- W empik go
Wyścig dystansowy: obraz sceniczny w 3 aktach - ebook
Wyścig dystansowy: obraz sceniczny w 3 aktach - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 203 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Karol (Pucio). Ewa j
Sabina Karola, stare panny.
Atanazy, stryj Karola.
Paweł, właściciel folwarku.
Anna, jego córka.
Katarzyna Nierusz, pokojówka.
Jacek Pieróg, stangret.
Uszer Ambaras, pachciarz.
Abram Plajterman, kupiec zbożowy.
Lejbuś Gryps, wspólnik Plajtermana.
Berek Fajn, faktor.
Sałacki Michał, ekonom.
Polowy.
Onufry, kucharz. Parobcy.
AKT I.
Scena przedstawia pokój skromnie umeblowany, przez środkowe drzwi widać w drugim pokoju stół nakryty.
SCENA I.
Sabina (stoi przy stole i przyrządza sałatę, trzymając salaterkę w ręku).
– Lada chwila przyjadą… ach, jak mi serce bije!… Taka ważna chwila w życiu mego najdroższego Pucia! Biedny chłopiec! losy jego ważą się w tyra momencie… a może już są zważone… I bez wątpienia… już… Przyjęty… czy odrzucony, szczęśliwy, czy też otrzymał cios w samo serce? Nic, Andzia nic byłaby tak okrutną… Ach! temu lat [ogląda się, czy kto nie ducha), ach! tak, będzie temu lat dwadzieścia, ja zadałam taki cios Edwardowi… Powiedziałam: nie, nie i nie… gdy odszedł, chciałam biedź zanim i wołać: tak! tak!–ale on już odjechał i nie wrócił… oh! to było okropne!… Biedny chłopak! naprzód chciał się zastrzelić, potem otruć, a wreszcie ożenił się z wdową po dzierżawcy z Bartkowa i ogromnie utył… zapewne z desperacyi (za scena słychać krzyki: „a pójdziesz, nie rusz, oddaj zaraz). Co się stało?!
SCENA II.
Sabina, Ewa, Katarzyna (wchodzi Ewa). Sabina.
Siostruniu! co się stało, ro to za hałasy? Katarzyna (wbiega ze stołowego pokoju).
A no, proszę pani, nic, tylko… Ewa.
Tylko co?–mówże zaraz, niemrawo! Sabina.
Powiedzże raz, kochaneczko, nie trzymaj nas, jak na węglach.
Katarzyna.
A proszę pani, zawsze te psiska zatracone! Coraz który wlezie do kuchni, ani się opędzić. Sabina.
I co? i co?
Katarzyna.
A no nic… Kucharz miał wsadzać pieczeń na rożen i jeno się tylko obrócił, a tu niewiadomo skąd Zagraj wpadł, pieczeń porwał i w nogi! Kucharz za nim i nie wiele myśląc, chwycił konewkę, rzucił na Zagrają… Konewkę rozbił, a psu bajki.
Ewa.
A to Jajdak!
Katarzyna.
fusci, że łajdak.
Sabina.
Co się dziwić? pies jak pies, on edukacyi nie ma, na pensye nie chodził.
Ewa.
Zapewne, może go siostrunia jeszcze za to poglaszcze. (Do Katarzyny). I cóż się z tą pieczenia ostatecznie staio–zjadł pies, czy nie? Katarzyna.
Niewiadomo. Kucharz się za nim do tej pory ugania, ale pies nie głupi. Co mu kto zrobi? Złapał, to złapał, a choć go Onufry… Sabina.
Byłe mu tylko nie zaszkodziło. Katarzyna.
I… proszę pani, co mu ma zaszkodzić… Chlopisko zdrów jak krzemień.
Sabina.
Ależ ja o Zagraju mówie – toż rozchorować sic może.
Ewa.
Dajże, siostro, pokój z temi czułościami–dla psa. Co do mnie, kazałabym go zastrzelić bez apelacyi.
Sabina.
Ach, nie mów tak… to okropne!
Ewa.
Zapewne… Ty płakać będziesz z obawy o Zagrają, a tymczasem cały obiad perdu! Przyjedzie Karol z Atanazym i cóż im dasz? Może sałaty!
Sabina.
Doskonała będzie… jak cię kocham, siostruniu; właśnie przyrządzam.
Ewa.
Eh! moja kochana… Sałata dobra dla kanarków, ale nie dla mężczyzn, mających dobry apetyt–im trzeba mięsa.
Sabina.
Tak, ale skoro zjedzone.
Ewa.
To należy postarać się o jakie inne… Siostra bo lubi tylko wzdychać i czytać czułe romanse… To na nic. Katarzyno!
Katarzyna.
Słucham pani.
Ewa.
Biegaj co żywo do pachciarza, powiedz mu, co się stało, i niech się postara o mięso. Jeżeli ma, niech przyniesie; jeżeli nie ma, niech bierze, skąd chce. Od tego jest pachciarz, żeby miał wszystko, co potrzeba. Biegnij natychmiast, na jednej nodze, i powiedz temu gamoniowi Onufremu, żeby tu przyszedł. Tylko uważasz: natychmiast, na jednej nodze! Katarzyna. Słucham… słucham (wybiega).
SCENA [II. Sabina–Ewa. Sabina.
A we mnie, duszko, kochanie, ciągle serce bije, bardzo, mocno bije, tak bije, że opowiedzieć nie moge.
Ewa.
Masz też co opowiadać! Wiadomo, że w każdem żyjącem stworzeniu serce bije–dlaczegóż nie miałoby bić w tobie?
Sabina.
Siostruniu–duszko… nic rozumiesz… Bije z obawy o los mojego siostrzeńca… a ja myślę, że i ty jesteś niespokojna… przecie on obchodzi cię także cokolwieczek.
Ewa.
Spodziewam się, ale to jeszcze nie racya, żebym miała dostawać nadzwyczajnego bicia serca.
Sabina.
Więc nie chcesz, żeby się Pucio ożenił? Ewa.
Ależ przeciwnie, pragnę tego. Karol jest dobry chłopiec, ale troche lekkomyślny, trzeba więc, żeby się ożenił i żeby go młoda i energiczna zona odrazu wzięła za uszy; to jeszcze będzie z niego człowiek.
Sabina. Ach, zaraz za uszy!!
Ewp.
No, więc, jeżeli wolisz, niech go weźmie za czuprynę, zapędzi do pracy; niech mu nie pozwoli długo sypiać, jeździć na zabawy, pożyczać pieniędzy. Niech mu każe wstawać do dnia, cały dzień przepędzić na połu – stać przy robotnikach, pilnować, żeby wszystko było w porządku. Oto, czego ja chcę…
Sabina.
Siostruniu – duszko – takież to masz wyobrażenie o słodkich pętach miłości… wszakże sama jesteś…
Ewa.
Może zakochana? Nie, moja siostro, w naszych latach możnaby już nie myśleć o takich głupstwach.
Sabina.
Przepraszam, siostruniu – duszko. Jeżeli wola, mów o sobie. Ja ci przecież plenipotencyi nie dawałam…
Ewa.
Jakto! Więc ty…
Sabina.
A, rozumie się, siostruniu, że „więc;” i gdybym znalazła człowieka, któryby mnie zrozumiał, to…
Ewa.
No, no, nie wiedziałam–ale ponieważ, jak sądzę, takiego człowieka jeszcze nie upatrzyłaś!, więc mówmy o Karolu, czyli o Puciu, jak go pieszczotliwie nazywasz. Bardzo pragnę, żeby się ożenił, żeby go zona wzięła w kluby i żeby posagiem swym podniosła dość smutny stan finansowy Kozich-dolków. To dla nas samych kvestyra bardzo ważna.
Sabina.
Dla nas. oczywiście, siostruniu–duszko – przecież my tak naszego Pucia kochamy. Ewa.
A niezależnie od tego, mamy na Kozich-doł-kach sume, stanowiącą cały nasz majątek. Jeżeli się Karol nic ożeni w krótkim czasie i posagu nic weźmie – to może być źle. Sabina.
W jakim sensie to… siostruniu – duszko, rozumiesz?
Ewa.
W takim, że jak Karol długów nie zapłaci… to za jakiś czas Kozie-dołki wystawione zostaną na sprzedaż, nasza suma spadnie, a my pójdziemy na grzyby.
Sabina.
Suma spadnie? my na grzyby pójdziemy… Nie – to przecież niemożliwe!
SCENA IV. Sabina, Ewa, Onufiy, potem Katarzyna. Onufry (wchodzi zasapany). Duchu w sobie nie czuję!… Goniłem gałgana, według głupiej mojej kompetencyi. On przez płot i ja przez płot. Już go prawie mam… On przez rów i ja przez rów. Rzuciłem kamieniem… Zaskowyczał… upuścił w piasek… ja do niego, on znowu mięso w zęby… żeby zmarniał! Uciekł, proszę pani, przepadło, i już nie mam innego sposobu, tylko, na przykład… Ewa.
Co?
Onufry.
A no, jak go zobaczę–to mu nogę przetrącę… przysiągłem, że to zrobię.
Sabina.
Ani mi się waż, mój Onufry… jak można! Onufry.
Pani powiada, żebym się nic ważył, a z czego zrobię obiad teraz? Pana tylko patrzeć, a i pan Atanazy ma przyjechać… Trzeba coś zrobić, i właśnie przyszedłem według dyspozycyi.
Ewa.
Może koguta, albo kaczkę.
Onufry.
Podług mojej głupiej kompetencyi, jest w owczarni baran troche mdły. Owczarz mówił, że już niema dla niego innego lekarstwa, tylko, żeby go niby zarżnąć… Jak pani każe?… Sabina.
Po co? na co? Onufryby tylko zabijał – słuchać o tem nie moge.
Ewa.
Może pachciarz ma mięso. Właśnie posłałam Katarzynę. Zdaje się, że już wraca. Katarzyna (wchodzi). Proszę pani, Uszer powiedział, że nie ma ani odrobiny, ale obiecał, że na wieczór się postara. Podobno na kolonii u Niemca krowa nogę złamała, i już się do niej żydy zlatują, to i mięso będzie. 1 gazety, proszę pani, pachciarz oddał. Oto są… (Kładzie na stole paczkę gazet). Onufry.
Już inaczej, podług mojej głupiej kompetencyi, nie może być, tylko ten baran. Oglądałem go – chudy, bo chudy… ale skoro niema nic inszego, musi być i taki.
Ewa.
Niech więc tak będzie. Nie mamy vj boru.
Sabina (patrząc r.a Onufrego, n… s).
Tygrys krwiożerczy! (Zascena słychać trzaskanie z bicza).
Ewa.
Masz tobie! już jadą! Onufry! Katarzyno! żwawo pośpieszajcie. Co ja zrobię?!
(Onufry i Katarzyna wychodzą). Sabina.
Ach, siostruniu–duszko, jak we mnie serce ije, jak bije!!
SCENA V. Ewa–Sabina–Atanazy. Atanazy.
Witam kochane panie, witam… Moje uszanowanie od czasu do czasu.
Sabina.
I cóż? i cóż? Jakiż rezultat? gdzie Pucio? Atanazy.
Wysiadł przed stajnią.