Wypalona mama - ebook
Wypalona mama - ebook
Czujesz się zmęczona? Przytłacza cię nadmiar obowiązków? Nieustannie odkładasz swoje sprawy na bliżej nieokreślone „potem”? Marzysz o tym, żeby uciec od własnych dzieci, a jednocześnie masz wyrzuty sumienia, że nie poświęcasz im całego swojego czasu i energii? Czujesz się winna, gdyż swoją złość i rozgoryczenie wyładowujesz na dzieciach?
Prawdopodobnie nie tak wyobrażałaś sobie macierzyństwo. Prawdopodobnie cierpisz z powodu wypalenia macierzyńskiego.
Współczesne mamy ulegają ogromnej presji niemożliwych do sprostania wymagań: mają wychowywać dzieci i jednocześnie rozwijać karierę zawodową, zawsze wyglądać olśniewająco, dbać o zdrową dietę rodziny, realizować swoje pasje, udzielać się towarzysko, a gości podejmować w wypucowanym na błysk domu. Czują, że muszą być doskonałe na każdym polu, i mają poczucie winy, gdy to się nie udaje. Czują, że to na nich spoczywa odpowiedzialność za szczęście rodziny.
To dążenie do perfekcji jest destrukcyjne, powoduje stres, zmęczenie, rozdrażnienie, ciągły niepokój, które w końcu prowadzą do wypalenia macierzyńskiego. Frustracja nieustannie narasta i obezwładnia, a nagromadzone napięcie nie znajduje ujścia. Uszczęśliwienie dzieci staje się misją, a dbanie o innych jest ważniejsze niż zadbanie o własne podstawowe potrzeby. Wypalona mama jest nieszczęśliwa, przygnębiona i przytłoczona.
Dzięki radom zawartym w książce „Wypalona mama” odnajdziesz równowagę i spokój, zadbasz o siebie i swoje potrzeby, uwolnisz się od perfekcjonizmu i na nowo odkryjesz radość z macierzyństwa. Ten poradnik to recepta na problemy wypalonej mamy.
Co znajdziesz w tej książce?
Informacje, które pomogą ci rozpoznać wypalenie macierzyńskie. Życzliwe, pomocne i pełne zrozumienia podejście do trudności, które przeżywasz. Rzetelną wiedzę i wsparcie. Prawdziwe historie i przykłady z życia innych mam, stanowiące najlepszą ilustrację problemu wypalenia i odnoszące się do twojej sytuacji. Sprawdzone rozwiązania i proste rady do zastosowania od zaraz. Praktyczne narzędzia, które pomogą ci oprzeć się chęci bycia mamą doskonałą i powstrzymać wyniszczające wypalenie. Lekką formę, dzięki czemu lektura poradnika jest przyjemna i łatwa.
Spis treści
Wstęp
Rozdział 1
Dlaczego jestem taka przytłoczona?
Rozdział 2
Gdzie są moje przyjaciółki?
Rozdział 3
Wiem, że mama tylko chce pomóc
Rozdział 4
Ile lajków dzisiaj dostałam?
Rozdział 5
Chcę dla moich dzieci tego, co najlepsze
Rozdział 6
On tego nie rozumie
Rozdział 7
Co ja zrobiłam ze swoim życiem
Rozdział 8
Z niczym się nie wyrabiam
Rozdział 9
Jestem ciągle chora i zmęczona
Rozdział 10
Czy moje dzieci też się wypalają?
Podsumowanie
Podziękowania
Bibliografia
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7489-810-2 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dlaczego jestem taka przytłoczona?
Objawy wypalenia macierzyńskiego
Czy też to znasz?
• Masz trudności z zasypianiem lub często budzisz się w nocy.
• Przez cały dzień brakuje ci energii.
• Żałujesz swoich rodzicielskich decyzji i wyborów.
• Zbyt często sięgasz po niezdrowe jedzenie lub całymi dniami nie jadasz normalnych posiłków, gdyż zwyczajnie nie masz na to czasu.
• Zastanawiasz się, czy przypadkiem nie za często marzysz o tym, żeby wieczorem wypić spokojnie lampkę wina.
• Codziennie zażywasz leki przeciwbólowe, ponieważ pęka ci głowa, boli cię kręgosłup lub kark ci sztywnieje.
• Chorujesz razem z dziećmi, tylko dłużej i poważniej.
• Tracisz zainteresowanie seksem.
• Nie odbierasz telefonów od przyjaciół, a jedynie wysyłasz esemesy, gdyż nie masz siły na rozmowę.
• Nie pamiętasz, kiedy ostatnio zrobiłaś coś tylko dla siebie.
• Często masz zły humor lub krzyczysz na dzieci.
• Umawiasz się na tę samą godzinę w dwóch różnych miejscach, zapominasz o spotkaniach, ustalasz sobie i dzieciom zbyt napięty harmonogram.
• Od czasu do czasu płaczesz w samotności, gdyż czujesz się przytłoczona przez życie.
• Jesteś notorycznie zmęczona.
Jeżeli tak wygląda twoje życie, to jest to książka dla ciebie. Najprawdopodobniej dotknęło cię wypalenie macierzyńskie.
Kiedy Stacy^() pojawiła się w moim gabinecie, miała czterdzieści cztery lata, męża i trzyletnie bliźniaczki. Klientka długo walczyła z niepłodnością, została mamą po czterdziestce. Gdy ją poznałam, od siedmiu lat była mężatką. Skończyła studia, a zanim zrezygnowała z pracy, by zająć się córkami, odnosiła sukcesy zawodowe jako projektantka graficzna. Jej mąż zajmował się sprzedażą oprogramowania i często wyjeżdżał służbowo.
Stacy skontaktowała się ze mną, gdyż chciała poznać „praktyczne wskazówki i strategie dotyczące wychowywania kilkuletnich bliźniąt”. Szybko jednak się zorientowałam, że doskwiera jej coś więcej. Była jedną z pierwszych mam, które trafiły do mnie na terapię z powodu wypalenia macierzyńskiego, chociaż wówczas nie wiedziałam jeszcze o istnieniu tego problemu. W miarę gromadzenia informacji o tym, z czym Stacy zmagała się na co dzień – a były to przede wszystkim: nieustające poczucie przytłoczenia, wyczerpanie niezależne od tego, ile spała w nocy, wahania nastroju prowadzące do utraty panowania nad sobą i w konsekwencji do poczucia winy oraz nieustanny żal do dzieci i męża – zrozumiałam, że jej doświadczenie macierzyństwa nie jest wyjątkowe. Podobne problemy zgłaszały również inne moje klientki.
Dzięki historii Stacy i bardzo wielu innych matek, z którymi od tamtej pory rozmawiałam – w gabinecie, po wykładach na temat rodzicielstwa, a nawet podczas spotkań z przyjaciółkami – zrozumiałam, jak poważną dolegliwością może być wypalenie macierzyńskie. Większość mam, które trafiają do mojego gabinetu, podobnie jak Stacy nie ma pojęcia, że zmaga się z realnym problemem. Kobiety te po prostu czują się przytłoczone. Albo zakładają, że jeśli uzbroją się w kilka nowych strategii rodzicielskich, to ich codzienne życie w końcu potoczy się gładko. Wypalenie macierzyńskie skrada się podstępnie z upływem czasu. Oprócz tego, że Stacy była jedną z moich pierwszych klientek dotkniętych wypaleniem, jej historia jest dla mnie ważna również dlatego, że ta mama wyjątkowo nie miała szczęścia. Zanim zaczęła szukać pomocy, wypalenie objęło wszystkie sfery jej życia.
Trzynaście lat temu Stacy wpadła do mojego gabinetu w przemoczonych od śniegu trampkach i z zaczerwienionymi oczami. Był grudzień, a w Denver panował mróz. Ponieważ klientka spóźniała się na pierwszą sesję, przeczuwałam, że kiedy dotrze na nasze spotkanie, będzie w nie najlepszej kondycji. Po pierwszej rozmowie telefonicznej wiedziałam o niej tylko tyle, że ma męża i małe bliźnięta oraz że od jakiegoś czasu jest w złym stanie psychicznym. Jak w przypadku wszystkich nowych klientek przygotowałam sobie zestaw pytań, żeby lepiej się zorientować w jej sytuacji, ale Stacy nie trzeba było ciągnąć za język. Od razu przeszła do rzeczy.
– Potrzebuję pomocy – wypaliła, chlapiąc rozmokłym śniegiem po całym gabinecie, po czym opadła na krzesło. W jej oczach pojawiły się łzy.
– Proszę powiedzieć, co się dzieje – poprosiłam, siadając naprzeciwko niej.
– Tak się spieszyłam rano przed wyjściem z domu, że nie mogłam znaleźć kozaków – wyjaśniła. Rozpięła kurtkę i strząsnęła ją z ramion na oparcie krzesła. – Wiecznie jestem zaganiana. Chyba mam alergię na punktualność. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Kiedyś nie byłam taka zdezorganizowana. – Spuściła na chwilę głowę. – Przepraszam, że spóźniłam się na pierwsze spotkanie.
Słyszałam to wcześniej od wielu kobiet, które zgłaszają się do mnie na terapię. Umówienie się na spotkanie w jakiejś własnej sprawie jest dla nich luksusem, gdyż mają zbyt wiele na głowie. Dzień w dzień, zanim same wyjdą do pracy czy mogą zająć się codziennymi obowiązkami, muszą ubrać, nakarmić i przygotować do wyjścia swoje dzieci. Popołudnia upływają im w gorączkowym pośpiechu – na pomaganiu dzieciom w lekcjach, wożeniu ich na zajęcia pozalekcyjne, podawaniu im kolacji i układaniu ich do snu. Dopiero później mamy mogą dokończyć swoją pracę i skonane padają na łóżko. Te, które mają męża, ledwie znajdują czas i siły, żeby choć przez chwilę normalnie z nim porozmawiać (zamiast wykrzykiwać polecenia). Dobrze wiem, że zanim takie mamy zdecydują się na wizytę u psychoterapeuty, są już naprawdę zdesperowane. Mają poczucie, że spróbowały wszystkiego i nic nie pomogło – ich rodzina się rozpada lub ich dziecko ma poważne problemy.
Kiedy Stacy rozsiadła się wygodnie, strząsnęła resztki śniegu z krótko obciętych włosów i zaczęła opowiadać o porannej katastrofie. Trzyletnie bliźniaczki wstały bardzo wcześnie i postanowiły wykąpać swoje lalki. Podreptały do łazienki, napuściły wody do wanny i wyszorowały wszystkie lalki, włącznie z tymi szmacianymi. O wpół do szóstej Stacy została wyrwana ze snu przez córki zawodzące nad zniszczonymi zabawkami.
– Ale nie to było najgorsze. Okazało się, że dziewczynki nie zakręciły wody w wannie, więc o mało nie połamałam sobie nóg, poślizgnąwszy się na mokrej podłodze!
Kiedy spytałam, gdzie był wtedy jej mąż, klientka odparła, że akurat wyjechał służbowo. Stacy uważała go za szczęściarza, mimo iż pracował. W hotelu mógł się wyspać, dostawał ciepłe śniadanie do pokoju, a na swoje spotkania jeździł wynajętym samochodem, w którym nie chrzęściły rozsypane przez dzieci chrupki. Klientka trochę zazdrościła mężowi, że ten może w ciągu dnia rozmawiać z dorosłymi. Wątpiła jednak w to, że powrót do pracy sprawi, iż sama poczuje się znowu jak „normalny człowiek”.
Dni Stacy – tak jak dni wielu niepracujących zawodowo matek – upływały na sprzątaniu zabawek, czytaniu po raz setny tych samych bajek i zmaganiu się z napadami złości dzieci. Jej cierpliwość dawno się wyczerpała, klientka coraz częściej krzyczała na córki, gdy prosiły, żeby się z nimi pobawiła.
– Za kilka lat jak nic trafią tutaj na terapię – powiedziała, wzdychając głęboko.
Zanim została matką, Stacy pracowała jako projektantka graficzna. Powiedziała mi, że nie lubiła pracować dla kogoś i z radością zrezygnowała z pracy przed urodzeniem dzieci, ale teraz brakuje jej kontaktu z ludźmi. Tęskniła za czasami, kiedy robiła coś konkretnego, kiedy tworzyła namacalne rzeczy. Często myślała, że z każdym tygodniem głupieje, gdyż nie używa swojego mózgu. Potem miała poczucie winy z powodu takich myśli, ponieważ tyle z mężem przeszli, by zostać rodzicami.
Stacy wyszła za mąż grubo po trzydziestce, a zanim zaszła w ciążę, przeszła kilka cykli leczenia niepłodności. Jak wiele mam, z którymi pracuję, nie spodziewała się, że zostanie rodzicem będzie takie trudne. Emocjonalne i finansowe problemy spowodowane niepłodnością zaczęły ją przytłaczać. Podobnie jak wiele kobiet w takiej sytuacji zakładała, że kiedy dzieci już przyjdą na świat, wszystko ułoży się jak najlepiej. Z mojego doświadczenia wynika, że kobiety, które miały problem z zajściem w ciążę, po porodzie doświadczają tej samej huśtawki emocjonalnej, co matki, które nie miały takiego problemu. Tak samo mogą mieć depresję poporodową, są tak samo wyczerpane i tak samo potrzebują odpoczynku. Zaobserwowałam jednak istotną różnicę. Otóż mamy, które miały problem z zajściem w ciążę, mają większe poczucie winy z powodu odczuwania typowych emocji poporodowych, gdyż bardzo pragnęły dziecka i wydaje im się, że nie mają prawa narzekać.
Ja także przed urodzeniem pierwszego dziecka zmagałam się z niepłodnością. Wiedziałam, że po poważnym zabiegu usunięcia mięśniaków macicy nie zajdę łatwo w ciążę, a ryzyko poronienia wynosi pięćdziesiąt procent. Przez ponad rok bezskutecznie starałam się o dziecko, a dwa zabiegi inseminacji domacicznej nie przyniosły rezultatu. Próbowałam najróżniejszych metod – ziołolecznictwa, śledzenia cyklu owulacji, akupunktury, medytacji, kierowanej wizualizacji, psychoterapii, ograniczenia czasu pracy, stania na głowie. I Bóg wie czego jeszcze. Nigdy nie zapomnę, jak silny stres i głęboki żal wówczas odczuwałam. Kiedy wreszcie zaszłam w ciążę, sądziłam, że nie mam prawa na nic się skarżyć, że powinnam po prostu być za to wdzięczna, chociaż przez pierwszych dziewiętnaście tygodni codziennie miałam mdłości.
Jak dla każdej świeżo upieczonej mamy początek macierzyństwa był dla Stacy niemałym szokiem. Nieprzespane noce. Karmienie na okrągło przez całą dobę. Niepamiętanie, czy umyło się rano zęby. Pogłębiające się cierpienie przerodziło się w pełnoobjawową depresję poporodową. Stacy przez kilka miesięcy zażywała leki przeciwdepresyjne, ale odstawiła je, gdy uznała, że objawy ustępują. Zaczęła lepiej sypiać, była weselsza, częściej spotykała się z ludźmi – aż do niedawna.
Stacy opowiedziała o sytuacji z ostatniego tygodnia, kiedy to schowała się przed swoimi dziećmi. Dziewczynki biegały po całym domu i wołały mamę, podczas gdy ona płakała pod prysznicem. Po prostu stała nieruchomo, pozwalając, by strumienie wody obmywały jej ciało, i mając nadzieję, że bliźniaczki zajmą się sobą, tak by ona mogła mieć choć kilka minut spokoju. Stacy wiedziała, że to, co się z nią dzieje, nie jest normalne. Nie rozumiała jednak, na czym dokładnie polega problem. Mniej więcej od dwóch lat nie brała już leków, ale zaczęła się zastanawiać, czy znowu ich nie potrzebuje. Wciąż warczała na dzieci. Żyła w nieustannym pośpiechu. Zaczęła też traktować męża jak trzecie dziecko, co oczywiście odbijało się na ich związku.
Stacy opisała swojego męża jako kochającego, troskliwego mężczyznę, który często wyjeżdża służbowo. Taki układ był źródłem napięć, gdyż klientka miała wrażenie, że kiedy jej udawało się wypracować pewną rutynę pod nieobecność partnera, ten wracał z delegacji i zaburzał codzienne funkcjonowanie rodziny. Wiedziała oczywiście, że gdy mąż był w domu, chciał być pomocny i chciał zajmować się dziewczynkami, ale doprowadzało ją do szału choćby to, że tuż przed snem gonił córki po mieszkaniu, udając potwora. Stacy miała wrażenie, że uniemożliwiał jej położenie dzieci do łóżek. Podobne odczucia ma wiele moich klientek, których partnerzy często wyjeżdżają służbowo. Kobiety chcą, by partner był w pobliżu, aby im pomóc, lecz gdy jest w domu, tylko im zawadza. Wiele mam irytują pytania o rozkład dnia, o to, gdzie co leży, co dzieci jedzą i czego nie jedzą. A kiedy tylko mąż zaczyna się orientować w codzienności rodziny, znowu wyjeżdża. Dlatego łatwiej jest, gdy go nie ma.
Stacy wyjaśniła, że często jest rozkojarzona, i zażartowała, że cierpi na coś w rodzaju opóźnionej amnezji ciążowej. Odkąd sama mam dzieci, doskonale to rozumiem. Często się zastanawiałam, czy coś ze mną jest nie tak, gdyż czasami nie czuję się wypoczęta, mimo iż w nocy spałam długo, i około trzeciej po południu morzy mnie sen. Czasem mam poczucie, że mój mózg „się zawiesił”. Zdarzyło mi się na przykład wysłać dzieci do szkoły bez drugiego śniadania, które przygotowałam kilka minut przed ich wyjściem. Przez takie rozkojarzenie w moim napiętym grafiku przybywa kolejna sprawa do załatwienia, co mnie dodatkowo wyczerpuje i opóźnia wykonanie innych zadań zaplanowanych na dany dzień. Ale to nie opóźniona amnezja ciążowa jest przyczyną mojego znużenia i kłopotów z pamięcią. I nie była też przyczyną rozkojarzenia Stacy. Kiedy klientka zgłosiła się do mnie, jej dzieci miały trzy lata. W jej przypadku było zatem co najmniej o dwa lata za późno na taką amnezję.
Po pierwszym spotkaniu umówiłyśmy się ze Stacy na cotygodniowe sesje. Dla mnie był to nieco nietypowy harmonogram, gdyż z matkami spotykałam się przeważnie wtedy, kiedy przyprowadzały na terapię swoje dzieci. W tamtym czasie przyjmowałam głównie dzieci lub dzieci z rodzicami. Indywidualnie pracowałam zaledwie z kilkoma dorosłymi. Stacy była jedną z pierwszych klientek, które szukały u mnie pomocy dla siebie. Wiedziała, że to nie jej trzyletnie córki potrzebują terapii, nie rozumiała jednak, co się właściwie z nią dzieje. Skontaktowała się ze mną, ponieważ liczyła na to, że podsunę jej jakieś praktyczne rozwiązania problemów wychowawczych z dziećmi i dzięki temu będzie jej lżej. Podobnie jak mnóstwo innych mam, z którymi pracowałam i pracuję, nie uświadamiała sobie, że przyczyną jej kłopotów wcale nie są niewłaściwe strategie wychowawcze. Mamy takie jak Stacy potrzebują wsparcia dla siebie.
W miarę jak moja praktyka się rozrastała, zauważyłam, że połowę moich klientów stanowią wyłącznie rodzice. Matki przychodzące do mnie na terapię opowiadały o tej samej beznadziejnej szarpaninie. Jedna z kobiet, z którą wówczas pracowałam, przez całą sesję porównywała swoje dzieci do prześladowców. „Nie mogę zrobić kroku, bo już któreś na mnie czyha. Nie mogę od nich uciec” – przyznała. Inna klientka zwierzyła mi się, że któregoś razu zamknęła się w domu przed dziećmi na klucz. Jak powiedziała: „Albo one, albo ja”.
Zanim sama zostałam mamą, było mi trudno wyobrazić sobie, co mogłoby doprowadzić matkę do podobnego stanu. Moje klientki opowiadały o tym, jak za pyskowanie wkładały dzieciom do buzi gorący sos lub mydło, jak za karę zamykały je na klucz w pokoju albo w garażu, jak zostawiały je same w domu i odjeżdżały gdzieś autem z obawy, że stracą nad sobą kontrolę i zrobią im krzywdę, jak wyrywały drzwi z zawiasów, jak siłą zmuszały wybredne dzieci do jedzenia, jak groziły dzieciom, że za złe zachowanie zabierze je policja, jak nagrywały dziecięce napady złości i ośmieszały swoje dzieci w mediach społecznościowych, jak wysadzały je z samochodu na poboczu i odjeżdżały. A to tylko fragment listy ich czynów. Odkąd sama zostałam mamą, a moje latorośle zaczęły mi przysparzać kłopotów, rozumiem już, że pewne sytuacje przekraczają wytrzymałość matki.
Kiedy mój starszy syn miał pięć lat, przez pewien okres nie chciał siedzieć w foteliku samochodowym. Wyrósł już z fotelika mającego własne pasy i potrafił na znak protestu odpiąć pas bezpieczeństwa w samochodzie, jeśli akurat nie chciał nigdzie jechać albo coś mu się nie podobało. Za każdym razem, gdy gdzieś jechaliśmy, byłam cała w nerwach. Nie wiedziałam, czy mam pozwolić synowi odpiąć pas i miotać się w złości na tylnym siedzeniu podczas jazdy, czy też zatrzymać się i przemówić mu do rozumu. W końcu zaczęłam go straszyć, że pojedziemy na policję i policjanci mu wytłumaczą, dlaczego trzeba zapinać pasy bezpieczeństwa. Wcześniej nie wyobrażałam sobie, że któregoś dnia będę musiała grozić pięciolatkowi policją, ale oto znalazłam się w aucie z siedmiolatką, pięciolatkiem i dwulatkiem, którzy z tylnego siedzenia obserwowali każdy mój ruch. Podobnie jak ja moje klientki były kochającymi, mającymi jak najlepsze intencje, zaangażowanymi matkami, które... odczuwały ogromny stres. I w końcu pękały.
Co więcej, kobiety te były przekonane, że tylko one tak się męczą – ja zaś wiedziałam, że to nieprawda. Jedna z klientek, Janie, przyznała:
– Nie znam żadnej innej matki, która zawsze czuje się tak beznadziejnie. Wszystkie wydają się takie pozbierane, szczęśliwe, opanowane. Nawet jeśli czasem przyznają, że jest im ciężko, zaraz obracają to w żart.
– A czy ty w ogóle mówiłaś znajomym, jak się czujesz? – zapytałam. – Może wtedy przełamałyby się i przyznały, jak to naprawdę z nimi jest.
– Ależ skąd! – Janie otworzyła szeroko oczy. – Jak mam komuś powiedzieć, że marzę o tym, by zamknąć się na cały dzień w sypialni? Wyszłabym na wariatkę.
Wiedziałam, że wszystkie te matki zmagają się z tym samym problemem, ale wówczas jeszcze go nie nazwałam. Matczyne wypalenie było na razie tylko zbiorem historii kobiet, które przychodziły do mnie po poradę. Garścią objawów powodujących, że w środku dnia matki kładą się do łóżka, każących im wierzyć, że muszą odwiedzić wszystkie okoliczne sklepy, by znaleźć urodzinowe babeczki, które będzie mogło zjeść każde dziecko w klasie ich pociechy (niezawierające glutenu, laktozy, cukru, orzeszków ziemnych, ale przepyszne), lub sprawiających, że warczą na Bogu ducha winnego męża za szalone zabawy z dziećmi przed snem.
Przez minionych trzynaście lat prowadziłam sesje terapeutyczne z matkami, przeczytałam mnóstwo wpisów na blogach i artykułów autorstwa matek, a nawet śmiałam się na filmie o matkach zachowujących się „nagannie”, to jest potrzebujących odskoczni od codzienności. Przez te lata zrozumiałam, że same doprowadzamy się do ostateczności, do psychicznego i fizycznego wyczerpania, które często nas doszczętnie przytłacza. Właśnie tak wyglądała droga do „odkrycia” nowego typu wypalenia – wypalenia macierzyńskiego.
Przyjrzyjmy się Stacy. Ta mama była wyczerpana fizycznie i emocjonalnie. Zwątpiła w sens i cel swoich codziennych wysiłków. I chociaż nigdy by się do tego nie przyznała przed nikim poza mną (swoją płatną terapeutką), miała żal do dzieci o to, że odebrały jej wolność. Nie mogła już wychodzić z domu i wracać do niego, kiedy chciała. Aby móc w sobotni poranek pójść na siłownię czy na zakupy, musiała uzgadniać wyjście z mężem. Dosłownie nie miała chwili dla siebie. Wiecznie miała odrosty na włosach, chodziła w przetartych, poplamionych bluzkach, z nierówno obciętymi, popękanymi paznokciami. Od lat nie była u lekarza na badaniach kontrolnych. Często wspominała stare, dobre czasy, kiedy to mogła pójść sama do łazienki. Stacy kochała swoje dzieci ponad wszystko, ale dręczyły ją wyrzuty sumienia, gdyż w roli matki nie czuła się do końca spełniona. Mózg miała jak z waty, a przecież ciągle musiała działać na pełnych obrotach. Trochę oddechu łapała jedynie wtedy, gdy córki zasypiały w ciągu dnia. Sama też chętnie by się wówczas zdrzemnęła, ale zawsze było coś pilnego do zrobienia. Często słyszałam, jak osoby wypalone zawodowo w identycznym tonie skarżyły się na pracę i przełożonych – że praca nie daje im spełnienia, że szef zabija w nich kreatywność, że są niewolnikami napływających o każdej porze dnia i nocy e-maili.
W zasadzie można powiedzieć, że wiele mam pełni funkcję dyrektora operacyjnego rodziny. Czy stwierdzenie: „Wszystko jest na mojej głowie, gdyby nie ja, nic w tym domu nie byłoby zrobione!” wydaje ci się znajome? Metaforycznie można stwierdzić, że dla matek dom jest firmą, którą zarządzają – i to nie tylko dla tych, które rezygnują z pracy zawodowej, ale i dla tych pracujących zawodowo. W odróżnieniu od pracowników, którzy w każdej chwili mogą rzucić znienawidzoną posadę, matki (z wyjątkiem najbardziej dramatycznych przypadków) nie porzucają swoich dzieci. Jako matka nie możesz po prostu zacząć szukać nowej „pracy”. Co zatem mogłabyś zrobić, jeśli bezspornie wypalasz się w macierzyństwie, ale nie możesz od niego uciec?
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------