Wypiór - ebook
Wypiór - ebook
Wypiór to historia o parze znerwicowanych, wielkomiejskich trzydziestolatków, którym sypie się związek. Opowiedziana z humorem i epickim realizmem, jest zarazem opowieścią niesamowitą, gdyż jedną z głównych ról gra tu przeistoczony w wampira Adam Mickiewicz.
Tekst jest napisany klasycznym dla literackiej polszczyzny trzynastozgłoskowcem, uwodzi melodią i rytmem języka, ale autor nie napawa się swoim brzuchomówczym kunsztem bez uzasadnienia. Bo czy niedole i atrakcje, które czekają na użytkowników tindera da się opowiedzieć mickiewiczowską frazą? Czy prekariacki los Mickiewicza, który jako wampir nie bardzo może przebierać w ofertach pracy, zapisany wersami jak z Pana Tadeusza, może być przejmujący? Albo czy opis kryzysu bliskości w hipsterskim związku podda się dziś tyle już razy wypróbowanej melodii ze średniówką?
Uzdański potrafi sprawić, że romantyczna fraza ożywa, zaczyna się skrzyć, bawić, zachwycać. Potrafi o wiele więcej, bo Wypiór to nie tylko pokaz językowego kunsztu autora, nie tylko niezwykle aktualna powieść obyczajowa, ale również próba zmierzenia się ze schedą romantyzmu. Uzdański zaprzęga jedną z najbardziej tradycyjnych dykcji polszczyzny do pracy na rzecz współczesności, tak jakby wierzył, że upiór Adama Mickiewicza wydobyty wreszcie z szafy i wyprowadzony na ulice dzisiejszej Warszawy na dobre przestanie tu straszyć. Ten artystyczny dialog z intelektualną spuścizną Marii Janion prowadzony jest w duchu najlepszej tradycji kabaretu literackiego.
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-961264-7-4 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Usta i oczy stanęły otworem.
Na świecie znowu, ale nie dla świata.
Czymże ten człowiek? – Upiorem.
Adam Mickiewicz, _Dziady_
Na ziemiach polskich nazwa tej istoty demonicznej była dość różna. Na poszczególnych obszarach występowały nazwy: upiór, wypiór, wąpierz, wampierz lub strzygoń.
Bohdan Baranowski, _W kręgu upiorów i wilkołaków_
Powróciwszy do domu od Sekwany strony,
Mickiewicz się rozebrał z splamionej czamary
I położył na łóżku. Nie był jeszcze stary,
Lecz bardzo wiele cierpiał i był już zmęczony.
Jan Lechoń, _Mickiewicz zmęczony_PONIEDZIAŁEK
Mieszkanie
Mieszkali na ulicy, którą zna niewielu,
Choć w samym centrum miasta – tuż przy Zbawicielu,
Gdzie bywałych przechodniów ciągle jeszcze męczy
Nadzieja, że zobaczą ślad spalonej tęczy,
Bez której rondo w środku, okrągłe i kwietne,
Wydaje się ubogie – bo już niekompletne
(Gdy płonęła, dym z okien oglądali czarny,
Co sunął nad dachami jak opar cmentarny –
Dym widzieli za oknem, tęczę w komputerze,
Dziwaczne połączenie: „No, kurwa, nie wierzę! –
Mówił Łukasz – Nie wierzę, znowu to zrobili”.
Marta nic nie mówiła, nie chcąc w takiej chwili
Mądrzyć się: „Przecież było to do przewidzenia”,
Bo zresztą jeśli nawet, co to w sumie zmienia?
Tak samo jest mi smutno, tak samo się boję.
Więc w ekran i za okno patrzyli oboje
I oglądali w myślach, każde po kolei,
Rzeczy, których nie znali ani znać nie chcieli,
Takie jak druga wojna i bombardowania).
Stryj, który się na starość przeniósł do Poznania,
Do nowej żony, Marcie wynajął mieszkanie,
Bo miał do niej, jak mówił, pełne zaufanie.
Stryj – totalny czarnowidz – wolał mniejsze zyski,
Jeżeli tylko w domu zamieszka ktoś bliski,
Bo bliski nie okradnie i zamków nie zmieni.
Młodzi byli z początku nieco przytłoczeni
Drewnianą boazerią w nie najlepszym stanie
I kolekcją dzieł stryja, wiszącą na ścianie
(W stylu bieda-Beksiński) – stryj niestety w darze
Zostawił bratanicy te wszystkie pejzaże,
Na których spod szubienic kosmici jak larwy
Pełzli, a wszystko miało krępujące barwy
I tytuły w rodzaju _Typologia dali._
Większość w szafie schowali, paru nie schowali.
Do tego dochodziły pęknięte kafelki
I pochowane w szafach żelazka, farelki,
Nocne lampki, kalosze, kilimy, klasery,
Zepsuty robot „Bartek”, narty, malaksery,
Wypchany orzeł przedni i dwa myszołowy,
Których stryj nie wyrzucał, bo „nie był gotowy”,
Słowem, mniej albo bardziej nieprzydatne graty –
Ale takie mieszkanie, za czynsz i opłaty,
Które ma dwa przestronne i jasne pokoje,
A zatem idealne do życia we dwoje,
Do tego w samym centrum – to było marzenie!
Marta i Łukasz, których przy normalnej cenie
Stać było na wynajem – może kawalerki,
Wybaczyli pejzaże, orła i farelki.
Nie wiedzieli, na cichą przychodząc ulicę,
Że stryj chował w mieszkaniu pewną tajemnicę.
Przez okno, na południe chyba wychodzące
(Lub południowy zachód), kuchnię grzało słońce,
Niebo zupełnie czyste oprócz kilku chmurek.
Marta wzięła z lodówki ser żółty, ogórek,
Ostatnie resztki masła, zielone oliwki,
Przedwczorajsze brokuły w garnku bez pokrywki
(Spaliła się rok temu, garnek od tej pory
Zakrywano talerzem) i dwa pomidory,
Z tych niewielkich, podłużnych. Przy stole usiadła,
Bawiła się widelcem, ale nic nie jadła,
Milczała. Śnione nocą krwawe ukąszenia
Przemknęły jej przez pamięć, cicho, na kształt cienia,
Psując ten dzień majowy. Zaraz pomyślała,
Że siedzi kilka metrów od zimnego ciała,
Które leży w tej szafie. Leży tam w tej chwili,
Za kilka godzin wstanie, po co się zgodzili?
Czy znowu będzie śniła o grząskich cmentarzach
I długich ostrych zębach, i bezkrwistych twarzach?
Stryj kłamał! Mówił przecież, że strach szybko minie.
Marta zasypia tylko po __ melatoninie –
Jak zwą hormon senności – w postaci pastylek;
Ona – i wypłowiały z pluszu krokodylek,
Przytulanka z dzieciństwa – sen da wyczekany,
Jak bandaż elastyczny przytknięty do rany.
Zamkniesz oczy – pod łóżkiem gromadzą się cienie.
Ach, kiedyś pomagało jeszcze przytulenie:
Leżeli, jak to w Polsce mówią, „na łyżeczkę”,
Choć Łukasz zawsze na to narzekał troszeczkę,
Do samotnego spania przez lata nawykły.
A teraz przez związkowe żale, strachy, bitwy,
Już tylko swojej własnej pilnuje wygody,
Więc leżą obok siebie, jak dwie obce kłody.
A Łukasz też się boi! Dawno jej powiedział,
Bał się wcześniej niż ona. Raz w nocy nie wiedział,
Gdy chciał iść do łazienki, czy go tam nie spotka.
Otworzyć szafę. Słońce niech wpadnie do środka!
Niech na popiół go spali, zabije upiora!
Jak mogła tak pomyśleć? Jest naprawdę chora.
Nie życzy mu nic złego, to wszystko ze stresu.
Noce były normalne, ale teraz nie są.
Zaczęły się koszmary, prysło zaufanie,
Tylko Eks wciąż mu chętnie drzemie na kolanie,
Dalej woli go od nich, co wkurwia Łukasza,
Nic go nie niepokoi ani nie odstrasza
I do łapania kulki dalej debil chętny.
Głupi zwierzęcy spokój, dla niej niedostępny,
A szkoda. Wszystko gorzej. Awaria systemu.
To głupie, chcieć odpędzić jakąś myśl i nie móc.
O tym, jak wąską strużką krew płynęła z szyi.
Marta głośno kichnęła. Topola tak pyli,
Do domu sypiąc koty, choć inne od Eksa.
Skąd nagle w telefonie reklama Rolexa?
Przecież reklam ciąg w necie jest dopasowany
Do tego, co się kupi, obejrzy, wyszuka…
Dla niej rolexy, kawior, rolls-royce’y, Kajmany
To jak, kurwa, dla fretki w Oksfordzie nauka.
Czy Łukasz czegoś szukał na jej telefonie?
Zjada kawałek sera. Trzęsą się jej dłonie
Jak alkoholikowi na filmie z Gajosem.
Ach, czy to przez Adama?
Gazela, gdy się pasie pod lamparta nosem,
Też będzie rozedrgana.
„Ten potwór o nas myśli tak jak o kolacji”,
Powiedział wczoraj Łukasz… Ale nie ma racji!
Adam by ich nie skrzywdził! Jest już jak rodzina!
Te wszystkie podejrzenia to Łukasza wina,
Nie może znieść, że w domu jest jeszcze ktoś trzeci,
W dodatku właśnie Adam – to go kłuje w oczy!
Wiadomo, jak zazdrośni bywają poeci,
A Adama, cóż – Łukasz nigdy nie przeskoczy.
Nie ten, jak to mawiają, rozmiar kapelusza
(KTO tak dziś mawia? Starcy? Co się z Martą stało,
Że gada, jakby była na emeryturze?).
Upiór to nie, jak wielu sądzi, tylko dusza.
To z duszą niezbawioną nieumarłe ciało.
Śpiące teraz w tej szafie, jak szczur w swojej dziurze.Mieszkanie, Adam, Marta
Adam siedział z laptopem w kuchni. Z monitora
Wylewała się jasna południowa pora,
Słońce ostro świeciło przez zielone liście,
Był to film o strażaku i o terroryście,
Którego strażak gonił (grał go raper Shaggy),
Lecz Adam na fabułę nie zwracał uwagi,
Wzrok zanurzywszy w dziennych barw różnorodności.
Film mógł być więc naprawdę dowolnej jakości,
Adam i tak uważał, że jest przewspaniały,
Byleby tylko sceny w dzień się rozgrywały.
Jeśli przyjąć wampiry za punkt odniesienia,
Dwa wynalazki mają najwięcej znaczenia:
Badania krwi (bo potem w pobliżu szpitali
Krew, którą po zbadaniu do śmietnika dali,
Można ukraść i wypić) i filmy w kolorze,
Które to, co najbardziej ciąży na upiorze:
Niemożność, by się za dnia rozejrzeć po świecie,
Łagodzi – w telewizji, a teraz też w necie.
Choć to zawsze namiastka (wprawdzie coraz lepsza!),
Bo brak w niej słonecznego dotyku powietrza,
Ale nawet namiastka to skarb wyjątkowy
Dla stęsknionych za światłem oczu, serca, głowy.
Są przeciwdepresyjne lampy, ale na nie
Adam nie miał pieniędzy. Jego utrzymanie
Nie kosztowało wiele: żadnych nie spożywał
Produktów prócz krwi, którą sam sobie zdobywał.
Zupełnie się nie pocił ani nie wydalał,
Więc oszczędzał też wodę. Tyle, że prąd spalał,
Na Marty komputerze korzystając z sieci.
(Wiesz, że Adam jest w kuchni, jeśli ekran świeci).
W sklepach z używanymi bywał ubraniami,
Tylko kiedy przegrywał już walkę z dziurami
W koszuli albo spodniach (czyli co dekadę).
Lubił także kupować czasem czekoladę
Ritter Sport z orzechami typu makadamia,
W podzięce za, jak mówił, „hojny dar mieszkania”
Dla Marty i Łukasza. Łukasz, będąc szczery,
Wolałby na czynsz składkę niż jakieś rittery.
Dla Marty zaś Adama pobyt gratisowy
Był milczącym warunkiem ze stryjem umowy.
Zdążyli parę razy się o to pokłócić,
Aż Adam sam oznajmił, że chce się dorzucić.
A jaką pracę znaleźć teraz w Polsce da się,
Gdy ktoś ma swoje lata? W ochronie. Na kasie.
A że wypiór przed słońcem za dnia się ukrywa,
Kasa była dla niego raczej niemożliwa.
Dlatego Adam zaczął ochraniać budowę,
Siedząc w budce na czarno za stawki głodowe.
Niemiły kapitalizm w najczystszej postaci:
Jak można płacić mało, to się mało płaci,
A kiedy ktoś za często o umowę pyta,
To won i się innego bierze emeryta.
Adam o nic nie pytał, bo nie miał dowodu,
Mógł mieć stawkę głodową – nie odczuwał głodu
(Prócz głodu krwi, i tyle). Żeby jego zmiana
Kończyła się przed świtem – użył pana Jana,
Który, jak wielu starych, budził się przed świtem,
Więc mógł wcześniej przychodzić i zarobić przy tym,
Bo Adam mu odpalał jedną piątą gaży.
Wiedząc, że Jan go zmieni, słońce nie usmaży,
Adam siedział więc w budce – nawet bez piecyka,
Bo wrażliwość na zimno u wampirów znika.
I chociaż budka była kuriozalnie mała,
Adamowi jej wielkość nic nie przeszkadzała,
Bo dla kogoś, kto w szafie do snu się układa
(Albo w trumnie), ciasnota to jest żadna wada.
W końcu się noc zrobiła o wiele za krótka
(Nawet z Jana pomocą) – no i wtedy budka
Się skończyła, choć Adam obiecał, że wróci,
Kiedy zacznie się jesień, i znowu się zrzuci
Na czynsz – choć Martę strasznie to wciąż krępowało.
Stryj dał takie warunki, że płacili mało,
Więc po co było zmuszać do pracy Adama?
Chciał tego tylko Łukasz. Gdyby ona sama
Miała zadecydować, toby odpuściła,
Ta presja na Adama jest taka niemiła,
To przecież starszy człowiek (albo humanoid),
Męczenie go o kasę, kurwa, nie przystoi.
Dwieście lat! No i przez nich ma chodzić do budki?
Ale bardzo nie chciała już z Łukaszem kłótni,
Więc dała temu spokój, przynajmniej chwilowo.
Spojrzała w twarz Adama – dość podręcznikową.
Dlaczego, pomyślała, ciągle nie pytają
Go o to podobieństwo – przecież chyba znają
Z podstawówki te rysy, fryzurę, kształt głowy?
Spojrzał się znad ekranu. „Patrz, zrobili nowy
Teledysk ze mną, widzisz? _Patoemigracja_,
Patrz: Nie mamy ojczyzny, lecz nasza jest racja,
My to!” „Znam. To parodia jest takiego hitu,
_Patointeligencji”_. „Wiem, bo nawet mi tu
YouTube tamtą wyświetlił w propozycjach z boku”.
„To w ogóle jest stare, ma ponad pół roku,
Wrzucili tuż przed Gwiazdką, kiedy ten oryginał
Był na topie i każdy przeróbki wykminiał,
I ci jedną z najlepszych – bardzo, bardzo śmieszne”.
„Znałaś to? To dlaczego nie mogłaś mi wcześniej
Pokazać?” „Nigdy nie wiem, czy będzie ci miło
Widzieć rzeczy o sobie. Kiedyś ci zrobiło
Przykrość, jak powiedziałam ci o tej premierze
_Dziadów_”. „Co? Nie zrobiło!” „Adam. Już mów szczerze,
Chodziłeś potem struty przez dwa dni”. „Czasami,
Choć w ogóle się bardzo cieszę premierami,
To…” „Co? Czy że w Polskim słaba adaptacja?”
„Nie”. „To co?” „Nic, po prostu leciutka frustracja,
Kiedy z tego wszystkiego nie można skorzystać,
Dostać trochę oklasków. Kiedy trzeba przystać
Na życie incognito”.Mickiewicz – historia przeglądanych stron internetowych. Noc z 14 na 15 maja
Gazeta.pl Polska i świat, artykuł: Polski fighter demoluje: brutalny nokaut, rywal stracił przytomność na minutę! (WIDEO)
Komentarze do artykułu Polski fighter demoluje: brutalny nokaut, rywal stracił przytomność na minutę! (WIDEO)
Youtube.com Old Lithuanian Music rare recording check this out
Wyniki szukania w grafice Google: las w południe
Komentarze do artykułu: „Lewy” znowu to zrobił! Czy pobije rekord legendy?
Krytyka Polityczna Dziennik Opinii felietony Kinga Dunin Królestwo Boże na ziemi
YouTube: True Blood Sookie meets Bill for the first time
Wyniki szukania w grafice Google: pole w południe
Saint-Martin a Jakub Boehme, Zagubione iskry – mojamistyka.blogspot.com
„Spoglądał w głąb, ale mętną głąb” – Hegel a Boehme – mistyk.pl artykuły
Wyniki szukania w grafice Google: forest in afternoon
YouTube: True Blood Sookie meets Bill for the second time
Adam Mickiewicz szukaj w Google
Adam Mickiewicz Cytaty szukaj w Google
Adam Mickiewicz szukaj w grafice Google
MMA.ROCKS „Zaj…ę cię s.....synu” – Conor McGregor ostro o Justinie Gaethje
Euforia Dyskusje, Forum Filmweb.pl
Ten serial schodzi na psy Euforia Dyskusje, Forum Filmweb.pl
Bill czy Eric Czysta Krew Dyskusje, Forum Filmweb.pl
Wyniki szukania w grafice Google: łąka w południe
Kartacze z wędzonką, mojekresoweprzysmaki.blogspot.com
Komentarze do „Zaj…ę cię s.....synu” – Conor McGregor ostro o Justinie Gaethje
Adam Mickiewicz powstanie listopadowe szukaj w Google
Wyrzut sumienia Wieszcza – romantycznelekturyjanka.blogspot.com
Xawera Deybel szukaj w Google
Ksawera Deybel szukaj w Google
Ksawera Dejbel szukaj w Google
Sunrise at the sea, me and my dad on the walk youtube.com
Rewolucja a Chrystus – drogi teologii wyzwolenia, chrzescijanskalewica.blospot.com
Komentarze do posta: Rewolucja a Chrystus – drogi teologii wyzwolenia
Komentarze do artykułu: „Lewy” znowu to zrobił! Czy pobije rekord legendy?
Komentarze do posta: Rewolucja a Chrystus – drogi teologii wyzwolenia
Nowogródek wyniki szukania w grafice Google
Niemen Wilia wyniki szukania w grafice Google
Kowno Šv. Antano Paduviečio bažnyčia wyniki wyszukiwania w Google Street View
Youtube.com Kutavicius „Last Pagan Rites”
Komentarze do „Zaj...ę cię s.....synu” – Conor McGregor ostro o Justinie GaethjeŁukasz wraca do domu
Cztery piętra schodami i wreszcie mieszkanie.
Łukasz wyjął z kieszeni klucze na Batmanie
(Breloczku, który dostał na Gwiazdkę od Marty),
Klucz upadł kilka razy i był lekko starty,
Drzwi dało się otworzyć, tylko delikatnie.
Łukasz wiedział, że kiedyś klucz całkiem się zatnie,
Ale jeszcze nie teraz. Za drzwiami zdjął trampki,
Słysząc znowu tę samą starą płytę Ścianki
(Którą Adam „tak lubił”) i z kuchni dwa głosy.
Zatrzymał się na chwilę i poprawił włosy,
Walcząc z tą nagłą wizją: mógłby włożyć trampki,
Otworzyć drzwi gwałtownym naciśnięciem klamki,
Wyjść i więcej nie wrócić. Tamci wciąż gadali.
Adam mówił o jakiejś „słowiańskiej mandali”,
Że „po wsiach jeszcze czasem taką się napotka”.
Nikt chyba nie usłyszał, że on wszedł do środka,
Tacy zajęci. Gdyby Adama nie było,
Tylko Marta, och, jak by się wracało miło.
Wszedł do kuchni, ci dwoje na niego spojrzeli.
Mickiewicz siedział w jednym z tych pseudoszyneli
(Miał dwa, zmieniał co tydzień, „by nie wpaść w rutynę”).
Łukasz spróbował zrobić sympatyczną minę,
Która jednak nie wyszła. Porażka na starcie.
Bardzo szybko całusa dał w policzek Marcie.
Oczywiście nie w usta, głupio przy Adamie.
Kiedyś myślał, iż w końcu przy nim się przełamie.
Źle myślał. Są przez niego z Martą jak rodzeństwo,
Nie para. Współlokator. Co to za szaleństwo?!
Stryj to świetnie obmyślił, no, naprawdę dzięki.
„Cześć”, mruknął do Adama bez podania ręki.
Nie chciał jakoś dotykać jego zimnej skóry.
(Wampir! Adam Mickiewicz! Ikony kultury!
Dwie w jednym! Jak z kimś takim wejść w rywalizację?
Nijak! Dwie różne ligi!) „Jadłaś już kolację?”
„Tak”. „To sobie coś wezmę”. Otworzył lodówkę.
Wyjął hummus i starą z cykorii surówkę,
Nie dosyć jednak starą, by szła do śmietnika
Bez wyrzutów sumienia. „Ta tradycja znika,
A szkoda”, mówił Adam. „O czym rozmawiacie?”
„No, najpierw było o tym, co o bliskich stracie
Mówi _Księga umarłych_ i buddyzm z Tybetu.
Wiesz, że mają tam frazę »skok z jaczego grzbietu«?”
„Jaczego?” „Z grzbietu jaka”. „Aha”. „Jak skok wiary,
Chociaż dużo też różnic i w ogóle, stary,
To jest TAKA tradycja… Jeszcze te mandale,
Rusini nie wiedzieli o buddyzmie wcale,
Malując po tych wioskach podobne symbole,
Szkoda, że nikt nie uczy o tych rzeczach w szkole,
Tylko Grunwald i jakaś inna Somosierra”.
Łukasz włożył dwie kromki chleba do tostera,
Myśląc, że gdyby w końcu byli w domu sami,
To mógłby się przejmować bardziej mandalami.Mieszkanie, Łukasz
Łukasz, na łóżku siedząc, przeglądał Tindera
(Od kiedy ich relacja robi się nieszczera?
Wprost jej nigdy nie skłamał, przecież nie pytała!),
Pewna pula zdań była tam w opisach stała
(Przynajmniej jeśli chodzi o kobiet profile,
Męskich Łukasz nie widział za dużo. Przez chwilę
Koleżanka mu dała raz do oglądania).
Łukasz bardzo nie lubił w nich jednego zdania,
Które brzmiało mniej więcej: „Szanujmy swój czas:)”.
O co im, kurwa, chodziło z tym czasem,
Co za argument? Pełen kapitalizm,
Czas to pieniądz, nie można go tracić na randki,
Z których nic potem nie będzie? A zamiast tych randek
Można by popracować? Szanujmy swój czas.
A czy on teraz szanował swój czas?
Pięć minut, póki Marta jeszcze jest w łazience,
A on zdjęcie za zdjęciem przesuwa – najczęściej
W lewo, lecz raz na dziesięć lub piętnaście – w prawo.
Jego dziewczyna jest teraz za ścianą. No, brawo.
Bardzo odpowiedzialne i bardzo lojalne.
Ale też bez przesady – przecież myśli tajne
I fantazje sekretne to podstawa związku,
I nie myśleć o innych nie ma obowiązku
Człowiek – do monogamii nie stworzone zwierzę.
Ale to więcej niż myśli – jest na tym na Tinderze,
Przesuwa te profile, miał już parę matchy.
A jeśli kiedyś z jedną z dziewczyn się zobaczy?
Nie, zna dobrze granicę, której nie przekroczy,
Nie tylko nie spotykać żadnej w cztery oczy,
Lecz nawet nic nie pisać. Pisanie oznacza
Już jakieś połączenie. Więc kiedy miał matcha,
Przez chwilę się nim cieszył, a potem kasował.
Usłyszał drzwi skrzypnięcie, już telefon chował,
Ale jeszcze nie wyszła. Alarm był fałszywy,
Czy on też jest fałszywy?
Jeśli się nie spotyka, na czacie nie gada,
Nic takiego nie robi, to chyba nie zdrada?
Co w tym złego, że czasem zdjęcia poprzesuwa
I tę wolność niezwykłą przez moment odczuwa,
Jak kiedy w każdy piątek, w rozkwicie wieczoru
Wchodził na parkiet w Studio – ta przestrzeń wyboru,
Możliwości otwarte w setkach rozgałęzień!
Albo chociaż w dziesiątkach. A teraz jak więzień
Zamknięty w jednej parze. Plus jeszcze ten trzeci.
Widać przecież, że Marta na Adama leci,
Jeśli nie seksualnie (jak się wciąż zastrzega),
To w sensie fascynacji na pewno. „Kolega”!
Tak Adam o nim mówił! Szczyt wyższościowości.
Łukasz miał już powiedzieć: ta forma go złości,
Kiedy tamten to wyczuł i na imię zmienił.
Ale wciąż się wywyższał. Ach, wszystko zacienił,
Jak ten, kurwa, Baublis, czy jak mu tam było,
Ten dąb, co w jego cieniu sto osób się skryło,
Bo Łukasz także czytał _Pana Tadeusza_!
Wiadomo, że sytuacja, w której są, wymusza
Myślenie o Adamie, ale ta przesada!
Marta albo z nim gada, albo o nim gada.
Tu Adama historie, tam jego problemy,
A może Łukasz też ma poważne problemy –
Och, bez końca we troje, nigdy intymności.
Niech go złapie z Tinderem. Wszystko się uprości,
Jak się w końcu rozstaną. Powiedział to głośno.
To znaczy, tylko w myślach, ale w myślach głośno.
Trochę go to przeraża, powiedziane głośno,
Nawet w myślach. O, teraz już naprawdę Marta
Wyszła z łazienki. Łukasz wyłącza Tindera
(Ustawił tak, że na wierzchu nie widać ikonek
Chyba, że się go włączy. I bez powiadomień)
I szybko chowa telefon. Marta się położy,
Chwilę coś pogadają, jak szybko to minie,
Kiedy w głowie te myśli. Potem zgaszą światło.
O seksie nie ma mowy, zresztą to klasyka.
Ostatnio próbowali dwa tygodnie temu
I nie wyszło, bo Łukasz usłyszał – ktoś idzie,
I myślał, że to Adam, chociaż to był Eks,
Ale już mu odeszło. Dwa tygodnie temu.
Marta chyba zasnęła, ale Łukasz nie śpi,
Wszystko mu to wiruje w głowie, chciałby krzyczeć,
Nie będzie w środku nocy. Gdyby w końcu zasnął,
A nie leżał na plecach, z otwartymi oczami,
Jakby sam był wampirem.
Łukasz chyba już zasnął, ale Marta nie śpi.
I myśli o rozkładzie, a konkretnie pleśni,
Którą dzisiaj znalazła w tym serku z bazylią.
Takich rzeczy się psuje u nich jakiś milion,
Tak strasznie jest wyrzucać do śmieci jedzenie,
Muszę to zmienić, myśli. Od dzisiaj to zmienię.
Niestety pleśń zielona jest bardzo niezdrowa,
Jak to śpiewał Świetlicki? Jest tylko grzyb, robak,
Entropia, ostatecznie nie ma na nią siły,
Ten rozkład obrzydliwy, jakiś chaos zgniły,
Zanim wszystko się zmieni w ładny suchy proszek,
Najpierw te obrzydlistwa. Adam znowu poszedł
Na Nowowiejską. Chodzi czasem do szpitala
Pomagać chorym w manii. Czy mu to pozwala
Złagodzić pamięć tamtej psychozy Celiny
I może też osłabić w nim poczucie winy,
Którym jest chyba jakoś jednak obciążony?
Że nie pomógł jak trzeba przy chorobie żony,
A więc pomoże teraz? Nigdy nie spytała,
Bo to by było tak niedelikatne,
Może gdyby powiedział sam. Ale nie mówił.
Och, była kiedyś na tej Nowowiejskiej
U koleżanki. Jak tam było strasznie.
Ten brud. I zapach. I tak dużo ludzi
Bardzo cierpiących. Koszmarna palarnia,
Niewiele lepsze sale. Och, naprawdę,
Kto chciałby tam się znaleźć, nikt, nikt, nikt.
Jakie to dziwne, leżeć i zasypiać
I wiedzieć, że w tej chwili Nowowiejską
Idzie Adam, że wchodzi do tego szpitala,
Że zanim wejdzie w duchotę oddziału,
Oddycha jeszcze raz powietrzem nocy,
Że to się dzieje.
_Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży._