Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Wyścigi namiętności - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
31 października 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wyścigi namiętności - ebook

Świat Testarossy składa się z trzech rzeczy: pracy na najwyższych obrotach, piekielnie szybkich samochodów i mężczyzn, którzy są dla niej niczym kolejne trofea do kolekcji. Rossa sądzi, że niczego i nikogo więcej nie potrzebuje do szczęścia, jednak wszystko się zmienia, kiedy na jej drodze pojawia się Russell. Ten z pozoru kolejny gorący mężczyzna okazuje się mieć do zaoferowania o wiele więcej niż jedynie następną ekscytującą noc. Swoją wrażliwością rozbudza w Rossie nieznane dotąd uczucia, a ten stan nie do końca jej się podoba.

Tylko czy Testarossa zaryzykuje związek, gdy na każde swoje skinienie ma dwóch chętnych i zupełnie różnych facetów?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-7298-0
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I. TESTAROSSA

Roz­dział I

Testa­rossa

Maszyna zamru­czała czule, prze­cią­gle, niczym kocha­nek spo­dzie­wa­jący się chwil roz­kosz­nej roz­pu­sty. Wystar­czyło, że kobieta przy­ci­snęła moc­niej pedał gazu, a ta wydo­była z sie­bie jesz­cze głęb­szy dźwięk, który tym razem jed­nak przy­po­mi­nał bar­dziej pomruk nie­ujarz­mio­nej bestii ani­żeli potul­nego dachowca. Testa­rossa jed­nak jesz­cze bar­dziej wykrzy­wiła usta w pół­u­śmie­chu, sły­sząc ten pokaz nie­po­kor­no­ści i siły. Prze­je­chała dło­nią po skó­rza­nej kie­row­nicy pro­to­typu, który fabryka nale­żąca do jej rodziny dopiero co wypu­ściła ze stajni Howard Engi­nes, aby Rossa mogła ją prze­te­sto­wać. A ona wprost nie mogła się docze­kać, aż popu­ści cugle i pozwoli wyści­gówce, by ta niczym smuga biało-czer­wo­nego świa­tła pędziła po cał­ko­wi­cie opu­sto­sza­łym torze – spe­cjal­nie dla niej. Ści­snąw­szy mocno kie­row­nicę, spraw­dziła moco­wa­nie pasów i kasku. Może i kochała nie­bez­pie­czeń­stwo, ale jesz­cze bar­dziej kochała życie, które każ­dego dnia dostar­czało jej nie­zwy­kłych pokła­dów eks­cy­ta­cji – a ona czer­pała z tego peł­nymi gar­ściami. Bo mogła i zamie­rzała z życia korzy­stać.

Spły­cony oddech prze­do­stał się do płuc, pobu­dza­jąc i tak już pędzące na łeb, na szyję krą­że­nie; Testa­rossa wzięła jesz­cze jeden wdech i przy­mknęła oczy – musiała wyci­szyć myśli. Nic nie mogło zabu­rzyć jej małego _ran­dez-vous_ z szosą; a już z pew­no­ścią nie pro­blemy brzę­czące nad jej głową niczym upier­dliwe komary, któ­rych o tej porze roku krą­żyło już wyjąt­kowo dużo. A to był dopiero śro­dek wio­sny i strach pomy­śleć, co będzie, gdy przyj­dzie lato.

Kiedy czuła już tylko drże­nie w opusz­kach pal­ców, a pod sobą coraz wyraź­niej­sze znie­cier­pli­wie­nie mecha­nicz­nego rumaka, uchy­liła powieki. Spoj­rzała na Smir­nova sto­ją­cego za barierką i ski­nęła głową. Powtó­rzył jej gest – na co wypu­ściła wstrzy­my­wane powie­trze i naci­snęła pedał gazu. Koła przez moment zabuk­so­wały, tylko po to, by chwilę póź­niej sunąć już po sza­rym asfal­cie roz­grza­nym przez kwiet­niowe słońce, które prze­było dopiero połowę wędrówki po nie­bie.

Testa­rossa jed­nak miała to gdzieś. Słońce mogło nawet cał­kiem zajść i wię­cej nie wra­cać; teraz liczyły się jedy­nie pęd, szyb­kość i ta cho­ler­nie uza­leż­nia­jąca adre­na­lina, któ­rej za nic nie mogła sobie odmó­wić; i jesz­cze świa­do­mość, że kolejny zakręt może być ostat­nim. Gdyby nie wyha­mo­wała, nie weszła płyn­nie w łuk, roz­bi­łaby się o bandę niczym fale w star­ciu z kali­for­nij­skimi kli­fami. To jed­nak Ros­sie nie gro­ziło. Każdy zakręt poko­ny­wała spraw­nie, jakby uro­dziła się po to, by pro­wa­dzić szyb­kie samo­chody. Mimo palą­cego słońca, które spra­wiało, że kom­bi­ne­zon ochronny przy­kle­jał jej się do ciała, wyko­nała jesz­cze kilka nad­pro­gra­mo­wych okrą­żeń i dopiero gdy w pełni poczuła, że panuje nad maszyną, zatrzy­mała się w tym samym miej­scu, z któ­rego star­to­wała.

Zdy­szana, jakby goniła odjeż­dża­jący z przy­stanku auto­bus, wysia­dła z samo­chodu i zdjęła kask. Dłu­gie włosy, zwią­zane w luźny kucyk tuż nad kar­kiem, były potar­gane i kilka ogni­ście rudych pasm ster­czało bez ładu. W powie­trzu wciąż uno­sił się zapach spa­lo­nej gumy i lekko słodki zapach gorą­cego powie­trza, tak nie­uchwytny i nie­do­po­wie­dziany. Zacią­gnęła się głę­boko tą nie­trwałą mie­szanką.

Smir­nov pod­szedł do niej wol­nym kro­kiem, gdy wła­śnie roz­pi­nała górę obci­słego kom­bi­ne­zonu. Wpa­try­wał się w tablet, na któ­rym moni­to­ro­wał wszyst­kie para­me­try maszyny. Rossa przy­glą­dała mu się z uwagą. I cho­ciaż miała z nim do czy­nie­nia bar­dzo czę­sto, to jed­nak jego nie­ty­powa jak na obrzeża San Fran­ci­sco uroda wciąż nie­zmien­nie przy­cią­gała jej wzrok. Krót­kie włosy, przy­cięte może na cen­ty­metr, nie­mal rude, ale wciąż jed­nak jasne; kró­ciutko przy­strzy­żone ciemne wąsy i broda oka­la­jąca pocią­głą szczękę, ukry­wa­jąca zapewne deli­katne rysy; mię­śnie natu­ral­nie wyćwi­czone pod­czas lat pracy z samo­cho­dami, teraz uwy­dat­nione przez zwy­kły biały pod­ko­szu­lek, popla­miony od smaru i oleju; i ten lekko non­sza­lancki chód czło­wieka, przed któ­rym klęka cały świat.

Sta­nął obok niej, a Rossa wysko­czyła z odzieży ochron­nej i odło­żyła ją wraz z kaskiem na narzę­dziowy regał. Została w czar­nych legin­sach i koszulce z dłu­gimi ręka­wami; jej jed­nak rów­nież szybko się pozbyła, zosta­wia­jąc spor­towy sta­nik.

Smir­nov zmarsz­czył brwi, przy­pa­tru­jąc się cią­gowi nie­koń­czą­cych się danych.

– Skąd u cie­bie taka mar­sowa mina? – zapy­tała Rossa. – Dobrze było, pro­wa­dzi się jak marze­nie.

Pokrę­cił głową, jakby jej słowa jesz­cze bar­dziej go zmar­twiły. Skrzy­żo­wała ręce na pier­siach.

– Mów, Leoni­da­sie – roz­ka­zała. – Co ci nie pasuje?

Uniósł na nią spoj­rze­nie wąskich, sta­lo­wo­nie­bie­skich oczu.

– Wła­śnie to – powie­dział. – Dziwne, że przy pierw­szym prze­jeź­dzie niczego nie zna­la­złem. To nie jest nor­malna sytu­acja.

Prze­wró­ciła oczami, nawet nie pró­bu­jąc ukryć iry­ta­cji. Dotknęła jego ramie­nia, dając mu tym znak, by poszedł za nią.

– W takim razie nie pozo­staje nic innego, jak się cie­szyć, prawda? – stwier­dziła. Widząc jed­nak, że ta sprawa wciąż uwiera go niczym drza­zga, dodała: – Oczy­wi­ście, jeśli uwa­żasz, że potrzeba wię­cej testów, masz moją zgodę. Nie chcia­ła­bym prze­cież, żeby naszemu naj­lep­szemu mecha­ni­kowi sen z powiek spę­dzały wyima­gi­no­wane pro­blemy.

Ski­nął głową, zupeł­nie igno­ru­jąc ten mały przy­tyk.

Gdy weszli do jego biura, Smir­nov odło­żył tablet, a Testa­rossa nalała sobie wody ze sto­ją­cego przy oknie dzbanka.

– Chcesz? – spy­tała, kiedy uga­siła pierw­sze pra­gnie­nie.

– Nie, dzię­kuję.

Wzru­szyła ramio­nami, czu­jąc, jak jego wzrok wędruje po jej ciele. Upiła jesz­cze łyk i wyj­rzała przez okno. Na placu krzą­tało się pełno ludzi. Odsta­wili maszynę Howard 155 do boksu i zaczęli przy­go­to­wy­wać jej poprzed­nika do kolej­nego prze­jazdu.

– Masz dzi­siaj tre­ning? – zagad­nęła i zer­k­nęła przez ramię.

Smir­nov zamknął drzwi.

– Mam.

Kącik ust Rossy drgnął.

– Roz­mowny jak zawsze. – Wzru­szyła ramio­nami. – Szkoda, myśla­łam, że poświę­cisz mi cho­ciaż chwilę swo­jego cen­nego cza…

Silne ręce zaci­snęły się na jej bio­drach. Sap­nęła, cho­ciaż wcale nie była zasko­czona.

– O, czyli jed­nak masz czas? – spy­tała zaczep­nie, wie­dząc, jak bar­dzo nie lubił nad­miaru słów.

Spoj­rzał pro­sto w jej zie­lone oczy.

– Na gada­nie nie – wyszep­tał.

Szorstki zarost podra­pał skórę, gdy Smir­nov prze­je­chał brodą wzdłuż jej ramie­nia; ramiączko zsu­nęło się niżej.

– Jeśli tak bar­dzo ci to prze­szka­dza – zaczęła – wiesz, jak mnie ucisz…

Zamknął jej usta zachłan­nym poca­łun­kiem; pozwo­liła mu na to, bo wła­śnie po to przy­szła. Nie­ważne jed­nak, ile razy by ją cało­wał, nie mogła się nadzi­wić, jakim spo­so­bem robił to jed­no­cze­śnie z pasją, a zara­zem pewną oschło­ścią. Zupeł­nie jakby to on robił jej łaskę; jakby to ona bła­gała o jego względy i przy­naj­mniej odro­binę uwagi. Oboje jed­nak wie­dzieli, że rze­czy­wi­stość wyglą­dała zupeł­nie ina­czej.

Obró­cił ją przo­dem do sie­bie; szklanka wypa­dła jej z dłoni i potur­lała się po drew­nia­nej pod­ło­dze, a resztka wody utwo­rzyła małą kałużę. Nie zamie­rzali się jed­nak tym przej­mo­wać; żaden napój nie mógł uga­sić pra­gnie­nia, które teraz kie­ro­wało ich cia­łami. Smir­nov prze­je­chał dło­nią po jej ple­cach i zaha­czył o mate­riał sta­nika, a gdy nie zna­lazł zapię­cia, wark­nął cicho. Zanim jed­nak Rossa zdą­żyła coś powie­dzieć, pogłę­bił poca­łu­nek, a dłońmi zje­chał na jej pośladki i ści­snął je mocno. Jęk­nęła i splo­tła ręce na jego karku, przy­cią­ga­jąc go do sie­bie; doma­gała się, by coś zro­bił z pożą­da­niem, które ją roz­pie­rało. Naparła na niego bio­drami i poczuła napęcz­niałą męskość dokład­nie mię­dzy swo­imi udami. Zro­biło jej się jesz­cze gorę­cej. Chciała go poczuć w sobie, już, teraz, zaraz – nie miała czasu ani ochoty na gierki. Jeśli zaraz… Ta myśl jed­nak ucie­kła gdzieś w nie­cier­pli­wo­ści dłoni, w braku odde­chu, w przy­spie­szo­nym biciu serca; Smir­nov uniósł za pośladki – musiała zapleść nogi na jego bio­drach, by się utrzy­mać – i zaniósł na biurko. Jed­nym ruchem ręki zmiótł wszystko z blatu; papiery pole­ciały na zie­mię, naostrzone do gra­nic moż­li­wo­ści ołówki roz­sy­pały się głu­cho po pod­ło­dze, a ze zszy­wa­cza wypa­dły cien­kie zszywki. Smir­nov spoj­rzał na Rossę tak, jakby chciał ją pożreć żyw­cem.

Opu­ścił ją na pod­łogę i ścią­gnął z niej leginsy wraz z bie­li­zną. Star pró­bo­wała jesz­cze wyswo­bo­dzić stopy z noga­wek, lecz Leoni­das jej na to nie pozwo­lił. Spu­ścił spodnie i uwol­nił spra­gnio­nego piesz­czot penisa. Prze­je­chał prędko dłońmi po wnę­trzu jej ud, aż do kolan, i zaci­snął moc­niej palce. Roz­ło­żył jej nogi i przez dłuż­szy moment wpa­try­wał się w jej gładką kobie­cość, już wil­gotną, wła­śnie dla niego. Uniósł spoj­rze­nie i wyszep­tał:

– Zabaw się sobą, Star.

Wydęła dolną wargę i przy­mru­żyła oczy.

– Cza­sem się zasta­na­wiam, dla­czego tak bar­dzo lubisz mnie oglą­dać, gdy robię sobie dobrze – powie­działa.

Gar­dłowy pomruk był jedyną odpo­wie­dzią. Przez moment wpa­try­wali się w sie­bie, a ich ciała roz­pa­lały się do czer­wo­no­ści od gęstej, lep­kiej od wstrzy­my­wa­nego pożą­da­nia atmos­fery. Rossa chwy­ciła za gumkę i roz­plo­tła włosy, prze­cze­su­jąc je nie­dbale; drugą ręką poło­żyła na piersi, ści­snęła ją i poczuła, jak Smir­nov spina się jesz­cze bar­dziej. Kącik ust jej drgnął. Zje­chała dło­nią niżej na brzuch, aż dotarła do wzgórka i zaczęła bawić się łech­taczką, ści­ska­jąc ją raz deli­kat­niej, raz moc­niej. Zata­czała kółka, naci­ska­jąc coraz prę­dzej, a oddech jej przy­spie­szył. Obser­wo­wała przy tym cały czas Smir­nova, który wpa­try­wał się w nią jak urze­czony. Mogłaby mu się tak przy­glą­dać w nie­skoń­czo­ność, ale była nie­cier­pliwa; nie­cier­pliwa ogromu doznań i jego męsko­ści w sobie. Zaschło jej w ustach, kiedy wsu­nęła dwa palce do swego wnę­trza. Z początku poru­szała nimi wolno, ale to było za mało, bo cała już drżała z pod­nie­ce­nia; przy­spie­szyła więc, a z jej ust wydo­stał się cichy jęk. Smir­nov zadrżał; nie mógł dłu­żej cze­kać – chwy­cił ją za nad­gar­stek i wyszarp­nął dłoń z jej kobie­co­ści. Przy­warł do niej i wszedł w nią ostro na całą dłu­gość. Testa­rossa krzyk­nęła. Chciała coś powie­dzieć, ale zdą­żyła jedy­nie ucze­pić się jego pod­ko­szulka, gdy on nabi­jał ją na sie­bie raz za razem. Przy­ci­snął ją do sie­bie tak, jakby wciąż była od niego zbyt daleko, jakby nie mógł jej dosię­gnąć, zła­pać na dłu­żej, zmu­sić, by została choć na kilka momen­tów wię­cej; bo rze­czy­wi­ście nie mógł – i dosko­nale zda­wał sobie z tego sprawę. Zosta­wało mu więc wyko­rzy­stać te parę chwil, które zde­cy­do­wała się spę­dzić wła­śnie z nim. Zanim wszystko usta­nie, a on będzie odli­czał dni do ich kolej­nego spo­tka­nia…

Star wie­działa to wszystko, czuła to w każ­dym pchnię­ciu, każ­dym roz­pacz­li­wie pra­gną­cym bli­sko­ści ruchu; wyczu­wała to w tym spe­cy­ficz­nym zapa­chu seksu, który ogrom­nie ją pod­nie­cał. I dla­tego pozwa­lała się pie­przyć Smir­no­vowi, jakby ni­gdy wię­cej nie mieli się zoba­czyć. Zawsze mu na to pozwa­lała. Się­gnął pal­cem do jej poślad­ków, roz­chy­lił je nieco i led­wie musnął jej drugą dziurkę, na co zadrżała. Oparła rękę na jego tor­sie; zro­zu­miał prze­kaz, gdyż zabrał dłoń.

Zaraz jed­nak przy­spie­szył, wycią­gał penisa na uła­mek sekundy tylko po to, by zaraz ponow­nie zanu­rzyć go we wnę­trzu Rossy. Czuła, jak nara­sta w niej kolejny krzyk, a wraz z nim nad­cho­dzi pul­su­jące speł­nie­nie. On rów­nież musiał to wyczuć i jesz­cze wzmoc­nił sta­ra­nia. Już po chwili Star jęk­nęła gło­śno, a roz­kosz zalała jej ciało; Smir­nov dołą­czył do niej przy kolej­nym pchnię­ciu, drżąc i docie­ra­jąc do gra­nic wła­snych moż­li­wo­ści.

Odna­la­zła dłońmi jego twarz i obró­ciła ku sobie, a potem zło­żyła na ustach męż­czy­zny deli­katny poca­łu­nek. Chciał go prze­dłu­żyć, lecz ona odsu­nęła się i przy­wo­łała na twarz jeden z tych zwy­czaj­nych uśmie­chów, który nie zawie­rał w sobie ani grama intym­no­ści. Ten, któ­rego on tak bar­dzo nie­na­wi­dził, a ona o tym wie­działa.

– Dzię­kuję – powie­działa tylko.

Ski­nął głową i wyszedł z niej, po czym prędko nacią­gnął spodnie. Wyglą­dał tak, jakby wła­śnie prze­je­chał po nim walec. Ona jed­nak nie zamie­rzała się nad nim uża­lać. Chwy­ciła kilka chu­s­te­czek, które walały się po pod­ło­dze wraz z innymi przed­mio­tami z biurka, i wytarła się do sucha, po czym wyrzu­ciła je do kosza. Nie spie­sząc się, wcią­gnęła majtki, a potem leg­ginsy.

Rozej­rzała się wokół, lustru­jąc wzro­kiem bała­gan, jaki zro­bili, a potem zwią­zała włosy.

– Musisz tu chyba posprzą­tać – powie­działa i pode­szła do Smir­nova. Wspięła się na palce i poca­ło­wała go w szorstki poli­czek. – Daj znać, co z samo­cho­dem. Pamię­tasz chyba, że nie lubię cze­kać w nie­skoń­czo­ność?

Wpa­try­wał się w nią, mru­żąc oczy. Zaci­snął szczękę; przez moment Star nawet sądziła, że coś powie, on jed­nak roz­luź­nił się w końcu i ski­nął nie­znacz­nie głową na znak zgody.

Pokle­pała go po ramie­niu i ruszyła do drzwi; kła­dła już dłoń na nagrza­nej meta­lo­wej klamce, gdy usły­szała jesz­cze głos Leoni­dasa:

– Kiedy się zoba­czymy? – zapy­tał z pozoru obo­jęt­nie, ona jed­nak wyczuła, że pod tą fasadą kryło się coś wię­cej.

Zer­k­nęła przez ramię, prze­krzy­wia­jąc głowę.

– Kiedy będę miała na to ochotę – odparła dobit­nie.

Prych­nął.

– Chyba kiedy będziesz miała ochotę na seks – skwi­to­wał.

Wywró­ciła oczami.

– Cza­sem nie wiem, czy to ja nie­wy­raź­nie mówię, czy po pro­stu inni wolą mnie igno­ro­wać – odparła, a potem wyszła na gorące kwiet­niowe powie­trze.

Tym razem była o wiele spo­koj­niej­sza. W gło­wie już ukła­dała plan, co musi zro­bić tuż po powro­cie do domu.

Russell

„Ile jesz­cze razy będziemy powta­rzać tę scenę?” – jęk­ną­łem w duchu i otar­łem pot z czoła. Cho­ciaż kocha­łem tę pracę i dosko­nale wie­dzia­łem, jakie to ważne, by dawać z sie­bie wszystko, dzi­siaj mia­łem już zwy­czaj­nie dość. Po pierw­sze dla­tego, że wła­śnie odgry­wa­li­śmy scenę walki pomię­dzy dwoma wro­gimi kla­nami, a mnie przy­pa­dło w udziale czarne ubra­nie kara­teki, które przy­cią­gało pro­mie­nie sło­neczne, już i tak inten­syw­nie przy­grze­wa­jące mimo póź­nego popo­łu­dnia. Po dru­gie, Chase Howard, odtwórca głów­nej roli, przy każ­dym uję­ciu coś par­to­lił i musie­li­śmy powta­rzać scenę na nowo; gdy patrzy­łem, jak idzie w stronę swo­jego krze­sła, by cho­ciaż przez chwilę odpo­cząć, zro­biło mi się go żal. Był przy­gar­biony i wyraź­nie przy­tło­czony; zna­jąc go, wąt­pi­łem, by jego podły nastrój miał cokol­wiek wspól­nego z pracą, ale nie mogłem zosta­wić przy­ja­ciela samemu sobie. Za bar­dzo go ceni­łem, tym bar­dziej że tak naprawdę gdyby nie on, ni­gdy pew­nie nie wpadł­bym na to, by zara­biać na życie gra­niem. Poza tym od tego ma się przy­ja­ciół, by sobie poma­gali. Chcia­łem już do niego podejść, lecz w porę dostrze­głem, że z naprze­ciwka zbliża się jego asy­stentka, Julie, która bie­gała za nim jak mały szcze­ka­jący ratle­rek, pró­bu­jąc w jaki­kol­wiek spo­sób wpły­nąć pozy­tyw­nie na jego zły nastrój i na jego śred­nią grę. Odwró­ci­łem się więc i się­gną­łem po wodę, a kiedy upew­ni­łem się, że Julie znik­nęła z pola widze­nia, ruszy­łem w kie­runku przy­ja­ciela. Przyj­rza­łem mu się uważ­nie. Wyglą­dał jak zawsze wtedy, gdy cier­piał z powodu zawo­dów miło­snych, a ja nie mia­łem naj­mniej­szego pomy­słu, jak mógł­bym na to zara­dzić.

Mimo że Chase był ode mnie niż­szy o dobre kil­ka­na­ście cen­ty­me­trów, to wła­śnie on zawsze znaj­do­wał się w cen­trum uwagi i wzbu­dzał więk­sze zain­te­re­so­wa­nie płci pięk­nej. Jakoś mnie to nie dzi­wiło – tymi jego dołecz­kami w policz­kach, które poja­wiały się, gdy się uśmie­chał, a robił to nad wyraz czę­sto, oraz burzą czar­nych falo­wa­nych wło­sów – potra­fił cza­ro­wać kobiety. Może i postury był raczej smu­kłej, lecz Julie, która trzy­mała go w ryzach, pil­no­wała, by regu­lar­nie ćwi­czył i utrzy­my­wał formę. Musia­łem przy­znać, że robiła kawał dobrej roboty, zna­jąc miłość Chase’a do jedze­nia – szcze­gól­nie tego nie­zdro­wego. Pamię­ta­łem jesz­cze, jak za cza­sów stu­denc­kich spę­dza­li­śmy nie­mal każdy wie­czór w knaj­pie z fast foodem i gdy więk­szość stu­den­tów upi­jała się w trupa, dla Chase’a waż­niej­sze było, żeby dobrze sobie pojeść. Miał wtedy w życiu okres, kiedy nie wyglą­dał tak dobrze jak teraz. Dopiero ćwi­cze­nia i dieta zdzia­łały cuda, szcze­gól­nie gdy czło­wiek się do nich na co dzień sto­so­wał; a Julie już tego dopil­no­wała.

Chase usiadł wła­śnie na skła­da­nym krze­śle i popi­jał wodę. Oparł ręce na kola­nach i pochy­lił głowę, pogrą­ża­jąc się w myślach. Nie zasta­na­wia­jąc się dłu­żej, przy­sia­dłem na krze­śle obok przy­ja­ciela. Na języku czu­łem przy­jemny smak chłod­nej wody, którą sam przed chwilą piłem. Nie mogłem się już docze­kać, kiedy zrzucę z sie­bie ten prze­po­cony kostium i wezmę prysz­nic.

Ode­tchną­łem głę­boko, a gdy Chase nawet nie drgnął na moją obec­ność, któ­rej z pew­no­ścią był świa­dom, odchrząk­ną­łem i pokle­pa­łem go po ple­cach.

– Nie przej­muj się, bra­chu – powie­dzia­łem. – Jak nie ta, to inna.

Uniósł głowę i spoj­rzał na mnie zbo­la­łym wzro­kiem.

– Ale myśla­łem, że Marie to ta jedyna! – jęk­nął zroz­pa­czony.

„Bingo” – pomy­śla­łem, pró­bu­jąc uśmiech­nąć się z satys­fak­cją, którą Chase mógłby źle zro­zu­mieć.

– Jak w twoim przy­padku każda – stwier­dzi­łem.

– Bar­dzo zabawne, wiesz? – odburk­nął tylko, wyraź­nie poiry­to­wany.

Wes­tchną­łem cicho; nie chcia­łem wpę­dzać go w jesz­cze więk­szy dołek, więc pokle­pa­łem go pocie­sza­jąco po ramie­niu.

– Zoba­czysz, że jesz­cze będziesz się cie­szył z takiego obrotu spraw – odpar­łem. – Skoro zerwa­li­ście, to zna­czy, że nie była dla cie­bie. A lepiej, że prze­ko­na­łeś się o tym wcze­śniej, niż gdyby było już za późno.

Pokrę­cił głową, wyraź­nie nie­po­cie­szony.

– Cza­sem mi się wydaje, że ni­gdy nie poznam tej wła­ści­wej osoby – wyznał smutno. – Może nikogo takiego dla mnie nie ma?

Dałem mu kuk­sańca w bok, na co się wzdry­gnął.

– Nie opo­wia­daj głu­pot, stary. Jeśli kto­kol­wiek zasłu­guje na fan­ta­styczną part­nerkę, to wła­śnie ty.

Spoj­rzał na mnie z wdzięcz­no­ścią.

– Dzięki. Na cie­bie zawsze można liczyć.

Uśmiech­ną­łem się i wzią­łem łyk wody.

– Cho­ciaż… Nie rozu­miem – stwier­dzi­łem.

Uniósł brew.

– Czego? – zapy­tał zdzi­wiony.

– Dla­czego tak bar­dzo ci spieszno do ustat­ko­wa­nia się? Jesteś młody, powi­nie­neś cie­szyć się życiem, a nie gonić za obrącz­kami i ślu­bem.

Poło­żył mi rękę na ramie­niu.

– Kie­dyś zro­zu­miesz – powie­dział tylko. – O ile kogoś do sie­bie dopu­ścisz.

Chcia­łem już coś odpo­wie­dzieć, zaprze­czyć, lecz w tym samym momen­cie usły­sze­li­śmy krzyk reży­sera, że pró­bu­jemy raz jesz­cze i żeby­śmy raczej wzięli się w garść, bo za sie­bie nie ręczy. Popa­trzy­li­śmy na sie­bie; lepiej dla nas, żeby nie spraw­dzać, ile jesz­cze pokła­dów cier­pli­wo­ści zostało Fer­gu­sowi.

Zesko­czy­łem z krze­sła, Chase zaraz zro­bił to samo i ruszy­li­śmy na miej­sca wraz z resztą ekipy. Słońce pra­żyło już odro­binę mniej. Sta­ną­łem na wyzna­czo­nym miej­scu, zanim jed­nak Chase zdą­żył mnie wymi­nąć i zająć swoją pozy­cję, chwy­ci­łem go za ramię.

– No co, stary? Coś cię gry­zie? – zapy­tał, przy­glą­da­jąc mi się uważ­nie.

Pokrę­ci­łem głową.

– Nic wiel­kiego – odpar­łem zdaw­kowo, po czym puści­łem go i wzru­szy­łem ramio­nami. – Po pro­stu posta­raj się tym razem nie spie­przyć tej sceny, co?

W odpo­wie­dzi wymie­rzył cios w moje ramię, lecz zdą­ży­łem odsko­czyć na bez­pieczną odle­głość.

– Teraz to sobie nagra­bi­łeś… – poma­chał pię­ścią, wyraź­nie roz­ba­wiony.

– Chase, co ty wypra­wiasz, do cho­lery?! – ryk­nął Fer­gus, więc Chase, nie chcąc go bar­dziej dener­wo­wać, pogro­ził mi tylko pal­cem i powie­dział:

– Jesz­cze się z tobą poli­czę.

Skrzy­żo­wa­łem ręce na piersi, a gdy odda­lił się o kilka kro­ków, krzyk­ną­łem za nim:

– Cią­gle tylko obie­cu­jesz!

Mach­nął ręką, szcze­rząc do mnie zęby. Pomy­śla­łem, że skoro już nieco się roz­luź­nił, będzie teraz w sta­nie wytę­żyć siły i zagrać naj­le­piej, jak umie. Ugią­łem nogi, przy­go­to­wu­jąc się do star­cia z chło­pa­kiem, który stał naprze­ciwko mnie, i napią­łem mię­śnie, szy­ku­jąc się do sceny kul­mi­na­cyj­nej filmu. Naprawdę chcia­łem, by ten dzień się już skoń­czył, tym bar­dziej że mia­łem cie­kawe plany na wie­czór. Za nic jed­nak nie powie­dział­bym o nich Chase’owi. Jesz­cze zro­bi­łoby mu się mnie żal albo co gor­sza chciałby mi pomóc, a ja naprawdę nie potrze­bo­wa­łem ani lito­ści, ani jał­mużny. Nawet od niego. Sam radzi­łem sobie cał­kiem nie­źle, pomimo że mogło być lepiej, gdy­bym dosta­wał stałe angaże w fil­mach czy rekla­mach. Rynek jed­nak był tak prze­sy­cony, a ludzie szybko nudzili się nowymi twa­rzami, że zaha­cze­nie się gdzieś na dłu­żej, jeśli nie miało się zaple­cza finan­so­wego lub konek­sji, gra­ni­czyło z cudem. W tym miej­scu podzię­ko­wa­łem w duchu za zna­jo­mość z Chase’em i natych­miast pokrę­ci­łem ener­gicz­nie głową, by się nie ugiąć. Nie mogłem cią­gle pole­gać na innych. Co by powie­dział ojciec? Nie byłby zado­wo­lony, gdyby zoba­czył, że nie potra­fię zadbać o sie­bie.

W mojej wyobraźni od razu poja­wiła się jego ścią­gnięta twarz, brudna od pyłu i potu. Mimo cią­głego zmę­cze­nia i cięż­kiej pracy był dumny z życia, jakie dla sie­bie wybrał. Całe życie prze­pra­co­wał na budo­wie, żeby utrzy­mać mnie i mamę. Wynisz­czone ręce, sińce pod oczami i to zacię­cie, któ­rym ema­no­wał na każ­dym kroku. Ta praca go ukształ­to­wała, a ja, słu­cha­jąc od niego codzien­nie, że w życiu można liczyć tylko na samego sie­bie, zaczą­łem w to wie­rzyć; i nie wie­dzia­łem, czy był­bym w sta­nie się zmie­nić – dla kogo­kol­wiek.ROZDZIAŁ II. TESTAROSSA

Roz­dział II

Testa­rossa

Widok San Fran­ci­sco o zacho­dzie słońca spra­wiał, że Star nabie­rała ochoty na długi spa­cer wzdłuż piasz­czy­stego nabrzeża. Mogła wtedy ode­tchnąć i pozwo­lić myślom swo­bod­nie pły­nąć. Uwiel­biała te chwile spo­koju i wytchnie­nia, w któ­rych nie musiała robić zupeł­nie nic. Nikt niczego od niej nie ocze­ki­wał, nie cze­kał na jej decy­zje, nie wyma­gał, że zmieni zda­nie i na przy­kład… zde­cy­duje się na stały zwią­zek. Tak jak Smir­nov. Cho­ciaż czego on wła­ści­wie od niej ocze­ki­wał? Prze­cież od samego początku, odkąd tylko się poznali, wie­dział, że ich zwią­zek miał wyłącz­nie cha­rak­ter fizyczny. Powie­działa mu to na samym wstę­pie czy też raczej – tuż po pierw­szym zbli­że­niu.

Roz­sia­dła się teraz wygod­niej w fotelu kie­rowcy czer­wo­nego fer­rari, a gdy tylko po lewej stro­nie ujrzała lazu­rową toń oce­anu, zwol­niła i pozwo­liła wspo­mnie­niom zawład­nąć nią w pełni.

Obcho­dziła wtedy dwu­dzie­ste pierw­sze uro­dziny. Dobrze pamię­tała tam­ten dzień, gdyż wła­śnie wtedy rodzice wypra­wili jej przy­ję­cie. Huczna impreza rezo­no­wała dźwię­kami popo­wej muzyki w ścia­nach willi znaj­du­ją­cej się na obrze­żach naj­lep­szej dziel­nicy San Fran­ci­sco. Wśród gości byli zarówno przy­ja­ciele Rossy z col­lege’u i stu­diów, jak i wszyst­kie więk­sze szy­chy branży moto­ry­za­cyj­nej. Kilka mie­sięcy wcze­śniej firma jej ojca wresz­cie się wybiła i teraz roz­wi­jała się w szyb­kim tem­pie, więc na gwałt potrze­bo­wali coraz to nowych i zdol­nych rąk do pracy. Zatrud­niali mecha­ni­ków i inży­nie­rów, ale także kie­row­ców. Jakimś spo­so­bem ojciec potra­fił tak się zakrę­cić, że w kolej­nym sezo­nie firma Howard Engi­nes miała wziąć udział w wyści­gach NASCAR. Trwała wła­śnie budowa modelu pierw­szego samo­chodu wyści­go­wego, który będzie repre­zen­to­wał firmę na zawo­dach. Bra­ko­wało nie­mal całej załogi, może poza kil­koma pomniej­szymi mecha­ni­kami i asy­sten­tami. David Howard wciąż nie mógł zna­leźć odpo­wied­niego kie­rowcy ani lidera zespołu, który potra­fiłby utrzy­mać w ryzach grupę obcych sobie męż­czyzn. Tre­ner rów­nież by się przy­dał, Star wie­działa jed­nak, że czę­sto lider peł­nił także i tę funk­cję.

Dla­tego jej uro­dziny oka­zały się świetną oka­zją, by upiec dwie pie­cze­nie na jed­nym ogniu. Mogli razem świę­to­wać, a wystawne przy­ję­cie było ide­alną spo­sob­no­ścią, aby zapro­sić co bar­dziej inte­re­su­ją­cych kan­dy­da­tów do obję­cia wol­nych sta­no­wisk w fir­mie.

I wła­śnie z tego powodu Testa­rossa nie roz­po­zna­wała prze­wa­ża­ją­cej liczby gości. Wcale zresztą jej to nie prze­szka­dzało, ponie­waż rozu­miała, jak ważny dla ojca był roz­wój firmy, choć z dru­giej strony miło byłoby poroz­ma­wiać z kimś zna­jo­mym, cho­ciaż przez chwilę. Wzięła kie­li­szek bia­łego wina od prze­cho­dzą­cego obok niej kel­nera i wypiła je jed­nym hau­stem, zaraz się­ga­jąc po następne. Tuż obok niej drobna blon­dynka wybu­chła grom­kim śmie­chem, a reszta towa­rzy­stwa, skła­da­jąca się w prze­wa­ża­ją­cej więk­szo­ści z mło­dych, napa­lo­nych bycz­ków, prędko jej zawtó­ro­wała. Rossa wywró­ciła oczami na ten pokaz tanich zalo­tów. Nie rozu­miała, po co to wszystko. Dla­czego obie strony zada­wały sobie tyle trudu, by omo­tać płeć prze­ciwną, skoro i tak wszystko spro­wa­dzało się do tego samego dzi­kiego i pier­wot­nego aktu złą­cze­nia dwóch ciał, a mówiąc bar­dziej potocz­nie, seksu?

Kolejny wybuch śmie­chu blon­dy­neczki zaczął dzia­łać Star na nerwy. Obró­ciła się na pię­cie i wol­nym kro­kiem wyszła z salonu. Na szczę­ście nikt nie pró­bo­wał jej zatrzy­mać; i dobrze, bo wła­śnie stra­ciła ochotę na czy­je­kol­wiek towa­rzy­stwo. Musiała odpo­cząć od tej gęstej sztucz­no­ści, która uno­siła się w powie­trzu i oble­piała ją cia­sno jak kisiel. Nie lubiła pozo­rów, a ponad wszystko ceniła sobie szcze­rość. Dla­tego potrze­bo­wała wytchnie­nia. Zatrzy­mała się na kory­ta­rzu i zawa­hała, czy wybrać taras i obie­cu­jące, świeże wie­czorne powie­trze, czy może jed­nak zejść do garażu, gdzie z pew­no­ścią o tej porze nikt by jej nie prze­szka­dzał. Wybrała to pierw­sze; ruszyła do drzwi pro­wa­dzą­cych na zewnątrz, gdy w porę zauwa­żyła obści­sku­jącą się przy base­nie, znie­cier­pli­wioną parę.

Testa­rossa stłu­miła wes­tchnie­nie i zmie­niła trasę, za cel obie­ra­jąc garaż. Poko­nała kilka schod­ków i po chwili zna­la­zła się w prze­stron­nym pomiesz­cze­niu prze­siąk­nię­tym zapa­chem spa­lin i smaru. Wokół pano­wała ciem­ność, która koiła jej nad­szarp­nięte zmy­sły. Rossa zro­biła krok naprzód, gdy wtem usły­szała trzask i głu­chy łoskot. Zamarła z dło­nią na włącz­niku, po czym prędko go naci­snęła. Wewnątrz roz­lało się jasne, ostre świa­tło. Przez chwilę ją ośle­piło, aż musiała zmru­żyć oczy; dopiero kilka sekund póź­niej jej wzrok przy­zwy­czaił się do bla­sku.

Kilka metrów od niej, obok jeepa ojca, zoba­czyła ele­gancko ubra­nego męż­czy­znę, który wła­śnie schy­lał się, by pod­nieść z pod­łogi zestaw klu­czy nasa­do­wych; to zapewne one musiały wcze­śniej naro­bić hałasu. Nie­zna­jomy o deli­kat­nych rysach skry­wa­nych pod krótką brodą i z równo przy­strzy­żo­nymi jasno­ru­dymi wąsami trzy­mał wła­śnie w dłoni grze­chotkę, chcąc zapewne wło­żyć ją do pla­sti­ko­wego pudełka, które leżało obok jego stóp.

Nie­ocze­ki­wany roz­błysk świa­tła na moment ośle­pił i jego; męż­czy­zna syk­nął i prze­klął pod nosem w nie­zro­zu­mia­łym dla Star języku; brzmią­cym sucho, a jed­no­cze­śnie miękko. Gdy obró­cił głowę, ich spoj­rze­nia się skrzy­żo­wały, a Rossę prze­szył zimny dreszcz, zupeł­nie jakby na odle­głość pora­ził ją prą­dem. Nie­zna­jomy powiódł wzro­kiem po jej ciele, ubra­nym jedy­nie w skąpą błę­kitną sukienkę bez ramią­czek, aż do nóg, do kostek, po czym wró­cił tą samą drogą, przez piersi, by znów spoj­rzeć jej w oczy; tym razem jed­nak sta­lo­wo­nie­bie­skie tęczówki pociem­niały i wypeł­nił je głód.

W pod­brzu­szu poczuła mro­wie­nie i gorąco, które prędko zaczęło roz­le­wać się coraz wyżej i szybko ogar­nęło całe ciało. Testa­rossa zmarsz­czyła brwi, nie zamie­rza­jąc poka­zać, jak bar­dzo ten męż­czy­zna na nią zadzia­łał; a przy­naj­mniej dopóki nie dowie się, z kim ma do czy­nie­nia. Odchrząk­nęła.

– Kim jesteś i co tu robisz? – zapy­tała bez emo­cji.

Wypro­sto­wał się, poło­żył grze­chotkę na meta­lo­wym bla­cie i popra­wił poły czar­nej mary­narki. Wol­nym kro­kiem, jakby zie­mia, po któ­rej stą­pał, nale­żała do niego, poko­nał dzie­lącą ich odle­głość i Rossa musiała przy­znać, że z bli­ska pre­zen­to­wał się jesz­cze lepiej. I cho­ciaż jego nie­ocze­ki­wana obec­ność tutaj zapewne powinna ją wystra­szyć i wzbu­dzić nie­po­kój, wcale nie odczu­wała stra­chu. A może to wła­śnie on jesz­cze bar­dziej pod­sy­cał jej wewnętrzne pra­gnie­nie?

– Przy­sze­dłem na imprezę – ode­zwał się niskim, lekko zachryp­nię­tym gło­sem. Jakby na stałe osiadł na nim szron.

Uśmiech­nęła się pół­gęb­kiem.

– Doprawdy? – prych­nęła. – To jed­nak nie tłu­ma­czy faktu, że sie­dzisz w garażu mojego ojca, zamiast bawić się z innymi w salo­nie. Może więc łaska­wie wyja­śnisz mi tę drobną nie­ści­słość?

Czy w jego oczach poja­wiły się iskry, czy może tylko jej się wyda­wało? Prze­krzy­wił głowę, a potem obró­cił się do niej ple­cami i zaczął prze­cha­dzać się pomię­dzy samo­cho­dami. Szedł powoli, zatrzy­mu­jąc na dłu­żej wzrok na każ­dym modelu i marsz­cząc brwi, jakby się nad czymś zasta­na­wiał.

Dotarł do połowy garażu i zatrzy­mał się pod jedną ze świe­tló­wek. Zer­k­nął przez ramię i spoj­rzał pro­sto na Rossę.

– Chcia­łem zoba­czyć, jak David trosz­czy się o swoje maszyny – zaczął cicho – zanim roz­ważę jego pro­po­zy­cję.

Testa­rossa przyj­rzała mu się uważ­niej. Dostrze­gła rysu­jące się pod mary­narką mię­śnie; biła od niego pew­ność sie­bie, typowa dla spe­cja­li­stów w swoim fachu. A może nawet dla jed­no­stek wybit­nych? To skło­niło ją, by podejść bli­żej do tego tajem­ni­czego męż­czy­zny.

– W takim razie pokażę ci – powie­działa tylko, a potem wymi­nęła go jak gdyby ni­gdy nic i prze­szła do kolej­nego pomiesz­cze­nia, w któ­rym znaj­do­wał się warsz­tat ojca.

Sta­nęła w otwar­tych drzwiach i zachę­ciła męż­czy­znę, by wszedł do pogrą­żo­nego w ciem­no­ści warsz­tatu.

Przy­sta­nął tuż za pro­giem. Jego spoj­rze­nie paliło ją do żywego.

– Podobno chcia­łaś mi coś poka­zać – ode­zwał się cicho.

Testa­rossę ogar­nęło pożą­da­nie.

– O, tak, chcia­łam – zaczęła, zamy­ka­jąc drzwi. Zamek cicho szczęk­nął. – O ile masz dla mnie pre­zent. Bo masz go, prawda?

– Pre­zent? – Sądząc po tonie głosu, wyda­wał się zdzi­wiony; nie widziała rysów jego twa­rzy, więc mogła tylko zga­dy­wać. – Nic nie przy­nio­słem.

Zacmo­kała z uda­waną zło­ścią i sta­nęła przed nim.

– W takim razie sama muszę go sobie wziąć – powie­działa.

Wspięła się na palce, jego cie­pły oddech osiadł na jej ustach.

– Będziesz żało­wać – sap­nął tylko gar­dłowo, a Star owio­nął zapach piż­mo­wych per­fum, które naj­pew­niej miały zdo­mi­no­wać ciężki zapach smaru.

Kącik jej ust drgnął w roz­ba­wie­niu, cho­ciaż męż­czy­zna nie mógł tego zoba­czyć.

– Ja ni­gdy nie żałuję – szep­nęła, a potem go poca­ło­wała.

Z początku zastygł, jakby nie­pewny, czy to dzieje się naprawdę, czy może mu się śni; zre­flek­to­wał się jed­nak szybko i odpo­wie­dział na poca­łu­nek. Mocno, zachłan­nie, zabor­czo, jakby chciał wyssać z niej cały życio­dajny nek­tar.

Chwy­cił ją jedną ręką w talii, drugą się­gnął za sie­bie; musiał zapewne wyczuć zimną karo­se­rię samo­chodu, gdyż zro­bił krok do tyłu, a potem obró­cił Rossę tak, że nie­mal wpa­dła na maskę. Sta­nęła do niej tyłem i lekko przy­sia­dła na kra­wę­dzi. Roz­su­nęła zachę­ca­jąco nogi, tak by zoba­czył jej goto­wość. Zda­wało się, że to jesz­cze bar­dziej na niego podzia­łało; usły­szała dźwięk roz­pi­na­nej klamry od paska, a potem zamka bły­ska­wicz­nego.

Nie­zna­jomy nachy­lił się nad Testa­rossą i oparł się rękami na zim­nej bla­sze pierw­szego wyści­go­wego samo­chodu Howard Engi­nes. Oddech miał ciężki i Star była prze­ko­nana, że nie będzie w sta­nie długo się jej opie­rać. Zadarła jedną nogę na maskę, tak by sukienka zsu­nęła się niżej, odsła­nia­jąc koron­kowe stringi.

Dostrzegł to, mimo ciem­no­ści, a może raczej wyczuł, bo pochy­lił się nad nią jesz­cze bar­dziej, gotów ponow­nie zamknąć usta kobiety poca­łun­kiem, lecz wtedy chwy­ciła go za kra­wat i przy­cią­gnęła do sie­bie. Jego twardy penis ocie­rał się teraz o jej udo, draż­niąc już i tak spra­gnioną bli­sko­ści Rossę. Zadrżała ze znie­cier­pli­wie­nia, ale wie­działa, że musi jesz­cze przez chwilę się opa­no­wać, bo naj­pierw nale­żało coś usta­lić.

– Zanim pozwolę ci mnie zerżnąć – wyszep­tała – musisz wie­dzieć, że nie bawię się w związki. Inte­re­suje mnie wyłącz­nie seks. Rozu­miemy się…?

– Smir­nov – odpo­wie­dział, a jego ręka powę­dro­wała w dół, do jej kobie­co­ści; odsu­nął koron­kowy mate­riał i musnął kil­ka­krot­nie kciu­kiem łech­taczkę; z początku deli­kat­nie, po chwili jed­nak moc­niej, aż Rossa sap­nęła. Żadne z nich nie potra­fiło ukryć pra­gnie­nia.

– Jak naj­bar­dziej. Rozu­miem, panno…

– Star – pod­su­nęła. Chciała dodać coś jesz­cze, lecz wtedy, bez ostrze­że­nia, Smir­nov napro­wa­dził nabrzmia­łego penisa pro­sto do wej­ścia do cipki. Nie bawił się w pod­chody, nie draż­nił, nie pró­bo­wał sobie zaskar­bić jej przy­chyl­no­ści; nie musiał. I tak już była mokra – dla niego. Pchnął mocno, a Star nie­mal krzyk­nęła.

– Tylko nie zapo­mnij, że sama się o to pro­si­łaś – szep­nął jesz­cze tuż przy jej uchu, a następ­nie zerżnął ją tak, jak jesz­cze ni­gdy nikt do tej pory.

I już wie­działa, że nie pozwoli mu od sie­bie odejść. A już na pewno nie tak szybko.

Wspo­mnie­nia pochło­nęły ją tak bar­dzo, że nie wie­działa nawet, kiedy prze­była już całą trasę i teraz wła­śnie wjeż­dżała na pod­jazd willi. Wciąż zamiesz­ki­wała ją wraz z ojcem, przy­rod­nim bra­tem Chase’em oraz z nią – Camille. Usta Rossy wykrzy­wiły się w gry­ma­sie, gdy tylko pomy­ślała o tej kobie­cie. Potrzą­snęła głową, usi­łu­jąc na powrót się odprę­żyć. Nie zamie­rzała się zadrę­czać nie­po­trzeb­nymi myślami o rów­nie nie­po­trzeb­nych oso­bach.

Świa­tła na par­te­rze wciąż się paliły, Testa­rossa nie mogła więc liczyć, że czmych­nie nie­zau­wa­żona do wła­snego pokoju. Miała co prawda miesz­ka­nie w cen­trum mia­sta, lecz trak­to­wała je jako osta­tecz­ność, kiedy rodzina naprawdę dawała jej się we znaki. Zer­k­nęła w okna gabi­netu, który znaj­do­wał się w zachod­niej czę­ści domu, i dostrze­gła deli­katną poświatę, wydo­sta­jącą się z tru­dem na zewnątrz przez ciemne zasłony. Uśmiech­nęła się pod nosem. Cho­ciaż wie­lo­krot­nie pro­siła ojca, by bar­dziej sza­no­wał swoje zdro­wie i nie pra­co­wał do późna, teraz się ucie­szyła, że będzie mogła spę­dzić z nim jesz­cze tro­chę czasu.

Otwo­rzyła bramę gara­żową i choć noc była bez­chmurna, posta­wiła fer­rari pod zada­sze­niem. Świet­nie zda­wała sobie sprawę z tego, jak ważne jest dobre utrzy­ma­nie maszyn, by słu­żyły wła­ści­cie­lom jak naj­dłu­żej i jak naj­le­piej. Wysko­czyła z samo­chodu, pogła­skała go czule po opły­wo­wej linii drzwi i nie­wiel­kim lusterku, a potem wyszep­tała:

– Widzimy się jutro, piękna.

Po tych sło­wach udała się do domu. Poko­nała kilka schod­ków i przy­sta­nęła w kory­ta­rzu. Z aneksu kuchen­nego połą­czo­nego z jadal­nią dobie­gały odgłosy roz­mowy. Z jed­nej strony naj­chęt­niej wcale by tam nie zaglą­dała, jed­nak jesz­cze bar­dziej nie chciała rezy­gno­wać z wie­czor­nego rytu­ału, który prze­trwał z cza­sów, gdy jej mama jesz­cze żyła. To wła­śnie ona zapo­cząt­ko­wała ich małą tra­dy­cję i gdy tylko było to moż­liwe, Rossa ją pod­trzy­my­wała. Zwłasz­cza w te dni, gdy tata jesz­cze nie spał mimo póź­nej pory.

Nabrała głę­boko powie­trza i ruszyła w kie­runku, z któ­rego docho­dziły głosy. Cie­płe świa­tło z wiszą­cych nad kamien­nym bla­tem lamp roz­le­wało się na aneks i część jadalni. Blat prze­dzie­lał pomiesz­cze­nie na pół i to wła­śnie przy nim Testa­rossa zoba­czyła Chase’a. Na szarą bluzę wło­żył pista­cjowy far­tuch, zapewne za namową Camille, która uwa­żała, że w kuchni – tak jak zresztą w całym domu – powi­nien pano­wać ład i porzą­dek. I choć Star zga­dzała się z nią w tej kon­kret­nej kwe­stii, to kuch­nia zawsze koja­rzyła jej się z bło­gim bała­ga­nem i cie­płem domo­wego ogni­ska. Jej mama ni­gdy nie potra­fiła utrzy­mać kuchni w ryzach. Może dla­tego, że prze­by­wała tam tak dużo czasu, uwiel­biała przy­go­to­wy­wać dla nich potrawy i czer­pała radość, gdy tylko jakiś prze­pis wybit­nie im pod­pa­so­wał.

Teraz jed­nak zamiast prze­róż­nych sło­icz­ków, roz­sy­pa­nej gdzie­nie­gdzie mąki i słod­kich zapa­chów, które na stałe gościły w tam­tych cza­sach w kuchni i roz­prze­strze­niały się na cały dom, a ich przy­jemna woń osła­dzała miesz­kań­com dzień, jak okiem się­gnąć pano­wała wręcz ste­rylna czy­stość.

Testa­rossa oparła się o ścianę i przy­glą­dała się przez chwilę, jak Chase kroi kapu­stę pekiń­ską potrzebną zapewne do przy­rzą­dze­nia jed­nej z ulu­bio­nych fit­sa­ła­tek Camille. Kobieta, która wcze­śniej stała przy kuchence, mie­sza­jąc kolejną wyso­ko­pro­te­inową zupę, teraz obró­ciła się i pode­szła do syna. Byli do sie­bie tak podobni i tak szczę­śliwi we wła­snym towa­rzy­stwie, że cza­sem to aż bolało. Oboje ciem­no­włosi, o gęstych falu­ją­cych puklach. Chase strzygł je regu­lar­nie, a mimo to i tak nie potra­fił utrzy­mać ich w ryzach – na szczę­ście tym zaj­mo­wała się jego sty­listka. Bycie roz­chwy­ty­wa­nym akto­rem miało nie­za­prze­czalne zalety; Testa­rossa jed­nak ni­gdy by się nie pisała na takie życie.

Camille i Chase mieli też dokład­nie takie same oczy. Gdy się w nie spo­glą­dało, odno­siło się wra­że­nie, że zaraz się uto­nie w tej głę­bo­kiej mor­skiej toni; a gdy się uśmie­chali, w ich policz­kach poja­wiały się uro­cze dołeczki, doda­jące im wdzięku. Gdyby nie zmarszczki Camille, z łatwo­ścią można by ich wziąć za rodzeń­stwo.

Wtem Camille unio­sła głowę i zauwa­żyła Rossę. Uśmiech­nęła się przy­jaź­nie, jak zwy­kle zresztą, lecz dla dziew­czyny i tak nie miało to więk­szego zna­cze­nia.

– O, Rossa, już jesteś – powie­działa deli­kat­nie, jakby rze­czy­wi­ście cie­szyła się na jej widok, w co Star szcze­rze wąt­piła. Zmu­siła się jed­nak do gry­masu, który miał przy­po­mi­nać uśmiech. – Zdą­ży­łaś aku­rat na kola­cję.

– Sio­stra, no wresz­cie! – Chase wstał i przy­tu­lił Rossę.

Nawet nie opo­no­wała, wie­działa, że to i tak na nic. Wylew­ność rów­nież odzie­dzi­czył po matce. Odwza­jem­niła uścisk.

– Też się cie­szę, że cię widzę – powie­działa, a gdy uwol­niła się z jego objęć, pode­szła do lodówki i wyjęła mleko. – Za kola­cję jed­nak podzię­kuję, zja­dłam na mie­ście. Wystar­czy mi kakao.

Camille przy­gar­biła się i zmar­kot­niała, szybko jed­nak na powrót przy­brała pro­mienny wyraz twa­rzy.

– Może zatem zjesz jutro z nami obiad? – spy­tała wcale nie­znie­chę­cona wcze­śniej­szą odmową. – Przy­go­tuję dor­sza.

Star prze­lała mleko do garnka i posta­wiła go na kuchence induk­cyj­nej. Wycią­gnęła z szafki dwa ogromne kubki, a także kakao, pianki i bitą śmie­tanę.

– Zoba­czę, cho­ciaż niczego nie mogę obie­cać – odparła. – Wszystko zależy od tego, czy Ann nie wci­snęła mi dzi­siaj jakichś spo­tkań na jutrzej­sze popo­łu­dnie.

– Ta asy­stentka kie­dyś cię wykoń­czy – wtrą­cił się Chase. – Powin­naś ją zwol­nić.

Zer­k­nęła przez ramię.

– Zro­bię to, gdy tylko ty zwol­nisz swoją Julie – powie­działa.

Na dźwięk imie­nia asy­stentki, która wyko­ny­wała swoje obo­wiązki bar­dzo rze­tel­nie, brat wykrzy­wił twarz w gry­ma­sie.

– Nawet mi nie przy­po­mi­naj. – Wes­tchnął. – Cza­sem się zasta­na­wiam, kto tu dla kogo pra­cuje.

– No więc wła­śnie – skwi­to­wała Rossa i zamie­szała mleko, by nie przy­warło do dna. – Skoro sam nie radzisz sobie z wła­sną asy­stentką, nie udzie­laj mi rad w spra­wie mojej.

Usły­szała, jak Chase pry­cha, nie ode­zwał się jed­nak.

Mleko się zago­to­wało, zalała więc przy­go­to­wane wcze­śniej kakao, a następ­nie zamie­szała. Się­gnęła do zamra­żarki, wyjęła lody wani­liowe i wrzu­ciła po porząd­nej łyżce do każ­dego z kub­ków. Na wierz­chu poło­żyła po trzy pianki i całość polała bitą śmie­taną; czu­bek osy­pała odro­biną kakao. Chwy­ciła dwie łyżeczki do latte, posta­wiła kubki na tacy, a potem skie­ro­wała się do wyj­ścia.

– A mnie to nawet nie zapy­tasz, czy chcę – burk­nął na odchodne Chase.

Star spoj­rzała na niego spod unie­sio­nych brwi.

– Naprawdę myślisz, że Julie nie napi­sała mi nic na temat two­jej diety przed zdję­ciami do kolej­nego filmu?

Chase jęk­nął i scho­wał twarz w dło­niach.

– Nawet w moim wła­snym domu mnie gnębi!

Kącik ust Rossy drgnął. Chciała już wyjść z kuchni, lecz usły­szała jesz­cze cichy głos Camille:

– David nie powi­nien się tak obja­dać na noc. Wiesz, że ma pro­blemy z ser­cem. – Spoj­rze­nia kobiet się skrzy­żo­wały, Rossa jed­nak nie zamie­rzała słu­chać maco­chy.

– Nie rób z niego takiego sła­be­usza – odparła tylko. – Poza tym cza­sem należy mu się coś dobrego.

Spoj­rzała wymow­nie na sałatkę, a potem wyszła, nie zamie­rza­jąc cią­gnąć tej wymiany zdań, która i tak nie wnio­słaby nic dobrego do ich rela­cji, a mogła ją tylko pogor­szyć. A tego ojciec z pew­no­ścią by nie chciał.

Przed drzwiami do gabi­netu oparła tacę o brzuch i przy­trzy­mu­jąc ją jedną ręką, zapu­kała. Nie cze­kała jed­nak na odpo­wiedź i po pro­stu naci­snęła klamkę, jak zawsze. Ojciec zresztą też nie spo­dzie­wał się po niej waha­nia, gdyż ni­gdy nawet nie tru­dził się, by odpo­wie­dzieć. Znali się tak dobrze, że cza­sem Rossa wąt­piła, by w czy­im­kol­wiek innym towa­rzy­stwie mogła poczuć się tak swo­bod­nie i tak bar­dzo na miej­scu. Może gdy jesz­cze mama żyła… kiedy spę­dzali czas we trójkę, było im jesz­cze bar­dziej ide­al­nie.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: