Wyprawa do Smoczej Góry - ebook
Wyprawa do Smoczej Góry - ebook
Podążaj za prawdą i zmierz się z tymi, którzy ją odkryli
Trojaczki z Bambusowego Królestwa są gotowe wejść w role Smoczych Mówców, ale by wypełnić swoje przeznaczenie, najpierw muszą się nawzajem odnaleźć. Duch nadal pełni funkcję prawej łapy podłego Zachoda, a rozdzielone Ulewa i Łodyga obecnie przemierzają dwa odległe krańce krainy. Ponowne spotkanie wydaje się zatem niemożliwe, co oznacza, że triumf Zachoda jest coraz bliższy.
Droga młodych pand ku wypełnieniu przeznaczenia prowadzi aż do Smoczej Góry. W starciu z przeciwnościami będą musiały stawić czoła swoim lękom. Rodzeństwo nie wie jednak, że pomoc nadejdzie z najbardziej nieoczekiwanej strony, a los przyniesie zaskakujące rozwiązanie.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8203-276-5 |
Rozmiar pliku: | 7,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Łodyga ze Smukłego Lasu — młoda samica pandy
Jałowiec ze Smukłego Lasu — starszy samiec pandy
Trawa ze Smukłego Lasu — samica pandy
Hiacynta ze Smukłego Lasu — panda, matka Palika
Dzikie Jabłko ze Smukłego Lasu — samiec pandy
Wichura ze Smukłego Lasu — samica pandy
Palik ze Smukłego Lasu — młody samiec pandy
Zrywek Wytrawny Wspinacz — młody samiec
pandki rudej, najlepszy przyjaciel Łodygi
Tropicielka Wytrawna Wspinaczka — samica
pandki rudej, matka Zrywka
Skoczek Wytrawny Wspinacz — młody samiec pandki rudej
Plamka Wspaniała Pływaczka — samica pandki rudej
Łowca Wysoki Skoczek — samiec pandki rudej
Włóczęga Wysoka Skoczka — samica pandki rudej
Biegacz Uzdrawiające Serce — samiec pandki rudej, uzdrowiciel
MIESZKAŃCY KWITNĄCEGO WZGÓRZA:
Ulewa — młoda samica pandy
Peonia — samica pandy, przybrana matka Ulewy
Kamyk — młody samiec pandy, najlepszy przyjaciel Ulewy
Mgła — samica pandy, obok Szkwała to jedna z najstarszych pand na Kwitnącym Wzgórzu
Szkwał — samiec pandy, obok Mgły to jedna z najstarszych pand na Kwitnącym Wzgórzu
Cyprys — samiec pandy
Kwiat — starsza samica pandy
Brzask — samica pandy, matka Kumaka
Horyzont — samica pandy, matka Jodły, partnerka Cyprysa
Kumak — młodziutki samiec pandy
Jodła — młodziutka samica pandy
Duch — śnieżnobiały samiec pandy, wychowany przez irbisy, przybrany brat Ciarki, Śnieżycy i Szrona
Ciarka — młoda samica irbisa śnieżnego, najsłabsza z miotu
Pieprz — młody samiec pandy
Winorośl — samica pandy, partnerka Babki
Babka — samiec pandy, partner Winorośli
Krzepka Stopa — samiec rokselany złocistej, przywódca grupy małp
Żwawy Ogon — młoda rokselana złocista, członkini grupy Krzepkiej Stopy
Silny Grzbiet — samiec rokselany złocistej, członek grupy Krzepkiej Stopy
Srebrna Grzywa — samica rokselany złocistej, członkini grupy Krzepkiej Stopy
Podrygująca Łapa — samica rokselany złocistej, członkini grupy Krzepkiej Stopy
Cis — duża samica pandy
Azalia — samica pandy
Żeńszeń — samiec pandy
Klon — młodziutki samiec pandy
MIESZKAŃCY BIAŁYCH KOLCÓW:
Śnieżyca — młoda samica irbisa śnieżnego
Szron — młody samiec irbisa śnieżnego
Grad — młody samiec irbisa śnieżnego
Szadź — młoda samica irbisa śnieżnego
Lodowica — samica irbisa śnieżnego, matka Grada i Szadzi
POZOSTALI BOHATEROWIE:
Spokojna Woda — samica żurawia czarnoszyjego, partnerka Cichego Brzegu
Łowca Cieni — samiec tygrysa, Obserwator i opiekun Smoczych Mówców
Najwspanialsza — samica manulaIdąc po grani z widokiem na połać śniegu rozciągającą się w stronę Bezkresnej Paszczy, Śnieżyca poczuła, że mrowi ją skóra na grzbiecie i jeży się jej futro. Zobaczyła znajome zaspy i pojedyncze drzewa stojące uparcie nawet tutaj, w samym sercu Białych Kolców. Widziała skałki treningowe, po których skakała z rodzeństwem. To tutaj, bawiąc się, przygotowywali się jednocześnie do dorosłości. A tam, za skałami, znajdowała się krawędź przepaści, w którą wpadła ich matka, tracąc życie.
Wydaje się, jakby to zdarzyło się tak dawno temu.
Dziś był idealny dzień, by skoczyć. Zimny, ale z lekkimi podmuchami wiatru i niebem przypominającym błękitną równinę.
Odwróciła się do Szrona, czekając, aż brat ją dogoni. Była ich teraz tylko dwójka, a wkrótce będzie musiała opuścić nawet jego. Tak wyglądało życie irbisów śnieżnych. Przeskoczą Bezkresną Paszczę, a po drugiej stronie ślady łap Śnieżnego Kota poprowadzą ich rozbieżnymi ścieżkami.
Da sobie radę — pomyślała. Oboje dadzą radę. Od śmierci Zimy i tak radzili sobie na własną łapę, polując i zwalczając dorosłe irbisy, które próbowały odebrać im terytorium. Śnieżyca oblizała łapę i umyła swoje nadszarpnięte ucho, czując jakąś dziwną dumę, gdy poduszki łap ocierały się o odrętwiałą zabliźnioną tkankę. Ten stary lampart Poryw myślał, że łatwo będzie odebrać jaskinię parze bezbronnych osieroconych kociąt, ale grubo się mylił.
Gdy Szron stanął obok niej, na moment się o niego oparła.
— Gotowa? — zapytał.
— Oczywiście — odpowiedziała.
Szron skinął głową.
— Ja też.
Ale przez kilka kolejnych chwil żadne z nich się nie poruszyło.
— Jak myślisz, co teraz robią Ciarka i Duch? — zapytał Szron.
Śnieżyca westchnęła.
— Mam nadzieję, że są w jakimś ciepłym miejscu i mają wystarczająco dużo jedzenia. I że są razem. — Przeorała śnieg łapą, myśląc o słabych płucach Ciarki i ociężałym, prawie pozbawionym ogona ciele Ducha. Nie pierwszy raz, od kiedy jej rodzeństwo opuściło Białe Kolce, Śnieżyca poczuła ukłucie winy i niepokoju o swoje rodzeństwo.
— Tęsknię za nimi — powiedział prosto z mostu Szron. — Mam nadzieję, że wiedzą… — Zamilkł, ale Śnieżyca dobrze wiedziała, co chciał powiedzieć.
„Mam nadzieję, że wiedzą, że nie winimy ich za śmierć matki”.
Śnieżyca też miała taką nadzieję, ale wątpiła, że tak jest. Przecież tuż przed odejściem Ducha powiedziała mu, że to wszystko jego wina. Powiedziała mu tyle strasznych rzeczy. A on pewnie nigdy nie dowie się, że już tak nie myśli…
— O, proszę! — odezwał się czyjś głos. — A któż to w końcu zdobył się na odwagę, by tutaj wrócić!
Śnieżyca odwróciła się gwałtownie, a gdy podniosła wzrok, jej oczom ukazała się para długich puchatych ogonów zwisających spomiędzy poskręcanych gałęzi pobliskiego drzewa. Przewróciła oczami, patrząc na Szrona. To młode Zrodzone z Lodowicy: Szadź i Grad. Leżały obok siebie na drzewie i wpatrywały się w Zrodzone z Zimy, machając ogonami.
— Zabawne, nie widziałem was tutaj od… — Grad udał, że się zastanawia. — Ach, już wiem. Od kiedy jeden z was, dziwolągi, próbował przeskoczyć Paszczę.
— Nie poszło zbyt dobrze, co? — dodała Szadź.
— Macie zamiar dołączyć do Zimy na dnie Paszczy? — zadrwił Grad.
Śnieżyca puściła się biegiem. Popędziła przez śnieg prosto na drzewo, na którym siedziały lamparty. Zrodzone z Lodowicy natychmiast podniosły się na łapy, ze strachu cofając uszy. Szadź wspięła się na wyższą gałąź, a Grad spiął mięśnie, podnosząc ogon do góry, by uchronić go przed atakiem dobiegającej do pnia Śnieżycy.
— Mocne słowa jak na parę kociaków, które nawet nie próbowały jeszcze przeskoczyć — powiedział pewnym głosem Szron, spacerowym krokiem podążając za siostrą.
— Oni nie muszą przeskakiwać Paszczy — warknęła Śnieżyca, krążąc wokół drzewa. — Może i nasza matka nie żyje, ale przynajmniej nauczyliśmy się, jak o siebie zadbać. A ta dwójka będzie żyła w jaskini Lodowicy, dopóki nie wypadnie im cała sierść!
Grad zawarczał. Śnieżyca przykucnęła, jakby miała zamiar wskoczyć na drzewo, a powarkiwania irbisa zmieniły się w skowyt, gdy gramolił się na wyższą gałąź, wciskając się obok Szadzi.
Śnieżyca się odprężyła.
— Chodź — rzuciła do brata. — Jesteśmy teraz dorosłymi lampartami. Nie musimy już walczyć z kociętami.
Odwróciła się i wraz ze Szronem ruszyli przez śnieg, ignorując syczenie Szadzi i Gradu. Powiedziała to głównie po to, by ich zirytować, ale taka była prawda. Po drugiej stronie Bezkresnej Paszczy będą już dorośli i nic, co powiedzą im młode Zrodzone z Lodowicy, tego nie zmieni.
Jej serce zaczęło bić mocniej, gdy dotarli na krawędź rozpadliny. Wróciły do niej przebłyski wspomnień, mieszając te potworne ze wspaniałymi: ciało Zimy spadające ze śliskiej półki skalnej, Zima walcząca z Lodowicą, by zapewnić swoim młodym bezpieczeństwo, Duch niepewnie gramolący się z Paszczy, okropne rzeczy, które mu powiedziała. Wzięła głęboki oddech i uniosła głowę. Wspomnienia nie mogą ją teraz przytłoczyć.
Mimo że dzień był jasny i bezwietrzny, dno głębokiej Bezkresnej Paszczy spowijała ciemność. Nie dało się stąd dostrzec kości Zimy — oczywiście dawno temu zostały już przykryte białym puchem — ale Śnieżyca i tak zerknęła w dół. Następnie skupiła się na kolumnie skalnej stojącej pośrodku przepaści. Miała wrażenie, że znajduje się ona o wiele bliżej, niż gdy była małą panterą śnieżną. Czuła rosnącą w ciele pewność siebie. Da radę.
— Proszę — powiedział Szron, strzygąc z rozbawieniem uszami. — Ty pierwsza. Jak zawsze.
Śnieżyca polizała brata po czole.
— Widzimy się po drugiej stronie.
Cofnęła się znad przepaści, kucnęła, rozpędziła się i skoczyła. Gdy się odbiła, jej serce zadudniło tak mocno, że poczuła je w poduszkach łap. Wylądowała na szczycie kolumny. Nie zatrzymała się ani nie obejrzała za siebie. Napięła mięśnie i skoczyła ponownie, szybując w powietrzu. Przednimi łapami uderzyła o krawędź z drugiej strony i wciągnęła się do góry, po czym odbiegła kilka kroków po spłaszczonym śniegu, zanim zawróciła, by popatrzeć na brata. Z tej strony Paszczy wyglądał na bardzo małego. Skałki treningowe i wykręcone drzewa były ledwie widoczne.
Szron kucnął, machając ogonem. Śnieżyca wbiła pazury w śnieg.
No dalej, bądź dzielny. Dasz radę — pomyślała.
Skoczył. To był dobry, mocny skok, dzięki któremu udało mu się sięgnąć kolumny z zapasem kilku długości łapy. Wylądował z lekkim poślizgiem na szczycie skały, ale nie przestał biec, po czym odepchnął się mocno i wykonał drugi skok.
Śnieżyca od razu wiedziała, że mu się nie uda. Pospieszyła do krawędzi i zobaczyła, jak zmieniają się emocje widoczne w jego oczach, zauważyła, że łuk jego skoku jest zbyt krótki. Widziała, że wysuwa pazury w desperackiej próbie chwycenia krawędzi przepaści. I udało mu się to, długością jednego pazura, ale reszta jego ciała spadła za daleko, uderzając o ścianę Paszczy. Drapał po skałach, gorączkowo próbując się po nich wspiąć, przez co jeden z jego pazurów się rozszczepił. Śnieżyca w tej samej chwili rzuciła się do przodu, by go złapać.
Jej zęby zacisnęły się na karku Szrona. Napięła mięśnie i szarpnęła mocno w tył, by powstrzymać ich oboje przed spadkiem w przepaść i uderzeniem o skały. Rycząc z wysiłku, cofała się krok po kroku. Szron wydobył łapę na śnieg, a po chwili drugą i polecieli razem do tyłu, tworząc kulę futra i pazurów.
Zatrzymali się, uderzając o zaspę, i leżeli tak, splątani i zbyt zszokowani tym, co właśnie niemal się wydarzyło, by przemówić.
Z drugiej strony Paszczy rozległo się wycie:
— Udało im się!
Śnieżyca odwróciła głowę i zobaczyła Szadź oraz Grada, którzy z tej strony przepaści byli tacy maleńcy. Ogon Szadzi z ekscytacją smagał śnieg, ale zatrzymał się, gdy Grad uderzył ją łapą w ucho.
— O mały włos — zadrwił, na tyle głośno, że Śnieżyca wyraźnie usłyszała go ponad Paszczą. — Dobrze, że była przy nim, by po raz ostatni uratować mu ogon, co?
Szadź parsknęła.
— Skoro mowa o moim ogonie, to chyba na nim siedzisz — powiedział Szron.
Śnieżyca podniosła się na łapy, próbując nie wyglądać na tak wstrząśniętą, jaka była.
— Udało się nam — powiedziała. — Jesteśmy dorośli.
— Prawda — przytaknął Szron. — To chyba oznacza…
Śnieg poruszył się pod łapami Śnieżycy. Przez chwilę wydawało się jej, że to ona się zachwiała, bo jej ciało jest nadal niestabilne od szoku. Ale potem biały puch poruszył się znowu, a powietrze przepełnił niski pomruk, który narastał, aż zaczął brzmieć jak ryk stworzenia ogromnego niczym góra. Szron otarł się głową o ramię siostry, po czym oboje odsunęli się dalej od krawędzi Paszczy, dokładnie w chwili, gdy płat śniegu gwałtownie odłamał się i wpadł do środka. Po drugiej stronie Szadź i Grad również się wycofali i uciekli przez śnieżną połać.
— To tylko trzęsienie ziemi — powiedział Szron, przyciskając się do Śnieżycy. — Prawda?
— Musi tak być — przytaknęła.
Ale nie była tego pewna. Ziemia się zatrzęsła, ale hałas wypełnił powietrze tak bardzo, że miało się wrażenie, że to sam Śnieżny Kot ryczy z wściekłości. Rozejrzała się. Niedobrze, że trzęsienie ziemi złapało ich na nieznanym terytorium. Może dojść do lawiny lub osuwiska skalnego. Otwarta przestrzeń nie wydawała się bezpieczna, ale Śnieżyca nie chciała się zbliżać do niewielkich wyszczerbionych szczytów, które znajdowały się w pobliżu…
Nagle zauważyła coś majaczącego na horyzoncie. Następny szczyt — ogromny i odległy, w dodatku jego zbocza zdawały się purpurowe… a z samej góry unosił się dym.
— Co to jest? — wydyszała.
Szron podążył za jej wzrokiem i pokręcił głową.
— Czy Śnieżny Kot jest na coś zły?
— A może ostrzega nas przed nadchodzącym niebezpieczeństwem? — zastanawiała się Śnieżyca. — Nie podoba mi się ten dym.
Rozejrzała się raz jeszcze po obcym krajobrazie, po czym zerknęła na ogon brata, który spoczywał zwinięty na jej przednich łapach.
— Szronie — powiedziała. — To… to chyba nie najlepszy czas, by się rozdzielać. Sądzę, że Śnieżny Kot nie chce, byśmy wałęsali się na własną łapę. Chcesz na jakiś czas zostać ze mną?
Szron kiwał głową, jeszcze zanim skończyła mówić.
— Cokolwiek się dzieje — odpowiedział — chyba powinniśmy zmierzyć się z tym wspólnie. Tego chciałby Śnieżny Kot.
— I nasza matka — dodała cicho Śnieżyca.
Stali tak razem, opierając się dudniącej ziemi, wpatrzeni w dymiącą purpurową górę majaczącą na horyzoncie.
Proszę cię, Śnieżny Kocie — pomyślała Śnieżyca — spraw, by Duch i Ciarka też byli bezpieczni…Ulewa siedziała w błocie i wpatrywała się w białą pandę, a w jej gardle narastało pełne irytacji warknięcie. Nad sobą widziała jedynie szeroką białą głowę, gałęzie drzew i szarą smugę nieba. Duch wbijał w nią wzrok z tym samym strapionym wyrazem pyska, co zawsze.
— Czego teraz chcesz? — warknęła Ulewa.
Peonia leżąca tuż obok niej obudziła się z drzemki i uniosła głowę. Na widok Ducha parsknęła pogardliwie i przewróciła na bok, by wbić wzrok w ścianę. Już od kilku dni były tu uwięzione — tak Ulewa została ukarana za ujawnienie pozostałym pandom, że Zachód nie jest Smoczym Mówcą, za którego się podawał. Nie, żeby ktoś mi w to uwierzył — pomyślała gorzko Ulewa. Pandy zwróciły się przeciwko niej i Peonii, jej matce, i nie zrobiły nic, by powstrzymać małpich sługusów Zachoda przed wrzuceniem ich do dołu.
— Nadchodzi Zachód — powiedział Duch.
Zawsze odzywał się do niej w ten sposób — rzeczowo i zwięźle. Ulewa spodziewała się, że będzie bardziej przypominał fałszywego Mówcę, który uśmiechał się szyderczo i napawał tym, że Ulewa jest jego więźniem, ale on głównie ją ignorował.
Duch to tylko zbir, którego zadaniem jest zrzucić nas z powrotem na dno, jeśli będziemy próbowały się stąd wydostać. To Zachód jest mózgiem — pomyślała.
— Tak? I co mam z tym zrobić? — parsknęła ironicznie Ulewa. — Może troszkę tu posprzątam? A, no przecież. — Zaczęła uderzać łapami o błotnistą kałużę, rozpryskując dookoła wodę. — Nie mogę. To dziura w ziemi.
— Zachód może sprawić, że będzie wam tam jeszcze gorzej — zauważył Duch.
— Owszem — odpowiedział czyjś głos, a znad krawędzi wyjrzała spłaszczona błękitna twarz. To jedna z członkiń małpiej bandy Krzepkiej Stopy. Ulewa była niemal pewna, że miała na imię Podrygująca Łapa. Zajadała się żółtym owocem miłorzębu — to już czwarty, który widziała dziś w jej łapach. — Lepiej się zachowuj, bo inaczej zaczniemy tam wrzucać nie tylko owoce. Zbieraliśmy sobie na tę okazję kamienie.
Słysząc te słowa, Ulewa poczuła narastającą obawę, ale nie chciała pozwolić, by ktoś to zauważył.
— Z twoim celem? Takina złotego byś nie trafiła, choćby stał tuż obok — zadrwiła.
— Poczekaj, a zobaczysz — odparła Podrygująca Łapa. — Może po prostu wrzucimy tam Ducha i okaże się, kto wygra walkę, hm? — Szturchnęła Ducha w żebra. Warknął na nią, na co zaszczebiotała i odskoczyła na bok.
— My dwie przeciwko tobie? Raczej nie miałbyś szans, chociaż jesteś potworem Zachoda — powiedziała Ulewa.
Duch przechylił głowę.
— Obie jesteście wygłodzone. A od leżenia w kałuży przez kilka dni na pewno zesztywniały wam mięśnie.
— A ty pewnie jesteś bardzo twardy, skoro wykonujesz za Zachoda jego brudną robotę — odpowiedziała Ulewa.
Duch zmarszczył pysk, Ulewa musiała uderzyć w jego czuły punkt.
— Wiesz w ogóle, skąd pochodzę? Uczyłem się walki od Zimy, najlepszej myśliwej wśród irbisów śnieżnych z Białych Kolców. Gdybym chciał… — Pokręcił głową. — Zawsze zaczynasz bitki, których nie wygrasz?
Tak, zawsze — pomyślała Ulewa.
— Ooch, wytrenowany przez irbisy — powiedziała na głos. — Zachód z całą pewnością każe ci ganiać za kozami i królikami, więc twoje umiejętności ci się przydają.
— Ty naprawdę nigdy nie odpuszczasz, co? — zapytał Duch.
— A może zejdziesz tutaj i spróbujesz mnie do tego zmusić? — odparowała Ulewa.
— Niedźwiadki, niedźwiadki — odezwał się rozbawiony niski głos. Ulewa usiadła, a Peonia odwróciła się i wyprostowała, gdy nad krawędzią dołu pojawił się wielki czarno-biały pysk Zachoda. Duch z szacunkiem cofnął się o krok. — Dopóki będziecie współpracować, nie ma na to żadnej potrzeby.
— Nigdy w życiu — zaszczekała Ulewa. — Czego ty w ogóle mógłbyś od nas chcieć? Przecież tutaj, w dole, niewiele zdziałamy.
— Mówisz, że jesteś Smoczą Mówczynią. Chcę, byś przekazywała mi swoje przepowiednie — zażądał Zachód.
— A dlaczego miałabym to robić?
— Bo istnieje mnóstwo sposobów, dzięki którym mogę uczynić twoje życie w tym dole nie do zniesienia — odwarknął. — Daję ci jedyną szansę. Zdradź mi przepowiednię albo czekają cię konsekwencje.
Jaką przepowiednię? — zastanawiała się w myślach Ulewa. — Nie miałam żadnej wizji, od kiedy tu siedzę. A starałam się…
Nie wyznała jednak tego Zachodowi. Przez chwilę zastanawiała się, wpatrzona w fałszywego Mówcę, czubki uszu Ducha i ogon Podrygującej Łapy, który widziała ponad krawędzią dołu…
— Dobrze, oto przepowiednia. — Ulewa wyciągnęła łapy przed siebie i zamknęła oczy. Zawahała się na moment, przypominając sobie dawne czasy, gdy udawała, że wyjawia przepowiednie maluchom z Kwitnącego Wzgórza, zwykle po to, by wymigać się od obowiązków. — Smok przemawia do mnie i mówi… jedna z twoich małp zachoruje.
Otworzyła oczy i uśmiechnęła się promiennie do Zachoda w idealnym momencie, by dostrzec, jak wyraz jego pyska zmienia się z pełnego nadziei w pełen wściekłości.
— W porządku — warknął niskim pomrukiem. — Skoro nie…
— Czuję się… — pisnęła nagle Podrygująca Łapa. Przycisnęła łapę do brzucha, a w drugiej nadal trzymała piąty dzisiaj owoc miłorzębu. — Czuję się trochę… — Odwróciła się, a z jej pyska wydobył się piskliwy odgłos odruchu wymiotnego.
W samą porę — pomyślała Ulewa i uśmiechnęła się szyderczo do Zachoda.
— Bardzo zabawne — warknął, a jedno z jego oczu zaczęło drgać. — Mam nadzieję, że spodoba wam się uboga dieta. Małpy będą wam podawać połowę tego, co do tej pory, dopóki nie ujawnisz mi prawdziwej przepowiedni. — Odwrócił się, nie czekając na odpowiedź Ulewy, a Duch ruszył za nim.
Ulewa zerknęła na Peonię, nagle tracąc pewność siebie. Ramiona przybranej matki opadły na wspomnienie o jedzeniu. Ale przecież Ulewa nie miała dla niego żadnej przepowiedni…
Peonia zauważyła, że córka na nią patrzy, i westchnęła.
— W porządku, Ulewo. Dobrze postąpiłaś. Musimy tylko znaleźć stąd jakieś wyjście.
— Macie, wy głupie pandy — zawołała z góry jakaś małpa. Nie była to Podrygująca Łapa, tylko inna młoda samica. — Połowa waszych racji żywnościowych!
Sześć owoców miłorzębu spadło obok Ulewy w miękkie błoto.
Spojrzała zdezorientowana w górę i ze zdziwienia zmarszczyła pysk. Ostatnio też dostały sześć, więc czy teraz nie powinny być trzy? Oczywiście nie miała zamiaru mówić o tym małpie…
Jednak rokselana złocista, która patrzyła na nie, miała znajomy pysk. Ulewa przez chwilę nie mogła sobie przypomnieć, ale wkrótce do niej dotarło, kim jest to zwierzę.
Żwawy Ogon. To ta młoda samica, która zbierała prążkowany bambus dla Zachoda, ta sama, która widziała, jak Ulewa próbuje przekroczyć rzekę, i nie zdradziła jej przed pozostałymi małpami.
Dlaczego mi pomagasz? — rozważała w myślach Ulewa. Ale gdy chciała się odezwać, Żwawy Ogon przyłożyła do pyska długi brązowy palec i wychyliła się przez krawędź dołu.
— Musisz wymyślić jakąś przepowiednię — szepnęła. — Coś przekonującego. Inaczej Krzepka Stopa będzie wkurzony nie tylko na Zachoda, ale również na ciebie. A tego wolałabyś uniknąć. — Wyprostowała się i wyciągnęła pestkę z wnętrza owocu miłorzębu, który jadła Podrygująca Łapa.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki