- W empik go
Wymiana - ebook
Wymiana - ebook
Paweł Darski wciąż opłakuje śmierć ukochanej żony i córki. Kiedy pojawia się szansa na przeprowadzkę do odziedziczonej po rodzicach posiadłości w niewielkim miasteczku, mężczyzna nie zastanawia się długo. Spokój, cisza i równowaga wewnętrzna – właśnie to zamierza odnaleźć w nowym otoczeniu. Nie podejrzewa jednak, że ta decyzja zapoczątkuje serię dramatycznych wydarzeń, których nie spodziewałby się w najgorszych koszmarach. We Wścibnikach bowiem ścierają się wpływy dwóch ortodoksyjnych sekt pod przewodnictwem gotowych na wszystko, fanatycznych wyznawczyń. I co gorsza, każda z nich chce mieć Pawła po swojej stronie...
Co zrobi zrozpaczony mężczyzna, gdy jedna z nich znajdzie sposób, by mógł ponownie spotkać się ze swoją rodziną? Czy zrezygnuje, gdy dowie się, jak wysoką cenę przyjdzie mu za to zapłacić?
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8147-733-8 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ostatnie pudło wylądowało z hukiem na podłodze. Paweł odwrócił się w stronę przyjaciela, który był winny owego hałasu, i spojrzał na niego wzrokiem jasno dającym do zrozumienia, żeby uważał. Sześć kartonów. Dokładnie tyle potrzeba było miejsca, aby trzydziestosiedmioletni mężczyzna spakował niemal całe swoje życie. Trochę ubrań, ulubione dwie pary butów, bielizna i pościel na zmianę. Paweł podejrzewał, że to, co ze sobą przywiózł, nie jest w stanie zapełnić nawet jednej szafy w jego nowym, a zarazem starym domu.
– Chyba dawno cię tu nie było, co? – Łukasz wyprostował się, trzymając się za plecy niczym staruszek wstający z bujanego fotela.
– Od śmierci rodziców. Teraz, gdy patrzę na tę ruderę, wiem, że popełniłem błąd, nie sprzedając jej – stwierdził Paweł. Zamyślonym wzrokiem, z nostalgią w oczach, wędrował po całym przedpokoju.
– No właśnie, a tak właściwie to czemu nie sprzedałeś tego domu? – Łukasz przesunął nogą jeden z kartonów blokujący drogę do kuchni.
– Asia się nie zgodziła. Uznała ten dom za coś w rodzaju zabytku architektury i stwierdziła, że dobrze by było mieć taki domek poza miastem, do którego można by wyjechać i odpocząć. Ja sam nigdy nie uważałem tego miejsca za dobre do wypoczynku.
– Aż do teraz – wybąkał Łukasz sam do siebie, lecz o wiele głośniej niż mu się wydawało. Trzymał w rękach zdjęcie jedenastoletniego Pawła z ojcem, na którym obaj pozowali w swoich najbardziej wyszukanych ubraniach.
– Nie musisz przypadkiem już się zbierać? – Paweł zwrócił się do przyjaciela, unosząc jedną brew, aby zaznaczyć swój sarkazm.
– Zdaje się, że chyba jednak muszę. Jakbyś potrzebował wsparcia, to wiesz, gdzie mnie szukać, znasz mój numer.
– Nie przesadzasz trochę? Przecież nic mi nie będzie. Ale mimo wszystko dzięki. Tak czy siak, mam u ciebie dług.
– Nie ma sprawy, stary. Uważaj na siebie i trzymaj się.
Łukasz zszedł po schodach i szybkim krokiem udał się do samochodu stojącego na podjeździe. Był przekonany, że jego przyjaciel potrzebuje teraz paru chwil dla siebie. Paweł odprowadził go wzrokiem, po czym zamknął drzwi wejściowe.
Listopadowe poranki nie należą do najcieplejszych w roku, a kominek znajdujący się w salonie nie był używany od ponad dziewięciu lat, zaś dom był opustoszały od niemal dziesięciu. Wszędzie unosił się odczuwalny, choć niedrażniący zapach pleśni. Kurz pokrywał niemal każdy centymetr kwadratowy posiadłości. Paweł powolnym krokiem wszedł do kuchni połączonej z salonem. Okna były pokryte grubą warstwą kurzu i ledwo było co przez nie widać. Firany, dywan i wycieraczka przy głównym wejściu, sofa i fotele. Wszystko nadawało się co najmniej do porządnego prania i czyszczenia, a najlepiej do wymiany na nowe. Kartony stały ustawione w szeregu pod ścianą przedpokoju, z którego można było dostać się do łazienki, kuchni, salonu, garażu, piwnicy oraz schodami na piętro, gdzie znajdowały się jego dawny pokój, sypialnia rodziców, łazienka oraz jeden pusty pokój.
Paweł rozsiadł się w starym fotelu ojca.
W czasach kiedy był jeszcze dzieckiem, Ryszard potrafił przesiedzieć w nim całe popołudnie, przeglądając gazety i czytając książki. Paweł jako siedmioletni chłopiec znalazł pudełko zapałek i podczas nieobecności taty, siedział w fotelu i odpalał je jedna po drugiej. W końcu któraś wypadła mu z ręki i spadła na prawe ramię fotela, wypalając dziurę wielkości piłeczki golfowej. Spanikowany ugasił pożar własną dłonią i schował się w garażu, ze strachu przed konsekwencjami, jakie spotkają go za ten wypadek. Siedział ukryty za półkami na narzędzia przez cztery godziny. Nie uratowało go to jednak przed karzącym głosem ojca oraz jego ciężką ręką, która tamtego dnia, trzymając skórzany pasek, wylądowała na dolnej części jego pleców dwanaście razy.
Paweł dotknął wypalonej dziury prawą dłonią ozdobioną bliznami będącymi bolesnym skutkiem gaszenia małego pożaru. Teraz jako dorosły człowiek nie potrafił powstrzymać uśmiechu pojawiającego się powoli na jego twarzy, kiedy wspomnienie z tamtego dnia po raz pierwszy od wielu lat zawitało w jego głowie.
Otworzywszy oczy, podniósł się z zakurzonego siedziska i ruszył w stronę schodów. Wchodził po nich powoli, bojąc się, że mogą się zawalić. Każdy stopień skrzypiał w inny sposób, przez co Paweł miał wrażenie, jakby chodził po klawiszach bardzo starego i rozstrojonego fortepianu. Dom na piętrze był w tak samo złym stanie jak na parterze. Ściany brudne, z odchodzącą tapetą, podłoga poplamiona i zakurzona, niegdyś śnieżnobiały sufit teraz wyglądał, jakby ktoś rozsmarował po całej jego powierzchni woskowinę z uszu. Będąc samemu w tym miejscu, można było odnieść wrażenie, że jest się postacią z niskobudżetowego horroru klasy średniej mającego ambicje uchodzić za produkcję z wyższej półki.
Paweł nie miał zamiaru korzystać z jakiegokolwiek pomieszczenia na piętrze, ale wypadało sprawdzić, czy górna część domu jest w stanie niezagrażającym zawaleniem się części domu. Okno w jego dawnym pokoju było wybite, a na środku starej wykładziny leżała brudna, pomarańczowa cegłówka. Zdziwiony swoim brakiem złości w związku z zaistniałą sytuacją, podniósł ją i postawił na swoje dawne, obecnie spróchniałe biurko. Rozejrzał się po pomieszczeniu, a następnie odwrócił na pięcie i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Okno do wymiany, pomyślał.
W dawnej sypialni rodziców zastał niemal idealny porządek, nie licząc kilkunastu kilogramów kurzu. Joanna włożyła wiele pracy w doprowadzenie domu do stanu akceptowalnego porządku po pogrzebie Ryszarda i Małgorzaty. Przyjeżdżała tu codziennie przez półtora tygodnia od chwili, kiedy rodzice Pawła odeszli z tego świata. Darski ograniczył kontakty z rodzicami do minimum w chwili, w której ukończył dwadzieścia lat i oznajmił im, że nie chce studiować i wyjeżdża do Warszawy. Byli oburzeni postanowieniami swojego syna. Nie potrafili sobie wyobrazić, że ich dziecko może chcieć opuścić rodzinę. Żywili wielkie nadzieje co do niego. Chcieli, aby kontynuował sprawowanie władzy nad przynależnymi ziemiami i czerpał z tego takie same korzyści jak oni, kiedy zostanie już sam. Był ich jedynym synem i kierowani własnymi ambicjami robili wszystko, aby narzucić mu ich własną wizję jego przyszłości. Państwo Darscy byli bardzo szanowanymi ludźmi w miasteczku. Była to niewielka społeczność, licząca nieco ponad tysiąc pięćset mieszkańców, gdzie więcej niż połowa ludzi pracowała, uprawiając własną ziemię, a pozostali byli u nich zatrudnieni. Sama nazwa tego małego miasteczka była w tamtych czasach wskazówką mówiącą o tym, jakich ludzi można było tam spotkać.
Wścibniki.
Paweł już jako nastolatek uważał tę nazwę za aż nazbyt odzwierciedlającą charakter tej społeczności. Rodzina Darskich była jedną z nielicznych, które nie zajmowały się uprawą roli. Ryszard Darski odziedziczył po swoim dziadku i ojcu dwanaście hektarów ziemi, którą wynajmował najbogatszym rolnikom, a ci dzielili się z nim zyskami. W Pawła pamięci zapisał się jako zimny i nigdy nieusatysfakcjonowany ojciec, dla którego wszystko zawsze mogło być wykonane lepiej; przez niego samego, rzecz jasna. Małgorzata była natomiast bardzo skomplikowaną osobą. Nigdy nie można było jej zarzucić przesadnej czułości czy rozpuszczania swojego jedynego syna. Nie wykazywała również specjalnej troski o jego zainteresowania. Była natomiast kobietą gotową stosować zasadę „oko za oko, ząb za ząb” w każdej sytuacji, a zwłaszcza w tych zagrażających jej dziecku. Paweł zrozumiał swoją matkę dopiero po tym, jak wyprowadził się do Warszawy. Dotarło do niego, że nie była zbyt wylewną kobietą, ale nigdy nie pozwoliłaby obcej osobie wyrządzić krzywdy jej dziecku.
Siedząc na łóżku swoich rodziców, w zamyśleniu i ze spuszczoną głową, zaczął po raz kolejny szczerze żałować, że jego córka Alicja nigdy nie poznała swoich dziadków. Żałował również braku ciepłych relacji między nimi, zwłaszcza pod koniec ich życia, kiedy już dawno zdążył wybaczyć im próbę chorobliwej manipulacji i kontroli nad nim samym.
Dobra, chłopie, weź się w garść – skarcił sam siebie w myślach, potrząsając przy tym głową, jakby odganiał natrętną muchę sprzed swojej twarzy. Zszedł na dół i wniósł wszystkie sześć kartonów do salonu. Usiadł w fotelu ojca i zaczął przeglądać i segregować swoje rzeczy, planując jednocześnie, gdzie mógłby je ustawić. Szary karton, bardzo szczelnie zabezpieczony taśmą izolacyjną specjalnie zostawił na sam koniec. Nożem delikatnie rozciął zabezpieczającą taśmę i otworzył pudło. Zaczął wyjmować ze środka zdjęcia swojej żony i córki, kładł je na stoliku obok siebie, robiąc to delikatnie i z szacunkiem, jakby zdjęcia wydrukowane na papierze miały się rozbić lub potłuc. Do oczu napłynęły mu łzy, a serce waliło, przypominając swoim rytmem terkotanie dieslowego silnika. Powoli wyjął ostatnie zdjęcie i pozwolił, aby łza spadła na twarz jego żony idącej z małą Alicją, która wesołym krokiem podskakiwała i śmiała się, patrząc w obiektyw, za którym stał jej ukochany tata.
– Tak bardzo za wami tęsknię – rzekł sam do siebie, po czym przytulił zdjęcie do klatki piersiowej, jakby chciał poczuć obecność żony i córki. Po kilku chwilach wypełnionych żalem i smutkiem usnął. Pogrążył się w otchłani nicości będącej dla niego zarówno miejscem koszmarnych snów, jak i wytchnienia od otaczającej go bezlitosnej rzeczywistości.
Obudziło go głośne pukanie do drzwi. Z trudem otworzył oczy i spojrzawszy przez ogromne okno w salonie, spostrzegł, że słońce zdążyło już schować się za horyzontem. Z przedpokoju znów dobiegł go głośny, potrójny łomot. Zerwał się na równe nogi i poszedł na w pół przytomnym krokiem do wyjścia, zastanawiając się po drodze, kto mógłby dobijać się do starego i opuszczonego aż do dzisiaj domu.
Gdyby wtedy wiedział, jakie skutki przyniesie otwarcie tych drzwi, na pewno zamiast tego pobiegłby na górę do swojego dawnego pokoju i zaryglował drzwi wszystkim, co byłoby dostępne.