Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wysłannik - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
30 września 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wysłannik - ebook

Nowy tom bestsellerowej serii „Zapomniana Księga” zmieni Wasze spojrzenie na świat ludzi i demonów! Ta opowieść nie mogła być tylko trylogią!

Hubert wyrusza w daleką i niebezpieczną podróż w poszukiwaniu sprzymierzeńców. Wkrótce przekona się, jak niewiele wiedział o otaczającym go świecie oraz ludzkiej naturze. Komu może zaufać, a kogo powinien się wystrzegać? Zdaje się, że każdy napotkany człowiek ukrywa jakiś mroczny sekret, a na granicy nocy wciąż czają się demony żądne krwi.

Czy odbudowa dawnego ładu jest możliwa? Bardzo szybko okaże się, że sprawa nie jest wcale prosta. Łowca demonów ma wrażenie, że wystarczy jedno małe niepowodzenie, a wszystko, na co pracował do tej pory, legnie w gruzach.

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66553-05-7
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział I

– Uciekaj!

Hubert Sierpień obejrzał się za siebie, ale nikogo nie dostrzegł. Huczące wokół płomienie rozświetlały bezgwiezdną noc, buchało od nich gorącem, czarny dym gryzł w gardło. Naraz ktoś wyskoczył z ognia niczym sam diabeł, wymachując ostrzem wykutym z kawałka blachy. Sierpień wycelował i nacisnął spust pepeszy, ale magazynek był już przecież pusty. W ostatniej sekundzie zerwał pasek z ramienia i uderzył przeciwnika kolbą w szczękę. Ten padł nieprzytomny na ziemię, a płomienie już zaczęły wspinać się po jego ciele. Hubert przeskoczył nad nim i popędził dalej. W pobliżu huknęło. Mimowolnie osłonił głowę, nie przerywając biegu. A więc mieli też granaty.

Po lewej ktoś wrzasnął rozdzierająco. Krzyk, przepełniony przerażeniem i bólem, zdawał się ciągnąć w nieskończoność, ale nagle zamarł, pozostawiając po sobie nienaturalną pustkę. Hubert miał nadzieję, że to był wróg. Stracił już zbyt wielu bliskich, żeby móc pogodzić się z kolejną śmiercią. Jak to się stało, że się tutaj znalazł? Zupełnie sam w ogarniętym pożogą obcym mieście? Sam nie był tego pewien.

Nagle nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Zahaczył butem o jakieś żelastwo i runął wprost na popękany beton pokryty gruzami. Skulił się, przetoczył przez ramię i wylądował na plecach. Nad nim rozciągało się niebo pomarańczowe od łuny ognia. Drobne iskierki pędziły w górę, żeby za chwilę tam zgasnąć.

Sierpień pozbierał się z ziemi i stanął wyprostowany. Nie czuł bólu, ale wiedział, że następnego dnia przyjdzie mu zapłacić obitymi kolanami, zdartą skórą i wyczerpanymi mięśniami. O ile w ogóle przeżyje. Powiódł wzrokiem dookoła. Miał wrażenie, jakby cały świat trawiła kolejna apokalipsa. Nie było stąd ucieczki. Otaczały go żar i zrujnowane budynki będące reliktem zamierzchłych czasów. A na granicy, niczym sępy żądne padliny, krążył wróg – ludzie oraz demony.

Nagle płomienie rozstąpiły się, tworząc wąską ścieżkę. Kroczyła nią ciemna, potężna postać, której ogień się nie imał. Biły od niej moc i władza. To był ktoś, kto żelazną ręką rządził setkami ludzi, porywał tłumy do walki za swoje przekonania i szedł przez życie, miażdżąc pod butami czaszki przeciwników oraz przyjaciół.

Hubert czuł, jak pot leje mu się po twarzy, wiedział, że niedługo pochłoną go płomienie, że zginie w męczarniach zupełnie tak, jak niegdyś konali heretycy. Wszystko wokół stało się tak jasne, aż rozbolały go oczy. I jedyne, czego nie mógł dostrzec, to ukryta w mroku twarz niszczyciela. Zacisnął zdrętwiałe pięści. Bez broni zdawały się takie puste. Strzelił spojrzeniem w bok. Pepesza leżała dwa metry dalej; musiał upuścić ją podczas upadku. Na cóż jednak mogła mu się zdać, skoro nie miał już amunicji?

– Nie pokonasz nas! – wrzasnął, unosząc wysoko czoło.

Nieprzyjaciel się roześmiał. Na ułamek sekundy płomienie za jego plecami wystrzeliły, tworząc kształt skrzydeł. Zaskoczony Hubert zamrugał, ale zniknęły.

Mężczyzna uniósł dłoń. Był zbyt daleko, żeby chociaż dotknąć chłopaka, jednak Sierpień poczuł uderzenie w splot słoneczny. Rozbłysnął w nim ból, a on sam poleciał na plecy, szykując się na bolesne zderzenie z gruzami, które nigdy nie nastąpiło.

– Jęczysz jak zarzynane prosię – usłyszał.

Poderwał się gwałtownie do pozycji siedzącej. Zatęchły koc zsunął się z jego klatki piersiowej. Tuż obok znajdował się wojskowy but, którym przed chwilą dostał w brzuch. W okopconym kominku dopalał się ogień.

Hubert opuścił stopy na zimne kafelki i przeczesał palcami włosy. Kawałek dalej z zamkniętymi oczami leżał na materacu Ernest Brzeski.

– Nie udawaj, że śpisz – burknął Sierpień.

– Przy tobie nie da się spać – stwierdził przyjaciel, unosząc powieki.

Hubert strącił jego but na podłogę.

– Nie moja wina, że mam koszmary.

– Znowu Poznań?

Kumpel był jedyną osobą, której powiedział, co dręczy go nocami. Zresztą prawie co noc spali w jednym pomieszczeniu, więc nie dałby rady tego przed nim zataić, nawet gdyby bardzo chciał.

– Nie wiem – westchnął. – To chyba już nie był Poznań. Ale ten facet…

– Zrozumiałbym jeszcze, jakby ci się ładne dziewczyny śniły, ale ty po prostu masz obsesję na punkcie jakiegoś kolesia.

– Głupi jesteś – warknął Hubert.

Wstał z wersalki do wtóru głośnego skrzypnięcia starych sprężyn, zarzucił na plecy bluzę mundurową, a przez ramię przewiesił karabin.

– Zaraz wracam.

Kumpel bez słowa odwrócił się na drugi bok.

Na zewnątrz panował nieprzyjemny chłód. Noce powoli stawały się coraz zimniejsze, a przecież dopiero zaczął się sierpień. Hubert ruszył przez wysoką, wilgotną od rosy trawę ku tyłom ogródka. Usłyszał ciche rżenie Mokki. Odruchowo podszedł do niej i pogłaskał ją po miękkich chrapach. Inka i Malibu, który pełnił funkcję luzaka, w międzyczasie zaczęli dobierać mu się do kieszeni, sprawdzając, czy nie ma tam czegoś do jedzenia. Świeże powietrze wywiało mu z głowy większość koszmaru, choć obraz wysokiego mężczyzny z ognistymi skrzydłami będzie go prześladował do rana za każdym razem, kiedy tylko zamknie oczy. Stanął pod płotem i załatwił to, co miał do załatwienia.

Noc była jeszcze wczesna, ale on wcale nie miał ochoty spać. Ciągnęło go do domu, najchętniej już teraz wsiadłby na konia i popędził do Dąbrówki. W ostatnich tygodniach wciąż byli w podróży. Za każdym razem, kiedy opuszczał rodzinę, martwił się o nią, a do tego wszystkiego doszła jeszcze ciągła obawa o Izę, która wróciła do Święcina.

Hubert zatrzymał się na środku ogrodu i wsłuchał w odgłosy nocy, lecz wkrótce jego myśli pognały chaotycznie ku wspomnieniom z minionej wiosny. Z odmętów pamięci wyłoniła się wielka postać strzygonia, który niemalże zabił łowcę i jego przyjaciół. Demon ten kojarzył mu się niezmiennie z tym, co najgorsze – śmiercią Michała oraz upadkiem marzeń o odbudowie dawnego świata. Sierpień potrząsnął głową, a wizja potwora rozwiała się jak dym na wietrze. Znacznie lepiej było wspominać słowa sołtysa Święcina, który przekonywał, że dzięki ich demonologii zdołają zjednoczyć wszystkie znane im osady.

Nagle spokojną, opuszczoną wsią wstrząsnął huk. Hubert odruchowo przypadł do ściany budynku i odbezpieczył karabin. Jednak strzały padły gdzieś daleko w lesie. Z pobliskiego drzewa zerwała się przestraszona sowa.

Wyszedł na drogę, gdy skrzypnęły otwierane drzwi od domu. Na progu stanął Ernest z bronią w rękach.

– Słabo czuję jakiegoś demona – rzucił Sierpień.

Brzeski skinął głową, po czym podał mu maczetę, którą Hubert wsunął za pasek. Razem w ciszy opuścili wieś.

Nie mieli pojęcia, kto ani dlaczego strzelał. Znali jednak wszystkich ludzi mieszkających w promieniu stu kilometrów i istniała spora szansa, że to właśnie ktoś z nich potrzebował pomocy. A jeśli miał okazać się obcym, to zawsze warto wiedzieć, kto i w jakim celu kręci się po okolicy.

Kolejne dwa wystrzały pozwoliły im skorygować kierunek na rozstaju. Wkrótce rozdzielili się i każdy ruszył lasem wzdłuż drogi.

Hubert setki razy już skradał się do innych ludzi czy zwierzyny na polowaniu, a noc była wyjątkowo jasna, więc pewnie stawiał kolejne kroki na ściółce leśnej. Czasem tylko suchy liść zaszeleścił pod jego butem. Im bardziej oddalał się od wsi, tym wyraźniejszy stawał się zapach demona. Stwór był przestraszony i głodny, a to nigdy nie jest dobrym połączeniem.

Sierpień zatrzymał się przy grubym pniu sosny i rozejrzał wokół. Nie dostrzegł nic podejrzanego. Ale Ernesta skradającego się po drugiej stronie asfaltu również nie widział, więc to nic nie znaczyło. Korony drzew poruszyły się nieznacznie, szumiąc cicho. Wtem owionął go delikatny, obcy zapach. Usłyszał trzask odciąganego zamka w pistolecie, jednak było już za późno na jakąkolwiek inną reakcję niż zachowanie spokoju.

– Nawet nie drgnij. – Głos był zdecydowanie kobiecy, celowo modulowany na niższy niż w rzeczywistości.

Szkoda, że ludzi nie wyczuwam tak skutecznie jak demonów – pomyślał z pewnym żalem Hubert.

– Nie lepiej celować w demona niż drugiego człowieka? – zagadnął lekko. – Nie zabiłaś jeszcze tego wija.

Dziewczyna sapnęła cicho.

– Przyszedłem ci pomóc, ale jak chcesz, zostawię cię w spokoju. – Powoli odwrócił się w jej stronę.

– Mówiłam: nie rusz się!

W ciemnościach dostrzegł bladą twarz, jasne, związane włosy, ciemny zarys szczupłej sylwetki i lufę starego policyjnego pistoletu P-83.

– Jesteś sama w nocy, w lesie – zaczął wymieniać. – A tuż obok czai się wij. No i nie masz już amunicji.

Z tym ostatnim to tak naprawdę zgadywał. P-83 miał wyłącznie osiem naboi, a Hubert do tej pory usłyszał tylko cztery strzały, ale dziewczyna niepewnie przestąpiła z nogi na nogę i lekko opuściła pistolet, co było dla niego wystarczającą odpowiedzią.

– Odłóż broń. – Zza pobliskiego drzewa bezgłośnie wychyliła się potężna sylwetka Ernesta. Sierpień zawsze podziwiał kumpla, że pomimo swoich rozmiarów potrafi być aż tak cichy.

Przeciwniczka zamarła, a Hubert wykorzystał tę chwilę, żeby odebrać jej pistolet, który zabezpieczył i wsunął z tyłu za pasek.

– Nic ci nie zrobimy, tylko najpierw trzeba… – zaczął, gdy usłyszał szelest. Z ciemności wystrzelił trójkątny gadzi łeb.

Demon rzucił się na dopiero co rozbrojoną dziewczynę. Był zbyt szybki, żeby miała choćby szansę przed nim uskoczyć. Wybił się i uderzył ją prosto w brzuch. Poleciała do tyłu i z głuchym stęknięciem wylądowała na plecach. Wij potężną łapą przycisnął jej ramię do ziemi i rozwarł szeroką paszczę, gotów do rozszarpania swojej ofiary. Jego długi ogon wił się na wszystkie strony, wzbijając w powietrze fontannę suchych liści.

Hubert doskonale wiedział, że jakakolwiek próba zastrzelenia go skończyłaby się podziurawieniem zarówno stwora, jak i dziewczyny. Złapał więc swój karabin za lufę, wziął zamach i uderzył w wielki łeb, aż trzasnęło. Miał tylko nadzieję, że to kości czaszki, a nie jego broń.

Demon na chwilę stracił orientację. Dziewczyna, krzycząc głośno, usiłowała go z siebie zrzucić, jednak był zbyt ciężki. Ernestowi udało się pochwycić bijący na boki ogon i nim szarpnąć. Niestety wij nie zamierzał tak łatwo zrezygnować ze swojej ofiary. Jedną łapę owinął wokół jej lewego uda, drugą wbił w ziemię. Dziewczyna kopała go prawą nogą, próbując się uwolnić. Ernest zaparł się mocno, nie wypuszczając końcówki ogona z obu rąk.

Hubert odrzucił karabin i wyjął zza paska maczetę. Wziął zamach, wycelował i opuścił ostrze wprost na łapę wbitą w ziemię. Z gardła wija dobył się głośny skrzek. Sierpień chciał poprawić cięcie i odrąbać kończynę, która trzymała się już tylko na kawałku mięśni i skóry, jednak demon zwolnił chwyt i puścił udo niedoszłej ofiary.

Maczeta opadła w pustkę, po czym wbiła się w ziemię. Dziewczyna kopnęła gadzi pysk, odsuwając się jak najdalej od niego. Ernest zaś, który wciąż trzymał ogon, poleciał prosto w gęste maliny.

Łowca miał nadzieję, że ranny demon odpuści. Mimo to potwór zdawał się jeszcze bardziej rozjuszony. Zwrócił ślepia w stronę Brzeskiego, który wyplątywał się z kłujących krzewów, po czym opierając się na zdrowej łapie i krwawiącym kikucie, ruszył wprost na niego. Ernest sięgnął po leżącą obok broń, lecz nie zdążył wycelować, kiedy wij na niego wpadł. Chłopak zasłonił się karabinem, blokując paszczę demona.

Hubert upuścił maczetę, sięgnął po nóż i doskoczył do szarpiącego się potwora. Oparł lewą dłoń o grube cielsko, a następnie wbił ostrze u podstawy czaszki, sięgając mózgu. Długi ogon uderzył jeszcze kilka razy w ziemię, paszcza zamknęła się ze zgrzytem na karabinie, po czym powoli rozwarła, a wij opadł na Ernesta.

Sierpień pochylił się, chcąc odzyskać nóż, kiedy poczuł nagłe szarpnięcie. To dziewczyna, o której zdążył już zapomnieć, wyrwała zza jego paska pistolet. Nie zdążył nawet zakląć, kiedy usłyszał strzał, a tuż po nim następny.

Odwrócił się z niepewną miną i ujrzał wijącego się w konwulsjach kolejnego demona. Z niejaką ulgą, że to nie do niego strzelała, schylił się po maczetę i dobił stwora. W międzyczasie Ernest zepchnął z siebie tłuste cielsko i stanął u boku kumpla. Nastąpiła chwila nienaturalnej ciszy, lecz w ich uszach rozbrzmiewało jeszcze echo wystrzałów.

– Hm – odezwał się Hubert. – Czyli jednak miałaś jeszcze amunicję.

– Zawsze byłeś dupa z matematyki – stwierdził Ernest.

Dziewczyna wciąż mierzyła ich podejrzliwym wzrokiem. W końcu najwyraźniej podjęła decyzję, co robić dalej.

– Maja jestem – powiedziała.

– Hubert i Ernest. – Sierpień wyciągnął w jej stronę rękę, ale ją zignorowała.

– Zatrzymaliśmy się w pobliskiej wsi – dodał Brzeski. – A ty? Jesteś sama? Ktoś ci towarzyszy?

Dziewczyna się zawahała. W tych czasach trudno było zaufać obcym, a jednocześnie ludzie częstokroć okazywali sobie nawzajem znacznie więcej życzliwości i pomocy niż przed ostatnią wojną.

– Jestem sama.

Musiała ich uznać za porządnych ludzi i postanowiła być szczera.

– To zapraszamy do nas – powiedział Ernest. – Znajdzie się coś do zjedzenia i wypicia.

Maja skinęła głową. W pobliskich krzakach odszukała plecak, który musiała porzucić przed atakiem wijów, i pozwoliła się poprowadzić ku opuszczonej wsi. W pewnej chwili Hubert usłyszał za nimi jakiś szelest. Przystanął, nasłuchując, ale nie wyczuwał już żadnego demona.

– Co jest? – Ernest zatrzymał się kilka kroków dalej.

– Wydawało mi się. – Sierpień machnął ręką. Pewnie jakieś zwierzę wylazło z ukrycia po tym, jak zabili wije.

Pół godziny później siedzieli w nieco zatęchłym salonie. W kominku palił się ogień, a nad nim wisiał garnek z wodą. Maja właśnie znacząco uszczuplała resztkę zapasów, które zostały im na koniec podróży. Sama w opuszczonym świecie po wojnie, daleko od zamieszkałych osad, z niewielkim plecakiem jako całym dobytkiem… Diabli wiedzą, kiedy ostatni raz jadła coś pożywnego.

– Skąd jesteś? – zagadnął Hubert, z niejakim żalem patrząc na ostatni kęs suszonej wołowiny, który zniknął w drobnych ustach.

Ernest zdjął z ognia garnek z wrzącą wodą, wrzucił do środka garstkę suszonych ziół, które zapakowała im Zuza, a po chwili napełnił naparem trzy kubki.

– My mieszkamy w Dąbrówce, dwa dni drogi na północny wschód – wyjaśnił, podając napój gościowi.

Maja podziękowała skinieniem głowy i przez chwilę wpatrywała się w parującą herbatę.

– Jestem sama – powtórzyła, a w tych dwóch słowach zawarła cały ogrom cierpienia i strachu, jakiego musiała doświadczyć. W obecnych czasach samotność była bardzo niebezpieczna i częstokroć kończyła się śmiercią. Hubert i Ernest wiele razy już podróżowali w pojedynkę. Zawsze jednak wiedzieli, że mają bezpieczny dom, do którego mogą wrócić na zimę, albo przyjazną osadę, w której miejscowi zapewnią im opiekę podczas choroby czy zwykłego zmęczenia.

– Jeżeli chcesz, możesz jechać z nami do Dąbrówki – zaproponował Sierpień. Zbyt dobrze pamiętał, jak ponad rok wcześniej trafił ranny do Święcina i wydawało mu się, że jest zupełnie sam na świecie. To było paskudne uczucie. – Zatrzymać się tam choć na kilka dni. A jak nie tam, to w okolicy jest kilka normalnych wsi, które przyjmą do siebie młodego człowieka niebojącego się ciężkiej pracy.

– Dzięki – rzuciła, nie odrywając spojrzenia od kubka.

Do wschodu słońca pozostało zbyt mało czasu, żeby kłaść się spać, dlatego gdy tylko wypili herbatę, spakowali się i ruszyli w drogę. Maja dosiadła luzaka, który w tę stronę nie niósł już żadnego bagażu.

Zapowiadał się kolejny ciepły dzień. Zresztą lato tego roku było bardzo łaskawe – słoneczne i z wystarczającą ilością deszczu, żeby wszystko pięknie rosło. Plony zebrane do tej pory w Dąbrówce były najobfitszymi od wojny. Zupełnie jakby nawet natura poparła pomysł urządzenia wiecu.

– Skąd jedziecie? – zagadnęła podczas drogi Maja. Gdy wstało słońce, odzyskała dobry humor. Okazało się też, że była nieco starsza, niż na początku podejrzewał Hubert. Przypuszczał, że mogła mieć około dwudziestu lat. Była też trochę wychudzona, pewnie długo błąkała się po lasach, ale przy każdym jej ruchu pod opaloną skórą grały mięśnie.

– Z Duszników – wyjaśnił Ernest. – Całkiem spora wioska kilka dni na południowy zachód.

– To wywiało was daleko od domu.

– Interesy. – Hubert wzruszył ramionami.

Niezbyt mile wspominał tę wizytę. Owszem, pani Ciesielska, była matematyczka, ucieszyła się na ich widok, ale wójt wsi i pozostali mieszkańcy już niekoniecznie. Najchętniej pogoniliby ich widłami, zanim przyjezdni zdążyli im wytłumaczyć, z jakich powodów zawitali do Duszników.

Hubert chłonął wzrokiem znajome widoki. Uznał, że chyba nigdy go nie znużą. Kochał ten stary las otaczający Dąbrówkę, pola falującego złota, nawet niesiony wiatrem od gospodarstw zapach obornika. Im częściej i na dłużej stąd wybywał, tym bardziej cieszył się na powrót.

– Robi wrażenie, co? – zagadnął Maję wpatrującą się w pobielałą od słońca czaszkę wiszącą na płocie przy wjeździe do wsi.

Dziewczyna skinęła głową.

– Imponująca.

– Ten bies zakradał się zimą do gospodarstw. Pożerał bydło, zamordował jednego człowieka, młodego chłopaka ranił… Jego mama – Sierpień wskazał brodą Ernesta – zabiła go sama, uzbrojona zaledwie w dzidę.

– Jeżeli wzrost odziedziczył po mamie, to wcale mnie to nie dziwi. – Maja się uśmiechnęła.

Na spotkanie wybiegł im Blues, pies, którym zaopiekowały się Sylwia i Ada. Duży, bury wilczur z radością obszczekał przybyłych; urażona Mokka prychnęła na niego i tupnęła kopytem, wesoły burek zaś pobiegł gdzieś dalej z wywalonym ozorem.

Emil Górski stanął na progu domu i pomachał im na powitanie.

– Wreszcie wróciły te obiboki – zażartował, nie odrywając wzroku od Mai.

– Nie tak powinno się zwracać do posłów! – oburzył się Hubert.

– Z ciebie taki poseł jak z koziej dupy trąba – usłyszeli.

To Albert szedł ku nim drogą. W kościstej ręce trzymał hak, na którym wisiało kilka dorodnych węgorzy. Dziadek Brzeski został okrzyknięty we wsi mistrzem wędzenia i od tej pory nad jego małą przydomową wędzarnią prawie bez przerwy unosił się dym.

– Nowa znajda? – zagadnął, zerkając na Maję.

Dziewczyna odpowiedziała mu urażonym spojrzeniem. Potrzeba było czasu, żeby przyzwyczaić się do sposobu bycia oraz tekstów Alberta. Ona zdecydowanie nie była jeszcze na nie gotowa, jak ocenił w duchu Sierpień.

Bagaże zrzucili na środku podwórka, zadbali o konie i puścili je luzem na pastwisku. Z ogródka warzywnego wyszła Natalia, wyściskała swojego prawdziwego i przyszywanego syna, po czym to samo zrobiła z Mają. Pani Brzeska również bardzo dobrze pamiętała, jak to jest podróżować samotnie.

– Chodźcie do domu, mam cały gar zupy z wczoraj, a jak znam życie, to jesteście potwornie głodni – powiedziała.

Ernest zamiast obiadu wolał jednak iść przywitać się z Sylwią. Hubert nie ubolewał nad tym, uznając, że to jemu w takim razie przypadnie większa porcja, a trzeba przyznać, że odkąd Natalia zamieszkała z rodziną i przejęła obowiązki kuchenne, obiady stały się o wiele smaczniejsze.

– Co działo się w domu? – zagadnął Sierpień podczas jedzenia.

– Nic szczególnego. – Natalia wzruszyła ramionami.

– Jakieś wiadomości ze Święcina? – zapytał bez większych nadziei.

Kobieta pokręciła głową. Zresztą nikt i tak nie spodziewał się gości z południa wcześniej niż za kilka dni. Hubert doskonale wiedział, że Izabela Kościuszko potrafi poradzić sobie w nawet bardzo niebezpiecznych sytuacjach, ale poczucie strachu o nią nie opuszczało go ani na chwilę. Zerknął tęsknie za okno. Ernest miał szczęście, że jego dziewczyna mieszkała w tej samej wsi, co on.

– Musisz robić to w domu?! – wybuchnęła Natalia, kiedy Albert zabrał się do patroszenia węgorzy. – Tylko nasyfisz!

– Zawsze robię to w domu – obruszył się staruszek.

– Szczególnie jak się boisz, że ominą cię jakieś plotki.

– Co prawda, to prawda – przyznał bez cienia zażenowania. – To mów, chłopaku, co tam w tych Dusznikach wyszło.

– Nie byli zachwyceni na nasz widok…

– A dziwisz im się? – Do kuchni wmaszerował Ernest, tuż za nim dreptała Sylwia. – Po naszej ostatniej wizycie demony naprawdę nie dawały im spokoju. Zabiły dwóch ludzi, kilkoro raniły, doszło do tego, że przez bardzo długi czas bali się wyściubiać nos z osady.

– A nie mówiłem, że wypuszczenie tych wszystkich demonów odbije się wam jeszcze czkawką? – Albert wycelował zakrwawiony nóż w Huberta.

– Nic takiego nie mówiłeś! – oburzył się młody Brzeski.

Sierpień zerknął na Maję, która znieruchomiała z pełną łyżką w połowie drogi do ust i przysłuchiwała się im w zaciekawieniu.

– Rok temu kręcący się po okolicy żołnierze porwali siostrę Ernesta – wyjaśnił pokrótce. – Żeby ją odbić, musieliśmy wypuścić z klatek wszystkie demony, które tam kolekcjonowali.

Dziewczyna z niedowierzaniem pokręciła głową.

– No i te same demony tudzież kilkoro dezerterów gnębiło pobliską wieś, więc teraz nie mamy tam wielu przyjaciół – dodał Ernest.

– No ale przyjadą czy nie przyjadą? – dopytywał Albert.

– Nie byli zbyt chętni, ale obiecali kogoś przysłać.

Staruszek z zadowoleniem pokiwał głową.

To, co jeszcze kilka miesięcy temu zdawało się zaledwie nierealnym marzeniem, powoli stawało się rzeczywistością. Wiec odbędzie się już za tydzień. Przyjadą na niego wysłannicy wszystkich znanych Hubertowi osad, a także, jak mieli nadzieję, kilku tych zaprzyjaźnionych ze Święcinem.

Dwóch łowców demonów stało się przedstawicielami idei nowego świata, w którym ludzie na powrót zaczynają ze sobą współpracować, handlują na większą skalę, wymieniają się pomysłami, a może nawet specjalistami takimi jak lekarze, dentyści czy kowale. Atutem mieszkańców Dąbrówki była nowa demonologia. Każda miejscowość, która przyśle kogoś na wiec, miała dostać książkę o wszystkich istotach, które znali Hubert i Ernest, o ich zwyczajach i o tym, jak sobie z nimi radzić. Sołtys Święcina, Marian Kościuszko, miał rację: dla niej ludzie byli gotowi opuścić bezpieczne wsie i wyjechać znacznie dalej niż kiedykolwiek od czasu wojny.

W ciągu ostatnich kilkunastu tygodni dwaj przyjaciele odwiedzili wiele osad, przeprowadzili mnóstwo rozmów i udało im się namówić wszystkich, aby przybyli na wiec w pobliże Dąbrówki. Czas ich naglił, więc już wczesną wiosną rozdzielili się z Izą i Henrykiem, żeby dwójka święcinian przeprowadziła podobną akcję wśród swoich znajomych.

Nagle łyżka z brzękiem uderzyła o talerz, a zupa rozprysnęła się po stole. Do kuchni wmaszerował dostojnym krokiem Klakier. Zmierzył czerwonymi ślepiami wszystkich zebranych przy stole, po czym wskoczył na blat koło zlewu.

– Poszedł won! – Albert zepchnął go, kiedy ten spróbował dobrać się do węgorzy w misce.

Kot wylądował miękko na podłodze i prychnął ze złością; biło od niego nienaturalnym ciepłem. Zawsze gdy poczuł się urażony, podnosił temperaturę ciała. Hubert nieraz się zastanawiał, czy mógłby stać się tak gorący, by zaprószyć wokół siebie ogień. Pewnego dnia wpadł nawet na pomysł, żeby posadzić go na małym stosie drewna i nadepnąć mu na ogon – może byłby skuteczniejszy niż krzesiwo. Zuza Brzeska jednak skutecznie wybiła mu to z głowy.

– Czy to jest…? – odezwała się Maja, kiedy wreszcie przestała krztusić się zupą.

– Tak, demon, ale domowy – zapewnił Ernest.

– Aha… – Na wszelki wypadek odsunęła krzesło od rozzłoszczonego owinnika.

Chwilę po kocie do kuchni weszła Zuza. Z radością rzuciła się w ramiona brata oraz Huberta; Maję zmierzyła co najmniej podejrzliwym spojrzeniem.

Albert skończył właśnie patroszyć węgorze, po czym je zasolił. Teraz używał znacznie mniej soli niż kiedyś. Praktycznie wszystkie okoliczne sklepy i domy już dawno temu zostały z niej ogołocone. A żeby zdobyć nowe zapasy, trzeba było zapuszczać się coraz dalej. I nawet nie chodziło tu o walory smakowe – sól jako naturalny konserwant była bardzo przydatna, a wręcz niezbędna w każdym gospodarstwie, które od kilku już lat musiało się obyć bez lodówki.

Całe popołudnie minęło pod znakiem witania się z bliskimi. Bianka i Hans nie mogli wręcz oderwać się od swoich przyszywanych braci i jedno przez drugie opowiadali im, co działo się w osadzie podczas ich nieobecności. Ojciec Huberta, niezbyt wylewny w takich chwilach, po prostu pochwalił się synowi nowymi egzemplarzami demonologii, które udało mu się ukończyć. A pracował przy nich niemal bez przerwy, żeby wyrobić się na czas. Dobrze, że chociaż przy składaniu stron i zszywaniu grzbietów pomagała mu Dorota Borowska.

Wieczorem zaś odbyło się zebranie w świetlicy wiejskiej, na które przyszli wszyscy pełnoletni mieszkańcy. Natalia zaproponowała Mai, żeby dziewczyna wzięła kąpiel, położyła się spać i wypoczęła, ale ta poprosiła o zgodę na uczestnictwo w spotkaniu.

– A daj spokój, dziewczyno. – Albert machnął ręką. – Nic ciekawego się tam nie będzie działo. Stare dziadki tylko będą pierniczyć o głupotach. Lepiej się porządnie wyśpij!

– Trochę dziwne, że tak jej zależało na tym, żeby tu przyjść – stwierdził Hubert, siadając okrakiem na krześle w świetlicy.

– Pewnie chciała zobaczyć wszystkich mieszkańców. – Ernest wzruszył ramionami. – Ty też byś się na coś takiego pchał, a potem narzekał, jakie to nudne.

Sierpień w duchu przyznał mu rację.

Podczas zebrania przyjaciele opowiedzieli o swojej wizycie w Dusznikach, ostatecznie podliczono, ilu gości się spodziewają, przydzielono ostatnie obowiązki. Wiec przedstawicieli miejscowości rozsianych na północy Polski miał być pierwszą tego typu imprezą na taką skalę po ostatniej wojnie, co nastręczało wielu problemów organizacyjnych. Poza tym mieszkańcy Dąbrówki planowali pokazać się z jak najlepszej strony i odegrać rolę wspaniałych gospodarzy. A rąk do pracy wcale nie było tak dużo.

Już następnego dnia Hubert i Ernest wyjechali do Piaseczna pomóc w przygotowaniach.

– Odwaliliście tu kawał dobrej roboty – ocenił Sierpień, spacerując po opuszczonej wsi.

Kajetan z zapałem pokiwał głową. Czasem Hubert nie mógł się nadziwić, jak bardzo chłopak wydoroślał, odkąd pierwszy raz spotkali się w zrujnowanym Gdańsku. Wydarzenia na Górze Gradowej oraz pospieszna ucieczka ze Starego Miasta zaatakowanego przez wroga odcisnęły na nim swoje piętno.

– Pracowaliśmy dniami i nocami – powiedział. – Choć nadal nie rozumiem, dlaczego to wszystko nie mogło się odbyć w Dąbrówce. Byłoby łatwiej i wygodniej…

– Przecież już ci mówiliśmy, że to musiał być neutralny grunt – odparł Ernest. – Najbliższe osady nas znają i nam ufają, ale te dalsze już niekoniecznie. Jestem pewien, że niektórzy nawet obawiają się zamachu stanu.

– Bez przesady, mamy wystarczająco dużo roboty we własnej wsi, po cholerę nam kolejne? – stwierdził Kajetan.

– No i w razie jakiegokolwiek incydentu Dąbrówka będzie bezpieczna – dodał niezrażony Hubert.

Wybór Piaseczna był dość trudną decyzją, poprzedzoną wieloma dyskusjami, a nawet kłótniami. Miejsce spotkania musiało być ulokowane dość blisko Dąbrówki, mieć dużą salę odpowiednią na wiec, w razie niepogody, i wystarczającą liczbę domów w dobrym stanie, aby ulokować w nich gości. Z początku szukano wsi opuszczonych od razu po ostatniej wojnie, ale większość z nich była zbyt zrujnowana.

– A Piaseczno? – zapytał Albert podczas jednego ze spotkań w świetlicy wiejskiej. – Po zamachu wszystkie budynki zabezpieczyliśmy, są w dobrym stanie, no i jest tam ten… ten dom…

– Dom Hadama? – podpowiedział Hubert.

– No właśnie! – Staruszek uderzył dłonią w stół.

Na sali zapadła cisza. Wszyscy spoglądali na siebie z niepewnymi minami.

– Dziadku, ja nie wiem, czy to dobry pomysł – odezwał się cicho Ernest.

Hubert odszukał wzrokiem Martynę, kowala; pochodziła z Piaseczna i tak jak zaledwie garstka innych osób cudem uniknęła śmierci, kiedy banda dezerterów napadła na jej osadę poprzedniej jesieni. Zrobiła się teraz nienaturalnie blada i wyglądała, jakby połknęła wielką kluchę.

Jej babcia podniosła się z miejsca i skinęła głową.

– Albert ma rację. Po co szukać opuszczonej osady w dobrym stanie, jeśli mamy taką pod samym nosem? Dziesiątego sierpnia nastąpi historyczny dzień. Będę zaszczycona, jeśli moja rodzinna wieś posłuży nam jako pierwsze miejsce na wiec.

Przetarła lekko zaszklone oczy i już chciała usiąść, kiedy ponownie się wyprostowała.

– A jeśli ktoś z byłych mieszkańców Piaseczna będzie miał coś przeciwko temu, wyślijcie go do mnie. Już ja sobie z nim porozmawiam.

Martyna z czułością poklepała ją po dłoni, a atmosfera w sali się rozluźniła.

Od tygodnia zatem mała grupka mieszkańców Dąbrówki pracowała w pocie czoła, aby przygotować Piaseczno na wielkie wydarzenie. Trzeba było uprzątnąć drogi, aby były przejezdne, ogarnąć budynki gościnne, dom Hadama, a nawet stajnię.

– A demony? – zapytał Hubert, wracając myślą do tu i teraz. – Były jakieś incydenty?

– Pięć dni temu coś tam wyło w lesie, ale nadal się kłócimy, co to mogło być, zwierzę czy demon.

– Głupio by było, jakby coś zaatakowało podczas wiecu – stwierdził Ernest.

– Mamy na stanie najlepszy radar i najlepszego łowcę demonów w kraju, nie ma więc obaw… – zapewnił Kajetan.

– Już mówiłem, że Zuzy tu nie będzie…

Hubert roześmiał się i poklepał kumpla po łopatce.

– Jakby ona cię jeszcze słuchała. Jeśli będzie chciała, to przyjedzie. A ty zachowaj resztki godności i nie baw się w odpowiedzialnego starszego braciszka, który jest ignorowany na każdym kroku.

Ernest sapnął gniewnie, ale musiał zdawać sobie sprawę, że nie miał już na siostrę takiego wpływu, jakiego by sobie życzył.

– A tak na poważnie – odezwał się po chwili Hubert. – Może to brzmi trochę górnolotnie, ale tak jak mówiła babcia Martyny, będziemy tworzyć historię. Nie chcemy, żeby podczas takiego wydarzenia nastąpił zmasowany atak demonów, a ja poczuję się znacznie lepiej, jeśli granic osady będzie pilnowała Zuza.

Przyjaciel mruknął tylko coś niezrozumiałego pod nosem. Chwilę później szturchnął Sierpnia po żebrach, wskazując smużkę dymu wznoszącą się nad kuźnią.

– Patrz.

– Pójdę z nią pogadać – westchnął Hubert i skierował się do niskiego budynku na obrzeżach wsi.

Drzwi skrzypnęły cicho, ze środka powiało przyjemnym ciepłem. Na palenisku płonął niewielki ogień. Martyna siedziała ze zwieszoną głową w kącie na starym pniaku, na którym kiedyś stało kowadło. Po przeprowadzce jej dawna kuźnia została praktycznie ogołocona, nie było sensu zostawiać tu jakichkolwiek sprzętów.

– Znowu dali ci coś do roboty? – zagadnął Sierpień.

– Nie, tylko… jakoś tak…

W końcu wzruszyła ramionami i podrzuciła lekko młotek, najwyraźniej zabrany z Dąbrówki. Miała wielkie dłonie i żylaste ramiona, a Hubert na własne oczy widział, z jaką lekkością przenosiła swoje kowadło. Nigdy nawet nie chciał spróbować siłować się z nią na rękę. Bał się, że mógłby przegrać.

– Jeżeli chcesz, możemy oddelegować do pracy w Piasecznie kogoś innego – zaproponował.

– Nie. – Stanowczo pokręciła głową. – Jakoś tak wzięło mnie na wspominki. Zaraz się ogarnę. Poza tym powinien być tu ktoś miejscowy.

Hubert nie naciskał. Nawet nie wyobrażał sobie, co mógłby czuć, gdyby ktoś wymordował prawie wszystkich mieszkańców Dąbrówki.

– Węgiel – usłyszał.

– Co?

– Mieliście rozejrzeć się za węglem po drodze do tych Duszników.

Przejechał dłonią po krótko ostrzyżonych włosach.

– Znaleźliśmy jedną taką piwnicę, było tam może z pół tony. Ale to kawał drogi. Przywieźliśmy ci jeden worek…

Martyna przeszyła go spojrzeniem, więc zamilkł.

– Hubert. – Wycelowała w niego młotek. – Jeżeli nie będę miała węgla, to ty zostaniesz naszym kowalem i zobaczymy, jak ci pójdzie kucie na drewnie.

– No ja wiem, ale była też sól i znaleźliśmy dwie bele bawełny – zaczął się tłumaczyć.

Za każdym razem, gdy gdzieś wyjeżdżali z Ernestem, wszyscy robili wielką listę surowców i przedmiotów brakujących w osadzie. Każdy uważał, że jego potrzeby są najważniejsze. I do nikogo nie docierało, że miejsce na wozie jest ograniczone, a jeśli jedzie się tylko z jednym luzakiem, to jest jeszcze gorzej. A później Hubert musiał się grubo tłumaczyć, dlaczego nie przywiózł tego, co mu kazano. Czasem miał wrażenie, że są wraz z Ernestem niedoceniani, a ich wyprawy traktuje się jak zwykłe wycieczki.

– Trzeba będzie wyczyścić komin w domu Hadama – odezwała się Martyna, wygaszając palenisko.

– Jak znajdziesz mi sprzęt, to mogę się tym zająć – obiecał, żeby ją udobruchać.

Wieczór nastał bardzo szybko. Świat spowiła szarówka, kiedy Hubert w samych bokserkach wyskoczył z parującego jeziora, wziął ubrania pod pachę i truchtem wrócił do wsi. W kominku w domu Hadama płonął ogień, a na ruszcie leżało kilka kawałków soczystego mięsa, które pachniały tak apetycznie, że chłopakowi od razu zaczęło burczeć w brzuchu.

– Nie domyłeś się – skwitował Ernest, kiedy jego przyjaciel pospiesznie się ubierał.

Hubert spojrzał na swoje ramiona i dłonie poznaczone czarnymi smugami pozostałymi po czyszczeniu komina.

– Jak jest ciemno, to nie widać. – Machnął ręką. Rozsiadł się na krześle i wyciągnął przed siebie nogi.

Kajetan przewrócił piekące się mięso na drugą stronę, Agata drzemała w kącie, a Martyna ostrzyła nóż. Cała trójka pracowała w Piasecznie już od tygodnia, ale Hubert dostrzegł w nich pewną nerwowość. Kajetan podskoczył na krześle, kiedy gdzieś w pobliżu zagwizdał leszy, Martyna wzdrygnęła się, gdy Ernest ze zgrzytem przesunął krzesło po ceglanej podłodze. Agata zaś co chwilę upewniała się, że jej karabin jest tuż obok. I tylko Woźnica jak gdyby nigdy nic piekł na patyku nad ogniem jabłko. Zresztą myśliwy był przyzwyczajony do spędzania czasu samotnie poza Dąbrówką i nieraz musiał stawiać czoła demonom.

Kiedyś ludzie przestaną bać się ciemności i opuszczania własnej osady – pomyślał Hubert, wychodząc na zewnątrz. Przynajmniej mam taką nadzieję, bo inaczej chyba wyginiemy.

Zagwizdał cicho. Zza najbliższego domu odpowiedział mu identyczny gwizd. Sierpień w milczeniu podszedł do drewnianej ławki i położył na niej kawałek mięsa. Czasem Ernest wkurzał się na niego, że marnuje jedzenie, a leszy przecież sam zdobywa pożywienie, ale Platon zawsze trzymał się w pobliżu i należała mu się drobna nagroda chociażby za taką wierność.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: