- W empik go
Wypisy z literatury polskiej czasów najnowszych: Uzupełnienie dziejów literatury (1864-1905) - ebook
Wypisy z literatury polskiej czasów najnowszych: Uzupełnienie dziejów literatury (1864-1905) - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 964 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
empuza.
Serce samolubne, jak te bogi, które
Ty w pogardzie masz–jest zawzięte, mściwe!
Czyż ty wiedzieć możesz, jak jest wielki
W matki wnętrzu przebaczenia skar?
Choć–pewniejsza rzecz zmuszonym nie być
Nigdy czerpać w skarbie tym…–Złowrogie
Dziewczę! z słowy twemi precz ode mnie!
Wątpliwości wzburzasz we mnie jady,
Krewkość moją kusisz… Precz ode mnie!
Ludzkich we mnie precz podejrzeń słabość–
Póki pewność moc mi boską daje
W Meleagrze jam troskliwym trudem
Własnej myśli wytworzyła świat–
Braci moich, którzy z nim w tej chwili
Jak i zawsze będą, są i byli,
Braci krwi mej ku pomocy mając
W Kalidonie wychowany wilczym,
Łowiec dziki serce ma z krzemienia–
Tylko zimne woli mej żelazo
Iskry uczuć krzesać w nim podoła.
Gdy zapragnę by mi godne siebie
Wnuki spłodził–tutaj, nie gdzieindziej,
Tę wybierze, ktorą ja mu dam!
empuza.
A jak już skądinąd sam on przywiódł taką, Która w bój o niego z tobą wstąpić zechce?
althea.
Atalanta!… Milczysz?…,. Więc to o niej Mówić chciałaś. Rzecz to śmiechu godnal Amazonka – która dłonią własną Nożem sobie pierś wypruła krągłą, By jej snadniej było prężyć łuk! Która, gdyby mogła–z tejże piersi Wrazby serce sobie wyłupała, By jej snadniej było nic nie kochać!
Atalanta–dumna wprzód królowa – Dziś kamienną pięścią w ziemię wbita, Wstydu twarde w ustach swych wędzidło Zgrzytającym zębem żuć zmuszona!
empuza.
Pamiętając wszystko–nienawidząc–gardząc – Sama jednak może pokochaną być.
althea.
Bluźnisz własnych twych przekonań wierze! Co? co? Między matką i kochanką, Która, biorąc wszystko, nic od siebie Wzamian nie da–między taką mówisz – Między taką–i pomiędzy matką Nie jak drugie, ale jak ja jedna, Która własnych mych wnętrzności życie Baz mu dawszy, z każdym oka mgnieniem Wciąż nanowo życie mu to dawam – Onby miał się wahać choć chwilę? Precz! Szaleństwo w twych się usta pieni!
empuza.
A jak on to życie niezupełnie swoje Które niegdyś boleść, dziś cię zaś kosztuje Bogów poniewierkę, marnie siebie ceniąc, Zechce jej pod stopy rzucić niewolnicze?
althea.
On! tak dumny! kłamiesz! Tym sposobem Dwa on życia dałby! Gdyż przysięgam: Wprzód zabiję go i sama umrę!
empuza.
Nieśmiertelność w śmierci syna twego gwałcąc, Czyś jest pewna własnej śmiertelności prawa?
altkea.
Milcz, szalona! Dość mi na to: znagła Mej boskości zrzekszy się, człowieczym Niedołęstwem obezwładnić dłoń, W której, równym doczesności prawem, Dzierżę wolna bytu mego kruchość, Jak i syna trwałość wiekuistą…
W. Feldman.-–Wypisy literatury polskiej najnowszej.
EMPUZA.
Trwałość Meleagra? Ty – w twej dłoni? Jakżeś Jest zarozumiała. Pierwszy lepszy złodziej, Któryby, skuszony owej skrzynki złotem, Kędy niedolotną głownię kryjesz drżąca, "Wykradł ją ze skarbca twego wraz z twą władzą Równym tobie byłby syna twego panem!
ALTHEA.
Nóż mi w serce wbijasz, dziewczę głupie… Strzec jej! złodziej, mówisz?–O przeklęta! Świętokradztwo!… W oczach mi się mroczy… Tej nędznicy strzec jak oka w głowie, Aż nie wrócę. Gdyby zbiec zdołała, Wraz z nią tysiąc zasłużycie śmierci.., Złodziej! Życia mego skarb! Ratujcie!
(wbiega do dworca).
chór.
