Wyspy brytyjskie 1940 - ebook
Wyspy brytyjskie 1940 - ebook
80. rocznicę powietrznej Bitwy o Anglię, która odwróciła bieg wydarzeń drugiej wojny światowej, znani historycy lotnictwa Robert Gretzyngier i Wojtek Matusiak uczcili nową książką „Wyspy Brytyjskie 1940”, wydaną w ramach popularnej serii Bellony "Historyczne Bitwy".
Jest ona dedykowana zarówno pilotom myśliwskim RAF, znanym ze słynnego cytatu brytyjskiego premiera Winstona Churchilla: „Nigdy tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak nielicznym”, jak też tym wszystkim, którzy współtworzyli system obrony Wysp Brytyjskich i którzy razem dali odpór planom Hitler inwazji za kanał La Manche. Książka opisuje zbiorowy wysiłek Brytyjczyków jako społeczeństwa zorganizowanego w obliczu niebezpieczeństwa oraz wkład w zmagania wojenne przybyszów z innych stron świata, w tym oczywiście Polaków. Polskim lotnikom autorzy poświęcają osobny rozdział, przedstawiając okoliczności ich udziału w tej bitwie - pierwszej zwycięskiej bitwie żołnierza polskiego w drugiej wojnie światowej - oraz brawurową postawę i budzące podziw sukcesy w walkach powietrznych.
Czytelnik znajdzie wiele informacji o polskich dywizjonach myśliwskich 302 i 303 oraz o Polakach służących w dywizjonach brytyjskich.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-11-16020-0 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
WPROWADZENIE
------------------------------------------------------------------------
W bieżącym roku obchodzimy 80. rocznicę batalii lotniczej, którą brytyjski premier Winston Churchill nazwał Battle of Britain, a co po polsku przyjęło się określać mianem Bitwy o Wielką Brytanię albo Bitwy o Anglię¹. Niestety, wiedza potoczna na ten temat wśród Polaków rzadko wykracza poza zasób informacji z książki Dywizjon 303 Arkadego Fiedlera, a często jest daleko skromniejsza.
Po pierwsze – w tyleż popularnym, ile błędnym rozumieniu każdy Polak, który podczas II wojny światowej służył w lotnictwie na Zachodzie, musiał być pilotem Dywizjonu 303 i bohaterem Bitwy o Anglię. A przecież Polskie Siły Powietrzne w Wielkiej Brytanii liczyły 15 dywizjonów bojowych, kilka szkół lotniczych i cały szereg specjalistycznych formacji pomocniczych – ogółem kilkanaście tysięcy ludzi. Bitwa o Anglię, która stała się dla Polaków synonimem wszelkich działań lotniczych na Zachodzie, to w rzeczywistości tylko kilka miesięcy latem i jesienią 1940 r. Od zakończenia tej bitwy do rozwiązania Dywizjonu 303 (i kilkunastu pozostałych) minęło sześć długich lat. W latach 1940–1945 RAF i Polskie Siły Powietrzne w Wielkiej Brytanii toczyły ciężkie zmagania lotnicze, które w znacznej większości nie mieszczą się w pojęciu Bitwy o Anglię.
Po drugie – w równie rozpowszechnionym u nas przekonaniu zwycięstwo w Bitwie o Anglię zostało odniesione praktycznie wyłącznie siłami Polaków. Popularny obraz tej batalii przypisuje Brytyjczykom rolę biernych statystów bądź nieudolnych pomocników polskich lotników.
Po trzecie wreszcie – i bodaj najistotniejsze – z reguły nie zdajemy sobie sprawy z przełomowego znaczenia tej bitwy w dziejach II wojny światowej. Jest to nie tylko problem przeciętnych zjadaczy chleba, ale również utytułowanych historyków i decydentów polityki historycznej (niezależnie od ich barw politycznych). A to właśnie latem i jesienią 1940 r. nad Wyspami Brytyjskimi nazistowskie Niemcy poniosły pierwszą strategiczną porażkę w II wojnie światowej. Gdyby wtedy udało im się podbić Wielką Brytanię albo nawet tylko zmusić ją do zawarcia upokarzającego pokoju, jak to się wcześniej stało we Francji, dalszy konflikt w Europie toczyłby się już wyłącznie między Hitlerem a Stalinem. Wynik takich zmagań jest trudny do przewidzenia, ale Polska raczej nie odzyskałaby niepodległości ani w 1945 r., ani pół wieku później.
Historia tak się potoczyła, że żadna inna z wielkich bitew polskiego oręża nie miała już wpływu na to, kto zwycięży w II wojnie światowej, a najwyżej na to, kiedy to nastąpi i na jakich warunkach. To Bitwa o Anglię była jedyną przełomową batalią tamtej wojny, w której udział Polaków miał istotny wpływ na jej zwycięskie zakończenie. A co równie istotne, nie była to krwawa bitwa toczona archaicznym sposobem przez tysiące prostych żołnierzy, ginących jako mięso armatnie. Bitwa o Anglię została stoczona – i wygrana – przy znaczącym udziale Polaków, w sposób godny XXI wieku: przez stosunkowo nieliczne grono świetnie wykształconych fachowców posługujących się najnowocześniejszymi dostępnymi wtedy narzędziami walki.
1. Kwestię nazewnictwa tych zmagań w języku polskim omawiamy w załączniku na końcu książki.Rozdział 1. Sytuacja w Europie wiosną–latem 1940 r.
ROZDZIAŁ 1
SYTUACJA W EUROPIE WIOSNĄ–LATEM 1940 R.
------------------------------------------------------------------------
31 maja 1940 r. o szóstej rano w całej Wielkiej Brytanii dało się usłyszeć w komunikacie radiowym BBC: Ludzie z niepokonanych brytyjskich sił ekspedycyjnych wracają z Francji do domu… Ich morale jest wysokie jak nigdy. Zależy im na tym, aby wkrótce powrócić i dać łupnia szkopom.
Jeśli brytyjska armia była niepokonana, dlaczego wracała do domu? Dlaczego szkopy nie dostali łupnia, a ich armia wciąż parła do przodu? A przede wszystkim: dlaczego nikt się nie zająknął o dobiegającej końca ewakuacji? Trzy czwarte żołnierzy brytyjskich z Dunkierki zostało już przetransportowanych koleją do obozów i szpitali w różnych rejonach Wysp Brytyjskich bez publicznej informacji na ich temat. I nagle ten komunikat z beztroską obwieścił kolosalną katastrofę wojskową, jakby to był sukces.
Dla większości mieszkańców Wielkiej Brytanii wojna tak naprawdę zaczęła się dopiero tego dnia. Do tego momentu była czymś, co działo się gdzieś tam: w odległej Polsce, Norwegii, we Francji czy w Belgii. Teraz linia frontu nagle przysunęła się niebezpiecznie blisko Wysp Brytyjskich.
Tego lata cały czas świeciło słońce i w wiele rzeczy trudno było Brytyjczykom uwierzyć. Wspaniała bezchmurna, wiosenna pogoda towarzyszyła Brytyjskiemu Korpusowi Ekspedycyjnemu podczas ucieczki na francuskie plaże, a potem przez spokojne morze. I nagle zaczęto oczekiwać inwazji, która mogła nadejść lada godzina.
To, co generał Weygand nazwał Bitwą o Francję, dobiegło końca. Spodziewam się, że wkrótce rozpocznie się Bitwa o Anglię. Od tej bitwy zależy przetrwanie cywilizacji chrześcijańskiej… Cała wściekłość i siła wroga musi się bardzo szybko zwrócić przeciw nam. Hitler wie, że będzie musiał złamać nas na tej wyspie lub wojnę przegrać. Jeśli zdołamy go powstrzymać, cała Europa może być wolna, a życie świata może potoczyć się naprzód na szerokie słoneczne wyżyny. Ale jeśli nam się nie uda, to cały świat, w tym i Stany Zjednoczone, wszystko, co znamy i co jest nam drogie, pogrąży się w otchłani nowej ponurej ery, być może jeszcze bardziej złowrogiej i długotrwałej, bo rozjaśnianej światłem wypaczonej nauki. Przygotujmy się więc do naszych obowiązków i postępujmy tak, że jeśli imperium brytyjskie i jego Wspólnota Narodów ostanie się na tysiąc lat, ludzie wciąż będą mówić: „To była ich najwspanialsza godzina”¹.
To historyczne przemówienie Winston Churchill wygłosił w Izbie Gmin brytyjskiego Parlamentu 18 czerwca 1940 r. Co dla Brytyjczyków nie bez znaczenia, był to dzień 125. rocznicy ich zwycięskiej bitwy pod Waterloo. Ironią losu w tamtej bitwie wrogami Brytyjczyków byli Francuzi i Polacy, a Niemcy – ich sojusznikiem.
Już następnej nocy Luftwaffe przeprowadziła swój pierwszy nocny nalot bombowy na Wielką Brytanię, atakując lotniska we wschodniej Anglii.
Po kapitulacji Francji i po wejściu w życie zawieszenia broni między nią a Niemcami 25 czerwca 1940 r. Wielka Brytania pozostała jedynym nieokupowanym państwem nadal walczącym z niemiecką III Rzeszą.
Zwycięskie kampanie 1939 i 1940 r. wzmocniły autorytet Hitlera i wiarę Niemców w swoją wyższość. Armia niemiecka podbiła większość państw europejskich, mając przy tym przez niemal cały czas parasol ochronny swojego lotnictwa. Zwłaszcza zwycięstwo nad Francją, niepokonanym przeciwnikiem z I wojny światowej, wyzwoliło entuzjazm i przekonanie o niezwyciężoności niemieckich wojsk. Co prawda doświadczenia kampanii norweskiej przekonały dowództwo Niemieckiej Marynarki Wojennej o zdecydowanym prymacie Royal Navy, ale nie zapobiegło to okupacji tego skandynawskiego kraju przez Wehrmacht.
Według raportu z 30 czerwca 1940 r., który sporządził General der Artillerie Alfred Jodl z Oberkommando der Wehrmacht (Naczelnego Dowództwa Sił Zbrojnych), III Rzesza miała sześć opcji dalszego postępowania wobec Wielkiej Brytanii. W kolejności od najbardziej do najmniej aktywnych były to:
1. Lądowanie wojsk niemieckich na Wyspach Brytyjskich i pokonanie Wielkiej Brytanii w wojnie na jej terytorium;
2. Zajęcie kluczowych brytyjskich baz w obszarze śródziemnomorskim i zmuszenie Wielkiej Brytanii do kapitulacji przez odcięcie jej od posiadłości zamorskich w Afryce oraz na Bliskim i Dalekim Wschodzie;
3. Bombardowania lotnicze miast na Wyspach Brytyjskich, a przez to doprowadzenie sterroryzowanej ludności do wymuszenia kapitulacji na władzach Wielkiej Brytanii;
4. Blokada morska Wysp Brytyjskich, odcinająca dostawy żywności oraz surowców i prowadząca do kapitulacji Wielkiej Brytanii;
5. Wynegocjowanie zawieszenia broni z Wielką Brytanią na warunkach korzystnych dla III Rzeszy pod groźbą działań z pkt. 1–4;
6. Rezygnacja z jakichkolwiek dalszych działań i umocnienie wybrzeży Europy Zachodniej dla zabezpieczenia przez atakami z Wysp Brytyjskich.
Wariant szósty dla Hitlera nie wchodził w rachubę. Triumfujący wódz III Rzeszy nie miał zamiaru zatrzymać się w swoich podbojach i zrezygnować z podporządkowania sobie w taki lub inny sposób ostatniego opierającego mu się kraju.
Wariant piąty stał się nierealny kilka tygodni wcześniej. Pod koniec maja 1940 r. w najwyższych kręgach władz brytyjskich poważnie rozważano podjęcie rozmów pokojowych za pośrednictwem Włoch (wtedy jeszcze neutralnych). Ostatecznie jednak zwyciężyła opcja kontynuacji wojny nawet w razie upadku Francji – stronnictwo bojowe pod kierownictwem Winstona Churchilla zneutralizowało i odsunęło od podejmowania kluczowych decyzji stronnictwo kapitulacyjne lorda Halifaksa. Wyrazem tej decyzji brytyjskiego rządu było przemówienie Churchilla wygłoszone w Izbie Gmin 4 czerwca, po zakończeniu ewakuacji wojsk z Dunkierki. Powiedział wtedy m.in.:
Wytrwamy do samego końca, będziemy walczyć we Francji, będziemy walczyć na morzach i oceanach, będziemy walczyć z coraz większą ufnością i coraz większą siłą w powietrzu, będziemy bronić naszej Wyspy bez względu na cenę, będziemy walczyć na plażach, będziemy walczyć na lądowiskach, będziemy walczyć na polach i na ulicach, będziemy walczyć na wzgórzach; nigdy się nie poddamy².
Churchill liczył, że jeśli uda się zapobiec niemieckiej inwazji w 1940 r. lub ją odeprzeć, to w kolejnym roku uniemożliwi ją pogarszanie się sytuacji gospodarczej w Niemczech. Liczył także na pełne poparcie gospodarcze i finansowe Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, a może nawet na wciągnięcie ich do wojny.
Hitler jeszcze 19 lipca wygłosił przemówienie, znane historykom jako ostatni apel do zdrowego rozsądku Brytyjczyków. W przemówieniu tym, jak to było w zwyczaju Führera, więcej było pogróżek i krzyku niż zdrowego rozsądku mogącego Brytyjczyków do czegoś przekonać, trudno więc było oczekiwać, że skłoni Churchilla do rokowań.
Wariant drugi – okupacja Gibraltaru i Malty – był skomplikowany organizacyjnie, jako że w tym czasie III Rzesza nie dysponowała bezpośrednim dostępem do akwenów śródziemnomorskich. Było to przecież jeszcze przed niemieckimi kampaniami na Bałkanach, a całe południowe wybrzeże Francji pozostawiono w nieokupowanej części tego kraju pod kontrolą rządu w Vichy. Plany zajęcia Gibraltaru były uzależnione od uzyskania wsparcia Hiszpanii generała Franco, a ewentualne lądowanie na Malcie – Włoch Mussoliniego. Chociaż w teorii oba państwa były w tym czasie sprzymierzeńcami III Rzeszy, a generał Franco miał dług wdzięczności za pomoc w zwycięstwie podczas hiszpańskiej wojny domowej, praktyczne uzgodnienia takiej współpracy okazały się trudne. Jak pokazały kolejne lata, nawet już po silnym zaangażowaniu wojsk niemieckich na obszarze śródziemnomorskim i ich lądowaniu w Afryce Północnej ostatecznie nigdy nie podjęto prób inwazji na Gibraltarze ani Malcie.
W praktyce latem 1940 r. pozostawały Niemcom do wyboru trzy opcje działań przeciwko Wielkiej Brytanii: pełna inwazja wojskowa, blokada morska albo kampania wyłącznie lotnicza.
Großadmiral Erich Raeder, dowódca Kriegsmarine, preferował blokadę, jednak w tym czasie nie dysponował dostatecznymi siłami do jej faktycznego wprowadzenia w życie. Pokonanie Francji nastąpiło w tempie, które zaskoczyło nie tylko aliantów, ale również samych Niemców. W efekcie tego faktu dysponowali oni nagle licznymi bazami morskimi na Atlantyku, pozwalającymi prowadzić nieskrępowane działania przeciwko Royal Navy i statkom handlowym, ale nie mieli do tego odpowiedniej liczby okrętów. Latem 1940 r. średnio tylko kilkanaście U-Bootów prowadziło patrole atlantyckie przeciwko konwojom zaopatrzeniowym. Dla skutecznego prowadzenia blokady morskiej konieczne więc było zaangażowanie w nią lotnictwa. Możliwe to było przez zmasowane bombardowanie głównych portów morskich, a także atakowanie konwojów zbliżających się do Wielkiej Brytanii.
Te propozycje spotkały się z opozycją ze strony Luftwaffe. Po części wynikała ona z animozji między lotnictwem a marynarką – a przede wszystkim osobiście między Raederem a Göringiem – a po części z przekonania tego ostatniego, że Wielka Brytania jest na skraju załamania i zamiast wielomiesięcznej blokady wystarczy kilka zdecydowanych uderzeń militarnych, aby zmusić ją do uległości. Dlatego zadeklarował gotowość podjęcia nieograniczonej ofensywy bombowej przeciwko Wielkiej Brytanii.
Ewentualna inwazja wymagała koordynacji działań armii, marynarki i lotnictwa. Historycy do dziś spierają się, na ile taka inwazja była wtedy realna siłami, jakimi dysponowała III Rzesza.
Z punktu widzenia Kriegsmarine inwazja była przedsięwzięciem morskim, a priorytetem były zapewnienie transportu wojska na brzeg brytyjski i osłona okrętów desantowych przed nieuniknionym kontratakiem Royal Navy i RAF. Z tej perspektywy liczba przerzucanego wojska i konkretne miejsce lądowania były kwestiami wtórnymi względem wymagań operacji morskiej. Dlatego wstępne plany przygotowane przez dowództwo niemieckiej marynarki zakładały lądowanie na możliwie wąskim odcinku wybrzeża południowej Anglii.
Z punktu widzenia armii niemieckiej sednem inwazji było przerzucenie żołnierzy i sprzętu w wybrane przez dowództwo rejony optymalne do walki z Brytyjczykami i w liczbie potrzebnej do prowadzenia tych walk. Z tego względu dowództwo wojsk lądowych Wehrmachtu preferowało lądowanie ćwierci miliona żołnierzy w ciągu dwóch–trzech dni na szerokim odcinku wybrzeża (350––400 km). Armii nie interesowały problemy techniczne związane z realizacją tego przedsięwzięcia – uważano, że obowiązkiem Kriegsmarine jest dostosowanie się do podanych jej warunków.
Podstawą wydanej 16 lipca 1940 r. dyrektywy Hitlera nakazującej przygotowanie inwazji pod kryptonimem Seelöwe (Lew Morski) stały się właśnie założenia dowództwa armii, co spowodowało opór w dowództwie marynarki. Raeder argumentował, że Kriegsmarine nie dysponuje dostateczną liczbą jednostek transportowych do przewozu takiej liczby wojska w tak krótkim czasie, a przewiezienie pierwszej fali wojsk inwazyjnych zajmie przynajmniej dziesięć dni, trudno więc mówić o błyskawicznych działaniach na lądzie. Ponadto Kriegsmarine w ogóle nie dysponowała specjalistycznym sprzętem umożliwiającym wyładunek wojska na brzeg poza normalnymi portami.
Problemem był też wybór terminu inwazji. Armia zakładała, że lądowanie musi nastąpić o świcie, co wymagało przepłynięcia przez kanał La Manche w ciągu nocy. Z kolei dowództwo marynarki dopuszczało dużą operację nocną jedynie pod warunkiem jasnego światła księżyca, co znacznie ograniczało wybór dopuszczalnej daty takiego przedsięwzięcia. Wkrótce okazało się, że warunku odpowiedniej fazy Księżyca nie da się pogodzić z odpowiednią fazą przypływu, mającą kluczowe znaczenie dla operacji wyokrętowania wojsk na brzeg. Trzeba było też wziąć po uwagę, że pogoda, jesienią pogarszająca się z dnia na dzień, również nie będzie sprzymierzeńcem wojsk inwazyjnych, a desantu nie będzie można odsuwać w nieskończoność.
Dodatkowo kwestia lądowania, a potem zaopatrzenia wojsk niemieckich stanowiła istną kwadraturę koła. Wykluczano przeprowadzenie pierwszego lądowania w bezpośrednim pobliżu większych portów, aby uniknąć natychmiastowej interwencji Royal Navy w miejscu inwazji. Podstawą obrony rejonu lądowania przed Royal Navy miały być zagrody minowe, które planowano postawić w ciągu dziesięciu dni przed rozpoczęciem inwazji. Natomiast dla zaopatrywania zajętego przez Wehrmacht przyczółka konieczne było zdobycie któregoś z takich portów, aby mogły tam bezpiecznie zawijać kolejne transporty morskie. Jak wiadomo, podobny problem alianci rozwiązali cztery lata później, budując na plażach Normandii własny port z gotowych prefabrykowanych elementów, przez co uniezależnili się od konieczności zdobycia nieuszkodzonego portu morskiego. Niemcy w 1940 r. nie wpadli na takie rozwiązanie (zresztą i tak zapewne nie zdołaliby go wdrożyć odpowiednio szybko), więc ich plany operacji po lądowaniu musiały uwzględnić szybkie zdobycie od strony lądu odpowiedniego portu przez wojska inwazyjne. To założenie, ostatecznie niezweryfikowane w praktyce przez nich samych latem 1940 r., odbiło się na ich późniejszych działaniach w 1944 r. Po sojuszniczym lądowaniu w Normandii wojska niemieckie, wycofując się pod naporem aliantów, uporczywie broniły wszystkich znaczących portów na wybrzeżu Francji i Belgii w celu wydłużenia linii zaopatrzenia przeciwnika i utrudnienia postępów jego wojsk.
Dopiero 30 sierpnia 1940 r., po długich targach między armią a marynarką, niemieckie naczelne dowództwo uzgodniło szczegóły planu inwazji, której pierwszy rzut miał objąć dziewięć dywizji piechoty przewożonych drogą morską oraz jedną dywizję powietrznodesantową, skierowanych w cztery rejony lądowania: Eastbourne, Brighton, na zachód od Folkestone i na wschód od Hastings. Drugi rzut miał się składać z czterech dywizji pancernych i czterech zmotoryzowanych, a trzeci – sześciu dywizji piechoty. Planowano, że przewiezienie wszystkich trzech rzutów zajmie 2–3 tygodnie. Załadunek wojsk miał następować w Rotterdamie (Holandia), Antwerpii i Ostendzie (Belgia) oraz Dunkierce, Calais, Boulogne i Hawrze (Francja). Ogólne zadanie dla lądujących wojsk określono jako …pokonanie Armii Brytyjskiej i zajęcie stolicy państwa, a jeśli sytuacja będzie tego wymagać, to również dalszych rejonów Anglii. Początek operacji Seelöwe wyznaczono na 15 września. Wkrótce jednak ujawniło się kuriozalne nieporozumienie. Dla armii rozpoczęcie operacji Seelöwe było tożsame z lądowaniem wojsk na angielskim wybrzeżu, ale dla marynarki początkiem operacji było stawianie zapór minowych po bokach zaplanowanych stref lądowania, a to musiało zająć około tygodnia. Dlatego 3 września termin desantu wojsk wyznaczono na 21 września. Z czasem tę datę przesunięto jeszcze o pięć dni. Ostateczną decyzję o przeprowadzeniu inwazji (albo nie) miał podjąć osobiście Hitler z dziesięciodniowym wyprzedzeniem.
Kluczową kwestią planowanej inwazji była flota transportowa dla wojska. Dla pierwszego rzutu przewidywano zmodyfikowane okręty i statki, z których wojsko na plaże przerzucano by niewielkimi łodziami motorowymi i pontonami. Kolejne rzuty wojska planowano przewozić na opanowany wcześniej przyczółek przy użyciu floty ponad 2000 zmodyfikowanych barek rzecznych zarekwirowanych w Niemczech, Holandii, Belgii i we Francji.
* * *
Parlamentarne przemówienie Churchilla z 18 czerwca, odczytane następnie przez radio, z jednej strony mroziło krew w żyłach, z drugiej zaś wywołało pobudzenie brytyjskiego społeczeństwa – ludzie masowo zgłaszali się do oddziałów ochotniczej obrony lokalnej. Drut kolczasty oplótł wszystkie najważniejsze budynki, na plażach i drogach wyrastały zapory z betonu, a nieskażoną od wieków zieleń brytyjskich ogrodów i pól poprzecinały rowy przeciwczołgowe. Z dnia na dzień poznikały tablice informacyjne i niektóre znaki drogowe, by zdezorientować piątą kolumnę, której tak się panicznie obawiano, a także spodziewane lada chwila spadochronowe wojska desantowe. Rekruci ćwiczyli z atrapami karabinów z grubsza ociosanych z kawałków drewna, a w jednostkach tyłowych zbrojono się w gazrurki i inne prymitywne narzędzia walki, niektóre pasujące bardziej do wieków średnich. Rozpoczęło się oczekiwanie na niemiecki atak.
Brytyjczycy, od upadku Francji spodziewający się inwazji w każdej chwili, nie dysponowali żadną konkretną wiedzą o niemieckich planach. Teoretycznie mieli dwa źródła takich informacji, ale oba okazały się niedoskonałe.
Pierwszym była operacja pod kryptonimem Ultra, czyli informacje z niemieckiej łączności radiowej szyfrowanej z użyciem maszyny Enigma. Nie miejsce tu na opis całej historii złamania szyfru Enigmy – najpierw przed wojną przez polskich matematyków, a potem podczas wojny przez brytyjskich specjalistów zmagających się z kolejnymi utrudnieniami wynikającymi z wprowadzanych przez Niemców zmian. U progu bitwy Brytyjczycy byli w stanie odczytywać część informacji kodowanych w ten sposób. G/Cpt Frederick Winterbotham, zastępca szefa SIS (Tajnej Służby Wywiadowczej) po latach napisał:
Na podstawie Ultry zdaliśmy sobie sprawę, że czeka nas Bitwa o Anglię, bo Luftwaffe uaktywniła się w eterze. Wiedzieliśmy mniej więcej, jaka jest siła Luftwaffe i znaliśmy całe rozmieszczenie niemieckiego lotnictwa . Niektóre jednostki były nadal w Holandii, a inne rozciągały się aż po Bretanię. Funkcje poszczególnych dywizjonów stały się całkiem jasne, gdyż całe to przeorganizowanie podawano drogą radiową . Gdy tylko rozpoczęła się bitwa, przechwyciliśmy rozkaz Göringa do podległych mu dywizjonów, że teraz podbiją Wielką Brytanię i że Hitler wydał pozwolenie na rozpoczęcie operacji „Lew Morski”. Zaczęliśmy śledzić wszystkie ruchy wojsk niemieckich ku wybrzeżu i wykryliśmy instalowanie w Holandii czegoś, co Niemcy nazywali „punktami załadunku lotniczego”, dokąd przylatywałby samolot i, podobnie jak na peronie kolejowym, po obu stronach były rampy, dzięki którym można było do niego załadować żołnierzy lub sprzęt w ciągu kilku minut, po czym wysłać go ponownie. Inwazja musiała ewidentnie dokonać się właśnie w taki sposób: przez zrzucenie ogromnych ilości sprzętu z powietrza, a jednocześnie niemieckie lotnictwo miało prowadzić bombardowanie w głębi kraju – to był cały plan inwazji. Potem przechwyciliśmy deklaracje samego Göringa – był w tej sprawie w sporze z armią, bo powiedział Hitlerowi, że armia będzie niepotrzebna, gdyż jest w stanie rzucić Wielką Brytanię na kolana wyłącznie za pomocą Luftwaffe. To była bardzo śmiała deklaracja. Mieliśmy telegram Göringa ustalający tę strategię z podległymi mu dowódcami. Polecił swoim dowódcom polecieć nad Wielką Brytanię i zmusić do walki cały RAF, gdyż tylko w ten sposób można było go zniszczyć w takim czasie, jakim dysponowali. To był klucz dla Dowdinga, by toczyć tę bitwę niewielkimi oddziałami, kiedy oni nadlecą, i stopniowo zmęczyć przeciwnika. Ale zawsze mieć samoloty, które można by wysłać do walki. Jasne się stało, że Hitler i jego generałowie nie podejmą inwazji, dopóki nie zdobędą absolutnej kontroli nad przestrzenią powietrzną nad Kanałem. Dotarło to do nas, jak również zapewnienia Göringa, że rzuci Wielką Brytanię na kolana siłą samej Luftwaffe. Te było w komunikatach z Ultry i Churchill był zachwycony, bo to była cała strategia³.
Wszystko to brzmi dziś bardzo optymistycznie, ale w gruncie rzeczy niewiele z tych przechwyconych informacji miało znaczenie dla konkretnych działań. Do końca 1940 r. nie udało się praktycznie złamać kodów armii i marynarki niemieckiej, a jedynie ten stosowany przez Luftwaffe (maszyna Enigma była tylko narzędziem, ale każdy rodzaj sił zbrojnych używał jej z zastosowaniem własnych metod dodatkowego kodowania). Tempo deszyfrażu przechwyconych wiadomości radiowych niemieckiego lotnictwa było na tyle powolne, że o konkretnych codziennych działaniach brytyjskie dowództwo najpierw dowiadywało się, obserwując naloty Luftwaffe, a dopiero potem otrzymywało odczytane depesze z rozkazami nakazującymi ich przeprowadzenie. Jeśli chodzi o niemieckie plany inwazji, to w świetle zdobytych informacji przeceniano rolę desantów lotniczych, natomiast brak odczytanych meldunków i rozkazów armii oraz marynarki powodował całkowitą niewiedzę o konkretnych planach inwazji morskiej – stąd to błędne przeświadczenie, że cały plan inwazji polegał na zrzuceniu ogromnych ilości sprzętu z powietrza. Ponieważ z odczytanych meldunków lotniczych znano wyjściowe bazy wojsk powietrznodesantowych w Holandii, więc dowódcy brytyjscy spodziewali się, że cała inwazja nastąpi we wschodniej Anglii, na północ od ujścia Tamizy. Oba te nieporozumienia – co do kierunku lądowania i proporcji udziału wojsk powietrznodesantowych – prowadziły do dużego rozproszenia wojsk rozmieszczonych w celach obronnych na znacznym obszarze Wysp Brytyjskich. Zakładając inwazję niemiecką od strony Morza Północnego, przewidywano także udział w niej jednostek Wehrmachtu stacjonujących w okupowanej Norwegii. Miałyby one wylądować w Szkocji, w związku z czym jej wschodnie wybrzeże obsadzono jednostkami Polskich Sił Zbrojnych ewakuowanymi z Francji (z czasem powstał z nich na terenie Szkocji cały 1 Korpus Polski).
Drugim kluczowym źródłem wiedzy o niemieckich przygotowaniach było rozpoznanie lotnicze. Wykorzystywano do niego nieliczne samoloty Supermarine Spitfire zmodyfikowane do takich zadań, a także dwusilnikowe amerykańskie bombowce Lockheed Hudson, będące wojskową przeróbką znanych przed wojną samolotów pasażerskich Lockheed Super Electra (używanych m.in. przez PLL Lot). Wszystkich tych samolotów była jednak garstka, a niedokładność informacji ogólnowywiadowczych zmuszała je do regularnego kontrolowania wybrzeży europejskich od Norwegii aż po granicę hiszpańską. Fotografowano porty kontrolowane przez Niemców, poszukując znamion przygotowań do inwazji, które zaobserwowano po raz pierwszy dopiero w drugim tygodniu sierpnia. 1 września 1940 r. na lotniczych fotografiach pojawiły się już bardzo liczne barki przemieszczające się w nietypowo wielkiej liczbie w kierunku morza wzdłuż kanałów na pograniczu Holandii i Belgii. W następnych dniach zaobserwowano rosnącą koncentrację jednostek pływających w portach w Ostendzie i Vlissingen, które były stale monitorowane i fotografowane; 31 sierpnia w porcie w Ostendzie znajdowało się 18 barek; 2 września zdjęcia ukazały ich już 70; 4 września – 115, a 6 września – 205. W tym samym tygodniu liczba barek we Vlissingen wzrosła o 120. Praktycznie codziennie można było dostrzec procesje barek i holowników płynących w towarzystwie statków towarowych na zachód wzdłuż wybrzeża kanału La Manche. Między 4 a 6 września kolejne 34 barki pojawiły się w Dunkierce, a 53 w Calais. Pod koniec 6 września nie było już żadnych wątpliwości: Niemcy nie koncentrowaliby ich w portach narażonych na bombardowania, gdyby szybkimi krokami nie zbliżała się godzina inwazji. Tego wieczoru władze zarządziły alarm drugiego stopnia: prawdopodobny atak w ciągu najbliższych trzech dni.
Prowadzono loty patrolowe, wypatrując nietypowego ruchu niemieckich statków i okrętów poza wodami przybrzeżnymi, aby wykryć rozpoczęcie operacji przerzutu wojsk do lądowania. Wskutek błędnego określenia priorytetów zagrożeń nadal większą część wysiłku lotnictwa rozpoznawczego skupiono na kierunku Morza Północnego (czyli inwazji na wschodnie wybrzeże Anglii), a mniejszą na kanale La Manche (czy od strony południowego wybrzeża, gdzie faktycznie Niemcy mieli zamiar dokonać inwazji). W efekcie częstotliwość lotów w rejon poszczególnych portów była tak mała, że w razie rzeczywistej inwazji nie jest pewne, czy samoloty rozpoznawcze RAF w ogóle zdążyłyby zaobserwować wyjście floty desantowej z portów w przeddzień lądowania.
Na szczęście dla Brytyjczyków operację Seelöwe musiało poprzedzić wywalczenie przez Niemców przewagi powietrznej nad rejonem inwazji. Z punktu widzenia Kriegsmarine dominacja Luftwaffe nad południową Anglią i kanałem La Manche, bez obawy przeciwdziałania ze strony myśliwców RAF, była warunkiem niezbędnym do rozpoczęcia przerzutu wojsk. Bombowce niemieckie miały mieć zapewnioną swobodę atakowania interweniujących okrętów Royal Navy, zanim staną się one zagrożeniem dla floty inwazyjnej, za to brytyjskie bombowce nie miały prawa przebić się nad jednostki Kriegsmarine ani lądujące wojska. Jedno i drugie wymagało, aby w powietrzu nad tym rejonem królowały niemieckie myśliwce, zapewniając osłonę własnym bombowcom, a zestrzeliwując brytyjskie. To z kolei oznaczało, że aby mogło dojść do inwazji, Luftwaffe musiała najpierw wyeliminować myśliwce brytyjskie z nieba nad południową Anglią.
ACM Hugh Dowding, dowódca Fighter Command w tym okresie, podsumował w swoim raporcie z Bitwy o Anglię sporządzonym latem 1941 r., a opublikowanym jako dodatek do „London Gazette” (brytyjskiego dziennika urzędowego) we wrześniu 1946 r.:
Istotą ich strategii było takie osłabienie naszej obrony myśliwskiej, aby ich lotnictwo było w stanie udzielić odpowiedniego wsparcia przy próbie inwazji na Wyspy Brytyjskie. Doświadczenia w Holandii i Belgii pokazały, co mogą osiągnąć wojskami pancernymi działającymi we współpracy z lotnictwem, które zasadniczo uzyskało panowanie w powietrzu.
Ta przewaga powietrzna była im podwójnie potrzebna w ataku na Anglię, ponieważ większość ich oddziałów i zaopatrzenia wojennego musi być z konieczności przetransportowana drogą morską, więc aby osiągnąć sukces, muszą być w stanie zapewnić osłonę lotniczą podczas przerzutu i lądowania wojsk i zaopatrzenia.
Zasadniczym warunkiem wstępnym inwazji na Wyspy było zatem zniszczenie lub sparaliżowanie naszego lotnictwa myśliwskiego.
Ich bezpośrednim celem mogły być konwoje, stacje radiolokacyjne, lotniska myśliwskie, porty morskie, fabryki samolotów lub sam Londyn. Ale celem podstawowym zawsze było ciągłe zmuszanie lotnictwa myśliwskiego do walki oraz osłabianie jego zasobów materialnych i zaplecza wywiadowczego .
Fundamentalna zasada, z której trzeba sobie zdać sprawę, mówi, że potrzeby myśliwców, gdy się pojawią, nie są porównywalne z innymi rodzajami lotnictwa, tylko bezwzględne. Adekwatne i skuteczne lotnictwo myśliwskie zapewnia bezpieczeństwo bazy, bez którego niemożliwe jest prowadzenie działań w sposób ciągły.
Gdyby jesienią 1940 r. zawiodła obrona myśliwska, nastąpiłaby inwazja na Anglię. Ważnym czynnikiem załamania francuskiego oporu wiosną było sparaliżowanie ich myśliwców. Później nieuniknione wycofanie myśliwców z Krety uniemożliwiło dalszy opór⁴.
Takie właśnie były główny motyw i istota nadchodzącej bitwy powietrznej. Nie chodziło o to, czy Niemcom uda się zbombardować i zniszczyć takie albo inne cele wojskowe, przemysłowe lub cywilne. Istotą batalii lotniczej była jedna podstawowa kwestia: czy lotnictwo myśliwskie RAF zachowa zdolność prowadzenia działań bojowych nad całym obszarem swojego kraju, czy też będzie zmuszone oddać Niemcom panowanie bodaj nad częścią terytorium Anglii, na której wskutek tego Wehrmacht byłby w stanie dokonać inwazji. Cały dotychczasowy przebieg II wojny światowej wskazywał na jednoznaczną prawidłowość: jeśli nad jakimś krajem lub jego częścią Luftwaffe zdobyła panowanie w powietrzu, zajęcie tego terenu przez żołnierzy Wehrmachtu było tylko kwestią czasu. Jak mówiła popularna polska piosenka okupacyjna: …A wtem lotnictwo się pojawiło … a naszych orłów widać nie było, to nas zmusiło cofnąć się. Latem 1940 r. i dla Niemców, i dla Brytyjczyków było jasne, że jeśli teraz z kolei nad południową Anglią zabraknie na niebie brytyjskich orłów (a wraz z nimi i polskich), to armia dumnego Albionu nie zdoła utrzymać swoich pozycji na ziemi.
1. The Battle of Britain/Kampania Brytyjska, praca zbior.; Warszawa 2015. O ile nie zaznaczono inaczej, wszystkie cytaty z tekstów w języku angielskim w tłumaczeniu W. Matusiaka.
2. The Battle of Britain/Kampania Brytyjska, praca zbior., Warszawa 2015.
3. Joshua Levine, Forgotten Voices of the Blitz and the Battle For Britain: A New History in the Words of the Men and Women on Both Sides, Londyn 2006.
4. Hugh Dowding, The Battle of Britain, Londyn 1946.Rozdział 3. Brytyjska obrona powietrzna
ROZDZIAŁ 3
BRYTYJSKA OBRONA POWIETRZNA
------------------------------------------------------------------------
System obrony powietrznej
Spodziewam się, że wkrótce rozpocznie się Bitwa o Anglię… Przygotujmy się więc… – grzmiał w swej przemowie 18 czerwca 1940 r. Winston Churchill. W rzeczywistości Wielka Brytania już od lat przygotowywała się do tego, co miało teraz nadejść.
Podczas I wojny światowej Wyspy Brytyjskie były bombardowane przez niemieckie lotnictwo, które używało do tego celu sterowców, a następnie ciężkich bombowców. Co prawda nie spowodowały one wielkich strat (zwłaszcza w porównaniu z tym, co miało później miejsce w trakcie II wojny światowej), ale uświadomiły Brytyjczykom, że po raz pierwszy w historii nieprzyjaciel może zagrozić ich życiu i mieniu bez konieczności uprzedniej inwazji. Oznaczało to, że potężna flota wojenna nie jest już dla nich gwarantem spokoju i bezpieczeństwa. Konieczne było stworzenie systemu obronnego, przygotowanego na możliwą powtórkę takich ataków. Efektem tego było powołanie w Wielkiej Brytanii, jako pierwszym państwie na świecie, lotnictwa jako samodzielnego rodzaju sił zbrojnych. Dotąd jednostki lotnicze stanowiły tylko broń pomocniczą dla armii i marynarki. Ale ani armia, zaangażowana na frontach I wojny światowej we Francji i w Belgii, ani Royal Navy tocząca wojnę na morzach i oceanach, nie miały kompetencji do walki z niemieckim lotnictwem nad Londynem i innymi miastami położonymi w głębi brytyjskiego lądu. Dlatego właśnie ponad pół roku przed końcem I wojny, 1 kwietnia 1918 r., król Jerzy V powołał do życia Royal Air Force – Królewskie Wojska Lotnicze (czy, jak kto woli, Królewskie Siły Powietrzne).
Niezależnie od konkretnych praktycznych doświadczeń Brytyjczyków z I wojny okres międzywojenny zaowocował powszechnym przekonaniem wśród teoretyków wojskowości w różnych krajach, że lotnictwo z czasem stanie się kluczowym, a być może wręcz jedynym środkiem prowadzenia wojen. Teoria ta została sformułowana po raz pierwszy przez włoskiego generała Giulia Douheta, więc znana jest jako teoria Douheta. Zakładała, że ciężkie bombardowania celów położonych daleko za linią frontu mogą złamać ducha oporu całego narodu i uniemożliwić dalsze prowadzenie wojny przez dane państwo.
W 1932 r. brytyjski premier Stanley Baldwin wypowiedział podczas debaty parlamentarnej słowa, które przeszły do historii, i były odtąd często cytowane jako wyraz bezsilności innych rodzajów wojsk, a przez to całej machiny wojennej państwa wobec potęgi lotnictwa: Sądzę, że lepiej będzie dla zwykłego człowieka z ulicy, jeśli zda sobie sprawę, że nie ma na Ziemi takiej siły, która mogłaby go ochronić przez bombardowaniem, bez względu na to, co ludzie mu będą mówić. Bombowiec zawsze się przedrze.
Jedyną obroną jest atak, co oznacza, że musicie zabić więcej kobiet i dzieci, i zrobić to szybciej niż wróg, jeśli chcecie się uratować¹.
Oczywiście, jak zawsze w historii wojen, nowa broń ofensywna inspirowała stworzenie nowego środka obrony. Nawet jeśli stwierdzenie Baldwina było prawdziwe w sensie jednostkowym (ten czy inny bombowiec zawsze się przedrze), to należało opracować metodę obrony, pozwalającej zminimalizować liczbę takich bombowców.
W 1937 r. nowym premierem został Neville Chamberlain. Należał on do polityków odrzucających wojnę jako sposób prowadzenia polityki i dążył do ograniczenia roli wojska do ścisłej obrony. Dlatego m.in. podjął decyzję o rozbudowie obrony powietrznej Wysp Brytyjskich kosztem lotnictwa bombowego.
W efekcie ACM Hugh Dowding, dowódca Fighter Command (lotnictwa myśliwskiego RAF), konsekwentnie tworzył i rozbudowywał system, który latem 1940 r. miał zostać poddany ciężkiej próbie praktycznej. Co ciekawe, już w 1939 r. formalnie zakończył on kadencję na tym stanowisku, ale wydarzenia w Europie spowodowały, że opuścił je dopiero w listopadzie 1940 r. Dzięki temu podczas Bitwy o Anglię brytyjskim lotnictwem myśliwskim dowodził człowiek, który ten system obrony stworzył i znał go najlepiej ze wszystkich oficerów RAF.
Ogólna koncepcja obrony lotniczej Wielkiej Brytanii była oparta na trzech kluczowych elementach. Pierwszym była sieć radiolokacyjna wzdłuż wybrzeża, pozwalająca z daleka wykrywać nadlatujące samoloty. Drugim – dokładnie przemyślana i dobrze funkcjonująca sieć wymiany informacji i przekazywania rozkazów. Trzecim – dywizjony myśliwskie wyposażone w samoloty dorównujące parametrami bojowymi potencjalnym przeciwnikom.
Warunkiem skutecznego działania brytyjskiego systemu obrony był nieprzerwany napływ bieżących informacji o sytuacji bojowej. Brytyjczycy, jako pierwsi na świecie, jeszcze przed wojną posiadali system radiolokacyjny, później znany powszechnie pod skrótową nazwą: radar. Ten pionierski system wczesnego ostrzegania polegał na interpretacji przez operatora wielu niezależnych impulsów. Nie tak, jak w nowoczesnych systemach, gdzie wyświetlane są ruchome mapy, na których każdy samolot oznaczony jest kursem, prędkością i numerem wywoławczym, regularnie aktualizowaną przez sam sprzęt. Dla współczesnego człowieka może być szokujące, jak prymitywne i zależne od ludzkiej interpretacji były informacje otrzymywane z ówczesnych urządzeń radiolokacyjnych. Najlepsi operatorzy wykonywali odczyt trzech parametrów jednego obiektu w 15 sekund, dokonując interpretacji kursu, wysokości i odległości samolotu przeciwnika. A wszystko to określało pozycję tylko jednego celu na niebie, które podczas intensywnych działań mogło być bardzo zatłoczone. Po dokonaniu tych odczytów informacja była przekazywana na kolejny szczebel dowodzenia operacyjnego.
1. The Battle of Britain/Kampania Brytyjska, praca zbior., Warszawa 2015.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki