- W empik go
Wyspa - ebook
Wyspa - ebook
Rzadko mówią o tym, co czują. Muszą być silni. Nie mogą się załamywać. W tej książce otwierają się i opowiadają o skrywanym bólu. Mówią, jak trudno jest zachować spokój, gdy kilkulatek pyta o śmierć. Wyspa to opowieść o rodzicach dzieci z chorobą nowotworową. Zbiór reportaży o nieustępliwej walce o życie ukochanej osoby. O dzielności i wspaniałych, poruszających zwycięstwach.
Dobrze, że Małgorzata Kolankowska nie poddała się i doprowadziła tę trudną opowieść do końca, stając się głosem tych, którzy często nie są już w stanie głosu z siebie wydobyć. Jako kobieta i pisarka (badaczka i poetka) wydobyła go z całą uwagą i oddaniem, z czułością i empatią, szukając różnych języków na zmierzenie się z bólem, szokiem, rozpaczą. Te poszukiwania w zakresie formy, spełniając się nie tylko w metaforze „wyspy”, splotły się w niezwykły sposób z reporterskim pragnieniem towarzyszenia w cierpieniu. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, ile to autorkę musiało kosztować. Mnie, jako czytelnika, bardzo wiele. Wstrząsająca książka.
Karol Maliszewski
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W pewnej chwili poczułam, że ta historia zaczęła mnie przywoływać. To było bardzo silne, rozpierające od środka uczucie. I głos. Wewnętrzny, który wkrada się do snów, szepcze gdzieś pod czaszką. Opowieść zaczęła we mnie żyć. Na początku były właśnie sny. Sen o chorobie jest straszny, duszący, zaciska pętlę na szyi, oplata swymi mackami. Zaczynam żyć z lękiem. Kiedy synowi puchną oczy, a lekarze, rozkładając bezradnie ręce, odsyłają jeden do drugiego, lęk przeradza się w strach. Gdy twarz syna zaczyna przybierać mongołowaty wygląd, a jego samopoczucie systematycznie się pogarsza, strach narasta jeszcze bardziej. Nie mogę sobie z nim poradzić. Miotam się w środku, bo chcę pomóc i nie potrafię. Projekcja?
Klinika Przylądek Nadziei. Pierwsza wizyta. Z daleka przykuwają wzrok żółte i zielone elementy fasady. Hol nie przypomina szpitala – jasne, wiosenne barwy, przy wejściu kącik zabaw, miękkie, kolorowe pufy. Po korytarzu biega dziewczynka z chustką na głowie. Śliczna i uśmiechnięta, jakby nieświadoma tego, co się z nią dzieje. Może w przypadku TAKIEJ choroby powinno się właśnie mieć w sobie pogodę ducha, nosić jasne kolory, dekorować wnętrza na wesoło, na przekór bólowi i rozpaczy? Osoby z zewnątrz mają tendencję do tego, by zakrywać, zasłaniać oczy, żeby tylko nie patrzeć na takie nieestetyczne cierpienie, bo to jest ten rodzaj bólu, który trudno zaakceptować. Wydaje się, że wolimy nie patrzeć, nie słyszeć, nie myśleć. Jak się nie widzi, to nie boli. Dziecko, które obserwuję w holu, drepcze z dumnie podniesioną głową, czuje się tutaj jak u siebie w domu. Kolejne ma krótkie, jakby wyskubane włosy. Z trudem stawia kroki, kołysząc się niezgrabnie. Po kolczykach domyślam się, że to dziewczynka. Krąży od drzwi do drzwi.
Biało. Prószy śnieg. Czy białaczka naprawdę jest biała? Wszystko wokół spowija biel. Słońce. Światło.
Parę miesięcy później. Jest lato. Jadę do Marka. Łany zbóż kołyszą się na wietrze. Gdzieniegdzie bociany stąpają w poszukiwaniu żab. Mijamy mniejsze i większe miasteczka – domy skulone, przytulone do siebie, jak gdyby chciały się obronić przed nadciągającą cywilizacją. Nad jednym z domów gniazdo bocianów, w którym kotłują się młode – trzy, a może cztery. Witryny hybryd spożywczo-przemysłowych kuszą widokiem lodów bambino, ale około osiemnastej sklepy się zamykają i życie zamiera. Lokalni tu i ówdzie podpierają ściany, trzymając butelki z napojami chmielowymi, z trudem opierając się sile grawitacji.
Dom niewielki, skromny. Ojciec wyszedł przed bramę i zaprasza ciepłym gestem do środka.
A później nadchodzi noc. Nie mogę spać, a gdy w końcu zasypiam, widzę dom. Nie znam go, ale tam mieszkają moje dzieci. Tak w myślach o nich mówię. Jest ich już kilkoro. Przemykają między pokojami, a ja chwilami czuję lęk, czy wszystkie są wciąż na miejscu. Piszę do rodziców z zapytaniem. Boję się, żeby nie odeszły.Wyspa
Nie wiedzieli, że istnieje. A może wiedzieli, ale nie chcieli o niej słyszeć. A ona tam była od dawna.
Wyłaniała się niekiedy w oddali. Niczym słońce zza grubych, ciemnych chmur. Zamiast światła dawała złowrogi cień. Mówili, że stamtąd nie ma powrotu. Słyszeli jednak o tych, którym się udało.
Oni też przybyli na Wyspę. Duszne powietrze dławiło. W ustach jedynie sól i gorycz. Ręce drżały. Nogi zrobiły się jak z waty. Po tym piasku nie dało się iść. Stopy grzęzły. „I dlaczego jest tak ciemno?”, pytali. „Dlaczego nie widać słońca?” Myśleli, że wyspy mogą być tylko szczęśliwe… Ta była całkiem inna.
Gdzieś tam w oddali majaczył stały ląd. Światło latarni tu nie docierało. Wiedzieli, że będą musieli przeżyć w tym miejscu. Nie było innego wyjścia.Czas
Na Wyspie zwykle jest biało. Czasami zielono lub niebiesko. Panuje na niej przyjemny, umiarkowany klimat – nie jest ani za ciepło, ani za gorąco, ale niekiedy temperatura sięga czterdziestu jeden stopni. Na Wyspie wszystkie pory roku są takie same, miesiące niczym się od siebie nie różnią. Nie ma też tradycyjnego podziału na dzień i noc, bo dzień może mieć dwadzieścia cztery, czterdzieści osiem lub więcej godzin. Czas jest pojęciem względnym, zależnym od siły wyższej, której obecność jest na Wyspie stale odczuwalna.
Słońce wschodzi w wybranych momentach i trudno tutaj mówić o jakiejś regularności. Nie ma też początku ani końca, bo nie wiadomo, kiedy coś się zaczyna i kiedy kończy. Struktura czasów jest zaburzona. Teraźniejszy staje się przeszłym, przeszły teraźniejszym, może być i tak, że przyszłego w ogóle nie ma, bo został wchłonięty przez teraźniejszy, który stał się przeszłym.
Czas względny obowiązujący na Wyspie zależy w pewnym sensie od blastów, a z nimi jest trochę tak jak z chmurami nad Bałtykiem – im więcej, tym gorsze prognozy, i czeka się na wiatr, który je rozproszy. Mijają dni i tygodnie i można nie widzieć słońca. Tak jest na Wyspie. Wschód słońca zależy od wyników.
Wyspa nie jest bezludna, ale czasami wydaje się, jakby składała się z wielu małych, osobnych wysepek. Można przejść z jednej na drugą, jeżeli spełni się odpowiednie warunki.Rihanka
Tego dnia popłakała się ze szczęścia. Walka trwała ponad dwa lata, a zaczęło się całkiem niewinnie.
Poznali się przez wspólnych znajomych w knajpie na wrocławskim Rynku. Poszła tam z koleżanką, bo jej przyrodni brat stał na bramce. To na pewno nie była miłość od pierwszego wejrzenia, ale potem dzwonił, starał się. Czy był romantyczny? Trudno powiedzieć. Zaczęli się spotykać. Karolina mieszkała u rodziców w Lubinie, on we Wrocławiu. Przyjeżdżał.
Pewnego dnia przestała jej smakować owocowa herbata. Stwierdziła, że to pewnie coś nie tak z wodą, bo przecież dotychczas uwielbiała ten smak. I miała straszną ochotę na krewetki i makrele. Przynosiła rybę do pracy i rozkładała na biurku. Nie mogła się powstrzymać i kupowała codziennie. Zrobiła trzy testy – wszystkie wyszły negatywne. W końcu zwierzyła się przyjaciółce:
– Wiesz co, chyba jestem w ciąży, bo tak mnie coś brzuch boli.
– Przecież ciąża nie boli! – zaśmiała się koleżanka.
W Lubinie ciężko o termin. Musiała czekać trzy tygodnie. Pomyślała: „No trudno, jak jestem w ciąży, to jestem, a jak nie, to wreszcie tego okresu dostanę”. Była już niemal pewna. Ciągle chciało jej się spać.
Wyskoczyła z pracy kupić kolejny test. Z łazienki wyszła przejęta. Zadzwoniła do chłopaka, rodziców. Za parę dni miała mieć wyczekiwaną wizytę. Lekarz potwierdził ciążę, ale zastrzegł, żeby jeszcze nikomu nie mówić, bo to bardzo wczesny etap. Oczywiście nie wytrzymała, wkrótce już wiedzieli wszyscy. Ciąża przebiegała książkowo. Przez pierwszy trymestr Karolina miała straszne nudności, prawie cały ten czas przespała. Kiedy skończył się drugi, dosłownie z dnia na dzień całe zmęczenie przeszło i czuła się po prostu fantastycznie. Poszła na zwolnienie i siedziała w domu. Wcześniej wzięli ślub. Nie chciała być panną z dzieckiem.
Było cudownie. Miała czas tylko dla siebie. Czytała, kupowała gazety dla przyszłych mam, kompletowała wyprawkę. Mieszkali u rodziców.
Nie mogła się doczekać porodu. Miała świetnego lekarza. Wody odeszły około piątej rano. Poszła się wykąpać, wyprostowała sobie włosy. Jeszcze się chwilę przespała, bo wiedziała, że później już nie będzie mogła. Poród zaplanowała w prywatnej klinice w Lubinie. Około dziesiątej była na miejscu, zaczęły się skurcze. Akcja przebiegała bardzo szybko. Miała rozwarcie na pięć palców, ale że dziecko źle weszło w kanał, lekarz stwierdził:
– Po co męczyć siebie i dziecko, zrobimy cesarkę.
Karolina bardzo chciała urodzić normalnie, ale ginekolog tłumaczył:
– Urodzić pani urodzi, ale będzie się pani strasznie męczyć.
I jakoś ją przekonał. Po półgodzinie była przytomna. Przez całą ciążę bardzo chciała mieć syna i na USG wychodziło, że tak właśnie będzie. Gdy jednak lekarz wyciągnął dziecko z brzucha, anestezjolog wykrzyknął:
– Ale ładna dziewczynka!
– Kurwa, przecież miał być syn!
Lekarz na to:
– A nie, jednak chłopak.
Wtedy się rozpłakała. Wspomina:
– Jak się ogląda porody, to dziecko jest takie sine i brzydkie, a on był taki różowiutki i czysty, i prawie w ogóle nie płakał, tylko się rozglądał, a ja sobie myślałam: „Boże, jakie piękne dziecko!”. Od początku wiedziałam, że będzie Tymoteusz.
Miała dwadzieścia pięć lat, gdy urodziła Tymka i jej świat całkiem się zmienił. Wcześniej pracowała, prowadziła niespokojny tryb życia. Synek pojawił się i skradł jej serce.
Mąż był z nią w szpitalu. Próbował coś robić, ale jak miała tak silne bóle, nie zwracała na niego uwagi. Był, ale trudno powiedzieć, że czuła jego wsparcie.
Od początku był zafascynowany synem. Kąpał go, przewijał, karmił, rozmawiał z nim, wychodził na spacery. To był dobry okres ich życia. Karolina czuła się kochana i spełniona. Syn stał się całym jej światem. Czerpała dużo radości z każdej chwili razem. Spacery, karmienie, czytanie bajek. Takie małe codzienne rytuały.
Po trzech latach przeprowadzili się do Wrocławia. Stopniowo mąż spędzał w domu coraz mniej czasu. Już nie był taki skory do pomocy. Zaczęli się koledzy, stare dobre towarzystwo, lewe interesy. Karolina ciągle była sama. Gry, kasyno. Przegrał bardzo dużo pieniędzy. Bywało, że nic nie zostawało im na życie.
Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.