsunąć zasłonę, za którą chłopcy tak uporczywie się chronią, i pozwolić czytelnikom zajrzeć w ich serca i umysły. Chcielibyśmy, aby ta książka ukazała sposoby, w jakie nasza kultura stara się ograniczyć i osłabić chłopięce życie emocjonalne. Mamy nadzieję, że czytelnicy lepiej zrozumieją chłopców, a przede wszystkim będą bardziej cieszyć się ich towarzystwem. W naszej pracy terapeutycznej ogromną radość sprawia nam kontakt z najprzeróżniejszymi chłopcami. Oszałamia nas ich energia, porusza zagubienie i nieumiejętność wysłowienia się, a nieraz porywa nas ich zdolność przedarcia się przez zaporę stereotypów i opowiedzenia nam, jak to jest być człowiekiem… i chłopcem.PRZYPISY KOŃCOWE
Rozdział 1
¹ Duży wpływ na nasze myślenie wywarła pod tym względem praca Carrolla Izarda i jego współpracowników, którzy naszkicowali niektóre istotne aspekty rozwojowe wykształcenia emocjonalnego i wskazali, jak brak takiego wykształcenia może doprowadzić do naruszenia prawidłowych więzi społecznych. Na przykład „Niedostateczne pojmowanie sposobu, w jaki emocje są wyrażane i doznawane, może przyczynić się do braków rozwojowych w przystosowawczych zachowaniach społecznych oraz do wystąpienia problemów w zachowaniu”. Cytat z: C. Izard, D. Schultz, B.P Ackerman, Emotion Knowledge, Social Competence, and Behavior Problems in Disadvantaged Children (referat przedstawiony na odbywającym się co dwa lata posiedzeniu Society for Research on Child Development, w kwietniu 1997 roku w Waszyngtonie), s. 4.
² Doskonałe omówienie procesu, w wyniku którego chłopcy – w niemowlęctwie reaktywni emocjonalnie – przed osiągnięciem wieku dojrzewania tracą zdolność wyrażania emocji, można znaleźć w pracy: L.E. Brody Gender, Emotional Expression, and Parent-Child Boundaries, w: Emotion. Interdisciplinary Perspectives, (red.) R.D. Kavanaugh, B. Zimmerberg, S. Fein, Mahwah, NJ: Lawrence Erlbaum, 1996, s. 139–170. Autorka opisuje m.in. badania, podczas których poproszono dorosłych o ocenę ekspresywności emocjonalnej u grupy niemowląt; uczestnicy otrzymali błędne informacje o płci ocenianych dzieci, a mimo to chłopcy zostali przez nich uznani za bardziej ekspresywnych. Brody pisze: „Wydaje się, że dochodzi tutaj do zmiany rozwojowej, w wyniku której zdolność płci męskiej do okazywania uczuć za pośrednictwem wyrazu twarzy zmniejsza się z wiekiem, a zdolność płci żeńskiej – zwiększa się. (…) , że uspołecznianie emocji przez rodziców i rówieśników przebiega inaczej w wypadku chłopców niż w wypadku dziewcząt” (s. 140).
³ Pomysłodawcy tego eksperymentu interesują się rozwojem empatii. Rozróżniają tu współczucie, które zwykle prowadzi do prób udzielenia pomocy cierpiącemu lub pocieszenia go, oraz zdenerwowanie wynikające z cudzego cierpienia i połączone z chęcią uniknięcia denerwującej sytuacji. Sądzą, że współczucie i zdenerwowanie wiążą się ze zdolnością regulowania pobudzenia emocjonalnego. Rezultaty ich badań potwierdzają słuszność tego wniosku: „Chłopcy, którzy reagowali na cudze cierpienie, demonstrując swoje uczucia, zwykle wykazywali większe zdenerwowanie. (…) Chłopcy, którzy odznaczali się słabszą regulacją uczuciową, (…) na ogół eliminowali płacz niemowlęcia, wyłączając głośnik. (…) Zatem chłopcy, którzy wydawali się lepiej uregulowani uczuciowo, objawiali większą skłonność do uspokajania niemowlęcia niż ich słabiej uregulowani koledzy” (1689). R.A. Fabes, N. Eisenberg, M. Karbon, D. Troyer, G. Switzer, The Relations of Children’s Emotion Regulation to Their Vicarious Emotional Responses and Comforting Behaviors, „Child Development” 65 (1994), s. 1678–1693.
⁴ W kwietniu 1998 roku dwóch uczniów: trzynastoletni Andrew Golden i jedenastoletni Mitchell Johnson uruchomili szkolny alarm pożarowy, zaczaili się z bronią w pobliskim zagajniku i otworzyli ogień do zgromadzonych na dziedzińcu uczniów i nauczycieli, zabijając pięć osób i raniąc jedenaście .
⁵ Jednym z niezwykle interesujących zagadnień w badaniach wpływu środowiska na mózg jest oddziaływanie przedłużającego się stresu na hipokamp – strukturę mózgową związaną z regulacją stresu i pamięcią. W omówieniu wyników badań nad destrukcyjnymi i ochronnymi aspektami steroidów nadnerczowych w centralnym układzie nerwowym, McEwen i jego współpracownicy (B.S. McEwen, J. Angolo, H. Cameron, H.M. Chao, D. Daniels et al., Paradoxical Effects of Adrenal Steroids on the Brain: Protection versus Degeneration, „Biological Psychiatry” 31 , s. 177–199) piszą, że hipokamp – w przeciwieństwie do wielu innych struktur mózgowych – jest w dużym stopniu narażony na powodowane stresem uszkodzenia steroidów nadnerczowych, ponieważ zawiera największą liczbę połączeń kortykosteroidów w mózgu. Jednym ze skutków tego uszkodzenia jest zminimalizowanie zdolności hipokampu do regulowania reakcji na stres za pomocą osi podwzgórzowo-przysadkowo-nadnerczowej. U szczurów z uszkodzonym hipokampem oś ta ma tendencję do nadmiernego wydzielania steroidów podczas umiarkowanego stresu, a także mniej skutecznego wyłączania się w następstwie stresu (R. Sapolsky, L. Krey, B.S. McEwen, The Neuroendocrinology of Stress and Aging. The Glucocorticoid Cascade Hypothesis, „Endocrinology Review” 7 , s. 284–301). Zaburzenia pamięci są typowo neuropsychicznym objawem uszkodzenia hipokampu, przy czym badania wykazują niedobór pamięci zarówno wizualno-przestrzennej, jak i werbalnej (zob. A. Diamond, Rate of Maturation of the Hippocampus and the Developmental Progression of Children’s Performance on the Delayed Non-Matching to Sample and Visual Paired Comparison Tasks, „Annals of the New York Academy of Sciences” 608 , s. 394–426; oraz R.P. Kesner, B.L. Bolland, M. Dakis, Memory for Spatial Locations, Motor Responses, and Objects. Triple Dissociation among the Hippocampus, Caudate Nucleus, and Extrastriate Visual Cortex, „Experimental Brain Research” 93 , s. 462–470). Zaczerpnięty z życia przykład tego zjawiska można znaleźć w wartościowej pracy, w której powiązano nerwicę pourazową u reprezentatywnej grupy weteranów wojennych z uszkodzeniami hipokampu i zaburzeniami pamięci (J.D. Bremmer, P. Randall, T.M. Scott, R.A. Bronen, J.P. Seibyl, et al., MRI-Based Measurement of Hippocampal Volume in Patients with Combat-Related Post-traumatic Stress Disorder, „American Journal of Psychiatry” 152 , s. 973–981).
⁶ Powstało sporo naukowych opracowań tego tematu, a wiele z nich zainspirowały uwagi Eleonor Maccoby i Carol Jacklin w pracy The Psychology of Sex Differences (Stanford, CA: Stanford University Press, 1974). Dwa nowsze, ogólne źródła to: D. Blum, Mózg i płeć: o biologicznych różnicach między kobietami a mężczyznami, tłum. E. Kołodziej-Józefowicz (Warszawa: Prószyński i S-ka, 2000) oraz E.E. Maccoby, The Two Sexes. Growing Up Apart, Coming Together (Cambridge, MA: Belknap Press of Harvard University Press, 1998). Informacje o pracach poświęconych poszczególnym różnicom płciowym znajdzie czytelnik w przypisach do rozdziału 2.
⁷ Informację tę zaczerpnęliśmy z: J. Shibley, E.F. Hyde, S.J. Lamon, Gender Differences In Mathematics Performance. A Metaanalysis, „Psychological Bulletin” 107 (1990), s. 139–155.
⁸ Jest to cytat z: R.E. Tremblay, B. Schaal, B. Boulerice, L. Arseneault, R. Soussignan, D. Perusse, Male Physical Aggression, Social Dominance and Testosterone Levels at Puberty. A Developmental Perspective, w: Biosocial Bases of Violence, (red.) A. Raine, P.A. Brennan, D.A. Farrington, A.S. Mednick (Nowy Jork: Plenum Press, 1997), s. 271–291, 274. Zob. także J. Archer, The Influence of Testosterone on Human Aggression, „British Journal of Psychology” 82 (1991), s. 1–28. Archer pisze: „Chociaż w odniesieniu do szerokiego zakresu grup kręgowców ustalono, że testosteron ułatwia agresję, rozstrzygające dowody, które potwierdzałyby tę prawidłowość u naczelnych, są bardzo nieliczne lub nie ma ich wcale” (s. 3). Co więcej, „Eksperymentalne badania prowadzone na myszach i gołębiach wykazały, że doświadczenie wyniesione przez zwierzę z wcześniejszych walk może przeważyć nad manipulacjami z jego poziomem testosteronu. Przy rozważaniu wpływu testosteronu na agresję należy zatem nawet u ptaków i gryzoni uwzględnić doświadczenie społeczne” (s. 2). I wreszcie: „Możemy więc wnioskować, że stosunkowo nieliczne dowody dotyczące ewentualnego wpływu androgenów prenatalnych na agresję mają w większości charakter negatywny” (s. 5).
⁹ Było to osiemnastu wysoce agresywnych chłopców przed okresem pokwitania, których przyjęto na oddział dziecięcy w Bronx Children’s Psychiatric Center z powodu ich brutalności lub braku dyscypliny. Każdy z nich od ponad pół roku objawiał stałą skłonność do wysoce agresywnych i buntowniczych zachowań. Większość posłużyła się bronią w napaści na członków rodziny lub rówieśników; kilku próbowało poważnie zranić rodzeństwo w wieku niemowlęcym. Zamiast odkryć różnice w ilości testosteronu w serum (ilość ta u żadnego z badanych nie przekraczała normy ani nie odbiegała od ilości testosteronu u chłopców z grupy kontrolnej), autorzy zauważyli, że większość z tych dzieci była w przeszłości maltretowana i zaniedbywana. Piszą: „Co się tyczy wpływu hormonów, można uznać, że podwyższony przeciętny poziom testosteronu wykrywany poprzednio u agresywnych nastolatków i dorosłych jest raczej skutkiem niż przyczyną agresywnego zachowania” (s. 1221) oraz „Ustalenia te skłaniają do ogromnej ostrożności przy wyciąganiu wniosków na temat przyczynowości (lub biologicznej determinacji) na podstawie badań nad dorosłymi, które wiążą testosteron z agresywnym zachowaniem u ludzi” (s. 1222). J.N. Constantino, D. Grosz, P. Saenger, D.W. Chandler, R. Nandi, F.J. Earls, Testosterone and Aggression in Children, „Journal of the American Academy of Child and Adolescent Psychiatry” 32 (1993), s. 1217–1222.
¹⁰ Oddziaływanie czynników kulturowych na agresywne zachowanie jest tematem wielu książek i artykułów. Największy wpływ na nasze myślenie wywarły: J.L. Briggs, Never In Anger. Portrait of an Eskimo Family (Cambridge, MA: Harvard University Press, 1970); D.P. Fry, Intercommunity Differences in Aggression among Zapotec Children, „Child Development” 59 (1988), s. 1008–1019; R.K. Denton, Surrendered Men: Peaceable Enclaves in the Post Enlightenment West, w: The Anthropology of Peace and Nonviolence, (red.) L.E. Sponsel, T. Gregor (Londyn: Lynne Rienner, 1994), s. 69–108; C.A. Robarchek, Ghosts and Witches. The Psychocultural Dynamics of Semoi Peacefullness, w: The Anthropology of Peace and Nonviolence, (red.) L.E. Sponsel, T. Gregor (Londyn: Lynne Rienner, 1994), s. 183–196; C.M. Turnbull, The Politics of Non-Aggression, w: Learning Non-Aggression: The Experience of Non-Literate Societies, (red.) A. Monagu (Nowy Jork: Oxford University Press, 1978), s. 161–221.