- W empik go
Wyspa grozy. Przygody Zagadkowego Człowieka - ebook
Wyspa grozy. Przygody Zagadkowego Człowieka - ebook
Harry Dickson: Przygody Zagadkowego Człowieka. Wyspa grozy. Harry Dickson jest fikcyjnym detektywem, urodzonym w Ameryce, wykształconym w Londynie i nazywanym „The American Sherlock Holmes”. Pojawiał się w prawie 200 magazynach wydawanych w Niemczech, Holandii, Belgii i Francji. Przygody Harry'ego Dicksona i jego młodego asystenta Toma Willsa zachwyciły kilka pokoleń francuskich czytelników. Ponieważ zostały napisane przez mistrza horroru, są o wiele bardziej zorientowane na fantastykę niż prawdziwy kanon holmesowski. Najlepsze i najbardziej zapamiętane historie o Harrym Dicksonie to te, które stawiają Wielkiego Detektywa przeciwko niektórym superzłoczyńcom takim jak profesor Flax, szalony naukowiec znany jako Ludzki Potwór, a później jego córka, równie zabójcza Georgette Cuvelier, znana jako Pająk (z którą Dickson miał związek miłości i nienawiści); Euryale Ellis, piękna kobieta, która miała moc przemieniania swoich ofiar w kamień i która może być reinkarnacją legendarnej gorgony Meduzy; Gurrhu, żyjący bóg Azteków, który ukrył się w Świątyni Żelaza, podziemnej świątyni znajdującej się pod samym sercem Londynu, wypełnionej naukowo zaawansowanymi urządzeniami; ostatnie żyjące mumie babilońskie, które znalazły schronienie pod szkockim jeziorem; nikczemny, pijący krew seryjny morderca, nazwany Wampirem z Czerwonymi Oczami; tajemniczy mściciel w smokingu, znany jako Cric-Croc, Żywe Trupy; krwiożerczy hinduski bóg Hanuman itp. Sława Harry'ego Dicksona we Francji dorównuje sławie Sherlocka Holmesa i Arsène'a Lupina.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7639-319-3 |
Rozmiar pliku: | 108 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
DZIWNA DESKA RATUNKU
Harvey Dorrington upuścił list, który przed chwilą otrzymał. Już teraz, przed otwarciem koperty, domyślał się jego treści. Dotychczas otrzymał cztery, czy pięć podobnych. Przede wszystkim cała ta sprawa zupełnie nie interesowała go. Cóż mogła go obchodzić „Cat-rock”, ta mała skalista zagubiona wyspa z archipelagu Hebrydów, o powierzchni zaledwie kilku mil kwadratowych. To prawda, że należała do niego. Odziedziczył ją po matce, która pochodziła z rodu Duncan. Tak, „Cat-rock” zawsze należała do Duncanów. Ładna historia.
Widział ją tylko z daleka, z pokładu swego wspaniałego jachtu „Ptarmigan”, podczas wycieczki morskiej do Szkocji. Kiedy ją ujrzał po raz pierwszy, wynurzającą się z zasłony mgieł, przyczajoną na wodzie, przysiągł sobie, że nigdy jego noga nie dotknie tej ziemi.
Kiedy zeszłego roku główny dozorca, Sulkey, (ten, który mieszkał w zamku Dunkanów) napisał mu, że „dzieje się coś niesamowitego na wyspie”, Dorrington nie zadał sobie nawet trudu, aby mu odpisać.
Następny list, który przybył w dwa miesiące później spotkał ten sam los. To samo stało się i z trzecim... Harvey wreszcie zdenerwował się i kazał odpowiedzieć przez swego sekretarza, aby Sulkey sam sobie radził z duchami i strachami, gdyż za to mu się płaci.
Tymczasem dziś, wszystko nagle się zmieniło.
Harvey Dorrington, jeszcze wczoraj niesłychanie bogaty, obudził się, jako człowiek zupełnie zrujnowany, bez grosza w kieszeni.
Z samego rana przyjął swych adwokatów, panów Smilesa i Corminga, którzy ze łzami w oczach przyznali się do tego, że przez swe szalone spekulacje akcjami kopalń złota w Wenezueli i źródeł naftowych w Yuccattanie, prawie doszczętnie zniszczyli jego olbrzymie dziedzictwo.
– Do diabła – zaklął Dorrington, – ale moje akcje kopalni radu w Helpers zdołają chyba pokryć te straty!
– Obawiamy się, że nie. – jęknęli obaj prawnicy.
– Zdaje się, że obaj powariowaliście!
– Wolelibyśmy, aby tak było! Ale w tej chwili, ta firma...
– Mówcie, do licha o co chodzi! Czego siedzicie i trzęsiecie się jak w febrze?
Dwaj wspólnicy utkwili wzrok pełen wyrzutu w twarzy swego niepohamowanego klienta i odpowiedzieli cicho:
– Ta firma zbankrutowała. W aktywach nie mają ani jednego grosza. Pokłady radu w Mezopotamii istniały tylko w wyobraźni, a Helpers zwiał z resztą gotówki.
– A więc, jeżeli dobrze rozumiem, nie mam już nic?
– Hm, tak... a raczej nie. Przecież zostaje panu „Cat-rock”.
Harvey Dorrington wybuchnął dzikim śmiechem
– „Cat-rock”! Któż mi zechce za nią dać choćby 3 funty?
Mrs. Smiles i Corming przytaknęli głowami.
– Suma pana długów jest...olbrzymia. Banki już dziś położyły areszt na pana majątku.
– I zostawiają mi tylko „Cat-rock”? Niech sobie ją wezmą razem zresztą!
Adwokaci żywo zaprzeczyli
– Niemożliwe, sir, wyspa ta jest nietykalna ze względu na nadany jej niegdyś przywilej królewski. Może pan być najbiedniejszym z żebraków, a jednak zawsze panem na „Cat-rock”.
– Jesteśmy upoważnieni do tego, aby oznajmić panu, że jeżeli zechce pan osiedlić się na tej wyspie, to otrzymywać będzie pan rocznie cztery tysiące funtów. To pozwoli panu na tryb wielkopański, tym bardziej, że nie ma tam na co wydawać pieniędzy.
Dorrington popatrzył na swych rozmówców z nieukrywanym zdumieniem.
– Cóż to za żarty?
– To nie żart. Otrzymaliśmy tę propozycję wczoraj wieczór, tuż przed północą od naszych kolegów Bunker i Law, adwokatów z City.
Jeżeli pan się zdecyduje otrzymamy zaliczkę w wysokości czterech tysięcy funtów.
– Ależ, komu do licha zależy na tym, abym zamieszkał na tym pustkowiu?
Adwokaci wzruszyli ramionami.
– My nic niewierny, a Bunker i Law muszą zachować zawodową tajemnicę.
– Ułożyliśmy się z pańskimi dłużnikami, aby pozwolili panu odjechać do „Cat-rock” na jachcie „Ptarmingan”.
– A więc i ten jacht – zauważył młody człowiek z goryczą, – nie należy już do mnie i wkrótce dostanie się w ręce komornika.
Wzrok jego padł na srebrną tacę, na której leżała poczta poranna. Prospekty, zaproszenia, listy od przyjaciół, prośby o pieniądze, oferty szarlatanów i między nimi ordynarna koperta, cała usiana kleksami. Poznał ją od razu.
– To list od Sulkey’go. Sądzę, że zechcecie panowie zapoznać się z jego treścią.
Mr. Smiles otworzył kopertę, a Mr. Corming czytał list przez ramię swego towarzysza.
Kiedy skończyli lekturę, na twarzach ich jak zwykle spokojnych, odmalował się wyraz zakłopotania, niepokoju a równocześnie niedowierzania.
– Przeczytam go jeszcze raz głośno – zaproponował Mr. Smiles. To nam ułatwi późniejszą dyskusję:
„Szanowny i Czcigodny Panie!
Muszę Pana powiadomić, że już po raz piąty, wraca to, co nie ma imienia i rozsiewa grozę w zamku na wyspie. W domu są pogaszone wszystkie ognie i wszystkie światła, w korytarzach słychać niesamowite krzyki. Wysoko, na wieży ukazuje się olbrzymie monstrum, tak wielkie, że dotyka chmur. Boimy się okropnie. Jeszcze straszniejszy jest fakt, że znów znaleziono na wybrzeżu trupy trzech rybaków. Nie można było patrzeć na ich twarze. Umarli ze strachu przed „tym, co nie ma imienia”. Z dawnych czterdziestu mieszkańców zostało teraz tylko dwudziestu siedmiu. Ci biedacy którzy pozostali, myślą o emigracji na inną wyspę, albo do Orcades.
Wydaje się nam, że to „coś” ma jakiś związek z kobietą, która przyszła do nas z morza i dlatego pytamy co z nią zrobić? Nie wiemy co o niej myśleć. Jest miła i spokojna, chociaż niespełna rozumu. Mówi mało, ale śpiewa tak pięknie, że chciałoby się płakać słuchając jej.
Statek, który co miesiąc przybywa z Glasgow i przywozi nam żywność, przyjechał. Władze robią wszelkie możliwe wysiłki, aby się dowiedzieć, kim ona jest. Jeden z oficerów okrętowych sfotografował ją, wobec czego przesyłam Panu jej portret.
Pytamy wielce szanownego i czcigodnego Pana czy mamy jej w dalszym ciągu udzielać gościny na zamku. Może demon morza upomina się znów o swoją zdobycz, ale my nic nie zrobimy bez Pana rozkazów.
Oddani słudzy: Maple Sulkey, Mac Loggan i „X” za Pollocka, który nie umie pisać.
Adwokaci spojrzeli z przerażeniem na swego klienta.
– Co oni mówią o tej kobiecie, która przyszła z morza? – zapytali.
– Opowiem wam tyle, co sam wiem w tej sprawie, – odparł Dorrington.
– Minął rok od straszliwej burzy, która porozsiewała rozbitków na wybrzeżach Atlantyku – rozpoczął swą opowieść. – Rybacy mieszkający na północnych krańcach „Cat-rock” znaleźli któregoś dnia na mieliźnie łódź ratunkową bez jakiejkolwiek nazwy. Znajdowała się w niej kobieta, w stanie zupełnego wyczerpania. Przywrócono ją do życia i dano schronienie na zamku. Nie udało się wydobyć od niej ani jednego słowa wyjaśnienia. Jak się okazało, straciła ona rozum. Z rozkazu królewskiego jestem panem tej wyspy. Utrzymanie na niej ładu i porządku należy do mnie. Tajemniczą kobietę pozostawiłem przeto pod opieką moich strażników. Ale od czasu, kiedy jest ona na wyspie, dzieją się tam niesamowite rzeczy...
– A może ona sama, pozwala sobie na takie... żarty? – zapytał Mr. Smiles.
– Harvey Dorrington potrząsnął żywo głową.
– Nigdy się tym specjalnie nie interesowałem, ale wiem dość, aby panu zaprzeczyć. Kazałem ją mieć na oku. Ale w tej chwili, gdy duchy i strachy oznajmiają swą obecność, ona siedzi przeważnie przy kominku z oczami utkwionymi w płomieniach, pogrążona w myślach, jeżeli ta istota w ogóle myśli.
Mr. Corming w zamyśleniu obracał w palcach list, gdy nagle wypadł z niego mały kartonik. Podniósł go i obejrzał.
Z ust jego wyrwał się okrzyk zdumienia.
– Boże! Spójrzcie na tę twarz!
I wręczył Dorringtonowi oraz swemu koledze fotografię kobiety, która „przyszła z morza”.
Odpowiedziały mu dwa nowe okrzyki zdumienia.
Nigdy chyba żaden aparat fotograficzny nie „uchwycił” tak niezwykłej piękności.
Twarz nieznajomej miała idealnie klasyczne rysy, wielkie ciemne oczy przykuwały siłą swego wyrazu, a pod zwykłą grubą suknią rysowało się piękne i zgrabne ciało.
Harvey Dorrington zbladł.
– Boże! Mój Boże! – szeptał w ekstazie, mając wzrok utkwiony w cudownym portrecie.
– Sądzimy, że teraz przyjmie pan propozycję Bunker’a i Law’a? – zapytali adwokaci mrużąc znacząco oczy.
Harvey Dorrington ocknął się jak ze snu.
– Tak – Pojadę tam!
– Ha, młodość! – szepnął Mr. Smiles unosząc się z fotelu.
– Młodość jest piękna! – dodał z westchnieniem jego towarzysz.
– Przysiągłbym, drogi Allanie – powiedział Mr. Smiles z pobłażliwością, – że gdybyś znalazł się na miejscu tego młodego człowieka, pojechałbyś również na tę wyspę, zapomnianą przez Boga.
Mr. Corming odpowiedział namiętnie:
– Naturalnie, że pojechałbym! Przysięgam, że pojechałbym! A teraz zapamiętaj to sobie Bunny:
Ta kobieta jest syreną.
– Słuchaj Bunny! Nie zrozumiałeś mnie. Chcę znaleźć dla Sir Harvey’a towarzysza inteligentnego, nieustraszonego i uczciwego. Gdyby tak wyznaczyć nagrodę. A może... Harry Dickson?
Mr. Corming nie pozwolił dokończyć mu zdania, rzucił mu się na szyję i gorąco uściskał.
– Brawo! Cudownie pomyślane, stary przyjacielu! Natychmiast musimy odszukać Harrego Dicksona. Sądzę, że jest dosyć tajemniczości w tej sprawie, aby pobudzić zainteresowanie słynnego detektywa.
– I jego ucznia Toma Willsa, – dodał Mr. Smiles. To byliby dwaj idealni towarzysze dla Dorringtona.
Podczas gdy dwaj prawnicy zmierzali szybkim krokiem na Bakerstreet, gdzie mieszkał słynny detektyw, Harvey Dorrington przeczytał raz jeszcze list Sulkey’a. Po chwili odrzucił go, ale w ręku zachował fotografię, od której nie mógł oderwać wzroku.OGŁOSZENIE B – 6.221
W poczekalni panów Smiles’a i Cormin’a na Canninanstreet znajdowało się mnóstwo ludzi.
Jakiś młody wykolejeniec, którego dobrze skrojone, ale już mocno podniszczone ubranie wskazywało na lepsze czasy niż obecna nędza, gruby, opalony i jowialny jegomość, który z pewnością był mieszkańcem kolonij i szukał nowych przygód, wreszcie młody student w okularach, przypominający z wyglądu anarchistę, a w każdym razie człowieka o mocno czerwonych przekonaniach.
– Więc jak się pan nazywa? – zapytał go już poraz drugi jowialny grubas.
– Pluwick? Fenwick? Pickwick. Zdaje się że na „wick”, ale ja nie mam pamięci do nazwisk. Znałem w Tasmanii jakiegoś człowieka, którego nazwisko też kończyło się na „wick”. Pewnie pana kuzyn? Brat? Nie? To zresztą nie ważne! My dwaj napewno tworzylibyśmy parę idealnych towarzyszy, jakich szuka się w „Times‘ie”. Jestem nieustraszony, a pan inteligentny, obaj zaś jesteśmy uczciwi...
– Jak się pan zapatruje na moją kombinację? Nazywam się Shattercromby.
Student w odpowiedzi mruknął coś niechętnie.
– Mr. Derwick! – zawołał lokaj – zechce pan wejść do gabinetu.
Młodzik podniósł się bez słowa i wszedł do sąsiedniego pokoju.
– A więc on się nazywa Derwick! A ja Alojzy Shattercromby, do usług!...
Nikt mu nie odpowiedział. Cała uwaga została skoncentrowana na nowym przybyszu. Był to również młody człowiek, którego niebieska bluza i przyblakła złota taśma na czapce zdradzały byłego oficera marynarki.
– Ned Hobson! – oznajmił donośnym głosem swe nazwisko lokajowi, który zapisał je na tablicy.
– Poznałem kiedyś jednego Hobsona na małych Antyllach czy też na Hes-sons-le-vent! – rzekł nagle Shattercromby, wyciągając do przybysza swą wielką, owłosioną dłoń.
– Pan przychodzi z ogłoszenia? Pewnie. Przecież tacy ludzie, jak my nie siedzieliby bez powodu w tej dziurze, którą czuć szczurami. Nieprawdaż, przyjacielu? My dwaj moglibyśmy zrobić dobry interes.
Ogłoszenie brzmiało:
„Młody bogaty właściciel ziemski, pragnie wybrać się w kilkumiesięczną podróż na jedną z północnych wysp i szuka dwóch towarzyszy, możliwie młodych, ale przede wszystkim inteligentnych, nieustraszonych i uczciwych. Wyspa jest opustoszała, ale można urządzać polowania i połowy ryb. Nie ma celu zgłaszać się, jeżeli petent nie ma dość siły, aby oprzeć się nudzie. Wysoka nagroda wypłacona będzie po powrocie do kraju. Zgłaszać się osobiście do kancelarii panów Smilesa i Corminga na Cannonstreet”.
Ned Hobson uśmiechnął się.
– Na kogo teraz kolej? – zwrócił się do lokaja, który wskazał na dwóch bezrobotnych.
– Ci panowie przyszli razem i chcą się razem zaprezentować – odpowiedział.
– Czy panowie nie zechcieliby mi sprzedać swojej kolejki? – zapytał marynarz. Nie wolno mi być zbyt długo nieobecnym na statku. Dostaniecie 10 szylingów do podziału. Interes ubito.
Niemal w tej samej chwili otworzyły się drzwi gabinetu z którego szybko wyszedł ponury student. Opuścił biuro nikogo nie żegnając.
– Ściął się jak na egzaminie – zadrwił Shattercromby. – Czy wyobrażacie sobie tego typa na tej niezamieszkałej wyspie? Wszystkie ryby pozdychałyby z niesmaku!
– Mr. Ned Hobson! – zaanonsował lokaj, wprowadzając młodego marynarza.
W gustownie umeblowanym gabinecie, za stołem obitym suknem, upstrzonym mozaiką czerwonego i czarnego atramentu, siedzieli panowie Smiles i Corming.
Kiedy wszedł Mr. Ned Hobson, położyli palce na ustach i upewnili się, czy drzwi są dobrze zamknięte.
W tej samej chwili rozsunęła się kotara, która zasłaniała drugie drzwi i ukazała się w nich wysoka, surowa sylwetka.
– Cóż nowego, Tom? – zapytał gentleman, który znalazł się tutaj w tak dziwny sposób.
– Nic specjalnego ani na ulicy, ani w poczekalni, Mr. Dickson, – odpowiedział młody człowiek. Detektyw z powątpiewaniem potrząsnął głową.
– Możliwe, ale nieprawdopodobne – odparł sucho.
– Jestem przekonany, że są oczy które pilnie śledzą tych, którzy teraz tu wchodzą lub wychodzą. „Oni” interesują się bowiem tymi, którzy będą towarzyszyć Dorringtonowi do „Cat-rock”.
– Kto są „oni”? – zapytali jednocześnie Smiles i Corming. Harry Dickson uśmiechnął się.
– Oto pytanie, które zawsze zadają mi na początku każdej tajemniczej historii. Mogę was zapewnić panowie, że słyszę je na wstępie każdej sprawy, którą zamierzam rozwiązać.
– To rzeczywiście prawda, – przerwał Mr. Corming. – Czytałem o tym w książkach i to w takich, w których piszą o panu, Mr. Dickson.
Z poczekalni dobiegł nagle głośny przenikliwy krzyk.
– Chcę wejść natychmiast! Nie dam sobie w kaszę dmuchać, jakem Shattercromby! Cóż to za idiota wpakował mi ten papier do kieszeni? Muszę go pokazać tym starym małpom, adwokatom.
– Boże, to wariat! – krzyknął Tom Wills alias Ned Hobson. On tu wejdzie siłą! Schowaj się mistrzu!
Detektyw znikł za portierą i w tej samej chwili z trzaskiem, otworzyły się drzwi gabinetu.
Do pokoju w padł mr. Shattercromby z zaczerwienioną twarzą, oczami zamglonym i wściekłością, dziko wymachując jakimś papierem.
– Oto co znalazłem w mojej kieszeni! Kto ośmielił się znieważyć mnie w ten sposób? Mnie, który zabił sześć tygrysów i zadusił pytona włas- nymi rękami! I chcieli mnie nastraszyć, mnie Shattercromby! Właśnie, że chcę pojechać na tę wyspę!
Mr. Smiles dość długo pracował w swym zawodzie, poznał ludzi i dlatego wiedział jak należy z nimi postępować, aby ich natychmiast uspokoić!
Po kilku chwilach Shattercromby siedział już w głębokim fotelu i pozwolił odczytać głośno Mr. Cormingowi list, który znalazł w kieszeni swej marynarki. List brzmiał:
„Stary krokodylu!
Pojedź sobie lepiej do Chandernagor, upijać się chonm-chonm albo gdzie indziej, ale nie zajmuj się tym, co ciebie nie powinno obchodzić. Nie przyjmij niczego, co ci ofiarują Smiles i Corming, jeżeli nie chcesz tego odczuć na swojej brudnej murzyńskiej skórze
Diabeł z Cat-rock”.
– Jak wam się to podoba! – krzyczał Shattercromby. Ja Murzyn! I chonm-chonm. Piję tylko whisky i to najlepszej jakości! Niech ja tylko schwytam „diabła”, a zrobię z nim zaraz porządek.
Tom Wills z trudnością wstrzymując się od śmiechu, oglądał dokładnie papier.
List był napisany na maszynie. Przesunąwszy po nim lekko wilgotnym palcem, młody człowiek skonstatował, że litery są zupełnie suche, tak, jakby list został napisany wczoraj, albo jeszcze wcześniej.
– Czy zwierzał się pan komuś, że chce pan tu przyjść mr. Shattercromby?
– Ja? Zaraz sobie przypomnę... Czytałem „Times‘a” w tawernie „des Armes de Grantham” a potem włożyłem gazetę do kieszeni. Poszedłem następnie na piwo do zajazdu „Dragon defen” w Ludgate Hill, i przeczytałem ogłoszenie właścicielowi oraz jeszcze kilku panom, którzy pili ze mną. Powiedziałem im: to jest interes dla mnie! Potem spotkałem znów przyjaciół i poszliśmy do „Upper-Phames” do baru „Site-Euchauteur”, opowiedziałem im nawet, że mam na widoku wspaniały interes i przeczytałem im głośno ogłoszenie. Jeden z kolegów zawiózł nas z kolei taksówką do Truth’a, gdzie spożyliśmy doskonałą rybę. Przyznałem się, że wyjeżdżam na niezamieszkałą wyspę i na tę intencję urządziłem libację, która pochłonęła wszystkie moje oszczędności. Potem odwiedziliśmy kolejno kilka barów, aby wypić za mój pewny sukces.
Poza tym z nikim nie rozmawiałem na ten temat.
– Słusznie, – rzekł Tom Wills – a więc oprócz całego Londynu, nikt nic nie wie... Prawda Mr. Shattercromby?
– Rzeczywiście, – potwierdził. Wszystko to jest niewytłumaczone!
– Sądzę, że Mr. Shattercromby jest człowiekiem, jakiego szukamy – rzekł po chwili Corming.
– Mr. Ned Hobson także! – dodał Mr. Smiles.
W ten sposób przy pomocy ogłoszenia B-6221, które ukazało się w „Times‘ie” znalazł Mr. Harvey Dorrington „dwóch towarzyszy”.
Później przyłączył się do nich trzeci: Harry Dickson.KOBIETA, KTÓRA PRZYSZŁA Z MORZA
Pod wieczór z dala wyłoniła się wyspa. Można ją było zobaczyć z prawej burty. „Ptarmingan” musiał pozostać na pełnym morzu, gdyż nie mógł się zakotwiczyć. Z wielkim trudem Harvey Dorrington, Ned Hobson i Alojzy Shattercromby, oraz kilku ludzi z załogi, przedostali się łodzią do brzegu.
Pożegnanie było krótkie. Aby nie okazać wzruszenia, Dorrington szybko odwrócił się od kapitana i swych dawnych towarzyszy wycieczek morskich.
Trzeba było dobrego humoru Mr. Shattercromby’ego, aby uniemożliwić wybuch rozpaczy młodego człowieka, który stracił wszystko i nadomiar złego zaplątał się w dziwną i niepokojącą przygodę.
Z za mgieł wynurzyła się Cat-rock w swej dzikiej okazałości.
Widać było jak na dłoni czarne, ostre skały porośnięte zielonymi i brązowymi wodorostami, atakowane bezustannie przez huczące fale.
Obok, na małej piaszczystej plaży, lśniła w promieniach słońca piana morska.
Cały krajobraz był tak ponury, że nawet marynarzami kierującymi łodzią, wstrząsnął dreszcz grozy. Tylko pogodny Mr. Shattercromby uznał to miejsce za czarujące.
Woda była już płytka i łódź utknęła na mieliźnie.
Na spotkanie wyszedł człowiek w długim gumowym płaszczu i marynarskiej czapce, z zapaloną latarnią w ręce i wymamrotał jakieś niewyraźne słowa:
– Panie... to ja Sulkey. Witam cię na twojej wyspie. A to są dwaj strażnicy: Mac Loggan i Pollock.
Mówił z trudnością, przyzwyczajony do swojej gwary i niemiłosiernie przekręcał angielskie wyrazy. Był to wysoki mężczyzna o twarzy ogorzałej od burz i wiatrów m orskich.
Tom Wills przyglądał mu się wyraźnie. Człowiek ten spodobał mu się od pierwszego wejrzenia. Po jego bokach stali Mac Loggan i Pollock. Kłaniali się niezręcznie zdejmując swe czapki.
Po chwili sześć osób, którzy jeszcze wczoraj nie znali się prawie, i których los złączył ze sobą na tej samotnej wyspie, szło teraz w milczeniu po przez dziki i zaniedbany teren. Za nimi słychać było uderzenia wioseł o wodę. Ostatnia nić łącząca Harveya Dorringtona ze światem cywilizowanym została zerwana. Sulkey szedł przed nimi świecąc latarką, aby go strzec przed wybojami i kałużami.
– Sprowadziłem na zamek małżonków Galban, rybaków z wybrzeża. Mąż będzie nas zaopatrywał w świeże ryby, a żona zajmie się gospodarstwem.
– Co słychać u „kobiety, która przyszła z morza”? – zapytał nagle Dorrington. Pytanie to paliło mu poprostu wargi.
– Siedzi sobie w kuchni przy ogniu i przygląda się Maggy oraz jej rondlom. Obawiam się, że od niej samej niczego się pan nie dowie.
Tymczasem z dala ukazały się trzy punkty świetlne.
– To są okna wielkiej komnaty zamkowej – objaśnił Sulkey. Kazałem tam palić od chwili, kiedy dowiedziałem się, że pan do nas przyjeżdża. Mam nadzieję, że będzie pan zadowolony z pobytu.
Z mroków nocy wyłoniły się wreszcie kontury zamku. Tu urodzili się przodkowie matki Har- vey‘a. Byli to groźni piraci, którzy dyktowali swe prawa na morzu. Liczyli się z nim niegdyś nawet królowie. Nazwisko Duncanów żyło jeszcze w legendach.
Sulkey pchnął drewnianą bramę w szarym, kamiennym murze i uprzejmym gestem zaprosił do środka swego pana i jego towarzyszy.
Tom Wills (który dla wszystkich był Nedem Hobsonem) wszedł ostatni. Harry Dickson wysłał go naprzód. Nagle zatrzymał się i zwrócił się do Sulkeya.
– Czy to wasz pies tak wyje? – zapytał.
Strażnik przystanął.
– Pies, sir? Ależ my nie mamy psa. Nie ma w ogóle ani jednego psa na całej wyspie.
– Przecież słyszałem go przed chwilą!
– Czy pan myśli, że to był pies? – zapytał z niepokojem.
– No tak... zdawało mi się...
– To nie był pies.
– A jakież inne zwierzę mogłoby tak ponuro wyć? Czyś nie słyszał sam, Sulkey?
– Tak Sir, słyszałem również, ale wiem, że to nie jest pies! – odpowiedział strażnik wbijając przerażony wzrok w otaczającą go ciemność.
– Byłbym ciekaw poznać to dziwne stworzenie! – rzekł żartobliwie Ned Hobson.
– Byłoby lepiej nie poznawać go wcale, sir – odrzekł poważnie strażnik, jest to jeden z duchów, który nawiedza naszą wyspę!
Oddrzwia zamkowe były szeroko otwarte i przybysze znaleźli się w olbrzymim hall‘u oświetlonym świecami, pełnym migocących cieni które rzucały ponure refleksy na oręż i zbroje rozwieszone na ścianach.
Sulkey zapowiedział, że kolacja będzie niedługo gotowa. Tom Wills zauważył jednak niepokój na jego twarzy.
– Czyś znów ujrzał ducha?
– Diabła z Cat-rock? Już ja się z nim obliczę! Zetrę go na miazgę! – zauważył Shattercromby.
Strażnik zwrócił się do swego pana.
– Kobieta... – zaczął...
Harvey Dorrington dawno czekał na tę chwilę.
– Tak Sulkey, ale gdzie jest ta tajemnicza dama, ocalona przez was? Chciałbym wreszcie ją poznać.
Sulkey potrząsnął głową.
– Nie rozumiem co się stało. Ona nigdy prawie nie opuszcza zamku. Wiatr i morze napełniało ją zawsze strachem. Ilekroć ośmieliła się wyjść, robiła to z nieukrywaną niechęcią. Ona lubi tylko długie rozmyślania przy kominku. A dziś nie znaleźliśmy jej tam.
Na korytarzu rozległ się w tej chwili jakiś kobiecy głos:
– Lola! Lola!
– To właśnie Maggy szuka tej kobiety. Nazwała ją Lolą, gdyż przypomina jej portret jakiejś hiszpańskiej księżniczki ze starej ryciny. Imię zostało i obłąkana odpowiada na nie.
– Obłąkana... – wyszeptał ze smutkiem Dorrington.
Do sali weszła Maggy z wielkim półmiskiem wypełnionym po brzegi niesłychanej wielkości łososiem. Widok tego obfitego dania wprawił Mr. Shattercromby w doskonały humor. Nabrał olbrzymią porcję i zajadał z apetytem.
Poza rybami inne możliwości gastronomiczne były niewielkie. Były wprawdzie króliki, które gnieździły się we wrzosowiskach, ale ponieważ odżywiały się wyschniętą trawą, nie były smaczne. Ptaki morskie wcale nie wchodziły w rachubę. Mimo to Mr. Shattercromby obgryzał z rozkoszą jakieś udko, a potem połknął jeszcze kilka tłustych ostryg, inni zadowolili się pieczoną kaczką. Kiedy podano wreszcie na deser konfitury i sucharki, Dorrington kazał przywołać Sulkeya i zapytał po raz wtóry:
– Gdzie jest Lola?
Strażnik chciał odpowiedzieć, że nic niestety nie wie, gdy przerwał mu nagle odgłos bieganiny, oraz dzikie okrzyki dolatujące z ciemnego wrzosowiska. Przez okno widać było światła pochodni.
– To są rybacy z wyspy, poza nami, jedyni mieszkańcy Cat-rock. Zdaje się, że przybyli tu wszyscy – rzekł Sulkey blednąc.
– Czego chcą? – zapytał Dorrington.
Sulkey uważnie nadsłuchiwał. Jego bladość powiększyła się.
– Krzyczą, aby wydać im diablicę z morza.
– Diablicę? Co to znaczy?
– Tak nazywają nieszczęsną Lolę. Twierdzą, że przynosi ona nieszczęście. Już nie poraz pierwszy grożą wrzuceniem jej do morza!
Hervey Dorrington wstał. W oczach jego ukazał się błysk gniewu.
– Jestem panem na tej wyspie! Chcę mówić z tymi ludźmi. Niech tu przyjdzie ich naczelnik! Ruszaj Sulkey! Po kilku minutach powrócił ze starym rybakiem.
– To jest Wrath – zaprezentował go Sulkey, – najstarszy rybak z Cat-rock.
– Wrath – rzekł zwracając się do marynarza – oto jest Sir Harvey Dorrington, nasz pan. Życzy on sobie, abyście opowiedzieli mu czego chcecie!
Rybak mówił doskonale po angielsku, czasem tylko wtrącał do rozmowy stare szkockie słowa.
– Widziano diablicę z morza jak z za skały przyglądała się przybyszom z Londynu i okrętowi, który ich przywiózł. Potem znaleziono martwego Glen-Glena... tak, jak innych z twarzą wykrzywioną z przestrachu. To sprawa tej diablicy. Postanowiliśmy wobec tego skończyć z nią raz na zawsze!
– A gdzie ona jest? – szybko zapytał Dorrington.
– Skryła się w jakiejś szczelinie i boi się wrócić na zamek, ponieważ nie jest jednak tak głupia, aby nie wiedzieć, co jej grozi, jeśli dostanie się w nasze ręce.
W tej samej chwili rozległ się rozdzierający krzyk.
– Znaleźli ją! – powiedział Wrath. Teraz Glen-Glen i inni zostaną pomszczeni!
Dorrington zerwał się i dał znak swym towarzyszom.
– Spieszmy przeszkodzić tym głupcom w popełnieniu potwornej zbrodni! – rozkazał.
Wypadł z komnaty, a za nim wybiegli również Tom i Shattercromby; Sulkey i reszta domowników tworzyli tylną straż. W świetle pochodni ujrzeli smutne i zniszczone twarze rybaków. Wynurzali się z mroków wymachując groźnie nożami.
Harvey Dorrington zbliżył się do ponurej grupy.
– To jest diablica! – zawył tłum. Ona sprowadziła demony na wyspę! Trzeba ją zabić albo w rzucić do morza! Powtórzył się rozpaczliwy krzyk, tym razem gdzieś blisko. Ujrzano smukłą postać biegnącą z całych sił w kierunku zamku, a za nią tłum miotający przekleństwa i grożący pałkami.
– Cofnąć się, albo będę strzelał! – zagroził Harvey. Zagrzmiała salwa. To Tom Wills i Shattercromby strzelili w powietrze. Ludzie cofnęli się przerażeni.
Tymczasem młoda kobieta uciekała, głośno krzycząc. Kiedy wbiegła do hall‘u zachwiała się i upadła w ramiona Harveya Dorringtona.
W tej samej chwili, rzucony z wielkim rozmachem kamień, uderzył go w czoło... Trysnęła krew.
– Zamknij drzwi Sulkey – rozkazał chłodno. Jutro już nie będzie tych drabów na wyspie. Ja tu jestem panem z dekretu królewskiego i ja ich stąd wypędzę! Podniósł z ziemi zemdloną kobietę i z największą ostrożnością zaniósł ją do sali jadalnej. Na twarz o zamkniętych oczach, padło światło jarzących się świec.
Tom Wills cofnął się bezwiednie. Nigdy jeszcze nie widział tak nierealnej, nieziemskiej piękności. Harvey Dorrington drżał, składając swój piękny ciężar na łożu pokrytym tygrysią skórą.
– Piękna dziewczyna! Tam do licha, piękna dziewczyna! – mruczał Shattercromby, chociaż zazwyczaj nie był czuły na wdzięki niewieście.
Nagle nieznajoma otworzyła oczy, rozejrzała się dokoła i na widok tylu przyjaznych twarzy, na ustach jej pojawił się uśmiech. Wdzięcznym ruchem przytuliła się do Harveya.
– Caro mio! – wyszeptała.
– Boże drogi! – wykrzyknęła Maggy. Po raz pierwszy przemówiła odkąd jest tutaj! To cud prawdziwy!
– Mówi po włosku! – odrzekł Shattercromby.
Młoda kobieta uniosła się na łokciu i długo spoglądała na swego zbawcę cudownymi, ciemnymi oczami. Widać było, że myśli nad czymś z wielkim wysiłkiem. Dwa razy otworzyła usta jakby chciała coś powiedzieć, później zrozpaczonym wyrazem twarzy dała do zrozumienia że nie potrafi.
Po chwili westchnęła głęboko i z oczu jej popłynął strumień łez.
– Ona nigdy nie płakała! Nigdy! – wołała Maggy.
– Może te łzy ją uleczą! – rzekł zamyślony Tom.
– To się zobaczy! – – odpowiedział z namaszczeniem Alojzy.
Powoli piękna Lola złożyła głowę na ramieniu Dorringtona i zasnęła.
– Pozwólcie jej tak spać – prosił Harvey. Głos jego zdradzał niezwykłe napięcie.
Takie było spotkanie ostatniego, potomka panów na Cat-rock z kobietą, która „przyszła z morza”.