- W empik go
Wychylone w przyszłość. Jak zmienić świat na lepsze - ebook
Wychylone w przyszłość. Jak zmienić świat na lepsze - ebook
Ta książka powinna być w każdym domu, firmie, organizacji i instytucji. Zaczytana, zmaltretowana, pozakreślana. Czytajcie ją, gdy myślicie, że przyszłość to już tylko mrok. A potem – do dzieła (Filip Springer).
Wychylone w przyszłość. Jak zmienić świat na lepsze to opowieści z życia innowatorki poszukującej lepszego świata, która dzieli się z nami swoimi doświadczeniami. Zachęca nas, żebyśmy nie pozostawali w sferze marzeń, ale testowali własne wizje, bo tylko w praktyce możemy rozstrzygnąć, czy dane rozwiązanie sprawdzi się czy nie.
Żyjemy w czasach, gdzie zmiana myślenia jest konieczna. Trzeba zatrzymać katastrofę klimatyczną i przebudować system społeczno-ekonomiczny. Aby wymyślić świat na nowo, potrzebujemy nowych narracji opierających się na pozytywnych wizjach przyszłości, które będą służyć nam za drogowskaz i mobilizować nas do działania. Autorka prowadzi nas przez opowieści o miejskich projektach, pokazując, że nie ma jednej recepty na sukces, ale możemy szukać schematów działań, które zwiększą jego powodzenie.
Wychylone w przyszłość to książka o tym, że niewielkie lokalne działania przecierają drogę szerszym trendom i że prototypowanie rzeczywistości to sposób na testowanie idei. Kluczem do sukcesu jest współpraca – tylko dzięki połączeniu różnych kompetencji i perspektyw możemy przekraczać nasze ograniczenia. To zachęta do tego, żebyśmy zauważali zalążki lepszego świata i je pielęgnowali. Autorka szczególną uwagę poświęca miastom jako najlepszym przestrzeniom do wdrażania innowacji oraz projektom wykorzystującym potencjał społeczności lokalnych zarówno w kraju, jak i za granicą. To książka o optymizmie, niełatwym, ale potrzebnym.
Kategoria: | Popularnonaukowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-963397-5-1 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
SPACER PO HORYZONCIE
Pogrążonemu w niepewności światu potrzebna jest jakaś perspektywa. Nie nowa prognoza, oparta na fałszywych przesłankach, przestarzałych modelach i pysze ekspertów. Nie proroctwo zbudowane z przeczuć i lęków – nadające się raczej na kolejny netfliksowy scenariusz niż na przesłankę jakiegoś działania. Potrzebujemy perspektywy, w której można ułożyć jakieś sensowne działanie. Perspektywy wyprowadzającej nas z myślenia o tym, jaka może być polityka rządu, koniunktura gospodarcza czy międzynarodowy układ sił. Powinniśmy przestać zachowywać się jak nałogowi gracze próbujący przewidzieć numery w kolejnym losowaniu czy wyniki zakładów piłkarskich – po to, by na zdobytej w ten sposób fortunie oprzeć dostatnie i bezpieczne życie.
Książka Joanny Erbel to zapis myślenia o przyszłości, które jest wolne od właściwego naszej epoce sposobu przewidywania i prognozowania. To spacer po horyzoncie ułożonym z możliwych zdarzeń, o których prawdopodobieństwie nie rozstrzyga. To ćwiczenie w wyobraźni, które Autorka nazywa „wychyleniem się w przyszłość”, nie po to by, skalkulować ryzyko, ale by znaleźć pomysł na działanie. „Wychylić się w przyszłość to zobaczyć świat taki, jaki się zna, z innej perspektywy, a następnie znaleźć w nim miejsce dla siebie. Jeśli możemy czegoś uczyć się od innych, to właśnie sposobów opowiadania o tej zmianie, bowiem praca nad przyszłością jest obecnie nie tylko pracą nad materią, ale przede wszystkim pracą nad narracją”. Przestrzenią spaceru są zatem opowiadania – ale nie tylko teksty, także nasze myśli, plany, projekty. „Praca nad przyszłością – pisze bowiem Erbel – jest nie tylko pracą nad wyobraźnią, ale również pracą energetyczną”.
Autorka lekceważy przy tym reguły gry przyjęte przez ekspertów i doradców. Reguły, zgodnie z którymi wszystko musi zaczynać się od alarmującej diagnozy rzeczywistości, potem wyłuskiwać z niej kluczowe problemy, a następnie szukać rozwiązań. Tu wszystko w zasadzie jest rozwiązaniem, podpowiedzią, sugestią, dodaniem siły. To odwrócenie porządku myślenia politycznego, do jakiego przywykliśmy. Nie dostajemy bowiem recepty, której zastosowanie zmieni reguły życia społecznego, nie mamy do czynienia z mającą wszystkie istotne odpowiedzi ideologią. To raczej historie zdarzeń, których nikt wcześniej nie pozbierał i nie pokazał jako metody. Zasada ich selekcji jest prosta, oparta na wyrażonym przez Erbel przekonaniu, że „niewielkie lokalne działania przecierają szlak szerszym trendom i że prototypowanie rzeczywistości to sposób na testowanie idei”. To absolutnie fundamentalna teza, która pozwala projektować działanie inaczej, a co więcej – która przesuwa nas od poczucia bezradności ku prostej wskazówce.
Czas przyszły teraźniejszy
Wskazówka ta to metoda działania przez projektowanie i testowanie małych zmian, które mogą ukształtować przyszłość. Nie ma w tym za grosz patosu wielkich strategii, których ukrytym założeniem jest to, że w perspektywie dekad nic istotnego się nie zmieni, poza zaplanowanymi przez rządy i inne władze publiczne działaniami. Te strategie próbowały czas przyszły zredukować do kształtującej współczesność obietnicy. Choć wygląda to na kiepski żart – rozciągały teraźniejszość na lata, poza granice jakiegokolwiek prawdopodobieństwa.
Metoda Erbel jest dokładnie odwrotna: polega na zakorzenieniu niepewnej przyszłości w dzisiejszych działaniach. To nie teraźniejszość obejmuje lata przyszłe, ale przeciwnie – przyszłość staje się niejako elementem teraźniejszości. Erbel nie ukrywa fascynacji przenikaniem się czasów. Widzi je nie tylko w wytworach kultury masowej i narracjach debaty publicznej, w przemianach technologicznych wielkiej skali i małoskalowych działaniach osiedlowych czy miejskich aktywistów. Dostrzega je także w doświadczeniach pandemii, w której nieznośnie długą teraźniejszość przenikały pytania o nową normalność, o świat po zakończeniu najostrzejszych restrykcji.
To ćwiczenie jest jednak poważniejsze niż gry z zakresu political fiction czy właściwe naszej obecnej kondycji emocjonalnej przeskakiwanie między utopią a dystopią. To podjęcie gry z czasem przywołuje w pamięci słowa Agaty Bielik-Robson, gdy w Innej nowoczesności opisywała ciężar, jakim obarczone jest nasze myślenie: „Kultura Zachodu jest ściśle historyczna: narasta przez nieustanną akumulację zdarzeń, precedensów, okolicznościowych mądrości. Niczego nie zapomina i ciągnie za sobą coraz cięższy wór dziejowych pamiątek. (…) W miarę, jak się starzeje, rzuca swoim członkom wyzwanie, które coraz trudniej przychodzi im podjąć”. Czas teraźniejszy w naszej kulturze nie tylko próbuje zapanować nad przyszłością poprzez jej planowanie i prognozowanie, ale również nie przestaje wczytywać całego – potrzebnego lub zbędnego – zapisu przeszłości. Teraźniejszość zapycha się nam nieustannie i sprawia, że każde możliwe ryzyko wielokrotnie mnożymy, pozbawiając się szansy na działanie.
Tymczasem Autorka próbuje nam wybić z głowy to przeładowywanie teraźniejszości, pisząc: „Każda gwałtowna zmiana to zarówno zagrożenie dla dobrobytu społecznego, jak i szansa, żeby odrzucić zastałe dysfunkcyjne rozwiązania. Jak wiele innych kryzysów pandemia koronawirusa przyśpieszyła zmianę społeczną w różnych wymiarach i pokazała nie tylko, że teza Gibsona o wszechobecnych przejawach przyszłości jest prawdziwa, ale również to, że przeciwstawne przyszłości mogą pojawiać się równocześnie”.
Erbel nie chce zatem przyszłości przewidywać ani nawet projektować, ale koncentruje się na selekcji materiału, z którego można tę przyszłość budować. Wyzwania redukuje do koniecznego minimum, tak by rysowały jedynie bardzo ogólną ramę: „Żyjemy w czasach, w których zmiana myślenia jest konieczna. Musimy zatrzymać katastrofę klimatyczną i przebudować system społeczno-ekonomiczny. Zadbać zarówno o środowisko, jak i o to, aby jak najwięcej osób miało przyzwoite warunki życia”. I poszukuje takich drobnych sposobów, takich trików, które sprawią, że – zamiast przeskakiwać między utopią a dystopią, między nadzieją na zbudowanie szczęśliwych porządków a przeczuciem nadciągającej klęski – pojawia się perspektywa protopii. Protopia – jak pisze Erbel, cytując Kelly’ego – to stan, który jest „lepszy niż dzisiaj i niż wczoraj, nawet jeśli jest chociaż trochę lepszy”. Trudno sobie wyobrazić ją jako spójną całość, bo składa się nie tylko z rozwiązań, ale również z problemów i ze złożonego procesu podejmowania decyzji o tym, co robić, kiedy napotykamy na przeszkody. Jednocześnie sama wiara w protopię – jako proces, który jest ciągłym ulepszaniem – wymaga dużej dozy optymizmu”.
Wszystko może się nie udać
Co ważniejsze – także z perspektywy pesymistycznej – ta propozycja jest optymalna. Ostatnie dekady pokazują, że nieudane mogą być nie tylko projekty marzycieli, ale także świetnie skalkulowane modele pragmatyków. Kryzys ekonomiczny 2008 roku wywołali ludzie rzekomo twardo stąpający po ziemi, cieszący się autorytetem twórców globalnego kapitalizmu z wszystkimi jego rękojmiami. Problemy w projekcie europejskim nie były spowodowane jego marzycielstwem, ale pomyłkami ekspertów, którym wydawało się, że panują nad historią kontynentu w perspektywie co najmniej kilku dziesięcioleci. Wszystko może się nie udać.
Ten pesymistyczny punkt widzenia wspiera tezy Erbel, nawet jeżeli jej nastawienie wyda się niektórym pesymistom fundamentalnie nierozsądne. To prawda, że wiele postulatów tej książki może chybić celów, że ten czy inny projekt zakończy się fiaskiem. Erbel opisuje tu także rzeczy nieudane. Ale przestroga rzetelnego pesymisty brzmi: skoro „wszystko może się nie udać”, to z pewnością nie uda się prosta kontynuacja zadowolonej z siebie nowoczesności lat 90. XX wieku ani próba stosowania tej globalistyczno-internetowej pigułki jako ideologicznego wehikułu przyszłości. To właśnie ukształtowany wówczas projekt okazał się najbardziej kruchy czy mówiąc językiem Taleba – najmniej „antykruchy”, nieodporny nawet na stosunkowo proste wyzwania populizmu czy nihilizm autorytarnych rządów.
Protopia jest odrzuceniem złych skłonności, ale także – w swym ukrytym wymiarze – pogodzeniem się z porażką. Cała nasza fasadowa ideologia kulturalno-oświatowa nawołuje do eksperymentu i innowacyjności, a zarazem w swym organizacyjnym i wychowawczym wymiarze piętnuje porażkę, niefrasobliwość. Eliminuje możliwość niepowodzenia, nagradza „wiecznych zwycięzców” – nakłania do tego, by ciągle wygrywać małe stawki, nie ryzykując przedsięwzięć, które mogą skończyć się inaczej.
Wskazując to wyjście, Erbel pokazuje też metodę: „Progresywne rozwiązania, raz rozpracowane w jednym miejscu, rozprzestrzeniają się potem wirusowo po całym kraju. Tak było z budżetem obywatelskim, którego pierwsza edycja odbyła się w 2010 roku w Sopocie, z panelem obywatelskim w Gdańsku – 2017 (oba te procesy zawdzięczamy determinacji Marcina Gerwina), woonerfami w Łodzi, kompleksowym myśleniem o projektowaniu nowych osiedli, które rozpoczął Wrocław wraz z projektem Nowych Żerników, czy wieloma innymi rozwiązaniami. Takie wirusowe rozprzestrzenianie się raz zinkubowanych projektów to właśnie ten potencjał zmiany”. Nie ma w tym ubolewania na złe rozwiązania ustrojowe czy narzekania na kulturową specyfikę Polaków. Jest nowoczesna wiara w możliwość (a nie nieuchronność) pozytywnej zmiany.
Paradoksalnie zatem za książką Erbel powinien stanąć szeroki sojusz umiarkowanych optymistów i umiarkowanych pesymistów, przekonanych, że porażki są naszym chlebem codziennym. Że realnym problemem jest ryzyko utraty energii, chęci zmian, gotowości spróbowania raz jeszcze.
Miasto domyślne
Energia i optymizm tej książki sprawiają, że łatwo zwracamy uwagę na jej antydystopijną wymowę. Ale Erbel jest też antyutopijna. Wielokrotnie – choć raczej mimochodem – dzieli się z nami celnymi uwagami na temat natury ludzkiej, problemów wspólnego działania, barier instytucjonalnych i złych nawyków. Radzi, by projektować, biorąc pod uwagę nasze słabości, a nie najmocniejsze strony. Przestrzega: „mimo że chcielibyśmy o sobie myśleć jako o osobach, które nie ulegają kontekstowi w sprawach życiowej wagi, to nie jesteśmy bardziej rozważni, podejmując decyzję o tym, gdzie i jak będziemy mieszkać, niż kiedy podejmujemy decyzję o smaku lodów. Jak pokazują badania cytowane przez Thalera i Susteina, bez względu na to, jakie są te opcje domyślne, ludzie przy nich pozostają, nawet jeśli stawką jest coś więcej niż tylko wybranie dźwięku, jaki wydaje komórka. Można z niego wyciągnąć dwa praktyczne wnioski. Po pierwsze, myśląc o zmianie, nie powinniśmy bagatelizować siły inercji. Po drugie, możemy (a nawet powinniśmy) tę siłę wykorzystać, aby ułatwiać ludziom dobre dla nich wybory”.
Metafora, na którą zwróciłem szczególną uwagę, dotyczy takiego projektowania miast czy – szerzej – wszystkich wspólnych przestrzeni, by stawały się one „łatwe w obsłudze”. Autorka przywołuje argument Sticklera, że „ludzie o wiele bardziej skłonni są skręcić w prawo niż w lewo. Skręt pod prąd może zająć kilka minut. Niewielu ma cierpliwość. Skręt w prawo jest szybszy, bezpieczniejszy i dzięki optymalizacji zastosowanej przez planistów sprzedaży detalicznej jest zgodny z głównym kierunkiem przepływu ruchu”. Miasto domyślne to zatem postulat poszukiwania dialogu z naszymi prostymi skłonnościami, brania ich pod uwagę czy – jak by pewnie napisała Erbel – „słuchania naszych ciał”.
Miasto domyślne jednak nie tylko jest łatwe w użyciu, ale także jest otwarte na kolejne zmiany. To miasto, które tworzymy, nie wierząc ani w kompetencje władzy, ani w żadną „ukrytą rękę” czarownego kapitalistycznego następcy Opatrzności – rynku. Wiemy, że kapitalistyczne porządki grają naszą skłonnością do dystynkcji, do zawłaszczania przestrzeni i usuwania z niej innych – tych, z którymi się nie identyfikujemy. Gra nie polega na tym, by wyrzucić z miasta deweloperów i sieci handlowe czy usługowe, ale na tym, by nauczyć się dyktować im warunki, tworzyć przeciwciała, by czerpać z energii i pomysłowości mieszkańców, a nie przekształcać nasze miasta w końcówki globalnego rynku. By tworzyć ekosystemy współpracy, a nie zamknięte społeczności podatników, zarządzane przez sprawnych, rozliczanych raz na pięć lat menedżerów.
Tej troski o lokalność jest w książce sporo: zarówno na poziomie wyrafinowanych społeczności wielkomiejskich, w których aż kipi od pomysłów i inicjatyw, jak i małych miast, które zwykło się opisywać jako ubogich krewnych metropolii, mogących sobie pozwolić na jedną kawiarnię z prawdziwego zdarzenia. Nie rezygnując z podawania przykładów sukcesów inicjatyw wielkomiejskich, podkreśla w innym miejscu, iż „duże miasta są obarczone szkodliwymi marzeniami, gdzie sukces jest utożsamiony z pracą na wysokim piętrze szklanego biurowca. Betonoza i uwielbienie szklanych wieżowców i niedobór drzew powodują nie tylko brak zdrowego powietrza, ale również ociężałość intelektualną. Nie ma nudniejszej dyskusji o przyszłości niż ta, którą prowadzą wygrani transformacji ubrani w dopasowane garnitury podczas paneli w klimatyzowanych salach”. Autorka zatem przykłady z Warszawy, Wrocławia czy Metropolii Górnośląsko-Zagłębiowskiej uzupełnia tymi z Chrzanowa i Sejn. Co więcej, dodaje otuchy tym, którzy w mniejsze ośrodki już dawno zwątpili. „Kapitał społeczny – pisze – jest silny tam, gdzie pojedynczy ludzie są słabi. Jednak obecnie żyjemy w czasach, kiedy czujemy się słabi, i potrzebujemy nowych strategii dla budowania lokalnej odporności. I to na tyle prostych, żeby były dostępne nie tylko dla elity albo wąskiego grona eksperckiego, ale dla nas wszystkich. Bazowanie na swoim sąsiedztwie, czyli swoim terytorium – przestrzeni, którą znamy, może być tutaj dobrą strategią na przyszłość. Jest też szansą na zbudowanie poczucia przynależności, która sprawi, że chętnie zaangażujemy się w sprawy swojego mikroświata”. W wizji Erbel „to mniejsze ośrodki będą tworzyć nowe narracje, z których każda ma trochę inną specyfikę, ale może też być zalążkiem nowego myślenia o przyszłości”. Miasto domyślne bliskiej przyszłości to zatem miasto skrojone na ludzką miarę, nieprzerośnięte na sterydach jakiejś kapitalistycznej bądź etatystycznej wielkiej wizji.
*
Erbel wielokrotnie powtarza, że warunkiem naszej skuteczności w tworzeniu jest zachowanie pozytywnej energii i świadomości tego, że pracujemy w logice prototypowania, które zresztą definiuje bardzo precyzyjnie: „prototypowanie rzeczywistości to hakowanie naszego systemu poznawczego, a jednocześnie sprawdzona metoda wprowadzania innowacji w przestrzeni miejskiej”. Wymaga to wysiłku uznania tej przestrzeni za podatną na zmianę i nieprzejmowania się, że nie wszystko idzie po naszej myśli. „Granice naszego wpływu na rzeczywistość, to się rozszerzają, to kurczą” – uspokaja Autorka.
A projekty, o których pisze, nie opierają się na nadziei, że ludzie się zmienią, a opornych wesprze perswazja, a w ostateczności – przymus. W tej książce jest bardzo mało politycznej kalkulacji w starym stylu: projektów partii naszych marzeń, szkiców spektakularnych wyborczych zwycięstw, rad dla dobrego Księcia czy reformatorskiego rządu. To metoda, której rdzeniem są mikrorewolucje, testowane behawioralnie i spontanicznie dyskutowane. To pomysł na sto porażek i kilkadziesiąt zwycięstw, do których nie jest potrzebne sprawowanie władzy czy dzierżenie rządu dusz, a jedynie przestawienie myślenia – nawet jeżeli odrzucamy sporą część zgromadzonych przez Erbel rad, sugestii, argumentów i podpowiedzi.
Tekstu Joanny Erbel nie należy bowiem czytać jako podręcznika rewolucjonisty czy rewolucjonistki ani kolejnego poradnika, jak zostać obywatelem w dwa tygodnie. Książka jest spacerem, z którego wracamy z nieuporządkowanymi wrażeniami, ale który możemy wielokrotnie powtarzać – już nie czytając od początku do końca, ale wybierając odpowiednie rozdziały, akapity i zdania. Jest partnerem w myśleniu o tym co możliwe i pożyteczne, a zarazem wsparciem energetycznym, gdy wszystko wyda się za trudne. Wtedy – zgodnie z radą Autorki – trzeba pójść na spacer…WSTĘP
PRZYSZŁOŚĆ JUŻ TU JEST
W maju 2020 roku, kilka tygodni po tym, jak pandemia koronawirusa ogarnęła cały świat, Charlie Brooker, autor scenariuszy do Czarnego lustra, stwierdził, że nie napisze szóstego sezonu tego kultowego futurologicznego serialu. Powód był prosty: otaczająca nas rzeczywistość jest już wystarczająco straszna¹. Daleka przyszłość wkroczyła w naszą teraźniejszość, więc zamiast oglądać ją na Netfliksie – możemy wyjrzeć przez okno lub przeczytać najnowsze wiadomości. Sceny, które znaliśmy z poszczególnych odcinków serialu, w czasie pandemii stały się elementem naszej rzeczywistości: w Singapurze robopieski Boston Dynamics patrolowały parki, w Nowej Zelandii pilnowały owiec, a już niebawem mają zacząć wspierać patrole policji w Bostonie oraz amerykańskie wojsko. Robopiesek wprawdzie wygląda niewinnie, jak miła, pocieszna dziecięca zabawka, ale wystarczyło obejrzeć odcinek Czarnego lustra – Twardogłowy (S04E05), żeby zobaczyć, jak z niewinnego strażnika obejścia ten robot może się przekształcić w maszynę śmierci. Świadomość, że od teraz możemy spotkać takiego robopieska nie tylko na ekranie, ale również na ulicy, budzi niepokój. Podobne odczucia mogliśmy mieć też co do innych odcinków serialu, zwłaszcza tych mówiących o daleko posuniętej inwigilacji czy masowych zgonach wywołanych przez nagle pojawiającą się zarazę. Dystopijna przyszłość stała się naszą codziennością. Netflix nie kręcił nowych odcinków, ale promował dotychczasowe. By podkreślić ten efekt przyśpieszenia zmian, reklamował się, stawiając lustra z napisem „Black Mirror, sezon 6, na żywo, wszędzie”². Przypominał nam to, co już dawno zauważył pisarz William Gibson, twórca pojęcia cyberpunku, że „przyszłość już tu jest, ale nierówno rozłożona”³.
Ta teza o wszechobecnych przejawach przyszłości może być odczytywana jako zachęta do poszukiwania zarówno przejawów dystopii, jak i elementów rzeczywistości, które są jaskółkami pozytywnych zmian. Mogliśmy to oglądać w pandemii, kiedy to równolegle do zwiększonej kontroli w miastach obserwowaliśmy też takie pozytywne zjawiska, jak wysoki poziom społecznego zaangażowania. Na klatkach mieszkań masowo pojawiały się kartki skierowane do starszych sąsiadek i sąsiadów z propozycjami zrobienia zakupów. W przestrzeni wirtualnej prężnie działały lokalne grupy samopomocowe skupione pod nazwą „Widzialna ręka”. W Warszawie powstała nieformalna grupa „Senior w koronie”, która z czasem przekształciła się w fundację. Udowadniało to, że kryzys niekoniecznie prowadzi do rozpadu społeczeństwa, ale wręcz przeciwnie – potrafi w nas uruchomić odruch solidarności. Na to zjawisko wskazuje Rutger Bregman, który przeciwstawia się głęboko zakorzenionemu mitowi, wspieranemu przez dystopijne narracje popkulturowe, że „ludzie są z natury samolubni, agresywni i szybko wpadają w panikę”, a „cywilizacja jest niczym innym jak cienką ścianą, która pęknie przy najlżejszym naciśnięciu”⁴. W swojej najnowszej książce, Homo sapiens. Ludzie są lepsi, niż myślimy, pisze on, że „w rzeczywistości jest wręcz odwrotnie. To właśnie wtedy, kiedy pojawia kryzys – gdy spadają bomby lub nadchodzi powódź – my, ludzie, stajemy się najlepsi”⁵. Katastrofy to test dla naszego człowieczeństwa, który przechodzimy pomyślnie – znacznie gorzej idzie nam z systemowym zagospodarowaniem tego potencjału: „dynamika wydarzeń podczas klęsk żywiołowych jest prawie zawsze taka sama: pojawiają się przeciwności losu i w odpowiedzi fala spontanicznej współpracy – a potem władze wpadają w panikę i wyzwalają drugą katastrofę”⁶. Drugą stroną spontanicznej współpracy są zwykle ruchy regulacyjne i pokusa wprowadzania autorytarnych rozwiązań. Samopomoc sąsiedzka to nieraz rewers tego samego zjawiska co wprowadzenie technologii inwigilacji. Jednak nasza przyszłość to nie rzut monetą, ale wybór, który podejmujemy jako społeczeństwo w mniej lub bardziej demokratycznych procesach.
Każda gwałtowna zmiana to zarówno zagrożenie dla dobrobytu społecznego, jak i szansa, żeby odrzucić zastałe dysfunkcyjne rozwiązania. Jak wiele innych kryzysów, pandemia koronawirusa przyśpieszyła zmianę społeczną w różnych wymiarach i pokazała nie tylko, że teza Gibsona o wszechobecnych przejawach przyszłości jest prawdziwa, ale również to, że przeciwstawne jej wersje mogą pojawiać się równocześnie. Jednak to, jakie obrazy przyszłości wychwyci nasze futurologiczne oko, zależy w dużej mierze od tego, czego będziemy szukać. A także od tego, jak podchodzimy do świata – czy widzimy go w ciemnych barwach i przeczuwamy przyszłe zagrożenia, czy widzimy w nim wszystko to, co dobre i możliwe do skalowania. Obie te dyspozycje poznawcze mają swoją ważną funkcję w kształtowaniu przyszłości, ale powinniśmy je traktować jako narzędzia do tego, żeby lepiej odpowiadać na pojawiające się wyzwania, a nie na przejawy nieuchronnego biegu wydarzeń. W końcu przyszłość, której przebłyski możemy już obserwować, to zarówno elementy lepszego, demokratycznego, solidarnego świata, jak i rozwiązania, które są pierwszym krokiem ku wzrostowi autorytaryzmu i kontroli każdego przejawu naszej prywatności.
Równie ważne jest więc, co decydujemy się zobaczyć, i nasze na to reakcje. Zauważanie przejawów przyszłości może nas zachęcić do działań konserwujących i ochrony status quo albo do aktywnego wyjścia na spotkanie kolejnych zdarzeń. Przykładem takiego napięcia, które mocno porusza sferę publiczną od kilkudziesięciu lat, jest proces emancypacji kobiet. Grono ludzi, z przewagą kobiet i pewną liczbą mężczyzn, aktywnie włącza się w działania na rzecz równości płci, a część mężczyzn (i również pewna grupa kobiet) broni patriarchalnych modeli rodziny jako elementu stabilizującego rzeczywistość. Innym przykładem jest coraz większe poparcie dla zrównoważonego transportu w miastach w opozycji do nowych ruchów obywatelskich broniących prawa kierowców do dowolnego parkowania. Zarówno po stronie emancypacyjnej, jak konserwującej obserwujemy zaangażowanie społeczne. Różnice więc coraz rzadziej dotyczą narzędzi, którymi posługują się poszczególne grupy, a częściej wizji świata, którą reprezentują. Coraz ważniejsze stają się wartości, te pochodnie oświetlające naszą drogę.
Odpowiedź na przejawy przyszłości może być bardzo różna. Reagujemy na świat wokół siebie mniej lub bardziej aktywnie, w zależności od tego, jaki mamy temperament i realne możliwości wpływu. W końcu żyjemy zawsze w danym kontekście i nasze działania są ograniczone przez wiek, pochodzenie społeczne, płeć oraz wiele innych czynników. Jeśli mieszkamy w centralnych dzielnicach dużego miasta, to mamy znacznie większą możliwość wyboru zrównoważonego środka transportu niż wtedy, gdy mieszkamy w miejscu, w które można dojechać wyłącznie samochodem. Za to w jednej kwestii mamy wybór: kiedy w naszym pobliżu pojawia się nowe miejsce, nowe rozwiązanie, nowa osoba, przybliżające przyszłość, o której marzymy. Czy zareagujemy entuzjastycznie? A może nieufni wobec tego, że świat może wyglądać lepiej, będziemy negować potencjał powodzenia tego nowego zjawiska?
Podobnie z przejawami dystopii – możemy na nie reagować albo nie. Małe zmiany mogą potem przełożyć się na systemowe rozwiązania, które w kolejnym kroku zmienią to, jak wygląda świat wokół nas. Wiedzą to zarówno konserwatyści, jak i progresywiści. Czasami jesteśmy w forpoczcie zmian, innym razem pozostajemy cichymi użytkownikami i użytkowniczkami nowych rozwiązań. Do zmiany świata potrzeba obu tych postaw.
Czas na zmianę
Żyjemy w czasach, w których zmiana myślenia jest konieczna. Musimy zatrzymać katastrofę klimatyczną i przebudować system społeczno-ekonomiczny. Zadbać zarówno o środowisko, jak i o to, aby jak najwięcej osób miało przyzwoite warunki życia. Wzrost ekstremizmów, coraz mniej przewidywalne warunki pogodowe oraz rosnące poczucie niepewności to dla nas sygnały, że dotychczasowy kierunek rozwoju doszedł do swojego kresu i potrzebujemy zmian, i to takich, które będą promować współpracę, a nie konkurencję; troskę o siebie i swoich najbliższych, ale nie kosztem innych. To czas, kiedy musimy zacząć myśleć o budowaniu odporności na bazie lokalnych ekosystemów współpracy, czyli w praktyce – na wspieraniu naszych najbliższych sąsiadek i sąsiadów. Zasada wzajemności, która jest jedna z podstaw budowania zaufania społecznego, powinna znowu stać się podstawą naszego działania. Musimy uwierzyć, że dzielenie się z innymi oznaczania mnożenie wartości, a to przekłada się na jakość naszego życia.
Solidarność ma sens, bo dobro wraca. To postulat etyczny i polityczny, którym powinniśmy się kierować, jeśli za kilkanaście lat chcemy obudzić się w świecie, który jest lepszy (albo przynajmniej nie gorszy) niż dzisiejszy. Aby tak się stało, musimy zmienić myślenie i zacząć wspólnie pracować nad wizjami lepszej przyszłości oraz skupiać energię na tych krokach, które nas do tego prowadzą, a nie wyłącznie na krytyce świata wokół nas. Przed nami ćwiczenia z wyobraźni oraz towarzysząca im praktyka, polegająca na chronieniu tego, co dobre, oraz przekonaniu, że mimo trudności uda nam się osiągnąć cel. To akt szczerej wiary, która nie jest religijna, ale głęboko humanistyczna, opierająca się na zasadzie szukania w nas tego, co najlepsze, i powstrzymywania się od szerzenia podziałów, zwłaszcza w stosunku do ludzi, z którymi mamy wspólne dalekosiężne marzenia.
Nie będzie lepszego momentu niż teraz. Pandemia koronawirusa, która ogarnęła cały glob, dała nam wspólny mianownik do myślenia o wyzwaniach przyszłości. Mimo wielu tragicznych ofiar nasza cywilizacja zdała test, przed nami żmudny proces regeneracji. Wiemy, że nie ma powrotu do tego, co było, bo pandemia przestawiła nasze myślenie – inaczej podchodzimy do kwestii organizacji pracy, służby zdrowia, nauczania, podróży czy tego, jak definiujemy dobre miejsce do życia. Czas na zmiany, na które do tej pory zawsze było za wcześnie. COVID-19 uderzył w fundamenty naszego życia, ale jako ludzkość daliśmy radę w dużej mierze nie dzięki temu, co wydawało się rdzeniem działalności systemowej, ale temu, co działo się w ramach osobistych rozstrzygnięć. To nie sprawnie działająca machina państwowa była fundamentem budowania poczucia bezpieczeństwa. Gwarantowały je lokalne społeczności. Dla wyjścia z kryzysu bardziej niż to, co działo się na centralnym korcie, znaczenie miało to, co się rozwijało na marginesach, w naszych sąsiedztwach i na poziomie samorządów. Lokalność zyskała nowe znaczenie, i to właśnie na tym poziomie powinniśmy budować nową odporność, będącą odpowiedzią na globalne wyzwania. Znane od lat alterglobalistyczne hasło: „Myśl globalnie – działaj lokalnie” stało się pandemiczną praktyką i dało nowy fundament do myślenia o przyszłej wizji rozwoju.
Czeka nas konieczna zmiana akcentów i powolny proces przechodzenia do innego modelu społeczno-gospodarczego. W czasach ciągłej niepewności wyzwaniem jest zbudowanie antykruchości, nowej odporności, która pozwoli nam przetrwać kolejne kryzysy. Wyłanianie się nowego porządku będzie oparte na współodpowiedzialności za swoją lokalną społeczność oraz szerszym kontekście, w którym żyjemy. To nie jest nowa opowieść. Pobrzmiewała już przed laty w narracji spółdzielczej, w tekstach ekofeministycznych chwalących różnorodność oraz bioróżnorodność oraz w bardziej konserwatywnych podejściach, takich jak patriotyzm lokalny czy mówienie o przyszłości jako o „nowym średniowieczu”. To nowe, które idzie, jest jednocześnie powrotem do starego. Jeśli mielibyśmy korzystać z metafor, to nie jest to lot w kosmos ani przejście przez Morze Czerwone, ale chodzenie po spirali, gdzie raz po raz wracamy do tego samego punktu, mądrzejszi o nową wiedzę. To nie rewolucja, ale ewolucja. Nie szybki przeskok, ale długi marsz, który ponownie zaczynamy.
Wychylone w przyszłość to próba pokazania fundamentu, na którym możemy budować świat, opartego na trzech zasadach. Pierwsza z nich to przekonanie, że narracje kształtują rzeczywistość, a odpowiedzialność za ich tworzenie spoczywa na nas. Bez pozytywnych opowieści o lepszym świecie, pokazujących jedną z możliwych dróg rozwoju, trudno będzie stawić czoła obecnym wyzwaniom. Druga to dostrzeżenie, że niewielkie lokalne działania przecierają szlak szerszym trendom i że prototypowanie rzeczywistości to sposób na testowanie idei. Z tego też powodu musimy zauważać zalążki tego lepszego świata i je pielęgnować, bowiem bez wdrożeń wizja stanowi czystą ideę, a do szerszego promowania dobrych rozwiązań konieczna jest praktyka. W końcu tylko ona może przekonać tych, którzy muszą dotknąć, żeby uwierzyć. Testujmy różne rozwiązania i pozwólmy sobie na popełnianie błędów, aby móc dać się pozytywnie zaskoczyć przez rozwój wydarzeń.
Trzecia zasada to przekonanie, że rozwój świata ma charakter cykliczny, a powracające idee (jak na przykład idea spółdzielczości) to kolejne, coraz doskonalsze iteracje pewnej społecznej logiki, a nie powrót do przeszłości i porażka rozwoju. Co więcej, reguła cykliczności zakłada, że stworzone przez nas rozwiązania będą w przyszłości podważane w odniesieniu do kontekstu, który się dopiero pojawi. Taka rewizja założeń na podstawie tych samych postulatów, które myśmy głosili, powinna nas cieszyć – to znak, że idziemy dalej. Przed nami długa droga pełna wyzwań, z których jednym z podstawowych będzie zawsze próba opisywania świata, aby można było zrozumieć toczące się wokół nas procesy.
Wybierając metafory, tworzymy przyszłość
W świecie ciągłej transformacji potrzebujemy stabilności. Jednym ze sposobów na poradzenie sobie z nieprzewidywalnością świata jest szukanie w nim uniwersalnych praw. Nasz mózg szuka wzorów, a w uporządkowanym środowisku czuje się bezpiecznie. Nauka pełni tutaj tę samą wspierającą funkcję co religia i magia – pozwala społeczeństwom działać. Jednak w praktyce to nie uniwersalne prawa, ale metafory rządzą naszym życiem. Inaczej patrzymy na procesy wokół nas, kiedy przyjmujemy perspektywę organiczną, bliską światu roślin i grzybów, a siebie traktujemy jako część szerszego ekosystemu, a zupełnie inaczej, kiedy redukujemy nasz opis siebie do poziomu świata zwierząt, w którym słabsi przegrywają z silniejszymi. Metafory ze świata zwierzęcego są popularne i często goszczą w debacie publicznej jako argument za neoliberalnymi rozwiązaniami i stawianiem na silne jednostki. Duże ryby pożerają płotki. Słabsi muszą zrobić miejsce silniejszym. Młodsi zastępują starszych, a rowerzystka w bezpośrednim starciu przegra z SUV-em.
Jednak czy naprawdę jesteśmy drapieżniczkami polującymi na mniejsze zwierzęta, żeby wykarmić swoje młode? Albo społeczeństwem, w którym liczy się wyłącznie siła mięśni i ostrość kłów? Czy może raczej przedstawicielkami gatunku, który stworzył złożoną cywilizację, budującą swój sukces na zdolności tworzenia historii, abstrakcyjnego myślenia oraz współpracy? Mnie znacznie bliżej do tego drugiego podejścia. Nie tylko dlatego, że bezpieczniej się czuję, myśląc o pokojowej wizji rozwoju świata, ale również dlatego, że wizja współpracy jako naszej supermocy pozwalającej nam przekraczać ograniczenia biologiczne, jest de facto tym, co pozwala nam przetrwać. Obok umiejętności współpracy drugą naszą siłą jest tworzenie języka, który jest sposobem tworzenia naszego świata społecznego, więc używajmy go odpowiedzialnie.
Wybór sposobu patrzenia na rzeczywistość to nie jest kwestia dotarcia do prawdy, ale decyzja intelektualna, którą podejmujemy każdego dnia. Poddawanie się katastroficznym wizjom jest łatwe, bo tak działa ludzki mózg, trenowany przez tysiące lat w dostrzeganiu zagrożenia. Mamy tendencję do poświęcania większej uwagi zjawiskom negatywnym niż pozytywnym⁷. Jednak wyjście ze zwierzęcości to świadomość swoich emocji i umiejętność długoterminowego myślenia. Jeśli więc chcemy odpowiedzialnie reagować na wyzwania, które napotykamy, musimy nauczyć się odrzucać nieprzyjemne myśli i przestać podsycać negatywne emocje, takie jak lęk, smutek, strach, zazdrość, poczucie zagrożenie. Tylko tak będziemy w stanie przekroczyć nasze ograniczenia i stawić czoła trudnościom. Korzystajmy więc z metafor, które budują naszą siłę, ostrożnie i odpowiedzialnie odnoszących się do języka nauk przyrodniczych i innych dziedzin. W świecie, gdzie prognozy ekonomiczne są również dokładne co meteorologiczne, wiemy, że ostateczną prawdziwość danej perspektywy zweryfikuje nie model naukowy, ale społeczna praktyka. Obecnie potrzebujemy metafor, które pozwolą uruchomić nasze potencjały, tak aby skutecznie sprostać wyzwaniom współczesności.
Metafory, których używamy, powinny być dostosowane do naszych ambicji i poziomu rozwoju społecznego. Współczesne społeczeństwa rozwijają się nie przez dobór naturalny, kiedy to innowacja przychodzi wraz z kolejnym żywym osobnikiem, lecz przez testowanie coraz to nowych rozwiązań, których celem ma być podnoszenie jakości życia. Idzie nam całkiem nieźle: zwiększa się długość życia, spada śmiertelność niemowląt, niewolnictwo przestało być legalne, mamy coraz mniej wycieków ropy, spada liczba zakażeń HIV oraz liczba krajów z legalną karą śmierci. Mniej ludzi ginie w katastrofach lotniczych i klęskach żywiołowych. Rośnie liczba krajów, gdzie kobiety mają prawo do głosowania, oraz procent ludzkości żyjącej w demokratycznych krajach. Tanieją panele słoneczne i zwiększa się powierzchnia Ziemi objęta różnymi formami ochrony przyrody⁸. Jednak dbając o nasz gatunek, nadmiernie nadwyrężyliśmy zasoby naturalne, a globalizacja i wolny rynek, które miały nieść powszechny dobrobyt i demokrację, wspierają rosnące rozwarstwienie społeczne oraz dyktat globalnych korporacji o autorytarnych zapędach. Zapominamy też o tym, że zdolność współpracy, która pozwoliła na przejście ze świata zwierząt do świata ludzi, jest naszym największym zasobem, i to na nim powinniśmy budować przyszłość, a nie kierować się wyłącznie indywidualnymi strategiami przetrwania. Razem zawsze będziemy silniejsi niż w pojedynkę.
Nasiona lepszej przyszłości kiełkują powoli
Otwarcie się na współpracę to otwarcie się na różnorodność i zobaczenie siebie jako elementu większej całości. Myślenie ekosystemowe wymaga porzucenia zarówno indywidualizmu, jak i złudzenia, że proste rozwiązania będą remedium na bolączki tego świata. To również pożegnanie się z tęsknotą za rozwiązaniami totalitarnymi. Rozumiem przez nie tutaj nie tylko wizje wszechmocnego państwa, które zorganizuje nam każdy element życia, ale również pewną fantazję, że uda się znaleźć złoty klucz pozwalający otworzyć wszystkie zamki albo uniwersalne remedium na problemy tego świata, po którego zastosowaniu, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, nasze życie się zmieni na lepsze i będziemy żyć długo i szczęśliwie. Tak nie będzie. Rzeczywistość jest zbyt złożona, aby to marzenie mogło się spełnić. Widzimy to choćby na przykładzie pandemii COVID-19, która miała charakter totalny (objęła cały glob), jednak reakcje na nową sytuację były zróżnicowane w ramach krajów i miast, nie mówiąc już o tym, że mimo pewnej wspólnoty doświadczenia to, jak ją przeżywaliśmy, zależało od tego, w jak dużym mieszkaliśmy mieszkaniu, czy mamy dzieci, czy nasza praca pozwalała na tryb zdalny, w jakim stanie zdrowia byliśmy i wielu innych czynników, które są pochodną rozwarstwienia społecznego. To poruszanie się pomiędzy indywidualnym doświadczeniem i globalnymi trendami będzie towarzyszyło nam przez kolejne lata. A odpowiedzi na wyzwania, przed którymi stoimy, powinny być jednocześnie solidarne i różnorodne. To trudne wyzwanie, ale nie niemożliwe. A punktem dojścia powinna być nie unifikacja, jak w wielu projektach utopijnych, ale utrzymanie różnorodności, bo tylko tak będziemy mogli zachować przestrzeń na różnice i przestrzeń do zmiany, które czynią nas ludźmi.
Dobrą wiadomością jest to, że przy zastosowaniu takiej perspektywy społecznego rozwoju nasze różne talenty mają szansę odnaleźć swoje miejsce w społeczeństwie jako elementy dopełniające całość. Przejawy tego podejścia widać w świecie biznesu. Wiedzą potoczną stało się już, że dywersyfikacja portfela inercyjnego jest dobra, bioróżnorodność daje wartość dodaną, a różnorodność kulturowa i neuroróżnorodność w pracy sprawiają, że można na dany problem spojrzeć z większej liczby perspektyw i znaleźć lepsze rozwiązanie. Tak samo więc powinniśmy w innych obszarach życia widzieć wielowymiarowy charakter rzeczywistości i go doceniać.
Otwarcie na różnorodność to również uważność wobec nowych zjawisk, które mogą stać się zalążkiem większych trendów. Pamiętając, że na zmianę jest zawsze za wcześnie albo za późno, powinniśmy dawać szansę nowym pomysłom, które kiełkują na marginesach. Część z nich okaże się nieadekwatna do współczesnych wyzwań albo nigdy nie wyjdzie z niszy. Jednak będą takie, które z czasem zaczną zyskiwać na popularności i wejdą do głównego nurtu. Potencjał ich wpływu będzie można określić dopiero post factum, z perspektywy lat; odnośnie do przyszłości można mieć bowiem jedynie lepsze lub gorsze intuicje. Życie jest proste jedynie wtedy, gdy patrzymy wstecz.
Rewolucyjne mogą się więc okazać początkowo zupełnie nierokujące inicjatywy. Zresztą każdy z nas zna przykłady takich osób lub zjawisk. To mogą być koledzy i koleżanki z podstawówki lub liceum, nieumiejący się odnaleźć w klasie, którzy robią obecnie karierę w nauce lub polityce. To mogą być klasowe rozrabiaki, spędzające czas na wagarach, a brylujące obecnie w świecie biznesu. To też przykłady alternatywnych przestrzeni, jak warszawskie klubokawiarnie, z których wyszły ruchy miejskie. To może być garstka rowerzystów jeżdżących na swoich jednośladach przez cały rok, niezależnie od pogody i jakości infrastruktury, przecierająca ślady miastom przyjaznym rowerom i tym, dla których wcześniej był to sport ekstremalny. To mogą być wreszcie pierwsze kooperatywy spożywcze lub wegańskie knajpy.
Będą też takie zjawiska, które odegrały swoją rolą i zniknęły, jak błyszczące klasowe gwiazdy, wiodące obecnie spokojne życie. Tak było ze sztuką w przestrzeni publicznej – zniknęła po tym, jak oswoiła nas ze spędzaniem czasu w niekomercyjnej przestrzeni miejskiej. Zastąpiła ją mała architektura jako stały i obecnie mało już awangardowy element miast. Podobnie stało się z ruchami miejskimi, które odegrały swoją rolę jako ruchy konstruktywnego protestu i osłabły, kiedy ich postulaty zostały przejęte przez polityków i polityczki głównego nurtu. A część z zaangażowanych w nie osób – w tym ja – weszło w pewnym momencie do struktur urzędowych albo do partyjnej polityki. Wykonaliśmy zadanie na tamtym odcinku – teraz robimy co innego. Większości z nas przyświecają te same wartości co wcześniej, ale zmieniły się narzędzia.
Widząc więc kiełkujące projekty, które wydają nam się zbyt słabe, żeby przetrwać, albo przedwczesne, mamy trzy wyjścia. Możemy przyglądać im się z oddali. Albo testować, na ile poradzą sobie w trudnej sytuacji, dokładając im przy okazji dodatkowych zmartwień. Albo możemy wspierać ich rozwój, bo wiemy, że początki są trudne, a każde nowe działanie to chodzenie po omacku. Prototypowanie przyszłości opiera się bowiem na wizji i praktycznej intuicji, a żadna z nich nie chroni przed popełnianiem błędów.
Jeśli więc chcemy innej, lepszej przyszłości, to musimy nauczyć się wypatrywać tych przejawów nowego świata i wspierać je, dając im przestrzeń na potknięcia i niezręczności. Tym, co powinno nas prowadzić, jest wyobrażenie o społeczeństwie jako złożonym bycie, w którym różnorodne elementy (w tym takie, o których wcześniej byśmy nie pomyśleli) tworzą ciekawą, rozwijająca się i odporną na kryzysy całość. By posłużyć się metaforą: powinniśmy widzieć je bardziej jako wieloletnią łąkę kwietną niż jako stadionową murawę. Jako tętniący życiem ryneczek, a nie centrum handlowe. Jako wielofunkcyjną dzielnicę, a nie grodzone osiedle. A w tej wielości – widzieć również miejsce dla siebie.
Opis rozdziałów
Ta książka nie jest instrukcją obsługi, ale zbiorem opowieści oraz przykładów działań z Polski i ze świata, które – mam nadzieję – pozwolą nam lepiej obrać kierunek albo przynajmniej rozpocząć dyskusję, jak z nadzieją myśleć o tym, co przed nami. Część z nich jest reakcją na nowy pandemiczny kontekst; inne to działania rozwijane już od lat, ale wcześniej uznawane za marginalne albo niemożliwe do przeszczepienia na inny grunt, w tym do zakorzenia w polskim kontekście. COVID-19 rzucił nowe światło na świat wokół nas, a zmieniająca się rzeczywistość i konieczność odpowiedzi na pytanie: „Co dalej?”, stały się zachętą do bliższego przyjrzenia się rozwiązaniom, które wcześniej umykały naszej uwadze.
Opisane rozwiązania mogą stać się inspiracją do waszych działań, ale traktujcie je raczej jako niepełną jeszcze skrzynkę narzędziową i zachętę do własnych dalszych poszukiwań niż jako skończony zestaw rozwiązań. Te przykłady łączy wizja zrównoważonego świata – patrzcie więc na nie jako na przykłady różnych logik dochodzenia do celu, a nie na wzory do skopiowania. Innowacje wymagają adaptowania sprawdzonych rozwiązań do nowych sytuacji. I właśnie na ten proces dostosowywania oraz na historię, którą te różne rozwiązania za sobą niosą, chciałabym zwrócić waszą uwagę. Nie chcę szukać uniwersalnego podejścia, lecz pokazać, że mamy możliwość tworzenia narracji na temat przyszłości, a nie tylko poddawania się uniwersalnym zasadom rządzącym światem. Nie jesteśmy wszechmocni, ale też nie jesteśmy całkiem bezsilni. Co więcej: musimy wziąć odpowiedzialność nie tylko za nasze codzienne wybory, ale przede wszystkim za wizje przyszłości, bo to tylko one pozwolą nam lepiej nawigować w świecie pełnym niepewności, gdzie co chwila będziemy musieli zmieniać narzędzia, z których korzystamy.
Książka ta składa się z niniejszego wstępu i sześciu rozdziałów. W rozdziale pierwszym pokażę, jak narzucanie się dystopijnych scenariuszy jako domyślnej wizji przyszłości paraliżuje nasze działania. Będę chciała was przekonać, że zamiast myśleć o skrajnie optymistycznych lub pesymistycznych wizjach, powinniśmy postawić na radykalny pragmatyzm. Wyjściem z opozycji dystopia–utopia jest podejście nazywane protopią, oparte na konsekwentnym dążeniu, tu i teraz, do lepszego scenariusza rozwoju. W rozdziale drugim opiszę, w jaki sposób niewielkie zmiany mogą zrewolucjonizować nasze myślenie o świecie oraz dlaczego tak ważne jest prototypowanie progresywnych rozwiązań, nawet w niewielkiej skali. Rozdział trzeci poświęcam mechanizmom, które niosą innowację, oraz pokazuję, dlaczego uważam, że potrzeba różnych potencjałów, by nowe mogły zaistnieć, rozwinąć się i urosnąć. Rozdział czwarty będzie o miastach jako przestrzeniach innowacji. To też propozycja spojrzenia na innowację jako na usługę publiczną – coś, do czego wszyscy powinniśmy mieć dostęp na co dzień. Rozdział piąty poświęcam ekosystemom współpracy, walutom lokalnym oraz innym formom obiegu energii wspierającym lokalne gospodarki, w tym spółdzielczości jako jednej z form takiego działania. Rozdział szósty będzie skupiony na schematach myślenia o przyszłości oraz wyjaśnieniu, dlaczego porzucenie linearnego modelu wzrostu jako głównego punktu odniesienia to zmiana myślenia nie tylko o ekonomii, ale o naszym świecie w ogóle.------------------------------------------------------------------------
¹ Tomasz Gardziński, Charlie Brooker nie pracuje nad 6. sezonem „Czarnego lustra”. Twierdzi, że świat jest już wystarczająco ponury, 7 maja 2020, https://spidersweb.pl/rozrywka/2020/05/07/black-mirror-6-sezon-kiedy-charlie-brooker
² Takie reklamy stanęły w Madrycie. Powstały plakaty do kolejnej odsłony serialu „Czarne lustro”, 2 czerwca 2020, https://www.wprost.pl/prime-time/seriale
³ https://www.npr.org/2018/10/22/1067220/the-science-in-science-fiction .
⁴ Rutger Bregman, Homo sapiens. Ludzie są lepsi, niż myślisz, tłum. E. Skowrońska, Wydawnictwo Śląskie, Wrocław 2020, s. 21.
⁵ Ibidem.
⁶ Ibidem, s. 24.
⁷ https://greatergood.berkeley.edu/article/item/how_to_overcome_your_brains_fixation_on_bad_things
⁸ Te i inne fakty przywołują Hans Rosling, Ola Rosling oraz Anna Rosling Rönnlund w swojej książce Factfulness. Dlaczego świat jest lepszy, niż myślimy, czyli jak stereotypy zastąpić realną wiedzą, tłum. Monika Popławska, Wydawnictwo Media Rodzina, Poznań 2018.O AUTORCE
Fot. Grzegorz Krzyżewski
JOANNA ERBEL – socjolożka, działaczka miejska, ekspertka do spraw mieszkaniowych. Członkini zespołu CoopTech Hub, pierwszego w Polsce centrum technologii spółdzielczych. Współzałożycielka i członkini zarządu PLZ Spółdzielni. Założycielka Fundacji Blisko zajmującej się wspieraniem aktywności lokalnych i tworzeniem wiedzy na temat innowacji mieszkaniowych. Koordynowała prace nad przygotowaniem polityki mieszkaniowej i programu Mieszkania2030 dla m.st. Warszawy. W latach 2017-2020 zajmowała się tematem innowacji mieszkaniowych w PFR Nieruchomości. Należy do Rady Fundacji Rynku Najmu. Współpracowniczka Fundacji A/typowi działającej na rzecz neuroróżnorodności. Autorka książki _Poza własnością_. _W stronę udanej polityki mieszkaniowej_ (Kraków 2020).O KSIĄŻCE
Gdybym napisał, co naprawdę myślę o tej książce, wyszłoby to koszmarnie niewiarygodnie. Musiałbym używać samych superlatyw, wyrazić bezgraniczny wręcz zachwyt, podziw i – co tu dużo mówić – także zazdrość. W takie polukrowane okładki mało kto jednak wierzy.
Próbuję więc zachować dostojną powściągliwość, właściwą powadze podejmowanego tu tematu. A jest nim przyszłość – ponura, jak się dziś zdaje. Strach o niej myśleć. Joanna Erbel nie poddaje się jednak tym nastrojom. Pokazuje nam, że o przyszłości myśleć trzeba i że można to robić konstruktywnie. Uczy nas tego na przykładach. Nie ma tu dystopijnego fatalizmu, nie ma utopijnej naiwności. Jest protopia – słowo, które na stałe wejdzie już do mojego słownika. To „konsekwentne dążenie, tu i teraz, do lepszego scenariusza rozwoju”. Bo co innego możemy zrobić, jeśli nie zabrać się do poprawy tego, co mamy wokół siebie? Świat składa się z małych fragmentów. Nie jesteśmy w stanie objąć go całego.
Ta książka powinna być w każdym domu, firmie, organizacji i instytucji. Zaczytana, zmaltretowana, pozakreślana. Czytajcie ją, gdy myślicie, że przyszłość to już tylko mrok. A potem – do dzieła.
FILIP SPRINGER