O szalona dziewico! Czyż ci się nie zdawa, Że słowy twemi gwałcisz gościnności prawa?
EMPUZA.
Słowy prawdy gorzkiej! Tak – przeklęty dzień,
W którym bogów złość, obcą woli mej
Mowę w usta mi włożyła, bezlitośnie
W mózg mój chory myśl nie moją mi wtłaczając!
chór.
Nie znamy, skąd się wzięłaś i nie wiemy sami,
Co nam sądzić o tobie; odkąd jesteś z nami,
Tajemnicza, smutna, tr woźna – któż wypowie,
W jak srogiej grozie gniewni dzierżą nas bogowie!
Z wiatry złemi, na wzdętym grzmiących klęsk zalewie
Przybyłaś do nas – po co? kiedy? jak? nikt nie wie
Zwątpienie z tobą gości, śmierć od ciebie wieje,
Drętwisz spokój, pogodę, uśmiech i nadzieje.
Bezprzytomna, nieznane, gdy cię dręczą dreszcze,
Sinemi usty w przestrzeń słowa szepczesz wieszcze…
Zdają się władać tobą podziemni bogowie–
Zdajesz się być z Otchłanią Cieniów bladych w zmowie–
Jeśliś pastwą czy sługą ich ciemnego dzieła,
Idź od nas–i twe pomsty obyś z sobą wzięła!
empuza.
Tak – odejdę precz. Lecz się spełni wprzód
Bezlitosne prawo zdrad i krzywd i skarg –
Aż w rozdartą pierś bluźnierczemi usty
Próżno będzie rozpacz wzywać gromu z chmur!…
Skąd przychodzę–wiedzieć chcesz? skąd mój ród?
Pindu wał ochronny mglisto nas odgradza
Od tych stron, gdziem pierwszy dnia ujrzała brzask.
Tam, w przystępie pychy, czerń Gigantów niegdyś
Chcąc niebieskich stropów świętokradczo sięgnąć,
Peljon wiecznym śniegiem siwy, na szumiący
Osy leśnej trzykroć wydźwignęła grzbiet,
Jednym Zeus potężny pięty swej kopnięciem
Z gór tych tym zuchwalcom ciężki zdziałał grób–
Owszem – po ich członkach sunąc je drgających,
Przepaść między dwiema lądy temi wgłębił,
Na którą gdy Pencja wpłynął święty zdrój,
Tempe się urocza uśmiechnęła światu,
Niby z groźnej burzy słodkie dnia zwycięstwo…
O dolino Boska! o ty ziemskie niebo!
Któż pogodę, ciszę twą, i któż wypowie
Spokój twój słoneczny? Ach! nie mnie to nędznej
Gościć wśród twych wdzięcznych smugów, łąk i gajów..
chór.
Mów dalej. Zbrodniaż jaka, myśl, czy chęć zuchwała W szerokie świata szlaki stamtąd cię wygnała?
empuza.
Zbrodnia? nie–jam czystać. Myśl? –o któż mi kiedy Przy mnie ją przytrzyma – lub, choć opamięta? Chęć? –O gdybym własną woię choć na chwilę Mogła mieć! –lecz próżno! Równie dniem jak nocą Wypoczynku nie mam. Od bladego rana Nigdy niestrudzoną siłą wskroś targana, Miotam się bezwiednie jak pajęcza przędza, Którą tchem szalonym wiatr niemiłosierny Poniewiera niosąc, i przez głóg i ciernie Zdarte w szmaty drżące, dalej gdzieś przepędza…
chór.
Biedna! zataczasz w koło błędnemi oczyma – Duch cię jakiś złośliwy w twardej,władzy trzyma – Tchu pragniesz–broczy piana brzeg twej wargi sinej – Skąd ci niepokój taki–jeśliś jest bez winy?
empuza.
Trzebaż winy na to? ślepych losów ślepe
Niewolniki! Wamźe badać konieczności
Jarzmo, wgniatające w ziemię krnąbrny kark?
Wamźe to na dłoniach i u nóg łańcuchy
Moje opatrywać krwią opływające?…
Jednak wyjdź z mych bladłych ust, męczarni słowo –
Jednak bądź koniecznie, co nie może nie być…–
Bo gdy mię badacie, czyż wy wiecie sami:
He wstręt wasz zbawczym dręczy was przeczuciem –
Ile mi rozkazem jest wasz trwożny sąd?…
Bo gdy mię badacie, choć zataić prawdę
Jak ją wyznać, równą dla mnie jest katuszą –
Milczeć pragnie wola, usta mówić muszą…–
Ktom jest? wiedzieć chcecie? ktom jest? –zaraz – gdyby
Zwłoki jeszcze choćby chwilkę – ktom jest?… Oto –
Równie drugim wstrętna, jak i samej sobie,
Jam dziedzictwem tęsknym w wieczny czas przeklęta
Istność wśród bezdroży głuchych!… O rozpaczy!
Nigdy żoną nie móc, matką być, kochanką–
O nic nie dbać–wszystko wiedzieć–wszystko znać –
Czytać równie w blaskach słońca przeraźliwych,
Jak w drętwiących dreszczem czarnych snu otchłaniach
Opadnięty z szat widzieć wszędzie świat–
W nic ufania nie mieć… Ale nadewszystko –
chór.
Gdy miłości wyroki wzbroniły ci gniewne, Tedy choć nienawidzieć wolno ci zapewne?
empuza.
Nienie – nic mi nie jest wolno! O! i gdyby
Nienawidzieć chociaż! Ale nie – napróżno!
Utworzona jak być może najwyrodniej,
Tej szlachetnej nawet jam niezdolna zbrodni!
Głaz obojętności nosząc w głębi łona.
Nawet z pomsty pociech jam wydziedziczona!…
CHÓR.
Precz od nas! Dreszczem śmierci ziębisz nas do kości! Grób ty jesteś zapadły–próżen dnia światłości – Twardy–na łkania głuchy–oby tez i niemy!… Bowiem, co cię nas dręczyć skłania? czyż zgadniemy?
empuza.
A więc posłuchajcie – wzgardą i przekleństwy Płacąc mi, gdy chcecie – albo zbawczym wstrętem, Póki wam jest wolno–lub litości wsparciem, Póki stać was na to–wszystko mi to jedno. Jak złowieszczy kruk, w dali coraz bledszej Bystrym patrzy wzrokiem w trupa szklane oczy, Jako wilk złowrogi, który węchem wietrzy, Kędy skrzepła krew ciche smugi broczy, Jak przeczucia pewność, której uic nie mami, Tak jam jest przed wami, z wami i za wami!
chór.
Co to jest? Nieszczęśliwa! coś ty powiedziała? Oczy twe w słup – w źrenicach błysk ci groźny pała – Z twarzy twej krew uciekła – brak tchu pierś twą gnębi – Cóż ty strasznego czytasz w niezbadanej głębi. Włosy ci wstają dębem jak Erynnij żmije… Meleager nasz! Bogi srogie… on nie żyje!
empuza.
Nie – Nie–jeszcze – jeszcze–Głos mi w krtani więźnie..* Meleager..
Czyliż nie widzicie, że królowa
Braci własnych, na śmierć wyprawiła pewną,
Byle on ocalał?…
chór.
Mniejsza o nich. Nie mają w żyłach krwi Ojneja!
empuza.
Krwi–krwi–precz oprawcy!
chór.
W Meleagrze nam jednym troska i nadzieja!
empuza.
Kalidońce twarde! Drzyjcież śmierci troską o nadziei byt!…
chór.
Co ty mówisz?
empuza.
Dwie go razem kochać ani chcą… ni mogą – I dla dwu współcześnie on nie może żyć
– 51 – Dwie te wyłączności
To jak stal i krzemień, z których tarcia tryśnie Iskra, która wprędce spełni żertwę srogą…
chór.
O Bogi! czyż wy to słyszycie?
empuza.
Jedna mu wraz z sercem życie z piersi bierze, Chociaż o tym nie wie… Druga w płochej wierze Siebie w nim zabije–chociaż o tym nie wie… Atalanta!
Nie–nie–to Althea!
CHÓR.
Podtrzymajcie ją. Przebog!–zda się życie Uciekać z niej. Doprawdy–ten jej krzyk złowrogi Z rdzeni duszy wyjść musiał. O! dniu pełen trwogi – Już zapadasz niezwrotnie w mgliste gdzieś obszary Szczęśliwych może krain – a ten zmrok twój szary Tak nas groźnie ogarnia, że wśród sennych cieni Milczeniem porażeni, dreszczem wskroś dręczeni, Podczas gdy resztką słońca płoną gór krawędzie, A z nami noc – pytamy, patrząc w dal: co będzie?–
(Wraca Althea ze skrzynką)
ALTHEA.
Precz przeklęta i twój razem z tobą Niepokoju zaraźliwy trąd! Dalej! precz z nią!–
CHÓR.
Nie trwóż jej. Czyż nie widzisz–obca sobie samej,
Sama sobą nie władnie. Zostaw ją – błagamy.
Tylko co groźnych przeczuć wygłosiła słowo,
W których przeznaczeń głucho warczy grom!–Królowo,
Patrz – na niebie bogini leśnej brzask już świta–
Cześć jej daj. Ponad nami wisi pomsta skryta…
Tyś od nas bogów bliższa, bohaterów córo,
Spraw twą wolą: niech groźny cios przeleci górą…
Często bywa, że gdy się wielki upokorzy,
Wielkość małych oszczędzi twardy wyrok boży…
Myśmy z tobą–lecz nawet, gdy zostaniem sami,
Nie bądź przeciwko sobie, gdy być nie chcesz z nami!
– 5 5 –
althea.
Gdy chcesz, módl się sobie,
Tłumie ciemny! Ja–z mym skarbem – o nic
Moge nie dbać dumna i gardząca.
Czym błagała, by mi moc mą dano?
Nie–konieczność mieć tak chciała–która
Groźnym bogom twardym jest wędzidłem…
Wy się sobie módlcie, kiedy chcecie…
Co? mówicie: cios? mówicie: groźba?
Jak i kied)? Skąd i prawem jakim?
O przeklęte dziewczę opętane!
Niespodzianie? powiadacie. Tamta
Serce jego nędznie wziąć mi śmiała?
Nie–to ona mówi tak–ta wiedźma!
Ducha mego twardych cnot żelazo
Nadjadając zwątpiałości rdzą…–
O przepadnij! i niech dzianą trwogę,
Której pojąć ani chcę, i moge,
Z gorzką śliną w zbladła twarz twą splunę!
Precz! przekleństwo!… Nie–nie–jam spokojna,
Pewna siebie… Wy się sobie módlcie…
chór.
Odeszła i na ręce wsparszy chmurne lica, Dumna, niby zaklęta w kamień nawałnica. Bogowie! jeśli w dąb ten otchłań grom wyzionie, On wam do nóg złamany runie – lecz w koronie!
Jako król Henricus jeszcze chyżej bieżał precz z Polski niźli do niej był jachał (1574).
Nie stało Polsce Piasta ni Jagiełłą: Opatrzność dała, tać i Ona wzięła. Naród chce sobie swego; lecz panowie,
Tedy z zamorza, czarci wiedzą po co, W pudełku śklanym, co je zwą karocą, Wiodą paniątko. Istna łątka z wosku! Cienki, opięty, kusy po czartowsku, Pachniący mydłem, aż w nos człeku bije; Kolczyki w uszach, kołnierzyk u szyje, Rączka do haftu, twarzyczka różowa: – Tfu! do pioruna!–czy zaś białogłowa
Na Króla Polsce?…
Spowity był cały W futra, i jeszcze zęby mu szczękały, Bo mu gadali jego poufnicy, Że w Polsce naszej od samej granicy Mróz trzaskający skrzypi wiekuiście; Kiedy zaś spostrzegł, że na drzewach liście, Na ziemi trawa, myślał sobie pono: Że to na jego przyjazd ulepiono: Bo wszystko macał, chcąc też dojść, niebożę, Z czego rzecz każda zrobiona być może?
Lecz osobliwie podziw jego wzrasta, Skoro obaczył domy, wsie i miasta; Bo mu gadali mędrkowie ci sami, Że więc Polacy za pan brat z wilkami.
Było też widzieć papinkarze owe!
Każdy z nich nosił w kołnierzyku głowę,
A zaś różenek mały przy kieszeni;
A wszyscy byli tacy oblepieni,
Że wyglądali, jak gdyby nie mieli
W co się przyodziać, lub jak człek z kąpieli.
Taką to drużbę pan przy sobie chowa:
Paplając, myśląc, że to jaka mowa;
A on gładyszek wśród nich z nosem w górze,
A płaszczyk na nim jak skrzydełka kurze,
A jak zaś chodzi, to się zda podryga,
To znów się wierci niby jaka fryga…
O, miły Boże! więc że nam wypadło
Mieć to miodowe królem czupiradło,
Iż się zachciało panom tego licha?
Na sam bigosu zapach, kaszle, kicha;
Barszcz w gardło drapie, w ząb go kłuje kasza;
Zrazów się sroma, węgrzyna przestrasza,
I jeno swoje cukrowane cmoka
Winka, pytlując językiem jak sroka,
Gdy szlacheckiemi tymczasem imiony
Krztusi się mydłek, jakby zdławiony…
Mieliż co zwozić panowie zwaśnieni! Co tu z rożenkiem? chyba do pieczeni. Co można robić z rękami, jeżeli Niema człek pasa, ani karabeli?
A nadewszystko, co nam z takiej głowy, Od której tylko zapach olejkowy? Co Polsce z serca, które zamiast zbroi, Niewieści rąbek i aksamit stroi?
Więc też na sejmie, w onym krześle chwały, Gdzie same dotąd męże zasiadały, On smyk wyglądał jakby chłopię płoche.
By sobie jakoś nadać wagi trochę, Chciał się rozwalić i wyciągnąć nogi; Ale gdy spojrzał, strach go przejął srogi Tylu postaci, tak coś pełnych ducha, Że im bezkarnie w kaszę nikt nie dmucha, I też nie jednej porąbanej twarzy, Której błysk oka dziwnie się kojarzy Z szablicy błyskiem, a ta kiedy brzęka, Mniej nieco śmieszna od jego rożeiika.
Więc zaraz odtąd nosem kręcić zacznie, I z Niemcy swemi bredzić coś cudacznie.
Cóż, gdy mu przyszło (jak mu słusznie każem) Z panienką naszą stanąć przed ołtarzem, To zamiast Bogu dziękować w pokorze, Że się z królewską krwią połączyć może, Ten skądiść lichy zamorski szlachetka Pocznie wybredzać i natrącać zlekka: – A to że brzydka, a to znowu stara, A to metresy trzymać przy niej wara…
A idźże sobie błaźuie ty na cztery Wiatry, jeżeli chcesz by człek był szczery! Toż ty krew, co jest Polskiej ziemi chwałą, Masz sobie za nic, lub za bardzo mało? Niedoczekanie twoje wiercipięto, Byś miał za żonę tę panienkę świętą, Co ją swą Panią zowie Polska cała; Co nas tak kocha, że nigdy nie chciała Iść za mąż z kraju, chcąc być zawsze z nami.
Więc widząc chłystek, że nas nie omami Swym trefnisiostwem, ani złapie w sidła, Niewartym swoim parlefranse z mydła, A nadewszystko, że mu niespodzianie Taką Zborowski kością w gardle stanie, Iż Wapowskiego mając rzec nazwisko, Od zachłyśnięcia był już ckawki blizko;
Pocznie układać z swojemi panięty, Że może lepiej, za pas wziąwszy pięty, Kopnąć się nazad skąd się przyjechało, Niźli się guzom nadstawiać zbyt śmiało.
Zatym, cichaczem zabrawszy manatki, Czarcim sposobem, on paniczyk gładki, W tej samej, w której przyjechał karocy, Do Farmazonji prysnął o północy.
Cóż tedy? Za nim gonią panów zgraje, A naród krzyżyk na drogę mu daje.
Z ksiąg przypowieści.
Synu mój–strzeż mego słowa! Niech ono, jak rzecz nie tania, Wciąż się w zanadrzu twym chowa.
Synu mój–strzeż Przkazania
Jako źrenicy! bo czyje
Oko jest ciemne–śmierć wchłania.
Niech ci pierścieniem obwije Palec serdeczny, a zbroję Zrób sobie z niego pod szyje.
Mądrości mów:–Tyś jest moje Kochanie ślubne–i przy niej Stój z przezornością we dwoje.
By cię od obcej zdrajczyni Strzegły, co czci cudzej rada, Słodkiemi słowa swe czyni.
Bo raz, ku ścianom sąsiada Z za krat mych pojrzę–a oto Niemądry człek się tam skrada.
Chyłkiem, gdzie bluszcze uplotą Jej dom, on krocząc, się chowa W zmierzch szary, ciemną robotą.
Ku niemu wnet białogłowa
W szetecznym pomknie ubiorze,
Złowić mu duszę gotowa.
Błędna i która nie może
Dorna się ostać, lecz bywa
U węgła, we drzwip.ch, na dworze–
By głupich w grzechu ogniwa Sidłając, brać mogła sobie Niewstydna i świegotliwa.
Więc w ręce ujmie go obie,
U ust zawiśnie mu cała,
I rzeknie w chytrym sposobie:
–„Ku tobie dusza mi pała Więc chodź–jak swego cię biorę Gdym cię wyszedłszy potkała.
Wzmocniłam już na tę porę Łoże, a z wurzchum nakryła Kobierce przeróżnowzore.
Mirrhy i nardu tam siła Pachnie z tej miękkiej pościeli I cynamonu woń miła.
Chodź–bądźmy sobie weseli, I wspólne miejmy wezgłowie – Aż nas brzask zorzy rozdzieli.
Mój mąż się o tym nie dowie – Pojechał w drogę daleką – Wróci w miesięczne aż nowie."–
Tak z ust jej… by miód, by mleko, Przeróżnych pieszczot osłodą Zdradliwe namowy cieką.
Jak wół, na rzeź gdy go wiodą, Jak tryk co smaczna mu trawa, Szedł za zwodnicą tą młodą.
Nie wiedząc, że śmierć bladawa, Za powróz głupstwa uszyje Ciągnąc, na zgubę go dawa!
Aż mu wątrobę przebye Grot struty, wtedy się dowie: W ślady wstępował on czyje?
?e, jako ptak ślepej sobie Rówien, sam śpieszył do matni, Dążąc na cudze wezgłowie.
Synu! Głos tobie ślę bratni! Słów moich pilen bądź proszę – I w nich uporem się zatnij!
Mierz sobie dróg jej rozkosze, Kręte jak smug zdradnej fali, I jak pieszczenia macosze…
Zgubieni przez nią bywali Różni–nie jeden się dla niej Ciężko zraniony powali.
Od niej też pozabijani
Są nawet silni mocarze!
Dom jej–to szlak do otchłani,
Co wprost ku śmierci iść każe!–
ADAM ASNYK.
Urodź. 1838 r. w Kaliszu, w r. 1863 należał do Rządu narodowego, w r. 1866 ukończył studja społeczne w Heidelbergu. Umarł w r. 1897 w Krakowie, gdzie spędził ostatnie ćwierć wieku, biorąc też udział w życiu publicznym, jako poseł sejmowy, redaktor postępowo-demokratycznego dziennika i pierwszy prezes Tow. Szkoły Ludowej.
Poezje od r. 1864 pod pseudonimem El..y zbiorowe wydanie w 4 tomach w Krakowie, prócz tego szereg utworów dramatycznych (Cola Rienzi, Zyd, Kiejstut, Bracia Lerche) bez właściwego uczucia tragicznego; lepsze już lekkie komedje: Gałązka heljotropu, Ko-medja konkursowa.
Jeden z największych liryków polskich, bogata, szlachetna i prawdziwie poetycka natura, zasługuje na poważne studja i daje głębokie zadowolenie estetyczne.
Henryk Galie: Adam Asnyk, szkic literacki. D. Słowo o Adamie Asnyku. Odczyt niewygłoszony (1906).
Na czele bitnych rzymskich legjonów
Spaliwszy na Tygrze floty, Gdzie przed wiekami wódz Macedonów Rozbijał swoje namioty,
Stanął zazdrosny jego podboju
Świeżą okryty purpurą Cezar, co wedle sługi pokoju Na słońcu prawdy był chmurą*) Pieszcząc w swym sercu przeszłości mare
Chrystusa sieciom niechętny Zamierza wskrzesić imperjum stare I Olimp bogów ponętny.
Jedzie i marzy o swoim wrogu
Co berło świata wydziera O tym nieznanym i cichym Bogu Co gdzieś na krzyżu umiera. – Duszę mam – mówi–blasków słonecznych
Pełną i niemi obrzucę Ludzkość spragnioną jutrzenek mlecznych, I dawną pogodę wrócę.
Przezemnie błyśnie dawna potęga Obrządku, co światem władnie A nowa wiara, co Rzym rozprzęga Pod stopą moją upadnie. Nie w ciemnym, na wpół dzikim marzeniu
Leży zbawienie dla świata Lecz w tym Heliosa jasnym promieniu Dojrzewa przyszłość bogata.
Mądrość, na którą wieki się całe
Składały w ciężkiej kolei: Mamyż wymienić za to niestałe Zaziemskich widmo nadziei? I barbarz)ńską targnąć się ręką Na święte przodków spuścizny? Za galilejską biegnąc jutrzenką Odstąpić wrogom ojczyzny?
0 nie, mój mistrzu, co wzrok odrywasz Od ziemi, gdzie życia cele,
1 myślą w sennym niebie spoczywasz Ziemią się z tobą nie dzielę;
) Tak panowanie Juljana nazywał Atanazy, biskup Aleksandryjski.
Juljan Apostata.
Lecz ją sam ujmę w żelazne dłonie
Promienną przeszłość odtworzę A na zwycięskim wejdzie zagonie Słońce, co zgasnąć nie może.
Tak dumał Juljan patrząc się w gwiazdy
I szukał swojej w niebiosach, Aż wtym z pod ziemi perskie podjazdy Przyszły rozstrzygać o losach. Wzięły zwycięstwo bitne legjony,
Pierzchają hordy przed niemi Ale wódz strzałą perską raniony Chyli się z konia ku ziemi.
I laur ostatni rwąc na tej niwie
Obficie krwią swą go zmywa, Spojrzał się w górę dumnie, wzgardliwie, I sny wzgardzone przeżywa. Potym zgarniając w dłonie już drżące
Strumień krwawego koralu Cisnął nim w niebo jasne, milczące Z wymówką skargi i żalu.
I zionąc duszę w namiętnym krzyku,
Słabnący rzekł Apostata: – Dziś zwy iężyłeś Galilejczyku! Lecz jutro!… gdzie jutro świata? Cóż? że my padniem przy tych bożyszczach
Tchnących wdziękami młodości Cóż? że na naszej potęgi zgliszczach Ponury krzyż się rozgości,
?e ten świat grecki w mgły się rozwieje
Z harmonją tęczowych mytów Że w miejsce niego niebo zadnieje Męczeńskich pełne zachwytów. Czy krzyż otworzy swoje ramiona
Tułaczej narodów rzeszy? Czy w cieniu jego spocznie strudzona Ludzkość, co nie wie gdzie śpieszy? Czy tak jak teraz kona świat stary
Pod znakiem boskiego zbawcy Nie będą padać ludów ofiary Wleczone pod miecz oprawcy? Czy w imię tego czarnego krzyża
Świat się nie spławi krwi strugą I wiara co dziś niebo przybliża Ciemności nie będzie sługą?
O przyjdzie chwila, w której o Tobie
Gromady zwątpią cierpiące, Gdy ujrzę na swych nadziei grobie Jak ja, dziś niebo milczące, I wołać będą w dzikim okrzyku,
Padając pod topór kata: Dziś zwyciężyłeś Galilejczyku! Lecz jutro! gdzie jutro świata?
Herakles.
I.
Greckiego mity Heraklesem zwały Chociaż właściwie ludem się nazywa, Na wieczną pracę nieba go skazały. Więc jego ramię nigdy nie spoczywa. Jest pracowity, silny, i wytrwały, Lwia skóra nagie barki mu przykrywa, Lecz wobec pana swojego nieśmiały, Łańcuchów swoich sam kuje ogniwa. I spełnia wszystkie najcięższe zlecenia, Kiedy podniesie maczugę–to straszny! A jednak stąpa cicho, najzwyczajniej, Pełen zaparcia i upokorzenia Śmieją się z niego, że jest za rubaszny, Kiedy go widzą w augjaszowej stajni.
II.
Dziewicza Muza nieraz wstydem spłonie Widząc jak grubej oddany swawoli Pijaną orgją gasi ogień w łonie Pragnąc zapomnieć o tym, co go boli,
Lub gdy rozżarty nadmiarem niedoli Chwyta w szaleństwie za trujące bronie, I na świat biegnie w niszczyciela roli I krwią niewinnych plami swoje dłonie' Jednak pomimo tych wybuchów szalu, Przez które w niwecz idzie wiekow praca I wielkich czynów szereg się zaciera,
Z obłędu swego budząc się pomału Kornie na dawne stanowisko wraca I spełnia dalej dzieło bohatera.
III.
On bohaterstwo swoje malo ceni I nie wie jeszcze, czym jest i czym będzie, Nie wie, że cało wyszedłszy z płomieni, Miejsce dla siebie wśród bogów zdobędzie; Lecz wiedzą o tym bogowie strapieni, Co w nim mieć chcieli posłuszne narzędzie, Więc cały Olimp z wściekłości się pieni I prześladuje go zawsze i wszędzie. Jeszcze w kolebce posyłał mu gady Aby go zgniotły w duszącym uścisku I wciąż tysiącem olbrzymów nań godzi.– Bezsilne gniewy, zasadzki i zdrady! Będzie zwycięzcą… i przy gromów błysku Prometeusza z więzów wyswobodzi!
Miejmy nadzieję.
Miejmy nadzieję!… nie tę lichą, marną, Co rdzeń spróchniały w wątły kwiat ubiera, Lecz tę niezłomną, która tkwi jak ziarno Przyszłych poświęceń w duszy bohatera.
Miejmy nadzieję!… nie tę chciwą złudzeń Ślepego szczęścia płochą zalotnicę Lecz tę, co w grobach czeka dnia przebudzeń I przechowuje oręż i przyłbicę.
Miejmy odwagę!… nie tę jednodniową Co w rozpaczliwym przedsięwzięciu pryska Lecz tę, co wiecznie z podniesioną głową Nie da się zepchnąć z swego stanowiska.
Miejmy odwagę!… nie tę tchnącą szałem, Która na oślep leci bez oręża Lecz tę, co sama niezdobytym wałem Przeciwne losy stałością zwycięża.
Miejmy pogardę dla wrzekomej sławy
I dla bezprawia potęgi zwodniczej
Lecz się nie strójmy w płaszcz męczeństwa krwawy
I nie brząkajmy w łańcuch niewolniczy.
Miejmy pogardę dla pychy zwycięskiej, I przyklaskiwać przemocy nie idźmy! Ale nie wielbmy poniesionej klęski, I ze słabości swojej się nie szczyćmy.
Przestańmy własną pieścić się boleścią, Przestańmy ciągłym lamentem się poić – Kochać się w skargach jest rzeczą niewieścią, Mężom przystoi w milczeniu się zbroić…
Lecz nie przestajmy czcić świętości swoje,
I przechowywać ideałów czystość–
Do nas należy dać im moc i zbroję,
By z kraju marzeń przeszły w rzeczywistość.
Wierzba na pustkowiu.
Stoi wierzba płacząca Nad ciemnym jeziorem, Drży w promieniach miesiąca Kiedy wietrzyk ją trąca Wieczorem.
Wkoło piaski wilgotne, Rdzawe mchy i zioła, Wody mętne i błotne, I pustkowie samotne Dokoła.
Gdy na niebie zapada Noc martwa, noc cicha, Wierzba stoi tak blada Jak strwożona Dryada, I wzdycha.
Patrzy smutna na siue Niebosa z ołowiu, Na wód czarną kotlinę I piaszczystą równinę
W pustkowiu.
Chociaż cisza panuje Grobowa i głucha, Coś ją zgrozą przejmuje, Bo się w niebo wpatruje
I słucha.
W. Feldman.–Wypisy literatury polskiej najnowszej.
Gdy zegary gwiaździste Już północ naznacza, Lecą duchy nieczyste Przez obszary piaszczyste
I płaczą.
Przybywają z noclegu Wybladłe, skrwawione, I siadają w szeregu Pod tą wierzbą na brzegu,
Zmęczone.
Wspomnieniami ścigają Stracony sen życia, Nad przeszłością wzdychają I zbutwiałe wstrząsaj;)
Okrycia.
Wspominają swą silę I piękność młodzieńczą, Upojenia tak miłe – I klną swoją mogiłę I jęczą.
Klną poczęcia godzinę I matki swej łono, Swoich ojców, rodzinę I słoneczną krainę Straconą.
1 złorzeczą ludzkości I żywym na ziemi, Ich nadziejom, miłości… I wzywają nicości
Nad niemi.
Księżyc twarz swą ukrywa Za obłok, za ciemny Nagle wicher się zrywa, Az nim władca przybywa Podziemny.
I gromadzi swe straże I hufce śmiertelne, I po ziemi obszarze Spełniać dzieło im każe Piekielne.
Każe w strony rodzinne Powracać i czuwać Wkraść się w strzechy gościnne Nocą serca niewinne Zatruwać.
Tłumić lepsze natchnienia, Siać nędzę i ciemność I bezmyślność zwątpienia, Co czyn każdy zamienia, W nikczemność.
By w narodzie, co słynął Rycerski, szlachetny, Śmierci jad się rozwinął, Aby upadł i zginął
Bezdzietny.
Wysłuchały z rozkoszą Straszliwe rozkazy, I w powietrze się wznoszą I po ziemi roznoszą Zarazy.
Potrząsając skrwawione Całuny posępne, Lecą każdy w swą stronę: Wzniecać żądze szalone, Występne.
Lecą z wiatru poświstem Stopione w mgłę czarną: Kazić tchnieniem nieczystym, I siać w polu ojczystym Złe ziarno.
I znów pustka milcząca – Noc martwa i cicha – Stoi wierzba płacząca, Drży w promieniach miesiąca
I wzdycha.