- promocja
- W empik go
Wyścigi namiętności - ebook
Wyścigi namiętności - ebook
Świat Testarossy składa się z trzech rzeczy: pracy na najwyższych obrotach, piekielnie szybkich samochodów i mężczyzn, którzy są dla niej niczym kolejne trofea do kolekcji. Rossa sądzi, że niczego i nikogo więcej nie potrzebuje do szczęścia, jednak wszystko się zmienia, kiedy na jej drodze pojawia się Russell. Ten z pozoru kolejny gorący mężczyzna okazuje się mieć do zaoferowania o wiele więcej niż jedynie następną ekscytującą noc. Swoją wrażliwością rozbudza w Rossie nieznane dotąd uczucia, a ten stan nie do końca jej się podoba.
Tylko czy Testarossa zaryzykuje związek, gdy na każde swoje skinienie ma dwóch chętnych i zupełnie różnych facetów?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-7298-0 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział I
Testarossa
Maszyna zamruczała czule, przeciągle, niczym kochanek spodziewający się chwil rozkosznej rozpusty. Wystarczyło, że kobieta przycisnęła mocniej pedał gazu, a ta wydobyła z siebie jeszcze głębszy dźwięk, który tym razem jednak przypominał bardziej pomruk nieujarzmionej bestii aniżeli potulnego dachowca. Testarossa jednak jeszcze bardziej wykrzywiła usta w półuśmiechu, słysząc ten pokaz niepokorności i siły. Przejechała dłonią po skórzanej kierownicy prototypu, który fabryka należąca do jej rodziny dopiero co wypuściła ze stajni Howard Engines, aby Rossa mogła ją przetestować. A ona wprost nie mogła się doczekać, aż popuści cugle i pozwoli wyścigówce, by ta niczym smuga biało-czerwonego światła pędziła po całkowicie opustoszałym torze – specjalnie dla niej. Ścisnąwszy mocno kierownicę, sprawdziła mocowanie pasów i kasku. Może i kochała niebezpieczeństwo, ale jeszcze bardziej kochała życie, które każdego dnia dostarczało jej niezwykłych pokładów ekscytacji – a ona czerpała z tego pełnymi garściami. Bo mogła i zamierzała z życia korzystać.
Spłycony oddech przedostał się do płuc, pobudzając i tak już pędzące na łeb, na szyję krążenie; Testarossa wzięła jeszcze jeden wdech i przymknęła oczy – musiała wyciszyć myśli. Nic nie mogło zaburzyć jej małego _randez-vous_ z szosą; a już z pewnością nie problemy brzęczące nad jej głową niczym upierdliwe komary, których o tej porze roku krążyło już wyjątkowo dużo. A to był dopiero środek wiosny i strach pomyśleć, co będzie, gdy przyjdzie lato.
Kiedy czuła już tylko drżenie w opuszkach palców, a pod sobą coraz wyraźniejsze zniecierpliwienie mechanicznego rumaka, uchyliła powieki. Spojrzała na Smirnova stojącego za barierką i skinęła głową. Powtórzył jej gest – na co wypuściła wstrzymywane powietrze i nacisnęła pedał gazu. Koła przez moment zabuksowały, tylko po to, by chwilę później sunąć już po szarym asfalcie rozgrzanym przez kwietniowe słońce, które przebyło dopiero połowę wędrówki po niebie.
Testarossa jednak miała to gdzieś. Słońce mogło nawet całkiem zajść i więcej nie wracać; teraz liczyły się jedynie pęd, szybkość i ta cholernie uzależniająca adrenalina, której za nic nie mogła sobie odmówić; i jeszcze świadomość, że kolejny zakręt może być ostatnim. Gdyby nie wyhamowała, nie weszła płynnie w łuk, rozbiłaby się o bandę niczym fale w starciu z kalifornijskimi klifami. To jednak Rossie nie groziło. Każdy zakręt pokonywała sprawnie, jakby urodziła się po to, by prowadzić szybkie samochody. Mimo palącego słońca, które sprawiało, że kombinezon ochronny przyklejał jej się do ciała, wykonała jeszcze kilka nadprogramowych okrążeń i dopiero gdy w pełni poczuła, że panuje nad maszyną, zatrzymała się w tym samym miejscu, z którego startowała.
Zdyszana, jakby goniła odjeżdżający z przystanku autobus, wysiadła z samochodu i zdjęła kask. Długie włosy, związane w luźny kucyk tuż nad karkiem, były potargane i kilka ogniście rudych pasm sterczało bez ładu. W powietrzu wciąż unosił się zapach spalonej gumy i lekko słodki zapach gorącego powietrza, tak nieuchwytny i niedopowiedziany. Zaciągnęła się głęboko tą nietrwałą mieszanką.
Smirnov podszedł do niej wolnym krokiem, gdy właśnie rozpinała górę obcisłego kombinezonu. Wpatrywał się w tablet, na którym monitorował wszystkie parametry maszyny. Rossa przyglądała mu się z uwagą. I chociaż miała z nim do czynienia bardzo często, to jednak jego nietypowa jak na obrzeża San Francisco uroda wciąż niezmiennie przyciągała jej wzrok. Krótkie włosy, przycięte może na centymetr, niemal rude, ale wciąż jednak jasne; króciutko przystrzyżone ciemne wąsy i broda okalająca pociągłą szczękę, ukrywająca zapewne delikatne rysy; mięśnie naturalnie wyćwiczone podczas lat pracy z samochodami, teraz uwydatnione przez zwykły biały podkoszulek, poplamiony od smaru i oleju; i ten lekko nonszalancki chód człowieka, przed którym klęka cały świat.
Stanął obok niej, a Rossa wyskoczyła z odzieży ochronnej i odłożyła ją wraz z kaskiem na narzędziowy regał. Została w czarnych leginsach i koszulce z długimi rękawami; jej jednak również szybko się pozbyła, zostawiając sportowy stanik.
Smirnov zmarszczył brwi, przypatrując się ciągowi niekończących się danych.
– Skąd u ciebie taka marsowa mina? – zapytała Rossa. – Dobrze było, prowadzi się jak marzenie.
Pokręcił głową, jakby jej słowa jeszcze bardziej go zmartwiły. Skrzyżowała ręce na piersiach.
– Mów, Leonidasie – rozkazała. – Co ci nie pasuje?
Uniósł na nią spojrzenie wąskich, stalowoniebieskich oczu.
– Właśnie to – powiedział. – Dziwne, że przy pierwszym przejeździe niczego nie znalazłem. To nie jest normalna sytuacja.
Przewróciła oczami, nawet nie próbując ukryć irytacji. Dotknęła jego ramienia, dając mu tym znak, by poszedł za nią.
– W takim razie nie pozostaje nic innego, jak się cieszyć, prawda? – stwierdziła. Widząc jednak, że ta sprawa wciąż uwiera go niczym drzazga, dodała: – Oczywiście, jeśli uważasz, że potrzeba więcej testów, masz moją zgodę. Nie chciałabym przecież, żeby naszemu najlepszemu mechanikowi sen z powiek spędzały wyimaginowane problemy.
Skinął głową, zupełnie ignorując ten mały przytyk.
Gdy weszli do jego biura, Smirnov odłożył tablet, a Testarossa nalała sobie wody ze stojącego przy oknie dzbanka.
– Chcesz? – spytała, kiedy ugasiła pierwsze pragnienie.
– Nie, dziękuję.
Wzruszyła ramionami, czując, jak jego wzrok wędruje po jej ciele. Upiła jeszcze łyk i wyjrzała przez okno. Na placu krzątało się pełno ludzi. Odstawili maszynę Howard 155 do boksu i zaczęli przygotowywać jej poprzednika do kolejnego przejazdu.
– Masz dzisiaj trening? – zagadnęła i zerknęła przez ramię.
Smirnov zamknął drzwi.
– Mam.
Kącik ust Rossy drgnął.
– Rozmowny jak zawsze. – Wzruszyła ramionami. – Szkoda, myślałam, że poświęcisz mi chociaż chwilę swojego cennego cza…
Silne ręce zacisnęły się na jej biodrach. Sapnęła, chociaż wcale nie była zaskoczona.
– O, czyli jednak masz czas? – spytała zaczepnie, wiedząc, jak bardzo nie lubił nadmiaru słów.
Spojrzał prosto w jej zielone oczy.
– Na gadanie nie – wyszeptał.
Szorstki zarost podrapał skórę, gdy Smirnov przejechał brodą wzdłuż jej ramienia; ramiączko zsunęło się niżej.
– Jeśli tak bardzo ci to przeszkadza – zaczęła – wiesz, jak mnie ucisz…
Zamknął jej usta zachłannym pocałunkiem; pozwoliła mu na to, bo właśnie po to przyszła. Nieważne jednak, ile razy by ją całował, nie mogła się nadziwić, jakim sposobem robił to jednocześnie z pasją, a zarazem pewną oschłością. Zupełnie jakby to on robił jej łaskę; jakby to ona błagała o jego względy i przynajmniej odrobinę uwagi. Oboje jednak wiedzieli, że rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej.
Obrócił ją przodem do siebie; szklanka wypadła jej z dłoni i poturlała się po drewnianej podłodze, a resztka wody utworzyła małą kałużę. Nie zamierzali się jednak tym przejmować; żaden napój nie mógł ugasić pragnienia, które teraz kierowało ich ciałami. Smirnov przejechał dłonią po jej plecach i zahaczył o materiał stanika, a gdy nie znalazł zapięcia, warknął cicho. Zanim jednak Rossa zdążyła coś powiedzieć, pogłębił pocałunek, a dłońmi zjechał na jej pośladki i ścisnął je mocno. Jęknęła i splotła ręce na jego karku, przyciągając go do siebie; domagała się, by coś zrobił z pożądaniem, które ją rozpierało. Naparła na niego biodrami i poczuła napęczniałą męskość dokładnie między swoimi udami. Zrobiło jej się jeszcze goręcej. Chciała go poczuć w sobie, już, teraz, zaraz – nie miała czasu ani ochoty na gierki. Jeśli zaraz… Ta myśl jednak uciekła gdzieś w niecierpliwości dłoni, w braku oddechu, w przyspieszonym biciu serca; Smirnov uniósł za pośladki – musiała zapleść nogi na jego biodrach, by się utrzymać – i zaniósł na biurko. Jednym ruchem ręki zmiótł wszystko z blatu; papiery poleciały na ziemię, naostrzone do granic możliwości ołówki rozsypały się głucho po podłodze, a ze zszywacza wypadły cienkie zszywki. Smirnov spojrzał na Rossę tak, jakby chciał ją pożreć żywcem.
Opuścił ją na podłogę i ściągnął z niej leginsy wraz z bielizną. Star próbowała jeszcze wyswobodzić stopy z nogawek, lecz Leonidas jej na to nie pozwolił. Spuścił spodnie i uwolnił spragnionego pieszczot penisa. Przejechał prędko dłońmi po wnętrzu jej ud, aż do kolan, i zacisnął mocniej palce. Rozłożył jej nogi i przez dłuższy moment wpatrywał się w jej gładką kobiecość, już wilgotną, właśnie dla niego. Uniósł spojrzenie i wyszeptał:
– Zabaw się sobą, Star.
Wydęła dolną wargę i przymrużyła oczy.
– Czasem się zastanawiam, dlaczego tak bardzo lubisz mnie oglądać, gdy robię sobie dobrze – powiedziała.
Gardłowy pomruk był jedyną odpowiedzią. Przez moment wpatrywali się w siebie, a ich ciała rozpalały się do czerwoności od gęstej, lepkiej od wstrzymywanego pożądania atmosfery. Rossa chwyciła za gumkę i rozplotła włosy, przeczesując je niedbale; drugą ręką położyła na piersi, ścisnęła ją i poczuła, jak Smirnov spina się jeszcze bardziej. Kącik ust jej drgnął. Zjechała dłonią niżej na brzuch, aż dotarła do wzgórka i zaczęła bawić się łechtaczką, ściskając ją raz delikatniej, raz mocniej. Zataczała kółka, naciskając coraz prędzej, a oddech jej przyspieszył. Obserwowała przy tym cały czas Smirnova, który wpatrywał się w nią jak urzeczony. Mogłaby mu się tak przyglądać w nieskończoność, ale była niecierpliwa; niecierpliwa ogromu doznań i jego męskości w sobie. Zaschło jej w ustach, kiedy wsunęła dwa palce do swego wnętrza. Z początku poruszała nimi wolno, ale to było za mało, bo cała już drżała z podniecenia; przyspieszyła więc, a z jej ust wydostał się cichy jęk. Smirnov zadrżał; nie mógł dłużej czekać – chwycił ją za nadgarstek i wyszarpnął dłoń z jej kobiecości. Przywarł do niej i wszedł w nią ostro na całą długość. Testarossa krzyknęła. Chciała coś powiedzieć, ale zdążyła jedynie uczepić się jego podkoszulka, gdy on nabijał ją na siebie raz za razem. Przycisnął ją do siebie tak, jakby wciąż była od niego zbyt daleko, jakby nie mógł jej dosięgnąć, złapać na dłużej, zmusić, by została choć na kilka momentów więcej; bo rzeczywiście nie mógł – i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Zostawało mu więc wykorzystać te parę chwil, które zdecydowała się spędzić właśnie z nim. Zanim wszystko ustanie, a on będzie odliczał dni do ich kolejnego spotkania…
Star wiedziała to wszystko, czuła to w każdym pchnięciu, każdym rozpaczliwie pragnącym bliskości ruchu; wyczuwała to w tym specyficznym zapachu seksu, który ogromnie ją podniecał. I dlatego pozwalała się pieprzyć Smirnovowi, jakby nigdy więcej nie mieli się zobaczyć. Zawsze mu na to pozwalała. Sięgnął palcem do jej pośladków, rozchylił je nieco i ledwie musnął jej drugą dziurkę, na co zadrżała. Oparła rękę na jego torsie; zrozumiał przekaz, gdyż zabrał dłoń.
Zaraz jednak przyspieszył, wyciągał penisa na ułamek sekundy tylko po to, by zaraz ponownie zanurzyć go we wnętrzu Rossy. Czuła, jak narasta w niej kolejny krzyk, a wraz z nim nadchodzi pulsujące spełnienie. On również musiał to wyczuć i jeszcze wzmocnił starania. Już po chwili Star jęknęła głośno, a rozkosz zalała jej ciało; Smirnov dołączył do niej przy kolejnym pchnięciu, drżąc i docierając do granic własnych możliwości.
Odnalazła dłońmi jego twarz i obróciła ku sobie, a potem złożyła na ustach mężczyzny delikatny pocałunek. Chciał go przedłużyć, lecz ona odsunęła się i przywołała na twarz jeden z tych zwyczajnych uśmiechów, który nie zawierał w sobie ani grama intymności. Ten, którego on tak bardzo nienawidził, a ona o tym wiedziała.
– Dziękuję – powiedziała tylko.
Skinął głową i wyszedł z niej, po czym prędko naciągnął spodnie. Wyglądał tak, jakby właśnie przejechał po nim walec. Ona jednak nie zamierzała się nad nim użalać. Chwyciła kilka chusteczek, które walały się po podłodze wraz z innymi przedmiotami z biurka, i wytarła się do sucha, po czym wyrzuciła je do kosza. Nie spiesząc się, wciągnęła majtki, a potem legginsy.
Rozejrzała się wokół, lustrując wzrokiem bałagan, jaki zrobili, a potem związała włosy.
– Musisz tu chyba posprzątać – powiedziała i podeszła do Smirnova. Wspięła się na palce i pocałowała go w szorstki policzek. – Daj znać, co z samochodem. Pamiętasz chyba, że nie lubię czekać w nieskończoność?
Wpatrywał się w nią, mrużąc oczy. Zacisnął szczękę; przez moment Star nawet sądziła, że coś powie, on jednak rozluźnił się w końcu i skinął nieznacznie głową na znak zgody.
Poklepała go po ramieniu i ruszyła do drzwi; kładła już dłoń na nagrzanej metalowej klamce, gdy usłyszała jeszcze głos Leonidasa:
– Kiedy się zobaczymy? – zapytał z pozoru obojętnie, ona jednak wyczuła, że pod tą fasadą kryło się coś więcej.
Zerknęła przez ramię, przekrzywiając głowę.
– Kiedy będę miała na to ochotę – odparła dobitnie.
Prychnął.
– Chyba kiedy będziesz miała ochotę na seks – skwitował.
Wywróciła oczami.
– Czasem nie wiem, czy to ja niewyraźnie mówię, czy po prostu inni wolą mnie ignorować – odparła, a potem wyszła na gorące kwietniowe powietrze.
Tym razem była o wiele spokojniejsza. W głowie już układała plan, co musi zrobić tuż po powrocie do domu.
Russell
„Ile jeszcze razy będziemy powtarzać tę scenę?” – jęknąłem w duchu i otarłem pot z czoła. Chociaż kochałem tę pracę i doskonale wiedziałem, jakie to ważne, by dawać z siebie wszystko, dzisiaj miałem już zwyczajnie dość. Po pierwsze dlatego, że właśnie odgrywaliśmy scenę walki pomiędzy dwoma wrogimi klanami, a mnie przypadło w udziale czarne ubranie karateki, które przyciągało promienie słoneczne, już i tak intensywnie przygrzewające mimo późnego popołudnia. Po drugie, Chase Howard, odtwórca głównej roli, przy każdym ujęciu coś partolił i musieliśmy powtarzać scenę na nowo; gdy patrzyłem, jak idzie w stronę swojego krzesła, by chociaż przez chwilę odpocząć, zrobiło mi się go żal. Był przygarbiony i wyraźnie przytłoczony; znając go, wątpiłem, by jego podły nastrój miał cokolwiek wspólnego z pracą, ale nie mogłem zostawić przyjaciela samemu sobie. Za bardzo go ceniłem, tym bardziej że tak naprawdę gdyby nie on, nigdy pewnie nie wpadłbym na to, by zarabiać na życie graniem. Poza tym od tego ma się przyjaciół, by sobie pomagali. Chciałem już do niego podejść, lecz w porę dostrzegłem, że z naprzeciwka zbliża się jego asystentka, Julie, która biegała za nim jak mały szczekający ratlerek, próbując w jakikolwiek sposób wpłynąć pozytywnie na jego zły nastrój i na jego średnią grę. Odwróciłem się więc i sięgnąłem po wodę, a kiedy upewniłem się, że Julie zniknęła z pola widzenia, ruszyłem w kierunku przyjaciela. Przyjrzałem mu się uważnie. Wyglądał jak zawsze wtedy, gdy cierpiał z powodu zawodów miłosnych, a ja nie miałem najmniejszego pomysłu, jak mógłbym na to zaradzić.
Mimo że Chase był ode mnie niższy o dobre kilkanaście centymetrów, to właśnie on zawsze znajdował się w centrum uwagi i wzbudzał większe zainteresowanie płci pięknej. Jakoś mnie to nie dziwiło – tymi jego dołeczkami w policzkach, które pojawiały się, gdy się uśmiechał, a robił to nad wyraz często, oraz burzą czarnych falowanych włosów – potrafił czarować kobiety. Może i postury był raczej smukłej, lecz Julie, która trzymała go w ryzach, pilnowała, by regularnie ćwiczył i utrzymywał formę. Musiałem przyznać, że robiła kawał dobrej roboty, znając miłość Chase’a do jedzenia – szczególnie tego niezdrowego. Pamiętałem jeszcze, jak za czasów studenckich spędzaliśmy niemal każdy wieczór w knajpie z fast foodem i gdy większość studentów upijała się w trupa, dla Chase’a ważniejsze było, żeby dobrze sobie pojeść. Miał wtedy w życiu okres, kiedy nie wyglądał tak dobrze jak teraz. Dopiero ćwiczenia i dieta zdziałały cuda, szczególnie gdy człowiek się do nich na co dzień stosował; a Julie już tego dopilnowała.
Chase usiadł właśnie na składanym krześle i popijał wodę. Oparł ręce na kolanach i pochylił głowę, pogrążając się w myślach. Nie zastanawiając się dłużej, przysiadłem na krześle obok przyjaciela. Na języku czułem przyjemny smak chłodnej wody, którą sam przed chwilą piłem. Nie mogłem się już doczekać, kiedy zrzucę z siebie ten przepocony kostium i wezmę prysznic.
Odetchnąłem głęboko, a gdy Chase nawet nie drgnął na moją obecność, której z pewnością był świadom, odchrząknąłem i poklepałem go po plecach.
– Nie przejmuj się, brachu – powiedziałem. – Jak nie ta, to inna.
Uniósł głowę i spojrzał na mnie zbolałym wzrokiem.
– Ale myślałem, że Marie to ta jedyna! – jęknął zrozpaczony.
„Bingo” – pomyślałem, próbując uśmiechnąć się z satysfakcją, którą Chase mógłby źle zrozumieć.
– Jak w twoim przypadku każda – stwierdziłem.
– Bardzo zabawne, wiesz? – odburknął tylko, wyraźnie poirytowany.
Westchnąłem cicho; nie chciałem wpędzać go w jeszcze większy dołek, więc poklepałem go pocieszająco po ramieniu.
– Zobaczysz, że jeszcze będziesz się cieszył z takiego obrotu spraw – odparłem. – Skoro zerwaliście, to znaczy, że nie była dla ciebie. A lepiej, że przekonałeś się o tym wcześniej, niż gdyby było już za późno.
Pokręcił głową, wyraźnie niepocieszony.
– Czasem mi się wydaje, że nigdy nie poznam tej właściwej osoby – wyznał smutno. – Może nikogo takiego dla mnie nie ma?
Dałem mu kuksańca w bok, na co się wzdrygnął.
– Nie opowiadaj głupot, stary. Jeśli ktokolwiek zasługuje na fantastyczną partnerkę, to właśnie ty.
Spojrzał na mnie z wdzięcznością.
– Dzięki. Na ciebie zawsze można liczyć.
Uśmiechnąłem się i wziąłem łyk wody.
– Chociaż… Nie rozumiem – stwierdziłem.
Uniósł brew.
– Czego? – zapytał zdziwiony.
– Dlaczego tak bardzo ci spieszno do ustatkowania się? Jesteś młody, powinieneś cieszyć się życiem, a nie gonić za obrączkami i ślubem.
Położył mi rękę na ramieniu.
– Kiedyś zrozumiesz – powiedział tylko. – O ile kogoś do siebie dopuścisz.
Chciałem już coś odpowiedzieć, zaprzeczyć, lecz w tym samym momencie usłyszeliśmy krzyk reżysera, że próbujemy raz jeszcze i żebyśmy raczej wzięli się w garść, bo za siebie nie ręczy. Popatrzyliśmy na siebie; lepiej dla nas, żeby nie sprawdzać, ile jeszcze pokładów cierpliwości zostało Fergusowi.
Zeskoczyłem z krzesła, Chase zaraz zrobił to samo i ruszyliśmy na miejsca wraz z resztą ekipy. Słońce prażyło już odrobinę mniej. Stanąłem na wyznaczonym miejscu, zanim jednak Chase zdążył mnie wyminąć i zająć swoją pozycję, chwyciłem go za ramię.
– No co, stary? Coś cię gryzie? – zapytał, przyglądając mi się uważnie.
Pokręciłem głową.
– Nic wielkiego – odparłem zdawkowo, po czym puściłem go i wzruszyłem ramionami. – Po prostu postaraj się tym razem nie spieprzyć tej sceny, co?
W odpowiedzi wymierzył cios w moje ramię, lecz zdążyłem odskoczyć na bezpieczną odległość.
– Teraz to sobie nagrabiłeś… – pomachał pięścią, wyraźnie rozbawiony.
– Chase, co ty wyprawiasz, do cholery?! – ryknął Fergus, więc Chase, nie chcąc go bardziej denerwować, pogroził mi tylko palcem i powiedział:
– Jeszcze się z tobą policzę.
Skrzyżowałem ręce na piersi, a gdy oddalił się o kilka kroków, krzyknąłem za nim:
– Ciągle tylko obiecujesz!
Machnął ręką, szczerząc do mnie zęby. Pomyślałem, że skoro już nieco się rozluźnił, będzie teraz w stanie wytężyć siły i zagrać najlepiej, jak umie. Ugiąłem nogi, przygotowując się do starcia z chłopakiem, który stał naprzeciwko mnie, i napiąłem mięśnie, szykując się do sceny kulminacyjnej filmu. Naprawdę chciałem, by ten dzień się już skończył, tym bardziej że miałem ciekawe plany na wieczór. Za nic jednak nie powiedziałbym o nich Chase’owi. Jeszcze zrobiłoby mu się mnie żal albo co gorsza chciałby mi pomóc, a ja naprawdę nie potrzebowałem ani litości, ani jałmużny. Nawet od niego. Sam radziłem sobie całkiem nieźle, pomimo że mogło być lepiej, gdybym dostawał stałe angaże w filmach czy reklamach. Rynek jednak był tak przesycony, a ludzie szybko nudzili się nowymi twarzami, że zahaczenie się gdzieś na dłużej, jeśli nie miało się zaplecza finansowego lub koneksji, graniczyło z cudem. W tym miejscu podziękowałem w duchu za znajomość z Chase’em i natychmiast pokręciłem energicznie głową, by się nie ugiąć. Nie mogłem ciągle polegać na innych. Co by powiedział ojciec? Nie byłby zadowolony, gdyby zobaczył, że nie potrafię zadbać o siebie.
W mojej wyobraźni od razu pojawiła się jego ściągnięta twarz, brudna od pyłu i potu. Mimo ciągłego zmęczenia i ciężkiej pracy był dumny z życia, jakie dla siebie wybrał. Całe życie przepracował na budowie, żeby utrzymać mnie i mamę. Wyniszczone ręce, sińce pod oczami i to zacięcie, którym emanował na każdym kroku. Ta praca go ukształtowała, a ja, słuchając od niego codziennie, że w życiu można liczyć tylko na samego siebie, zacząłem w to wierzyć; i nie wiedziałem, czy byłbym w stanie się zmienić – dla kogokolwiek.ROZDZIAŁ II. TESTAROSSA
Rozdział II
Testarossa
Widok San Francisco o zachodzie słońca sprawiał, że Star nabierała ochoty na długi spacer wzdłuż piaszczystego nabrzeża. Mogła wtedy odetchnąć i pozwolić myślom swobodnie płynąć. Uwielbiała te chwile spokoju i wytchnienia, w których nie musiała robić zupełnie nic. Nikt niczego od niej nie oczekiwał, nie czekał na jej decyzje, nie wymagał, że zmieni zdanie i na przykład… zdecyduje się na stały związek. Tak jak Smirnov. Chociaż czego on właściwie od niej oczekiwał? Przecież od samego początku, odkąd tylko się poznali, wiedział, że ich związek miał wyłącznie charakter fizyczny. Powiedziała mu to na samym wstępie czy też raczej – tuż po pierwszym zbliżeniu.
Rozsiadła się teraz wygodniej w fotelu kierowcy czerwonego ferrari, a gdy tylko po lewej stronie ujrzała lazurową toń oceanu, zwolniła i pozwoliła wspomnieniom zawładnąć nią w pełni.
Obchodziła wtedy dwudzieste pierwsze urodziny. Dobrze pamiętała tamten dzień, gdyż właśnie wtedy rodzice wyprawili jej przyjęcie. Huczna impreza rezonowała dźwiękami popowej muzyki w ścianach willi znajdującej się na obrzeżach najlepszej dzielnicy San Francisco. Wśród gości byli zarówno przyjaciele Rossy z college’u i studiów, jak i wszystkie większe szychy branży motoryzacyjnej. Kilka miesięcy wcześniej firma jej ojca wreszcie się wybiła i teraz rozwijała się w szybkim tempie, więc na gwałt potrzebowali coraz to nowych i zdolnych rąk do pracy. Zatrudniali mechaników i inżynierów, ale także kierowców. Jakimś sposobem ojciec potrafił tak się zakręcić, że w kolejnym sezonie firma Howard Engines miała wziąć udział w wyścigach NASCAR. Trwała właśnie budowa modelu pierwszego samochodu wyścigowego, który będzie reprezentował firmę na zawodach. Brakowało niemal całej załogi, może poza kilkoma pomniejszymi mechanikami i asystentami. David Howard wciąż nie mógł znaleźć odpowiedniego kierowcy ani lidera zespołu, który potrafiłby utrzymać w ryzach grupę obcych sobie mężczyzn. Trener również by się przydał, Star wiedziała jednak, że często lider pełnił także i tę funkcję.
Dlatego jej urodziny okazały się świetną okazją, by upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Mogli razem świętować, a wystawne przyjęcie było idealną sposobnością, aby zaprosić co bardziej interesujących kandydatów do objęcia wolnych stanowisk w firmie.
I właśnie z tego powodu Testarossa nie rozpoznawała przeważającej liczby gości. Wcale zresztą jej to nie przeszkadzało, ponieważ rozumiała, jak ważny dla ojca był rozwój firmy, choć z drugiej strony miło byłoby porozmawiać z kimś znajomym, chociaż przez chwilę. Wzięła kieliszek białego wina od przechodzącego obok niej kelnera i wypiła je jednym haustem, zaraz sięgając po następne. Tuż obok niej drobna blondynka wybuchła gromkim śmiechem, a reszta towarzystwa, składająca się w przeważającej większości z młodych, napalonych byczków, prędko jej zawtórowała. Rossa wywróciła oczami na ten pokaz tanich zalotów. Nie rozumiała, po co to wszystko. Dlaczego obie strony zadawały sobie tyle trudu, by omotać płeć przeciwną, skoro i tak wszystko sprowadzało się do tego samego dzikiego i pierwotnego aktu złączenia dwóch ciał, a mówiąc bardziej potocznie, seksu?
Kolejny wybuch śmiechu blondyneczki zaczął działać Star na nerwy. Obróciła się na pięcie i wolnym krokiem wyszła z salonu. Na szczęście nikt nie próbował jej zatrzymać; i dobrze, bo właśnie straciła ochotę na czyjekolwiek towarzystwo. Musiała odpocząć od tej gęstej sztuczności, która unosiła się w powietrzu i oblepiała ją ciasno jak kisiel. Nie lubiła pozorów, a ponad wszystko ceniła sobie szczerość. Dlatego potrzebowała wytchnienia. Zatrzymała się na korytarzu i zawahała, czy wybrać taras i obiecujące, świeże wieczorne powietrze, czy może jednak zejść do garażu, gdzie z pewnością o tej porze nikt by jej nie przeszkadzał. Wybrała to pierwsze; ruszyła do drzwi prowadzących na zewnątrz, gdy w porę zauważyła obściskującą się przy basenie, zniecierpliwioną parę.
Testarossa stłumiła westchnienie i zmieniła trasę, za cel obierając garaż. Pokonała kilka schodków i po chwili znalazła się w przestronnym pomieszczeniu przesiąkniętym zapachem spalin i smaru. Wokół panowała ciemność, która koiła jej nadszarpnięte zmysły. Rossa zrobiła krok naprzód, gdy wtem usłyszała trzask i głuchy łoskot. Zamarła z dłonią na włączniku, po czym prędko go nacisnęła. Wewnątrz rozlało się jasne, ostre światło. Przez chwilę ją oślepiło, aż musiała zmrużyć oczy; dopiero kilka sekund później jej wzrok przyzwyczaił się do blasku.
Kilka metrów od niej, obok jeepa ojca, zobaczyła elegancko ubranego mężczyznę, który właśnie schylał się, by podnieść z podłogi zestaw kluczy nasadowych; to zapewne one musiały wcześniej narobić hałasu. Nieznajomy o delikatnych rysach skrywanych pod krótką brodą i z równo przystrzyżonymi jasnorudymi wąsami trzymał właśnie w dłoni grzechotkę, chcąc zapewne włożyć ją do plastikowego pudełka, które leżało obok jego stóp.
Nieoczekiwany rozbłysk światła na moment oślepił i jego; mężczyzna syknął i przeklął pod nosem w niezrozumiałym dla Star języku; brzmiącym sucho, a jednocześnie miękko. Gdy obrócił głowę, ich spojrzenia się skrzyżowały, a Rossę przeszył zimny dreszcz, zupełnie jakby na odległość poraził ją prądem. Nieznajomy powiódł wzrokiem po jej ciele, ubranym jedynie w skąpą błękitną sukienkę bez ramiączek, aż do nóg, do kostek, po czym wrócił tą samą drogą, przez piersi, by znów spojrzeć jej w oczy; tym razem jednak stalowoniebieskie tęczówki pociemniały i wypełnił je głód.
W podbrzuszu poczuła mrowienie i gorąco, które prędko zaczęło rozlewać się coraz wyżej i szybko ogarnęło całe ciało. Testarossa zmarszczyła brwi, nie zamierzając pokazać, jak bardzo ten mężczyzna na nią zadziałał; a przynajmniej dopóki nie dowie się, z kim ma do czynienia. Odchrząknęła.
– Kim jesteś i co tu robisz? – zapytała bez emocji.
Wyprostował się, położył grzechotkę na metalowym blacie i poprawił poły czarnej marynarki. Wolnym krokiem, jakby ziemia, po której stąpał, należała do niego, pokonał dzielącą ich odległość i Rossa musiała przyznać, że z bliska prezentował się jeszcze lepiej. I chociaż jego nieoczekiwana obecność tutaj zapewne powinna ją wystraszyć i wzbudzić niepokój, wcale nie odczuwała strachu. A może to właśnie on jeszcze bardziej podsycał jej wewnętrzne pragnienie?
– Przyszedłem na imprezę – odezwał się niskim, lekko zachrypniętym głosem. Jakby na stałe osiadł na nim szron.
Uśmiechnęła się półgębkiem.
– Doprawdy? – prychnęła. – To jednak nie tłumaczy faktu, że siedzisz w garażu mojego ojca, zamiast bawić się z innymi w salonie. Może więc łaskawie wyjaśnisz mi tę drobną nieścisłość?
Czy w jego oczach pojawiły się iskry, czy może tylko jej się wydawało? Przekrzywił głowę, a potem obrócił się do niej plecami i zaczął przechadzać się pomiędzy samochodami. Szedł powoli, zatrzymując na dłużej wzrok na każdym modelu i marszcząc brwi, jakby się nad czymś zastanawiał.
Dotarł do połowy garażu i zatrzymał się pod jedną ze świetlówek. Zerknął przez ramię i spojrzał prosto na Rossę.
– Chciałem zobaczyć, jak David troszczy się o swoje maszyny – zaczął cicho – zanim rozważę jego propozycję.
Testarossa przyjrzała mu się uważniej. Dostrzegła rysujące się pod marynarką mięśnie; biła od niego pewność siebie, typowa dla specjalistów w swoim fachu. A może nawet dla jednostek wybitnych? To skłoniło ją, by podejść bliżej do tego tajemniczego mężczyzny.
– W takim razie pokażę ci – powiedziała tylko, a potem wyminęła go jak gdyby nigdy nic i przeszła do kolejnego pomieszczenia, w którym znajdował się warsztat ojca.
Stanęła w otwartych drzwiach i zachęciła mężczyznę, by wszedł do pogrążonego w ciemności warsztatu.
Przystanął tuż za progiem. Jego spojrzenie paliło ją do żywego.
– Podobno chciałaś mi coś pokazać – odezwał się cicho.
Testarossę ogarnęło pożądanie.
– O, tak, chciałam – zaczęła, zamykając drzwi. Zamek cicho szczęknął. – O ile masz dla mnie prezent. Bo masz go, prawda?
– Prezent? – Sądząc po tonie głosu, wydawał się zdziwiony; nie widziała rysów jego twarzy, więc mogła tylko zgadywać. – Nic nie przyniosłem.
Zacmokała z udawaną złością i stanęła przed nim.
– W takim razie sama muszę go sobie wziąć – powiedziała.
Wspięła się na palce, jego ciepły oddech osiadł na jej ustach.
– Będziesz żałować – sapnął tylko gardłowo, a Star owionął zapach piżmowych perfum, które najpewniej miały zdominować ciężki zapach smaru.
Kącik jej ust drgnął w rozbawieniu, chociaż mężczyzna nie mógł tego zobaczyć.
– Ja nigdy nie żałuję – szepnęła, a potem go pocałowała.
Z początku zastygł, jakby niepewny, czy to dzieje się naprawdę, czy może mu się śni; zreflektował się jednak szybko i odpowiedział na pocałunek. Mocno, zachłannie, zaborczo, jakby chciał wyssać z niej cały życiodajny nektar.
Chwycił ją jedną ręką w talii, drugą sięgnął za siebie; musiał zapewne wyczuć zimną karoserię samochodu, gdyż zrobił krok do tyłu, a potem obrócił Rossę tak, że niemal wpadła na maskę. Stanęła do niej tyłem i lekko przysiadła na krawędzi. Rozsunęła zachęcająco nogi, tak by zobaczył jej gotowość. Zdawało się, że to jeszcze bardziej na niego podziałało; usłyszała dźwięk rozpinanej klamry od paska, a potem zamka błyskawicznego.
Nieznajomy nachylił się nad Testarossą i oparł się rękami na zimnej blasze pierwszego wyścigowego samochodu Howard Engines. Oddech miał ciężki i Star była przekonana, że nie będzie w stanie długo się jej opierać. Zadarła jedną nogę na maskę, tak by sukienka zsunęła się niżej, odsłaniając koronkowe stringi.
Dostrzegł to, mimo ciemności, a może raczej wyczuł, bo pochylił się nad nią jeszcze bardziej, gotów ponownie zamknąć usta kobiety pocałunkiem, lecz wtedy chwyciła go za krawat i przyciągnęła do siebie. Jego twardy penis ocierał się teraz o jej udo, drażniąc już i tak spragnioną bliskości Rossę. Zadrżała ze zniecierpliwienia, ale wiedziała, że musi jeszcze przez chwilę się opanować, bo najpierw należało coś ustalić.
– Zanim pozwolę ci mnie zerżnąć – wyszeptała – musisz wiedzieć, że nie bawię się w związki. Interesuje mnie wyłącznie seks. Rozumiemy się…?
– Smirnov – odpowiedział, a jego ręka powędrowała w dół, do jej kobiecości; odsunął koronkowy materiał i musnął kilkakrotnie kciukiem łechtaczkę; z początku delikatnie, po chwili jednak mocniej, aż Rossa sapnęła. Żadne z nich nie potrafiło ukryć pragnienia.
– Jak najbardziej. Rozumiem, panno…
– Star – podsunęła. Chciała dodać coś jeszcze, lecz wtedy, bez ostrzeżenia, Smirnov naprowadził nabrzmiałego penisa prosto do wejścia do cipki. Nie bawił się w podchody, nie drażnił, nie próbował sobie zaskarbić jej przychylności; nie musiał. I tak już była mokra – dla niego. Pchnął mocno, a Star niemal krzyknęła.
– Tylko nie zapomnij, że sama się o to prosiłaś – szepnął jeszcze tuż przy jej uchu, a następnie zerżnął ją tak, jak jeszcze nigdy nikt do tej pory.
I już wiedziała, że nie pozwoli mu od siebie odejść. A już na pewno nie tak szybko.
Wspomnienia pochłonęły ją tak bardzo, że nie wiedziała nawet, kiedy przebyła już całą trasę i teraz właśnie wjeżdżała na podjazd willi. Wciąż zamieszkiwała ją wraz z ojcem, przyrodnim bratem Chase’em oraz z nią – Camille. Usta Rossy wykrzywiły się w grymasie, gdy tylko pomyślała o tej kobiecie. Potrząsnęła głową, usiłując na powrót się odprężyć. Nie zamierzała się zadręczać niepotrzebnymi myślami o równie niepotrzebnych osobach.
Światła na parterze wciąż się paliły, Testarossa nie mogła więc liczyć, że czmychnie niezauważona do własnego pokoju. Miała co prawda mieszkanie w centrum miasta, lecz traktowała je jako ostateczność, kiedy rodzina naprawdę dawała jej się we znaki. Zerknęła w okna gabinetu, który znajdował się w zachodniej części domu, i dostrzegła delikatną poświatę, wydostającą się z trudem na zewnątrz przez ciemne zasłony. Uśmiechnęła się pod nosem. Chociaż wielokrotnie prosiła ojca, by bardziej szanował swoje zdrowie i nie pracował do późna, teraz się ucieszyła, że będzie mogła spędzić z nim jeszcze trochę czasu.
Otworzyła bramę garażową i choć noc była bezchmurna, postawiła ferrari pod zadaszeniem. Świetnie zdawała sobie sprawę z tego, jak ważne jest dobre utrzymanie maszyn, by służyły właścicielom jak najdłużej i jak najlepiej. Wyskoczyła z samochodu, pogłaskała go czule po opływowej linii drzwi i niewielkim lusterku, a potem wyszeptała:
– Widzimy się jutro, piękna.
Po tych słowach udała się do domu. Pokonała kilka schodków i przystanęła w korytarzu. Z aneksu kuchennego połączonego z jadalnią dobiegały odgłosy rozmowy. Z jednej strony najchętniej wcale by tam nie zaglądała, jednak jeszcze bardziej nie chciała rezygnować z wieczornego rytuału, który przetrwał z czasów, gdy jej mama jeszcze żyła. To właśnie ona zapoczątkowała ich małą tradycję i gdy tylko było to możliwe, Rossa ją podtrzymywała. Zwłaszcza w te dni, gdy tata jeszcze nie spał mimo późnej pory.
Nabrała głęboko powietrza i ruszyła w kierunku, z którego dochodziły głosy. Ciepłe światło z wiszących nad kamiennym blatem lamp rozlewało się na aneks i część jadalni. Blat przedzielał pomieszczenie na pół i to właśnie przy nim Testarossa zobaczyła Chase’a. Na szarą bluzę włożył pistacjowy fartuch, zapewne za namową Camille, która uważała, że w kuchni – tak jak zresztą w całym domu – powinien panować ład i porządek. I choć Star zgadzała się z nią w tej konkretnej kwestii, to kuchnia zawsze kojarzyła jej się z błogim bałaganem i ciepłem domowego ogniska. Jej mama nigdy nie potrafiła utrzymać kuchni w ryzach. Może dlatego, że przebywała tam tak dużo czasu, uwielbiała przygotowywać dla nich potrawy i czerpała radość, gdy tylko jakiś przepis wybitnie im podpasował.
Teraz jednak zamiast przeróżnych słoiczków, rozsypanej gdzieniegdzie mąki i słodkich zapachów, które na stałe gościły w tamtych czasach w kuchni i rozprzestrzeniały się na cały dom, a ich przyjemna woń osładzała mieszkańcom dzień, jak okiem sięgnąć panowała wręcz sterylna czystość.
Testarossa oparła się o ścianę i przyglądała się przez chwilę, jak Chase kroi kapustę pekińską potrzebną zapewne do przyrządzenia jednej z ulubionych fitsałatek Camille. Kobieta, która wcześniej stała przy kuchence, mieszając kolejną wysokoproteinową zupę, teraz obróciła się i podeszła do syna. Byli do siebie tak podobni i tak szczęśliwi we własnym towarzystwie, że czasem to aż bolało. Oboje ciemnowłosi, o gęstych falujących puklach. Chase strzygł je regularnie, a mimo to i tak nie potrafił utrzymać ich w ryzach – na szczęście tym zajmowała się jego stylistka. Bycie rozchwytywanym aktorem miało niezaprzeczalne zalety; Testarossa jednak nigdy by się nie pisała na takie życie.
Camille i Chase mieli też dokładnie takie same oczy. Gdy się w nie spoglądało, odnosiło się wrażenie, że zaraz się utonie w tej głębokiej morskiej toni; a gdy się uśmiechali, w ich policzkach pojawiały się urocze dołeczki, dodające im wdzięku. Gdyby nie zmarszczki Camille, z łatwością można by ich wziąć za rodzeństwo.
Wtem Camille uniosła głowę i zauważyła Rossę. Uśmiechnęła się przyjaźnie, jak zwykle zresztą, lecz dla dziewczyny i tak nie miało to większego znaczenia.
– O, Rossa, już jesteś – powiedziała delikatnie, jakby rzeczywiście cieszyła się na jej widok, w co Star szczerze wątpiła. Zmusiła się jednak do grymasu, który miał przypominać uśmiech. – Zdążyłaś akurat na kolację.
– Siostra, no wreszcie! – Chase wstał i przytulił Rossę.
Nawet nie oponowała, wiedziała, że to i tak na nic. Wylewność również odziedziczył po matce. Odwzajemniła uścisk.
– Też się cieszę, że cię widzę – powiedziała, a gdy uwolniła się z jego objęć, podeszła do lodówki i wyjęła mleko. – Za kolację jednak podziękuję, zjadłam na mieście. Wystarczy mi kakao.
Camille przygarbiła się i zmarkotniała, szybko jednak na powrót przybrała promienny wyraz twarzy.
– Może zatem zjesz jutro z nami obiad? – spytała wcale niezniechęcona wcześniejszą odmową. – Przygotuję dorsza.
Star przelała mleko do garnka i postawiła go na kuchence indukcyjnej. Wyciągnęła z szafki dwa ogromne kubki, a także kakao, pianki i bitą śmietanę.
– Zobaczę, chociaż niczego nie mogę obiecać – odparła. – Wszystko zależy od tego, czy Ann nie wcisnęła mi dzisiaj jakichś spotkań na jutrzejsze popołudnie.
– Ta asystentka kiedyś cię wykończy – wtrącił się Chase. – Powinnaś ją zwolnić.
Zerknęła przez ramię.
– Zrobię to, gdy tylko ty zwolnisz swoją Julie – powiedziała.
Na dźwięk imienia asystentki, która wykonywała swoje obowiązki bardzo rzetelnie, brat wykrzywił twarz w grymasie.
– Nawet mi nie przypominaj. – Westchnął. – Czasem się zastanawiam, kto tu dla kogo pracuje.
– No więc właśnie – skwitowała Rossa i zamieszała mleko, by nie przywarło do dna. – Skoro sam nie radzisz sobie z własną asystentką, nie udzielaj mi rad w sprawie mojej.
Usłyszała, jak Chase prycha, nie odezwał się jednak.
Mleko się zagotowało, zalała więc przygotowane wcześniej kakao, a następnie zamieszała. Sięgnęła do zamrażarki, wyjęła lody waniliowe i wrzuciła po porządnej łyżce do każdego z kubków. Na wierzchu położyła po trzy pianki i całość polała bitą śmietaną; czubek osypała odrobiną kakao. Chwyciła dwie łyżeczki do latte, postawiła kubki na tacy, a potem skierowała się do wyjścia.
– A mnie to nawet nie zapytasz, czy chcę – burknął na odchodne Chase.
Star spojrzała na niego spod uniesionych brwi.
– Naprawdę myślisz, że Julie nie napisała mi nic na temat twojej diety przed zdjęciami do kolejnego filmu?
Chase jęknął i schował twarz w dłoniach.
– Nawet w moim własnym domu mnie gnębi!
Kącik ust Rossy drgnął. Chciała już wyjść z kuchni, lecz usłyszała jeszcze cichy głos Camille:
– David nie powinien się tak objadać na noc. Wiesz, że ma problemy z sercem. – Spojrzenia kobiet się skrzyżowały, Rossa jednak nie zamierzała słuchać macochy.
– Nie rób z niego takiego słabeusza – odparła tylko. – Poza tym czasem należy mu się coś dobrego.
Spojrzała wymownie na sałatkę, a potem wyszła, nie zamierzając ciągnąć tej wymiany zdań, która i tak nie wniosłaby nic dobrego do ich relacji, a mogła ją tylko pogorszyć. A tego ojciec z pewnością by nie chciał.
Przed drzwiami do gabinetu oparła tacę o brzuch i przytrzymując ją jedną ręką, zapukała. Nie czekała jednak na odpowiedź i po prostu nacisnęła klamkę, jak zawsze. Ojciec zresztą też nie spodziewał się po niej wahania, gdyż nigdy nawet nie trudził się, by odpowiedzieć. Znali się tak dobrze, że czasem Rossa wątpiła, by w czyimkolwiek innym towarzystwie mogła poczuć się tak swobodnie i tak bardzo na miejscu. Może gdy jeszcze mama żyła… kiedy spędzali czas we trójkę, było im jeszcze bardziej idealnie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki