- promocja
Wysadzić Rosję. Kulisy intryg FSB - ebook
Wysadzić Rosję. Kulisy intryg FSB - ebook
Przerażający obraz Rosji we władaniu służb specjalnych.
Jak to się stało, że Rosja wróciła w koleiny ZSRR? Jak doszło do tego, że Czeczeni, do niedawna uważani za szlachetny naród walczący o wolność, dziś są traktowani jak banda terrorystów? Jak to możliwe, że bezbarwny dyrektor Federalnej Służby Bezpieczeństwa został prezydentem? Autorzy tej zakazanej w Rosji książki dowodzą, że wszystko zaczęło się w 1994 r. od rozpętanej przez rosyjskie służby specjalne, a przypisywanej Czeczenom kampanii terrorystycznej, która poprzedziła pierwszą wojnę czeczeńską i wybory prezydenckie. I że seria ataków bombowych na budynki mieszkalne w 1999 r., przed drugą wojną w Czeczenii i kolejnymi wyborami, była dalszym ciągiem tego krwawego scenariusza, który doprowadził do sterroryzowania Rosjan i wyniósł do władzy ludzi dawnego KGB.
Autorzy, doświadczony oficer radzieckich i rosyjskich służb specjalnych oraz wybitny historyk, przytaczają na poparcie tej tezy rozliczne, mocne dowody. Ich świadectwo jest tym bardziej przekonujące, że jeden z nich za nie zginął.
Umierał dwadzieścia trzy dni. Jego silny, wysportowany organizm długo opierał się truciźnie zabić. Dopiero 13 listopada sprowadzono specjalistę, a ten stwierdził, że pacjent cierpi na chorobę popromienną. Przeniesiono go na specjalistyczny oddział szpitala uniwersyteckiego. Przez dziewięć godzin przesłuchiwał go, z pomocą tłumacza, inspektor Brent Hyatt ze Scotland Yardu. Gdy zapytał Litwinienkę, kogo on podejrzewa o zlecenie otrucia, usłyszał, że prezydenta Rosji”. – z posłowia Krystyny Kurczab-Redlich.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8188-909-4 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Aleksander Litwinienko został otruty w listopadzie 2006 roku w Londynie. Lata po jego śmierci wciąż coś nie pozwala nam o nim zapomnieć, postawić kropki na końcu historii jego życia. Co to takiego?
To niewiarygodne, lecz prawdziwe, że kiedy Litwinienko żył, nie został wysłuchany. Udzielił mnóstwa wywiadów, z których większość była publikowana w rosyjskiej prasie emigracyjnej, ale nie zostały zauważone przez główne wydawnictwa na Zachodzie i przez ekspertów od spraw rosyjskich. Naszej książki _Wysadzić Rosję_, opublikowanej w specjalnym numerze „Nowej Gaziety” w sierpniu 2001 r. w Moskwie, nie dostrzegł żaden zagraniczny wydawca. Do dziś ukazała się jednak w każdym cywilizowanym kraju na świecie. I tak ci, którzy nigdy nie słyszeli o Litwinience za jego życia, ze szczegółami pamiętają historię jego śmierci. Dlaczego?
Wraz ze śmiercią Litwinienki zaczęło się otwierać wiele małych drzwiczek w tajemniczej szkatułce, o której pisał i mówił. To, co wielu uważało za fantazje, okazało się przykrą rzeczywistością i, po prawdzie, jedynie wierzchołkiem niebotycznej i przerażającej góry lodowej, jaką jest rosyjska służba bezpieczeństwa. Ten konglomerat, który pozostawał w cieniu rządów sowieckich, teraz ma w posiadaniu Rosję i zarządza nią niczym spółką akcyjną – „korporacją”, która wypłaca dywidendy, bazuje na procencie udziałów tego czy tamtego akcjonariusza i której akcje są rozdzielane między polityków i oficjeli – większość z nich to funkcjonariusze FSB i innych służb – lub nabywane przez rosyjskich miliarderów, z których wielu to byli pracownicy lub agenci służb bezpieczeństwa. Jest rzeczą oczywistą, że w takim systemie największym wpływem cieszy się głowa zarządu „korporacji” – prezydent Rosji Władimir Putin. Nie jest niespodzianką, że on również był funkcjonariuszem KGB w stopniu pułkownika oraz stał na czele Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB).
Taki właśnie jest pejzaż, na którego tle popełniono niespodziewane i tajemnicze morderstwo Litwinienki. To jednak nie było zwykłe zabójstwo, lecz rozdzierająca publiczna egzekucja na oczach całego świata.
W grudniu 2012 roku, podczas wstępnego wysłuchania poprzedzającego śledztwo związane ze śmiercią Litwinienki, prawnik Mariny Litwinienko, wdowy po Aleksandrze, stwierdził, że „pan Litwinienko przez wiele lat był regularnym oraz opłacanym agentem i pracownikiem MI6, miał również oficera prowadzącego o pseudonimie Martin”. Dodał też, że na polecenie MI6 Litwinienko pracował także dla hiszpańskiego wywiadu z oficerem o imieniu Uri. Litwinienko dostarczał Hiszpanom informacje o zorganizowanych grupach przestępczych oraz działalności rosyjskiej mafii w Hiszpanii. Emmerson stwierdził, że w śledztwie powinno się wziąć pod uwagę, czy MI6 zawiodło, jeśli chodzi o obowiązek ochrony Litwinienki w obliczu „realnego i bezpośredniego zagrożenia życia”. Zasugerował, że istniał „rozszerzony obowiązek zapewnienia bezpieczeństwa podczas zlecanych niebezpiecznych zadań z udziałem agentów zagranicznych wywiadów, który to obowiązek spoczywał na brytyjskim rządzie” („Guardian”, 14 grudnia 2012).
Jeśli FSB zdobyła informacje, że Litwinienko nawiązał stałą współpracę z brytyjskim i hiszpańskim wywiadem, to dla Moskwy mógłby to być główny argument przemawiający za eliminacją Aleksandra. Dlatego nieistotne jest, czy Litwinienko naprawdę pracował dla MI6 i pobierał tam regularną pensję, czy tylko tak to wyglądało dla paranoicznej FSB. Moskwa przyjęła, że Litwinienko ją zdradził. Praca w Londynie dla zbiegłego oligarchy Bieriezowskiego to jedna sprawa. Całkiem inną sprawą zaś była praca dla służb bezpieczeństwa innych państw. Dla byłego funkcjonariusza KGB/FSB współpraca z obcym wywiadem była podstawą do wyroku śmierci. Dlaczego jednak rosyjski wywiad wybrał tak skomplikowany sposób zamordowania Litwinienki jak radioaktywna trucizna?
Niestety, w sprawie Aleksandra Litwinienki nie ma nic niespodziewanego, nic zaskakującego i nic nowego. Mówiąc dokładniej: niespodziewane było to, że trzymał się życia dłużej niż inni – 23 dni – co umożliwiło nie tylko ustalenie przyczyny śmierci, ale również określenie natury substancji, którą został otruty; zaskakujące było to, że do morderstwa po raz kolejny doszło w Londynie, stolicy silnego i ważnego europejskiego kraju; nowe były sprawozdania telewizyjne z ostatnich dni Litwinienki, które obiegły cały świat. W rezultacie dzisiaj nawet dzieci, które nie uczyły się o układzie okresowym pierwiastków, znają polon 210.
Tal jest srebrzystym metalem, miękkim i plastycznym. Ta niezwykle toksyczna substancja chemiczna bywa nazywana „bronią morderców” w powieściach detektywistycznych i historii współczesnej. Tal nie ma smaku i zapachu, co czyni go użytecznym dla zabójców: to trucizna, której nie można wyczuć. Zatrucie talem jest jednym z bardziej niebezpiecznych, ponieważ jego objawy u ofiary przypominają infekcję, z którą lekarze umieją sobie radzić. Skutki jej działania zostają zdiagnozowane jako grypa lub zapalenie płuc. Zapisywane zazwyczaj w takim przypadku antybiotyki nie pomagają, a choroba postępuje. Tal zabija powoli, lecz nieuchronnie. Wszystko zależy od dawki. Jedynym znanym antidotum jest tak zwany błękit pruski.
By zrozumieć, jak FSB wykorzystuje trucizny w morderczych celach, należy zaznaczyć, że takie radioaktywne substancje jak polon 210, którym otruto Aleksandra Litwinienkę, wytwarzają tal jako produkt uboczny rozpadu. To właśnie tal wykrywają eksperci. Zazwyczaj nie dowiadujemy się, czy ofiara została otruta talem, czy użyto bardziej wyrafinowanej trucizny, jak np. polonu 210. W Rosji na takie pytanie mogłaby odpowiedzieć jedynie FSB, która kontroluje tajne laboratoria produkujące toksyny, a w jej interesie nie leży upublicznianie takich informacji. Poza Rosją podejrzenia dotyczące użycia radioaktywnych substancji nie pojawiły się przed listopadem 2006 roku, nie było tam więc sprzętu do wykrywania ich obecności w organizmie.
Tymczasem sowieckie/rosyjskie służby używały radioaktywnych trucizn od dziesięcioleci. Pierwszy udokumentowany przypadek związany jest ze sprawą Nikołaja Chochłowa, kapitana sowieckiego Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego.
Chochłow urodził się w 1922 roku w Niżnim Nowogrodzie i pracował w wywiadzie zagranicznym. W 1943 roku w okupowanym przez Niemców Mińsku wziął udział w operacji mającej na celu zabicie Wilhelma Kubego, gauleitera Białorusi. Następnie stacjonował jako rezydent w Rumunii i Austrii. W marcu 1952 roku Chochłow przygotowywał się do kolejnego zadania: zabicia Aleksandra Kierenskiego, byłego szefa rosyjskiego Rządu Tymczasowego, mieszkającego wtedy za granicą. Jednak po śmierci Stalina w 1953 roku Chochłow został wezwany do Moskwy i poinformowany, że operacja została odwołana. Zamiast tego w 1954 roku został oddelegowany do zorganizowania zamachu na mieszkających we Frankfurcie Gieorgija Okołowicza i Władimira Poremskiego, członków Ludowo-Pracowniczego Związku Rosyjskich Solidarystów (NTS), emigracyjnej organizacji antykomunistycznej. Chochłow nie wykonał jednak tego zadania. Przyjechał do mieszkania Okołowicza i powiedział mu, że został przysłany, by zorganizować zabójstwo liderów NTS. Tak oto operacja wyeliminowania Okołowicza i Poremskiego zakończyła się fiaskiem.
Chochłow zdezerterował i został przez Moskwę skazany na śmierć za zdradę. 15 września 1957 roku, krótko po opublikowaniu swoich wspomnień, zemdlał podczas konferencji w Palmengarten we Frankfurcie, corocznie organizowanej przez NTS. Wypił odrobinę kawy z filiżanki przyniesionej na jego polecenie przez obsługę, usłyszał jednak, że rozpoczyna się interesująca mowa, i pobiegł na salę, nie dopiwszy napoju. Lekarz ze szpitala uniwersyteckiego, do którego Chochłow został przewieziony, podejrzewał zatrucie. Po pięciu dniach na twarzy i całym ciele Chochłowa pojawiły się brązowe pręgi, czarne plamy i niebieskie ślady. Z oczu zaczął się sączyć kleisty płyn, w porach ciała pojawiła się krew, jego skóra wyschła, napięła się i wdała się infekcja. Od najlżejszego nawet dotyku wypadały mu kępy włosów. Popękała mu skóra, a tam, gdzie jest wyjątkowo delikatna, jak za uszami i pod oczami, nieustannie się sączyła krew, więc Chochłow musiał ją ciągle ocierać chusteczkami. Nie mógł zostać zabandażowany, ponieważ opatrunki zrywały strupy i ponownie otwierały rany na ciele. Krew tak błyskawicznie się rozkładała, że lekarze nie potrafili tego zrozumieć. Badania przeprowadzone 22 września wykryły, że białe krwinki są szybko i nieodwracalnie niszczone, a ich poziom spadł z 7000 do 700. Przestały funkcjonować gruczoły ślinowe. Pobrano próbkę szpiku kostnego. Okazało się, że duża część komórek wytwarzających krwinki jest martwa. W błonę śluzową ust, gardła i przełyku wdała się martwica. Jedzenie, picie, a nawet mówienie stały się dla pacjenta bardzo trudne.
Chochłow został przeniesiony do amerykańskiego wojskowego szpitala we Frankfurcie. Leczyło go tam sześciu lekarzy. Otrzymywał zastrzyki kortyzonu, witamin, sterydów i eksperymentalnych leków, był utrzymywany przy życiu dzięki odżywianiu dożylnemu i praktycznie nieprzerwanym transfuzjom krwi. W pogotowiu zawsze był anestezjolog, żeby ulżyć cierpieniom Chochłowa. Usta, całkowicie pozbawione śliny, płukano mu specjalnymi roztworami. Różni specjaliści konsultowali jego przypadek. Do Frankfurtu szybko ściągano nowe leki. Po trzech tygodniach stan Chochłowa zaczął się poprawiać. Niedługo potem opuścił szpital, choć jeszcze przez wiele miesięcy był całkowicie łysy i pokryty bliznami. Wtedy została już ustalona diagnoza: zatrucie talem. Jakiś czas później sławny amerykański toksykolog z Nowego Jorku studiował historię choroby Chochłowa i doszedł do wniosku, że został on zatruty talem radioaktywnym. To była pierwsza wzmianka na temat wykorzystania radioaktywnych trucizn przez KGB.
Dezercja Chochłowa i nieudana próba jego otrucia nie były jedynymi niepowodzeniami KGB za granicą. Właściwie praca zagranicznych placówek KGB zawsze była kombinacją sukcesów i porażek. 9 października 1957 roku w Monachium Bohdan Staszynski wystrzelił, za pomocą specjalnie zaprojektowanej rurki, kapsułkę z trucizną – kwasem cyjanowodorowym – w twarz jednego z liderów ukraińskiej społeczności emigracyjnej, Łwa Rebeta, w budynku, w którym mieszkała ofiara. Rebet zmarł na miejscu. Autopsja wykazała, że przyczyną śmierci był atak serca. Dwa lata później, 15 października 1959 roku, w Monachium, Staszynski powtórzył tę operację, strzelając wypełnioną cyjanowodorem kapsułką w twarz lidera ukraińskich nacjonalistów Stepana Bandery. On również zginął na miejscu. Jednak po kolejnych dwóch latach Staszynski zakochał się w Niemce, zdezerterował, zatrudnił się w zachodnioniemieckim kontrwywiadzie i wszystko wyznał.
3 listopada 1961 roku w Buenos Aires został otruty emigracyjny dziennikarz i pisarz Michaił Bajkow. We wrześniu 1978 roku zmarł w Londynie czterdziestodziewięcioletni bułgarski dysydent Georgi Markow. Otruto go rycyną, którą wytworzono w sławnym „Laboratorium nr 12” w ZSRR. Razem z tą toksyczną substancją sowieccy agenci dali swoim bułgarskim kolegom specjalnie zaprojektowane parasole, z których wystrzeliwano kapsułki z trucizną. Kilka tygodni przed morderstwem Markowa bułgarscy agenci próbowali wyeliminować innego dysydenta, Władimira Kostowa, któremu udzielono politycznego azylu we Francji. Zjeżdżając ruchomymi schodami w metrze, Kostow poczuł niewielki ból w pośladku. Wieczorem nagle podniosła mu się temperatura. Następnego dnia miał gorączkę, która się utrzymywała. Kostow poszedł do lekarza, który jednak nie potrafił postawić diagnozy. Dopiero gdy do Paryża dotarły informacje o nagłej śmierci Markowa, został ponownie przebadany. Tym razem lekarz odkrył oraz usunął z jego ciała mikroskopijną kapsułkę, podobną do tej, którą znaleziono w nodze Markowa. Jej powłoka była zrobiona w 90 procentach z platyny i w 10 procentach z irydu. Wypełniono ją rycyną.
W 1980 roku Boris Korzak, obywatel radziecki i podwójny agent CIA, kupując coś w sklepie w Wirginii, poczuł jakby ukłucie szpilki lub ukąszenie komara. Dostał wysokiej gorączki. Kilka dni później doszły do tego krwotok wewnętrzny i arytmia. Lekarz z miejsca „ukąszenia komara” wyciągnął kapsułkę. Tak jak w Paryżu i Londynie, miała ona dwa otworki zalane woskiem. W ciele wosk się rozpuszczał i trucizna wnikała do organizmu. Ani Kostow, ani Korzak nie wiedzieli, jak kapsułki znalazły się w ich ciałach. Mijały lata. Związek Radziecki upadł. Uczestnicy dawno przebrzmiałych już akcji zaczęli mówić. Dziś znamy wszystkie szczegóły morderstwa Markowa oraz prób zabójstwa Kostowa i Korzaka.
Lata dziewięćdziesiąte przyniosły nowe tendencje w pracy rosyjskich służb bezpieczeństwa. FSB używa trucizn – klasycznej broni morderców – nie po to, żeby zwalczać wrogów ideologicznych, jak za czasów radzieckich, lecz przeciwko krytykom swoim i rosyjskiego rządu. Na liście ofiar z tej kategorii znajduje się Jurij Szczekoczichin, deputowany Dumy Państwowej oraz redaktor naczelny „Nowej Gaziety” – jej reporterką była Anna Politkowska – oraz były podpułkownik FSB Aleksander Litwinienko.
Następna kategoria ofiar to wrogowie państwa rosyjskiego nieuznający jego roszczeń do terytoriów, które traktuje jako swoje lenno. Do tej grupy należy były prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko.
Wreszcie FSB do swoich śmiertelnych wrogów zalicza wszystkich tych, którzy wspięli się po szczeblach kariery zbyt szybko i przeszedłszy do innej sfery, zaczęli zgłaszać obiekcje w związku z redystrybucją wpływów rosyjskiego rządu. Do nich możemy włączyć biznesmena-polityka Iwana Kiwilidiego oraz innych, którzy wiedzą zbyt dużo i mogliby skompromitować Kreml, jak na przykład Roman Cepow, były szef ochrony Putina w Petersburgu.
Jedyną rzeczą, która łączyła ofiary, było to, że stanowiły zagrożenie dla FSB. Dlatego to oczywiste, że właśnie FSB podjęła decyzję o wyeliminowaniu tych osób za pomocą silnych trucizn produkowanych w jej laboratoriach, przechowywanych w jej sejfach i aplikowanych przez jej profesjonalnie wyszkolonych agentów.
Jeśli dodatkowo weźmiemy pod uwagę, że rosyjskie organa sprawiedliwości – biuro prokuratora generalnego, policja, sama FSB oraz sądy – chronią profesjonalnych zabójców i superprofesjonalnych trucicieli za wszelką cenę, jakby byli ich największym narodowym skarbem, to nic dziwnego, że żadna z tych spraw nie została ani nie zostanie rozwiązana. Nietykalność agentom mordercom zapewniają ci sami ludzie, którzy wydają rozkazy eliminacji ofiar.
I tak 1 sierpnia 1995 roku Iwan Kiwilidi – prezes Russian Business Round Table, szef zarządu Rady Przedsiębiorców, prezes Rosbiznesbanku, lider Wolnej Partii Pracy – zmarł w Centralnym Szpitalu Klinicznym w Moskwie od bardzo rzadkiej toksyny, która została umieszczona w głośniku jego telefonu komórkowego. 1 sierpnia Kiwilidi został przewieziony do szpitala w stanie śpiączki. Nie wybudził się z niej – zmarł 4 sierpnia. 2 sierpnia sekretarka Kiwilidiego, Zara Ismałowa, która spędziła cały poprzedni dzień na odbieraniu telefonu komórkowego szefa, dostała ataku i została przewieziona do szpitala miejskiego. 3 sierpnia zmarła. Przez dziesięć dni ciała były badane w Centralnym Szpitalu Klinicznym i Szpitalu Wojskowym im. Burdenki. W aktach zgonu jako przyczynę śmierci wpisano ostrą niewydolność serca. Mimo to 18 sierpnia prasa podała, że Kiwilidi i jego sekretarka zostali otruci substancją radioaktywną.
17 stycznia 2001 roku rosyjskie Ministerstwo Sprawiedliwości triumfalnie obwieściło, że przeprowadziło analizy z zakresu medycyny sądowej w sprawie śmierci Kiwilidiego. Prawdą jest jednak, że Aleksander Kaledin, szef Federalnego Centrum Dochodzeniowego Medycyny Sądowej w Ministerstwie Sprawiedliwości, odmówił określenia konkretnej przyczyny śmierci bankiera, twierdząc, że to najwyższe organy decydują, czy takie informacje mogą być upubliczniane. Kaledin wyjawił jednak, że substancja, którą został otruty Kiwilidi, miała „niespotykany skład i wysoce poufną nazwę”.
Ostatecznie 9 października 2006 roku moskiewski prokurator Jurij Siomin powiedział w wywiadzie, że śledczy ustalili mechanizm morderstwa Kiwilidiego. „Został otruty substancją, która po prostu nie ma żadnych odpowiedników”.
3 lipca 2003 roku, po kilku dniach męczarni, zmarł Jurij Szczekoczichin. Był deputowanym Dumy Państwowej z ramienia partii Jabłoko, szefem Komitetu Bezpieczeństwa Dumy, członkiem komisji antykorupcyjnej, dziennikarzem i redaktorem naczelnym „Nowej Gaziety”. W lipcu 2001 roku w Zagrzebiu dałem Szczekoczichinowi maszynopis książki _Wysadzić Rosję_, by opublikował ją w swojej gazecie. W sierpniu 2001 roku kilka jej kluczowych rozdziałów ukazało się w specjalnym wydaniu gazety. To właśnie Szczekoczichin próbował doprowadzić do wszczęcia przez Dumę śledztwa nad przestępstwami FSB, które są opisane w tej książce.
Zachorował 16 czerwca 2003 roku. Tego dnia był w Riazaniu na otwarciu prac komisji antykorupcyjnej i brał udział w konferencji prasowej. 18 czerwca jego stan się pogorszył. Nocą z 19 na 20 czerwca zaczęła mu schodzić skóra, jak po poważnym poparzeniu. 21 czerwca został przeniesiony do Centralnego Szpitala Klinicznego w Moskwie w stanie ciężkim. Według wyników badań z zakresu medycyny sądowej bezpośrednią przyczyną śmierci Szczekoczichina była ogólna ostra toksykoza – zespół Lyella (toksyczna nekroliza naskórka) – ostra reakcja alergiczna, która zazwyczaj rozwija się w odpowiedzi na leki. Zespół Lyella występuje bardzo rzadko: raz na milion. Objawy systemowej reakcji toksyczno-alergicznej u Szczekoczichina były ewidentne. Został przyjęty do szpitala z wysoką temperaturą, zanikiem błon śluzowych i naskórka, osłabioną pracą nerek i narastającymi problemami oddechowymi, przez które został później podłączony do respiratora. Nie wykluczano, że tak „rzadka reakcja alergiczna” mogła zostać sprowokowana przez „nieznany czynnik”, to znaczy przez truciznę o nieznanej naturze. Nigdy nie stwierdzono, jak trucizna („nieznany czynnik”) przeniknęła do ciała ofiary, ponieważ nie przeprowadzono żadnych badań, a dokumenty sądowe nie zostały upublicznione. Przeciwnie, wyniki autopsji Szczekoczichina oraz historię jego choroby objęto „tajemnicą lekarską”. Pozostały tajemnicą również dla jego rodziny. Krewni nigdy nie otrzymali raportu z autopsji. Kiedy próbowali doprowadzić do wszczęcia postępowania w związku z prawdopodobnym morderstwem, ich prośba została odrzucona.
Anna Politkowska prawie zginęła na początku września 2004 roku, kiedy próbowano ją otruć na pokładzie samolotu lecącego do Osetii Północnej. Politkowska zamierzała wesprzeć zakładników w czasie kryzysu w Biesłanie, który rozpoczął się 1 września. Wierzono, że dziennikarka, która cieszyła się wielkim autorytetem wśród Czeczenów, będzie mogła wziąć udział w negocjacjach z terrorystami i uzyskać zwolnienie zakładników. Zamierzała również spróbować nawiązać kontakt z Asłanem Maschadowem, prezydentem Republiki Czeczeńskiej, oraz prosić go, by zaryzykował życie i przyjechał do Biesłanu, żeby negocjować z terrorystami. Rosyjskim służbom bezpieczeństwa nie w smak był jej przylot do Osetii Północnej, z uwagi na zaufanie i wpływ, jakie zyskaliby Politkowska i Maschadow – dziennikarka i prezydent nieuznawany przez Moskwę – po zakończeniu kryzysu i uratowaniu dzieci. Na pokładzie samolotu Politkowska rozsądnie odmówiła jedzenia, poprosiła jednak personel o filiżankę herbaty. Zemdlała, zapadła w śpiączkę i obudziła się w szpitalu. Przeżyła, ale było już za późno na negocjacje z terrorystami w Biesłanie, ponieważ najtragiczniejsze dni spędziła na oddziale intensywnej terapii.
Roman Cepow był szefem ochrony Putina w Petersburgu, a jednocześnie agentem i pracownikiem kilku różnych służb i organów ścigania: FSB, Ministerstwa Spraw Wewnętrznych oraz Służby Wywiadu Zagranicznego. Miał pięć różnych dokumentów tożsamości. Sfera jego działalności stopniowo się rozszerzała. Włączono do niej ochronę i biznes farmaceutyczny, porty, turystykę, transport morski, ubezpieczenia, a nawet media. Po tym, jak Putin przeprowadził się do Moskwy i został prezydentem, Cepow nawiązał bliskie kontakty z wieloma siłowikami – od ministra spraw wewnętrznych Raszyda Nurgalijewa, do szefa prezydenckiej ochrony Władimira Zołotowa. Dodatkowo miał wpływ na mianowanie funkcjonariuszy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych oraz FSB, był w bliskich stosunkach z Igorem Sieczinem, szefem prezydenckiej administracji, a nawet z samym Władimirem Putinem.
24 września 2004 roku Cepow zmarł. Inaczej niż w przypadku Szczekoczichina natychmiast postawiono diagnozę: otrucie substancją radioaktywną. Lekarz wskazał na zniszczenie szpiku kostnego w kręgosłupie, które towarzyszyło wyraźnym objawom radioaktywnego zatrucia.
Cepow źle się poczuł 11 września. Rankiem zjadł śniadanie w swojej daczy. Następnie pojechał do biura FSB w Petersburgu, na Litiejnyj Prospiekt 4. Tam wypił herbatę. Następnie pojechał do Zarządu Spraw Wewnętrznych, gdzie spotkał się z szefem i zjadł lody. O 16.00 jego samopoczucie się pogorszyło. Lekarze nie mogli jednak postawić diagnozy. Objawy przypominały ostre zatrucie pokarmowe. Cepow został przewieziony w stanie krytycznym do jednej z prywatnych klinik w Petersburgu. Dwa dni przed śmiercią został przeniesiony do Ośrodka Zaawansowanych Technik Medycznych (wcześniej Szpital Swierdłowa). Były plany, żeby przewieźć go do Niemiec na leczenie doraźne. Choroba postępowała jednak zbyt szybko i zanim zorganizowano transport, Cepow już nie żył.
Wstępne badania z zakresu medycyny sądowej ujawniły, że w krwi Cepowa było duże stężenie środka, który stosuje się w leczeniu białaczki. Nieboszczyk jednak nie miał raka. Według lekarzy śmiertelna dawka leku – w postaci roztworu lub pokruszonych tabletek – mogła zostać dodana do jedzenia. Eksperci są innego zdania: radioaktywne izotopy, nieznana trucizna, sole metali ciężkich.
W nabożeństwie pogrzebowym uczestniczyli Wiktor Zołotow, szef prezydenckiej ochrony; Konstantin Romodanowski, szef Zarządu Bezpieczeństwa Wewnętrznego; Andriej Nowikow, w tym czasie szef Zarządu Głównego Spraw Wewnętrznych dla Północno-Zachodniego Okręgu Federalnego oraz obecny minister; Michaił Waniczkin, szef petersburskiego Zarządu Spraw Wewnętrznych, oraz Dmitrij Jakubowski, prawnik i generał FSB. Oddział policjantów uczcił pamięć Cepowa salwą honorową (zgodnie z regułami w ten sposób można uczcić jedynie funkcjonariuszy w randze pułkownika lub wyższej). Cepow został pochowany w Petersburgu na sławnym Cmentarzu Serafimowskim. Postępowanie śledcze w sprawie jego śmierci wszczęto na mocy artykułu 105 rosyjskiego kodeksu karnego (morderstwo). Wyniki śledztwa nie zostały podane do wiadomości publicznej.
5 września 2004 roku, w szczytowym momencie kampanii wyborczej, kandydat na prezydenta Ukrainy Wiktor Juszczenko jadł obiad i prowadził negocjacje w swojej daczy z byłym szefem Służby Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU) Wołodymyrem Saciukiem. Był tam również Taras Zaleski, inny wysoki funkcjonariusz USB, który przyniósł talerze z pilawem do stołu Juszczenki. Potrawa przyszłego prezydenta była zatruta. Po obiedzie Juszczenko źle się poczuł. 10 września został hospitalizowany w klinice Rudolfinerhaus w Austrii. Tam zdiagnozowano u niego ostre zapalenie trzustki z komplikacjami po zatruciu toksyczną substancją. Czas zatrucia: około pięciu dni przed hospitalizacją.
Substancje chemiczne, które zidentyfikowano w organizmie Juszczenki, nie znajdują się zazwyczaj w produktach spożywczych. Grupa amerykańskich lekarzy odkryła w jego krwi dioksyny. Wiedziano, że jedno z rosyjskich tajnych laboratoriów z sukcesem pracowało nad dioksyną kilka lat wcześniej.
21 września Prokuratura Generalna na Ukrainie rozpoczęła postępowanie śledcze w sprawie próby otrucia Juszczenki. Podejrzani byli Wołodymyr Saciuk, Taras Zaleski i Aleksiej Poletucha. Ten ostatni to stary znajomy Saciuka, z którym pracował w wielu komercyjnych organizacjach, zanim Saciuk został szefem USB. W 2001 roku Poletucha został umieszczony na liście osób poszukiwanych w związku z przestępstwami finansowymi, których dopuścił się jako prezes Banku Ukraina, i opuścił kraj. Według ukraińskiego biura Interpolu do dzisiaj jest na liście poszukiwanych i prawdopodobnie ukrywa się gdzieś w Rosji. Został uznany za podejrzanego w sprawie otrucia Juszczenki, ponieważ przypuszczano, że to właśnie on zajął się przewiezieniem dioksyny z Rosji na Ukrainę.
Sam prezydent Juszczenko wielokrotnie twierdził, że wie, kto próbował go otruć, że dioksyna, której użyto, została wyprodukowana w Rosji, że wie, kto i jak przywiózł truciznę na Ukrainę, i że osoby za to odpowiedzialne ukrywają się w Rosji.
24 listopada 2006 roku Jegor Gajdar, były premier pierwszego demokratycznego rządu Rosji, pełniący później funkcję dyrektora Instytutu Gospodarki Stanu Przejściowego, przemawiał na konferencji na National University of Ireland. Tematem konferencji było „Irlandia i Rosja: historia, prawo i zmieniające się stosunki międzynarodowe”. Gajdar źle się poczuł już rano po śniadaniu. Według jego córki, Marii, śniadanie było proste – sałatka owocowa i filiżanka herbaty. Jekatierina Ganiewa, organizatorka konferencji, przypomniała sobie, że Gajdar zjadł je w kawiarni w Maynooth College, gdzie została zakwaterowana delegacja z Moskwy. Spośród dziesięciu osób, z którymi Gajdar jadł śniadanie, tylko on zachorował.
Podczas swojej prezentacji Gajdar źle się poczuł, wyszedł z sali wykładowej i zemdlał. Leżał na podłodze, nieprzytomny, z nosa i ust tryskała mu krew. Był w takim stanie ponad pół godziny. Potem został przewieziony na oddział intensywnej terapii do James Connolly Memorial Hospital w Blanchardstown. Były premier spędził trzy godziny pod intensywną opieką lekarską, nie odzyskawszy przytomności. Gdy się ocknął, okazało się, że nie może się ruszyć, i przez następny dzień jego życie wisiało na włosku.
Gajdar przeszedł pełną wstępną detoksykację – standardową terapię dla pacjentów z objawami zatrucia pokarmowego. Objawy były tak niejednoznaczne, że lekarze wahali się z postawieniem diagnozy. Gajdar został wypisany ze szpitala w niedzielę 26 listopada. W opinii lekarzy jego życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo, a i on sam lepiej się czuł. Po opuszczeniu szpitala zatelefonował do rosyjskiej ambasady z prośbą, by pozwolono mu spędzić tam noc. „Tak będzie bezpieczniej” – powiedział. Ambasada zgodziła się. W poniedziałek ciągle był blady, narzekał na mdłości, osłabienie i zdenerwowanie. Mimo to bezzwłocznie wyjechał do Moskwy, gdzie natychmiast został hospitalizowany. W czasie podróży Gajdar próbował zrozumieć, co właściwie się stało, i przypomniał sobie, że „herbata nie smakowała zbyt dobrze…”
Lekarze, którzy badali Gajdara, jednomyślnie orzekli, że podano mu truciznę. I mimo że trucizny nie rozpoznano, było jasne, że zamierzano go otruć, że nie doszło do zwykłego zatrucia pokarmowego. Innymi słowy – to był zamach na jego życie. To właśnie z tego powodu pobyt Gajdara w moskiewskim szpitalu był początkowo utrzymywany w tajemnicy. Jego krewni nie wykluczali, że próba otrucia może się powtórzyć. Zmarł 16 grudnia 2009 roku w Moskwie.
Nie wiemy, kto w tym czasie zapewniał Gajdarowi ochronę. Wiemy jedynie, kim był szef jego ochrony w czasie, gdy Gajdar był premierem Rosji. Andriej Ługowoj, ten sam człowiek, który otruł Aleksandra Litwinienkę.
Gajdarowi podano truciznę 24 listopada. Litwinienko zmarł wieczorem 23 listopada. To pierwszy z kątów tego wielokąta. Andriej Ługowoj był szefem ochrony Gajdara i Borisa Bieriezowskiego i brał udział w otruciu Litwinienki. To drugi kąt. Istnieje pewien związek między październikowym morderstwem Anny Politkowskiej a listopadowym zabójstwem Litwinienki. To trzeci kąt wielokąta. W 2006 roku wielokąt morderstw znany był jedynie tym, którzy owe zabójstwa zaplanowali.
„Pogratuluj mi. Właśnie zostałem obywatelem brytyjskim. Teraz nie odważą się mnie tknąć. Nikt nie będzie próbował zabić obywatela Wielkiej Brytanii”.
Tymi słowami powitał mnie Aleksander Litwinienko 13 października 2006 roku w Londynie, podczas nabożeństwa żałobnego za Annę Politkowską, która właśnie została zamordowana. Dziewiętnaście dni później, 1 listopada, Litwinienko został otruty.
Tego dnia spotkał się z kilkoma osobami, które przyjechały do Londynu z innych krajów. Byli to: agent FSB Andriej Ługowoj, agent FSB Dmitrij Kowtun, agent FSB Wiaczesław Skolenko i najwyraźniej jeszcze jeden – nieznany i niezidentyfikowany agent FSB (choć może Litwinienko wcale nie spotkał się z nim tego dnia, lecz człowiek ten był już wtedy w Londynie i wziął udział w spotkaniu bez wiedzy Litwinienki). Były podpułkownik FSB Aleksander Litwinienko pił ze swoimi byłymi kolegami zieloną herbatę.
Wieczorem źle się poczuł. Miał mdłości i zaczęły się wymioty. Zrozumiał, że to zatrucie. Rozpuścił w wodzie trochę nadmanganianu potasu – powszechnego w Rosji lekarstwa, które znał z wojska – i zaczął pić, od czasu do czasu wymiotując. Miał skurcze żołądka i trudności z oddychaniem, dostał gorączki, a puls stał się nieregularny. Tak Litwinienko spędził pierwszy dzień po podaniu trucizny.
2 listopada wezwano karetkę. Lekarz stwierdził sezonową infekcję. Pacjentowi kazano pić wodę. Znów wymiotował, ale średnio co dwadzieścia minut zamiast wymiocin z jego ust wydobywał się pienisty płyn. Dostał skurczów żołądka i ostrej krwawej biegunki.
3 listopada wezwano innego lekarza. Stwierdził, że Litwinienko cierpi z powodu infekcji, ale nie wykluczył zatrucia (nikt nie podejrzewał jednak, że celowego). Wezwano karetkę i Litwinienko został przewieziony do szpitala. Podłączono go do kroplówki i pobrano krew. Wyniki badań krwi nie były złe. Lekarze jednak stwierdzili, że powinien zostać w szpitalu. Obiecano Aleksandrowi, że będzie mógł wrócić do domu za trzy lub cztery dni. Jego żona, Marina, uważała, że powinni zatrzymać go w szpitalu tak długo, aż znajdą przyczynę dolegliwości. Przez cały ten czas Litwinienko utrzymywał swój stan w tajemnicy. Ani przyjaciele, ani policja nic o tym nie wiedzieli. Nie chciał, żeby ludzie się dowiedzieli, że przechodzi zatrucie pokarmowe. Kto wie, może za jakiś czas ktoś naprawdę poda mu truciznę, a wtedy wszyscy będą myśleć, że to znów zatrucie pokarmowe, tak jak wtedy, w listopadzie 2006 roku.
Przez ten czas Aleksander nie mógł jeść ani pić. Stracił na wadze 33 funty. Wierzył jednak, że to przetrwa. Pod koniec pierwszego tygodnia choroby miał już pewność, że chciano go otruć, ale myślał, że zdołał się uratować dzięki płukaniu żołądka nadmanganianem potasu, tak jak go uczono w wojsku.
„Wiesz, gdyby dali mi do wyboru: przejść przez to wszystko jeszcze raz albo spędzić rok w rosyjskim więzieniu, wybrałbym rok w więzieniu. Naprawdę. Nie wyobrażasz sobie, jak źle się czuję” – powiedział mi.
Jednak nie dano mu możliwości spędzenia roku w więzieniu – pozostało mu jedynie 15 dni cierpienia.
W jego gardle pojawiły się ropnie. Lekarze sądzili, że to reakcja na antybiotyki – flora bakteryjna została zniszczona i doszło do podrażnienia. Po kilku kolejnych dniach pacjent nie mógł już otworzyć ust. We wszystkie błony śluzowe wdało się zapalenie, język nie mieścił się w ustach. Zaczęły mu wypadać włosy. Wówczas lekarze pomyśleli, że został uszkodzony szpik kostny. Litwinienkę przeniesiono na oddział onkologiczny. Pojawiła się wstępna teoria o zatruciu talem. Do śledztwa została włączona policja. Litwinience przepisano antidotum na tal, tak zwany błękit pruski. Jednak było już bezużyteczne, ponieważ działa jedynie w czasie pierwszych 48 godzin po zażyciu trucizny. Tymczasem minął tydzień. Co więcej, błękit pruski to odtrutka na tal. Aleksander zaś został otruty polonem 210, który wykryto u niego dopiero 23 listopada, kilka godzin przed śmiercią, gdy jego mocz został wysłany na badania do Atomic Weapons Establishment w Aldermaston – jedynego laboratorium w Wielkiej Brytanii, które może wykryć toksynę emitującą promienie alfa. I gdyby Litwinienko zmarł „tak jak wszyscy inni”, dwa lub trzy tygodnie po otruciu, a nie trzymał się życia do 23 listopada, to nigdy byśmy się nie dowiedzieli, że został otruty polonem, że brała w tym udział grupa agentów FSB, że trucizna pochodziła z Moskwy i że uczestnicy akcji właśnie tam odlecieli. Nadal myślelibyśmy, że ze śmiercią Litwinienki wiąże się więcej pytań niż odpowiedzi i że możliwe, iż zmarł z powodu zatrucia pokarmowego albo alergii na sushi, które jadł w restauracji 1 listopada o 15.00.
Na podstawie biletu autobusowego na miejską linię 134, który został znaleziony w jego kieszeni, brytyjscy śledczy dowodzą, że Litwinienko nie był jeszcze skażony polonem 210, gdy zmierzał na spotkanie z Ługowojem i jego kolegami, oraz że miejscem otrucia był hotel Millenium. Bilet został zakupiony niedaleko domu Litwinienki w północnym Londynie. To stamtąd udał się on na spotkanie z agentami z FSB w Millenium. Hotel ten był pierwszym miejscem, do którego skierował się Litwinienko po wyjściu z autobusu. Ślady polonu 210 znaleziono na spodku i filiżance, z której Litwinienko pił zieloną herbatę z rosyjskimi agentami. To wszystko dowodzi, że to nie on przyniósł polon 210 na spotkanie z Ługowojem i towarzystwem, lecz grupa agentów FSB z Moskwy przyniosła polon na spotkanie z Litwinienką.
Andrieja Ługowoja poznałem w tym samym czasie co Litwinienkę – w 1998 roku w Moskwie. Pamiętam dobrze również nasze ostatnie spotkanie: wieczorem, 12 listopada 2006 roku, przypadkowo wpadłem na Ługowoja i nieznanego mi mężczyznę na ulicy Picadilly w centrum Londynu. Zatrzymaliśmy się i rozmawialiśmy przez kilka minut. Szedłem w stronę Picadilly Circus, a oni w stronę Park Lane. Dopiero później odkryłem, że mężczyzną, którego nie znałem, był Dmitrij Kowtun.
By dojść do wniosku, że Ługowoj i Kowtun byli zamieszani w zlecone przez FSB otrucie Litwinienki, nie trzeba już dziś koniecznie prześledzić wszystkich faktów dotyczących samego morderstwa. Wystarczy sprawdzić, kim Ługowoj był przed 23 listopada 2006 roku oraz kim został później.Wcześniej Ługowoj był eksfunkcjonariuszem KGB/FSB, byłym szefem ochrony Borisa Bieriezowskiego, skazanym kryminalistą, który (według oficjalnych źródeł) odsiedział 14 miesięcy za zorganizowanie (nieudanej) ucieczki z więziennego szpitala Nikołaja Głuszkowa, byłego szefa Aerofłotu i partnera Borisa Bieriezowskiego – zbiegłego oligarchy mieszkającego w Londynie, oskarżonego przez rosyjską prokuraturę o liczne przestępstwa finansowe. Naturalne są podejrzenia, że gdyby Ługowoj nie był zamieszany w zabicie Litwinienki i gdyby teorie Scotland Yardu były – dla odmiany – wynikiem nieporozumienia, rosyjskie władze i służby, które od wielu lat próbują wyrównać rachunki z Bieriezowskim i wszystkimi jego współpracownikami, mogłyby być zachwycone: oto były szef ochrony Bieriezowskiego podejrzewany jest przez brytyjskich śledczych o udział w morderstwie innego byłego współpracownika Bieriezowskiego, Litwinienki. Można by sobie wyobrazić, że rosyjskie władze, które nie słyną ze szczególnej skrupulatności, mogłyby po prostu aresztować Ługowoja w Moskwie i nakazać przesłuchanie, w efekcie którego okazałoby się, że to on otruł Litwinienkę na zlecenie swojego byłego szefa, Bieriezowskiego. Ługowoj ponownie zostałby osadzony w więzieniu, tym razem za morderstwo. Rosyjska prokuratura znowu zażądałaby od Londynu ekstradycji Bieriezowskiego, tym razem nie pod zarzutem przestępstw gospodarczych, lecz zlecenia morderstwa Litwinienki na terenie Wielkiej Brytanii. Wszystko zostałoby załatwione: Litwinienko by nie żył, Bieriezowski zostałby wydalony do Rosji, jego były szef ochrony Andriej Ługowoj ponownie siedziałby w więzieniu, a właściwi uczestnicy operacji wyeliminowania Litwinienki – agenci FSB – pozostaliby poza podejrzeniami. Wszyscy uczestnicy tej skomplikowanej tajnej operacji zostaliby nagrodzeni i awansowani, a akcja wyeliminowania Litwinienki otworzyłaby (choć ciągle w sekrecie) nowy rozdział w historii rosyjskiego wywiadu jako jego najbardziej błyskotliwe osiągnięcie.
Tak właśnie by się stało, gdyby Ługowoj nie był aktywnym funkcjonariuszem FSB i nie był zamieszany w morderstwo Litwinienki.
Zamiast tego człowiek podejrzewany przez brytyjską policję o udział w morderstwie, skazaniec, który odsiedział 14 miesięcy jako wspólnik Bieriezowskiego, z jakiegoś powodu został członkiem Dumy Państwowej. Wszystkie rosyjskie media są do jego dyspozycji – telewizja, prasa, radio – tak aby mógł pojawić się na żywo w niemal wszystkich głównych kanałach i powiedzieć całemu światu, że nie zabił Litwinienki (choć, bądźmy szczerzy, skoro nie zabił Litwinienki, skąd dla niego tyle honorów w Rosji?). Co interesujące, Ługowoj w ciągu kilku dni stał się właścicielem całej sieci firm ochroniarskich, które mają koncesję na wszystkie sprawy prowadzone przez FSB, a przecież jest oczywiste, że Ługowoj, były więzień i były współpracownik Bieriezowskiego, nie mógł dostać takiej koncesji ot, tak. Innymi słowy, rosyjski rząd robi wszystko, co w jego mocy, żeby pokazać i udowodnić całemu światu, że Andriej Ługowoj jest jednym z cenniejszych agentów centrali FSB, z którego Moskwa nigdy nie zrezygnuje (tak jak nie zrezygnowała z morderców prezydenta Czeczenii Jandarbijewa, którzy zostali złapani i uznani winnymi w Katarze, a wrócili do Rosji dzięki uporowi Putina).
Moskwa naprawdę chroniła Ługowoja – w tej materii musimy oddać honor Putinowi. Jedyną osobą uczczoną w Moskwie w ten sposób był – po dwudziestu latach od morderstwa, którego dokonał – Ramón Mercader, który spędził dwadzieścia lat w meksykańskim więzieniu za zabicie Lwa Trockiego.
_Jurij Felsztinski_
styczeń 2013, Boston
przełożyła Julia SworowskaSŁOWNICZEK SKRÓTÓW
------- ----------------------------------------------------------------------------
AFB Federalna Agencja Bezpieczeństwa
FAPSI Federalna Agencja Łączności i Informacji Rządowej
FSB Federalna Służba Bezpieczeństwa
FSK Federalna Służba Kontrwywiadu
FSO Federalna Służba Ochrony
GRU Główny Zarząd Wywiadowczy (Sztabu Generalnego)
MB Ministerstwo Bezpieczeństwa
MCzS Ministerstwo Sytuacji Nadzwyczajnych
MO Ministerstwo Obrony
MSB Międzyrepublikańska Służba Bezpieczeństwa
MUR Moskiewski Urząd Śledczy
MWD Ministerstwo Spraw Wewnętrznych
NTW niezależna stacja telewizyjna
ORT niezależna stacja telewizyjna
RTR kanał państwowej telewizji rosyjskiej
RUOP Regionalny Urząd Zwalczania Przestępczości Zorganizowanej (MWD)
SBP Służba Ochrony Prezydenta
SWR Służba Wywiadu Zagranicznego
UPP Zarząd Programów Długofalowych (FSB)
URPO Zarząd Analiz Organizacji Przestępczych (FSB)
WNP Wspólnota Niepodległych Państw
WDW Wojska Powietrznodesantowe
------- ----------------------------------------------------------------------------